- Opowiadanie: anowi - Wiedźmy

Wiedźmy

Hej, to moje pierwsze opowiadanie, które chciałabym poddać ocenie. 

Jest to historia dziadka Antoniego, który w wyjątkowych okolicznościach poznaje wiedźmę Teresę.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wiedźmy

W ciepłym, letnim powietrzu unosił się intensywny zapach trawy, którą dziadek Antoni skosił z samego rana. Teraz siedział nad małym, podwórkowym stawem i obserwował własnej roboty wędkę, czekając na ruch ze strony ryb. Zawsze trochę trwa, nim płotki nabiorą zaufania i podpłyną do robala, dziadek to rozumiał.

Nagle zrobiło się głośniej, woda została zmącona, cisza i spokój pana Antoniego także. Mężczyzna wiedział, co się dzieje. Wyjął wędkę z wody i rzucił ją wściekle na trawę. Biegnąc w stronę szopy z narzędziami, klął na czym świat stoi!

Gdy dotarł na miejsce, złapał metalową zasuwkę, otworzył z impetem drewniane, ciężkie drzwi, podbiegł do szafy, stojącej w rogu i wyjął z niej strzelbę. Sięgnął do podrapanego, szarego pudełeczka z nabojami.

I w takim szale znalazła go Blanka, jego ukochana wnuczka.

– Dziadku!

– Dosyć tego! Tym razem mnie nie powstrzymasz! – zdenerwowany dziadek wybiegł z szopy, mijając dziewczynkę.

– Przestań, słyszysz?! – Dziewczynka dotrzymywała kroku staruszkowi, ale nic do niego nie docierało. Jak zawsze… – Dziadku, to nie jest śmieszne!

Ale on jej nie słuchał. Nikogo nie chciał słuchać.

– Ostrzegałem, że moja cierpliwość się kiedyś skończy! – krzyczał, stojąc na środku podwórka, skierowawszy strzelbę w stronę nieba.

– Kogo ostrzegałeś?? Przecież nigdy z nimi nie rozmawiałeś!

– I nie zamierzam! Powybijam jak kaczki! Niegodziwcy! Gdzie jesteście?! Pokażcie się!

– Dziadku, proszę – Blanka złapała staruszka za ramię i spojrzała mu prosto w oczy.

Antoni ledwo zipał. Gniew malował na jego zmęczonej twarzy bordowe barwy, a brwi ściągnęły się z niezadowoleniem. Wnuczka zaciskała ręce na jego ramieniu, prosząc go, by i tym razem odpuścił.

I odpuścił. Z minuty na minutę jego oddech stawał się bardziej regularny, a wyraz twarzy łagodniał. Antoni uspokoił się, ale zaniepokojenie nie zniknęło.

– Przepraszam. – Mężczyzna opadł ciężko na snopek siana, leżący przy furze. – Ale naprawdę mam ich dość. Te wiedźmy mnie wykończą. Dlaczego muszą to robić akurat pod naszym niebem?

– Oj, dziadku. – Blanka nie przestawała gładzić pomarszczonej dłoni. – Przecież nie latają nad twoją głową codziennie.

– Nie codziennie, ale za często!

*****

Następnego dnia dziadek zbierał jajka i oporządzał świnki, a pies biegał dookoła nóg swojego pana. Nagle Pik zaczął szczekać jak opętany i pociągnął Antoniego za nogawkę w kierunku placyku za stodołą.

– Gdzie mnie, łapserdaku, szarpiesz? – niecierpliwił się staruszek.

Gdy dobiegli na miejsce, dziadek od razu ją zobaczył. Leżała cała we krwi. Od razu zauważył ogromny nos oraz burzę kręconych, rudych włosów, których właścicielka mogła mieć nie więcej niż trzynaście albo czternaście lat. Jej granatowa sukienka była brudna i podarta na strzępy. 

Dziadek zaklął cicho, odstawił kosz z jajkami i nachylił się nad dziewczyną, starając się usłyszeć coś poza szeptami natury. Powoli dotarł do niego delikatny szmer wdychanego powietrza.

– Kto to jest? – Blanka pojawiła się nagle, a Antoni domyślił się, że Pik swoim głośnym szczekaniem doprowadziłby do nich nawet głuchego. – Czy ona…? – Z trudem powstrzymując drżenie w głosie, nie dokończyła pytania. 

– Żyje. Chyba… – Dziadek w końcu uraczył wnuczkę spojrzeniem, starając się zachować resztki spokoju. – Zresztą, skąd mam wiedzieć? Przestań zadawać tyle pytań – dodał zniecierpliwiony. 

– Musimy zadzwonić po karetkę – powiedziała drżącym głosem Blanka.

– Dziecko, jeszcze wczoraj nie chciałaś, żebym je powystrzelał, a dziś chcesz jedną z nich oddać prosto w łapy milicji? 

– To jest wiedźma?! – Zaniepokojenie dziewczynki zmieniło się w przerażenie, a serce dudniło jak oszalałe. 

– Nie krzycz! – uspokoił ją Antoni. – Zostań tutaj, przyniosę starą dekę, to się tę czarownicę przeniesie do kuchni letniej.

*****

– Budzi się! – Piskliwy głosik Blanki przerwał ciszę, skupiając uwagę Antoniego.

– Mówiłem, że mój rosół postawi na nogi nawet tę hołotę – odparł dziadek, w którego wstąpiła nadzieja, że nieproszony gość w końcu wyniesie się z ich domu. 

Wiedźma nie odzywała się. Rozglądała się, podciągając pod brodę włochaty koc, którym była okryta. Blanka zauważyła, że z otwartymi, jasnozielonymi oczami, wyglądała dużo ładniej. Jej nos od razu wydawał się mniejszy. 

Gdy Antoni próbował podać chorej łyżkę wody, odsunęła głowę.

– No, no, nie rób mi tu drugiego podbródka. Jakbym chciał cię otruć, po co miałbym cię tutaj ciągnąć spod stodoły? Wypij, to ci się polepszy i polecisz do tych swoich. 

Wiedźma otworzyła buzię i, chociaż niechętnie, wypiła kilka łyków.

– Jak się nazywasz? – Blanka postanowiła dowiedzieć się czegokolwiek o nieznajomej. Ale nie usłyszała odpowiedzi. 

Dziadkowi wyraźnie nie spodobało się ignorowanie wnuczki: 

– Co? Umiecie latać, ale nie gadacie? – zapytał, nie kryjąc zniecierpliwienia. 

– Kim pan jest? – odezwała się zachrypniętym głosem rudowłosa, ignorując przy okazji każde, zadane jej wcześniej, pytanie. 

– Nie widać? Starym dziadem, któremu nad głowami latacie. Co masz taką zaskoczoną minę? Nie patrzycie w dół, komu zakłócacie spokój na tych swoich miotłach?

Zrozumiała, że jej nie wydał. Nie leżałaby na łóżku, tylko pewnie byłaby skuta, a przesłuchanie nie zaczęłoby się od pytania o jej imię.

– Jak się tutaj znalazłam?

– Kto to wie, mała wiedźmo? Ktoś cię musiał potrącić, bo udo to masz tak poharatane, że raczej długo poleżysz. Ale jakby ci to regularnie przykładać – pokazał wielki, biały ręcznik, nasączony czymś niezbyt ładnie wyglądającym i jeszcze gorzej pachnącym – to po ranie zostanie tylko mała blizna. A teraz, z grzeczności chociażby, mogłabyś się przedstawić mnie i mojej wnuczce. Blanka pytała, jak się nazywasz, a i ja byłbym rad, słysząc, co to za złoje zawitało w nasze skromne progi.

– Teresa – odpowiedziała spokojnie wiedźma, poruszając ciemnoczerwonymi, lekko jeszcze opuchniętymi ustami. – Gdzie pan mnie znalazł?

– Za stodołą.

– Mogę zobaczyć?

– Stodołę? – zdziwił się Antoni.

– Tak, to miejsce, gdzie leżałam.

– Jak chcesz sobie iść, to chociaż zawołaj kogoś, żeby cię niósł, ja nie zamierzam – wzruszył ramionami. – A i to chuchro – wskazał Blankę – nie uniesie cię dalej niż na schodki w sieniach.

Wiedźma spróbowała się podnieść, ale jej ręce odmówiły posłuszeństwa.

– Ile czasu tutaj jestem? – dopytywała, starając się wyrównać oddech po nieudanej próbie wstania. 

– Znalazłem cię w piątek, mamy niedzielny poranek – odpowiedział Antoni, kontynuując obieranie kartofli. 

– I nikt mnie nie szukał? – Jej głos nadal był mocno zachrypnięty. Do tego pojawiły się w nim uczucia zaniepokojenia i zdezorientowania. 

– No, ciszej się zrobiło, to na pewno. Już mi tu nie latają od piątku nad głową, ale czy to dlatego, że szukają ciebie, to nie wiem – Dziadek spojrzał na wnuczkę. Właściwie zamknęli się w letniej przybudówce na dwa dni, Blanka nie była w szkole w piątek. Jedynie zwierzęta nakarmili i czuwali nad nieznajomą.

Teresa wzięła głęboki oddech, skupiła wzrok na podrapanym suficie, z którego ze starości farba odchodziła dużymi płatami, po czym przymknęła oczy. Jej mina zdradzała ból. Nie wiadomo tylko było, czy cierpiała z powodu dziury w nodze, czy dlatego, że ten, kto jej tę dziurę w nodze zrobił, mógłby chcieć po nią przylecieć.

– Niedługo wrócę – powiedział Antoni, wychodząc z wielką miednicą na podwórko.

Blanka szybciutko usiadła na taborecie, stojącym obok łóżka wiedźmy.

– Mogę namówić dziadka, żeby cię zaniósł do domu. Tam będziesz miała wygodniej. Chcesz? – uśmiechnęła się życzliwie. 

Teresa otworzyła oczy i znowu ignorując wszystkie pytania wnuczki Antoniego, zapytała: 

– Kiedy mnie znaleźliście… Czy miałam coś przy sobie? Albo leżało coś obok mnie?

– Dziadek cię znalazł. Ja nie wiem… – Blanka wzruszyła ramionami. – Byłam w szkole, potem miałam trening…

Chciała mówić dalej, ale Teresa znowu zamknęła oczy. „Co ją obchodzi, co robiłam" – zreflektowała w myślach samą siebie Blanka i po prostu wyszła z kuchenki. 

Znalazła dziadka przy budzie Pika. Od razu zauważyła leżącą na pniu obskubaną kurę, którą Antoni zdążył zabić i przygotować do ugotowania.

– No, co tam? Spokojniejsza jest? Przestała się tak nerwowo rozglądać?

– Pytała, czy coś znalazłeś obok niej. Chyba nie może czegoś znaleźć.

– Medalion – powiedział dziadek beznamiętnie, kończąc wycieranie miski Pika, do której chwilę później wlał świeżutkiej wody.

– Jaki medalion?

– Jaki, jaki, normalny. Taki ciężki, z kryształem w środku. Jakbym go jej nie zdjął z szyi, to dołożyłby nam kilogramów i nieślibyśmy ją z tym ciężarem. Idź jej powiedz, ja już tutaj kończę. Zaraz wezmę mięsko, będzie pyszny rosół. Może szybciej się jej pozbędziemy.

– Dziadku, jak możesz?! 

*****

Gdy Antoni wszedł do kuchni letniej, Blanka podtrzymywała próbującą usiąść Teresę. Dziadek podszedł do pieca, włożył kurę do miski stojącej na stole i sięgnął do maleńkiej szufladki w jasnoniebieskim kredensie.

Medalion faktycznie był spory, ale w dużych dłoniach dziadka nie wyglądał na taki ogromny, jak go sobie Blanka wyobrażała.

Teresa od razu schowała go do kieszeni sukienki i położyła się z powrotem na łóżku.

Antoni nalał wodę do wielkiego gara, wrzucił kurę i dużą marchew oraz pietruszkę, dołożył do pieca kilka drewienek i usiadł na taborecie.

I nagle zrobiło się bardzo głośno. Zaczęło szumieć, a gwizdy było słychać coraz mocniej. Pan Antoni podszedł do drzwi, lekko je uchylił.

– Chyba cię w końcu szukają – powiedział spokojnym głosem, nie uraczywszy wiedźmy ani jednym spojrzeniem.

– Nie mogą mnie znaleźć! – pisnęła Teresa, patrząc na swojego uzdrowiciela błagalnym wzrokiem.

– To ty od swoich uciekasz??– zazgrzytał zębami Antoni. – Blanko, idź do domu, zamknij drzwi.

– Nie chcę – pisnęła z niezadowoleniem dziewczynka.

– Nie kłóć się ze mną! Marsz do domu!

Blanka była wściekła na dziadka, ale posłuchała go.

Gdy zobaczył, że wnuczka zamknęła za sobą drzwi ich domu, podszedł do łóżka wiedźmy, wyciągnął rękę do góry, otworzył właz w suficie i opuścił schodki. Wszedł po nich z wiedźmą przerzuconą przez ramię i wniósł ją do starego, cuchnącego, pełnego pudeł strychu. Na jednym z tych kartonów ułożył Teresę. Kładąc ją, pomyślał, że albo medalion jest faktycznie taki ciężki, albo jego zupy przez dwa dni utuczyły ranną.

– Masz – podał szczotkę z długim kijem. – Jak zauważysz mysz albo szczura, to lej w łeb.

Wyszedł z kuchni letniej, zamykając za sobą drzwi i zostawiając Teresę samą. Gdy tylko wszedł do domu, Blanka odskoczyła od drzwi.

– Usiądź przy stole, zrób nam herbaty.

– Dziadku, co będzie, jak ją znajdą?

Dziadek nie odpowiedział. Nie zdążył.

Zobaczył dwie postaci w kapturach. Nie zauważył, kiedy wylądowały, nie wiedział nawet, czy lądowali, czy przyszły. Widział natomiast, jak idą za stodołę.

– Przyjdą po nią? – szepnęła Blanka.

– Przyjdą, dziecko. Przyjdą – Antoni pogłaskał wnuczkę po głowie, czując narastający niepokój.

I przyszli. Musieli się zorientować, że medalion zniknął i szukali go. Albo tej małej wiedźmy. Albo jednego i drugiego.

– Puk, puk – Rozległo się energiczne pukanie do drzwi i po chwili, nie czekając na zaproszenie, do domu weszły dwie postaci w czerwonych płaszczach. Mężczyzna miał nos większy niż Teresa, a za nim stała kobieta – stara, maleńka, mocno pomarszczona, z nosem jeszcze większym niż towarzysza. – Witamy pana gospodarza, szukamy… Koleżanki. Pomoże nam pan?

– A państwa koleżanka co miałaby robić w mojej kuchni? – zapytał dziadek, starając się okazać brak zainteresowania. Zaczął dokładać drewno do pieca. – W chowanego to się proszę bawić nie u mnie. Nie mam czasu.

– Pan nie zrozumiał – powiedziała szorstko starucha. – U pana ukrywa się nasza… Nie wiem, co panu powiedziała, ale chcemy z nią tylko porozmawiać i wyjaśnić kilka spraw.

– To państwo nie zrozumieliście. Nikt się u mnie nie ukrywa, a już na pewno żadna wasza…

– Źle zaczęliśmy – uśmiechnął się nieznajomy. – Nazywam się Wiktor, to jest moja matka, Sylwina. Szukamy mojej córki, Teresy.

Dziadek starał się nadal nie okazywać zainteresowania. Niestety, Blanka nie umiała pozostać niewzruszona:

– Córki? – wypaliła zaskoczona. Do tej pory, wydawałoby się, pozostawała niezauważona przez gości.

– Idź do swojego pokoju – wycedził przez zęby dziadek. 

– Ale dziadku… – jęknęła dziewczynka.

– Nie dyskutuj ze mną.

Gdy tylko drzwi pokoju Blanki się zamknęły, Antoni wrócił do rozmowy, starając się zachowywać spokój. Wiedział, że Teresa usłyszy każde słowo.

– Była za moją stodołą jakaś dziewczyna.

– Kiedy?

– W piątek. Jajka zbierałem. Potem już jej nie widziałem.

– Gdzie jest medalion?

Dziadek podniósł brwi i tym razem ani na sekundę nie stracił czujności.

– Panie, ja żadnego medalionu nie widziałem. Dziewczyna była, krwawiła, wstała, nic nie powiedziała i poszła. O tam – wskazał przed siebie, w stronę łąki za stodołą – i zniknęła mi z oczu. Ja jestem stary, nie szukam problemów, dajcie spokój i zostawcie nas w spokoju.

Wiktor stał zwrócony bokiem do dziadka. Przyglądał się Antoniemu, analizując wszystko, co od niego usłyszał.

– Wrócimy – powiedział Wiktor z wymuszonym uśmiechem. – Jeszcze się zobaczymy… Dziadku.

Antoni zdołał jeszcze usłyszeć końcówkę rozmowy:

– Z takimi ranami sobie poszła? Kto ma w to uwierzyć? Zleć sprawdzenie śladów.

Dziadek już wiedział, że Wiktor nie kłamał. Wrócą na pewno.

*****

Antoni wszedł na strych, usiadł naprzeciwko Teresy. Nie był tym razem nastawiony przyjaźnie. Od razu to zauważyła i rozumiała. Miał do tego prawo.

– Już nie chodzi tylko o ciebie. Grozili mnie i mojej wnuczce. Albo powiesz mi, kim jesteś i co się stało, albo wstań i wyjdź.

Wiedźma wiedziała, że musi mu zaufać. Przecież tyle dla niej zrobił.

– Jestem wiedźmą. Moi rodzice są wiedźminami. Mama wiedźma, tata wiedźmiarz… – powiedziała i nie była pewna, czy zrobiła na Antonim jakiekolwiek wrażenie. Wpatrywał się w nią bez emocji, bez słowa. – Kilka tygodni temu odkryłam, że moi rodzice nie są tacy, za jakich ich miałam całe życie. Ten medalion – wskazała ciężki wisior na swojej szyi – jest bardzo niebezpieczny… Chyba. Gdy się dowiedzieli, że zniknął, wpadli w furię… Myślę, że nikomu nic nie powiedzieli i chcą po cichu go odzyskać, nie rozgłaszając tego w naszym świecie. Zostałabym ukarana, ale mimo złości na mnie… No, w końcu jestem ich córką i podejrzewam, że nie chcieliby mnie zabić…

– Nie? A kto ci przebił udo prawie na wylot? – zadrwił Antoni.

– Chcieli mnie tylko zatrzymać – odpowiedziała ze smutkiem, tłumacząc ich przed samą sobą. – Ten medalion… Ten kryształ… – dotknęła palcami kieszeni w sukni. – Oni mnie okłamali. Przez trzynaście lat nie wiedziałam… Któregoś dnia usłyszałam fragmenty rozmowy. To część czarnej magii, która łączy wasz świat z naszym… Wiem, że strzegli medalionu, że chcą go otworzyć, ale nie wiedzą, jak to zrobić. Chciałabym, żeby wasz świat był bezpieczny, musi mi pan uwierzyć.

– To chociaż w tej jednej kwestii się zgadzamy. Moglibyście jeszcze sobie znaleźć własny kawałek nieba.

– Rozumiem pana. Chciałabym tylko, by po…

– Nie proś mnie o pomoc – przerwał oschle dziadek. – Nie życzę ci źle, ale jak mam stawiać kogoś na pierwszym miejscu, to zawsze będzie to moja Blanka. Rozumiesz? – I nie oczekując odpowiedzi, mówił dalej: – Nie wydam cię, nie wyrzucę zanim nie wydobrzejesz, ale jak tylko staniesz na nogi, będę cię prosił, żebyś stąd odeszła. Nie proś o nic więcej.

Dziadek wstał, schylony pod belką strychu, zapytał jeszcze, czy chce tu zostać, czy lepiej będzie, jeśli zniesie ją na dół.

– Zostanę tutaj. Będziecie bezpieczniejsi.

Dziadek nie podzielał jej zdania na ten temat. Bezpieczniejsi będą, gdy odejdzie.

I któregoś dnia odeszła. Napisała na karteczce, którą znalazła na kredensie, krótkie „Dziękuję” i zniknęła bez słowa. 

– Co z nią będzie, dziadku? – zapytała smutno Blanka.

– Jest wiedźmą, poradzi sobie – powiedział Antoni do wnuczki, starając się przekonać samego siebie.

– Poradzi?

– Blanko – sapnął Antoni. – Nie znam ich świata, nie rozumiem. Nie pomyśl, że życzę jej źle. Nie poleciałaby, gdyby nie czuła się na siłach, prawda? Zrobiłem, co mogłem, nie wyganiałem jej. Sama zdecydowała.

– Dziadku, muszę ci coś ważnego powiedzieć.

– No, w końcu zmienimy temat.

– Nie do końca… Bo widzisz, jak nie widzieliście, chciałam się przyjrzeć temu medalionowi…

– Co zrobiłaś, dziecko? – Dziadek zerknął spod byka na wnuczkę. 

– Nic! Naprawdę, dziadku, nic takiego. Po prostu przyjrzałam mu się, gdy Teresa spała.

– To jak nic się nie stało, to po co o tym wspominasz?

– Bo jak się tak przyglądałam, to zobaczyłam, że pośrodku jest taki pomarańczowy kamień z plamkami… I on był w kształcie takim…

– Jakim? – Antoni zaczął coraz szybciej oddychać.

– Dopiero jak go wytarłam, bo te plamki… No, jak wytarłam, to zaczął mieć taki jaskrawy kolor i… I ten kamień wyskoczył.

– Wyskoczył?! – Antoni oddychał z trudem. – Sam wyskoczył?

– Naprawdę sam, dziadku! Sam wyskoczył!

– Włożyłaś z powrotem?

– Starałam się, naprawdę! Próbowałam, ale nie chciał wejść i wtedy Teresa się obudziła.

– Coś ty, dziecko, narobiła? – Antoni złapał się za głowę. – Gdzie ten kamień?

– Wrzuciłam do kredensu – odpowiedziała, czując jak ze wstydu palą ją policzki.

Dziadek wstał, odsunął skrzypiącą szufladkę i wyjął z niej kamień. Maleństwo mieniło się żółto-seledynowymi kolorami. Aż raziło w oczy.

– Co z tym zrobimy? – zapytała Blanka, nadal czując na samą siebie złość.

– Oddamy go jej tak szybko, jak to będzie możliwe. Źle zrobiłaś, że to wzięłaś, ale dobrze, że mi o tym powiedziałaś.

*****

A okazja do oddania kamienia nadarzyła się bardzo szybko. Teresa pojawiła się dwa dni po tym, jak zniknęła. Dziadek kończył smażenie pyz z cebulką i mięsem.

– Tęskniliście? – Wiedźma przywitała się delikatnym uśmiechem, ale nikt nie odwzajemnił jej radości. Teresa była tak pobita, że nie tylko Blanka, ale i dziadek otworzyli szeroko usta.

– Jesteście na mnie źli? Zniknęłam bez słowa, bo musiałam.

– Co ci się stało? – zapytała, przerażona Blanka, podchodząc ostrożnie do wiedźmy.

– E tam, zagoi się – Rudowłosa machnęła ręką. – Złapali mnie, myślałam, że to koniec. Ale darowali mi, nikt miał się nie dowiedzieć, ale…

– Po co tu wróciłaś? – zapytał Antoni bez entuzjazmu.

– Chciałam przeprosić. Nie powinnam tak znikać… Chciałam was też o coś zapytać. Medalion… Zachowuje się jakby był popsuty, rodzice twierdzą, że to moja wina, ale nie znają przyczyny i szukają powodu – spoglądała podejrzliwie na starszego pana. – Nie wie pan, dlaczego?

– Ano wiem.

Dziadek Antoni przewrócił na patelni ostatnią, skwierczącą pyzę, podszedł do kredensu, wyjął pomarańczowy kamień i położył go na starym stole, zasłanym ceratą w kolorową kratę.

– Wypadł z medalionu.

– Sam wypadł? – Teresa od razu spojrzała na Blankę. Nie była zła. Wyglądała wręcz na trochę rozbawioną.

Antoni nie odpowiedział, ale jego wnuczka spuściła głowę zawstydzona.

– Cieszę się, że was poznałam. Dziękuję za wszystko. – I mówiąc to, odłożyła bursztyn z powrotem do kredensu. – Pożegnam się. Życzę wam dużo szczęścia…

– A co z tym kamieniem? – zdziwił się dziadek. – Nie weźmiesz go?

– Jeśli oni o nim nie wiedzą, a ja im nigdy o tym nie powiem, smok jest bezpieczniejszy u pana niż u mnie. Proszę go schować i nigdy nikomu o nim nie wspominać.

– Smok?? – Antoni miał nadzieję, że się przesłyszał. 

Ale Teresa zdążyła już zniknąć.

– Dziadku, czy my mamy smoka w kredensie? – Blanka stała z rozdziawioną buzią i szeroko otwartymi oczami.

– A mogłaś mi pozwolić powystrzelać te zmory! – Dziadek opadł ciężko na taboret.

Koniec

Komentarze

Cześć anowi !

 

Cześć witaj na portalu. Przeczytałem tekst i jest dobry. Czytało się z zainteresowaniem. Ja staram zawsze być tu szczery i podobało mi się bardzo kilka twoich pomysłów. Jednak koniec trochę mnie zawiódł. Nie był taki jak chciałem, żeby był tzn. tak jakbym się nieco zawiódł. :)))

 

Ale jest dobrze, naprawdę. Jak na debiut to super opowiadanie.

 

Serdecznie pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

 

Gniew wymalował na jego zmęczonej twarzy bordowe barwy, a brwi zaciskały się z niezadowoleniem. Wnuczka zaciskała ręce na jego ramieniu, prosząc go, by i tym razem odpuścił.

Wymalował zmieniłbym na malował, ale tak w ogóle to trochę mi to kulawo brzmi z tym malowaniem na twarzy bordowych barw. Jak wyglądają zaciskające się brwi? Serio, nie wiem o co Ci chodzi z tym zaciskaniem. A jak już jesteśmy przy zaciskaniu, to w kolejnym zdaniu znów masz zaciskanie, a więc mamy do czynienia z brzydkim powtórzeniem.

 

Nagle Pik zaczął szczekać jak opętany i ciągnął Antoniego za nogawkę w kierunku placyku za stodołą.

Mieszasz czasy – lepiej będzie “pociągnął”

 

Od razu zauważył ogromny nos oraz szopę kręconych, rudych włosów, rozrzuconych dookoła ciała, którego właścicielka mogła mieć nie więcej niż trzynaście albo czternaście lat.

Może tę kolokwialną “szopę” zamień na “burzę” albo coś podobnego? Włosy rozrzucone dookoła ciała brzmią dziwnie – dookoła głowy jeszcze ujdzie, ale ciała to już nie bardzo.

 

Dziadek zaklął cicho, odstawił kosz z jajkami i nachylił się nad dziewczyną, starając się usłyszeć coś poza szeptami natury. Powoli dotarło do niego delikatne dyszenie. Oddychała.

Z tym mam poważniejszy problem – jakie to są te szepty natury, które słyszał dziadek? Czemu nieprzytomna dyszała? I czy mozna delikatnie dyszeć? I czemu jej dyszenie dotarło do dziadka powoli? Przebudowałbym te zdania, bo nie brzmi to za dobrze, ale zrobisz jak zechcesz :)

 

– Nie krzycz! – Uspokoił ją Antoni. – Zostań tutaj, przyniosę starą dekę, to się tę czarownicę przeniesie do kuchni letniej.

– Dziadku, nie nazywaj jej tak!

Niby OK, ale ostatnia wypowiedź wnuczki może sugerować, żeby dziadek nie nazywał tak kuchni letniej kuchnią letnią, a nie czarownicy czarownicą :) Na ślaśku kuchnię letnią nazywamy ciaperkuchnią – to tak w ramach ciekawostki i dygresji ;)

 

Wiedźma spróbowała się podnieść, ale jej własne ręce odmówiły posłuszeństwa.

Wiadomo, że jej własne, a nie czyjeś.

 

Gdy Antoni wszedł do kuchni letniej, Blanka podtrzymywała, próbującą usiąść, Teresę. Dziadek podszedł do pieca, włożył kurę do miski stojącej na stole i sięgnął do maleńkiej szufladki w jasnoniebieskim kredensie.

Masz tu nadmiar przecinków i niepotrzebne dookreślenie.

 

Antoni wstawił wodę w wielkim garze, wrzucił kurę i kilka dużych marchwi oraz pietruszkę, dołożył do pieca kilka drewienek i usiadł na taborecie.

Aliteracja pogrubiona, podkreślone powtórzenie.

 

Gdy zobaczył, że wnuczka zamknęła za sobą drzwi ich domu, podszedł do łóżka wiedźmy, wyciągnął rękę do góry i wyjął schody z dziury w suficie.

Wut? Wyjął schody? Może opuścił stopnie z włazu w suficie? O to chodziło?

 

 

Wszedł po nich z wiedźmowatym tobołkiem na plecach i wniósł go na stary, cuchnący, pełen kartonów strych. Na jednym z tych kartonów ułożył Teresę. Kładąc ją tam, pomyślał, że albo medalion jest faktycznie taki ciężki, albo jego zupy przez dwa dni utuczyły ranną.

Czyli wniósł na wierzch wiedźmę, tak? Ten wiedźmowaty tobołek jest mylący. Podkreslone powtórzenie, przekreślony niepotrzebny naddatek.

 

Zobaczył dwie postaci w kapturach. Nie zauważył, kiedy wylądowali, nie wiedział nawet, czy lądowali, czy przyszli. Widział natomiast, jak idą za stodołę.

Skoro to “postaci”, to “wylądowały” a nie “wylądowali”.

 

– Z takimi ranami sobie poszła? Kto ma w to uwierzyć?? Zleć sprawdzenie śladów.

Jeden pytajnik tutaj wystarczy.

 

I któregoś dnia odeszła. Napisała na karteczce, którą znalazła na kredensie, krótkie „Dziękuję” i zniknęła bez słowa. 

Kto znalazł karteczkę? Podmiotem nadal jest wiedźma, więc musisz dookreślić Blankę.

 

Wiedźma przywitała się delikatnym uśmiechem, ale nikt nie odwzajemnił jej uśmiechu.

Brzydkie powtórzenie.

 

No to tak: naprawdę jest nieźle. Masz już jakiś warsztat, który należy doszlifować, ale lektura nie sprawia większych kłopotów. Sama historia jest prosta i w sumie nie byłoby w niej niczego szczególnie wartego uwagi, gdyby nie smok na końcu. Trochę mi przypomina Twoje pisanie YA w stylu Mileny Wójtowicz, może czytałaś coś jej autorstwa? Trochę współcześności, trochę magii i guseł, coś jak w “Podatku” autorstwa wspomnianej. Nie jest to mój typ literatury, ale są osoby, którym na pewno takie pisanie przypadnie do gustu.

Życzę Ci powodzenia w dalszym pisaniu i myślę, że jesteś w stanie – co stwierdzam po lekturze tego opka – doszlifować styl i pisać ciekawsze fabuły, za co trzymam kciuki :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Hej anowi, historia ciekawa, ale tak średnio mnie porwała. Zakończenie moim zdaniem dobre.

Nie robiłam łapanki, ale podczas czytania to rzuciło mi się w oczy:

– Antoni ledwo zipał. Gniew wymalował na jego zmęczonej twarzy bordowe barwy, a brwi zaciskały się z niezadowoleniem. – moim zdaniem: Z gniewu jego twarz nabrała purpurowej barwy, a z niezadowolenia ściągnął brwi.

Wypij, to ci się polepszy i polecisz do tych swoich. – tych zbędne

, Blanka nie była w szkole w piątek. Jedynie zwierzęta nakarmili i czuwali nad nieznajomą.

– Dziadek cię znalazł. Ja nie wiem… – Blanka wzruszyła ramionami. – Byłam w szkole, potem miałam trening… – to była czy nie była w szkole?

Blanka była wściekła na dziadka, ale posłuchała go. -… była zła…ale go posłuchała

Zostałabym ukarana, ale mimo złości na mnie… – złości do mnie

zapytała Blanka, nadal czując na samą siebie złość. i złość na samą siebie.

A i kura powinna być: wypatroszona i obskubana.

Pozdrawiam :)

Wygląda mi to na fragment , wstęp do czegoś większego. Jestem w górach na szlaku, zatem nie mam warunków do bardziej wnikliwej oceny, ale zgadzam się z OSewerem: jest nieźle. Jak na debiut nawet lepiej niż nieźle. Wlatywać "nad niebo"? A nie "na niebo" albo "nad naszą ziemię"?.

Już tylko spokój może nas uratować

smiley

Pierwsze koty za płoty…

 

Biegnąc w stronę szopy z narzędziami, wyklinał na czym ziemia stała 

Nieprawidłowy związek frazeologiczny  »  przeklinać na czym świat stoi

 

 

Zawsze trochę czasu zajmuje płotkom zaufanie i podpłynięcie do robala,

Trochę czego im zajmuje?… miejsca?… czasu tam brakuje…

 

przyniosę starą dekę,

Heh, kto (lub co) zacz deka?

 

co to za złoje zawitało

złoje to kumpel deka?… trochę więcej dokładności przy sprawdzaniu literówek

i będzie dobrze. 

 

dalej niż na schodki w sieniach.

Skąd ta liczba mnoga – sień jest jedna.

 

Już mi tu nie latają od piątku nad głową, ale czy to dlatego, że szukają ciebie, to nie wiem –

Pokrętna logika – gdyby szukali to lataliby jeszcze intensywniej…

 

– Usiądź przy stole, zrób nam herbaty.

Tak się da? Bez samowara? Siedząc przy stole?…

 

Generalnie poziom “lekko przedwstępny”… wink Ale od czegoś trzeba zacząć…

 

dum spiro spero

Jeju, dziękuję bardzo Wam wszystkie za te opinie, uwagi i sugestie. Jesteście wow!

Jako, że faktycznie jestem tutaj nowa, jeszcze nie do końca ogarniam, czy mogę zrobić edycję własnego opowiadania. Ale jeśli tylko znajdę odpowiedni przycisk, wprowadzę wszystkie poprawki. 

@Outta Sewer, nie znam Mileny Wójtowicz, ale czuję się zachęcona, by poznać człowieka smiley I jeszcze raz hiper podziękowania za kawał dobrej roboty przy moim tekście!

@Fascynator, podpowiesz, czym jest poziom “lekko przedwstępny”? Zafascynowało mnie to określenie wink

 

Podobało mi się. Czytałem z zainteresowaniem, jednym tchem. Nie zwracałem uwagi na niedostatki wskazane przez wcześniej komentujących. Może już wprowadziłaś poprawki. Jeżeli nie, to kliknij EDYTUJ i zrób to. Zazdroszczę Ci debiutu, bo, imo, udany. :)

Może zmień dekę na derkę.

surprise

@Fascynator, podpowiesz, czym jest poziom “lekko przedwstępny”? Zafascynowało mnie to określenie wink

Oczywiście. To odpowiednik wagi papierowej w boksie – zaczynamy przyswajać sobie

poprawne i skuteczne techniki, nabieramy odporności (na krytykę, hehe), etc….etc….

Później musza, kogucia – z półśrednią to już można szukać adresów wydawnictw. Chyba.

Też mam daleko…

smiley

dum spiro spero

@Koala75, dziękuję heart

@Fascynator, dzięki za wyjaśnienie. Jako że nowa tutaj jestem, dodam, że taka początkująca nie jestem. Poprawność trochę ogarniam, odporność na krytykę poznałam. Faktycznie, przyda się praca nad techniką/technikami wink Powodzenia w pisaniu i jeszcze raz dziękuję za komentarze!heart

Fajne opowiadanie, czytało mi się dobrze. Historia prosta, ale wciągnęła. No i zupełnie nie spodziewałem się smoka na końcu.

Naprawdę udany debiut. 

Pozdrawiam!

Jest to opowieść o przyjaźni między dziadkiem Antonim i wyjątkową wiedźmą Teresą.

Nie bardzo mogę się zgodzić z zapowiedzią w przedmowie, bo we wzajemnych stosunkach Antoniego i Teresy nie dostrzegłam niczego, co można nazwać przyjaźnią. Być może zrodzi się ona w przyszłości, bo na razie zobaczyłam tylko skąpo przedstawione gospodarstwo Antoniego, do którego w niecodziennych okolicznościach i w nie najlepszym stanie trafiła młoda wiedźma, a w którym dziadek mieszka z wnuczką (co z rodzicami Blanki?). Nie wiem też nic o świecie, w którym rzecz się dzieje. Skąd w nim czarownice i jaka jest ich rola?

Choć wykonanie Wiedźm pozostawia sporo do życzenia, tekst czytało się nieźle, ale po lekturze pozostał duży niedosyt i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dostałam zaledwie wstęp do czegoś większego, zwłaszcza że ostatnia scena sugeruje, że właściwa historia dopiero się rozpocznie.

 

Za­wsze tro­chę zaj­mu­je płot­kom za­ufa­nie i pod­pły­nię­cie do ro­ba­la… → A może: Zawsze trochę trwa, nim płotki nabiorą zaufania i podpłyną do robala

 

Bie­gnąc w stro­nę szopy z na­rzę­dzia­mi, wy­kli­nał na czym zie­mia stała!Bie­gnąc w stro­nę szopy z na­rzę­dzia­mi, klął na czym świat stoi!

Kląć/ przeklinać na czym świat stoi to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

Gdy do­tarł na miej­sce, zła­pał za me­ta­lo­wą za­suw­kę… → Gdy do­tarł na miej­sce, zła­pał me­ta­lo­wą za­suw­kę…

Łapiemy coś, nie za coś.

 

otwo­rzył z im­pe­tem drew­nia­ne, cięż­kie drzwi i wbiegł do środ­ka. Pod­biegł do szafy, sto­ją­cej w rogu i wyjął z niej strzel­bę. → Nie brzmi to najlepiej. Skoro podbiegł do szafy, to zrozumiałe, że musiał być w środku.

Proponuję: …otwo­rzył z im­pe­tem drew­nia­ne, cięż­kie drzwi, pod­biegł do szafy, sto­ją­cej w rogu i wyjął z niej strzel­bę.

 

zdenerwowany Dziadek wybiegł z szopy… → Dlaczego wielka litera?

 

Nie­go­dziw­ce!Nie­go­dziw­cy!

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika niegodziwiec.

 

– Prze­pra­szam – Męż­czy­zna opadł cięż­ko na sno­pek siana, le­żą­cy przy furze. → Brak kropki po wypowiedzi. Winno być:

– Prze­pra­szam. – Męż­czy­zna opadł cięż­ko na sno­pek siana, le­żą­cy przy furze.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Dla­cze­go muszą to robić aku­rat nad na­szym nie­bem? → Pewnie miało być: Dla­cze­go muszą to robić aku­rat pod na­szym nie­bem?

Obawiam się, że nad niebem nie da się nic robić.

 

– Oj, dziad­ku – Blan­ka nie prze­sta­wa­ła gła­dzić po­marsz­czo­nej dłoni. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Nie­co­dzien­nie, ale za czę­sto!– Nie ­co­dzien­nie, ale za czę­sto!

Sprawdź znaczenie przymiotnika niecodzienny.

 

oraz burzę krę­co­nych, ru­dych wło­sów, roz­rzu­co­nych do­oko­ła ciała… → Opis sugeruje, że włosy leżały dookoła trupa.

Moim zdaniem wystarczy: …oraz burzę krę­co­nych, ru­dych wło­sów

 

– Kto to jest?! – Blan­ka po­ja­wi­ła się nagle… → Wykrzyknik jest zbędny, nie wydaje mi się, aby Blanka wykrzyczała pytanie.

 

Dzia­dek w końcu ura­czył wnucz­kę spoj­rze­niem… → Dzia­dek w końcu ra­czył spojrzeć na wnucz­kę

Sprawdź znaczenie czasownika uraczyć.

 

– Nie krzycz!Uspo­ko­ił ją An­to­ni. → Zrezygnowałabym z wykrzyknika – skoro Antoni uspakaja wnuczkę, to chyba nie krzykiem. Didaskalia małą literą. Winno być:

– Nie krzycz – uspo­ko­ił ją An­to­ni.

 

Gdy An­to­ni pod­su­nął cho­rej łyżkę wody, od­su­nę­ła głowę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Gdy An­to­ni podał cho­rej łyżkę wody, od­su­nę­ła głowę.

 

cho­ciaż nie­chęt­nie, wzię­ła kilka łyków. → …cho­ciaż nie­chęt­nie, wypiła kilka łyków.

Łyków się nie bierze.

 

Dziad­ko­wi wy­raź­nie nie spodo­ba­ło się igno­ro­wa­nie jego wnucz­ki… → Zbędny zaimek, wiadomo, że to jego wnuczka.

 

po­ka­zał na wiel­ki, biały ręcz­nik… → …po­ka­zał wiel­ki, biały ręcz­nik

Pokazujemy coś, nie na coś.

 

to po bliź­nie zo­sta­nie tylko mały ślad. → …to po ranie zo­sta­nie tylko mały ślad/ mała blizna.

Blizna to ślad po zagojeniu się rany.

 

wska­zał na Blan­kę… → …wska­zał Blan­kę

 

pi­snę­ła Te­re­sa, pa­trząc na jej uzdro­wi­cie­la… → …pi­snę­ła Te­re­sa, pa­trząc na swojego uzdro­wi­cie­la

 

– Nie chcę! – pi­snę­ła z nie­za­do­wo­le­niem dziew­czyn­ka. → Skoro pisnęła, wykrzyknik jest zbędny.

 

Zo­ba­czył dwie po­sta­ci w kap­tu­rach. Nie za­uwa­żył, kiedy wy­lą­do­wa­ły, nie wie­dział nawet, czy lą­do­wa­li, czy przy­szli. → Piszesz o postaciach, które są rodzaju żeńskiego, więc w drugim zdaniu winno być: Nie za­uwa­żył, kiedy wy­lą­do­wa­ły, nie wie­dział nawet, czy lą­do­wa­ły, czy przy­szły.

 

że me­da­lion znik­nął i go szu­ka­li. → …że me­da­lion znik­nął i szu­ka­li go.

 

– Puk, puk – Wy­so­ki męż­czy­zna za­stu­kał z werwą w drzwi i nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie, otwo­rzył je. ->Pukanie do drzwi nie jest dialogiem. 

Proponuję: Rozległo się energiczne pukanie do drzwi i, nie czekając na zaproszenie, wysoki mężczyzna otworzył.

 

z nosem jesz­cze więk­szym niż ten jej to­wa­rzy­sza. → …z nosem jesz­cze więk­szym niż to­wa­rzy­sza.

 

wsta­ła, nic się nie ode­zwa­ła i po­szła. → …wsta­ła, nie ode­zwa­ła się i po­szła. Lub: …wsta­ła, nic nie powiedzia­ła i po­szła.

 

wska­za­ła na cięż­ki wi­sior na jej szyi… → …wska­za­ła cięż­ki wi­sior na swojej szyi

 

– Wy­sko­czył?!An­to­ni od­dy­chał coraz trud­niej. → Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

Proponuję: – Wy­sko­czył?! An­to­ni od­dy­chał z coraz większym trudem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Storm, dziękujęheart

@regulatorzy, kurczę, jaka praca nad tekstem! Dziękuję za ogromne zaangażowanie. Na pewno wszystko wezmę pod uwagę i wprowadzę poprawki. Tak na marginesie, zauważyłam w tekście sporo naleciałości z mowy mojej babci, której “wyklinał na czym ziemia stała” i inne były na porządku dziennym wink Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję!

Bardzo proszę, Anowi. Niezmiernie mi miło, że mogłam się przydać. :)

 

Tak na marginesie, zauważyłam w tekście sporo naleciałości z mowy mojej babci, której “wyklinał na czym ziemia stała” i inne były na porządku dziennym

Wszelkie wyrażenia regionalne, gwarowe czy inne naleciałości są dopuszczalne, o ile czytelnik ma szansę zorientować się, w jakim świecie toczy się opowieść, co znaczą i dlaczego ich użyto. A w przypadku tego opowiadania nic nie wiemy o świecie, w którym rzecz się dzieje, więc niektóre wyrażenia/ określenia mogą być niezrozumiałe, bądź uznane za niepoprawne.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy, jasne, sporo tutaj niedopowiedzeń, więc nawet nie wiadomo, że dziadek mieszka na podlaskiej wsi i klnie jak moja babcia cheeky Jeszcze raz dziękuję!

Anowi, dziękuję za wyjaśnienia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Anowi, napisz dalsze przygody tej trójki bohaterów, ale zdecyduj się, co siedziało w medalionie: kamień, kryształ czy bursztyn, a w tym czymś smok, czy smok, udający raz to, a raz tamto. Wyjaśnij to, proszę.

Dobrze się czytało, choć pozostawiłaś parę pytań. 

Blanka podtrzymywała, próbującą usiąść, Teresę

Chyba tu bym zrezygnowała z przecinka ;) 

 

Czekam na kolejne teksty i pozdrawiam :D

E.

@Koala75, ano widzisz. Bo ja jestem typową babą, niezdecydowaną cheeky Dzięki za zwrócenie uwagi!heart

@CesarzowaMordoru, fakt, chyba niepotrzebny jest ten przecinek, dziękuję heart

Nowa Fantastyka