- Opowiadanie: A.K.M. - Cyrk

Cyrk

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cyrk

W tym miasteczku dawno nie było żadnych zabaw, dlatego wszyscy ucieszyli się z wiadomości o przyjeździe cyrku. Młodzi czy starzy, kobiety czy mężczyźni – wyczekiwali na dzień, gdy będą mogli zobaczyć wielki namiot zwiastujący zabawę.

Dzień ten nadszedł w pierwszych tygodniach października – gdy świat pogrążony był już w pomarańczowo-czerwonych barwach. Dzieci z radością wędrowały za rodzicami, oczarowane magicznym słowem „Cyrk", a dorośli z niecierpliwością czekali na przypomnienie dzieciństwa, na smak waty cukrowej. Namiot był ogromny – żółty, błyszczący, pełen kolorowych wstążek, z wielkim napisem: „Labis spei". Przed wejściem czekał klaun, rozdający balony małym dzieciom, które usadowiły się później na prostych ławkach, czekając na występ. Nagle wszystkie światła zgasły. Zapadła cisza, a po chwili rozbrzmiał mechaniczny głos z megafonów:

Panowie i Panie, tym z was, którzy są choć trochę przerażeni, sugerujemy wyjście – po tych słowach nastąpiła salwa śmiechu – Tych z was, którzy zostali , witamy w naszym cyrku.

Słyszalny stał się stukot obcasów; jedna lampa rozbłysła i oświetliła kształtną postać kobiety w czarnej sukience i wielkim, ciemnym kapeluszu. Pani uniosła głowę, a jej surowa, młoda twarz zwróciła się ku publiki. Uśmiechnęła się.

‒ Widzę, że niewielu z was wyszło – szepnęła, a widownia znów zaśmiała się ‒ Jestem Czarna Dama, a to mój cyrk. Życzę… miłej zabawy.

Ukłoniła się, a ludzie zaczęli klaskać. Znów nastała ciemność, by po chwili zaświecił jeden reflektor, dokładnie na scenę. Wyszedł na nią gruby, opasły człowiek w pieluszce. Jego twarz była umalowana jak u klauna, lecz wielkie, czerwone usta nie wyrażały radości. Zielona peruka poruszała się przy każdym nieporadnym ruchu mężczyzny. Z ludzi wydobył się śmiech, niepewny i zdziwiony. Mechaniczny głos Czarnej Damy zaskoczył publikę.

Pierwszy etap rozwoju człowieka: zdezorientowanie. Młode poznają otaczający świat, wszystko jest dla nich nowe, tajemnicze.

Klaun nagle potknął się o ogromny dziecięcy, klocek. Widownia zaśmiała się drwiąco. Znów zapadł mrok; wszystko to przypominało opadanie i podnoszenie kurtyny w teatrze, by aktorzy mogli się przygotować do następnego aktu. Druga postać, a raczej dwie: akrobaci, mężczyzna i kobieta, tańczyli uniesieni kilka metrów nad ziemią, bez żadnych zabezpieczeń, jedynie jedno z nich trzymało linę.

Drugi etap rozwoju człowieka: bunt. Osobniki, będące między dzieckiem a dorosłym, są pełne marzeń, nadziei i strachu. Jeśli nikt nie wyciągnie do nich ręki, upadną.

Wtem, jak na ironię, dłoń kobiety wysunęła się z dłoni mężczyzny. Akrobatka upadła, a wszyscy usłyszeli głuchy stukot. Śmiech? Dzieci kryły się za rodzicami, przerażone widokiem. Nie rozumiały, nie potrafiły zrozumieć – były zdezorientowane. Młodzi i dorośli śmieli się. Kurtyna ciemności znów opadła; ludzie z niecierpliwością czekali na dalszą część. Po chwili pojawił się linoskoczek, który z przerażeniem próbował utrzymać się na linie.

Trzeci etap rozwoju człowieka: pycha. Osobniki wkraczają w dorosłość pełne nadziei, marzeń i chęci, lecz smutna rzeczywistość szybko niszczy ich spojrzenie na świat: najczęściej przez innego człowieka. Smutne.

Nagle, po drugiej stronie końca liny, pojawił się klaun, lecz inny niż pierwszy. Ten był chudy, miał myszowatą twarz i dziwny granatowy garnitur. Wyjął wielkie nożyczki i przeciął linę. Linoskoczek, zanim spadł, wpatrywał się w to zdezorientowany. Ludzie szybko wyciągnęli aparaty, by móc uchwycić jego przezabawną minę. Niektórzy nie mieli tej szansy, zajęci uciszaniem dzieci, które już prawie płakały. Następny obrazek był jeszcze śmieszniejszy niż wcześniejsze: kilku klaunów, ubranych jedynie w spodenki, miało podoczepiane, poprzyklejane, czy poprzypinane trąby, ogony, lwie grzywy; inni założone na głowy maski żyraf, zebr, hipopotamów. Wydawali odgłosy przypominające ryki ów zwierząt. Nad nimi wszystkimi stał inni klaun, ubrany jak treser; miał absurdalnie duże wąsy i cylinder. Nos skierował ku górze, czasami uderzał długim batem o ciała innych klaunów.

I albo dasz się (s)tresować…

Ludzie nie zauważyli syku przy słowie „tresować", zbyt zajęci oglądaniem tego widowiska. Rozradowani, krzyczeli: „Siad!", „Leżeć!", „Turlaj się!". W końcu treser spełnił ich życzenia; uderzył klauna przebranego za słonia, a ten usiadł na krzesełku, unosząc ręce jak proszący pies. Ludzie wiwatowali, prosząc o więcej. Treser wtedy strzelił batem w pozostałe „zwierzęta", by tańczyły, jak im zagra.

Albo upadniesz…

Scena zmieniła się: teraz widownia widziała jednego klauna, który chodził z pustą butelką. Potykał się o wszystkie przeszkody, jakie stawiali mu inni. Ludziom podobało się to bardzo, wydawali się bliscy ekstazy. I tylko małym dzieciom było żal tego klauna.

I taka ostatnia rada: uważaj komu ufasz.

Wtedy na scenie pojawiło się dwóch magików, bliźniaczo podobnych, i ich asystentki, które w tej samej chwili weszły do skrzyń.

‒ Magik! – krzyczały dzieci ‒ Magik!

Miały nadzieje, że w końcu pojawi się coś, co ich nie przerazi. Niestety! Ich nadzieja szybko zgasła. Magicy zaczęli ciąć skrzynie, gdzie przebywały ich rozpromienione asystentki. Nagle jedna z nich zmarszczyła brwi i zaczęła krzyczeć; z odciętego kawałka skrzyni zaczęła sączyć się krew. Asystentka Czarnej Damy podeszła do niej, obserwującej widowisko jak i widownię.

‒ Pani – ukłoniła się ‒ Czy Nadzieja ma wyjść?

Kobieta zamyśliła się i wolno pokręciła głową. Patrząc na uśmiechnięte twarze widzów, na ich rozbawienie, wiedziała, że dla nich nie ma Nadziei. A Nadzieja czekała, zamknięta w klatce. Była jasna i pełna marzeń, które mogły się spełnić. Wolność, miłość – wszystko było w niej. Wystarczyło tylko pozostać człowiekiem.

Przedstawienie się skończyło, Czarna Dama weszła na scenę, a wszystkie światła skierowane były na jej postać. Ostatni raz spojrzała na rozentuzjazmowane twarze ludzi. Wyciągnęła rękę i skierowała kciuk do dołu. Ogłosiła upadek.

Łac.: Upadek nadziei

Koniec

Komentarze

(...) w pomarańczowo - czerwonych barwach. ---> bez spacji przy łączniku.
(...) a jej surowa, młoda twarz spojrzała (...)
---> a twarz miała oczy?
(...) spojrzała się na(...).
Nagle jedna z kobiet zmarszczyła brwi i zaczęła krzyczeć; z odciętego kawałka skrzyni zaczęła sączyć się krew. (...) Patrząc na uśmiechnięte twarze widzów, na ich rozbawienie, (...).
---> niekonsekwentna ta widownia.
------------------------
Nie wiem, czy to naprawdę fantastyka. Osobiście powątpiewam, bo inaczej bym to zaklasyfikował.

Na początek sugeruję poprawić zapis tekstu, bo aż się tego czytać nie chce.

Z ostatnim to chodziło mi o asystentkę, nie kobietę z widowni ;) Już poprawiłam. :)

A i dziękuję za uwagi. 

Aż milej dla oka się zrobiło ;)

Napisałabym: przerost formy nad treścią, ale to by nie do końca opisywało moje wrażenie. Miałaś pomysł, ale przedstawiłaś go mega łopatologicznie, i w kwestii samej treści, jak i stylu. Wszystko jest tu podane na talerzu, a ascetycznie prosty język sprawia, że tekst nie ma w sobie ani grama uroku, choć mógłby mieć. Ale przynajmniej nie jest to kolejne opowiadanie o wampirach albo młodych zdolnych osieroconych super dziewuszkach :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie ma za co.
A nie trzeba było tak od razu, półpauzy przed wypowiedzeniami, spacje jak należy? Natychmiast lepiej wygląda, lepiej się czyta...
Popraw jeszcze to nieszczęsne spojrzenie się na widownię. Skąd się taki głupi błąd bierze prawie u każdego piszącego? Przecież nie trzeba geniuszu, by odróżnić, czy czynność skierowana jest na siebie, czy na otoczenie / element otoczenia.
(...) obserwującej zarówno widowisko i widownię. ---> nie zarówno / i, lecz zarówno / jak (i), zarówno / jak(o) też.

Witaj!

Zdecydowanie pomysł ma potencjał! Nie jest niestety do końca wykorzystany, głównie z uwagi na postać komentującej wszystko Czarnej Damy. Komentarze te miały, jak mniemam wyjaśniać na bieżąco przebieg fabuły, ale spełniają rolę raczej irytującego odciągacza uwagi. Na prawdę, powinnaś pozwolić czytelnikowi samemu dojść do pewnych wniosków, wtedy całość od razu zdałaby się być bardziej głęboką. Co do formy, to musisz jeszcze trochę popracować, ale któż z nas nie musi? Ogólnie jednak jest całkiem nieźle.

Pozdrawiam
Naviedzony

A ja takich filozoficznych tekstów nie lubię. Do mnie nie przemówiło.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka