- Opowiadanie: JolkaK - Pewnego razu na balu

Pewnego razu na balu

Ja czasem nie wiem, skąd mi się to bierze... Oby było do strawienia, ale jakby coś to nie ponoszę odpowiedzialności...

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pewnego razu na balu

– Poczekaj! Poczekaj, muszę złapać oddech! Na wszystkich ukaranych, poczekaj! Mam tylko dwa płuca! Mandarynko, stój! Litości! 

Mandarynka, która mimo kształtów wspaniale pasujących do imienia, frunęła przez salę niczym balonik z helem, lekko jedynie muskając posadzkę, odwróciła się zniecierpliwiona. Nie zatrzymując się, a jedynie zwalniając, wzniosła chude ręce w geście dezaprobaty. 

– No, dawaj! Nie mów mi, że nie masz siły! Widziałam, jak przed chwilą hasałaś z baronem. Kto by pomyślał, że masz tyle energii. I tylko dwa płuca! Biegniemy, nie ma czasu! 

I popędziła, przebierając nogami cieniutkimi jak trzciny Złotogrodu. Gęsta czupryna ogniście rudych kręconych włosów powiewała za nią niczym pochodnia. Zulejka wzięła się w garść i ruszyła za nią. Dyszała ciężko, mijając wirujące pary, grajków, grupy palących na rozległym tarasie cygara i inne, nieznane jej świństwa, by wreszcie dotrzeć do ogrodu, pełnego cieni i tajemnic. Tutaj, skryte za potężnymi cyprysami, chichocząc, zaczęły się przebierać. 

– Szybko, nie ma czasu!

– Czekaj, ja mam gorzej! Tobie to łatwo, przebierasz się z jabłka w granat, ale ja mam trzy spódnice do zdjęcia, potrzymaj mi ten kapelusz, na ukaranych, trzeba było przebrać się za szambelana, nie byłoby kłopotu… 

Zulejka zrzuciła spódnice na ziemię i, w samych pantalonach, próbowała rozszyfrować, w jaki sposób założyć strój Arlekina, a Mandarynka zbierała rzeczy, sama przemieniona już w dorodny, ciemnoczerwony granat. Dlatego obie nie zauważyły, gdy z ciemności ogrodu wyłonił się wysoki, czarny kształt, sunąc powoli w ich stronę. Cisza towarzysząca zbliżającej się postaci była niepokojąca. I to ta cisza zwróciła w końcu uwagę pań. 

– Zula, Zula, patrz! – Mandarynka szturchała łokciem przebierającą się koleżankę.

– Co? Oż, ja cię… – nie dokończyła nawet, bo otoczyła ją dziwna bezdźwiękowa aura. 

Stojąc w samych pantalonach, z jedną nogą już w kombinezonie, wpatrywała się w wysoką postać, która wydawała się pochłaniać światło. Co więcej, świat wokół ciemnego kształtu zdawał się również tracić zarysy, i wydawało się, że czerń nie może już być czarniejsza, że zmienia się w brak wszystkiego. Każda drobina ciemności pochłaniała rzeczywistość wokół i jednocześnie emanowała sobą na zewnątrz. 

Mandarynka z przerażeniem kucnęła i schowała się w głębi swojego przebrania. Z daleka wyglądała jak wielki owoc leżący pod cyprysem. Natomiast Zulejka intensywnie wpatrywała się w wysoką postać. Ta z kolei zatrzymała się na ścieżce, jakby w wyczekiwaniu. 

Zulejce udało się przełamać obezwładniającą ciszę. 

– Wujek? – zapytała z lekkim niedowierzaniem. 

Postać zmalała nieco. 

– Po czym poznałaś? – zadudniło, a ciemność zafalowała. 

– Po zapachu – odparła szczerze. 

Z każdym zdaniem było łatwiej, choć wrażenie przytłoczenia nie malało. Postać nie odezwała się. 

– Wiesz, nie przejmuj się, ja przecież znam twój zapach, wiesz, inni się nie zorientują, nie ma mowy…

Cisza. Mandarynka wychyliła nieco głowę z kostiumu, by popatrzeć. 

– Naprawdę, nie powinieneś się martwić, wrażenie robisz niesamowite, zrobisz furorę, zobaczysz, ta czerń, ta cisza, no przeszedłeś sam siebie tym razem. 

Cisza, mimo że była tylko ciszą, zdołała nabrać kształtu pretensji i wyrzutów. Postać ruszyła wolno w stronę rozświetlonego budynku. 

– Będzie dobrze, może nawet w tym roku wygrasz konkurs, bo bardzo elegancko to wygląda! Jak ci się udało stworzyć taką czerń? – Zulejka próbowała ugłaskać urażonego wujka. 

– Wampblack, substancja pochłaniająca ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent promieniowania w zakresie widzialnym widma – zadudniła postać, sunąc z niejakim smutkiem w stronę rozświetlonego pałacu. 

– Pochłaniasz światło niczym czarna dziura, wujku! – zawołała za nim jeszcze Zulejka i zaczęła pośpiesznie wkładać kombinezon. 

Mandarynka wyłoniła się z czeluści przebrania. 

– To twój wujek? – spytała z niedowierzaniem. 

Zulejka popatrzyła za oddalającym się zarzewiem ciemności. 

– Taa. Wiesz, bardzo daleki, ale jednak. Od strony mamy. Jest nieco amorficzny i bardzo ambutny. 

– Ambitny?

– Nie. Ambutny. Ambitnie butny. Osobno to nie to samo, musi być w jednym słowie. Tylko tak do niego pasuje. 

– Rozumiem. Naprawdę przyszedł na bal? – spytała Mandarynka. 

Niby było to oczywiste, ale usłyszała właśnie pierwsze okrzyki przerażenia i nie wykluczała mdlejących postaci pasujących do wrzasków. 

– Taa. Chce wygrać konkurs. Wiem, bez sensu, ale on jest wrażliwy, co ja mam mu powiedzieć, że jest zbyt przerażający? Nie mam serca. To niepoprawny wrażlityk. 

– Wrażliwy romantyk? – domyśliła się Mandarynka. 

Zula skinęła głową i dopięła strój. Czarno-żółte romby ładnie podkreślały jej smukłą sylwetkę. Zadowolona założyła szpiczasty kapelusz z doczepioną roześmianą maską. 

– Idziemy! Omija nas najciekawsze!

Pobiegły. 

Na sali panował ogromny harmider. Muzycy przestali grać, wrzaski nasiliły się, a sunąca powoli wujowa ciemność wprowadzała w najbliższe sektory pełną grozy ciszę. Niektórzy pośpiesznie kierowali się w stronę wyjścia. 

Szambelan próbował przywrócić dobrą atmosferę, krzycząc coś o zabawie w chowanego i podchodach w ciemnościach wujkowej czerni, ale spotkał się z niewielkim entuzjazmem. W końcu kazał orkiestrze grać do tańca, mając nadzieję na dźwiękowy rozpad grozy. Jednak groza była elementem stroju wujka i nie dało jej się przegonić. Muzycy grali i nawet się starali, ale jedyne, co mogli wykrzesać, to marsz pogrzebowy „Płacz i zgrzytaj duszo zgubiona”. Nie poprawiało to nastroju. 

– Zula, patrz, jest twój Fikander!

– Gdzie?

– Tam, pod stołem, widzisz? 

– No, widzę. Co on tam robi? 

Zulejka wiedziała, że niemożliwe było, by schował się ze strachu. Był zbyt zajęty Poezją Swego Pokolenia, by zwracać uwagę na ciszę grozy. Czy grozę ciszy. Ewentualnie mogła go zainteresować czerń jako temat do rozważań. Ale żeby od razu pod stołem?

Podbiegła i pochyliła się, unosząc nieco obrus.

– Hej.

– Hej. 

– Co robisz?

– Kontestuję. Nie mam czasu. PSP to nie przelewki. Trzeba kontestować. 

– Jasne, rozumiem… Wiesz, ale może wyjdziesz do nas na chwilę, jest ze mną Mandarynka. Przebrałyśmy się na karnawał i nawet w tym roku mamy po kilka strojów. 

– Nie mogę. 

– Dlaczego?

– To byłby konformizm. 

Zula westchnęła. Uwielbiała tego elfa, wiedziała, że to pewnie ten jedyny, z uszami do ziemi i w ogóle, ale czasami brakowało jej cierpliwości dla jego pasji. 

 – Fikander, wyłaź, mówię ci. Zrobimy rewolucję jak się patrzy! Tylko wyjdź już spod tego stołu! 

Wyszedł. Lekko naburmuszony, ale wyszedł. I nawet się przywitał. 

– Hej, Mando, dobry strój! Granat to taki mocny manifest siły. 

Mandarynka znieruchomiała w lekkim zdumieniu. 

– Wujek z Helu, cały w Wampblacku, paraduje w karnawale po sali i sieje popłoch. Nie chcesz tego zobaczyć? – zapytała Zula wskazując głową na ciemność, która niczym wrzeciono, kręciła się teraz wokół własnej osi. 

Marsz żałobny nabrał nieco bardziej rytmicznego tempa. I przestał być żałobny. Fikander spojrzał i z zachwytem ruszył ku miejscu, gdzie okrzyki, omdlenia i ogólny hałas kłóciły się o pierwszeństwo z pełną grozy ciszą. 

– Zula, Mando, to jest wspaniałe!

– Co jest wspaniałe? – nie zrozumiała Zula, której wujek nigdy do tej pory nie wydał się wspaniały. 

Wręcz przeciwnie, zwykle pachniał dziwnie i wprowadzał ponury nastrój na rodzinnych spotkaniach. 

– To jest kontestacja samej istoty karnawału! Nie widzisz? Jak on to robi!? To mistrz! Musisz mnie z nim poznać! 

– Z wujkiem? Eee, naprawdę chcesz? 

– Na ukaranych! Ratujcie! Zula! Fik! Pomocy!

Odwrócili się, zaskoczeni, by zobaczyć, że Mandarynka ciągnięta jest po podłodze przez dwóch zamaskowanych ogrów. Płomienne włosy zamiatały podłogę. 

– Puśćcie ją! Natychmiast ją puśćcie! – Zulejka ruszyła na ratunek, chwytając po drodze nóż ze stołu. 

– Koledzy, o co chodzi, może najpierw porozmawiamy? – Fikander podążył za Zulejką, lecz miał bardziej pokojowe nastawienie. 

Tymczasem ogry nie zwracały uwagi na żadne pytania tylko przyspieszyły, przeciskając się między tańczącymi parami. Ponieważ bal trwał już trzeci dzień, nikogo nie dziwił widok wynoszenia uczestników na zewnątrz. A że ogry wyglądały na ochroniarzy, tym bardziej nikt nie rzucał się na pomoc. Nikt oprócz Zulejki i Fikandra. 

– Puść ją, ty, ty… za kogo on jest przebrany? – zwróciła się bezradnie do Fikandra. 

Ten ocenił fachowo strój porywaczy. 

– Myślę, że ten jest krzakiem jeżyn, a tamten to szpak. Podjęli trudne wyzwanie, jak na… bardzo trudne wyzwanie. 

– Nie bądź taki grzeczny. Ogry to ogry. Wiadomo. Zaraz się przekonamy, czy podejmują wyzwania nie tylko w branży odzieżowej. 

Podbiegła i złapała jeżynowego ogra w korytarzu. I od razu cofnęła rękę, bo jego przebranie było całe pokryte kolcami. Starał się dalej uciekać, ale szarpał się z Mandarynką, więc Zulejka przyłożyła mu nóż do grubej szyi i liczyła na jego rozsądek w rozeznaniu sytuacji. Na szczęście się zatrzymał i nie musiała rżnąć grubej skóry. 

Na nieszczęście drugi ogr, przebrany za szpaka, nie zwrócił uwagi na to, co się dzieje i parł do przodu. Dziewczyna niebezpiecznie się rozciągnęła i wydawało się, że jej cieniutkie kończyny zrobiły się jeszcze cieńsze i dłuższe. 

– Stój! – krzyknęła przerażona Mandarynka.

– Stój! – krzyknęła również Zulejka. 

– Stój! – krzyknął nawet Fikander, jednak skierował okrzyk w zupełnie inną stronę. 

Kucharz z ogromną wazą zupy zahamował w ostatniej chwili przed grupą porwawczą[1], wielkim gibnięciem górnej części ciała wyrównał impet ruchu i udało mu się nawet nie wylać zawartości. A trzeba przyznać, że borowikowa źle wyglądałaby na Mandarynce przebranej za granat. 

– Tak nie można! Jest trzecia trzydzieści! Muszę podać zupę! To nie przelewki! Proszę mnie przepuścić! Żądam kontroli ruchu!

Szpakowy ogr, którego nakrycie głowy imitowało wielki dziób, odwrócił się zdziwiony, wciąż trzymając nogę i rękę Mandarynki. 

– My mamy pierwszeństwo! Dostawa dla Księcia!

Mandarynka natychmiast przestała się wyrywać, kucharz się uspokoił i tylko Zulejka wciąż nastawała na szyję jeżynowego krzewu. 

– Naprawdę dla księcia? – nie dowierzał Fikander. 

– Tak, i proszę używać wielkiej litery, gdy mówisz o Najjaśniejszym! – podkreślił ogr z wyższością godną literata. 

Fikander był, niestety, na etapie kontestowania, a władza była w spisie treści na drugim miejscu. Zaraz po religii.

– Dlaczego kucharz ma być mniej ważny od księcia? – zapytał rzeczowo i udało mu się nawet podkreślić małą literę w wymowie. – Przecież jedzenie na balu jest konieczne! Bal bez księcia jest możliwy, bal bez kucharza nie!

Jeżynowy ogr podrapał się po głowie, puszczając Mandarynkę, która lekko stoczyła się bokiem na ziemię, jako że szpakowy wciąż ją trzymał. 

– Au! – krzyknęła cicho i bez entuzjazmu. 

– Co tu się dzieje? – głos wydobywał się z zamaskowanej twarzy różowej pasterki, lecz jego tubalność i władcza tonacja, a przede wszystkim zadbana gęsta broda, naprowadziły zebranych na właściwy trop. 

– Wasza wysokość! – Zulejka pierwsza dygnęła grzecznie, wciąż z nożem u szyi ogra. – Absolutnie nic!

– Jak to nic?

– Książę mnie wzywał? – dopytywała się z nadzieją Mandarynka.

Pasterka z brodą spojrzała zdziwiona na okrąglutki granat leżący bokiem na ziemi. 

– Szambelanie! Czy wzywaliśmy tę… osobę?

Szambelan, w masce i przebraniu sugerującymi owcę, założył ręce do tyłu i pochylił się lekko do przodu.

– Obawiam się, że nie, mój panie. Natomiast mam informację, że zupa powinna być na stole o trzeciej trzydzieści nad ranem. 

– Na ukaranych! Mamy opóźnienie! – zawołał książę.

– Mówiłem! Ale nikt mnie nie słucha! – wykrzyknął kucharz z taką pretensją, że szpak puścił Mandarynkę i schował ręce za siebie. 

Mandarynka mogła wreszcie wstać. Za to Zulejka przycisnęła mocniej nóż do skóry ogra. Krew polała się po jeżynowych kolcach i dodała blasku owocom. 

– Acha! Co to za kłamstwa i oszustwa?! No, pytam się! Jak się porywa moją przyjaciółkę, to trzeba mieć odpowiedzi! Gdzie ją ciągnęliście? 

– No… do księcia… – powiedział nieco niepewnie ogr, zerkając w stronę pasterki i wyciągając szyję jak najdalej od zdradzieckiego noża. 

Szpak nie odzywał się i wyglądał jakby myślał, chociaż trudno było zdecydowanie ocenić to zmarszczenie czoła, zbliżenie brwi ku sobie i lekki zez w oczach. 

– Do mnie? Jesteś pewien na tyle, by w naszej obecności powtarzać takie rzeczy, pospolity ogrze? – zadudniła pasterka. 

Wtedy wkroczył Fikander. 

– Protestuję stanowczo! Nie można wykorzystywać swojej pozycji do poniżania innej istoty, tylko dlatego, że ma odmienne zdanie! Trzeba walczyć z dyskryminacją i nierównościami! Proszę natychmiast przeprosić ogra!

Książę aż sapnął i zakręcił zamaszystą różową spódnicą zwracając się do szambelana vel owcy. 

– Kto to jest? I dlaczego jest? Nie powinien istnieć! – zawołał z pretensją, stukając laską pasterską przy każdym zdaniu. 

Zulejka mogłaby przysiąc, że laska wydawała inny dźwięk przy pytaniu a inny przy wykrzyknieniu. Szybko zdusiła tę dziwną myśl i przeszła do ofensywy, w której czuła się najlepiej. 

– Dosyć tego! To jest Fikander i jest tu, bo tak chcę! Żadnych protestów! – zawołała, gdy tylko książę otworzył usta. – Ty, przestań kontestować, bo nie czas na to teraz! – zwróciła się do Fikandra. 

Nikt nie zdążył nic powiedzieć, bo Zulejka ciągnęła dalej. 

– Proponuję ogry do lochu, kucharz na salę, bo borowikowa stygnie, książę kieruje się w stronę tronu, a my wyjdziemy z Mandarynką na taras, żeby doszła do siebie. 

– Nie ma mowy! – oburzył się jeżynowy ogr, krzyżując ręce na piersi. – Mieliśmy dostarczyć okrągłą panienkę do…

– To jest książę, tak? To jest panienka? – Zulejka bardzo już zdenerwowana docisnęła nóż do ogrowej skóry tak, że znowu polała się krew. Jeżyny piękniały. – Ten tu książę mówi, że nie wzywał! Czego nie rozumiesz?

– Noża! Noża nie rozumiem! 

– A ja to bym właściwie chciała, żeby mnie wzywał – odezwała się Mandarynka wygładzając powierzchnię swego stroju. 

– Uwaga, nadpływa wujek Czarna Dziura! – ostrzegł Fikander, wskazując kotłujący się zbiór czarnej materii. – Coś wspaniałego!

Muzyka na sali przybierała na sile. Nie chodziło tylko o głośność, było jej jakby więcej, muzycy grali mocniej, akcenty, niczym uderzenia gromu w nadciągającej burzy, wzbierały, rytm przyspieszał. Przyciągał. 

Mandarynka spojrzała na salę balową. Było coś fascynującego w ruchu tancerzy, rytmie wybijanym przez stopy, w biodrach falujących miękko, jedwabiście, w rękach akcentujących każde mocniejsze uderzenie muzycznej burzy. Pociągało ją to morze istot zjednoczonych we wspólnym drganiu, ciepło rozgrzanych ciał. Zapragnęła być tam teraz, natychmiast. Ruszyła, nawet o tym nie myśląc. I wtedy do korytarza wkroczył wujek. 

Wirując ciszą, w której czerń pochłaniającego światło Wampblacku rodziła grozę wciąż na nowo, wujek przemieszczał się z godną podziwu ponurą konsekwencją i wyraźnie zmierzał w stronę Zulejki. Tak jej się przynajmniej zdawało. Gdy szambelan zemdlał i osunął się w miękkość swoich owczych kożuchów, Zulejka podbiegła najbliżej jak się odważyła. 

– Wujku, zatrzymaj się! Swą wspaniałą czernią porażasz wszystkich! Z pewnością wygrasz konkurs, tylko już nie podchodź bliżej!

– Jaki konkurs? – zainteresował się książę.

– Książęcy konkurs na najlepsze przebranie! – zawołała głośno Zulejka, licząc na domyślność zebranych i starając się pokonać wszechwładną ciszę otaczającą ją nieubłaganie. 

Brak reakcji zmartwił ją.

– Ale to my powinniśmy wygrać taki konkurs! Lubię być pierwszy – odezwał się książę z namysłem. 

– Wujek marzy, by zwyciężyć, wystarczy to ogłosić, a będzie szczęśliwy i pójdzie do domu! – wykrzyczała księciu do ucha, aż ten odsunął się nieco. 

– Nie ma mowy! Zawsze wygrywam wszystkie konkursy! Szambelanie, proszę się ocknąć!

– Co to za konkurs, gdzie zwycięzcą jest zawsze książę? Trzeba skończyć z władzą jednostki! Równe prawa dla wszystkich uczestników konkursu! Anonimowość bez sugestywnych bród! Zulejko, twój wujek powinien wygrać! Kto może się równać z takim przebraniem! Oryginalne, zapadające w pamięć, estetyczne! – wołał Fikander, który najwyraźniej osiągnął coś na kształt ekstazy buntownika. 

Zulejka pokiwała głową z aprobatą, ale to było stanowczo za mało. Okazało się, że wujek podążał w kierunku księcia, a był już na tyle blisko, że zasysał nie tylko dźwięk i światło, ale również pragnienia wszystkich dookoła. Mandarynka przestała przemieszczać się w kierunku sali, Fikander zgubił ducha buntu, Zulejka opuściła nóż. Tylko książę niezmiennie władczo stukał obcasikiem różowego bucika. Ogry były odporne na czarne dziury, choć nikt o tym nie wiedział. Nawet one. 

Pasterkę zaczął ogarniać mroczny spiralny wiatr grozy, spódnica wyblakła, przestrzeń rozciągała się niebezpiecznie. Laska wykrzywiła się i zaczęła skręcać wokół siebie. 

Nagle do korytarza wkroczyła jasność. Było to tak niespodziewane, zwłaszcza przy ogarniającej wszystkich ciemności, że trzeba było zamknąć oczy, by nie oślepnąć. 

– Och, przepraszam, zaraz przykręcę, o, już, nie chciałam was ogarniać swą wspaniałością, ale wiecie, zdenerwowałam się, czekam na porwanie, obiecano mi dzisiaj, a tu takie rozczarowanie, miało być przed borowikową, naprawdę, nie wiem co się stało, przecież miało być tak ekscytująco…

Słońce wyciągnęło ze swych czeluści jakąś chusteczkę i wyraźnie przygasło, ocierając jakieś domniemane łzy rozpaczy. 

Ogry zaczęły szeptać między sobą, wujek zapadł się w sobie od strony słońca, cofnął o krok, a ciemność, która go otaczała wyraźnie emanowała zaskoczeniem. Mandarynka schowała się przed blaskiem w czeluściach swego kostiumu. Pasterka dźgnęła szambelana, wciąż leżącego na ziemi. 

– Czy nie kazaliśmy ci porwać słońca?

Szambelan otworzył jedno oko. 

– Tak, kazaliście, wasza wysokość. 

– I?

– Wysłałem polecenie do kapitana i jego ludzi, by przygotowano grupę porwawczą. 

– Ludzi?

– Tak, o najjaśniejszy. 

– I gdzie są?

– Nie wiem, wasza wysokość – jęknął bezradnie szambelan, gramoląc się w owczych skórach z podłogi. 

– To będziemy my, myślę – odezwał się jeżynowy krzak, kłaniając się niezgrabnie i wycierając szyję. 

– Wy?

– Tak. Cięcia, eee, budyniowe. Tak powiedział kapitan. Nie ma ludzi. Jesteśmy my. – Szpak dumnie wypiął opadłą w okolicę pępka pierś. 

Szambelan przyjrzał się im z uwagą. 

– Rozkazałem, by porwano i uprowadzono dla księcia okrągłą, jaśniejącą niczym klejnot, damę, prezentującą życiodajną energię…

– No – pokiwał głową jeżynowy. – To ona – wskazał Mandarynkę. – Przecież widać, że najpiękniejsza, jaśnieje jak żywy ogień. I nie ma dla ogra cenniejszego owocu, niż granat. Babcia mówiła, że gdy ogr chory, granat ma jeść, a zaraz zdrowy będzie. A ciotka raz miała taki przypadek…

– Dość! – przerwał im szambelan, czerwony jak rzeczony owoc w środku. – Precz z moich oczu! Najjaśniejszy panie, proszę o wybaczenie…

Pasterka tupnęła nóżką.

– Nie wybaczam! To niewybaczalne! 

Tymczasem działo się coś dziwnego. 

Mandarynka spojrzała nowym okiem na ogry. Pierwszy raz widziała kogoś, kto uważał ją za najpiękniejszą. Wujek, zaskoczony, przyglądał się jasności przed sobą i wciąż się cofał. Słońce pod wpływem spojrzeń, zaczęło wirować, wtórując czerni. Groza, na granicy swego istnienia, mieszała się z pogodnym spokojem światła. Fikander nie wiedział, czy kontestować, czy też zachwycać się. 

– Władza pogrąża samą siebie, gdy zbyt się rozrasta. A oni tak się uzupełniają, że aż dech zapiera – mruczał do siebie spoglądając to na księcia to na kontrastującą parę światłości i cienia. – Muszę o tym napisać poemat. Może nawet epopeję. To będzie świetny tekst na najbliższy przegląd młodych przeciwników karnawału. 

– Panowie, czy możemy porozmawiać? – odezwała się Mandarynka do ogrów. – Najlepiej przy borowikowej. A panu potrzebny opatrunek, zaraz się tym zajmiemy. Cóż za gruby mięsień szyjny…

Odeszli w trójkę w stronę zastawionych stołów. 

Zulejka patrzyła za nimi chwilę, ale zabrakło jej słów, by cokolwiek powiedzieć. Fikander przed chwilą wrócił pod swój stół pisać. Nie chciała mu przeszkadzać. Spojrzała na księcia. Pasterka, mimo maski wyglądała na naburmuszoną, szambelan kajał się u jej stóp, wyglądając jak prawdziwa owca. Jednak najciekawsze były dwa wirujące byty, tak odmienne, jak tylko można. 

– Wampblack? – spytała jasność.

– Tak. Skąd… – zadudniło. 

– Też chciałam na początku taki strój, ale coś mi mówiło, że mogę nie wyjść już z tej grozy… jestem nieco amorficzna…

– Doprawdy?

– Tak. Trzeba mieć siłę wydostać się potem z czarnej dziury. Mówią, że to wciąga…

– To prawda. Chociaż z tej ekstazy jasności też podobno trudno…

– No, tak mówią. Ale myślę, że to tylko plotki… dam radę.

Zulejka zafascynowana obserwowała, jak słońce i ciemność rumienią się ślicznie, nabierając różowych odcieni i wirując coraz bliżej siebie. Niby dwa wrzeciona prowadzące rozmowę o niciach, które przędą. 

Szybko chwyciła klęczącego szambelana za ramię i przyłożyła mu nóż do szyi. Zawsze uważała, że broń w ręku nie powinna się marnować. 

– Możesz udzielać ślubów? Mów, bo zarżnę, jak owcę!

Szambelan pokiwał tylko głową, bo bał się ruszyć krtanią. Spoglądał wciąż na księcia, spodziewając się ratunku od władzy. Książę odpowiedział mu spojrzeniem i wzruszeniem ramion. 

– Cóż, January, jesteś owcą, jest karnawał, a ja jestem niezadowolony. Radź sobie, bo moje porwanie Europy nie wyszło a ty chcesz, żebym coś dla ciebie robił. Spójrz, co się dzieje! Ten tutaj oto pomiot ciemności wygrywa ze mną najważniejszy konkurs. Tak nie może być! To moja wybranka, która wybiera innego! Sam zobacz! 

Książę wyraźnie się nakręcał, co Zulejka oceniła jako zagrożenie większe, niż wujowa czarna dziura. Musiała działać szybko. 

– Wasza wysokość słyszał o tym ostatnim konkursie w stolicy?

– Na ukaranych, nie! Co to za konkurs?

– Na króla. Będą wybierać. Elekcja. Książę ma szansę. Jest tylko jeden warunek. Trzeba być kawalerem, bo tam młoda królowa czeka. 

Książę przez chwilę milczał. Można było niemal usłyszeć trybiki pracujące pełną mocą gdzieś w głębi, pod maską pasterki. 

– Warunki regulaminu rozwieszali wczoraj na murach Złotogrodu. Pewnie jeszcze wiszą – dodała zachęcająco. 

Książę spojrzał na nią i powoli, statecznie odwrócił się do wyjścia z pałacu. Szedł dostojnie, z każdą chwilą jednak nieco przyspieszał i w końcu pasterka biegła drobiąc kroczki i gubiąc kokardki. 

– Szambelanie? – spytała Zulejka a on pokiwał z rezygnacją głową. 

Wstał, poprawił owcze przebranie i wyjął z jakiś ukrytych czeluści kropidło, po czym zanurzył je w stojącym na najbliższym stole kielichu z winem, bo nie było nigdzie wody. 

– Czy ty… – zaczął, lecz nie dane mu było skończyć.

– Tak – zadudniło grozą w ciemności. 

– Tak – zaśpiewała jasność i był tam świergot ptaków, blask poranka i zapach świtu. 

– Ogłaszam was…

– Przepraszam, szambelanie, trzeba pozamykać drzwi do tego korytarza! Otwórz inne wyjścia, żeby nikt tu nie wchodził, postaw straże przy drzwiach! Zobacz, co się dzieje! Lepiej stąd szybko chodźmy!

Dwie wirujące amorficzne istoty zbliżały się do siebie coraz bardziej. Przestrzeń zakrzywiała się, czas zwalniał. Sufit wyginał się w dół, nie pękając. Gdy Zulejka, ciągnąc szambelana ku drzwiom, zerknęła na nowożeńców, wydawało jej się, że widzi zderzenie dwóch galaktyk, supernowe, śmierć gwiazd, narodziny planet, wszystko w jednej chwili. Na ziemi leżały skrzyżowane kropidło i nóż, oba splamione czerwienią wina i krwi. 

Szybko zamknęła drzwi i oparła o nie plecami. 

– Jak to możliwie? Przecież to wujek, znam go, źle pachnie, ale poza tym, całkiem normalny…

Szambelan poprawił nieco perukę z najprawdziwszej wełny i uśmiechnął się. 

– Miłość, moja droga. Miłość to potężna moc. 

Po czym zaprosił Zulejkę do tańca. 

Ukarani, którzy dawno już zrozumieli istotę swych błędów, patrzyli na wszystko z góry z pełnym aprobaty uśmiechem. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[1] Tak, „porwawczą”. To idealne słowo w idealnym miejscu. 

Koniec

Komentarze

Witam szanowną jurorkę w tym tłumie komentujących! :D 

Ja czasem nie wiem, skąd mi się to bierze…

Skądkolwiek by się nie brało, słusznie czyni!

Nie wiem jak się ma comedia dell arte w innych tekstach konkursowych, ale w twoim poczuła się naprawdę komfortowo.

 

(…) wzniosła chude ręce do góry w geście dezaprobaty. 

 

Zauważyłeś, prawda?

 

I popędziła, przebierając cieniutkimi, jak trzciny Złotogrodu, nogami.

 

Przecinkowe gwałturety + posiekane w talarki porównanie. Pozwól, że sobie pozwolę:  I popędziła, przebierając nogami cieniutkimi jak trzciny Złotogrodu.

 

Tutaj schowały się za potężnymi cyprysami i chichocząc, zaczęły się przebierać.

 

Drugie „się” zbędne, a brzęczy nachalnie!

 

Zulejka zrzuciła spódnice na ziemię i, w samych pantalonach, próbowała rozszyfrować, przez jaki otwór założyć strój Arlekina, a Mandarynka usiłowała pozbierać rzeczy, sama przemieniona już w dorodny, ciemnoczerwony granat.

 

(…) przez jaki otwór założyć (…) Stroju Arlekina nie da się założyć przez żaden otwór. Z otworem gębowym, okiennym i kanalizacyjnym włącznie. Koncept rozgryzania przez Zulejkę zawiłości „konstrukcyjnych” kostiumu padł. A raczej wypadł. Przez otwór. Dowolny.

 

(…) usiłowała pozbierać (…)  – usiłowanie to zamiar wykonania czynności // podjęcie próby jej wykonania, a więc nie ten kontekst, bo Mandarynka faktycznie zbierała rozrzucone ciuchy – bez żadnego „ale”.

 

Stojąc z jedną nogą w kombinezonie, drugą w samych pantalonach (…)

 

Pantalony i kombinezon rozjechały się w nieuzasadnionym, szerokim rozkroku stylistyczno-składniowo-logiczno-estetycznym. Nic w tym zdaniu nie gra, choć po dodaniu paru malutkich wyrazków i drobnym przemeblowaniu, da się go łatwo ustawić do pionu.

 

Mandarynka z przerażeniem kucnęła na ziemi.

 

Nie miała innej możliwości – przecież przebierała się pod parkowym cyprysem wyrastającym z ziemi.

 

Zrobimy rewolucję, jak się patrzy!

 

Bez przecinka.

 

Kucharz z wielką wazą zupy zahamował w ostatniej chwili przed grupą porwawczą[1]

[1] Tak, „porwawczą”. To idealne słowo w idealnym miejscu. 

 

Całkowicie się zgadzam. Przecież to oczywiste – grupa mieszana, porywająco-wybawcza.

Interpunkcyjnie – grubsza robota do wykonania. Pomijam.

Poza tym (i paroma innymi, którym odpuściłam, bo czas nie guma) – bardzo atrakcyjne, abstrakcyjne i absurdalne opowiadanko, z absolutnie urzekającym Wujem-Czarną Dziurą (opis świetny!), księciem panem-pastereczką, kontestującym Fikandrem i resztą! Plastycznie – super!  Bardzo celnie oddałeś słowami chaos kolorów, dźwięków, światła, różnorodność prawdziwie dellartowskich postaci. I ten finałowy, zaskakujący epizod – jak z klasycznej komedii omyłek. Bardzo udana „produkcja” – doskonale mi się czytało. A, i byłabym zapomniała – brawa za słowotwórstwo! Za całokształt również. Pzdr.

w_baskerville, dziękuję za odwiedziny i poświęcony czas! Bardzo mi miło, że wpadłaś! Błędy zaraz poprawię, aż mi wstyd, że tak dużo, wydają się takie oczywiste, gdy je pokazujesz! Tarnina już była i je widziała, ale poprawić zawsze warto, choćby dla siebie i lepszego samopoczucia czytelników. :) Przyjrzę się przecinkom, może coś jeszcze złapię. No i cieszy mnie, że fabularnie się spodobało, bo anonim miał wielkie wątpliwości, gdy wrzucał na portal. :) Pozdrawiam serdecznie! :)

To mnie było miło, Anonimie. Dziękuję. A skoro już jestem, to dopiszę to i owo, może zachęcę kogoś do lektury, bo naprawdę warto Twój tekst przeczytać: kapitalne dialogi, błyskotliwa, dowcipna narracja zaskakująca odjechanymi skojarzeniami, piękny język, fantastyczna koncepcja i jakże precyzyjne wykonanie. Malutkie powiadanie z pełnowymiarowymi bohaterami. I, prawdę mówiąc, jestem zdziwiona, że nie ma ono “wzięcia”. Dlaczego? Bo nie prawi o apokalipsie, postapokalipsie, zagładzie, fruwających jelitach, gnijących zwłokach i gałkach ocznych turlających się po schodach? Prawdopodobnie się nie znam na trendach, więc lepiej dam spokój.

A “Pewnego razu na balu” szczerze polecam!

 

PS.

Luknij:

Nie można wykorzystywać swojej pozycji, to poniżania innej istoty, tylko dlatego, że ma odmienne zdanie!

Pierwszy przecinek zbędny, chyba się uchował po korektach. I czy zamiast „to” nie powinno być „do”?

 

Książę aż sapnął i zakręcił zamaszystą różową spódnicą zwracając się do szambelana vel owcy. 

 

Marszczoną spódnicę widzę, nawet suto marszczoną jestem w stanie zobaczyć (ale bym jej nie założyła). Ale „zamaszysta” spódnica? Nie miało być przypadkiem „zakręcił zamaszyście”?

w_baskerville, baaardzo dziękuję! Myślę, że sprawa małej ilości komentarzy wynika z anonimowego charakteru konkursu i przyjmuję to na klatę. :D Tym bardziej doceniam, że wpadłaś i poświęciłaś czas! Idę lukać i poprawiać. Zastanowiło mnie, że nie widzisz “zamaszystej” spódnicy, więc sprawdziłam w WSJP i jest w odniesieniu do płaszcza, jako obszerny, nieprzylegający. W związku z tym jednak zostawię. :) Pozdrawiam cieplutko! :)

Przeczytałem z uśmiechem. Powodzenia. :)

Bardzo dobre, absurdalne pod korek opowiadanie Ci wyszło Bard… To znaczy, ten, Anonimie! :)

 

Amorficzni państwo młodzi to ciekawa koncepcja :) W ogóle wujek Zulejki jest interesującą, z braku lepszego słowa, postacią… :D

 

Opisy barwne, nie ma co ukrywać, ale największe wrażenie zrobiły na mnie dialogi. Masa perełek w moim ulubionym, absurdalnym, stylu.

 

Lecę kliknąć :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Ponieważ jestem Anonimem, to nie zaprzeczę i nie potwierdzę… Dzięki za komentarz i klika, doceniam bardzo… :)

Czy punkty biblioteczne są do okienek przy opowiadaniu dodawane ręcznie, a nie z automatu? Moje kliknięcie z 7 lutego nie zostało zaliczone. Coś sknociłam? Mogę poprawić, jeśli mus taki.

Co do “zamaszystej” spódnicy – masz rację, ma prawo do życia tak samo jak zawiesiste zupy, więc oczywiście niech macha na zdrowie. Pzdr.

@w_baskerville następnym razem reklamacje składaj pod zgłaszaniem do biblio. Bo bym tego nigdy nie zobaczyła, gdybym nie wpadła;)

Lożanka bezprenumeratowa

w_baskerville, punkty chyba z opóźnieniem lekkim są zliczane…, a spódnica fruwa, że aż miło :)

Ambush, wpadłaś i tak nic a nic? Jakże to? :)

Już się poprawiam i czytam.

Lożanka bezprenumeratowa

Kucharz z wielką wazą zupy zahamował w ostatniej chwili przed grupą porwawczą[1], wielkim gibnięciem górnej części ciała wyrównał impet ruchu i udało mu się nawet nie wylać zawartości. A trzeba przyznać, że borowikowa źle wyglądałaby na Mandarynce przebranej za granat. 

A drugie zdanie znakomite i jakie głębokie;)

 

Powiem Ci anonimie, że zaczęło się tak sobie. To znaczy było zabawnie, ale okrągła mandarynka i czarna dziura sprawiły, że pomyślałam, iż autor popłynął o jeden staw za daleko;)

Natomiast w pewnym momencie, chyba na wysokości ogra jeżyny;) wciągnęłam się. I potem owca z pasterką, grupa porwawcza i wyjaśnieni cudownie ukarani, stworzyli jedną, spójną, tęczową galaretkę, która wchłonęła mnie jak żeluś. I poczułam błogość.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, bardzo dziękuję za przeczytanie, zaraz poprawię to zdanie. Wiesz, Anonim pisząc, cały czas miał wrażenie, że popłynął za daleko, więc nie jesteś odosobniona! Natomiast dobrze, że jednak dobiłaś do brzegu mojego opka i na dodatek z galaretką! A błogość to już dla mnie wisienka na torcie! Anonim poczuł teraz głód! :D Pozdrawiam serdecznie! :)

No, Anonimie, popisałeś się w najlepszym tego słowa znaczeniu. Doskonały pomysł, różnorodność postaci i znakomite kostiumy sprawiły, że tego, co pewnego razu wydarzyło się na balu, z pewnością prędko nie zapomnę. ;D

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo opowiadanie zasługuje na Bibliotekę.

 

I po­pę­dzi­ła, prze­bie­ra­jąc no­ga­mi cie­niut­ki­mi jak trzci­ny Zło­to­gro­du,. → Zbędny przecinek przed kropką.

 

Tutaj scho­wa­ły się za po­tęż­ny­mi cy­pry­sa­mi i chi­cho­cząc, za­czę­ły prze­bie­rać. → Co przebierały?

A może: Tutaj, skryte za po­tęż­ny­mi cy­pry­sa­mi, chi­cho­tały i za­czę­ły się prze­bie­rać

 

– Zula, Zula, patrz! – Man­da­ry­na sztur­cha­ła łok­ciem… → Na pewno Mandaryna? Podejrzewam, że raczej literówka.

 

wrza­ski na­si­li­ły się, a prze­su­wa­ją­ca się po­wo­li wu­jo­wa ciem­ność… → Proponuję: …wrza­ski na­si­li­ły się, a sunąca po­wo­li wu­jo­wa ciem­ność

 

W końcu kazał graj­kom grać do tańca… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: W końcu kazał muzykom/ orkiestrze grać do tańca

 

re­wo­lu­cję jak… → Jedna spacja wystarczy.

 

ostrzegł Fi­kan­der, wska­zu­jąc na ko­tłu­ją­cy się zbiór czar­nej ma­te­rii. → …ostrzegł Fi­kan­der, wska­zu­jąc ko­tłu­ją­cy się zbiór czar­nej ma­te­rii.

Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.

 

– To ona – wska­zał na Man­da­ryn­kę.– To ona – wska­zał Man­da­ryn­kę.

 

Cho­ciaż z tej eks­ta­zy ja­sno­ści też po­dob­no cięż­ko… → Cho­ciaż z tej eks­ta­zy ja­sno­ści też po­dob­no trudno

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, pochwała od Ciebie, to niezwykłe wyróżnienie! Dziękuję i bardzo się cieszę, że się podobało! Oczywiście, wszystkie poprawki naniesione i, jak zwykle, bardzo dziękuję za czas poświęcony na ich wyszukanie! :) Pozdrawiam serdecznie! :)

Bardzo proszę, Anonimie. Cieszę się, że mogłam się przydać i szparko pomykam do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heart

Sympatyczne, kolorowe i zakręcone. Kosmiczna komedia omyłek. Spodobało mi się bajerowanie zadufanego księciunia, miodnie wyszło.

Interesujące przebrania. Krzak jeżyn… Może warto kiedyś wypróbować. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, bardzo dziękuję! Anonim kłania się nisko i potrząsa przyjaźnie maską karnawałową! :)

Co prawda owoce i pasterki nie przemówiły zbytnio do mnie ale czarna dziura wciągała skutecznie. Czekam aż zdejmiesz maskę anonimie, bo amorficzny wujek podpowiada, że twój tekst antynaukowy może być ciekawy wink

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Dziękuję Black Rose za szczery komentarz! Tego czekania chyba jeszcze dużo… ale co robić, trzeba to jakoś wytrzymać! :) Amorficzny wujek pozdrawia! :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

 

Torcik z jeżynami

 

Po raz pierwszy w konkursie mogę powiedzieć – słodkie! Nawet bardzo, historyjka jest zdecydowanie przemiła i czytało ją się pysznie, bez odrobiny kwasu. Nie jest wprawdzie jakoś powalająco śmieszna, ale taka przyjazna… Nawet mimo noża, który w sumie nie bardzo mi tu grał. Humor zasadniczo słowny – podoba mi się – a miejscami sytuacyjny i absurdalny. Nie widzę za dużo planów, a ślub doklejony trochę na siłę. Ale ogólnie wrażenie jest dobre. Aż trudno coś wymyślić, żeby się doczepić…

 

Pojawiło się trochę błędów językowych – po pierwsze, interpunkcyjnych (brakuje dużo przecinków), kilka rymów i aliteracji. Ważniejsze są błędy semantyczne: co to jest „dźwiękowy rozpad grozy”? Jak się „wyrównuje impet”? Co to jest „branża”? A "zarzewie"? Co jest „zdradzieckiego” w nożu trzymanym najzupełniej jawnie? Jak wirowanie może czemukolwiek wtórować? Metafory w większości trzymają się kupy, ale nie wszystkie – od kiedy np. pochodnia powiewa? I pamiętaj – nie „obie nie zauważyły” tylko „żadna z nich nie zauważyła”.

 

Elementy punktowane to oczywiście maskarady i przebieranki i przyznaję za nie maksimum punktów.

 

Spis pogubionych przecinków jak zwykle jest dostępny na priv. Ponadto będę potrzebowała fizycznego adresu do wysyłki nagrody.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jej! Hurraaa! Dziękuję za komentarz i wskazanie błędów! Trzecie miejsce, to niezwykłe wyróżnienie! Bardzo się cieszę, zwłaszcza, że dobrze mi się  pisało. Musiałam tylko powstrzymać żyrafę przed wpakowaniem się do opak! Poproszę o przecinki i zaraz podam adres. :) 

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka