- Opowiadanie: SpiralArchitect - Deus

Deus

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Deus

 

 

 

 

Budzę się. Wiecznie o tej samej, konkretnej godzinie. W ten sam sposób. W tej samej pozycji. Z tą samą żółcią w ustach i z tym samym, szybko i niespokojnie bijącym sercem. Powinienem się już przyzwyczaić.

Nie przyzwyczaiłem się. Nie sądzę, by się dało. Rozwiązanie jest na wyciągniecie ręki. Żółć spłynie, serce się uspokoi, myśli oczyszczą. To takie proste.

Jeżeli jednak rzeczywiście takie proste, to czemu jednocześnie tak cholernie trudne? Tak bardzo męczące?

Ale zacznijmy od początku. Gdzie był początek?

 

 

Pamiętam Jimmy’ego. Byliśmy przyjaciółmi, tego rodzaju. który jest możliwy tylko w wieku –nastu lat. Dopiero zaczynaliśmy wszystko. Dopiero poznawaliśmy życie, świat, samych siebie. A przynajmniej próbowaliśmy, na tyle, na ile nam pozwalano.

 

Ulepszacze dopiero wchodziły na rynek, kampania dopiero się rozkręcała. Początkowo nikt do końca nie wiedział, co o nich myśleć. To lek? Narkotyk? Kolejna używka? A może suplement diety?

 

Suplement życia. Tym były naprawdę.

 

 

Jimmy miał miłych rodziców, tak przynajmniej wtedy uważałem. Uśmiechnięci, sympatyczni, ładni ludzie. Wiele wymagali od swojego syna, ale kto nie wymaga? Poza tym mieli dobre, świetnie płatne zawody. Patrzyli w przyszłość. A jeśli chodzi o Jimmy’ego to na patrzeniu nie poprzestawali, chcieli go w nią wepchnąć. Ale przecież pragnęli dla swojego dziecka jak najlepiej, prawda?

Jeśli chodzi o moje oceny w szkole, bywało różnie, ale rodzice przyjmowali wszystkie moje potknięcia ze sporą dozą tolerancji. Jimmy oceny miał dużo lepsze. Musiał mieć. Być może, początkowo był to nawet jego wybór. Później, jak sądzę, już raczej tylko ponura konieczność.

 

 

Mieliśmy jakieś czternaście lat gdy zaczęliśmy się szprycować „ Edziem”, jak pieszczotliwie określaliśmy Eduroxa32. Mówiąc „my” nie mam wcale na myśli tylko mnie i Jimmy’ego. Mam na myśli całe nasze pokolenie. Nasze cudne, cholerne, przełomowe pokolenie. O tak, dokonaliśmy przełomu. Co do tego nie może być akurat żadnych wątpliwości.

„Edzio” stymulował obszary w mózgu odpowiedzialne za przyswajanie wiedzy. To tak w skrócie. Tyle wiedzieliśmy i więcej nie potrzebowaliśmy. Bo wkrótce okazało się, że dla każdego ucznia najlepszym możliwym przyjacielem, jest właśnie „Edzio”.

 

„Nauczysz się wszystkiego!” – tak brzmiało hasło reklamowe Eduroxa32, jednego z pierwszych ulepszaczy. W przeciwieństwie do większości haseł reklamowych, było ono prawdziwe. Dawka wiedzy którą mogłeś przyswoić była determinowana jedynie poprzez dawkę tabletek, jaką zdecydowałeś się w siebie wepchnąć. Oczywiście ulotki rzetelnie ostrzegały małym druczkiem, że spożycie określonej ilości piguł w przeciągu danego czasu jest niewskazane, ale kto by się tym przejmował? „Edzio” nie był tani, ale był skuteczny. Nie każdy mógł sobie na niego pozwolić, w szczególności w większej ilości, ale ci, którzy posiadali środki, a dokładniej ci, których rodzice posiadali środki, mogli zapomnieć o problemach natury edukacyjnej. Pamiętam, ilu to kompletnych debili mających szczęscie pochodzić z bogatej rodziny, „kupowało” sobie edukację na paczki. Jimmy był jednak inny.

 

Ja brałem niewiele, ot tyle, żeby sobie nieco ułatwić życie. Jimmy był dosyć zdolny z natury, ale nie do przesady. Był raczej po prostu pracowity. Pilny. I zależało mu, a przynajmniej chciał, żeby zależało mu chociaż w połowie tak bardzo, jak jego rodzicom. Przekroczył normę i zaczął piąć się w górę.

 

Ale to nie wystarczało. O nie, nie jego staruszkom.

 

Im więcej osiągał, tym więcej jeszcze było wciąż do osiągnięcia. Drugie miejsce w konkursie czy na olimpiadzie było porażką, przynajmniej w oczach jego ojca, który zwykł powtarzać, że „tylko zwycięzca się liczy, o drugich miejscach nikt nie pamięta” Ale Jimmy nie był przecież ponadprzeciętnie uzdolniony. Więc wyjście było tylko jedno.

 

Szprycował się „Edziem” na okrągło. Efekty uboczne nie były wtedy jeszcze szczególnie szeroko znane. Plotka tu, plotka tam, nikt się tym nie przejmował. Jimmy należał do tej grupy, która miała jako pierwsza pokazać innym na własnym przykładzie, co się dzieje z człowiekiem który przesadził z ulepszaczem edukacyjnym.

 

Jimmy był zawsze pogodny. Drobnej budowy, jasnowłosy i jasnooki, zawsze roześmiany zawsze czymś żywo zainteresowany. Takim go zapamiętałem z tamtego okresu i takim chciałbym go już zawsze pamiętać. „Edzio” jednak wziął go na warsztat i przez kilka lat zmienił gruntownie.

Mówił innym różne rzeczy nie przejmując się, czy wyrządzi im tym krzywdę, czy nie. Zaczął być cyniczny, zimny, wręcz okrutny. Tracił przyjaciół jednego po drugim. Nawet Kevin, który obok mnie był jego najbliższym kumplem odwrócił się od niego a z czasem zapałał wręcz jawną wrogością. Odeszła od niego dziewczyna. Pamiętam jak Jimmy mi o tym opowiedział.

 

– Najpierw się rozbeczała, potem kompletnie usmarkała a na koniec powiedziała mi, że jestem potworem – parsknął śmiechem Jimmy – A wyglądała brzydko jak cholera, smarki wisiały jej prawie do cycków. Ja potworem? Głupia cipa powinna spojrzeć wtedy w lustro.

 

Chciałbym, żeby Jimmy mówił to w gniewie. Po pierwsze w gniewie mówi się różne rzeczy, nie zawsze te prawdziwe, a po drugie gniew jest ludzki. Ale Jimmy mówił to spokojnie, zimno i okrutnie. Nieludzko. Nawet nie wiem, czy go to jakoś szczególnie bawiło, ale opowiadał to tak, jakby teoretycznie mogło być zabawne dla innych. Co było chyba jeszcze bardziej obrzydliwe.

Niestety Jimmy nie skończył jako cyniczny, dobrze zarabiający, okrutny dupek w jakiejś korporacji. Skończył jako pensjonariusz zakładu dla psychicznie chorych, gdy na rozmowie kwalifikacyjnej rozpłakał się i wbił sobie ołówek w oko.

 

 

Moje życie jest zbudowane na kłamstwie. Nie, moje życie jest kłamstwem. Niemalże perfekcyjnym, mistrzowsko skonstruowanym przez farmaceutów, ale jednak zwykłym syntetycznym kłamstwem. Mam tylko jedną prawdziwą godzinę na dobę.

 

I jest to najgorsza godzina w moim życiu. Raz po raz. Noc w noc.

 

 

– A słyszeliście, że podobno Tony jest ciągle prawiczkiem? – zapytał głośno, nieco przepitym głosem Kevin, gdy siedzieliśmy w pubie „Zielona Noc”.

 

Odpowiedziała mu oczywiście ogólna wesołość, ale Dean najwyraźniej nie był przekonany.

 

– Pieprzysz Kevin – parsknął – Tony nie jest czyścioszkiem. Niemożliwe, żeby jeszcze nie zaruchał.

 

„Czyścioszkami” nazywało się tych którzy nie brali ulepszaczy. Nie dlatego, że nie było ich stać, obecnie wiele piguł można było zresztą dostać po całkiem przystępnych cenach, nie w tym rzecz. Czyścioszki mieli swoje zasady. Uważali, że to niemoralne, że ulepszacze przejmują kontrolę nad naszym życiem i tak dalej i tak dalej….Ależ się wtedy z nich śmialiśmy.

 

Teraz, kiedy o tym myślę, widzę jacy to my byliśmy śmieszni.

 

Kevin pokręcił głową.

 

– Tępy jesteś Dinuś i tyle. Prawie jak Tony. On bierze ulepszacze, jak my wszyscy. Ale z jednym wyjątkiem. Nie bierze „Erosa”.

 

To było dziwne.

 

„Eros” czyli Erox18 był jednym z najpopularniejszych prochów. Cholera, na imprezie, rzecz niegdyś nie do pomyślenia, mogło nie być nawet alkoholu, ale „Eros” być musiał. Ta magiczna tableteczka nie tylko zwiększała pewność siebie, dowcip i potencję, ale jak Kevin mi kiedyś wytłumaczył, robiła coś z zapachem człowieka.

 

– To feromony, stary – mówił podniecony – Wiesz, że jak chcesz przelecieć jakąś lasię, to tak naprawdę nie kierujesz się tym jak ona wygląda, ale jak pachnie. I one mają tak samo.

 

– Pieprzysz – odparłem wtedy, choć trochę niepewnie. Kevin był na medycynie.

 

– Tak? To czemu to tak dobrze działa? – roześmiał się głośno – To chodzi o zapach, który odnotowujesz podświadomie. Nie musisz go tak naprawdę czuć. Tak się można nawet zakochać, ogarniasz?

 

Kevin oczywiście miał rację. Nie bez powodu niektóry żartobliwie nazywali „Erosa” przeciwieństwem tabletki gwałtu. Był jednocześnie jak alkohol, Viagra i bukiet róż, a droższe wersję miały jeszcze działanie antykoncepcyjne. Co więcej potrzeba do mile spędzonego wieczoru?

 

Co do Tony’ego Kevin również się nie mylił. Tony był nieśmiałym przeciętniakiem. Ani zbytnio inteligentny, ani przystojny, ani jakoś szczególnie dowcipny. Co gorsza był potwornie nieśmiały, więc „Eros” byłby dla niego jak znalazł. Ale on nie chciał. Mówił, że ma zasady i już. Pamiętam, jak kiedyś Kevin z chłopakami wyśmiali go, gdy ten powiedział, że chce żeby dziewczyna zainteresowała się nim z powodu tego, kim jest, a nie z powodu tego, co łyknął 15 minut temu. Wydaje mi się, że też się wtedy śmiałem. Nie wiem czy dlatego, że wszyscy inni się śmiali, to ja też, czy po prostu naprawdę wtedy uznałem to za zabawne, co również jest całkiem możliwe. Nie pamiętam i nie chcę pamiętać.

 

Presja otoczenia jest duża. W naszym towarzystwie, cholera, w każdym niemal towarzystwie dziewiętnastoletni prawiczek to śmiech, drwiny i niedowierzanie. Nic dziwnego, że słysząc opowieści o naszych podbudowanych farmaceutycznie podbojach , Tony chciał tego samego. I w końcu się złamał.

 

Oczywiście zrobiliśmy z tego z Kevinem ogromne wydarzenie z, właściwym nam, subtelnym poczuciem humoru. Nazwaliśmy je „Dniem, w którym Tony w końcu wsadzi” Wydawało nam się to wtedy okropnie zabawne.

 

Naszprycowaliśmy Tony’ego „Erosem” tak bardzo, jak tylko było to jeszcze bezpieczne nie ryzykując, że przypłaci swój pierwszy raz atakiem serca i czekaliśmy na rozwój zdarzeń. Co ciekawe jego wybranką okazała się jakaś względnie nowa w „Zielonej Nocy” osóbka, również chyba dosyć nieśmiała. Całkiem ładna, drobna, czarnowłosa widzieliśmy ją już parę razy, ale nigdy z nikim nie była. Z cała pewnością nie brała również „Erosa”, to akurat było widoczne jak na dłoni . Jak się później okazało kiedyś nawet gadała z Tonym, ale cóż, oboje bez chemicznego wsparcia, nie byli w stanie pociągnąć znajomości dalej. Teraz miało się to zmienić.

 

Wszystko byłoby więc super a „Dzień, w którym Tony w końcu wsadzi” skończyłby się na dłuższą metę wielkim sukcesem gdyby nie jeden szczegół. Tony’emu się spodobało. I to bardzo. Problem polegał jednak na tym, że tym, co mu się spodobało tak naprawdę, była nie dziewczyna, która nawiasem mówiąc nazywała się Bethany, lecz Erox12. „Eros” stał się tak przyjacielem Tony’ego jak wcześniej „Edzio” Jimmy’ego.

 

Pewnie wydaje wam się że wiecie co będzie dalej? Hedonizm, obłęd i dom bez klamek?

 

Niestety nie.

 

Dla Beth cała ta sprawa z Tonym była duża poważniejsza, niż dla niego. Kevin nazwał ją potem idiotką, ale ja nie jestem tego taki pewien. Myślę, że ona po prostu nie wiedziała, że Tony był wtedy w objęciach „Erosa”. Uznała go za słodkiego, wiernego swoim pzekonaniom chłopaczka, który nagle zdecydował się wykonać trochę śmielszy krok. On, on sam, nie jego kumpel „Eros”.

 

Biedna dziewczyna.

 

Tony szalał przez następne miesiące przećpany „Erosem”, nadrabiając zaległości w imponującym tempie, a Beth po pewnym czasie poszła w jego ślady. Chociaż nie do końca. Wątpię, by kiedykolwiek wzięła „Erosa”. Znienawidziła go i brzydziła się nim. A po pewnym czasie doszła do tego stanu, że inni również nie potrzebowali „Erosa” by ją mieć. Tony ocywiście nawet tego nie zauważył.

 

Po upływie niespełna roku Bethany się powiesiła. Krążyła ponura plotka, coś w rodzaju „mitu miejskiego”, że na strychu na którym zarzuciła sobie pętle na szyję, napisała na ścianie różowym sprejem EROS. Nie wierzyliśmy w to i gardziliśmy wszystkimi, którzy próbowali na śmierci kogoś, kogo przelotnie znali, wypłynąć i błysnąć w towarzystwie.

Nie zapomnę jak poszliśmy z Kevinem pewnego wieczoru do „Zielonej Nocy” i powiedzieliśmy Tony’emu o śmierci Beth. Siedział przy stoliku z jakimiś dwiema dziewczynami, które pod imponującą tapetą próbowały ukryć swój prawdziwy, zapewne dopiero od niedawna dwucyfrowy, wiek. Kevin żartobliwie nazywał tak umalowane dziewczyny „małymi pandami”. Wzięliśmy Tony’ego na stronę, a on spojrzał na nas, jakby widział nas pierwszy raz w życiu.

 

– Beth? Samobójstwo? Jaka Beth, do cholery? – zapytał.

 

Wytłumaczyliśmy mu.

 

– Nie no chłopaki, poważnie? – spytał uśmiechając się głupio – Myślicie że pamiętam każdą dupę, którą obracałem na „Erosie”? Wiecie ile ich było? Ja tu się bawię a wy mi o jakiś martwych laskach. Weźcie ogarnijcie się, co? – roześmiał się głośno.

 

– Dupek udawał – orzekł potem Kevin – Pamiętał, ale głupio mu było się przyznać. Nie wiedział co powiedzieć.

 

Ale to nie była prawda. Myślę, że obydwaj dobrze to wiedzieliśmy i dlatego też już nigdy więcej nie poruszaliśmy tematu Tony’ego i Beth.

 

Tony nie kłamał. Był absolutnie szczery.

 

On naprawdę jej nie pamiętał.

 

Kiedyś, dużo później, widziałem w sieci stronę poświęconą walce z ulepszaczami. Koleś, który ją prowadził, był z zawodu fotografem. Odnosił nawet pewne sukcesy, ludzie zaczynali go słuchać, gdy niespodziewanie trafił do pierdla. Za gwałt na jakiejś młodej dziewczynie. Nie pamiętam już, na ile go skazali, ale podobno został pobity na śmierć w więzieniu. Nie przepadają tam za gwałcicielami, szczególnie nieletnich.

Pamiętam, że jego strona pełna była naprawdę szokujących materiałów. W tym również i zdjęć. Ja jednak zwróciłem uwagę tylko na jedną, jedyną rzecz. Jedną fotografię.

 

Przedstawiała ona wiszącą na sznurze ludzką sylwetkę i różowy, ogromny napis na ścianie.

 

EROS.

 

 

A teraz przyszła kolej na ostatnią ofiarę cudnych tabletek ulepszających nasze życia i pozwalających zdobywać nieosiągalne.

Tą ofiarą jest mój ostatni, dobry kumpel Kevin, z którym nie potrafimy już szczerze rozmawiać patrząc sobie w oczy.

Tą ofiarą jest moja sąsiadka z naprzeciwka, która musi brać uspokajacza Easy60 żeby nie bić swojego 4 letniego synka.

Tą ofiarą jest mój sąsiad, którego słyszę jak zawsze wymiotuje z nerwów rano i przed pójściem spać, pomimo tego że wiem, że i tak jest uzależniony od Calm33, ulepszacza zmniejszającego poziom stresu.

Ofiarami są dzieci, które widzę rano, jak idą do szkoły z pustymi, zmęczonymi oczami, naszprycowane Eduroxem ileśtam, kolejną nową, lepsza wersją.

Ofiarą jest każdy z tych młodych facetów, którzy nie są w stanie podejśc do dziewczyny bez 2 dawek Eroxa69 w organizmie.

Też jestem ofiarą, jedną z setek tysięcy, może milionów. Wcale nie lepszy od innych, wcale nie bardziej świadomy.

 

Pudełeczko Deus2 leży tuż obok mnie na stoliku. Na wyciągnięcie ręki. Deus zapewnia mnie że wszystko będzie dobrze. Deus daje mi energię i przylepia uśmiech na moją twarz, chociaż nie ma żadnego powodu, by się on tam znajdował. Deus zapewnia mnie, że moja wiara jest jedyną słuszną wiarą. Deus zapewnia mnie, że jedyną słuszną partią, jest moja partia. Inni mogą się wprawdzie z tym nie zgadzać, ale to bez znaczenia. Zrozumieją co jest właściwe, gdy nadejdzie czas, a póki co są pewni, równie pewni, jak ja. Deus daje nam to wszystko.

 

Ale tyko przez dwadzięscia trzy godziny na dobę.

 

Boję się i gardzę sobą. Słyszę jak za ścianą mój sąsiad głośno wymiotuje do kibla. Męczy się. Czy on też rozważa to co ja? Ze może dzisiaj nie wziąć? Ze może spróbować coś inaczej? Przełamać klątwę?

To jednak tylko jedna tabletka. Jedna pigułka i kolejne dwadzieścia trzy godziny spędzę w spokoju. Błogości. Iluzji. Kłamstwie.

Jestem słaby. Okazało się ,że wszyscy jesteśmy. Chciałbym być silny, ale nie potrafię, być może jest już za późno na ten rodzaj siły. Chciałbym naprawdę żyć, ale jednocześnie zbytnio boję się, że ból prawdziwego życia, życia „nieulepszonego” rozniesie mnie na strzępy.

 

Ulepszyliśmy się do granic możliwości ale chyba jednak coś pozostało niezmienne.

 

Jestem ciągle w jakiejś tam części tylko człowiekiem.

 

 

 

Wyciągam rękę poprzez mrok i odkręcam pudełeczko.

 

 

 

Na to nie ma pigułki.

Koniec

Komentarze

Widzę że tekst znowu sformatował się oryginalnie więc postaram się ta za kilka godzin trochę pozmieniać ;p

>> Budzę się. Wiecznie o tej samej, konkretnej godzinie. W ten sam sposób. W tej samej pozycji. Z tą samą żółcią w ustach i z tym samym, szybko i niespokojnie bijącym sercem. Powinienem się już przyzwyczaić Nie przyzwyczaiłem się. Nie sądzę, by się dało. Rozwiązanie jest na wyciągniecie ręki. Żółć spłynie, serce się uspokoi, myśli oczyszczą. To takie proste.     Jeżeli jednak rzeczywiście takie proste, to czemu jednocześnie tak cholernie trudne? Tak bardzo męczące?     Ale zacznijmy od początku. Gdzie był początek? <<

 

 

Zobacz ile zrobiłeś powtórzeń na samym początku tekstu. Nie czytałem dalej, bo podejrzewam, że jest tego sporo. Dużo, bardzo duzo pracy przed Tobą. Tekst leży. Jest do gruntownego poprawienia.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Powtórzenia na początku są chyba celowe, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Zamysł był dobry - myślę że natychmiastowe skojarzenie tytułu z serią "Deus Ex" nie jest przypadkowe.
Kilka literówek, trochę nie pasujących do sensu zdania określeń, powtórzenia, no ale przede wszystkim mniej więcej w połowie odniosłem wrażenie że autorowi zabrakło pomysłu jak to dalej pociągnąć. Jeszcze to zakończenie które miało chyba "dać do myślenia". No nie dało. Do tego formatowanie, raz pojedyncza wypowiedź wyszczególniona, później dialog zlany z tekstem, czytać się da, ale ładnie to to nie wygląda :)
Ogólnie pomysł był dobry, wykonanie trochę mniej. Osobiście napisałbym to inaczej.

Nie poprawiałbym tych powtórzeń. Potem zaczyna być zrozumiałe ich nagromadzenie.  

Dbałością zapisu, Autorze, się nie popisałeś. Przemieszczone spacje, w wielu miejscach brak kropek nad "ż", ogonków przy "ą", "ę", ogonki w nadprogramowych miejscach, zły zapis dialogów... Sporo tego.

Może się mylę, ale sposób opowiadania miejscami przypominał mi próbę naśladowania Kinga. Nieporadnego, często zbyt potocznego w opisach (zaczynanie zdań od "że" i temu podobne)...

Deckardowi skojarzyło się z "Deus Ex", ja natomiast myślę, że więcej tutaj "Limitless" czy "Scanner darkly" (nie mam pojęcia dlaczego moje skojarzenia biegną w kierunku drugiego z wymienionych filmów). W każdym razie, wybacz szczerość, jak na razie wolałbym obejrzeć któryś ze wspomnianych filmów, niż czytać Twoje opowiadanie. Masz niewyrobiony, bardzo toporny styl, tekst jest niechlujny, pełno w nim literówek, powtórzeń i błędów stylistycznych. Pracuj nad tym, w przyszłości powinno być lepiej. I, błagam, czytaj swoje teksty przed publikacją.

Tekst, jak zauważył mój przedpisca, rzeczywiście trochę kojarzy się z "Scanner darkly" Dicka, choć do mistrza nie ma co porównywać:). Sam zamysł spodobał mi się, ale wykonanie psuje odbiór Twojego opowiadania. Nawet nie próbowałem wypisywać błędów, bo jest tego sporo. 

Pozdrawiam

Mastiff

Co do powtórzeń - tak, są zamierzone. Zdaję sobie sprawę że nie każdemu musi się to podobać, ale cóż, nie zamierzam tego zmieniać. Co do tego jak tekst jest sformatowany - napisałem już w komentarzu że zostanie to poprawione o ile jutro wyrobię się czasowo. Zapis oryginalny a jego wyglad na stronie to dwie osobne bajki ale postaram się to uporządkować. I oczywiście dodać wszystkie "zjedzone" kropki i ogonki - przyznaje tu moja korekta była rzeczywiście niedbała.

Za wszystkie uwagi wielkie dzięki ale zlitujcie się i nie piszcie już o tym jak tekst jest sformatowany. Ja to też widzę. Naprawdę ;)

Nooo, ładne!

Na głównej zachęciło mnie pierwsze zdanie i nie zawiodłem się.

Choć mało tu "historii" jest "opowieść", bardzo dobrze napisana, z pomysłem i klimatem.

 

Co za kretyn usunął oceny! Dałbym 5

dj

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Zgrabnie napisane, ale nie zrozumiałem o czym to jest? O narkotykach, czy o przemysleniach autora na temat używek? No i kompletny brak fabuły.

Dobre.

Opowiadanie podobało się, choć mnogość błędów przeszkadzała w czytaniu. Uważam, że wiele zdań wymaga poprawienia, interpunkcja także. Chętnie przeczytam Twój kolejny tekst.    

 

Byliśmy przyjaciółmi, tego rodzaju. jaki jest możliwy tylko w wieku –nastu lat.Byliśmy przyjaciółmi tego rodzaju, który jest możliwy tylko w wieku nastu lat.

 

Sumplement życia. Suplement życia.

 

Mieliśmy jakieś 14 lat gdy zaczęliśmy się szprycować  EdziemMieliśmy jakieś czternaście lat, gdy zaczęliśmy się szprycować „Edziem”.

Liczby zapisujemy słowami.

 

Pamiętam, ilu to kompletnych debili mających szczęscie pochodzenia z bogatej rodziny… – …mających szczęście pochodzić z bogatej rodzinyJimmy był zawsze pogodny. Drobnej budowy, jasnowłosy i jasnooki, zawsze roześmiany zawsze czymś żywo zainteresowany. Takim go zapamiętałem z tamtego okresu i takim chciałbym go już zawsze pamiętać. Edzio jednak wziął go na warsztat i przez kilka lat zmienił gruntownie.

Mówił innym różne rzeczy nie przejmując się, czy wyrządzi im tym krzywdę, czy nie. Zaczął być cyniczny, zimny, wręcz okrutny. Tracił przyjaciół jednego po drugim. Nawet Kevin, który obok mnie był jego najbliższym kumplem odwrócił się od niego a z czasem zapałał wręcz jawną wrogością. Odeszła od niego dziewczyna. Pamiętam jak Jimmy mi o tym opowiedział. – Zaczynasz akapit opisując Jimmy’ego. Potem umieszczasz zdanie o „Edziu”, a dalej już mam wrażenie, że to „Edzio” mówi innym różne rzeczy, zaczyna być cyniczny, jest niedobry, nawet Kevin odwraca się od niego, odchodzi odeń dziewczyna – a o wszystkim opowiadał Jimmy.

 

Niestety Jimmy nie skończył jako cyniczny, dobrze zarabiający, okrutny dupek w jakiejś korporacji. –  Tu przykład nie najlepiej zbudowanego zdania. Ja napisałabym: Niestety, Jimmy nie skończył w jakiejś korporacji jako cyniczny, dobrze zarabiający, okrutny dupek.

 

Co więcej potrzeba do mile spędzonego wieczoru? – Ja zapytałabym: Co więcej potrzeba by miło spędzić wieczór?

 

Wydaje mi się, że też się wtedy smiałem. – Literówka.

 

…w każdym niemal towarzystwie 19 letni prawiczek to śmiech… – …dziewiętnastoletni prawiczek

 

…która nawiasem mówiąc nazywała się Bethany… – …która, nawiasem mówiąc, miała na imię Bethany

 

Koleś, który ja prowadził… – Literówka.

 

…żeby nie bić swojego 4 letniego synka. – …żeby nie bić swojego czteroletniego synka.

 

…nie są w stanie podejśc do dziewczyny… – Literówka.

 

Inni mogą się w prawdzie z tym nie zgadzać…Inni mogą się wprawdzie z tym nie zgadzać

 

Ale tyko przez 23 godziny na dobę.Ale tylko przez dwadzieścia trzy godziny na dobę.

 

Jedna pigułka i kolejne 23 godziny spędzę w spokoju. – …kolejne dwadzieścia trzy godziny

 

Wyciągam rękę poprzez mrok i odkręcam pudełeczko. – …i otwieram pudełeczko. Lub: …i odkręcam wieczko.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za wypunktowanie błędow. Świeże oko zawsze dostrzeże babole ktore autorowi umykają ;)

Powtórzenia tylko mi zgrzytały, bo rozumiem, że są potrzebne, ale ja osobiście lubię jak są tylko małymi, malusieńkimi akcentami.

Jednak tekst. Bardzo dobry. Na prawdę. Podoba mi się zamysł. Podoba mi się szczerość tekstu. Całokształt.
Co do jakiś błędów, ja jestem zdania, że prawda, trzeba bardzo uważnie budować zdania, ortografia, logika, interpunkcja są piekielnie ważne. Jednak jeśli tekst mi się podoba, trafia do mnie, to chrzanie tam jakieś byki. Nie róbmy z pisarstwa rzemiosła, to sztuka:)

Pozdrawiam.

Dzięki za komentarz ;) A co do wytykania błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i tym podobnych - jakkolwiek to niemiłe - przydaje się. Uczy cierpliwości i pokory, a to zawsze przydatne, szczególnie dla kogoś kto pisze ;)

Oczywiście, jeśli opowiadanie jest genialne to wytykanie że " o, a tutaj nie postawiłes kropki nad ż" jest przesadą i czepialstwem się, ale o genialne opowiadanie na tym forum wcale nie tak łatwo ;)

Jedyna krytyka która niewiele wnosi to czepianie się formatowania tekstu. Jak tekst się prezentuje każdy widzi, więc narzekanie na to nieiwiele daje, autor z poprawka zdąży albo i nie. A z obecnym edytorem dobre sformatowanie tekstu wymaga baaaardzo dużej ilości cierpliowści i pokory...

Przeczytałam Twój wcześniejszy tekst. Ten bardziej mi się podobał( choć Czarniawiec zyskał moją sympatię). Robisz postępy. Tak trzymać i nie zbaczać z kursu.

Ahoj!

Ps. Czyżby był z Ciebie fanatyk Pink Floyda?

Nowa Fantastyka