- Opowiadanie: Outta Sewer - A noc na powrót staje się zupełnie cicha

A noc na powrót staje się zupełnie cicha

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

A noc na powrót staje się zupełnie cicha

W domu, kiedy zo­sta­wa­łem w nocy sam, sku­pia­łem się na dźwię­kach, na tych wszyst­kich od­gło­sach, które są zbyt ciche i nie­istot­ne, aby re­je­stro­wać je za dnia.

Sia­da­łem wtedy w fo­te­lu i słu­cha­łem nocy. Szkla­nych pyk­nięć sty­gną­cych ża­ró­wek, elek­trycz­ne­go pisku wy­łą­czo­ne­go te­le­wi­zo­ra, skrzyp­nięć i drew­nia­nych trza­sków scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro. Szur­nięć w ścia­nach, agre­ga­to­ro­wych za­wo­dzeń lo­dów­ki, ba­so­we­go szumu wody, pcha­nej ci­śnie­niem we­wnątrz sta­lo­wych pa­ne­li ka­lo­ry­fe­rów.

I choć zna­łem po­cho­dze­nie tych wszyst­kich dźwię­ków, to za­wsze po­wo­do­wa­ły we mnie dziw­ny lęk, nie­skon­kre­ty­zo­wa­ny nie­po­kój.

Nocą każdy od­głos brzmi obco.

Tutaj rów­nież sie­dzę na fo­te­lu, a za okna­mi mam noc. Jest przede mną, za mną, nad i pod, wszę­dzie do­oko­ła. Tutaj wszyst­ko brzmi obco.

Nie tak dawno dźwię­ki wokół nio­sły za sobą za­pew­nie­nie, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Po­pi­ski­wa­nie pul­pi­tu ste­row­ni­cze­go, szum sys­te­mów na­po­wie­trza­ją­cych, syk­nię­cia za­wo­rów bez­pie­czeń­stwa. Nawet spo­ra­dycz­ne trza­ski kon­struk­cji, za­wo­dze­nia po­wo­do­wa­ne chwi­lo­wy­mi na­prę­że­nia­mi i jed­no­staj­ny, od­le­gły huk sil­ni­ków mó­wi­ły nam, że wszyst­ko jest OK, że nie mamy się czym mar­twić. Ale wtedy by­li­śmy my, a teraz je­stem już tylko ja. A ze mną śpiew ko­smo­su, ła­pa­ny przez an­te­ny i wtła­cza­ny przez gło­śni­ki do wnę­trza mojej pusz­ki. Do wnę­trza moich uszu. Do wnę­trza czasz­ki.

Jak na­zwać mnie i moją łu­pi­nę jed­nym sło­wem? Naszą sy­tu­ację, po­ło­że­nie w kon­tek­ście śro­do­wi­ska, przez które dry­fu­je­my? Jak na­zwać po­je­dyn­cze drze­wo na środ­ku pu­sty­ni? Pio­no­wą skałę wy­sta­ją­cą ponad wody bez­kre­sne­go oce­anu? Sa­mot­ne­go czło­wie­ka po­śród zim­nej bieli An­tark­ty­dy?

Obcym?

Kie­dyś my­śla­łem, że ob­cość wy­ni­ka z nie­zro­zu­mie­nia. Teraz już wiem, że bar­dziej z nie­do­pa­so­wa­nia. Lecz też nie do końca. Czy ty­siąc drzew na środ­ku pu­sty­ni jest obcym wi­do­kiem? Czy jest nim sku­pi­sko setek skał i wy­se­pek na oce­anie? A stu­oso­bo­wa eks­pe­dy­cja ark­tycz­na? Ob­cość bie­rze się z sa­mot­no­ści, z jed­nost­ko­wo­ści, z uni­katowości wobec oto­cze­nia.

Odkąd resz­ta zgi­nę­ła, ja je­stem obcym.

Nie wiem, ile to już trwa, ile jesz­cze wy­trzy­mam, nie wiem, czy ktoś mnie szuka, nie wiem, nie wiem, nie wiem…

Wsta­ję z fo­te­la, od­bi­jam się i w ze­ro­wej gra­wi­ta­cji prze­pły­wam tu­ne­lem do śluzy, otwie­ram ją, lecę do naj­bliż­sze­go roz­ga­łę­zie­nia. Ostroż­nie, żeby nie za­kłó­cić pa­nu­ją­cej wokół ciszy, aby jej nie sprofanować.

We wła­snych do­mach nocą też za­cho­wu­je­my się ci­szej. Kiedy je­ste­śmy w nich sami, ostroż­niej za­my­ka­my drzwi, stą­pa­my de­li­kat­niej, z mniej­szą non­sza­lan­cją wkła­da­my na­czy­nia do zle­wo­zmy­wa­ka. Mamy wdru­ko­wa­ny w umy­sły ata­wi­stycz­ny lęk przed tym, co może czaić się w mroku, choć w bez­piecz­nych do­mach nic czaić się prze­cież nie może. Je­ste­śmy ci­chy­mi ofia­ra­mi, które nie chcą zwró­cić na sie­bie uwagi rów­nie ci­chych dra­pież­ni­ków.

Chwy­tam dra­bin­kę, wy­ha­mo­wu­ję, zmie­niam kie­ru­nek. W lewo do ła­dow­ni. Nie ja­dłem od… Nie wiem. Mam jesz­cze cał­kiem sporo za­pa­sów, jed­nak kie­dyś się skoń­czą.

Pięć tubek. Dwie żółte, dwie brą­zo­we i jedna czer­wo­na. Czym się za­sko­czę? Ni­czym. Pa­mię­tam, co kryje każdy kolor, każdy od­cień: ka­nar­ko­we tofu, sza­fra­no­wy ma­ka­ron, dę­bo­we ra­go­ut, kasz­ta­no­wy stek, cy­no­bro­wa panna cotta.

Wra­cam do kok­pi­tu, płynę do roz­ga­łę­zie­nia.

Wtem syk zza po­li­wę­gla­no­we­go pa­ne­lu. To tylko zawór, a mimo to wzdry­gam się i wbi­jam głowę w ra­mio­na. Byle do kok­pi­tu, do fo­te­la, tam jest ina­czej, bar­dziej zna­jo­mo, bez­piecz­niej.

I nagle słyszę, jak coś stuk­nę­ło me­ta­licz­nie, gdzieś z ko­ry­ta­rza pro­wa­dzą­ce­go do sil­ni­ków.

Łapię dra­bin­kę, staję w miej­scu. Z mocno bi­ją­cym ser­cem na­słu­chu­ję. Ten dźwięk jest nowy, inny niż te, które znam, któ­rych przy­czy­nę mogę na­zwać. Jest obcy po­dwój­nie, bo obcy dla ciszy ota­cza­ją­cej mnie pust­ki i obcy dla mnie. Cze­kam na jego po­wtó­rze­nie, od­dy­cham płyt­ko, by go nie za­głu­szyć, jeśli znów się po­ja­wi.

Mi­ja­ją mi­nu­ty. Śmie­ję się z sa­me­go sie­bie, z moich obaw, bo prze­cież je­stem tutaj sam, a mimo to lęk nie pozwala mi się ru­szyć. Mija go­dzi­na, dźwięk nie nad­cho­dzi. Prze­ła­mu­ję pa­ra­liż, od­py­cham się i znów płynę.

Na roz­ga­łę­zie­niu do kok­pi­tu.

Kątem oka do­strze­gam ruch na końcu tu­ne­lu do ma­szy­now­ni. Puls za­mie­ra, wraz z nim od­dech, włosy stają dęba.

Ucie­kać. Myśli wi­ru­ją, pędzą po spi­ral­nej tra­jek­to­rii, wcią­ga­ne przez czar­ną dziu­rę pa­ni­ki, nie­skon­kre­ty­zo­wa­ne, nie­ufor­mo­wa­ne. Nie da się z nich stwo­rzyć ni­cze­go, co ma po­czą­tek i ko­niec, co można na­zwać i okre­ślić, co można za­pa­mię­tać i roz­wa­żyć.

Wpa­dam do kok­pi­tu. Upusz­czam tubki, które roz­la­tu­ją się na wszyst­kie stro­ny. Od­wra­cam się i ude­rzam w przy­cisk za­my­ka­ją­cy śluzę. Wy­obraź­nia pod­su­wa macki, szpo­ny, szy­puł­ki, dłu­gie palce, ostre pyski, me­ta­lo­we ra­mio­na blo­ku­ją­ce właz, ale nic się nie dzie­je. Drzwi za­su­wa­ją się, a ja stoję przy wi­zje­rze, wpa­tru­jąc się w pusty ko­ry­tarz za kil­ko­ma cen­ty­me­tra­mi stali. Szu­kam ruchu, ale nie znaj­du­ję, na­słu­chu­ję no­wych dźwię­ków, ale żadne nie nad­cho­dzą.

Wy­ła­pa­łem wszyst­kie tubki.

Jem, wyciskam je i pa­trzę na śluzę. Cze­kam na me­ta­licz­ny od­głos. Pul­pit ste­ru­ją­cy pisz­czy bez­u­stan­nie, od dawna sy­gna­li­zu­jąc awa­rię, któ­rej nie je­stem w sta­nie za­ra­dzić. Nikt nie jest i nikt nigdy nie był.

Za­sy­piam. Budzę się zmę­czo­ny. Za­my­kam oczy i znów za­sy­piam. Budzę się, choć nie chcę, za­ci­skam po­wie­ki, zwi­jam się w kłę­bek na fo­te­lu. Za­sy­piam, budzi mnie pę­cherz, robię, co muszę, wra­cam na fotel. Za­sy­piam. Budzi mnie głód.

Od jak dawna nie ja­dłem? Nie wiem, chcę za­snąć, ale nie mogę. Muszę coś zjeść.

Od­bi­jam się od fo­te­la i sły­szę, jak coś ude­rza o gródź, dzie­lą­cą kok­pit od resz­ty. Me­ta­licz­ne stuk­nię­cie, a w rogu ilu­mi­na­to­ra prze­su­wa się frag­ment cze­goś – cień, kształt.

Chcę zła­pać pod­ło­kiet­nik fo­te­la, ale jest na to za późno. Dry­fu­ję, ma­cham rę­ka­mi, choć wiem, że nic to nie da. Wy­cią­gam dłoń przed sie­bie, by wy­ha­mo­wać przed śluzą, palce pra­wie do­ty­ka­ją gro­dzi. Pul­pit drwi ze mnie po­pi­ski­wa­niem, sys­te­my pod­trzy­my­wa­nia życia, hu­cząc, na­igra­wa­ją się z mo­je­go stra­chu, za­wo­ry syczą z po­gar­dą.

I wtedy ponownie do­łą­cza do nich me­ta­lo­we stuk­nię­cie.

Roz­płasz­czam się na gro­dzi, twarz przy­wie­ra do szkła. Nic. Tylko pusty tunel.

Mam tego dość. Nie ma we mnie od­wa­gi, jest tylko de­spe­rac­kie pra­gnie­nie, żeby to się skoń­czy­ło. Ude­rzam dło­nią w przy­cisk, śluza roz­su­wa się, a ja czuję mro­wie­nie w całym ciele. Myśli ula­tu­ją, prze­cie­ka­jąc przez czasz­kę, jak woda przez dursz­lak, źre­ni­ce roz­sze­rza­ją się, widzę ostrzej i wy­raź­niej. Wy­pa­tru­ję ci­che­go dra­pież­ni­ka, który czai się za pro­giem. A za­miast niego do­strze­gam na­rzę­dzie.

Aku­mu­la­to­ro­wą wier­tar­kę. Uda­ro­wy wkrę­tak z wier­tłem dzie­siąt­ką.

Wstrzą­sa­ją mną spa­zmy, śmie­ję się, rwąc każdy chi­chot w po­ło­wie i za­mie­nia­jąc go w cięż­ki od­dech. Biorę na­rzę­dzie do ręki i wra­cam na fotel.

Do­pie­ro teraz do­strze­gam, że na pulpicie przy­by­ło mru­ga­ją­cych ru­bi­no­wo kon­tro­lek. Czuj­ni­ki bli­skie­go za­się­gu.

Pod­no­szę wzrok, spo­glą­da­jąc przez grube szyby kok­pi­tu w prze­strzeń, i widzę. To wisi przed dzio­bem stat­ku. Jest czar­niej­sze od ko­smo­su, opa­li­zu­je, kiedy drga i wy­pusz­cza przed sie­bie he­ba­no­we splo­ty, peł­zną­ce do mnie przez pust­kę.

I nagle nowy dźwięk. Gło­śny, ostry, rozrywający ciszę. Nowy rubin na pul­pi­cie. Roz­sz­czel­nie­nie ka­dłu­ba w ma­ga­zy­nie.

Za­ci­skam dłoń na wkrę­ta­ku, palec kładę na spu­ście. Na­ci­skam go i wpa­tru­ję się w czoło wi­ru­ją­cego, srebr­nego wier­tła, słu­cham wizgu elek­trycz­ne­go sil­ni­ka. Nie dźwięczy obco. Jest dzień, już nie je­stem sam w domu.

Uśmie­cham się. Czy na­wo­ły­wa­nie po imie­niu nie brzmi ina­czej na osie­dlo­wej ulicz­ce w bla­sku dnia, a ina­czej na tej samej ulicz­ce, ale o pół­no­cy? Nie­sie za sobą inną pa­le­tę moż­li­wo­ści, inną gamę emo­cji.

Od­wra­cam się wraz z fo­te­lem w stro­nę ko­ry­ta­rza, wkrę­tak cią­gle dzia­ła, trzesz­czy elek­trycz­nie.

Nie za­mkną­łem śluzy, ale to nie ma zna­cze­nia. To idzie do mnie, prze­le­wa się tunelem, wy­peł­nia­jąc go mro­kiem. Cze­pia się drob­ny­mi mac­ka­mi wszyst­kich po­wierzch­ni, jakby je ba­da­ło. Pochłania metr za metrem.

To nie jest obce. Jest u siebie. Ja je­stem obcym. W nie swoim domu. 

Wizg zwalnia i za­mie­ra.

A noc na po­wrót staje się zu­peł­nie cicha.

Koniec

Komentarze

Kiedyś czytałam „Objawienie” Ferreiry. Dawno temu. Nic już nie pamiętam, poza tym, że podczas lektury towarzyszyła mi myśl, jak perfekcyjnie i precyzyjnie autor nazwał TO (nawet nie wiem co), co ja czułam/o czym wówczas myślałam, ale skonkretyzować swoich ulotnych wrażeń nie potrafiłam.  Nigdy już nie  wróciłam do tej książki, może z obawy, że moje „objawienie”, po latach, okaże się jakąś pomyłką albo złudą, albo że się rozczaruję.  Niech lepiej sobie trwa w dawnej formie.

Dziś, czytając A noc na powrót staje się zupełnie cicha, przypomniałam sobie tamte moje odczucia i tamten, pełen zdumienia podziw dla subtelności i absolutnie zaskakującej trafności, z jaką niektórzy potrafią ująć w słowa przeróżne człowiecze enigmy. Bardzo piękny tekst napisałeś, Anonimie. Piękny – w tym najprostszym, szlachetnym znaczeniu i niezwykle uniwersalny.  Poruszył mnie, przeraził, pozwolił pomyśleć, pogrzebać „w sobie”.  Podziwiam. Pzdr.

Czytając poczułam dość szeroką gamę doznań. Na początku przypomniało mi się nocowanie u dziadków. Mieszkali na ostatnim piętrze starej kamienicy i w nocy słyszałam gruchanie gołębi, trzeszczenie desek i szum wiatru. A poza tym oczywiście jęk duchów, lepki ślizg ektoplazmy i takie tam;)

Potem była część sf, taka dość konwencjonalna, samotny kosmonauta, zagubiony gdzieś w przestrzeni. Czytało się dobrze, ale bez rewelacji.

Za to końcówka mnie sponiewierała. Poczułam ten klaustrofobiczny lęk, świadomość zbliżania się nieuniknionego. Krótkie, a mocne.

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Witajcie :)

 

@w_baskerville

 

Dziękuję Ci bardzo za te niesamowicie miłe słowa. Cieszę się, że tekst Ci się spodobał. Napisałom go, ponieważ ostatnio próbowałom swoich sił w stylistyce i konwencji, która zupełnie mi nie leżała, przez co męczyłom się okrutnie w trakcie procesu twórczego. Ten tekst to taki detoks od tamtego, wcześniejszego – jest mój, napisany tak jak ja chcę i czuję.

Wspomnianego przez Ciebie “Objawienia” nie czytałom, ale dla mnie takimi powieściami, które dotykają mnie, pozwalają na refleksję, pogrzebanie w sobie i w ogóle zachwyt nad umiejętnością autora do opisywania stanów duszy są te napisane przez Murakamiego, w szczególności “Koniec świata i hard-boiled wonderland”. Oczywiście nie porównuję siebie i mojej pisaniny do czegoś tak wybitnego jak cokolwiek, co wyszło spod pióra Murakamiego, ale staram się czasem oddać stany mojej duszy w tym co piszę. I cieszy mnie bardzo Twoja opinia. Bardzo za nią dziękuję. No i za klika, a także za reklamację, którą złożyłaś w odpowiednim wątku nominacyjnym ;)

 

@Ambush

 

Tylko nocowanie u dziadków? Mieszkałom w kliku domach, w tym na gospodarstwie rolnym i w kamienicy, i te dźwięki są wszędzie, te zwyczajne, których nie słyszymy w dzień, bo dzień to domena gwaru. I dopiero nocą, kiedy gwar ustępuje miejsca ciszy, możemy się wsłuchać w tykanie licznika gazowego podczas poboru, w śpiew agregatu chłodziarki, w te odgłosy, które spokój nocy odkrywa przed nami, stanowiąc swoją ciszą odpowiednie dla nich tło.

Część sf jest, owszem, konwencjonalna, ale samotny kosmonauta w cichej i ciemnej pustce kosmosu to odpowiednie postać i środowisko do tego, by wsłuchać się w ciszę, w to co ją zakłóca, to co znajome i to, co obce. Kosmonauta wsłuchuje się również w siebie, w swoje lęki i obawy, wynikające z beznadziejności swojego położenia. Nic innego mu nie zostało. Ta część też jest odpowiednim preludium dla zakończenia, w którym lęk się materializuje, okazuje się bezpodstawnym, a chwilę później materializuje się w dwójnasób. Można zakończenie odczytywać dosłownie, można też mniej dosłownie, ale to należy – jak zawsze zresztą – do odbiorcy.

Nie miałom na celu sponiewierania Cię, droga Ambush, ale po przeczytaniu Twojego komentarza, poczułom się szczęśliwe, że jednak tak się stało, że to, co samo odczuwam każdym nerwem i starałom się pokazać, nie trafiło kulą w płot ;) Dziękuję za klika i za odwiedziny.  

 

Known some call is air am

Inspirujące do zastanowienia się nad samotnością, obcością, ich odbieraniem i odczuwaniem. Dobre.

Cieszę się, Koalo, żeś zawitał w me skromne progi :) 

I raduje mnie, że uważasz szorta za dobry. 

Dziękuję za odwiedziny. 

Known some call is air am

Podpisuję się pod komentarzem w_baskerville.

 

Piękny tekst. Uderzenie w te wszystkie zmysły to jest to, co lubię, no i do tego (a raczej przede wszystkim) świetnie opisany ten klaustrofobiczny lęk przed… no właśnie, przed czym? (to nie jest pytanie do autorki).

 

Akumulatorową wiertarkę. Udarowy wkrętak z wiertłem dziesiatką.

Literówka w ostatnim słowie.

 

Klikam, szorcik już dawno powinien być w bibliotece ;)

 

PS Przedmowa o braku przedmowy trochę zdradza autora ;)) (przynajmniej tak mi się wydaje).

Cześć, grzelulukasie.

 

Dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu. Literówkę, którą zauważyłeś, już poprawiłom. Dziękuję za miłe słowa i za klika.

Nie wiem czy przedmowa o braku przedmowy kogoś konkretnego sugeruje i zdradza anonima, ale skoro twierdzisz, że coś podejrzewasz, to – kto wie? – może masz rację ;)

Known some call is air am

Istnie lovecraftowe: mizantopijne i bezpretensjonalne (w dobrym znaczeniu), żywe i klaustrofobiczne. Lubię, więc czytało się bardzo przyjemnie. Szkoda, że nie jest to część większej całości, bo tekst przypomina kształtem zakończenie powieści, wynikające z fabularnego fiaska bohaterów. Z tego powodu ponownie ubolewam nad brakiem dłuższego sci-fi w tym klimacie – z zachowaniem atmosfery beznadziei, aczkolwiek w gatunku science właśnie. Nie planujesz popełnić czegoś obszerniejszego w tym stylu, Anonimie? ;)

Dziękuję za wizytę i klika, Żonglerko. I raz jeszcze gratsy za świeżo zdobyte piórko :)

 

No, niestety nie jest to część większej całości. Może dałoby radę coś dopisać, jakiś kontekst, wcześniejsze wydarzenia, ale nawet nad tym nie pomyślałom w trakcie pisania, bo to tylko szort, w którym ważne jest to, jak się kończy, a nie to, jak do tego końca doszło. Poza tym mam lęk przed dłuższymi tekstami, strasznie się nad nimi męczę i spinam, żeby konwencja była jednolita i spójna z treścią. Więc tylko to mogę zaoferować tym razem.

Dzięki za miłe słowa :)

Known some call is air am

Rozumiem. Szort sam w sobie całkowicie satysfakcjonuje, mam nadzieję, że moja uwaga co do całości nie zasugerowała, że czegoś w nim brakuje. No i – jak mówią niektórzy – dobre kończenie jest najważniejsze.

Tak czy siak, nabieram podejrzeń, kim jesteś.

Dzięki za gratsy ;)

Nie, niczego nie zasugerowała, została przyjęta jako komplement ;)

No i – jak mówią niektórzy – dobre kończenie jest najważniejsze.

Na przykład Leszek Miller :)

 

PS. Jakby co, to nie jestem Leszkiem Millerem.

Known some call is air am

Tak właśnie powiedziałby Leszek Miller…

Leszek Miller powiedziałby, że milczenie jest szansą ;) 

Known some call is air am

No proszę kto tu się ujawnił ;) Moja predykcja była jednak błędna.

 

Świetne napisałeś opowiadanie Outta Sewer :)

Dzięki, grzelu :)

Kogo obstawiałeś?

Known some call is air am

Cześć Outta Sewer

 

Bardzo dobry, klimatyczny szort. Samotność i beznadzieja zawładnęły narratorem, naprawdę zgrabnie udało Ci się przelać na papier (czy tam, do pamięci komputera) emocje mu towarzyszące. Końcówka pod względem klimatu jak w dobrym horrorze, poczucie nieuniknionego i tragicznego końca wręcz przytłacza. To niesamowite, jak udało Ci się przekazać tak dużo treści w tak niewielkiej ilości znaków

 

Językowo też bez najmniejszego zarzutu :) Biegnę klikać:)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Poruszające. Nie wiem, w czyją duszę zaglądałeś, ale mam wrażenie, że udało Ci się odnaleźć coś uniwersalnego. Wysyłam szorcika, gdzie jego miejsce :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Outta.

No, muszę przyznać, że mnie nieźle sponiewierałeś tym opowiadaniem (w jak najbardziej pozytywnym sensie).

Przede wszystkim, pomijając samą treść, jest po prostu w świetny sposób napisane. Zdania pełne zrywkowych, ale jakże obrazkowych określeń. Mam wrażenie, że mógłbyś w tym przypadku pisać o Januszu z czwartego piętra, który smaruje na kolację kanapkę z pasztetem, otwierając przy tym browara, a i tak czytałbym z przyjemnością.

Treść jest pełna i harmonijna, mimo że znaków niewiele. Nawiązania astronauty do życia w domu znakomite, poczucie samotności i obcości w kosmosie mocno odczuwalne. Końcówka satysfakcjonująca.

Czy tak krótki tekst, bez dialogów, może być nominowany do najlepszego z miesiąca? Mam nadzieję, że tak, bo idę zgłaszać. 

P.S.

Rzadko to robię, a w zasadzie prawie nigdy, ale jeśli znajdziesz chwilę, aby pochylić się nad moim pierwszym tekstem po powrocie, byłbym niezmiernie wdzięczny za Twoją opinię:

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31416

 

Pozdrawiam!

 

Nie wiem ile to już trwa

Tu chyba przecinek.

robię co muszę

I tu.

 

Hej, Outta

Bardzo dobre. Zrównoważyłeś tajemnicę, akcję i przemyślenia. I nawet się cieszę, że to nie jest dłuższe – wprowadzenie kolejnych postaci czy dialogów rozmyłyby ten wewnętrzny monolog o samotności i obcości. Nieważne, co było wcześniej, ale co jest teraz i dokąd zmierza smutny los bohatera.

Właściwie mógłbyś taką akcję osadzić na pustyni, lodowcu, w głębinach czy gdziekolwiek człowiek jest tym obcym, ale to tylko świadczy o uniwersalności i sile tekstu.

Idę nominować.

Pozdrawiam

Cześć, Outta!

A to dopiero szort science-fiction, dość odległy od stereotypów o tym gatunku literackim. Właściwie to science-fiction jest niemal pretekstowe, mógłbyś pisać o turyście na strychu zasypanego lawiną schroniska, tyle że zręcznymi nawiązaniami wyzyskujesz tropy grozy, które wielu czytelników może kojarzyć z filmu Obcy, często jako pierwsze poważne doświadczenie z horrorem.

Jednak wydaje mi się, że to może być nowy poziom Twojej twórczości, robi na mnie wrażenie pilność narratora (nie polecam modnego słówka “uważność”), poziom skupienia na doświadczaniu zmysłowym świata, w tym przypadku głównie na słuchu. Fantastyczna melodia języka. Bardzo trafne obserwacje co do tego, w jaki sposób odbiera się dźwięki zależnie od kontekstu i jak wpływa to na stan emocjonalny. Mam już dostateczne kłopoty z zasypianiem i Twój utwór na pewno mi w tym dzisiaj nie pomoże. Ty aby na pewno nie zamierzasz zostać poetą?

I wreszcie – kapitalnie zrobione zakończenie ze względu na tę troistość interpretacji: czy bohaterowi się wszystko tylko wydawało, czy nic mu się nie wydawało, czy wreszcie istota z przestrzeni kosmicznej była złudzeniem, ale kabinę rozszczelnił sobie mimowolnie wkrętakiem udarowym z wiertłem dziesiątką. Dopiero co krytykowałem tekst za brak klamry, ale tutaj to nie jest narracja urwana w losowym miejscu, tylko trzy wyraźnie zaznaczone możliwości, a każda wnosi coś do rozumienia opowiadania.

 

To jeszcze malutki przegląd językowo-interpunkcyjny, aby już to dopieścić…

Nawet sporadyczne trzaski konstrukcji, zawodzenia powodowane chwilowymi naprężeniami i jednostajny, odległy huk silników, mówiły nam, że wszystko jest OK, że nie mamy się czym martwić.

Nie oddzielamy przecinkiem grupy podmiotu od grupy orzeczenia (ta pierwsza ma tutaj postać wyliczenia, nie ma tam wtrącenia).

unikalności wobec otoczenia.

Proponowałbym “unikatowość”, teraz to się zaciera, ale tradycyjnie unikalny znaczyło “taki, którego można uniknąć”.

naigrywają się z mojego strachu

Naigrawają (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/naigrawac-sie;8679.html).

Podnoszę wzrok, spoglądając przez grube szyby kokpitu w przestrzeń, i widzę.

Domknięcie wtrącenia.

Nie tak dawno dźwięki wokół niosły ze sobą zapewnienie

Niesie ze sobą inną paletę możliwości

Istnieją tutaj dwie zasadnicze opinie: jedna jest taka, że forma “nieść za sobą” jest zawsze właściwsza (dla abstraktu, bo oczywiście “Jurek niósł ze sobą trzy bańki mleka”), druga taka, że “za sobą” dla związku przyczynowo-skutkowego, a “ze sobą” dla zawierania. W drugim wariancie Twoich wersji dałoby się bronić.

Masz jeszcze szereg miejsc, w których nie wydzielasz przecinkami drobnych zdań podrzędnych:

Nie wiem, ile to już trwa, ile jeszcze wytrzymam, nie wiem, czy ktoś mnie szuka

Pamiętam, co kryje każdy kolor, każdy odcień

Ten dźwięk jest nowy, inny niż te, które znam

robię, co muszę

Odbijam się od fotela i słyszę, jak coś uderza o gródź

systemy podtrzymywania życia, hucząc, naigrawają się z mojego strachu

Jest czarniejsze od kosmosu, opalizuje, kiedy drga i wypuszcza przed siebie hebanowe sploty

Nie chcę kategorycznie zalecać dodania tych przecinków, bo pominięcie ich wygląda już na cechę języka osobniczego, przemyślaną decyzję autorską pasującą do kształtu utworu, ukazujesz wzajemne powiązanie zjawisk zamiast drobić myśli interpunkcją. Formalnie poprawne to jednak nie jest, w większości przypadków (“nie wiem ile” i “robię co muszę” jest raczej dopuszczalne jako utarte frazy). Ostatnie z tych zdań to także ciekawy przypadek, bo jeżeli wypuszczanie hebanowych splotów występuje niezależnie od drgań i opalizacji, należy dla jednoznaczności ukazywanej wizji postawić przecinek przed “i”.

Dziękuję za podzielenie się znakomitym tekstem, pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!

Kogo obstawiałeś?

Niech pozostanie na tym, że autor ;)

Cześć

 

Krótko i konkretnie. Bardzo plastycznie pokazujesz położenie bohatera, bez zbędnych – w tym przypadku – detali, skupiając się wyłącznie na jego perspektywie, co doskonale pasuje do sytuacji ostatniego na stanowisku. Coś się nie udało i jeden miał to nieszczęście, że przeżył.

Świetnie wypada też spotkanie z nieznanym, które – jak słusznie zauważa bohater – może być u siebie, mniej tu obce niż on sam. On, człowiek który wciąż trwa, nie widzący już sensu czy celu, czekający aż trwanie się zakończy.

Przedni szorcik, zdecydowanie lepiej smakujący rano niż wieczorem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hmmm. Sorry, Winnetou, ale będę na NIE.

Przede wszystkim czuję się niedopieszczona fabularnie. To niewielka impresja, pierwsze skrzypce odgrywają odczucia bohatera, czyli… Wiadomo, jak mocno Finkle reagują na uczucia. Nic istotnego się przez większość tekstu nie dzieje – bohater wsłuchuje się w swoją kosmiczną łupinkę, idzie po jedzenie, śpi, boi się… A jak wreszcie pojawia się coś naprawdę interesującego, to kończysz tekst.

Sam bohater nie wygląda na kogoś, z kim chciałabym się zadawać. Właściwie to IMO balansuje na granicy szaleństwa. W sumie, trudno się dziwić w jego sytuacji, więc pewne napisany jest dobrze. Usprawiedliwiam go, ale nie rozumiem i boję się próbować zrozumieć.

Fantastyka pełni funkcje dekoracyjne. Samotny człowiek w jakiejś stacji kosmicznej czy rakietce nie łamie praw fizyki. Na końcu to się zmienia, ale po pierwsze, nie wiadomo, czy to aby nie halucynacje, a po drugie, szort się kończy na pojawieniu.

Ale żeby nie było, że tylko marudzę – napisane ładnie.

Babska logika rządzi!

Dobrze się czyta to napisane wprawnym piórem studium szaleństwa. Bohater posługujący się w rejsie kosmicznym metaforą nocnych odgłosów zwykłego ziemskiego domostwa – podziwiam! Tekst zdobywa wiarogodność doświadczeniami czytelnika.

Zakończenie godnie wieńczy całość.

Choć nie do końca wiadomo czy ów alien nie urodził się w socjalnie zdeprywowanej jaźni astronauty… bo może on się po prostu zbyt długo nad obcością rozwodził?

 

Kilka uwag jednak mam. Primo, dywagacje nad znaczeniem słowa “obcy” są na tyle rozbudowane, że stanowią niemal spojler, naprowadzają na możliwe zakończenie. Ponadto kontekst tych rozważań opiera się raczej na angielskim znaczeniu tego słowa.

Secundo, gródź to ściana, przegroda. Może być pełna, częściowa lub z otworem, ale się nie otwiera. Przez szczelną gródź można przejść np. włazem lub śluzą.

Tertio, wiertła mają czoło, czubek lub krawędź natarcia. Mogą też być zastosowane jako grot np. prowizorycznej włóczni, ale grotu nie mają.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Ładne, bardzo ładne!

Mamy insight, potrzeba out’u.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej!

 

@Cezary_cezary, dzięki za wizytę i miłe słowo :)

 

@Irko, Tobie również dziękuję za wizytę.

Nie wiem, w czyją duszę zaglądałeś, ale mam wrażenie, że udało Ci się odnaleźć coś uniwersalnego.

Zaglądam tylko w resztki własnej i czasem zdarza mi się nawet odnaleźć coś, co mogę pokazać, częściej jednak znajduję tam rzeczy, których wolałbym jednak nie znajdywać.

 

@Realucu, dzięki za wizytę, miły komentarz i nominację.

Do Twojego tekstu zajrzę dziś, a jeśli nie dziś, to najpóźniej jutro w nocy.

 

@Zan, i Tobie dziękuję za miłe słowa i nominację. A co do osadzania tekstu w innych warunkach, to może i racja, jednak relacja noc – pustka kosmiczna najlepiej tutaj pasowała.

 

@Ślimaku, dzięki za komentarz i życzenie mi weny – przyda się, bo ostatnio z nią krucho. Wszelkie uchybienia językowe i interpunkcyjne poprawiłem podług Twoich zaleceń.

Mam już dostateczne kłopoty z zasypianiem i Twój utwór na pewno mi w tym dzisiaj nie pomoże. Ty aby na pewno nie zamierzasz zostać poetą?

Na problemy z zasypianiem Ci niestety niczego nie polecę – chyba, że jakiś nudnawy, przeciągnięty tekst mojego autorstwa ;) Poetą nie zamierzam zostać, bo z poezją mi nie bardzo po drodze. Ten tekst jest próbą spojrzenia w siebie, nazwania tego, co trudno nazwać. Pisałem go, starając się podążać za radami Darcona, których udzielał mi już niejednokrotnie, a których dotychczas nie potrafiłem właściwie zastosować – w przypadku tego tekstu myślę jednak, że odniosłem jakiś – umiarkowany – sukces :)

czy bohaterowi się wszystko tylko wydawało, czy nic mu się nie wydawało, czy wreszcie istota z przestrzeni kosmicznej była złudzeniem, ale kabinę rozszczelnił sobie mimowolnie wkrętakiem udarowym z wiertłem dziesiątką.

Albo rozszczelnił sobie czaszkę, dokonując trepanacji ;) Powiem szczerze, że sam nie do końca wiem, czy bardziej na myśli miałem dosłowność w zakończeniu, czy bardziej chodziło mi o inny wymiar. Możliwe, że o wszystkie opcje naraz, a troistość jest efektem mojego niezdecydowania :)

 

@Grzelu, OK, zostawmy to, jak jest ;)

 

@Krarze, dzięki za wizytę i dobre słowo. A co do smaku, to najlepiej chyba wypada w nocy, kiedy jest cicho :)

 

@Finklo, nie ma sprawy Ribanno, nie każdemu musi się podobać. Nie wiem jak mocno Finkle reagują na uczucia, ale nie zgodzę się, że nie dzieje się nic istotnego. Chyba, że chodzi Ci o to, że nic istotnego nie dzieje się na zewnątrz bohatera, to wtedy spoko, przyznaję rację – tylko czasem rzeczy istotne dzieją się w środku, kiedy na zewnątrz jest cisza, pustka i spokój.

Sam bohater nie wygląda na kogoś, z kim chciałabym się zadawać.

A to dlaczego?

Usprawiedliwiam go, ale nie rozumiem i boję się próbować zrozumieć.

Czemu boisz się próbować zrozumieć?

Fantastyka pełni funkcje dekoracyjne. Samotny człowiek w jakiejś stacji kosmicznej czy rakietce nie łamie praw fizyki.

No, niby tak. Ale czy łamanie praw fizyki jest konieczne? Ja rozumiem, że Tobie mogą bardziej odpowiadać opowiadania, w których fizyka bierze urlop ;), ale czy to warunek konieczny, aby zakwalifikować tekst jako fantastykę?

Na końcu to się zmienia, ale po pierwsze, nie wiadomo, czy to aby nie halucynacje, a po drugie, szort się kończy na pojawieniu.

Interpretować możesz jak chcesz. Moga być halucynacje, może być dosłownośc, a może cały tekst nie zawiera ani grama fantastyki i nawet żadnych halucynacji nie ma, jest tylko jedna wielka metafora, której boisz się próbować zrozumieć.

Dzięki wielkie za rozbudowany komentarz i podzielenie się wątpliwościami.

 

@Tārāntarayātrī – czy obcy jest tylko w głowie bohatera? Na to odpowiedzieć musisz sobie sam, ja tylko to napisałem ;)

Ponadto kontekst tych rozważań opiera się raczej na angielskim znaczeniu tego słowa.

Eee… Nie. Dlaczego na angielskim? Nie rozumiem tego zarzutu. Zechcesz doprecyzować?

Pozostałe dwie uwagi słuszne, naniosłem poprawki.

Dzięki za wizytę i komentarz.

 

@Asylum – Dzięki za wizytę. Jakiego outu potrzeba? Outtu seweru? ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dzie tam, absolutnie nie  – Outtu seweru. ;-) Nie, nie, i nie! Potrzebny kontekst, historia i mini, mini bohatera wraz z sytuacją (nie psychiczną, lecz rzeczywistą).

PS. A, dodam, mi brakuje.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Chyba, że chodzi Ci o to, że nic istotnego nie dzieje się na zewnątrz bohatera, to wtedy spoko, przyznaję rację – tylko czasem rzeczy istotne dzieją się w środku, kiedy na zewnątrz jest cisza, pustka i spokój.

Tak, świetnie to ująłeś. Dla mnie rzeczy wewnątrz człowieka nie są istotne, bo nie mają wpływu na pozostałych ludzi, na historię. Wewnętrzne doznania stanowią prywatną sprawę bohatera.

A to dlaczego?

Czemu boisz się próbować zrozumieć?

Może to irracjonalne, ale wydaje mi się, że to trochę jak z upojeniem – trzeźwy nie zrozumie pijanego. Bohater ślizga się po granicy szaleństwa, IMO. I, żeby go zrozumieć, trzeba tam za nim pójść. Tylko że powrót z tej granicy może być trudniejszy niż wytrzeźwienie, a ja bardzo szanuję swój umysł i nie chcę wysyłać go w takie tripy. Wyjaśniłam?

No, niby tak. Ale czy łamanie praw fizyki jest konieczne? Ja rozumiem, że Tobie mogą bardziej odpowiadać opowiadania, w których fizyka bierze urlop ;), ale czy to warunek konieczny, aby zakwalifikować tekst jako fantastykę?

Nieprecyzyjnie się wyraziłam – Twój bohater nie łamie żadnych praw, wszystko to wydaje się możliwe, na upartego wystarczy na przykład epidemia na stacji kosmicznej plus problem z ewakuacją. Urlop/łamanie praw fizyki to nie jedyny możliwy element fantastyczny – socjo SF też lubię. Alternatywna historia również może być. Ale długie rozważania o smaku herbaty wyglądają na strasznie nudne.

Babska logika rządzi!

@Asylum

 

Potrzebny kontekst, historia i mini, mini bohatera wraz z sytuacją (nie psychiczną, lecz rzeczywistą).

PS. A, dodam, mi brakuje.

Rozumiem. Ale to nie tutaj niestety, tylko gdzieś tam, kiedyś. Może.

 

@Finklo

 

Dla mnie rzeczy wewnątrz człowieka nie są istotne, bo nie mają wpływu na pozostałych ludzi, na historię. Wewnętrzne doznania stanowią prywatną sprawę bohatera.

OK. Rozumiem Twój punkt widzenia, ale to moim zdaniem też nie do końca tak. Rzeczy wewnątrz człowieka mają ogromny wpływ na ludzi, z którymi człowiek ma kontakt – to co siedzi w środku przekłada się na relacje, na działania tego człowieka, na to kim on jest i jakim się pokazuje innym ludziom. Ale spoko, jestem w stanie spojrzeć na to pod Twoim kątem i uznać, że rdzeń opowiadania ma stanowić historia. A już tak podchodząc do poruszonej kwestii od czysto literackiej strony, to czy nie jest tak, że wewnętrzne przemyślenia i wynikające z nich decyzje budują postać?

 

Wyjaśniłam?

Jasno i zrozumiale. I nie, nie brzmi to irracjonalnie, bo nurkując za bohaterem literackim, żeby poznać głębiny, z których wypływają na powierzchnię jego decyzje, rzeczywiście można się zgubić i nagle znaleźć w miejscu, do którego wcale się nie chciało trafić.

 

Ale długie rozważania o smaku herbaty wyglądają na strasznie nudne.

No I get it :) Też nie przepadam za tekstami zahaczającymi o proustowość, ale jak są krótkie to mogą być ;)

 

Pozdrawiam serdeczine

Q

Known some call is air am

to co siedzi w środku przekłada się na relacje, na działania tego człowieka, na to kim on jest i jakim się pokazuje innym ludziom.

Pełna zgoda. Ale działania człowieka i pokazywanie innym ludziom to już coś, co znajduje się na zewnątrz.

to czy nie jest tak, że wewnętrzne przemyślenia i wynikające z nich decyzje budują postać?

Pewnie tak jest. To by wyjaśniało, dlaczego moje teksty są zabawne i treściwe.

Babska logika rządzi!

@Outta Sewer

Moje pytanie o obcego nie wymagało odpowiedzi, bowiem było retoryczne. W rzeczy samej, czytelnik wybierze: prawdziwy, wymyślony. Albo nie wybierze, uznając obie wersje prawdopodobnymi niczym kot Schrödingera.

Mój komentarz o rozważaniach nad obcością dotyczył kwestii tego, że czytając je niemal domyśliłem się zakończenia. Nie w detalach, oczywiście. W oczekiwaniu, że kosmita w końcu się pojawi.

Skoro jednak zapraszasz, chętnie podyskutuję.

“Obco, obcy” ma kilka znaczeń, a bohater (autor, Ty) rozkminia to słowo jako słowo, jako jego brzmienie, w oderwaniu od wpływu różnych jego znaczeń na logikę takich porównań. Np. nieznany, nierozpoznany (Nocą każdy odgłos brzmi obco), nienaturalnie (Tutaj wszystko brzmi obco), dziwny lub niezgodny z doświadczeniem (Czy tysiąc drzew na środku pustyni jest obcym widokiem), izolowany lub odosobniony (Odkąd reszta zginęła, ja jestem obcym) itp.

Obcy w rozumieniu kosmita, pozaziemska forma życia, trafił do języka polskiego trochę okrężną drogą stosunkowo niedawno. W angielskim alien obejmuje znaczeniowo “obcokrajowca”. Alien poszerzył stosowalność o istoty pozaziemskie i właśnie to nowe, poszerzone znaczenie trafiło do polskiego poprzez kalkę na “obcego”. Nie mamy “obcoświatowca”, więc takie znaczenie też się przyjęło obok “kosmity” i “ufoludka”.

Bohater Twojego opowiadania buduje swój wywód w sposób semantycznie niespójny. Ale nie stawiam tu zarzutu, bo przecież jemu wolno! Ledwie zauważam sam fakt.

Nb. po angielsku owe rozważania wyglądałyby jeszcze bardziej wieloznacznie. Wszak alien się nie odmienia.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

@Finklo

 

To by wyjaśniało, dlaczego moje teksty są zabawne i treściwe.

Nie do końca rozumiem, jak mam odczytać to spostrzeżenie :/

 

@Tārāntarayātrī

 

OK, teraz rozumiem o co Ci chodziło. I nie będę dalej dyskutował na ten temat, bo w zasadzie już nie ma o czym ;)

Known some call is air am

Bardzo zacny szort.

Klimat i opis kolejnych wrażeń bohatera jest świetny i, moim zdaniem, może stanowić wzór dla tworzących horrory. Uważam, że siła tego dziełka tkwi w tym, że dzieje się tu coś, co nie powinno się dziać, a jednak bohater tego doświadcza i to w sposób wręcz namacalny.

Dziękuję za świetną lekturę i wyrażam nadzieję granicząca z pewnością, że każde Twoje przyszłe opowiadanie będzie lepsze od poprzedniego.

Idę do nominowalni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To by wyjaśniało, dlaczego moje teksty są zabawne i treściwe.

Nie do końca rozumiem, jak mam odczytać to spostrzeżenie :/

Jako się rzekło, nie przepadam za długimi wewnętrznymi rozkminami bohatera, więc ich w moich tekstach nie ma. W ten sposób moje teksty przy wielu wydarzeniach zewnętrznych są stosunkowo krótkie. A przy tym słabo zbudowani bohaterowie mogą sprawiać, że opko odbierane jest jako powierzchowne, a w konsekwencji lekkie i zabawne, nawet jeśli mnie wydaje się, że pisałam na poważnie.

Babska logika rządzi!

Rozumiem. Ale to nie tutaj niestety, tylko gdzieś tam, kiedyś. Może.

Dzięki, ja też rozumiem i nie potrafię tego ugryźć, tzn. tego: “może”, “kiedyś” itp itd. Rzeczy nie rodzą się w międzyczasie, lecz są związane z wysiłkiem, potem, pracą, siedzeniem na przysłowiowej “d”, jednocześnie na myśleniu i błądzeniu. Dzisiaj z ciekawością przysłuchiwałam się różnym wypowiedziom nt. “umiejętności”, uzyskania poziomu bliskiego “master”. Przeciwstawiono dwie tezy (częściowo zweryfikowane psychologicznie, jak nie wnikajmy, bo niekoniecznie każda z nich – przekonywująco):  w 10k godzin nauczysz się czegoś versus 20h współcześnie, bo więcej nie da rady.  Na wioski i podsumowanie jak zwykle zabrakło czasu, znamienne. Niemniej coś się wyłaniało powolutku: pewien rodzaj niespieszności, uważności, społeczności wokół – tych, którzy naprawdę potrafią, własnych odczuć, radości, dystansu…

srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej!

 

@Reg

Dziękuję za przemiły komentarz i nominację :) Cieszę się, że Ci się podobało, natomiast Twoja granicząca z pewnością nadzieja mnie buduje, jednak nie przeceniałbym moich umiejętności, bo tylko czasem mam takie zrywy ;)

 

@Finklo

 

Aha. Dziękuję za doprecyzowanie, co miałaś na myśli :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

…nie przeceniałbym moich umiejętności, bo tylko czasem mam takie zrywy ;)

Miej takie zrywy, ale między nimi pisz, niczego nie zrywając. Wiem, że i tak nie zejdziesz poniżej właściwego sobie poziomu. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Najbliżej mi z opinią do w_baskerville i Reg. Klimat. Przede wszystkim klimat. Lektura przywiodła mnie we wspomnieniu do opowiadania Młot S. Lema. Właśnie przez ten klimat, bo pod względem treści i warsztatu teksty są odmienne (koniec końców między nimi jest przepaść czasowa, prawie tak duża jak mój wiek).

Podziwiam i gratuluję.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ja przede wszystkim pochwalę tytuł, który mi podpowiedział, że to będzie bardzo dobre opowiadanie, gratuluję ;) 

Kilkukrotnie próbowałem się zarejestrować, żona raz spróbowała – oto jestem Sanderką.

Bardzo dobry, klimatyczny tekst. Od początku do końca chwycił. Ładnie rozłożyłeś napięcie, które powoli wzrastało, ale najważniejszy jest właśnie dla mnie klimat. Stworzyłeś świetne opisy filtrowane przez narratora, pozwalające na obserwowanie świata przez oczy i uszy głównego bohatera. Takie opka mogę czytać :D

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej!

 

@Asylum

 

Rzeczy nie rodzą się w międzyczasie, lecz są związane z wysiłkiem, potem, pracą, siedzeniem na przysłowiowej “d”, jednocześnie na myśleniu i błądzeniu.

Otóż to. W życiu nie ma opcji na – pozwolę sobie zacytować Strachy na lachy – “wszystko samo za mnie się robi, wszystko samo za mnie się dzieje”. Więc może i kiedyś są uzależnione od ciągłego na pewno i teraz, któremu trzeba stawiać czoło. Mimo wszystko urodził mi się przez dwa ostatnie dni pomysł na horror, taki króciutki, w którym ten out będzie musiał być, bo widzę ten tekst w narracji trzecioosobowej, narrator wszechwiedzący. Stay tuned ;)

 

@Reg

 

Miej takie zrywy, ale między nimi pisz, niczego nie zrywając. Wiem, że i tak nie zejdziesz poniżej właściwego sobie poziomu. :)

Żebym to ja chociaż wiedział, gdzie jest ten poziom… :)

 

@Tsole

 

Panie Tadeuszu, bardzo mnie cieszy, żeś w rewanżu zawitał pod mojego króciaka. A cieszy jeszcze bardziej wyrażona opinia. Akurat tego opowiadania Lema nie miałem przyjemności czytać, ale zanotuję sobie i sprawdzę. Od zawsze, czyli od czasu kiedy zobaczyłem “Aliena” i “Coś”, uważam, że najlepszy i najbardziej niepokojący klimat mają te dzieła, w których bohaterowie zamknięci są w jakiejś ograniczonej przestrzeni, bez jakiejkolwiek możliwości wydostania się poza nią – i nieważne, czy jest to statek kosmiczny podróżujący przez kosmos, czy wycieczkowiec dryfujący na środku oceanu, oddalona od cywilizacji arktyczna baza, albo podwodna stacja badawcza. Niepokój wzbudza samo klaustrofobiczne środowisko.

 

@Sanderka

 

Ujęła mnie historia Twojego nicka :)

Dzięki za miłe słowa, a tytułu nie było do samego końca – został nadany wraz z ostatnim zdaniem szorta, które wyklarowało się na zakończenie procesu twórczego.

 

@Młody pisarz

 

I Tobie dziękuję za miłe słowa. Cieszy mnie, że szort Ci się podobał, a pochwała klimatu cieszy najbardziej :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Żebym to ja chociaż wiedział, gdzie jest ten poziom… :)

Outto, osiągnąłeś wysoki poziom i wcale nie musisz wiedzieć, gdzie on jest. Wystarczy że będziesz się starać pisać jak najlepiej – a to potrafisz. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zawsze się staram, Reg, ale nie zawsze wychodzi :)

Known some call is air am

Tym większa satysfakcja gdy uznasz, że wyszło. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z jednej strony napisane pięknie, bardzo gęsty klimat grozy, działające na wyobraźnie opisy, granie niepokojem na najwyższym poziomie. Z drugiej strony to tekst o gościu, który siedzi sam w kosmosie i atakuje go potwór :) Walory z nawiązką rekompensują braki i tekst oceniam jako bardzo dobry, ale czy na piórko? Jeszcze się pozastanawiam.

Hej!

 

@zygfryd89

 

Z drugiej strony to tekst o gościu, który siedzi sam w kosmosie i atakuje go potwór :)

No, jeśli by to spłycić, to rzeczywiście tylko tekst o gościu, który siedzi sam w kosmosie i atakuje go potwór. Czyli jesteś chyba, zygfrydzie, team Finkla – tu nie ma fabuły ¯\_(ツ)_/¯

De gustibus non est disputandum.

Cieszę się, że uważasz, że tekst jest napisany dobrze i widać ten niepokój :) Dzięki za odwiedziny i komentarz.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Otóż to. W życiu nie ma opcji na – pozwolę sobie zacytować Strachy na lachy – “wszystko samo za mnie się robi, wszystko samo za mnie się dzieje”. Więc może i kiedyś są uzależnione od ciągłego na pewno i teraz, któremu trzeba stawiać czoło.

Stawiaj i zapisuj (najlepiej z kontekstem), są fotografiami. chwili i czasu. Zżymałam się, gdy nauczyciel kazał mi podpisywać prace z datą. Teraz, sądzę, że miał rację – ​ciekawe jest zobaczyć ten kalejdoskop, tendencje i, o dziwo, rozwój i ujarzmianie rumaka słowa, opowieści.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za miłe słowa, a tytułu nie było do samego końca – został nadany wraz z ostatnim zdaniem szorta, które wyklarowało się na zakończenie procesu twórczego.

Albo się piszę do tytułu, albo się pisze o czymś i tytuł jest przysłowiową kropką nad i – tak przynajmniej ja mam. Nie wiem, który sposób jest lepszy :) 

Ujęła mnie historia Twojego nicka :)

Cóż, złośliwość rzeczy martwych… Czasem coś trzeszczy w kosmosie, czasem maile nie przychodzą :D

Kilkukrotnie próbowałem się zarejestrować, żona raz spróbowała – oto jestem Sanderką.

@Asylum 

 

Zacząłem zapisywać tamten pomysł, potem skasowałem, potem zacząłem od nowa, znów skasowałem, zacząłem trzeci raz i tym razem skasowałem tylko połowę. Może coś z tego będzie ;) 

 

@Sanderka

 

Pewnie wszystkie są dobre, tylko trzeba wybrać swój, ten który będzie Tobie pasował. Zaś od złośliwości rzeczy martwych bardziej obawiam się złośliwości rzeczy żywych ;) 

 

Pozdrawiam serdecznie 

Known some call is air am

Świetny tekst. Szkoda, że taki krótki. Opis samotności wręcz przytłaczający.

 

Dzięki.

Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz, Marwoodzie. W dłuższym tekście chyba nie dałbym rady pociągnąć tego klimatu :) 

 

Pozdrawiam serdecznie 

Known some call is air am

Hej,

 

tekst bardzo dobry i słuszne są zachwyty wpisane wyżej. Dlatego nie będę ich powielał, a powiem co dla mnie (subiektywnie) jeszcze lepiej by zagrało. Myślałem, że będzie to tekst o samotności, o pustce, która doprowadza do szaleństwa, takiego szaleństwa drobnych rzeczy, kiedy dźwięk unoszącej się w nieważkości wiertarki sprawia, że nie wychodzisz z kabiny przez trzy dni. W tym kontekście zakończenie “psuje” mi tę opowieść. Statek obcych, hebanowe macki – moim zdaniem wszystko jest lepsze od samotności; namacalny strach jest stokroć gorszy (porawka: lepszy) od tego wyobrażonego, urojonego. Szczegół, który w moich oczach oddziela ten bardzo dobry szort od wybitnego ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć, BK :)

 

Myślałem, że będzie to tekst o samotności, o pustce, która doprowadza do szaleństwa, takiego szaleństwa drobnych rzeczy, kiedy dźwięk unoszącej się w nieważkości wiertarki sprawia, że nie wychodzisz z kabiny przez trzy dni.

Poniekąd tak właśnie jest, ale bohater jeść musi i dlatego wyłazi z kabiny co jakiś czas, żeby uzupełnić zapasy.

 

Statek obcych, hebanowe macki – moim zdaniem wszystko jest lepsze od samotności; namacalny strach jest stokroć gorszy od tego wyobrażonego, urojonego.

Czy statek obcych jest lepszy od samotności? Dla bohatera już tak. Bo to nie chodzi o to, że on się nie boi – on jest nadal przerażony, ale również zmęczony tym strachem, więc wszystko, nawet śmierć, , jest dla niego lepsze od męczącego, wysysającego siły i chęci istnienia strachu.

 

No i nie do końca też zrozumiałem, o co Ci chodzi z tym co Ci “psuje” tego szorta – ten namacalny strach? Bo piszesz, że on jest gorszy od urojonego – to źle, że on się pojawia? Czy jednak dobrze. Wybacz, ale albo ja już nie myślę dzisiaj i nie potrafię dobrze zinterpretować Twoich słów, albo nie wiem o co kaman :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Całkiem niezłe, klimatyczne. I skoncentrowane, co wyszło opku tylko na dobre. Ale… Czy prawdopodobne? Bohater to bardziej poeta niż astronauta. Astronauci bardziej pasują mi tacy jak w "Marsjaninie" lub "Apollo 13". I specjalnie się ich dobiera, by tacy byli. Mega pragmatyczni. Rozwiązujący kolejne problemy. Rzeczowo do bólu. Od dylematów egzystencjalnych trzymający się z daleka. Ale i tak fajne.

Już tylko spokój może nas uratować

Cześć, Rybaku :)

 

Fajnie, że wróciłeś na portal i fajnie, że zajrzałeś do mnie :)

 

Czy prawdopodobne? Bohater to bardziej poeta niż astronauta. Astronauci bardziej pasują mi tacy jak w "Marsjaninie" lub "Apollo 13". I specjalnie się ich dobiera, by tacy byli. Mega pragmatyczni. Rozwiązujący kolejne problemy. Rzeczowo do bólu. Od dylematów egzystencjalnych trzymający się z daleka.

Może w tej misji był im potrzebny poeta ;) No i to by tłumaczyło, dlaczego on przeżył – reszta, pragmatyczna do bólu, próbowała rozwiązać problem i ginęła jeden po drugim, a panu poecie nic się nie stało, bo on problemów nie rozwiązywał :P

 

Dziękuję bardzo za podzielenie się opinią i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Może coś z tego będzie ;)

Trzymam kciuki, poruszenia duszy, wątpliwości, dylematy są czymś. Dla mnie nawet są materialne, tj. istnieją! :-)) Tylko z nimi nie przesadzajmy, tj. hamletyzowaniu, babraniu się. Wczoraj wyciągnięto mnie na “Anatomię upadku”. Ok, niezły film, czy psychologiczny – nie przesadzałabym z tym, raczej psychologizujący, natomiast przynajmniej o 1/3 za długi – montaż. Jakoś na pierwszej Diunie mogłam wysiedzieć bez problemu, czy na Lanthimosie (nie na tym ostatnim tj. “Biednych istotach”).

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Outta, faktycznie pomyliłem się, miałem na myśli lepszy – to urojony strach jest najgorszy i ta dojmuaca pustka i samotność. Dlatego życzyłbym sobie opowieści o urojonym strachu, o samotności o grozie rzeczy małych, nienazwanych, do bólu zwykłych. W tym kontekście psuje mi tę historię statek obcych ;) I psuje na zasadzie, że wywaliłoby mnie z kapci pewnie bez tego, a tak tylko zachwyca :D

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

@Asylum

 

Tylko z nimi nie przesadzajmy, tj. hamletyzowaniu, babraniu się.

Będę miał na uwadze :)

 

@BK

 

No, to teraz wszystko jasne :)

Zaś jeśli chodzi o szorta, to nie trzeba tych ostatnich zdarzeń odczytywać dosłownie – tam wcale nie musiało być fizycznej manifestacji obcej istoty/statku kosmitów. Jak zauważył wcześniej Ślimak, zakończenie można odczytywać tak, że żadnej istoty tam nie ma, są tylko urojenia bohatera, który oszalał z powodu samotności i braku nadziei na ratunek. Zresztą, odczytasz jak Ty chcesz, ja to tylko napisałem :)

Raz jeszcze dzięki za odwiedziny i za doprecyzowanie wypowiedzi :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przychodzę spóźniony, ale przychodzę.

Wow język. Przyznam, że przed lekturą przeleciałem wzrokiem po komentarzach. Nastawiłem się, że język będzie lovecraftowski. Jego styl wydaje mi się naukowy, skupiający się na analizie, niż na emocjach. A tutaj dostałem słowa przesycone uczuciami. Zdania tworzyły obrazy i lektura tego tekstu była przyjemnością. Tekst zdecydowanie na piórko. 

Pozdrawiam 

Kto wie? >;

Cześć, skryty :)

 

Cieszy mnie, że wpadłeś i cieszy mnie wyrażona w komentarzu opinia. Czy tekst zasługuje na piórko? To już leży w gestii loży :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej!

Co tu dużo pisać bardzo dobry, klimatyczny szorciak. Robi robotę i pozostaje w głowie na dłużej. Pięknie napisany, dzięki czemu studium samotności i postępującego szaleństwa wypada znakomicie.

Podobała mi się niejednoznaczność bo mimo względnie jasno opisanej końcówki ja to bardziej odczytywałem jako omam bohatera niż faktycznie złego obcego atakującego bohatera. :)

Pozdrawiam!

Cześć, Outta!

 

To taki rodzaj tekstu, który widuje się raczej w anturażu starych domów, czy jakichś ciemnych gajów. Czy przeszkadza mi otoczka SF? Nie. Wręcz chylę czoła przed tym, jak wpasowałeś to pod ten gatunek. Zgodzę się, że jest to może trochę pretekstowe i dało się to opowiedzieć w bezfantastyczny sposób, ale nie ma co ostrzyć brzytwy ;)

Rozważania nad obcością (ten konkurs był rok temu!) to nie moja bajka, ale bardzo fajnie wpasowałeś je w końcówkę. Miałem obawę, czy nie będą samymi rozważaniami dla rozważań, ale bardzo ładnie to domknąłeś.

W ogóle dobrze to rozplanowałeś. Widać dojrzałość pióra. Bardzo fajny tekst!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej!

 

@Edwardzie

 

Podobała mi się niejednoznaczność bo mimo względnie jasno opisanej końcówki ja to bardziej odczytywałem jako omam bohatera niż faktycznie złego obcego atakującego bohatera. :)

Możesz to tak odczytywać, ta ścieżka jest równie dostępna, jak ta dosłowna.

Cieszę się, że szort przypadł Ci do gustu.

 

@Krokusie

 

Rozważania nad obcością (ten konkurs był rok temu!) to nie moja bajka, ale bardzo fajnie wpasowałeś je w końcówkę. Miałem obawę, czy nie będą samymi rozważaniami dla rozważań, ale bardzo ładnie to domknąłeś.

No, i w tamtym konkursie mi nie poszło, bo odniossłem się w nim do chrześcijaństwa, a tu sami heretycy ;) Cieszy mnie, że tak to widzisz, bo mam tendencję do rozważań dla samych rozważań, jednak staram się tego unikać w pisanych opowiadaniach, a nawet zdarza mi się usuwać przed publikacją takie motywy :)

Fajnnie, że wpadłeś i cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dobrze, że wpadłem kilka tygodni po publikacji bo wtedy wiem, że emocje już opadły. Łatwiej wchłaniać kolejne komentarze.

Dobry szort. Główną zaletą jest niewątpliwe studium psychologiczne samotnego człowieka, które raz, że Ci się udało, i drugi raz, że upchnąłeś to w niewielkiej ilości znaków. A to lubię najbardziej, mało pisania, duży skutek. Wszystko jest na plus, pustka kosmosu, statek, dźwięki, zachowanie bohatera, drobiazgi i jego spostrzeżenia/rozmyślania. Jedynie forma przedstawienia, w niektórych fragmentach, nie jest moją ulubioną. Mam na myśli na przykład to:

Jak nazwać mnie i moją łupinę jednym słowem? Naszą sytuację, położenie w kontekście środowiska, przez które dryfujemy? Jak nazwać pojedyncze drzewo na środku pustyni? Pionową skałę wystającą ponad wody bezkresnego oceanu? Samotnego człowieka pośród zimnej bieli Antarktydy?

Obcym? (…)

We własnych domach nocą też zachowujemy się ciszej. Kiedy jesteśmy w nich sami, ostrożniej zamykamy drzwi, stąpamy delikatniej, z mniejszą nonszalancją wkładamy naczynia do zlewozmywaka. Mamy wdrukowany w umysły atawistyczny lęk przed tym, co może czaić się w mroku, choć w bezpiecznych domach nic czaić się przecież nie może. Jesteśmy cichymi ofiarami, które nie chcą zwrócić na siebie uwagi równie cichych drapieżników.

Wchodzisz pytaniami (narrator czy też bohater) niejako w interakcję z czytelnikiem, jakbyś szukał dialogu, a “najgorsze” (wziąłem w cudzysłów, żeby nie zabrzmiało tak dramatycznie) – owymi “my” szukasz potwierdzenia u czytelnika, przytaknięcia. A ja, jako czytelnik, absolutnie nie chcę z “Tobą” czy bohaterem kontaktu. Chcę go bezwstydnie podglądać, samemu będąc niezauważonym, patrzeć na jego najintymniejsze chwile, aż jego emocje i mi się UDZIELĄ.

Nie wiem, czy wyraziłem się dosyć jasno, więc dla rozluźnienia powiem tak. Siedzę, jem smaczny obiad, czytam sobie i nie chcę dostawać pytań typu:

Jak nazwać pojedyncze drzewo na środku pustyni?

Bo ja nie wiem, jak je nazwać. Ale jeśli bohater je zobaczy, i zobaczy to wszystko, o co zapytałeś, ten przenikliwy chłód i mróz na Antarktydzie, gdy dostanie dreszczy z zimna, a z oddechu pójdzie para i pojawi się szron na ustach – wtedy to co innego, wtedy może i ja to zobaczę.

Stawiaj czytelnika przed faktami, nawet jeśli dzieją się tylko w głowie bohatera, a wtedy czytelnik sam sobie postawi pytania. A jeśli postawi, to zapamięta opowiadanie. Bo będzie go gryzło, czy umie na nie odpowiedzieć.

 

Twoim najlepszym tekstem jest Ruch jest życiem, i nie ma to nic wspólnego z rodzajem utworu, tematyką, czy fabułą. Tam o nic nie pytasz, tylko napier… do przodu, na nikogo się nie oglądając. I nie chodzi o akcję, bohatera powyżej też można przedstawić w jego własnej schizie bez jednego pytania.

Co nie zmianie faktu, że lubię Twoje pisanie. :) Takie uwagi to w zasadzie nie uwagi. :)

Pozdrawiam.

 

PS. Ktoś wie, co oznaczyć w profilu, żeby przychodziły na meila powiadomienia o prywatnej wiadomości na NF?

 

 

Cześć, Darconie, fajnie, że wpadłeś i przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi, ale ten tydzień był jak z koszmaru i jedyna aktywność na NF, na jaką miałem czas, była związana z betami Marasa i Rafaela.

No, ale w końcu odpowiadam.

 

studium psychologiczne samotnego człowieka, które raz, że Ci się udało, i drugi raz, że upchnąłeś to w niewielkiej ilości znaków

Bardzo mnie cieszy taka ocena :)

 

Wchodzisz pytaniami (narrator czy też bohater) niejako w interakcję z czytelnikiem, jakbyś szukał dialogu, a “najgorsze” (wziąłem w cudzysłów, żeby nie zabrzmiało tak dramatycznie) – owymi “my” szukasz potwierdzenia u czytelnika, przytaknięcia.

Rozumiem uwagę, natomiast muszę powiedziec, że to jest celowe. Nie tyle szukam potwierdzenia, co chcę, żeby czytelnik przyłożył to co napisałem do własnych doświadczeń, do tego jakie emocje i skojarzenia wywołują u niego sytuacje, o których mówi bohater. Myślę, że część z nich jest dość uniwersalna, a próba wymuszenia na odbiorcy sięgnięcia w głąb siebie ma na celu wywołanie konkretnego wrażenia.

 

Chcę go bezwstydnie podglądać, samemu będąc niezauważonym, patrzeć na jego najintymniejsze chwile, aż jego emocje i mi się UDZIELĄ.

No i właśnie w ten sposób chcę, żeby te emocje się udzieliły – poprzez skorelowanie tego, co czuje bohater z tym, co mógłby/może odczuwać odbiorca, jeśli się nad tym zastanowi. Kiedy kogoś podglądamy też możemy przecież empatyzować z osobą podglądaną, a im lepiej wiemy co czuje, jak widzi rzeczywostość wokół ten podglądany, tym mocniej jego stany emocjonalne będą rzutować na podglądającego.

 

Bo ja nie wiem, jak je nazwać. Ale jeśli bohater je zobaczy, i zobaczy to wszystko, o co zapytałeś, ten przenikliwy chłód i mróz na Antarktydzie, gdy dostanie dreszczy z zimna, a z oddechu pójdzie para i pojawi się szron na ustach – wtedy to co innego, wtedy może i ja to zobaczę.

Tylko ja nie chcę, żeby odbiorca skupiał się na zimnie, na dreszczach, na buchającej z ust parze – on ma się skupić na samym, nieruchomym obrazie, na tym jakie emocje wzbudzi u niego. Samotne drzewo na środku pustyni wydaje się być nie na miejscu, bo po co tam ono? Samotny człowiek pośród białej pustki Antarktydy też jest nie an miejscu, to nie jest jego środowisko. To czysta unikatowość na tle niepasującego do obiektu krajobrazu, cała reszta, czy to zimno, czy spiekota, czy zalegająca cisza, to są bodźce, które nie są tutaj potrzebne, bo uzupełniają samotność, a mnie o samą, czystą samotność chodziło. Nie wiem, czy wyraziłem się jasno – jakby co, pytaj :)

 

Raz jeszcze dziękuję za kolejne cenne wskazówki i za to, że znalazłeś chwilę dla tego szorta :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

żeby czytelnik przyłożył to co napisałem do własnych doświadczeń, do tego jakie emocje i skojarzenia wywołują u niego sytuacje, o których mówi bohater. Myślę, że część z nich jest dość uniwersalna, a próba wymuszenia na odbiorcy sięgnięcia w głąb siebie ma na celu wywołanie konkretnego wrażenia.

I tu jest pies pogrzebany. Bo zarówno Ty, jako Autor, jak i my, odbiorcy, sięgamy wgłąb siebie z pozycji ciepłego fotela. A to zmienia sposób postrzegania.

Nie bardzo przekonują mnie filozoficzne i egzystencjalne przemyślenia samotnych osób w środowiskach post-apo i temu podobnych. Nie uważam, że egzystencja takich osób składała by się z filozoficznych rozmyślań. Znacznie bliżej mi do zachowania np. Toma Hanksa w Cast away, pewnie widziałeś. Wątek rozmów z piłką, której “twarz” to odbita dłoń umazana od krwi – jest genialny. Tak właśnie widzę człowieka skazanego na samotność do końca życia. Gdyby Hanks zamiast rozmawiać z piłką, leżał na plaży i rozmyślał o samotnym drzewie na pustyni albo o bezkresnej bieli Antarktydy, byłby dla mnie znaczenie mniej wiarygodny. Dlatego mówiłem, wolę czyny, bo takowe na ogół się dzieją, zamiast rozmyślań. Rozmyślania są domeną osób piszących.

Nie znaczy, że nie można poprowadzić opowiadania tak, jak napisałeś, ale paradoksalnie, rozmyślania Twojego bohatera widzę prędzej w sytuacjach, z których jest wyjście. Bardzo rzadko wtrącam się w fabułę, ale gdybyś nie wrzucił samotnego bohatera do rakiety, a przykładowo zamknął go w czasie pandemii i lock downu tu, u nas, na Przymorzu, w największym falowcu w Polsce, w którym mieszka 5 tysięcy osób, w środkowej klatce, na środkowym piętrze, samotnego w kawalerce, z której nie wychodzi od 4 lat, z nikim nie utrzymuje kontaktu i wszystko zamawia przez internet, włącznie z jedzeniem, paradoksalnie Twój bohater ze swoimi rozmyślaniami o samotności pośrodku wielkiej zatłoczonej dzielnicy, byłby dla mnie bardziej interesujący niż samotny astronauta.

Nie zrozum mnie źle, Outta, nie staram się udowodnić, że “ja mam rację”. Raczej chcę przedstawić swój głos w dyskusji, jak wygląda według mnie, a jak nie wygląda wiarygodny bohater – i jak duże znaczenie ma (właśnie) sposób prowadzenia narracji i fabuły. W powyższym przypadku – wolałbym czyny, zamiast rozmyślań.

Pozdrawiam!

 

Bo zarówno Ty, jako Autor, jak i my, odbiorcy, sięgamy wgłąb siebie z pozycji ciepłego fotela. A to zmienia sposób postrzegania.

Pełna zgoda, ale skoro mamy ten komfort, to czemu nie? :) Nie wiem jak to działa u innych, bo kiedy ja czytam coś, co mam mnie przestraszyć, zastanowić, rozbawić, sam stawiam się w sytuacji postaci, przykładam najbardziej zbliżone własne doświadczenie i nierzadko udaje mi się przez to wywołać u siebie konkretne wrażenie, tylko musi iść za tym to, co czytam, bo jeśli rozrzut pomiędzy tym co pisze autor a tym, co ja chcę czuć jest zbyt wielki, to i tak nic z tego nie wyjdzie.

 

Wątek rozmów z piłką, której “twarz” to odbita dłoń umazana od krwi – jest genialny. Tak właśnie widzę człowieka skazanego na samotność do końca życia. Gdyby Hanks zamiast rozmawiać z piłką, leżał na plaży i rozmyślał o samotnym drzewie na pustyni albo o bezkresnej bieli Antarktydy, byłby dla mnie znaczenie mniej wiarygodny.

Też racja, tylko położenie Hanksa z filmu nie jest tak beznadziejne jak położenie protagonisty z tego szorta – o wiele mniej zagrożeń i jakaś szansa na ratunek. Choć to chyba akurat działa na korzyść Twojego podejścia :)

 

Nie znaczy, że nie można poprowadzić opowiadania tak, jak napisałeś, ale paradoksalnie, rozmyślania Twojego bohatera widzę prędzej w sytuacjach, z których jest wyjście.

No, własnie o tym mowa :) I nie ma tutaj żadnego paradoksu.

 

Nie zrozum mnie źle, Outta, nie staram się udowodnić, że “ja mam rację”. Raczej chcę przedstawić swój głos w dyskusji, jak wygląda według mnie, a jak nie wygląda wiarygodny bohater – i jak duże znaczenie ma (właśnie) sposób prowadzenia narracji i fabuły. W powyższym przypadku – wolałbym czyny, zamiast rozmyślań.

Aye, jasne, że rozumiem, że dyskutujemy, a nie próbujemy wtłoczyć na siłę sobie do głów własnych punktów widzenia. Dlatego tak bardzo cenię sobie Twoje rady.

 

Dzięki, Darconie i pozdrawiam serdecznie!

Q

Known some call is air am

No, dobrze napisane. Nie ma za bardzo historii, ale w wypadku tekstu tej długości nie czuję, żeby mi jej brakowało – trochę taki urok krótkich tekstów, że można odpuścić któryś element literacki:D Jeśli chodzi o samą fantastykę, to nie mam wrażenia, żeby pełniła funkcję dekoracyjną; przestrzeń kosmiczna wybitnie współgra tu z tematem samotności imho.

Samo napięcie budujesz konsekwentnie i bardzo sprawnie. Elementy obcego wprowadzasz powoli, a w kontekście wcześniej zarysowanej samotności nie da się do końca określić, czy to coś po narratora idzie, czy jednak wszystko nie dzieje się w jego własnej głowie. Przynajmniej tak odebrałem tekst:P

Piórkowo będę na TAK.

Слава Україні!

Cześć, Golodhu!

Jeśli chodzi o samą fantastykę, to nie mam wrażenia, żeby pełniła funkcję dekoracyjną; przestrzeń kosmiczna wybitnie współgra tu z tematem samotności imho.

No właśnie :) Mnie też to bardzo pasuje, tym bardziej, że na ratunek w takim środowisku trudno liczyć – no, chyba, że to space opera.

To, że nie da się określić, czy obcy jest, czy go nie ma, i to tylko paranoja bohatera, jest jak najbardziej celowe.

Dzięki za wizytę, komentarz i TAKa :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej!

Jak już wiesz, w głosowaniu piórkowym byłam na TAK i z tego miejsca serdecznie gratuluję wyróżnienia. Mnie osobiście tekst kupił klimatem i językiem. Oparcie fabuły o prosty motyw odgłosów lub ich braku wprowadziło dobrą porcję napięcia, którym stabilnie grałeś przez całe opowiadanie. To fajny przykład, że tekst nie musi być długi, aby trącić emocje czytelnika i zapaść w pamięć.

O świecie i bohaterach trudno się tu wypowiadać przez formę, ale mimo to spróbuję. Wybranie narracji pierwszoosobowej pozwoliło obserwować, jak bohater powoli ześlizguje się w stronę szaleństwa i jak duży wpływ ma na niego samotność czy bezruch kosmosu oraz statku. Choć nie wiemy do końca, co się stało (i tego osobiście żałuję, choć rozumiem, że tekstowi niekoniecznie było potrzebne), to jednak rozumiemy przyczyny popadania w obłęd – i to również na plus.

A świat mogę skomentować chyba jedynie przez końcówkę, więc powiem, że kosmiczni przedwieczni, bogowie czy potwory mają ciepły kąt w moim sercu i jestem zdania, że choć nie są kartą nową, to jednak jeśli zostanie ona dobrze zagrana, ma ogromny potencjał.

To chyba tyle. :D Podsumowując, wielki plus za hałas i ciszę, które stanowiły klamrę dla tekstu, i za całą atmosferę. Och, i jeszcze za sam motyw tego, czym jest obcy. Dla klimatu zrobiło to wiele.

Końcówka również znakomita.

A noc na powrót staje się zupełnie cicha.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, Verus :)

 

Cieszy mnie tak pochlebny komentarz, a także Twój TAK :)

 

Choć nie wiemy do końca, co się stało (i tego osobiście żałuję, choć rozumiem, że tekstowi niekoniecznie było potrzebne), to jednak rozumiemy przyczyny popadania w obłęd – i to również na plus.

Prawda jest taka, że ja sam nie wiem co się stało. Jak normalnie zagłębiam się w przyczyny na potrzeby własne, niekoniecznie ujęte w tekście, żeby mieć solidny background dla historii, tak tym razem nie poświęciłem powodom sytuacji, w której znalazł się bohater ani chwili. Bo to po prostu nie było mi do niczego potrzebne. Ale rozumiem zaciekawienie :)

 

kosmiczni przedwieczni, bogowie czy potwory mają ciepły kąt w moim sercu

To jak i w moim :)

 

Och, i jeszcze za sam motyw tego, czym jest obcy. Dla klimatu zrobiło to wiele.

Azathoth – tak mniej więcej widzę tego kosmitę. O! I nawet znalazłem prawie że odpowiednią grafikę (w mojej głowie jest o wiele mroczniejszy):

 

Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Hej, Outta Sewer.

Fajny szort, przyjemnie się czytało. Rozważania nad samotnością i obcością niczego sobie. Rzeczywiście, ktoś, kto jest sam, zawsze jest wszędzie obcy. Przypomina mi się jakiś tekst Dicka o przebywaniu nocą w pojedynkę w pustym mieszkaniu. On chyba pisał, że każdy odgłos brzmiał nieziemsko, kosmicznie, nie pamiętam już, dawno czytałem.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Cześć, feniksie. 

Tekstu, który przywołujesz nie czytałem, ale Dick miał rację, że niektóre dźwięki w nocy brzmią nieziemsko :) Cieszę się, że szort przypadł do gustu. Dziękuję za odwiedziny, lekturę i komentarz. 

Pozdrawiam serdecznie 

Known some call is air am

Fajny klimat stanu psychicznego bohatera. Podobało się.

 

Przyznam, że zakończyłbym inaczej. Pozwoliłbym mu się zabić pod wpływem paniki, na moment zanim ekipa ratunkowa dostanie się do wnętrza.

Cześć!

 

Rewelacyjna atmosfera samotności i obcości, bardzo klimatyczne opisy, naprawdę weszłam w ten gęsty klimat. Sama przyjemność czytać takie teksty :) Przypomniałam sobie te wieczory, kiedy sama byłam w domu, gdy rzeczywiście każdy dźwięk, choć za dnia cichutki, wieczorem wydawał się znacznie głośniejszy, gdy wyobraźnia potrafiła podpowiadać więcej niż było naprawdę. Zdania, kiedy trzeba są krótkie, a kiedy trzeba długie, bardzo działające na wyobraźnię, np to:

Wstrząsają mną spazmy, śmieję się, rwąc każdy chichot w połowie i zamieniając go w ciężki oddech.

Podoba mi się, że tak rozciągasz ten śmiech, bardzo widziałam ten moment.

Zastanawiam się jedynie nad zakończeniem. Wpierw myślałam, że lepiej, jakby się skończyło inaczej, tzn. bardziej przerażające byłoby na przykład, gdyby pozostał w tej ciszy. Potwór w kosmosie wydaje się dość trywialnym zakończeniem. Ale potem sobie pomyślałam, że jest to dość przewrotne, że właśnie ten potwór wydaje się wybawieniem, bo przerwał ciszę i niewiadomą. Wcześniej niebezpieczeństwo nie było zdefiniowane/sprecyzowane, nie wiadomo było, czego się bać i to jest najbardziej przerażające. W momencie, kiedy niebezpieczeństwo/strach uzyskuje zdefiniowaną formę, nagle czujemy się pewniej, bo wreszcie wiemy, co robić – ucieczka albo walka. Wcześniej to właśnie ta niewiedza doprowadza do szaleństwa. Gdyby nie to zakończenie, trudniej byłoby dojść do tego stwierdzenia, więc chyba jednak powinno takie zostać ;)

Pozdrawiam serdecznie!

Cześć!

 

@MichałBronisław

 

Dzięki za odwiedziny i miłe słowa. Zastanawiałem się przez moment nad tym, czy nie zakończyć śmiercią bohatera, ale tylko przez pikosekundę. Motyw tego typu, który przywołujesz jest mocny i trzeba mieć dla niego mocniejszy fundament, żeby dobrze wybrzmiał – na przykład w filmie “Mgła” zakończenie tego typu niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Tutaj tego ładunku zabrakłoby, bo postać protagonisty nie posiada mocno zarysowanego tła.

 

@avei

 

Przypomniałam sobie te wieczory, kiedy sama byłam w domu, gdy rzeczywiście każdy dźwięk, choć za dnia cichutki, wieczorem wydawał się znacznie głośniejszy, gdy wyobraźnia potrafiła podpowiadać więcej niż było naprawdę.

Mamy w sobie właśnie taki lęk, który włazi na wierzch, kiedy jesteśmy sami, w nocy, a dźwięki, na które nie zwracamy uwagi nagle stają się głośne i z powodu warunków zaczynają brzmieć groźnie :)

 

Ale potem sobie pomyślałam, że jest to dość przewrotne, że właśnie ten potwór wydaje się wybawieniem, bo przerwał ciszę i niewiadomą.

Właśnie o to chodziło. Lęk przed nieokreślonym, w zasadzie przed wytworami wyobraźni, który znika, kiedy pojawia się konkret, jest IMO dość przewrotny – bohater boi się czegoś, ale nie wie czego, a kiedy pojawia się coś namacalnego, czego powinien się bać, lęk znika. Niepewność losu powoduje lęk, pewność zagłady w jakiś sposób oczyszcza.

 

Dzięki za wizytę i dobre słowa :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Nowa Fantastyka