Mój spiżowy nóż rozcinał właśnie więzy na nadgarstkach chłopca z północy. Niewolnik spojrzał na mnie rozbieganymi oczami, a ja poklepałam go po plecach. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, skinęłam głową. Ciemne, zatęchłe korytarze pochłaniały światło trzymanych przez strażników pochodni. Co jakiś czas dało się usłyszeć basowe echo pomruków z otchłani niezliczonych przejść i pomieszczeń pod Pałacem.
– Idź, chłopcze. Twoje przeznaczenie leży tam.
Wskazałam dłonią w ciemność. Chłopak zadrżał.
No cóż, nie każdy mógł być odważną ofiarą. Oby tylko On docenił.
Wycofałam się za ciężkie wrota, moi strażnicy podążyli za mną. Zawiasy zaskrzypiały, odrzwia zaszurały o zakurzoną podłogę.
Wtem chłopak podskoczył, obrócił się i wystrzelił w moją stronę.
– Nie, ja nie… Nie mogę, nie! – krzyczał.
Łupnął pięścią w drzwi, ale zdążyły się już przed nim zatrzasnąć. Jeszcze przez chwilę słyszałam rozpaczliwe jęki i dudnienie, aż w końcu pokonałam całe, niemiłosiernie długie schody i wyszłam na dziedziniec pałacu. Strażnicy zamknęli siedem wrót za moimi plecami. Odetchnęłam z ulgą. Tylko poświęcenie tych niewolników gwarantowało spokój w podziemiach. Niemiły oczom Wężowej Pani potwór musiał zostać w ciemności.
Jaka piękna pogoda. Bezchmurne niebo, lekki wiaterek… Bogowie sprzyjają.
Idylliczną chwilę rozwiały szybkie, zbliżające się kroki.
Odwróciłam wzrok od nieba. Posłaniec rymsnął na kolana przede mną, jego oliwkowa skóra była mokra jak gdyby dopiero wyszedł z kąpieli.
– Mów – zażądałam.
– Syreny, o najwyższa! – wysapał. Uniósł głowę, lecz nie ważył się spojrzeć mi w oczy. – Wychodzą na plażę, ludzi straszą! Krzyczą coś po swojemu, wszyscy się boją…
Przewróciłam oczami. Trudno było o dobrego posłańca w tych czasach. Mówili za szybko, gubili słowa, a najczęściej i sens tego, co mieli przekazać.
– Domem syren jest morze – odparłam i wyprostowałam się dumnie jak na najwyższą kapłankę Wężowej Pani przystało. – Dlaczego miałyby wychodzić na ląd?
Posłaniec stęknął pod nosem.
– Ja… Yyy, nie wiem, ale… Ale wychodzą!
– Czy to jakiś niemądry żart, człowieku?
Mężczyzna skulił się, rękami zasłonił głowę. Trząsł się jak skrzydła cykady w locie.
– Nie, o Najwyższa! Nigdy nie śmiałbym…
I wtedy to usłyszałam.
Niczym chór wszystkich kobiet na świecie, o najpiękniejszej, lecz jednocześnie najbardziej przerażającej barwie głosu. Dźwięk poruszający morzami, statkami i sercami głupców.
Nigdy jeszcze nie słyszałam ich aż tak głośno. Śpiew dobiegał zewsząd, lecz pałac i świątynia znajdowały się na wzgórzu, dobrą godzinę drogi od morza.
Zmarszczyłam brwi.
Wężowa Pani przygotowała dla mnie nowe wyzwania.
***
Naturalnie, schwytaliśmy ich tyle, ile się dało.
Część wyschła na plażach, część skończyła z roztrzaskanymi czaszkami, gdy wynurzyły się w złej okolicy… Darły się wniebogłosy, wypełniając całą wyspę swą pieśnią. Z początku nawet mi się podobała, ale z czasem zaczynała coraz bardziej przypominać piski i wrzaski rozeźlonej dzieciarni.
Jedną z syren, najsilniejszą i najpiękniejszą, zamknęłam w jaskini z naturalnym stawem. Ledwo przeżyła drogę. Przesłuchania wolałam przeprowadzać u siebie; z dala od domu czułam się oddzielona od mojej Pani, patronki mądrości, a wiedziałam, że będę potrzebować jej pomocy.
Syrena nieco się uspokoiła. Odizolowana od sióstr, nie miała wyboru, jak w końcu się uciszyć. Nie mogła dobrze zgrać się z pieśnią.
– To nie jest wasze miejsce. – Stanęłam nad brzegiem stawu i zmierzyłam stworzenie spojrzeniem od ogona do głowy. – Dlaczego wychodzicie z morza?
Syrena spojrzała na mnie spode łba; włosy z wodorostów opadły jej na twarz, zakrywając tajemnicze ślepia.
– Bo morze już nie jest dobrym domem. Morze jest złym domem, morze jest nieprzyjaznym domem.
– Powtarzasz to samo, tylko inaczej – sarknęłam i położyłam dłonie na biodrach. – Co jest nie tak z morzem?
– Morze się burzy, morze krzyczy, morze się pieni, morze wrze.
– Morze od zawsze się burzyło, pieniło i krzyczało. Ale wrzeć?
– Moje siostry poparzone, moje siostry uduszone, stworzenia morza brzuchem do góry obrócone.
– Poparzone, co? – Pogładziłam się po podbródku. – Morze goreje?
– Głębiny płoną, powierzchnia wciąż chłodna. Niedługo. Niedługo powierzchnia zapłonie, niebo zapłonie, chmury zapłoną, ziemia zapłonie.
Nie zauważyłam nawet, kiedy się do mnie zbliżyła. Zaczarowała mnie zwykłymi słowami?
Syrena oparła dłonie na skale, wyciągnęła się na nich na powierzchnię. Jej malachitowy ogon trzepnął kilka razy w powietrzu i zawisł w bezruchu. Kucnęłam, nachyliłam się nad nią. Lazurowe ślepia wyjrzały spomiędzy wodorostowych strąków.
– Góra ognia! – syknęła mi w twarz.
I już wiedziałam, że moją rolą stało się udobruchanie kolejnego monstrum.
***
Jeszcze zanim ogłosiłam nadchodzące zmiany, statki z ofiarami zaczęłam kierować ku wyspie na północy. Miast trafiać do naszego Pałacu, lądowały u stóp Ognistej Góry. Tamtejsze kapłanki wielce zdziwiły się przekazanymi wieściami – ale musiały się zgodzić, że morze stawało się cieplejsze i uboższe w życie.
Mijały dni i tygodnie. Wody wypluwały na piasek martwe ryby, delfiny i syreny. Połowy stawały się coraz trudniejsze, aż w końcu rybacy zupełnie przestali wypływać na morze. Powiadali, że wpadająca na pokład woda paliła ich stopy i ramiona. Gdy jeden z nich wypadł za burtę, jego ciało rzekomo zasyczało, nim zniknęło pod powierzchnią.
Góra zaczęła dymić. Zawsze spokojna i czuwająca nad Wyspami, wzburzyła się nie wiedzieć czemu i dyszała, niczym wściekły tur puszczający parę w chłodny poranek.
Ogień zdobywał kontrolę nad wodą.
Zaburzał naturalną równowagę.
Modliłam się bez wytchnienia do Wężowej Pani, ale ona tylko powtarzała moje myśli niczym złośliwe echo.
Trzeba było udobruchać naturę. Składać ofiary. Czyli składać ofiary i dla Wężowej Pani, i dla Góry, tak!? Ile tych ofiar miałam składać? Północni pobratymcy z kontynentu zaczęli się burzyć – nie chcieli wysyłać większego trybutu niż zwykle. Pragnęli mieć nieco młodych kobiet i mężczyzn dla siebie, ci niewdzięczni przeniewiercy.
Pracowałam z tym, co mi dano. Ołtarze Wężowej Pani barwiły się na szkarłatno, gardziel Ognistej Góry połykała ofiarę za ofiarą.
Ale wciąż była głodna.
Węże w świątyni spijały krew, Góra trawiła pokarm w swych gęstych sokach.
Wężowa Pani w końcu przestała się do mnie odzywać, a Góra uznała, że nareszcie czas dać upust wściekłości.
Kto był daleko, ten musiał liczyć na litościwą śmierć. Ja zaś poprowadziłam mieszkańców Miasta w głębiny Pałacu. Niewielu wiedziało, że pod Miastem znajdowało się, cóż… drugie Miasto, lecz podziemne. Siedem wrót oddzielało nas od ognia i wody. Musieliśmy przetrwać. Ktoś musiał nad nami czuwać.
Rzesze mieszkańców zasiedliły niezliczone pokoje. Weszłam do jednej z większych sal, godnych Najwyższej Kapłanki.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, powiało ciepłym, wilgotnym powietrzem.
I odkryłam, że mogłam opacznie zrozumieć Wężową Panią.
– Byłem głodny.