- Opowiadanie: PanPuchacz - Brat cz. I

Brat cz. I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brat cz. I

Dwa tygodnie podróży przez skalistą pustynie odcisnęły wyraźne piętno na siedzących w wozie brańcach. Przyszli niewolnicy byli w wyraźnie gorszym stanie niż mężczyźni dosiadający wierzchowców, na których niesamowity skwar nie robił większego wrażenia. Na czele krótkiej kolumny jechał ciemnoskóry mężczyzna odziany w bogate szaty. Prócz szat różnił się tym od swoich kompanów, że miast wielbłąda dosiadał szlachetnej rasy konia pustynnego. Siedzący w wozie starali się przyzwyczaić do niemiłosiernie grzejącego słońca. By uniknąć udaru z podartych ubrań sprezentowali sobie prowizoryczne turbany. Wśród jeńców dało się dostrzec trzy kobiety jedna z nich była wyraźnie osłabiona siedziała oparta o tylną ścianę wozu oddychając głęboko przez wyschnięte na wiór usta. Nagle czarnoskóry handlarz niewolników gestem dłoni rozkazał swoim podwładnym zatrzymać się. Woźnica szarpnąwszy wodze zatrzymał wielbłądy ciągnące wóz. Wśród jeńców rozległy się ciche rozmowy i zamieszanie, ponieważ postój zawsze oznaczał szansę na zwilżenie suchych ust. Jeden ze strażników uderzył buławą w burtę wozu uciszając więźniów. Jedna z kobiet, spojrzała na strażnika swoimi piwnymi oczyma.

– Potrzebna jej woda, inaczej umrze. – rzuciła trzymając czarnoskórą za rękę. Strażnik uśmiechnął się złośliwie. Mimo iż miał zasłoniętą twarz było widać jak jego policzki uniosły się. Odsłonił usta i nachyliwszy się splunął na twarz odwodnionej kobiety. Pozostali strażnicy widząc to zaczęli chichotać. Strażnik, który przed chwilą napluł na jedną z kobiet odsunął się powoli od wozu patrząc na blondynkę, która zdecydowanie odcinała się wyglądem od reszty jeńców. Nie licząc jasnych włosów posiadała zupełnie inny typ urody niż pozostali. Zdecydowanie delikatniejsze rysy i mniej pociągła twarz, nie były charakterystyczną cechą ludzi na północ od zimowego królestwa Esgardów. Jednak tam ta uroda również nie była dominująca. Na wschód od śnieżnych Gór Kruczych mieściła się Wschodnia Rubież, która należała do Arteronu, i właśnie w tej krainie ta uroda mogła by zostać uznana z charakterystyczną, choć i tak bardzo wyszukaną i wyjątkową. W sporej odległości od kolumny dało się dostrzec trójkę konnych, zmierzających w jej kierunku. Dopiero gdy dojechali bliżej kobiecie udało się dostrzec ciągniętego przez nich mężczyznę. Wysokie skórzane buty były wyraźnie znoszone, tak jak i reszta ubioru. Brązowe skórzane spodnie były biedniejsze o jeden nakolannik, a na skórzanej kamizelce dało się dostrzec przetarcie. Wyglądało jak po klamrze ciężkiego pasa, którego jednak brakowało. Mocno zabrudzona i przetarta w wielu miejscach zielona tunika swoje lata świetności miała już dawno za sobą. Peleryna z kapturem swoim stanem nie odstawała od reszty ubioru jeńca. Mocno postrzępiona na dolnej krawędzi i okurzona sprawiała wrażenie bardzo starej. Ciemne przepocone włosy dosięgały swoimi końcówkami barków. Nieogolona twarz mężczyzny miała na sobie ślady obtarć i oparzeń słonecznych. Ciemne oczy co chwila były zasłaniane przez opuchnięte od braku snu powieki. Ciągnięty przywiązanym do nadgarstków sznurem ciągnął nogi po ziemi tak szybko jak mógł. Lecz nie wystarczająco szybko. Jeździec trzymający sznur co chwila szarpał jego koniec poganiając jeńca. Wreszcie jeźdźcy wraz z ciemnowłosym jeńcem dotarli do kolumny. Handlarz niewolników pozdrowił ich skinieniem głowy połączonym z przyłożeniem dłoni do piersi. Uzbrojeni konni pozdrowili go jedynie skinieniem. Gdy przybysze zatrzymali się jeniec upadł na ziemię wzbijając tumany kurzy. Blondwłosej kobiecie było, żal mężczyzny. Nawet w porównaniu do odwodnionej czarnoskórej jego stan wydawał się znacznie gorszy. Bogato odziany handlarz podprowadził konia do jednego z uzbrojonych mężczyzn. Kobieta była zbyt daleko by usłyszeć rozmowę. Po dłuższej konwersacji mężczyźni uścisnęli dłonie a konny przybysz ruszył wraz z bogatym handlarzem w stronę wozu. Jeździec rozejrzał się po przyszłych niewolnikach ciemnymi oczyma. Dopiero teraz kobieta zauważyła wystającą z jednego z juków rękojeść półtorarocznego miecza, która zdecydowanie nie pasowała do kowalskiego kunsztu tutejszych koczowników. Jeździec wskazał nagle jasnooką kobietę z południa. Handlarz rucham głowy wydał woźnicy polecenie przyprowadzenia kobiety. Strażnik przeszedł między jeńcami i chwytając kobietę za ramię podprowadził do swojego przełożonego. Ten rzekł coś w swoim ojczystym języku spoglądając na kawalerzystę, który nie odrywając wzroku od więźniarki odpowiedział mu krótko. Jego wzrok wzbudzał u kobiety dziwny niepokój graniczący ze strachem. Jeździec gwałtownie zawrócił konia nakazując kobiecie podążanie za nim. Chwila zawahania i natłok myśli przechodzący przez głowę. Gdzie mnie zabierają? Dlaczego? Kim są? Chwile rozmyślań przerwało szturchnięcie woźnicy. Kobieta błyskawicznie otrząsnęła się i ruszyła za jeźdźcem. Gdy wraz z kawalerzystą dołączyła to jego towarzyszy jeden z nich wręczył jej cienką i przyjemną w dotyku szatę z kapturem.

 

– Nie krępuj się załóż. – więźniarka bardzo zdziwiła słysząc rodzimą mowę tak daleko do domu. – Jak ci na imię? – i choć akcent mężczyzny nie był naturalny jego, to czuł się pewnie posługując się obcym dla siebie językiem.

 

– Sophie. – odparła niepewnie zakładając beżową szatę.

 

– Miło mi, ja jestem Udin, ten to Karim. – rzekł wskazując jeźdźca, który wcześniej rozmawiał z czarnoskórym handlarzem. – A brzydal tam. – zaczął wskazując mężczyznę w kolczudze okrytej czarnym płaszczem. Gdy ten odwrócił się do kobiety zobaczyła paskudną szramę przechodzącą od prawej skroni do ust. – To Jasir, miły gość, ale niestety mało kontaktowy.

 

– Co z nim? – spytała spoglądając na Jasira.

 

– Trudno rozmawiać z kimś bez języka. – po tym zdaniu nastała chwila ciszy. Udin wymienił kilka zdań z Karimem w swoim ojczystym języku. – Skąd pochodzisz? – spytał nagle przerywając dialog ze swoim towarzyszem.

 

– Edenrid, na wschód od Gór Kruczych. – Udin rzekł coś do swojego kompana, prawdopodobnie przetłumaczył to co właśnie powiedziała Sophie.

 

– Udni? – zaczęła nieśmiale kobieta spoglądając na odpoczywającego na ziemi jeńca. Jeździec znów przerwał dialog ze swoim kompanem.

 

– Tak?

 

– Kim jest ten człowiek? – spytała po chwili namysłu.

 

– Nie poznajesz co? – zdziwił się. – Sama zapytaj. – Udin zmierzył więźnia, który najwidoczniej zasnął. Po chwili szarpnął sznur przywiązany do dłoni śpiącego. Ten obudził się gwałtownie rozglądając się dookoła. Swoje spojrzenie zawiesił na Sophie, uczyniła to samo. – Ta miła pani chce ci zadać pytanie gnoju. – rzekł pogardliwie. Mężczyzna zmierzył swoimi ciemnymi oczyma sylwetkę odzianą w aksamitną beżową szatę.

 

– Orrin, nazywam się Orrin de’Baele – rzekł z trudem. Sophie wytrzeszczyła oczy mierząc nimi wycieńczonego mężczyznę.

 

– Brat Quahodrona? Króla Arteronu tutaj? – pytała z niedowierzaniem.

 

– We własnej osobie. Powinnaś się ukłonić. – rzekł szyderczo spluwając przez ramię. – Tutaj to zwykły truciciel. Rozumiesz, że ten śmieć chciał otruć własnego brata? Nie ma nic gorszego niż bratobójstwo. Nawet niedoszłe. – Sophie była wyraźnie wstrząśnięta tym co usłyszała. Słyszała wiele rzeczy o Orrinie z Virthany, i jest pewna, że nie było wśród nich nic złego. Chwilowe zamyślenie przerwał jej Udin.

 

– Czas iść, zapraszam do siodła. – mężczyzna wyciągnął dłoń, by Sophie mogła się na niej wesprzeć. Kobieta śmiało dosiadła wierzchowca, na którym drugi jeździec nie zrobił wrażenia. Jeźdźcy ruszyli a Orrin podniósł się najszybciej jak mógł począł stawiać szybkie i ciężkie kroki by nadążyć za wierzchowcem.

 

– Dokąd jedziemy? – spytała Sophie rozglądając się po monotonnym krajobrazie.

 

– Aktualnie do oazy, zdaje się, że byliście tam jeszcze dzisiaj. – odparł Udin, a jego rozmówczyni przytaknęła. – Musimy uzupełnić zapasy wody i odpocząć. Nie spaliśmy od jakiś czterech dni. Jaśnie pan Orrin ma zapewne za sobą więcej nieprzespanych nocy. Dalsza droga do oazy minęła kobiecie na rozmowie z Udinem na temat życia przed ich spotkaniem. Mimo iż nadal była kandydatką na niewolnicę to jej rozmówca był bardzo otwarty. Opowiedziała mu o swojej pracy jako medyczka na Wschodnich Rubieżach. Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony opowieściami Sophie i wyjaśnił, że w jego kręgach możliwości kobiety ograniczają się do roli matek i nałożnic. W trakcie dalszej rozmowy Sophie dowiedziała, że rana Jasira była dość świeża, i jej twórcą jest właśnie Orrin. Dowiedziała się też, że wcześniej było ich pięcioro. Asif zginął z rąk Orrina podczas zatrzymania, a Irfan wraz z luzakiem po Asifie wpadli do dołu pustynnego stwora zwanego w ich języku Muqtadir co znaczy potężny.

 

– Jesteśmy. – rzekł Udin dostrzegając kilka wysokich palm i niewielkie oczko wodne. Jasira dzierżąc w dłoni łuk refleksyjny pogonił naprzód z nadzieją na upolowanie jakiegoś odpoczywającego przy wodopoju zwierza. Gdy Karim i Udin dołączyli do Jasira ten właśnie rozpalał ognisko z uzbieranych wcześniej suchych gałęzi i walających się gdzieniegdzie liści palm. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, dwójka mężczyzn szybko rozstawili obóz, podczas gdy Jasir zajął się obróbką antylopy. Wycieńczony Orrin łapczywie pił wodę z niewielkiego oczka obmywając przy okazji twarz o włosy. Sophie spoglądała jak Jasir zręcznie oddziela skórę od mięsa, a gdy zabrał się za patroszenie przerzuciła swój wzrok na Karima i Udina ustawiających trzeci namiot. Mężczyźni rozmawiali ze sobą wbijając szpile w twarde podłoże. Wtrącany od czasu do czasu śmiech, można było uznać za coś ciekawego. Nawet osoba nie znająca dialektu wschodnich koczowników mogła się domyślić, iż mężczyźni opowiadają sobie jakieś zabawne historie, których najwyraźniej im nie brakuje. Nawet Jasir uśmiechał się od czasu do czasu wyjmując kolejne organelle antylopy by usmażyć je osobno. Sophie starała się wierzyć, że Jasir uśmiecha się słysząc żarty kompanów. Perspektywa nocowania tak blisko psychopaty nie jest zbyt przyjemna. Nagle mężczyzna jakby czytał w myślach kobiety spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko ukazując śnieżno białe zęby. Niemal, że równo z tym jak myśliwy skończył obrabiać zwierzynę, a Karim i Udim ustawili namioty zaszło słońce, a cała pustynia nie licząc oazy pogrążyła się w mroku. Orrin znów postanowił napić się nieco wody. Nachylił głowę nad jej powierzchnią dostrzegając w tafli stojącego nad sobą Udima. Który nagle docisnął wcisnął twarz więźnia pod powierzchnię wody w piaszczyste dno. Mężczyzna szarpał się, lecz nie mógł przeciwstawić się sile napierającego buta. W oczach koczownika można było dostrzec przyjemność wynikłą z zachowanie Orrina.

 

– Przestań! – wrzasnęła odruchowo Sophie. Na chwile zapadła martwa cisza przerywana szarpaniem podtapianego i trzaskiem ogniska. Wzrok trzech jeźdźców wbił się w blondynkę, która spogląda na nich wytrzeszczonymi oczyma. Udin zdjął nogę z głowy więźnia, który wychodząc na powierzchnie łapczywie łapał oddech. Jeździec uklęknął przed Sophie wbijając swój wzrok w oczy kobiety. Nieprzyjemne ciarki rozeszły się po całym jej ciele. Udin wymamrotał coś w swoim ojczystym języku i bynajmniej nie brzmiało to jak pochwała. Po chwili wstał i usiadł przy ognisku.

 

– Najedzcie się i napijcie, jutro wyruszamy dopiero po południu, musimy dać odpocząć wierzchowcom. A nie chce nam się wędrować w największym upale kolejny dzień. – Sophie przytaknęła skinieniem głowy. Po posiłku zjedzonym w ciszy położyła się w namiocie udostępnionym przez Udina. Była to niemała wygoda. W ostatnim czasie nocowała na wozie w dziwnych, niewygodnych pozycjach. Oczy same zamknęły się po przyjęciu upragnionej wygodnej pozy. Wreszcie mogła zasnąć nie przejmując się, że jej upragniony spokojny sen zostanie przerwany.

Koniec

Komentarze

Większość dialogów źle zapisana. Do tego źle postawione przecinki lub ich brak.
Przeczytałem, mimo zdań które mi zgrzytały. Są literówki, są zjedzone słowa. Jest też trochę błędów logicznych, np. to wyruszanie po południu, żeby uniknąć upału (który zawsze jest największy właśnie po południu).
No i przede wszystkim tekst nie wciąga, jest bezbarwny, a postacie są mdłe. Wynika to w większej części z jego długości, ale mimo wszystko można to było lepiej zrobić.
Podsumowując, jest słabo.
Z drugiej jednak strony, ja sam do niedawna pisałem praktycznie tak samo, albo niewiele lepiej, więc nie musisz się przejmować tym co napisałem i poczekać na opinie forumowych weteranów. :)

Sporo powtórzeń, brak kilku przecinków,  parę niefortunnych zdań np.: „z podartych ubrań sprezentowali sobie prowizoryczne turbany”. Raczej: wykonali, zrobili, przygotowali, sporządzili… ale z prezentem to raczej nie ma nic wspólnego.

Fragmencik za krótki, by napisać coś o fabule. Jakiś zalążek intrygi jest. Może rozwinie się w coś ciekawego?

"Dwa tygodnie podróży przez skalistą pustynie odcisnęły wyraźne piętno na siedzących w wozie brańcach. Przyszli niewolnicy byli w wyraźnie gorszym stanie niż mężczyźni dosiadający wierzchowców, na których niesamowity skwar nie robił większego wrażenia."


"Przyszli niewolnicy byli w wyraźnie gorszym stanie niż mężczyźni dosiadający wierzchowców, na których niesamowity skwar nie robił większego wrażenia. Na czele krótkiej kolumny jechał ciemnoskóry mężczyzna odziany w bogate szaty. Prócz szat różnił się tym od swoich kompanów, że miast wielbłąda dosiadał szlachetnej rasy konia pustynnego. - Powtórzenia, a poza tym to zdecyduj czy mężczyźni dosiadali wielbłądów czy wierzchowców.


"Siedzący w wozie starali się przyzwyczaić do niemiłosiernie grzejącego słońca. By uniknąć udaru z podartych ubrań sprezentowali sobie prowizoryczne turbany." - Czemu tak się bali słońca skoro siedzieli w wozie? Nie miał dachu?


"Wśród jeńców dało się dostrzec trzy kobiety[,] jedna z nich była wyraźnie osłabiona(...)"


Nadużywasz słowa "wóz" i "wyraźnie", "strażnik". Jeśli brak Ci słowa, najlepszą metodą jest elektroniczny słownik synonimów. 


"Nie licząc jasnych włosów posiadała zupełnie inny typ urody niż pozostali. Zdecydowanie delikatniejsze rysy i mniej pociągła twarz, nie były charakterystyczną cechą ludzi na północ od zimowego królestwa Esgardów. Jednak tam ta uroda również nie była dominująca. Na wschód od śnieżnych Gór Kruczych mieściła się Wschodnia Rubież, która należała do Arteronu, i właśnie w tej krainie ta uroda mogła by zostać uznana z charakterystyczną, choć i tak bardzo wyszukaną i wyjątkową." 


"Wysokie skórzane buty były wyraźnie znoszone, tak jak i reszta ubioru. Brązowe skórzane spodnie były biedniejsze o jeden nakolannik, a na skórzanej kamizelce dało się dostrzec przetarcie. Wyglądało jak po klamrze ciężkiego pasa, którego jednak brakowało. Mocno zabrudzona i przetarta w wielu miejscach zielona tunika swoje lata świetności miała już dawno za sobą. Peleryna z kapturem swoim stanem nie odstawała od reszty ubioru jeńca. Mocno postrzępiona na dolnej krawędzi i okurzona sprawiała wrażenie bardzo starej. Ciemne przepocone włosy dosięgały swoimi końcówkami barków. Nieogolona twarz mężczyzny miała na sobie ślady obtarć i oparzeń słonecznych. Ciemne oczy co chwila były zasłaniane przez opuchnięte od braku snu powieki." - Jak na tak krótki tekst ten opis jest nadzwyczaj rozwinięty. 


"Handlarz rucham głowy wydał woźnicy polecenie przyprowadzenia kobiety."

 

"Strażnik przeszedł między jeńcami i chwytając kobietę za ramię podprowadził do swojego przełożonego." - "Przełożony" jakoś niespecjalnie tutaj pasuje.

 

"Blondwłosej kobiecie było, żal mężczyzny." - A skąd tu ten przecinek? :)


"- Nie krępuj się załóż. - Więźniarka bardzo się zdziwiła słysząc rodzimą mowę tak daleko do domu. - Jak ci na imię? - Choć akcent mężczyzny nie był naturalny, czuł się pewnie posługując obcym językiem." - I już o wiele bardziej czytelnie.


"- Nie poznajesz co? - zdziwił się. - Sama zapytaj. - Udin zmierzył więźnia, który najwidoczniej zasnął." - Zmierzył miarą? :)


Nadal nie zajrzałeś do zasad zapisu dialogów, a pisałam Ci o tym przy poprzednim tekście.

Całego opowiadania poprawiać nie będę, ale jakby to powiedział Roger, "tekst nadaje się do generalnego remontu". Poprzednia historia była zdecydowanie bardziej dopracowana. Szkoda, liczyłam, że będzie lepiej. 

> Nagle czarnoskóry handlarz niewolników gestem dłoni rozkazał swoim podwładnym zatrzymać się.

Nadmiarowoœć: "dłoni" i "swoim" zupełnie niepotrzebne (nie ma innego gestu, niż wykonywany dłoniš, a skoro był przywodcš, to wiadomo, że podwładni sš jego).

> WoŸnica szarpnšwszy wodze

Lejce. Wodze ma zwierzę wierzchowe.

> Jeden ze strażników uderzył buławš w burtę wozu uciszajšc więŸniów. Jedna z kobiet, spojrzała na strażnika swoimi >piwnymi oczyma.

"Swoimi" do wywalenia (wiadomo, że nie spojrzała cudzymi, a nadmiar zaimków szkodzi na stylistyke). Powtórzenie jeden-jedna to celowe?

> Nie liczšc jasnych włosów posiadała zupełnie inny typ urody niż pozostali.

Zdecydowanie nie. Posiadać można mieszkanie albo sklep, ale urodę się tylko i wylšcznie ma.

"Zdecydowanie delikatniejsze rysy i mniej pocišgła twarz, nie były charakterystycznš cechš ludzi na północ od zimowego królestwa Esgardów. Jednak tam ta uroda również nie była dominujšca. Na wschód od œnieżnych Gór Kruczych mieœciła się Wschodnia Rubież, która należała do Arteronu, i właœnie w tej krainie ta uroda mogła by zostać uznana z charakterystycznš, choć i tak bardzo wyszukanš i wyjštkowš."

No dobra, fajnie jest wymyœlać własny œwiat, ale naprawdę uwazasz, że zasypywanie czytelnika od razu na poczštku workiem nazw wlasnych wnosi cokolwiek do opowiadania?

> rękojeœć półtorarocznego miecza

Y-y... autorze, Ty w ogóle przeczytaleœ tekst po napisaniu? Bo to mi wyglada na typowš samowolkę wordowskiej autokorekty.

>JeŸdziec wskazał nagle jasnookš kobietę z południa. Handlarz rucham głowy wydał woŸnicy polecenie przyprowadzenia >kobiety. Strażnik przeszedł między jeńcami i chwytajšc kobietę

W trzech zdaniach trzy razy "kobieta". Nieładnie.

> ...wyjmujšc kolejne organelle antylopy...

Organellum − każda oddzielona od cytozolu błonš komórkowš struktura występujšca w cytoplazmie komórki, wyspecjalizowana do pełnienia okreœlonej funkcji.

Umarłam ze smiechu i dalej nie czytałam. :-)

Nowa Fantastyka