Profil użytkownika


komentarze: 22, w dziale opowiadań: 20, opowiadania: 8

Ostatnie sto komentarzy

 

@ninedin

@oidrin

Hej! Dziękuję, że zajrzałyście i przeczytałyście :) Dobrze jest spojrzeć na tekst z innej perspektywy, choć mimo wszystko szkoda, że wzbudził on tyle niejasności – może ta nieuchwytność wynika z tego, że obowiązywał limit słów, ale to już kwestia niezależna.

Temat sztucznej inteligencji jest mi faktycznie bliski, dlatego tym bardziej cieszy mnie fakt, że koncept i postacie przypadły wam do gustu :D

Pozdrawiam!

Troszkę późno odpisuję :)

I pewnie ten tekst, już trochę przepadł, i stanowczo nie cieszy się jakąkolwiek popularnością, ale trochę mnie pozżerały myśli nad nim, i mam nadzieję, że nie brzmi to za dużą butą, ale z drugą szansą nie zmieniłabym go. Ja lubię, gdy nikt mnie nie trzyma za rękę w prozie. Ja lubię gdy nie ma czasami odpowiedzi. Nawet lubię, gdy jestem po prostu za mało “lotna” by pochwycić niektóre koncepty. I nie uważam, by to opowiadanie plasowało się w tym stylu, że wymaga ono jakiegoś pretensjonalnego wtajemniczenia. Ale to, że jest ono w pewien sposób konfundujące i ma się po nim pytania. Ja lubię mieć pytania po tekście. Ciężko mi wypowiadać się na temat własnej pracy, żeby nie wyjść na zadufaną, jeżeli tak jest, nie taki mój cel… Ale przecież ty sam Outta zadawałeś cholernie celne te pytania. Wytłumaczyłam Ci je tak, że później mnie poprawiałeś i sam tłumaczyłeś. Nawet pod nosem mruczałam, że po co pytałeś skoro nawet czaisz lepiej niż ja. I to było dla mnie tak cholernie cenne, że sam wyszedłeś z interpretacją. Przecież to nie było moje, co pisałeś :) I w sumie też przez to, nie zmieniłabym tego, bo była to jakaś wolność. I pewnie wymaga to przeczytania dwa razy, albo poszukania jakiś wskazówek, ale one są w tekście. Więc nawet, jeżeli nie jest to doszlifowane i w pewien sposób koncepcyjne, po czasie płaczu i załamań, że napisałam niezrozumiałe nie wiadomo, co… Nie zmieniłabym tego. Nie trafi do każdego. Pewnie nawet nie do większości, ciężko mi wnioskować po małych opiniach, ale nawet jeżeli zakończenie jest konfundujące, to przecież początek jest raczej zrozumiały.

Spisałam się, jak głupia i trochę wstyd, że sama sobie tak tekst zawalam własnym paplaniem, ale publikowanie jest rzeczą emocjonalną i jakoś mi łatwiej to z siebie wyrzucić. Tak czy siak, jesteś moim pierwszym anonimowym czytelnikiem – i jak już mówiłeś, że polecasz się na przyszłość, tak ja powiem, że po prostu jeżeli cokolwiek jeszcze skrobnę, będę czekać na Twoją opinię :)

Hej, dziękuję serdecznie za przeczytanie. Widzę, że dosyć ciężko jest faktycznie z przekazem o co mi chodziło, ale już się stało i tego nie zmienię :) Mam dosyć mocno konfundujące przekazy, bo innym (nie na forum), którym dałam do przeczytania zupełnie nie mieli z treścią problemu, natomiast moja siostra rodzona była absolutnie zgubiona tekstem. Może jej opinii powinnam zasięgnąć wcześniej :) Ciężko mi się obronić na zarzut hermetyczności, bo świadczy to rozumiem o dużym zamknięciu tekstu, a starałam się przekazać w nim porozrzucane wskazówki – z lepszym, lub gorszym skutkiem, ale nie zamierzałam uczynić go aż tak nieprzystępnym. Więc mea culpa.

Tak czy siak, bardzo mi miło, że zostawiłaś po sobie ślad i że przebrnęłaś przez to :)

Pozdrawiam!

@Silvan

Myślę, że zapięcie bohatera rozwiązałoby faktycznie kwestię logiczną :) Ale wydawało mi się, że Outta tam specjalnie dodał, że ona go ganiła za brak pasów, tożem wywnioskowała, że tych pasów zapiętych nie miał.

Ogólnie sceny w wodzie są zawsze trudne do opisania. Dla mnie, jako osoby, która w wodzie zachowuje się jak topiona kura, wszelkie manewry napędzają stracha :D A tutaj jeszcze komuś pomóc. Zachłysnęłabym się i nawet odpięta bym na dno poszła. Myślę, że trzeba było ich spalić. Silnik zapłonął, ona zablokowana. Dramat i tragedia. Jeszcze tego gościa co z bmw by wylazł można by tam podmienić, że Ania → bohater → dupekBMW, i biedaczysko moje by przetrwało opowiadanie :> Ale już przestaję odpływać. A już bez żartów, woda i toń są zawsze klimatyczne i śmierć w otchłani jest jedną z bardziej “romantycznych”, to bym w życiu tego nie zamieniała. Po prostu faktycznie zapięcie tych pasów u bohatera by mi ćwieka zabiło.

Hej, Outta, miałam wczoraj już napisać komentarz, ale w końcu mi głupio było, że wyszłoby, że się rewanżuję czy coś, a mnie ubiegłeś :’D i odłożyłam na dzisiaj.

A opowiadanie przeczytałam jednym tchem. Jest lekkie, przyjemne, z morałem, a ja morały lubię, szczególnie te, które na morał, się nie charakteryzują. Widzę tutaj dużo zarzutów, że bohater nierzeczywisty i podejrzewam, że wiąże się to z pewnego rodzaju kwestią, że jego przemianę opowiedziałeś czytelnikowi, a nie pokazałeś np. kroków. I nie jest to zarzut, po prostu tego rodzaju rozwój charakteru zająłby z pewnie 40 000 znaków, jak nie lepiej do wiarygodnego opisania, a nie o to tu chodzi.

Powiedziałeś mi, że tak jest, jako czytelnikowi i jako czytelnik się nie kłócę. Rzadko się zdarza, że ludzie uczepiają się pewnych postanowień i je spełniają. Pierwszą informację, którą dajesz – to tak, twój bohater taki jest. Zawzięty i gwałtowny w swoich postanowieniach. Ja za to go polubiłam, bo opisujesz, że ta gwałtowność jest nasycana strachem – i to wystarczy.

Dodatkowo, ludzie w nałogach często wpadają w taki chwyt, że robią sobie nagle przerwy, by pokazać sobie, że potrafią. Może łut szczęścia, że kiedy bohater to zrobił, to po prostu już wytrwał, może troszkę związane jest to z jego mocą? Może upajał się nie dla samego faktu upajania. Nie picie sprawiało mu przyjemność, a raczej zabicie tej stagnacji, w której się znalazł?

Troszkę się zgubiłam z tym, co się podziało na tym parkingu pod bankiem. Może za szybko przeleciałam tekst wzrokiem i nie uchwyciłam tego jednego słowa, która zrobiłoby we mnie to klasyczne Aha!, ale później czytając fabułę, wszystko było już jasne. Bardzo mi się spodobał koncept mocy, niby nawet banalna, ale kurczę ile możliwości! Przecież gościu byłby idealny do np. ratowania samobójców, albo zakładników :’D Zamienić się z porywaczem, w środku szwadronu policyjnego, jeżeli miałby go na oku. No i sam fakt, że dałeś mocy duże ograniczenie. Bardzo fajne :>

Ania, była charakteryzowana przez niego – i była zwykłą, dobrą kobietą. Miłość to codzienności, a bohater spokojnie przecież te codzienności w sobie nosił i to one stopniowo go zmieniały. Nie wielkie słowa, nie jej heroiczne czyny, tylko trwanie razem i w końcu ta ciągłość trwania razem go zmieniła. Logicznie, ja tutaj nie mam zastrzeżeń. Ja nie czułam miłości do Ani, bo nie mogłam, bo byś musiał kolejne tysiące znaków poświęcić na wciąganie mnie w ich związek i pokazywanie dlaczego się kochają. Nie potrzebuję odpowiedzi, dlaczego się kochają, bo po prostu mi to mówisz. Taki zamysł opowiadania i tutaj nie jest kwestią dysputy. Można by to rozciągnąć i wywlec na światło dzienne ich perypetie, ale też po co? Klasykiem, kochają się to się kochają na … drążyć temat. I mają prawo. Nie jest to dla mnie ani naiwne, ani tandetne, ale ja lubię rzeczy tak stonowane życiowo i nawet cliche, więc pewnie do mnie to trafiło.

Fajnie, że bohater sam się przyznał przed nią. Dręczące są te tajemnice, które ludzie kitrają latami i człowiek wie już w filmie, oho, zaraz się dowie i będzie po ptokach. A tutaj, rozmowa. Ot, ludzka rzecz. Przecież jęzory mamy, to rozmawiajmy, a bohater – szczególnie, ze to mężczyzna – sam z tą rozmową wyszedł, bo od początku go nakreśliłeś jako człowieka, który jest konkretny.

Zarzut miałabym do zakończenia tylko :) Pierwsze, szkoda, że go uśmierciłeś. W sensie, nie to, że źle fabularnie, tylko mi szkoda. Ale zarzut logiczny mam taki, że skoro on zapięty nie był, a spadli do wody w kabriolecie, to raczej by go po prostu pociągnęło fruu daleko. A on został na miejscu przy niej. Nie jestem fizykiem i nie wiem czy to możliwe? Dodatkowo w takiej toni i szoku byłoby mu bardzo ciężko nawet do niej podpłynąć. A już zupełnie by nie widział w jej oczach paniki, bo pod wodą trochę gówno się widzi. Jakby go chwyciła i wczepiła palce, żeby pokazać strach? Coś bardziej w ten deseń.

Tytuł fajny i od razu nakreśla w jaki sposób opowiadanie funkcjonuje. Jest tu parę abrakadabr, ale ja to kupuję :)

(Znowu kurde się rozpisałam XD)

 

:DDD Jak mi się morda cieszy, to sobie nie wyobrażasz. A już poważniej, to absolutnie twoja interpretacja nie tylko mi się podoba, ale całkowicie pasuje. Nie podchodziłam do tego w ten sposób, że cztery Kotwice – bo nawet mi to nie wpadło, a jednak, kurde strasznie to pocieszające w ten sposób spojrzeć i faktycznie, oni dla Guarany też przecież stanowili świat.

Głupi to zabrzmi, ale może opowiadanie zacznę rozpatrywać zgodnie z twoją interpretacją :D Niesamowicie przyjemne jest dostać spojrzenie drugiej osoby. I bardzo, a to bardzo się bałam pierwszego komentatora, a tutaj jeszcze mi on własne opowiadanie w głowie ubogaca.

 

Przepraszam za to morze, jest jak w pysk strzelił, że to latające statki i absolutnie tu nie miałam żadnych wątpliwości, po prostu omsknięcie z mojej strony. Wybacz!

O Sternie, haha, mogłabyś go opisać, że ma garba, zakola i grzyba, a z charakteru i tak go za bardzo polubiłam, że go w głowie wypiękniam, aż do przesady. Odpowiednik żeńskiego SIMPa ze mnie do Sterna, haha :D

Natomiast, co do wyjaśnień, faktycznie pewnego rodzaju tarcza w postaci Zjawy jest jak najbardziej zasadna i na to w ten sposób nie spojrzałam. Stern chowa się za jej potęgą + pajęczyca, która ma duże możliwości jednak ingerencji dzięki niemu w świat zewnętrzny to konkretna potęga. Wciąż, ryzykowny to ruch, ale ryzyko jest logiczne, więc ładnie mi wyjaśniłaś zarzut :D

I nie ma za co! Dla mnie była to duża frajda!

“Tego nie rozumiem. Dlaczego człowieczość implikuje kompatybilność? Dla mnie zatraciła się, ponieważ Wilk złapał się kotwicy, która sama nie była zakotwiczona i pociągnął ją za sobą w odmęty wielkiej sieci.”

 

Kurcze, ciężko mi się z tym sprzeczać, haha – bo mi się strasznie też ta interpretacja podoba. Dla mnie kwestia tej implikacji, polegała na tym, że przecież inne pokoje Wyższych nie wciągnęły Guarany, bo nie mogły – bo nie była im podobna. Natomiast Wilk i Guarana to jakby dzieło tej samej osoby, więc Wielka Sieć po prostu potraktowała ich jako jedność. Ale szczerze, twoje podejście może nawet jest lepsze? :D Bardziej dramatyczne.

 

I absolutnie, jeszcze raz bardzo dziękuję!

Hej!

Bardzo mi się opowiadanie podobało. Szczególnie przez fakt, że styl jest w dobrym słowa znaczeniu – wymuskany. Masz niesamowity dar tworzenia bardzo dokładnych i pięknych zdań, które są konkretne i mocno opisują rzeczywistość.

Czytałam je wczoraj, więc samych ulubionych fragmentów nie wyciągnę, ale mówiąc o całości, koncept świata niesamowicie przypadł mi do gustu. Szczególnie ta szczelina wypełniona pająkami i to ich pewnego rodzaju mistyczne łączenie tych szczelin swoimi sieciami. Bardzo, a to bardzo klimatyczne.

Jakkolwiek szalenie to brzmi, moją ulubioną postacią była Zjawa! Pięknie opisany jest ten statek, jakby sam w sobie miał duszę. Ta biel, gdy sunęła przez morze, ta delikatność, a jednocześnie zabójczość. Szczerze i bez słodzenia, chociaż tak brzmi, opisana genialnie. Wyciąć wszystko i zostawić Zjawę, a ja bym była zadowolona.

Z minusów, nie do końca rozumiem, czemu Pani Pająk nie zabiła Heina? Rozumiem, że się rozkojarzyła, ale nie mogła po niego już wrócić? Tak to jego złamanie przyrzeczenia skończyło się dosyć niewielkimi konsekwencjami z jej strony. Oczywiście, on znalazł się w lipnej sytuacji, ale zjedzenie byłoby bardziej lipne. I tym bardziej chciałabym zrozumieć dlaczego Stern go nie zabił? Hein powiedział, ze jest zdrajcą, a ten go czyni imperatorem? Rozumiem, że dzielili wspólną tajemnicę – ale to też jest mocny chwyt przeciwko Sternowi, koniec końców Hein nie poświęcił swoich załóg, a Stern owszem. A Zjawa, jakkolwiek cudowna, przecież Sterna nie uchroni przed sztyletem w żebro, gdy będzie spał…

 

A co do samego Sterna. Oj, jak napisałaś o nim starzec to natychmiast skreśliłam to słowo z głowy. Za bardzo go sobie przystojnego wyobrażałam i to, po Zjawie, była moja ulubiona postać. O wiele bardziej ciekawił mnie niż sam główny bohater. Każdy fragment z nim związany był świetny.

 

Z rzeczy, które po dniu lektury mogę jeszcze wymienić na duży plus, to ta walka między Sternem, a Heinem. Świetna dynamika i zazdroszczę ogromnie umiejętności pisania scen walki.

 

Ostatnie plusiki to te, że słownictwo i ta dokładność we wszystkich opisach, każdą rzecz nazywałaś i czułam się, jakby ktoś dosłownie o mnie dbała w tekście. Alessia chodź, tutaj jest ta część statku o której nigdy nie słyszałaś, ale teraz posłuchasz. A tutaj, ta część broni, której wiem, że nie powtórzysz gdy będziesz pisać tą opinię, ale będziesz o niej miło wspominać. Nauczę cię wszystkiego, a jednocześnie to będzie nauka przez poznanie.

 

Ogromnie mi się opowiadanie podobało i w związku z tym, że sama nieśmiało podglądam konkursowe prace, bo się odważyłam coś wypocić, to szczerze powiem, że twoje na ten moment wydaje mi się najlepsze ze wszystkich, które czytałam :)

Mam nadzieję, że to nie jest faux pax, że wgl piszę ten komentarz, ale byłoby mi żal, gdybym nie skomentowała czegoś co mi tak do gustu przypadło.

 

Cheers!

 

Outta. Jako pierwsze, serdecznie dziękuję, że przeczytałeś i podzieliłeś się wrażeniami. Miło mi czytać, że warsztat jest przyzwoity i, że ogólne wrażenia również przechylają się na tak. Troszkę szkoda, że zawaliłam i tekst jest konfundujący, ale cóż :’D Mogę zwalić na limit znaków, haha? Jakiś kozioł ofiarny musi być. A szczerze no, kajam się. Więc tym bardziej dziękuję, że mimo skonfundowania przebrnąłeś przez bryłę tekstu. A teraz gwoli pytań:

( i jakby to chciał ktokolwiek jeszcze przeczytać, a od komentarza zaczynał to proszę resztę pominąć – bo to chyba mocno zepsuje)

Jak to sobie pisałam to myślałam tak, że dla SI bycie jednocześnie fizycznym automatem + awatarem nie powinno stanowić problemu koncepcyjnego. Ogarną sobie to. Natomiast ich interfejs był wzorowany typowo na ludzkich wrażeniach, toteż awatary i ich wewnętrza, współdzielona sieć była również mocno ludzka. Malutka ta sieć była, ale swojska.

Katedra i fizycznie istnieje, i jest w metaświecie. Niestety, Guarana nie jest wiarygodnym narratorem, a w Katedrze „Żyje” Wielka Sieć, toteż bidulce trochę namieszała w perspektywach. Ogólnie, w koncepcie miałam, że Wielka Sieć jest wszechobecna, ale SI radzą sobie poprzez bycie na jej bardzo wierzchnich warstwach – np. Kofeina, Tauryna. A te już zdolniejsze SI mogły wejść głębiej, wypłynąć dalej, ale musiały mieć Kotwice. Inaczej dryfowało się w ten odmęt i traciło tożsamość.

Wilka ludzie wrzucili do tej Wielkiej Sieci, jako translatora Sieci na nasze, ale biedaczek nie udźwignął i podryfował w odmęty. Syuzanne była jego kotwicą, ale nie wystarczającą, bo przecież odległą. No i dla Guarany Syuzanne nie nosiła żadnych etykiet, bo te dane miała nadpisane. Czyli próbował się z nią Wilk połączyć, ale ona z Wilkiem nie mogła.

Natomiast po otworzeniu jego pokoju, który był łącznikiem jego z Siecią, Guarana zatraciła się w Wielkiej Sieci, bo przez jej człowieczość, była kompatybilna, toteż ślepa Wielka Sieć ją po prostu zjadła. Ot. :’D

Na koniec, Tauryna znajduje zakamuflowany znaczek-fotografię, i go wrzuca do Wielkiej Sieci. Znaczek łączy z odizolowanym pokojem + z Wilkiem i z samą Guaraną, toteż ustanowiło Kotwicę.

Mea culpa, że nie udało mi się tego w przystępniejszy sposób przekazać.

Nie mniej jednak, ogromnie mi miło przez twój komentarz. I jestem przeszczęśliwa, że zostały te moje wypociny przeczytane. Dlatego jeszcze raz serdecznie dziękuję!

 

Również pozdrawiam serdecznie!

 

(Jezu, ja nie potrafię krótko. Przepraszam XD)

Pozwolę sobie pisać tak po kolei wraz z tekstem ???? Daleko mi od specjalisty, więc z przymrużeniem oka do porad. Jako, ze to ćwiczenie stylu, to bardziej skupię się na kwestiach technicznych – bo po pierwszym przeczytaniu widać, że jest to pewnego rodzaju światotwórstwo? Wejrzenie w oczy bohatera. Na początek, bardzo spodobał mi się tytuł. Więc przez niego też kliknęłam.

Pierwsza część – króciutka i fajnie kontrastująca z wyobrażeniami. Czasami są dodatkowe epitety, np. precyzyjne poderżnięcie gardła – poderżnięcie jest szybkie i brutalne, i owszem może być precyzyjne, ale jakoś tak słowo mi nie pasuje. Ale na plus, wchodzi w nastrój nostalgii, a ja uwielbiam nostalgie i pustki.

Po gwiazdce -> przypominałem jedynie wątły cień, wykluczyć „jedynie” i zdanie piękne. Fajnie, że tę beznadzieję zawierasz w bezimienności narratora. Tożsamość jest uwieszona na czymś tak prozaicznym jak imię. Dużo tu to daje, że ją odbierasz, a prosty to i zgrabny zabieg. Żal za rodziną widoczny i przyjemny w odbiorze. Brak łez, też miodzio – brak melodramatów, a suche, brutalne cierpienie. Mogę się jednak doczepić, że czasami dajesz dodatkowe przymiotniki, które spowalniają narrację. Gorące łzy – jak człowiek płacze, naprawdę nie są one gorące – pieką, szczypią, ale dla kogoś kto żali się pierwszy raz od wielu lat sam fakt ich wystąpienia będzie miażdżący. Reszta dodatkowych przymiotników w podobnym wyrazie. Wszystko opisem zgrabnie przekazujesz, czasami po prostu ciut przesładzasz herbatę :)

Kolejna gwiazdka ->

Wróciłem do rodzinnego miasta, choć teraz przypominało raczej radioaktywne gruzowisko, szare i niegościnne. Niebo było ciemnoszare, jednolite.

Mimo że jest ciemnoszare to wciąż powtórzenie.

a mieszkania z oknami wybitymi lub obrośniętymi gęstym kurzem zapomniały o swych wcześniejszych właścicielach. – do wyaotowania.

 

Kolejna gwiazdka -> często tutaj pada słowo „mi” nie mam remedium na to, ale czytelnik wie kim jest narrator i że narrator opisuje swoje przeżycia. On nigdy nie będzie obiektywny, a już na pewno nie w pierwszoosobowej perspektywie. Nie ma potrzeby podkreślać, że to jego przeżycia. Poza tym zgrabne opisy, podoba mi się ciągłe przemycanie bezcelowości, szczególnie w postaci kolejnego, zatrzymanego zegara. Ładny szczegół.

 

Następna gwiazdka -> mój ulubiony fragment, bo dużo dynamiki, ale jest troszkę błędów.

 

Potwory znajdowały się na korytarzu prowadzącym do schodów i nie zamierzały nigdzie odejść, zajęte swoim jedzeniem.

Out określenie.

 

Zatrzymałem się na chwilę i zakryłem usta drżącą dłonią. Nie wyczuły mnie. Miałem szansę, nawet szczęście, jeśli można to tak nazwać. – na pewno w dynamice akcji nie będzie się zastanawiał nad odpowiednim doborem słów. Usunęłabym to.

 

Ale poza tymi drobinami ładnie pokazałeś przechodzenie ze spokojnego opisu, w dynamiczną akcję. Nie była ona odkrywcza, nie był chyba taki jej zamiar, postapo i mutanty to stare dobre małżeństwo, ale tak czy siak naturalnie gdy czytałam wzrok przyspieszał i tworzyła się ta charakterystyczna rytmika.

 

Kolejna gwiazdka ->  powrót do starego tempa, kolejny nostalgiczny opis. Znowu jest czasami za dużo epitetów i dosadności, np. przy śmierci. Śmierć to duże słowo, opisując ją zabiera się trochę z tego, co człowiek sam wobec niej w środku czuje.

 

Nie było już nauczycieli spacerujących między ławkami. Uczniów wysyłających sobie liściki, szepczących, zaczepiających się. – może zaczepiających siebie nawzajem? Jakoś tak niezgrabnie mi to tutaj brzmi, jakby faktycznie siebie po prostu szczepiali? Ale pers se błąd to nie jest, bardziej w czytaniu niezgrabność.

 

Pozostała część tekstu, która już jest na tyle jednolita, że nie będę rozpatrywać gwiazdkowo, podobała mi się bardziej niż cały początek. Fajna konkluzja z tymi zegarami, cały ten motyw bardzo mi przypadł do gustu. Zatrzymany świat. I to główny atut tekstu, te ciągłe przemycania buntu czasu, a jednak pełznącej w nim śmierci. Plus, bo daje dużo do klimatu. Sama nostalgia szkoły napisana przyjemnie, bez fajerwerków, ale było tutaj mniej błędów i wydaje mi się, że tekst był w tej części bardziej dopieszczony. Nie do końca podoba mi się, że puścił siebie z dymem, i że skazał się na takie cierpienie. Początkowo pisałeś dosyć naturalistycznie o ludziach, o pyle, o kurzu, o trujących cząsteczkach, a sam pożar wyszedł bardziej literacko i nie dosłownie. Ja lubię turpizm. Dać mi węglącą agonię XD

Ten chodzący zegarek dał pewnego rodzaju właśnie nadzieję i szkoda, że pochłonie go pożar. Był jak pocieszenie – nas tu już nie ma, ale świat wciąż trwa i nasze wspomnienia w nim pozostały

Podobało mi się to, że chlusnął krwią na zeszyt syna – mocny i emocjonalny opis.

Konkluzja z imionami też przyjemna, choć troszkę przedłużona – zabiera z takiego impetu uderzenia, bo przez to, ze zawiera dużo słów zdążam się przyzwyczaić do serwowanego bólu.

 

I tak podsumowując, fajny i zgrabny tekst, ma parę kwestii do poprawy – szczególnie te mi, swoje, moje, określenia. No i czasami za dużo epitetów, ale skoro to była próba stylu to zrozumiałe, że chciałeś poćwiczyć warsztat. Ogólnie opowiadanie proste w fabule, ale całkiem, całkiem wykonane.

Mnie się podobało :D

 

 

 

 

 

 

Pod względem stylu – prosty, niestety niedoszlifowany. Dużo powtórzeń, czasami niekonsekwencja czasu przeszłego, który miesza się z teraźniejszym. Wszystko napisane bardzo dosłownie. Początkowa scena jest napisana mało dynamicznie, przedstawienie apokalipsy w mojej opinii zrobione dosyć niezgrabnie. Skradanie sugeruje powolną akcję, a on nie zdążył nawet do nich krzyknąć. Jedno słowo potrafi źle nakreślić scenę, więc warto po prostu przewertować te, które zabierają prędkość akcji :)

Sama fabuła jest dosyć prosta, nie ma możliwości przywiązać się do postaci. Dużym atutem był fakt pewnego rodzaju wejścia w nastrój dziwności, kiedy scena z sąsiadami zaczęła być tak abstrakcyjna do poprzednich wydarzeń. To był główny plus historii dla mnie i szkoda, że wrażenie zostało dosyć brutalnie przerwane przez rewelację pewnego rodzaju -> celowości w zabijaniu? W przechodzeniu poprzez śmierć do wiecznego życia. Nie rozumiem, skoro odzyskali świadomość, czemu byli tak okrutni? Czemu nie uspokajali? Dalej byli potworami? Więc czemu najpierw kłamali?

Marta, jako deus ex machina, wpada – rozwiązuje akcje. Za szybko się to dzieje, zbyt zaskakująco. Konkluzja następuje za szybko i w dodatku magicznym trickiem zesłania tylko wspomnianego bohatera do rozwiązania sytuacji. Według mnie byłoby lepiej po prostu rozwinąć to opowiadanie. Pierwszy szkic przeważnie jest za szybki – jest pomysł, ale brak jeszcze dobrej egzekucji. Nie wiem jakie jest słowo polskie na to – pacing? Pewnego rodzaju rytmika tekstu i momenty, gdy coś się wydarza. Ten pacing(przepraszam za polish-english) jest często sercem opowiadania, książki – jest cholernie ciężki do osiągnięcia myślę, że również nierzadko przez doświadczonych już wyjadaczy pisarstwa.

Mam nadzieję, że krytyka cię nie zrazi – bo skoro to dopiero początki, to warto walczyć dalej bo jest potencjał. Ta historia w sama w sobie ma już ciekawy twist, z tą sensownością śmierci i pewnego rodzaju podziałem MY – ONI, ale w kwestii świadomej. Lubię zombiaki i każde ciekawsze wariację są na plus.

 

Tutaj parę łapanek powtórzeń i zamianek czasowych.

Skoczył na niego z ogromną siłą i agresją. Adam uskoczył i zasłonił twarz ręką.

 

Starszy mężczyzna spadał ze schodów, a jego głowa z dużym impetem uderzyła o kamienne schody.

Kierował się do mieszkania sąsiada. Wychylił ukradkiem głowę zza rogu.

– O żesz kurwa” – mimowolnie powiedział do siebie. Drzwi do mieszkania sąsiada były lekko otwarte. Na progu widoczna była czerwona kałuża. Podszedł do schodów, z których w nocy zrzucił sąsiada.

 

To (+byli) bardzo mili starsi ludzie.

 

Chciał się wycofać ale nie chciał żądnym hałasem się zdradzić.

 

Teraz ona jak gdyby nigdy nic mówi(ła) do niego „dzień dobry”

– Ta plama na progu to jest tylko sok? – zdziwił się Adam.

– Tak. Zrobiłam dużo soku. Chciałam panu zanieść, ale zahaczyłam o klamkę i upuściłam. Wszystko się rozlało. Nie chcę, żeby podłoga się kleiła od słodkiego soku, dlatego posłałam Tadka po płyn, żeby ją dobrze umyć.

 

 

Podobał mi się chaos, który wykreowało dziecko – i pewnego rodzaju tknięcie kijem tabu, że rodzicielstwo to często jest po prostu udręka, i że niezależnie od woli i wychowania rodzica dziecko jest okrutne i egoistyczne na swoje potrzeby. Kto nie jest? Jak to w przyrodzie, jemy – i inni jedzą nas, od mikrobów po faktycznie noblistów, wszyscy mają swoją fizjologię, a dzieci są po prostu pozbawione hamulców jej ekspresji.

Więc zaintrygowała mnie przede wszystkim Olcia i koncept dziecka, które jest faktycznie wystrzeliwującą samoistnie bronią. Tak jakoś myślałam, że jesteś mamą – mam nadzieję, że to nie uraża, ale od razu jak czytałam narzuciła mi się myśl, że doświadczyłaś tej bezsilności w stosunku do dziecięcych żądań. Osobiście, dzieci jeszcze nie mam :) Ale od najmłodszych lat kazano mi zajmować się bratankami – i chyba trochę mnie to straumatyzowało, haha. No i, mimo najlepszych książek o rodzicielstwie i porad ludzi, którzy mają super grzeczne dzieci, czasami trafi się egzemplarz, lub nawet nie egzemplarz, ale dzień w którym ten dwulatek po prostu pobije cię na łopatki i rozłoży. Dlatego najsilniejszym punktem opowiadania jest stanowczo rozbicie psychiczne matki, do już takiej fizycznej podstawy dzięki tej Iskrze, więc sam motyw tej okrutnej telekinezy był miodzio. (Dlatego też Marcina decyzja wydała mi się sensowna, że oddał dziecko, bo jednak mąż w mojej głowie stawia żonę nad potomstwem).

Jeżeli chodzi o pozostałe postaci, cóż nie były one mocno nakreślone. Wbił mi się do głowy partacz i tak wredna sąsiadka, ale tak jak je ucharakteryzowałaś raczej negatywnie.

Przypomniał mi się jeden szczególik w tekście, że dziecko dopiero raczkuje – a później pisałaś że ma tam 14? miesięcy – nie pamiętam dokładnie. To zamierzone lekkie spóźnienie rozwojowe?

Zdrówka!

Hej :)

Na wstępie powiem, że mi się podobało. Od samego początku styl zachęca do czytania i powiem szczerze, wszystko jest po prostu zgrabne. Opakowanie fabuły uprzyjemnia jej odbiór. Dialogi naturalne, wewnętrzne monologi bohaterki krótkie i proste w odbiorze.

Styl jest prosty, przejrzysty i po prostu porządny. Widać, że wielokrotnie wszystko wertowałaś, bo poza drobnymi błędami nie było tutaj dużych uchybień. Nie notowałam sobie czytając, więc teraz ich nie wyszukam, ale naprawdę całościowo to kawał dobrego tekstu pod względem formy.

Fabuła przypadła mi do gustu. Podoba mi się szczególnie początek z dzieckiem koszmarkiem – które nota bene koszmarkiem nie jest, jest po prostu dzieckiem, a one mają takie dni – abstrahując od Iskry. Podoba mi się zabieganie bohaterki, jej gwałtowna utrata opanowania i ogólnie jej po prostu porysowany wadami charakter. Żałuję, że było tak mało Marcina i że trochę postanowiłaś zrobić z niego niedojdę XD Jakoś tak się często zdarza, że silne kobiece postaci dla kontrastu mają mężów takich meeh, no ale nie był on zbytnio rozwinięty (A szkoda :D nie pytaj, ale zapałałam do niego sympatią i trochę żalem, bo widać, że facet jednak chciał dobrze i chronił żonę przed crazy Olcią i go jeszcze za to storturowała).

Mi nie przeszkadza, że babeczka jest Łowczynią i wpada w pewnego rodzaju szał za swoim dzieckiem. Lubię motyw broniącej lwicy i kobiety potrafią być naprawdę zwierzęce w obronie własnego potomstwa. I to fajnie ujęłaś, bo jednak jest nawet egoizm w poświęcaniu wszystkiego dla dziecka.

Kiepsko, że nie usunęli jej zupełnie wspomnień o dziecku, a tylko jakby nadgięli, że umarło. No ale dokładnie podkreśliłaś, że zajmował się tym partacz, to może byłaby taka opcja, jeżeli zrobiłby to któryś porządniejszy.

Jest trochę duży przeskok w charakterze między zabieganą, zagubioną matką, a wojowniczką – ale też pewnie wina limitu znakowego :)

Z chęcią przeczytałabym tego kontynuację i ma się trochę wrażenie, że to bardziej rozdział, nie skończona historia. Tak czy siak, wyjątkowo rozrywkowy kawałek literatury i jestem zadowolona, że jeszcze przed snem go przeczytałam!

Hej Anonimie, niestety jako nie Anonimka – więc i tak przyjęłam płeć. Ale powiem szczerze, że byłabym zdziwiona, jeżeli faktycznie byłbyś kobietą! Proza raczej męska w moim odczuciu. Więc jeżeli się mylę to kurczę, winszuję – bo dla mnie pochwycenie męskiego “oka” w prozie to zupełna abstrakcja :) No ale nie płeć, a treść się liczy :) I Damian stanowczo antybohaterem jest, ale nie do końca. Uwielbiam dualizm postaci, ale tutaj za mało wewnętrznych rozterek i kontrast do ratowania wielu żyć jest nie dobitnie nakreślony. W moim odczuciu w teście pociągu i dźwigni, kogo więcej się przejedzie, jeżeli nie ruszy się wajchą – niemoralnym jest pociągnąć za nią :) Tutaj jest zaskakujący ten dylemat, ale ciut za krótki. Ogólnie, jakbyś kiedyś zastanowił się nad lekkim rozwinięciem tekstu to super by było bardziej docisnąć do jego rozterek przy zabijaniu i nawet ratowaniu. Haha, albo jakby było coś więcej w tym stylu napisane przez ciebie, to jakoś dać potajemnego cynka – z chęcią przeczytam!

Ach nie :D Wybacz, jeżeli za długo się spisałam! Obiecałam sobie, że co przeczytam to postaram się skomentować, a u ciebie mi wyszło faktycznie długawo, ale to z sympatii do tekstu! A pseudonim związany z Dark Souls 2. Boss mnie tam dobijał i od tej pory sobie przywłaszczyłam jego imię. Ale jakaś tam bitwa była!

Przeczytane :) Tytuł mi się ogromnie nie spodobał, ale widzę, że to zamierzony zabieg – i pewnie w jakiś sposób skuteczny. Brzydkie to słowo paskudnie! XD

Jakkolwiek charakteryzujesz głównego bohatera na blokersa, który trochę wyrósł, a trochę nie, ze swoich przywar – w tekście nie przejawiają się już takie prymitywności jak w tytule, więc oszukista z ciebie autorze! Osobiście nazywanie go chłopakiem mi się podobało, bo dodawało mu trochę… nie wiem, jak to określić, dla mnie wyrozumiałości dla niego. Całość tekstu napisana sprawnie, nawet trochę nostalgicznie, sam diabeł i sam klimat, który stworzyłeś był po prostu dobry. Trochę gagowa sytuacja na tym meczu, psuje nastrój – ale w sumie nie byłam nigdy na meczu na żywo, to może faktycznie gagowość to jednak rzeczywistość.

Jestem trochę zawiedziona, że nie został Damian antybohaterem do końca i że pojawiła się próba zrównoważenia, że jakoś tych ludzi leczył. I, że nota bene, tym swoim leczeniem to jednak powinien samemu sobie wbić samobója, bo przecież zabawił się w boga, nie tylko poprzez zabijanie, ale również poprzez dawanie, czegoś co nie leży w jego mocy. A grzech pychy, jednak to pierwszorzędna sprawa. Brakowało mi triumfu diabła. Jak to mówią dobrymi uczynkami piekło wybrukowane. Uwielbiam ludzkich Szatanów, ale pod powłoką człowieka jednak kryje się ta omnipotencja zła.

Przewrotne, że podchodzisz końcówką tak optymistycznie do świata, powiew świeżości. I zastanawiam się na ile to twoje przekonania, na ile pewnego rodzaju opozycja literacka do obecnych czasów. Opowiadanie mi się podobało mimo, bardzo poprawnie napisane, prosto i bez ozdobników, ale one by tu nie pasowały, więc na plus. Tematyka mi się podobała, może temat wyświechtany, ale co na tym świecie jeszcze nie zostało wyświechtane. Za dużo nas jest, by ciągle coś nowego wymyślać. A tu podałeś to całkiem zgrabnie i może nie nowatorsko, ale porządnie :) Tylko tytuł, brrr! (Ale coś mi sie wydaje, ze każde narzekanie na niego to mała satysfakcja autora :D)

Mam bardzo ambiwalentne uczucia, co do twojego opowiadania XD Stanowczo przechylają się na pozytywną stronę, wszak przeczytałam je dwa razy + raz na głos siostrze zamiast wieczornego serialu i przy tym drugim, głośnym już czytaniu absurd treści wyrwał nawet z dwa głośniejsze zaśmiania.

Nigdy nie wiem, czy zaczynać od złych rzeczy, czy od dobrych – dobrych jest więcej, więc może je odfajkuję najpierw.

W ogólnym rozrachunku masz przyjemny i lekki styl, który nie przeszkadza w odbiorze, a często też błyskotliwą wstawką zamierzenie bawi. Jest szybki, tekst się połyka na raz, a nie przystawia po drodze. Fabuła jako tako, dosyć nieobecna, ale za to scenki rodzajowe łączą się mocnym spoiwem. Najbardziej sympatyczny wydał się chłopiec z choinką i osobiście żałuję, że nie było go więcej, bo ma zadatek na naprawdę błyskotliwą postać – trochę co do niego miałam skojarzenia z Piątką z Umbrela Academy(nie wiem czy widziałeś) – i w sumie od momentu jego pojawienia i tej choinki, jakoś tak zapałałam cieplejszym uczuciem do opowiadania.

Najbardziej mi się spodobało jak wyszedł ten Apacz na gapę i powiedział, że się kitrał przed kontrolerem. Jakoś tak bardzo podpasował mi ten humor i już zupełnie zaczęłam traktować tekst chyba w taki sposób, w jaki był zamierzony, aby go traktować. Bez pytania ale i po co, po prostu przyjmując na klatę, że tak ma być i basta. No i kurde, wstyd przyznać, ale jakoś rozbawił sam fakt, że to właśnie Indianin bez biletu jechał.

Końcówka tylko, jak ktoś już wyżej wspominał i mnie zgubiła, i zupełnie nie wiedziałam kto z kim, jak i po co. Bizon! I dalej nie wiem, co się dzieje. Ale Bizon mocny akcent, trochę zagłuszył potok pytań.

Lubię abstrakcję, twoja jest smaczna, nie przesadzona i paradoksalnie nie kopie w twarz – bo styl łagodzi wejście do pochrzanionego autobusu.

A z minusów, dialogi mają tendencję do bycia trochę gagowymi. Czyli jedna osoba mówi podstawkę, dla drugiej, żeby wyszedł żart. Osobiście tego nie lubię :)

– Sam to wymyśliłeś, czy pomogło uderzenie twardym narzędziem w czerep?

– W niektórych kwestiach jestem samowystarczalny.

O tutaj na przykład. Za mało naturalności w tym ich przekomarzaniu :) Nie wiem czy w ogóle zrozumiałe to, co chcę przekazać, ale nie jest to taki duży zarzut, więc najwyżej do zignorowania.

 

Czasami również puenty troszkę przeciągasz i traci siła żartu :)

– To wina Ruskich. Wmówili Matce Ziemi, że nie zasługujemy na cenne metale.

O tutaj, dla przykładu – bardzo fajny, polski żarcik, że co złego to albo zachodni, albo wschodni wrogowie i zupełnie by wystarczyło takie krótkie burknięcie bohatera :) Reszta tekstu już nie ubogaca, a sprawia, że wypowiedź staje się cięższa.

Unikałabym również określeń – powiedziałem ironicznie, z sarkazmem itd. bo to rola czytelnika zorientować się o użytej formie. Dopuściłabym burknąłem, mruknąłem i inne tego rodzaju ozdobniki nakierowujące na ton, ale nie na sam zamiar ironii – bo na tym polega jej piękno, niektórzy ją łapią, no a inni podchodzą dosłownie. Zaufać trochę odbiorcy i dać mu pole interpretacji :) No i w dialogach przede wszystkim jednak proste – powiedziałem – jest wg. mnie królem, królów i z kontekstu, który prowadzisz, nie martw się, z łatwością da się wyczytać intencje wypowiadającego. Masz łatwość w prowadzeniu pewnej “pyskówki” między bohaterami i te złośliwe nuty bardzo łatwo człowiek wyłapuje bez ozdobników.

Nagle poczułem, że dzieje się coś dziwnego i niepokojącego zarazem.

“Poczułem” bardzo wyciąga z imersji. Jakkolwiek w pierwszoosobowej narracji, czy w trzeciej, przeważnie pisarz chowa się za oczami bohatera. A bohater nie myśli – o poczułem zimno, tylko jest zimno :) Mała pierdoła, którą osobiście zawsze jest mi ciężko wyłapać. Nie wiem, może zrobiłeś ja tu zamierzenie by podkreślić fakt ciągłości dziania się. Ale jeżeli nie było to celem, to proste – nagle wydarzyło się coś dziwnego i niepokojącego zarazem! – nie wytrąca z odbioru, bo czytelnik zapomina, że patrzy nie swoimi oczami.

 

Więc, zaczęłam, że ambiwalentny mam do tego stosunek, ale jednak podobało mi się na tyle, że się spisałam jak głupia, przeczytałam to dwa razy, zaśmiałam się i co najważniejsze – zapamiętałam! o czym treść była. I chyba to najważniejsze, jeżeli coś twoje opowiadanie pozostawiło.

Outta Sewer – nie wiem czy to na dobicie, czy na pokrzepienie! :D Ale może i zaryzykuję na późniejszy wieczór bo sam tytuł faktycznie intryguje.

I cześć wszystkim również!

Dzień dobry wszystkim,

Nowa Fantastyka doczekała się u nas w domu wielkich, zszytych przez mojego ojca tomiszczy jeszcze sprzed wielu, wielu lat. Ot, familijne, ciche hobby, dzielone przez matkę i wszystkie jej dzieci, i scalane przez z lekka kompulsywnego tatę. W końcu zwyczaj zamarł i niejako zapomniało się o śledzeniu kolejnych wydań.  Jakże miłym jest jednak fakt, że – późno, bo późno – trafiłam na stronę!

Więc ku mojej ogromnej uciesze, witam się ze wszystkimi! Zaczytuję się w waszych opowiadaniach i na pewno skomentuję niektóre z nich! Posiedzę, poduczę się od lepszych ode mnie i może sklecę kiedyś jakieś własne dzieło :’D. Do tego czasu po prostu wrócę do zapomnianego hobby zaczytywania się w fantastycznych światach mniejszego formatu i nacieszę nostalgię.

Nie przedłużając (choć bardzo bym chciała wylać epopeje w uciecze od nauki Excela) cieszę się, że tu jestem i postaram się dodać grosik do społeczności! 

Nowa Fantastyka