Heim nie tylko urodził się jako Mers, ale i został wychowany w myśl wyspiarskiej tradycji, na wojownika i człowieka wiernego klanowym obyczajom. Dlatego też zadanie od Haarstadów przyjął bez skarg, choć wyprawa na Sjuvindar przyprawiła go o mdłości. Klany wszystkich wysp jednoczył Jottun, bóg Mersów i król z Haarstadów. Liczne wyspy rozrzucone na Mroźnym Morzu, zarządzane przez głowy rodów, przypominały Merską wspólnotę zjednoczoną przez wiarę i władcę. Sjuvindar było inne. Klan Myhre, przyjmował do siebie wszystkich – Panończyków, Loaryjczyków, a nawet Nekarczyków, z którymi widmo konfliktu wisiało od dawna nad Mersami. Na wyspie Sjuvindar świątynie zastąpiły tawerny, a klanowe zasady – złodziejski kodeks. Myhrowie zaś byli oazą dla najemników i piratów, mało tego, sami znani byli z bandyckich wypraw. Wyspiarze z Sjuvindar oczywiście nadal uważali się za wiernych królowi, jednak ich lojalność była elastyczna w kontekście ich niecnego procederu. Samo położenie wyspy już podkreślało inność jej mieszkańców, gdyż leżała poza archipelagiem Merskim, blisko kontynentu, tuż przy granicy Nekary i Panony.
Heim przebywał na Sjuvindar od dwóch dni, w portowym mieście Fang, i szczerze znienawidził zarówno mieszkańców stolicy, jak i cały ród Myhre. Audiencja u włodarzy nie przyniosła nic. Heim zaznaczył, że przybył na polecenie Haarstada. Groził, że poskarży się władcy, jak Myhrowie zbywają prośby królewskiego wysłannika. Wszystko na nic.
– Jesteś na Sjuvindar, a my nie wtrącamy się w cudze sprawy. Prawda, objęliśmy protekcją Ansalemiego, ale cenimy sobie prywatę. Jeśli alchemik nie chce nikogo wpuszczać do wieży, to jego sprawa – mówili.
Heim postanowił, że nie ma wyjścia i musi działać na wyspie według złodziejskich zasad. Dotarł do Grubego Svena, który słynął z umiejętności rozwiązywania wszelkich problemów.
Heimowi nie podobała się tusza Svena ani świńskie oczka, którymi bezczelnie spoglądał na królewskiego wysłannika. Nie przypadły mu do gustu także sieroty, które otaczały grubasa, ale nie miał już czasu, by szukać kogoś innego. Musiał albo wyciągnąć Ansalemiego z wieży, albo potwierdzić, że Panończyk nie żyje.
– Jeśli szukasz włamywacza, dobrze trafiłeś – powiedział Sven, poprawiając płaszcz obszyty białym futrem. – Za odpowiednią kwotę Fang staje się miastem cudów.
– Połowę teraz, a połowę po wykonaniu zadania? – upewnił się Heim.
Sven uśmiechał się bezczelnie.
– Takie tu mamy zasady – potwierdził.
Heim zostawił sakiewkę na stole i ruszył do wyjścia, obserwowany przez sieroty zebrane w pomieszczeniu. Nie miał wątpliwości, że ta banda wyrostków miała już niejedno na sumieniu.
Człowiek czekający na Heima przed budynkiem ruszył z nim do gospody. Nie mogli wiedzieć, że reszta świty Heima właśnie została wrzucona do morza, a im samym pisany jest podobny los.
*
Frig splunął krwią na deski pomostu. Brodaty byczek złapał go za koszulę i podniósł. Noc przeszył piorun, uderzając w rozszalałe morze, rozbijające fale o port. Pomost trząsł się, zalewany wodą.
– Zaraz utoniemy! – wrzasnął Frig, zasłaniając twarz przed kolejnym ciosem.
Byczek zmylił go i uderzył w brzuch. Złodziej skulił się, a brodacz upuścił go na deski.
– Proszę, dosyć – wykrztusił Frig.
Brodacz przykucnął nad nim.
– Jesteś lepszym złodziejem niż hazardzistą. Kto wie, może gdybyś poprzestał na włamaniach, nie byłoby nas tutaj.
– Miałem pecha. – Frig wyszczerzył zakrwawione zęby.
– Ty zawsze masz pecha, przyjacielu. Gdyby to ode mnie zależało, wrzuciłbym cię do morza. Ale ja tylko wykonuję polecenia. A zlecono mi albo odebrać dług, albo przekazać ci, że masz się pojawić Pod Ostatnią Szalupą. Tam pytaj o Heima. Zrobisz to, o co poprosi.
Brodacz złapał Friga za jasny warkocz i uniósł głowę złodzieja.
– Powiedz, że zrozumiałeś.
– Zrozumiałem – wyjęczał Frig.
– Dobrze.
Osiłek puścił złodzieja i zniknął w mroku nocy. Frig leżał na trzeszczącym pomoście, a deszcz łagodził opuchniętą twarz.
*
Landorf zszedł po trapie do portu. Założył skórzany czepiec, poprawił kuszę i zapalił fajkę. O świcie mieszkańcy Fang jeszcze spali głębokim snem. Ludzie tu budzili się popołudniami, a życie kwitło nocą. Landorf przemierzał puste uliczki, oświetlone porannym słońcem. Wiedział, kto w Fang nigdy nie śpi i zawsze ma jakąś robotę do wykonania.
*
Gruby Sven, żyjący w najniebezpieczniejszym mieście na całym archipelagu, pełnym szumowin z wszystkich stron świata, nauczył się jednego – jeśli masz robotę, której nikt nie będzie chciał wykonać, to nie ma co latać po ulicach w poszukiwaniu frajera, wystarczy poczekać, a w końcu pojawi się sam. Pukanie do drzwi wyrwało Svena z drzemki. Do pokoju wszedł jeden z ptaszków. Chłopak, przecierając oczy, ziewnął.
– Tak? – zapytał Sven.
– Jakiś Nekarczyk do ciebie.
Sven, mimo tuszy, błyskawicznie ściągnął nogi ze stołu i powiedział:
– Dawaj go tu.
Landorf wszedł, jak zawsze roztaczając wokół siebie woń panońskiego tytoniu. Oparł przedramię o kolbę bandoletu, a drugą wsparł pod bokiem, tuż obok toporka o długim stylisku i zaokrąglonym ostrzu.
– Landorf, miło cię widzieć. Jak ci się zimowało na Isoya? – zapytał Sven, odbierając od wyrostka butelkę wina i dwa drewniane kubki.
– Nie pytaj.
– Mówiłem, że będziesz żałował – powiedział Sven i dał znak chłopcu, by zostawił ich samych.
Landorf odmówił wina i powiedział:
– Ledwie zarobiłem tyle, by wrócić. Potrzebuję pracy.
Sven patrzył chwilę na najemnika. Landorf nie krył się z godłem Srebrnej Kompanii, której herb miał wycięty na czepcu, do tego był jedynym znanym Svenowi Nekarczykiem chodzącym w szerokich panońskich spodniach.
– Jakim cudem jeszcze nikt cię nie zabił?
– Już kiedyś o to pytałeś. – Twarz Landorfa była niewzruszona. – Praca, Sven. Masz coś, czy mam iść do konkurencji?
– Znasz Friga?
– Tego włamywacza?
– Właśnie tego.
– Tak.
– To pociągnij te niebieskie portki i siadaj, bo mam ciekawą historię do opowiedzenia.
*
Frig byłby w stanie zignorować groźbę, gdyby nie fakt, że ani jeden z jego wierzycieli nie nazywał się Heim. Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko, gdy nie wiedział, z kim ma do czynienia. Tawerna "Pod Ostatnią Szalupą" była pełna i Frig szybko wymieszał się w tłum, następnie ruszył do kontuaru. Mimo starań, napotkał kilku wierzycieli, którzy jednak ignorowali go, odwracając wzrok. To wzmogło czujność Friga. Zapytał karczmarza o Heima, a ten wskazał złodziejowi stół, za którym siedział mężczyzna, rosły nawet jak na marsańskie warunki.
Frig przeszedł pod ścianą i bez słowa dosiadł się do nieznajomego. Gładko ogolony długowłosy dryblas w płaszczu z soboli, musiał być pewien, że Frig się zjawi, skoro już na niego czekał z kuflem i piwem.
Heim nalał Firgowi trunku i zapytał:
– Mówi się, że jesteś najlepszym włamywaczem na wyspie. To prawda?
– Nie. W całej Mersji. – Frig napił się i wyszczerzył.
– No to dobrze się składa, bo mam robotę w sam raz dla ciebie.
– Nie tracisz czasu, co? Dobrze, zatem pomówmy o konkretach. Co mam zrobić i za ile?
– Wejdź ze mną do wieży Ansalemiego.
Frig niemal upuścił kufel. Odruchowo rozejrzał się, czy nikt nie nadstawia uszu.
– Nie ma takiej kwoty, która by mnie do tego przekonała. Prościej byłoby przepłynąć wpław do Nekary niż porywać się na coś takiego.
Frig wstał, lecz Heim podniósł się błyskawicznie i złapał złodzieja za ramię.
– Jeśli chcesz, możesz być pierwszym pływakiem, który się tego podejmie.
Frig usiadł, a Heim dolał mu piwa i powiedział:
– Posłuchaj uważnie. Spłaciłem twoich wierzycieli, gdyż bałem się, że skończysz w morzu, nim cię znajdę. Oferuję ci nie tylko to, co uda ci się wynieść z wieży, ale i czyste konto. Po wszystkim już mnie nie zobaczysz.
*
– Chwila, mówimy o Ansalemim, tym zwariowanym Panończyku? – zapytał Landorf.
– Tym samym – potwierdził Sven.
– Ale czy on nie ma protekcji klanu Myhre?
– Zgadza się, ale od dawna nikt nie widział Panończyka. Ansalemi regularnie sprowadzał zwierzęta do swojej wieży, gdy nagle zlecenia ustały. Klan wysłał tam emisariusza, ale nikt nie odpowiedział na jego wezwania. Więc Myhrowie postanowili cofnąć protekcję, ba nawet ogłosili nagrodę za informacje o tym, co się dzieje z Panończykiem.
– Czemu sami tam nie wejdą?
– Polityka, boją się incydentu. Panona wciąż jest w stanie wojny z Nekarą, a Mersji zależy na dobrych stosunkach z wrogiem naszego wroga. Wolą, żeby zadanie wykonała osoba niezwiązana z rodziną. – Sven przejechał grubym paluchem po krawędzi kubka. – Domyślasz się chyba, co się tu działo po ogłoszeniu takich rewelacji. Każdy chciał zajrzeć do wieży zwariowanego Panończyka.
– I co się stało?
– I żaden z tych, którzy tam poszli, już nie wrócił, a wybrało się wielu. Całą zimę mówiono o tym lub tamtym, który miał plan, jak zrabować wieżę, a potem słuch o nich ginął.
– I już nikt nie próbuje, a ty chcesz mnie tam wysłać?
– Tak, ale nie w tym rzecz, słuchaj dalej.
*
Frig, pomimo niekorzystnej sytuacji, dostrzegł okazję do uwolnienia się od długów. W pierwszej kolejności musiał jednak wiedzieć więcej o nowym wierzycielu. A w Fang był ktoś, kto mógł mu pomóc.
Frig wszedł do dwupiętrowego domu, znanego w mieście jako "Dziupla". Wprowadziła go jedna z ptaszyn Svena, dzieciak o zimnych, niebieskich oczach i jasnym meszku pod nosem. Główne pomieszczenie było pełne sierot, które piły, jadły, paliły tani tytoń w fajkach, śmiały się, albo kłóciły. Ptaszyna zaprowadził Friga do pokoju na piętrze.
– Frig, stary draniu, jeszcze oddychasz? – przywitał go Sven.
– I mam nadzieję, że tak pozostanie. Dowiedziałeś się czegoś o tym Heimie?
– Kiepska sprawa, to wysłannik Haarstadów, jest nietykalny.
– Wiedziałem.
Frig krążył po pokoju, ignorując sierotę próbującą poczęstować go winem.
– To tłumaczy, dlaczego było go stać na wykupienie twoich długów – dodał Sven, wodząc spojrzeniem za Frigiem.
– I co ja teraz zrobię? Może ucieknę na inną wyspę, albo do Nekary.
– I co tam będziesz robił? Potrafisz tylko kraść i grać w kości, a i tak to drugie kiepsko ci idzie. Spójrz na siebie, jesteś najmniejszym i najchudszym Mersem, jakiego znam. Nawet moje ptaszki przerastają cię o głowę. Na innych wyspach nie znajdziesz zajęcia i umrzesz z głodu, a Nekara jest państwem prawa, złapią cię tam i powieszą, nim zdążysz sprzedać pierwszy łup.
– To co mi zostaje?
– Posłuchaj. – Sven oparł łokcie o blat. – Normalnie bym z tobą nie gadał za dług, który u mnie miałeś, ale jako że jesteśmy kwita, postanowiłem ci pomóc.
Frig podszedł do stołu.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Sven nigdy nie zawiódłby starego przyjaciela.
– Włamiesz się do wieży.
– Co?! Zwariowałeś!
– Posłuchaj. Heim ma przekazać Ansalemiego Panońskiemu wysłannikowi i dopilnować, by ci odpłynęli z Sjuvindar cali i bezpieczni. Ten wysłannik bywał już w wieży. Na pewno dobrze zna jej sekrety. Powiesz Heimowi, że sam nie dasz rady i będzie musiał poprosić Panończyka o pomoc.
– Mam iść tam z człowiekiem Haarstadów i Panończykiem? To jakiś obłęd! Zresztą ten Heim na pewno się nie zgodzi.
– Nie panikuj, pogadam z tym Heimem, powiem mu, jaka jest sytuacja i pomogę przekonać, by w taki właśnie sposób wyciągnął Ansalemiego z wieży. A od siebie dorzucę kogoś, kto będzie chronił twój złodziejski tyłek.
– Kogo?
– Kogoś dobrego.
– A co ty będziesz z tego miał?
– Myhrowie, choć sami nie chcą się w to mieszać, dają nagrodę za zbadanie sprawy Ansalemiego, a dodatkowo zwolni się miejsce w wieży. Pomyślałem, że je zajmę. Moich ptaszyn przybywa, więc potrzebuję więcej miejsca, a na stare lata też przyda mi się cichsza siedziba, z dala od zgiełku miasta.
*
– I co na to Heim, zgodził się? – zapytał Landorf.
– W innej sytuacji byśmy nie rozmawiali. Zresztą nie miał wyjścia. Panończycy wysłali już swojego człowieka, który ma przybyć jutro. Frig nie dałby rady sam, a ja zaoferowałem się dopomóc przedsięwzięciu.
– Dopomóc? Znaczy się znaleźć, osiołka który będzie pilnował by wszystko poszło po twojej myśli?
– Właśnie. – Sven uśmiechnął się chytrze. – To jak, będzie, Landorf? Idziesz na to?
– A co z tego będę miał?
– Wszystkie dobra pozostawione przez Ansalemiego, jeśli nie żyje. A jeśli ma się dobrze, to ja pokryję twoją pensję.
– Potrzebuję zaliczki.
Sven odpiął mieszek od pasa i rzucił go na stół.
– Gdzie jest haczyk?
– Zbyt dobrze mnie znasz – Sven wydął wargi. – Dopilnuj, by Panończycy po wszystkim trafili na łódź.
– Łódź?
– Heim ci wszystko wyjaśni. I pozbądź się Friga.
Landorf uniósł brwi.
– Wiele osób w Fang nadal ma mu za złe, że migał się od spłaty należności, w tym i ja. W końcu ktoś nie wytrzyma i weźmie się za niego. A ty to załatwisz profesjonalnie, bez zbędnej brutalności. Właściwie można powiedzieć, że zrobisz mu przysługę.
*
Sven stał przy oknie, spoglądając za odchodzącym Landorfem, gdy drzwi pokoju się otworzyły. Herszt ptaszyn po chodzie rozpoznał agenta imperium. Sztywny, miarowy krok, jakby Nekarczyk miał włócznię w zadku. Złodziej obrócił się na dźwięk sakwy uderzającej o blat stołu.
– To za załatwienie sprawy Hiema i jego ludzi, druga część zapłaty po dostarczeniu Panończyków na łódź – powiedział Nekarski agent.
– Takie tu mamy zwyczaje – przyznał Sven.
*
Za plecami Landorfa fale rozbijały się o klif. Najemnik, pykając z fajki, patrzył na wieże pośrodku gęstego lasu oraz otaczający go wysoki mur.
– Cholernie dziwne miejsce – powiedział Frig, podchodząc po wzgórzu do Landorfa.
Najemnik zerkał na zbliżającą się łódź o jednym maszcie, zmierzającą ku plaży.
– Też się cieszę, że cię widzę – ciągnął dalej Frig – poważnie, gdy tylko Sven powiedział, że będziemy pracować razem, kamień spadł mi z serca.
Na wzgórze, zaczął wchodzić potężnie zbudowany mężczyzna.
– To Heim – powiedział Frig. – A tam na morzu to pewnie panońska łódź. Wszystkim się spieszy do wieży.
Landorf poprawił kuszę i ruszył w dół zbocza.
– Znasz tego Heima? – zapytał Frig, zrównując się z najemnikiem.
Landorf wypuścił dym, zerkając z ukosa na złodzieja.
– No właśnie, nikt nic o nim nie wie. Wysłannik Haarstadów mówi Sven. Ale coś mi się w nim nie podoba. Jest tak, jakby to powiedzieć…? Tak merski, że jeszcze nie widziałem, by któryś z Mersów był tak merski jak on.
Frig spojrzał na Landorfa, ale najemnik zdawał się skupić całą uwagę na fajce.
Spotkali się z Heimem w połowie wzgórza i ruszyli razem ku plaży.
– A więc to jest Landorf? – zaczął Heim. – Ostatni członek słynnej Srebrnej Kompanii.
– Podobno nie ostatni – poprawił go Frig.
– To, co Kompania wyczyniała w Panonii, przeszło już do legend – kontynuował Heim, ignorując uwagę włamywacza. – Jak was tam nazywali? Krwawe piki, rzeźnicy z panońskich lasów? Cały świat drżał na wspomnienie o nekarskich najemnikach.
– Łącznie z cesarzem Goelzem, który tak się przestraszył powrotu kompanii do macierzy, że kazał ich rozwiązać – wtrącił się Frig.
– Rzekomo za mord, którego mieli się dopuścić w jednej z nekarskich wsi – dodał Heim.
Landorf obserwował postać pozostawioną na brzegu. Panońska łódź odbiła i pomału oddalała się w morze.
– Ty jednak nie wstydzisz się nosić symbolu Kompanii – zauważył Heim.
– A są tacy, którzy wciąż polują na jej członków. O ile dobrze pamiętam, nagrody za głowy Nekarskich najemników nadal są wysokie. Ale tu w Fang nikt nie próbuje dopaść Landorfa – powiedział z dumą w głosie Frig.
– A byli tacy, co próbowali? – zapytał Heim.
Frig szykował się do odpowiedzi, ale ubiegł go najemnik:
– Owszem byli.
– No to się nagadał – powiedział Frig, zamilkł, gdy najemnik spojrzał na niego.
Stanęli na skraju plaży, widząc, że Panończyk zmierza ku nim. Przyglądali się długowłosej niskiej postaci w zielonych szarawarach.
– Chwila, czy to nie… – zaczął Frig.
– Kobieta – dokończył Heim.
Panonka miała niemal białą cerę, która kontrastowała z wielkimi czarnymi oczami, nadając twarzy wyjątkowo upiorny wyraz.
– Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy – wyszeptał Frig gdy obserwowali jak kobieta zbliża się do nich. – Co zatem można powiedzieć o jej duszy, gdy miast w oczy spogląda się w czarną nicość?
– Nazywam się Tauri – powiedziała Panonka, stając przed mężczyznami. – Który z was to Heim?
– To ja – potężny Mers zrobił krok w jej kierunku.
– A ci dwaj? – zapytała.
– Sprawy się skomplikowały, Tauri – zaczął Heim. – Ansalemi nikogo nie wpuszcza do wieży od kilku miesięcy. Nie wiemy, czy żyje, i jaki jest powód jego izolacji. Ten niski Mers to Frig, włamywacz, pomoże nam się dostać do wieży. A ten to…
– Landorf Brandstatter – wtrąciła się Tauri. – Sierżant Srebrnej Kompanii. My w Panonii nie zapomnieliśmy o rzeziach, których dokonaliście. I przyjdzie czas rozliczenia.
Landorf uśmiechnął się lekko, skinął głową i powiedział:
– Zawsze do usług, i w razie potrzeby wiecie, gdzie mnie szukać.
– Zapewniam, że król Joril dowie się o wszystkim, co miało tu miejsce, i lepiej, żebyśmy zastali Ansalemiego w wieży dla dobra stosunków między Mersją i Panonią – Tauri, choć mówiła do Heima, nawet na chwilę nie spuszczała wzroku z najemnika, który opłacał się jej tą samą monetą.
*
Wysoki mur górował nad czwórką postaci, za nim drzewa szumiały, targane wiatrem.
– Szukamy wejścia, czy będziemy się wspinać? – zapytał Heim.
– Wejście powinno być przed nami – powiedziała Tauri.
Wszyscy spojrzeli na ścianę, ale nie było tam wrót ani bramy.
– Może obejdziemy wieżę? – zaproponował Heim.
– Dajcie mi chwilę. – Frig podszedł do ściany i przeczesał trawę rękoma. – Kiedy byłaś tu ostatnio?
– Zeszłej zimy? – Tauri przyglądała się mu badawczo.
– Tu była ścieżka prowadząca w stronę wieży, choć zarosła już trawą. – Frig zbliżył się do ściany i badał jej powierzchnię rękoma. Nagle się zatrzymał i zaczął stukać. Pozostali usłyszeli odgłos uderzenia w drewno.
– Zobaczcie, pomalowane na wzór kamiennej ściany, wrota zlewają się z nią. – Frig uśmiechnął się z satysfakcją i na dowód wyrżnął spory kawałek z pomalowanego drewna.
– Sprytnie – przyznał Heim, przejeżdżając palcem po zagłębieniu. – Widać Ansalemiemu zależy by nikt mu nie przeszkadzał.
– Odsuń się, znalazłem zamek – powiedział Frig, wyciągając wytrych.
Tauri stała nieruchomo, obserwując, jak włamywacz pracuje. Landorf przypatrywał się jej, nie zdołał jednak dostrzec miecza ani nawet sztyletu.
– Jesteś Wiedzącą? – zapytał.
Tauri zignorowała najemnika.
– Kim są Wiedzący? – zapytał Heim.
– Magami, czarodziejemi, szamanami, w Panonii, nazywa się ich Wiedzącymi – wyjaśnił Landorf.
– Jak to rozpoznałeś? – zainteresował się Heim.
– Panończycy już od kołyski wychowują się z bronią, z którą nigdy się nie rozstają, w trakcie życia, to taka tamtejsza tradycja. Tylko Wiedzący nie noszą broni.
– Dlaczego? – dopytywał Heim.
– Bo jej nie potrzebują.
Usłyszeli trzask otwieranego zamka, a po chwili drzwi uchyliły się, ukazując gęsty las.
– Pani przodem – zaproponował Frig, wskazując Tauri drogę. Pozostali ruszyli za Panonką.
*
Heim został z tyłu, odczekując, aż towarzysze wejdą w gęstwinę, a następnie uchylił zamaskowane drzwi i podłożył grubą gałąź aby mieć pewność, że pozostaną otwarte.
*
Gad podniósł powieki, świadomość Ansalemiego obudziła się wraz ze zwierzęciem. Panończyk czuł każdy mięsień zwiniętego gadziego ciała. Zobaczył las w zimnych i ciepłych barwach. Język pomału wysunął się z masywnej szczęki, a Ansalemi wyczuł nowe zapachy. Ktoś naruszył jego terytorium łowieckie. W świadomości Panończyka eksplodowała niepohamowana chęć mordu. Długi kształt rozwinął się bezszelestnie i gad zaczął pełznąć między drzewami, tropiąc zapach intruzów.
*
Trzech Nekarskich agentów minęło ukryte wejście i zapuściło się w gąszcz. Ich czarne stroje zlewały się z półmrokiem panującym w ogrodzie Ansalemiego. Ślady były aż nadto wyraźne. Połamane gałęzie zwisały z drzew i krzewów, jakby nie ludzie, a duże zwierzę przedzierało się przez gęstwinę. Dowódca nagle stanął. Pozostali agenci wyciągnęli rzutki i błyskawicznie przykucnęli. Dowódca, trzymając sztylet w dłoni, wpatrywał się w gałęzie tuż na wysokości głowy. Wiatr przemknął po koronach drzew, a cały ogród Ansalemiego zafalował. Dowódca odwrócił się ostrożnie i dał znać ludziom, że droga jest wolna. Las przed Nekarczykami poruszył się, olbrzymi zielony łeb wystrzelił spomiędzy gałęzi. Szeroko rozwarte szczęki złapały dowódcę w pasie i wyciągnęły w zieloną otchłań. Nekarczycy usłyszeli przeraźliwy krzyk, gwałtownie urwany. Zapadła cisza, mącona jedynie szumem drzew.
*
Ansalemi nie mógł przywyknąć do dławienia. Ciało Nekarczyka popychane mięśniami węża powoli zsuwało się do gardła. Panończyk czuł skórę człowieka, smak ubrania i włosów. Choć kości były połamane, a organy i mięśnie zamienione w krwawą masę, człowiek był trudny do połknięcia. Gad rozkoszował się posiłkiem, a Ansalemi doznawał nieopisanych katuszy, świadomy pokarmu, który zmuszony był przyjąć. W splotach coś drgnęło, Panończyk wyczuł to od razu i zmusił gada do działania. Masywne cielsko zacisnęło się wokół drugiego z Nekarczyków. Las przeszył trzask łamanych kości, twarz człowieka zsiniała, usta otworzyły się w niemych okrzykach bólu, oczy ofiary wyszły z oczodołów, a po chwili wpłynęły. Nekarczyk zastygł. Ansalemi znów poczuł obrzydzenie, gdy ciało przesunęło się w pysku o kolejne centymetry.
*
Przedzierali się przez gąszcz, z trudem nadążając za Tauri, która przemykała między gałęziami bezszelestnie, niczym duch. Frig klął co chwilę, wpadając na jakiś krzew, a Landorf, choć starał się nie zostawiać śladów, nie był w stanie ominąć wszystkich przeszkód. Heim z kolei wyciągnął miecz i zaczął wyrąbywać drogę. Tauri nagle stanęła.
– Coś się stało? – zapytał Heim, odrąbując sporą gałąź.
– Powinniśmy już być przy wieży.
– Panończyk, który zgubił się w lesie, to tak, jakby karp zgubił się w stawie – zaśmiał się Frig.
– Ktoś będzie musiał wejść na drzewo i sprawdzić, gdzie jest wieża – powiedział Landorf, kładąc rękę na ramieniu Friga.
Z twarzy złodziej zniknął uśmiech, spojrzał wzdłuż konaru, ciągnącego się na dobre kilkanaście metrów, resztę drzewa zasłaniała warstwa gęstego listowia.
*
– Widzisz go? – zapytał Heim. Landorf pokręcił głową, wypuścił dym i wyciągnął fajkę z ust.
– Frig?! – zawołał Heim.
– Jest zbyt wysoko, wśród gałęzi, przy tym wietrze z pewnością cię nie usłyszy – powiedział Landorf, z ukosa obserwując Tauri zapatrzoną w gęstwinę.
Nagle, przeraźliwy krzyk rozległ się między drzewami. Landorf sięgnął do bandoletu. Heim nawet nie drgnął.
– Słyszałeś?
Heim zdawał się nie rozumieć pytania najemnika. Zamiast tego, spojrzał tam gdzie stała Tauri.
– Panonka, przepadła! – krzyknął Heim i ruszył za uciekinierką.
*
Frig miał szczęście, mocnych gałęzi do wspinaczki nie brakowało i rosły gęsto, dzięki czemu mógł bez przeszkód piąć się w górę. Gdy nieco opadł z sił, przysiadł i spojrzał w dół. Nie dostrzegł nic prócz otaczających go liści i konarów.
– No dobra, to drzewo musi kiedyś się skończyć – powiedział i podjął wspinaczkę.
Pień stawał się coraz węższy, a wkrótce Frig poczuł powiew wiatru na twarzy. Rozsunął gałęzie, a jego oczom ukazał się widok na ogród Ansalemiego i Mroźne Morze. Frig przeszedł na drugą stronę pnia i dojrzał wieżę. Las otaczał ją z każdej strony, a część z drzew musiała wyrastać tuż przy niej. Złodziej zaczął schodzić, lecz zatrzymał się w miejscu, gdzie gałęzie były najdłuższe i było ich najwięcej.
– To się może udać – wyszeptał i spróbował sięgnąć gałęzi sąsiedniego drzewa.
*
Lata walk w Panonie nauczyły Landorfa, jak poruszać się po lasach. Więc żaden dźwięk nie zdradził najemnika, gdy dotarł do Heima i Nekarczyka, mimo to byli przygotowani. Nóż imperialnych służb specjalnych tkwił przy szyi Heima, a agent krył się za szerokimi plecami Mersa. Landorf z wycelowaną kuszą zamarł w miejscu.
– Landorf, opuść kuszę – powiedział Heim. – Ten szpieg chce Tauri, nie ma sensu zgrywać bohatera.
Agent znał się na robocie i wystawał zza pleców Heima tylko na tyle, na ile było to konieczne, by widzieć przeciwnika. Landorf jednak nie musiał celować w niego.
– Wiesz Heim, co cię zdradziło? – zapytał Landorf i ciągnął dalej, nim wyraz zdziwienia odmalował się na twarzy dryblasa. – O Srebrnej Kompanii tylko w Nekarze mówi się, że jest słynna.
Bełt z głuchym stuknięciem utkwił w czole zaskoczonego Heima. Agent wyskoczył zza osuwającego się na ziemię ciała i lotki wystrzeliły w stronę Landorfa. Najemnik odskoczył za pień drzewa, ale nie był wystarczająco szybki i jeden z noży wbił się w lewe ramię. Landorf bezskutecznie próbował podnieść kuszę. Ostrze noża głęboko utkwiło w mięśniu i ramię było bezużyteczne. Sięgnął do pasa po bandolet, gdy czarny kształt szpiega mignął mu między drzewami. Najemnik odskoczył w ostatniej chwili, a następna lotka utkwiła w pniu, tam gdzie przed chwilą znajdowała się głowa Landorfa. Przebiegł w kierunku kolejnej osłony, unikając pocisków i skoczył za krzak jeżyn. Dopiero teraz zdołał wydobyć broń. Spojrzał poprzez zarośla. Czarny kształt przeciwnika mignął między drzewami. Landorf wiedział, że będzie chciał go zajść z flanki. Stanął w pozycji strzeleckiej i zaczął wędrować bronią między drzewami. Nekarski agent pojawił się niczym cień. Bandolet wypalił, przesłaniając dymem widoczność najemnikowi. Jedna z lotek przeleciała tuż obok policzka Landorfa, a w następnej chwili coś szarpnęło najemnikiem i zwaliło go na ziemię. To agent, siedząc teraz okrakiem na Landorfie, jedną ręką trzymając go za gardło, przygważdżając mu głowę do podłoża.
– Chybiłeś – wysyczał agent, drugą ręką dobywając sztyletu.
Landorf złapał lotkę tkwiącą w ramieniu, wyszarpnął ostrze i wbił w bok szpiega. Agent wybałuszył oczy, mimo to nie zatrzymał się i zamachnął. Landorf w ostatniej chwili zasłonił pierś zranioną ręką. Ostrze sztyletu przebiło przedramię i weszło w tors jednak niewystarczająco głęboko. Landorf wyciągnął lotkę i wbił ją agentowi pod brodę. Szpieg zesztywniał i opadł na pierś najemnika.
*
Sama idea stworzenia kryształu była szaleństwem, więc naturalnie zadanie to powierzono szaleńcowi, jakim z pewnością był Ansalemi. Już pierwsza wizyta na Sjuvindar upewniła Tauri, że w najlepszym wypadku całe przedsięwzięcie jest marnotrawstwem czasu i zasobów. Ale nie spodziewała się, że może dojść do najgorszego – że alchemik podoła zadaniu. Gdy do Panony dotarła wiadomość od Ansalemiego, król Joril rozkazał Tauri sprowadzić kryształ. Wszystko jednak było nie takie, jak powinno. Gdy tylko dowiedziała się, że alchemik przepadł bez wieści, powinna zaniechać misji, ale chęć sprawdzenia kryształu była zbyt nęcąca. Szelest wśród drzew wyrwał Panonkę z za myślenia. To drozd przysiadł na jednej z gałęzi.
– Witaj, maleńki, a już myślałam, że w tej wymarłej głuszy nie ma żadnych istot – powiedziała Tauri, zamykając oczy i wyciągnęła rękę.
Skupiła całą siłę woli na ptaku. Drozd zleciał i przysiadł na nadgarstku. Tauri poczuła lekkość i wiatr muskający pióra. A gdy otworzyła powieki, patrzyła na siebie z wysokości, oczyma drozda. Przeleciała między gałęziami i wydostała ptaka ponad korony drzew. Wieża była niedaleko i wiedziała już, w którym kierunku się udać. Bezkres nieba i szczyty drzew zniknęły nagle. Tauri spojrzała w gęstwinę, skąd nagły huk wyrwał ją z transu. Wtedy liście i kora drgnęły. Las poruszył się, nabierając kształtu brązowo-zielonego, ozdobionego cętkami gada. Olbrzymi wąż zsunął się z gałęzi, bezszelestnie opadł na ściółkę i podniósł łeb. Rozszczepiony język raz po raz pojawiał się, by chłonąć otoczenie. Tauri zamarła. Łeb węża pomału skierował się ku Panonce. Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Skoczyła. Masywne cielsko wystrzeliło, pysk uderzył Tauri w tors, jednak gad nie zdołał chwycić jej w szczęki. Tauri przetoczyła się po ziemi, wyjąć z bólu. Wstała mimo strzaskanych żeber i popędziła w stronę wieży, omijając sprawnie wszelkie przeszkody, ale nawet Panończyk wychowany w gęstych lasach nie mógł się równać z zwinnym gadem, który błyskawicznie wił się między drzewami. Olbrzymi obły kształt skracał dystans do ofiary, gdy Tauri zauważyła szary kamień wieży między liśćmi. Przeskoczyła nad zwalonym pniem i wtedy zobaczyła zwisającą z gałęzi dłoń. Błyskawicznie podjęła decyzję i pochwyciła ją. Frig wciągnął Tauri na gałąź z największym trudem. Wąż okręcił się wokół pnia, jakby chciał go zmiażdżyć masywnym cielskiem, i zaczął pełznąć w górę.
– Szybko! – wrzasnął rozpaczliwie Frig, pomagając Panonce wejść na kolejną gałąź.
Zaczęli się wspinać.
– Szybciej, ku koronie! Tam drzewo go nie utrzyma! – zachęcał złodziej.
Wąż podążał za nimi, dopóki pierwsze gałęzie nie zaczęły się pod nim łamać. Wtedy znieruchomiał, wsuwając język i wodząc łbem za zdobyczą. Tauri również stanęła i przylgnęła do pnia, czując ból w boku, gdzie łeb gada pogruchotał jej kości.
– Tauri?! – zawołał Frig, wyciągając dłoń, jednak Panonka nie była w stanie jej sięgnąć.
Kaszlnęła, wypluwając krew. Gad zareagował natychmiast, ruszając do ataku. Na szczęście kolejna gałąź złamała się pod masywnym ciałem, znów go zatrzymując. Wtedy Tauri dostrzegła oczy węża, jednolicie czarne, zupełnie jak jej oczy.
– Ansalemi? – wyszeptała.
Wąż drgnął na dźwięk imienia alchemika, potrząsając łbem i zaczął zsuwać się po pniu.
– Był blisko – powiedział Frig, przyglądając się Tauri, której krew z ust spływała na brodę. – Coś ty powiedziała tej bestii, że zrezygnowała? Jakieś tajemne panońskie zaklęcie?
Tauri niemal leżała na rozłożystych gałęziach i oddychała ciężko.
– Wybacz, zrobiłem co mogłem – kontynuował Frig – ale rozumiesz… Wieża sama się nie splądruje. Obiecuję, że po wszystkim przyślę tu kogoś po ciebie.
Nim Frig zaczął sięgać po gałąź sąsiedniego drzewa, Tauri złapała go za nogawkę.
– Nie dasz rady sam. Pomogę ci. Wypatruj drozda.
Frig przyglądał się Panonce przez chwilę, w końcu tylko skinął głową i przeszedł na sąsiednie drzewo.
*
Złodziej dotarł pod samą wieżę, a gad nie opuszczał go przez całą drogę, czekając na błąd Friga. Nie było mowy o zejściu i szukaniu wejścia z ziemi. Na szczęście złodziej dostrzegł stopnie wyrastające z wieży. Stanął na najpewniejszej, w jego mniemaniu, gałęzi i przeszedł po niej na kamienny stopień. Przy samej wieży było niewiele miejsca, więc Frig przylgnął do ściany i ruszył po stopniach pnących się wokół domu Ansalemiego. Wkrótce wyszedł ponad szczyty drzew, a silny wiatr zaczął mu doskwierać. Przestrzeń rozpościerająca się wokół i brak jakiejkolwiek bariery sprawiły, że dłonie Friga momentalnie stały się mokre od potu. Szedł teraz ostrożnie po wyślizganych stopniach, nie odrywając pleców od ściany, dopóki skroń złodzieja nie natrafiła na wylot lufy bandoletu.
– Miło cię znowu widzieć, Landorf – zaczął Frig, spoglądając na zakrwawioną rękę najemnika, wiszącą na zaimprowizowanym temblaku z kawałka koszuli. – Miałeś przyjemność z pupilem Ansalemiego?
– Nie był zbyt zajęty pilnowaniem zdobyczy łażącej po drzewach. Wyprzedziłem was. I postanowiłem tu poczekać na ciebie.
Landorf bardzo uważnie przyglądał się złodziejowi.
– Możesz odstawić broń od mojej głowy? – zaproponował Frig.
– Co z Tauri?
– Zostawiłem ją na jednym z drzew, po tym jak pokiereszował ją wąż.
– Dobrze, a teraz skup się, Frig. Nie mogę cię już ufać, ale nadal jestem ciekaw, co takiego kryje się w wieży. Zbadamy ją razem, ale jeden fałszywy ruch, a twoje truchło posłuży jako karma dla gada. Rozumiemy się?
Frig ostrożnie pokiwał głową, dając znak, że wszystko jest jasne.
– Teraz postaraj się mnie ominąć i prowadź.
Frig ustawił się frontem do najemnika i ostrożnie postawił stopę na stopniu za Landorfem. Przez chwilę stali twarzą w twarz.
– Nie zmieszczę się – wyjęczał Frig, ledwie trzymając stopy na krawędzi schodów.
Landorf przywarł do ściany schował broń i złapał złodzieja za pasek spodni.
– Będę cię asekurował.
– Jeśli omsknie mi się noga, to zlecimy obaj – zauważył Frig. – Więc chyba jednak trochę mi ufasz.
– Nie główkuj tyle, tylko przechodź, bo jeszcze ktoś nas zauważy w tej dwuznacznej sytuacji – warknął Landorf.
Frig przedostał się przed najemnika nie bez trudu i obaj ruszyli w górę schodów. Złodziej zerkał czasem za siebie i zauważył, że Landorf bandolet trzyma w pogotowiu. Schody zdawały się nie mieć końca.
– No pięknie, i co teraz? – powiedział Frig.
Landorf zerknął mu przez ramię. Schody kończyły się przy przybudówce, jednak zamiast prowadzić do drzwi, ostatni stopień tkwił przy ścianie.
– Zbadaj to – zaproponował Landorf.
– Stopnie kończą się przy ścianie, co mam badać?
– Może to ten sam kamuflaż co przy murze.
We Frigu odżyła nadzieja. Pokonał kolejne dwa stopnie, lecz nim postawił nogę na ostatnim, z dachu wieży usłyszał ptasi śpiew. Złodziej stanął i spojrzał na drozda. W melodii, choć pięknej, kryła się przestroga.
– Tauri? – zapytał Frig.
– Na co czekasz? – Landorf starał się przekrzyczeć dmący wiatr.
Frig przykucnął i położył dłoń na ostatnim stopniu, ten momentalnie schował się w ścianie ze zgrzytem mechanizmu uruchamiającego pułapkę. Złodziej stracił równowagę i wrzasnął rozpaczliwie. Landorf odrzucił broń i doskoczył na czas, by złapać Friga za długie włosy. Złodziej ponownie zawył, tym razem z bólu. Najemnik podciągnął włamywacza i obaj polecieli po stopniach, tylko cudem nie spadając z wieży. Wstali ostrożnie i podeszli do przeszkody. Stopień, wysuwając się wolno ze ściany wracał na swoje miejsce.
– Dziękuję – powiedział Frig.
– Myśl lepiej, co dalej. Zdołasz zbadać ścianę z odległości?
Frig pokręcił głową z rezygnacją. Wtedy zauważył, jak drozd zlatuje z dachu i siada na gzymsie ciągnącym się wokół wieży. Zaśpiewał zachęcająco.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał Landorf, patrząc z niekrytym zdziwieniem na pochylającego się nad gzymsem Friga.
– Chyba coś strasznie głupiego – powiedział złodziej.
W następnej chwili zawisł na ornamencie. Drozd podskakując, zniknął za łukiem wieży, a Frig zaczął przesuwać dłoń za dłonią, wisząc nad przepaścią. Po chwili zobaczył ptaka.
– Tauri? Mam nadzieję, że to ty – wysapał Frig.
Drozd pokręcił głową i pofrunął wzdłuż wieży. Frig, dysząc ciężko, przesuwał się, czując, jak drętwieją ręce. Rozejrzał się za drozdem, ale nigdzie nie dostrzegł ptaka. Panika ścisnęła Frigowi gardło, wiedział, że nie starczy mu sił na powrót. Zamknął oczy, z całych sił zaciskając palce na gzymsie. Przez wyjący wiatr usłyszał śpiew, który zmusił go do działania. Frig otworzył oczy. Drozda nie było, ale śpiew wyraźnie dochodził do złodzieja z wnętrza wieży. Frig na nierównościach ściany odnalazł stopą podporę i podciągnął się na rękach. Wtedy dojrzał niewielkie okno. Zdołał sięgnąć parapetu i wdrapać się do wnętrza wieży, po czym padł na deski, dysząc ciężko. Drozd przysiadł tuż przy czerwonej z wysiłku twarzy złodzieja i zaśpiewał melodyjnie.
– Dobra, już wstaję – wysapał Frig.
W gabinecie stały regały z księgami i przyrządami o tajemniczym zastosowaniu. Na środku ustawiono okrągły stolik, przy którym na krześle spoczywał szkielet w mocno nadgryzionej przez mole szacie. Z czaszki wyrastały długie białe włosy, a kościane ręce, wciąż obwieszone zasuszoną skórą, spoczywały na blacie, ściskając w palcach czerwony kryształ. Klejnot lśnił purpurą, przyciągając uwagę złodzieja. Frig ruszył do stolika, wtedy drozd zaśpiewał ostrzegawczo, podleciał i usiadł na krysztale, zaciskając szpony na zdobyczy.
– Rozumiem, ale daj mi jakąś nagrodę pocieszenia – poskarżył się Frig.
Ptak obrócił głowę w stronę starego kuferka. Frig przykucnął przy nim i wyciągnął wytrych. Mocował się z zamkiem do chwili, gdy zapadki wskoczyły na odpowiednie miejsca i zamek puścił. W środku leżały księgi i szaty. Złodziej przekopywał zawartość do chwili gdy natrafił na dwie sakwy. W pierwszej znalazł złote monety w nominałach merskich i panońskich. Gdy otworzył drugą, szczęka Friga opadła na chwilę. Pośpiesznie schował jej zawartość do kieszeni, pierwszą zawiesił na ramieniu i ruszył do drzwi. Nagle przypomniał sobie o pułapce na zewnątrz. Stanął i spojrzał na drozda. Ptaka jednak już nie było, a wraz z nim zniknął kryształ. Frig zrzucił szczątki na podłogę, podniósł krzesło i postawił je przed drzwiami. Ledwo drewniane nogi dotknęły podłogi, zapadnia otworzyła się i mebel pofrunął w las pod przybudówką. Frig stracił równowagę, zdołał wyciągnąć ręce i w ostatniej chwili oprzeć je o drzwi. Spoglądał w przestrzeń, licząc, że mechanizm, zadziała w drugą stronę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ostrożnie przekroczył przepaść, wyciągnął wytrych i umieścił w zamku drzwi. Landorf siedział na stopniach, badają przebite przedramię i ranę na piersi. Druga była jedynie powierzchowna, jednak ręka mimo ucisku krwawiła. Wstał, sięgając po toporek, gdy drzwi skrzypnęły. Ściana otwarła się, odsłaniając stojącego nad zapadnią Friga.
– I jak łowy? – zapytał Landorf.
– Mam to – odpowiedział Frig, unosząc sakwę z złotem i potrząsając nią. – Ale i tak mi nie wierzysz, więc wejdź i sam się rozejrzyj.
– Masz rację, nie wierzę ci.
Landorf ominął obie pułapki i zaczął przeszukiwać pracownię Ansalemiego. Gdy nie znalazł niczego wartego uwagi, odebrał sakwę od Friga i zaczął dzielić złoto na okrągłym stoliku.
– Słusznie, Landorf. Kto wie, czy obaj wyjdziemy z tego cało – przyznał Frig. – Z drugiej strony szkoda by połowa tego złota się zmarnowała.
– O moją część możesz być spokojny. A co z kryształem? – zapytał najemnik, nie przestając liczyć.
– I tak mi nie uwierzysz.
– Spróbuj może miło cię zaskoczę.
– Tauri go ma.
– Masz rację, nie wierzę ci. Ale to nie moja sprawa. Umowa ze Svenem już mnie nie obowiązuje, a tu jest więcej, niż spodziewałem się zarobić.
Frig spojrzał na Landorfa pytająco, ale najemnik nie powiedział już nic więcej. Spakował swoją część łupu i ruszył do schodów.
– A co z wężem? – zapytał Frig.
– Pomartwimy się o to na dole.
*
Powieki Tauri powoli otwierały się, kiedy jej palce spoczęły na lśniącym krysztale. Spoglądała na purpurowe światło bijące z artefaktu. Drozd pokiwał głową, puścił kryształ i odleciał. Tauri schowała zdobycz do sakiewki i ostrożnie zeszła z drzewa. Rana dawała o sobie znać, a gdy tylko stanęła na ziemi, kaszlnęła, wypluwając krew. Usiadła, opierając się o pień i wyciągnęła kryształ. Zamknęła oczy, skupiając wolę na artefakcie.
*
Ansalemi poczuł, jak gad podrywa się. Zaczął pełznąć. Masywne mięśnie popychały cielsko przez las. Nie panował nad wężem. Wola Ansalemiego zawładnęła bestią na jakiś czas, ale jej nie ujarzmiła. Instynkt gada, tygodniami kawałek po kawałku odzyskiwał sprawczość, spychając wolę alchemika do najgłębszych zakamarków jaźni, do chwili, gdy Ansalemi stał się jedynie przebłyskiem woli. Anomalią w zachowaniu, skazą na psychice. Ale był, istniał, a dopóki świadomość alchemika przetrwała, dopóty mógł o nią walczyć. Już po chwili Ansalemi wyczuł, że zachowanie węża nie jest podyktowane naturalnym odruchem. Coś go przyzywało.
*
Landorf ostrożnie zszedł ze schodów wieży i rozejrzał się.
– I jak? – usłyszał pytanie Friga, który obserwował działania najemnika z góry.
Landorf powoli obszedł siedzibę Ansalemiego. Zatrzymał się przy pistolecie leżącym na mchu. Podniósł broń i dostrzegł ślad pozostawiony przez węża, prowadzący między drzewami.
*
Tauri coraz mocniej czuła zbliżające się zwierzę. Pędziło na spotkanie, sterowane kryształem. Było coś jeszcze, siła odpierająca wolę Tauri, sprawiająca, że gad coraz mocniej walczył z wzywającym go artefaktem.
*
Wąż podpełzł do Wiedzącej, skręcił ciało i uniósł łeb nad ofiarą. Ansalemi w strzępach wspomnień odnalazł twarz kobiety. Wiedział już, kim jest i co zamierza. Pchnął węża do ataku. Ciało gada wystrzeliło i zamarło tuż przed twarzą Tauri. Ansalemi poczuł, jak do świadomości węża wdziera się wola Wiedzącej. Najpierw niewielkim strumieniem, powstrzymując zwierzę przed atakiem, by po chwili wlać się potokiem i zawładnąć gadem. Alchemik już od tygodni z ledwością utrzymywał kontrolę. Teraz, w obliczu nieugiętej woli Wiedzącej, poczuł, jak odchodzi w niebyt, opuszczając gadzią jaźń.
*
Frig nie znał się na tropieniu, ale wyżłobiony w ziemi ślad był na tyle wyraźny, że nawet on dostrzegł, że najemnik prowadzi ich tropem węża. Złodziej nie wnikał w motywację Lanforfa, choć nie podobał mu się kierunek, w którym podążają.
– To to drzewo, gdzie zostawiłem Tauri! – zawołał Frig, gdy wyszli zza gęstych zarośli.
– Ciszej – warknął Landorf, badając ślady w ziemi.
– Spójrz. – Frig wskazał opartą o pień Wiedzącą i nie czekając na reakcję Landorfa, podbiegł do drzewa.
Kobieta była pogrążona w głębokim transie, Friga jednak bardziej interesował kryształ, który ściskała w dłoniach. Złodziej sięgnął po zdobycz.
– Frig, odsuń się, powoli.
Coś w głosie najemnika sprawiło, że złodziej cofnął dłoń. Ostrożnie podniósł głowę i dostrzegł osuwające się z gałęzi cętkowane cielsko. Wąż zawiesił pysk na wysokości głowy złodzieja. Frig spojrzał w czarne oczy gada i poczuł, jak strach ściska mu pierś.
– Frig, cofnij się.
Słowa Landorfa dochodziły do złodzieja z bardzo daleka, zagłuszały je panika i inny głos, który rozległ się pod czaszką Friga.
– Odejdźcie czym prędzej, z trudem panuję nad ciałem węża. Kryształ scala mnie z nim, uciekajcie, póki jest jeszcze czas.
Frig poczuł szarpnięcie. To Landorf ciągnąc go za pasek spodni zmusił złodzieja do pierwszego kroku w tył. Wąż syknął ostrzegawczo, lecz nie zaatakował.
– Landorf, to ona jest w tym…
– Wiem, ale to już nie nasz problem.
Niespodziewanie Frig wyciągnął bandolet zza paska najemnika i wypalił w węża. Kula trafiła w gałąź, z której zwisał i masywne cielsko runęło na ziemię. Złodziej skoczył ku Tauri i wyrwał jej z dłoni kryształ. Wąż wystrzelił z rozwartą paszczą, Frig próbował odskoczyć, lecz gad zatopił zęby w barku złodzieja. Ciało węża skręciło się błyskawicznie, oplatając ofiarę. Landorf podbiegł do Wiedzącej i gwałtownie nią potrząsnął. Tauri otworzyła oczy, które przez chwilę były żółte z pionową źrenicą, ta szybko rozlała się, wypełniając tęczówki i białka czernią, nadając oczom Tauri dawny wygląd. Wąż syknął i spróbował sięgnąć paszczą najemnika. Landorf odskoczył, dobywając toporek. Ciął zza głowy po pysku gada. Wąż cofnął rozcięty łeb, zaciskając mocniej zwoje wokół Friga, którego twarz zsiniała. Złodziej otworzył usta w niemym okrzykach bólu. Landorf doskoczył do gada, który uniósł głowę, górując nad najemnikiem. Wąż i Landorf zaatakowali równocześnie, jednak człowiek był zdecydowanie zbyt wolny. Gad wbił zęby w lewy bark najemnika, tuż przy szyi i przygniótł go do ziemi. Tauri wstała z trudem i rzuciła się w stronę walczących. Zdołała dotrzeć do gadziego pyska i przycisnęła dłonie do łusek. W chaotycznej szarpaninie próbowała dotrzeć do jaźni gada i zagłuszyć morderczy instynkt. Wąż poczuł, jak Wiedząca wdziera się w jego umysł. Po raz pierwszy od dawna był wolny i nie zamierzał ponownie dać się sterować. Skręcił masywne cielsko, uderzając w Tauri. Wiedząca runęła na ziemię. Tym samym gad rozluźnił splot wokół Friga, który uwolniony z trudem łapał powietrze. Wąż zaczął wycofywać się między drzewa, ciągnąc za sobą Landorfa. Najemnika rozpaczliwie próbował wbić topór w gadzi pysk lecz bezskutecznie. Tauri wstała i ruszyła za wężem z wyciągniętymi dłońmi. Gad ponownie poczuł Wiedzącą. Puścił Landorfa i błyskawicznie wycofał się między drzewa, znikając w gęstwinie.
*
Noc w ogrodzie Ansalemiego była ciemna i cicha. Poza ogniskiem, panował nieprzenikniony mrok, w którym najmniejszy szelest rozpalał czujność Wiedzącej, złodzieja i najemnika. Tauri podeszła do Landorfa i sprawdziła opatrunek. Po chwili zastanowienia postanowiła zmienić go na nowy. Najemnik wiedział, że Wiedzące znają się jak nikt na ziołach, a to, co stanowiło część opatrunku w postaci zielonej papki, mogło pomóc lub zainfekować ranę, przynosząc śmierć w męczarniach.
– Gdybym chciała oglądać twoją śmierć, zostawiłabym cię w paszczy węża – powiedziała Tauri, widząc nieufność, z jaką najemnik spoglądał na opatrunek.
– Czemu tego nie zrobiłaś?
– W Panonie mamy takie powiedzenie: Wspólny trud jednoczy najzacieklejszych wrogów.
– Jest w tym sporo prawdy – zauważył Frig.
– Jak twoje żebra? – zapytała Tauri.
– Zdaje się, że są całe, w przeciwieństwie do twoich.
Frig wstał posykując z bólu i pomógł usiąść Wiedzącej przy ognisku, a następnie położyć się. Zanim Frig wrócił na miejsce, Tauri już spała.
– Czemu jej pomogłeś? – zapytał Landorf, zapalając fajkę od żarzącego się patyka.
– Bo ja wiem, może to był mój złodziejski honor.
– Nie gadaj głupot. Złodziejski honor w Sjuvindar to przestroga, by nikomu nie ufać.
– Wiem, ale miło było, chociaż raz w życiu, zrobić coś pożytecznego. A poza tym, mieliśmy odstawić Panonkę na łódź wraz z Ansalemim. Więc chyba przyznasz, że robota została wykonana. Sven powinien być zadowolony.
– Gruby Sven. – Landorf zapatrzył się w ogień. – On mógłby cię sporo nauczyć o złodziejskim honorze.
– Co masz na myśli?
Landorf nie odpowiedział, zadumany nad fajką, pogrążył się w myślach.
*
Wstali nad ranem. Nim ruszyli do wyjścia, Landorf zaprowadził ich do Heima.
To nekarski agent, tak samo jak ten drugi ubrany na czarno – powiedział najemnik. – Obawiam się Tauri, że nie czeka na ciebie żadna łódź od Haarstadów.
– Skąd się tu wzięli? – Frig nie potrafił oderwać wzroku od bełtu tkwiącego w czole Heima.
– Jak znam życie, to Sven się z nimi dogadał. Wiedział o przybyciu wysłanników z Panony i postanowił zgarnąć nagrodę od Myhrów, przejąć siedzibę Ansalemiego i zdobyć Nekarskie złoto za wydanie Tauri w ręce agentów.
– Ale… – zaczął Frig.
– Z pewnością prawdziwy Heim nieopatrznie zgłosił się do Grubego Svena, licząc, że pomoże rozwiązać problem – przerwał mu Landorf.
– Myślisz, że agenci Nekary wciąż są w Fang? – zapytała Tauri.
– Z pewnością czekają na łódź, która miała zabrać cię i Ansalemiego do Nekary.
– Ale Sven… – odezwał się Frig, jednak Landorf nie dał mu dojść do słowa.
– Sven obiecał zapłacić mi ekstra, jeśli zabiję cię po wszystkim. A ja pewnie skończyłbym z Nekarskim sztyletem w plecach. To właśnie jest złodziejski honor.
– Agenci nie odpuszczą – zauważyła Tauri.
– Sven także – dodał Frig.
– Jest jednak coś, co możemy zrobić – powiedział Landorf.
– Zgodziłeś się mnie zabić, niby czemu miałbym ci ufać! – wybuchnął Frig.
– Może dlatego, że od kiedy przystałem na propozycję Svena, uratowałem ci życie już dwukrotnie. Mordowanie cię teraz byłoby niekonsekwentne. A może dlatego, że pojmuję honor zupełnie inaczej niż Sven.
*
Sven był niepocieszony widokiem Friga. Jednak był elastyczny. Śmierć Landorfa była dla niego mniejszym problemem – bardziej martwiła go dalsza część historii złodzieja.
– Zatem przeżyłeś tylko ty i Panoński wysłannik – stwierdził Sven, bębniąc palcami o blat stołu. – Nie masz pojęcia, Frig, ile masz szczęścia. Dobra, trzeba doprowadzić sprawę do końca.
– Ja swoje zrobiłem, zresztą Heim nie żyje, a wraz z nim przepadł mój dług – Frig uśmiechnął się z satysfakcję.
– Tak, jednak zobowiązałem się, że dostarczę Panończyka w odpowiednie ręce.
– To już twój problem.
– Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę! – ryknął Sven, rąbnąwszy pięścią w stół.
– Po co te nerwy? Chętnie cię zaprowadzę do Panończyka, a właściwie Panonki, bo to kobieta. Oczywiście za odpowiednią zapłatą.
*
Sven nie lubił załatwiać spraw osobiście, ale ta sytuacja tego wymagała. Nie ufał Frigowi, a jego ptaszyny były zbyt płochliwe do takiej roboty. Wieczorem, wraz z Frigiem, spotkali się w porcie i weszli na łódź. Nekarczycy byli nerwowi, wysłali za agentem podającym się za Heima kilku ludzi, by dopiąć sprawę do końca, ale ci jak dotąd nie wrócili. Chwilę trwało nim szpiedzy przystali na propozycję Svena, i łódź wypłynęła z Fang w kierunku wieży Ansalemiego. Sven podszedł do Friga, który spokojnie obserwował fale.
– Poza pułapkami i tym wężem, który pożarł Landorfa, niech mu ziemia lekką będzie, nie zauważyłeś nic więcej? – zapytał.
– Nie – odparł Frig.
– Widzisz, moi chlebodawcy podobno stracili kilku ludzi, których wysłali za Himem.
– Sven, stary przyjacielu, co mnie interesują sprawy twoich pryncypałów. Kimkolwiek są.
– Masz rację, dobrze się spisałeś – powiedział Sven, poklepując Friga po plecach.
*
– Jesteś pewna, że dasz radę? – zapytał Landorf.
– Zdaje się, że nie ma innego wyjścia. Jeśli odbierzesz mi kryształ, powinnam uwolnić się z ciała węża. Tak jak miało to miejsce w lesie.
– Miałem na myśli, czy dasz radę go przyzwać na czas? – poprawił się Landorf.
– Tak, kryształ ma wielką moc oddziaływania. Jestem pewna, że żadne zwierzę nie zdoła mu się oprzeć.
*
Łódź zacumowała przy kamienistej plaży. Nekarscy agenci poluzowali żagle i przeciągnęli łajbę na ląd. Było ich pięciu, szli tuż za Svenem i Frigiem. Księżyc świecił w pełni, górując nad wieżą Ansalemiego.
– Tam jest, tak jak ją zostawiłem – Frig wskazał postać stojącą niedaleko murów otaczających wieżę.
Agenci zbliżyli się do Tauri okrytej płaszczem. Jeden z Nekarczyków ściągnął jej kaptur, odsłaniając Panonkę, stojącą z zamkniętymi oczami, pogrążoną w głębokim transie. Drugi odchylił płaszcz i wszyscy zauważyli kryształ lśniący purpurą w dłoniach Tauri.
– Jest przepiękny – wyszeptał Sven.
Poprzez dmący wiatr nikt nie usłyszał świstu bełtu, który przeszył powietrze. Agent stojący najbliżej Tauri runął na ziemię. Pozostali odskoczyli. Masywny cętkowany kształt wyłonił się z trawy. Wyskoczył i oplótł agenta stojącego przy Svenie, miażdżąc kości w brązowo-zielonych splotach. Frig wyciągnął nóż i jednym pewnym cięciem przeciął gardło Nekarczyka stojącego najbliżej. Dwaj pozostali rzucili się do ucieczki. Wąż przewyższał ich szybkością, wystrzelił w stronę najbliższego, chwycił go w potężne szczęki i błyskawicznie owinął ofiarę. Landorf wstał z wysokiej trawy, wyciągnął bandolet i podszedł do Tauri. Stanął w pozycji strzeleckiej i wypalił. Huk roznosił się w nocnej ciszy. Gdy dym opadł, ostatni z agentów leżał na kamienistej plaży. Frig zauważył Svena uciekającego za mury otaczające ogród Ansalemiego.
– Zostaw go – krzyknął Landorf. – I odsuń się od węża.
W zamieszaniu złodziej całkowicie o nim zapomniał, a teraz pobladł, cofając się na widok pożeranej przez gada ofiary. Landorf wyciągnął z dłoni Wiedzącej kryształ. Jednak ta nadal trwała w transie.
– Zrób coś! – wrzasnął Frig.
Landorf wziął zamach i potężnie spoliczkował Tauri, która najpierw upadła na ziemię, a następnie otworzyła oczy. Najemnik podszedł i pomógł jej wstać.
– Wybacz, zrobiłem to bez przyjemności – powiedział.
Wąż odzyskał kontrolę nad ciałem i gwałtownie zwrócił do połowy pożartego Nekarczyka. Tauri stanęła przed nim. Gad zaniepokojony Wiedzącą zaczął sunąć w stronę wieży. Gdy ogon zniknął za drzwiami w murze, Frig zatrzasnął je i wyciągnął wytrych.
– Co robisz? Jesteś od otwierania zamków, a nie od zamykania – zdziwił się Landorf.
– Upewniam się, że już stąd nie wyjdzie.
– Uwierz mi, ten wąż jest bardziej przestraszony niż ty. Nie opuści swojego terenu – uspokoiła go Tauri.
– Ja nie o gadzie mówię, tylko o Svenie.
*
– Jesteś pewien? – zapytał Landorf.
Tauri przysłuchiwała się rozmowie z pokładu.
– Całkowicie. Urodziłem się na Sjuvindar i tu chcę umrzeć.
– Oby to nastąpiło jak najpóźniej. Frig pomógł najemnikowi zepchnąć łódź na wodę. Gdy Landorf wszedł na pokład pomachał złodziejowi na pożegnanie.
– A ty jesteś pewien? – zapytała Tauri stając obok najemnika.
– Muszę opuścić Mersję, a już na pewno Sjuvindar. Sven ma sporo wpływowych znajomych, a ja jestem tu obcy, z pewnością ktoś będzie mnie szukał po tym wszystkim.
– Miałam na myśli czy jesteś pewien, że cię nie wydam jak już będziemy w Panonii? – poprawiła się Tauri.
– Coś mi mówi, że rozumiemy honor podobnie. Zresztą do Panony jest długa droga.
*
Ptaszyny po tygodniu były już pewne, że Gruby Sven nie wróci. Najstarsze sieroty odeszły z dziupli szukając szczęścia na własną rękę. Reszta, niepewna jutra, zaszyła się w siedzibie i rozpaczała, jednak nie nad Svenem, ale własnym losem. Gdy drzwi dziupli otwarły się, ptaszyny wstały z nadzieją w oczach. Tę jednak szybko zastąpił niepokój, gdy sieroty zobaczyły Friga stojącego w progu. Część ptaszyn przezornie sięgnęła do noży, gdy uśmiechnięty złodziej raźnym krokiem podszedł do stolika na środku pomieszczenia.
– Sven już nie wróci – oznajmił krótko Frig. – Zwolniła się posada na jego stanowisko, a widzę, że wśród was nie ma chętnych, pozwólcie więc, że to ja stanę na czele ptaszyn. Jeden z chłopców, zrobił krok naprzód i zapytał hardo:
– Ty? A niby co masz do zaoferowania, co by nas przekonało do takiej kandydatury?
Frig wyciągnął z kieszeni kilka diamentów, z tych które znalazł w wieży Ansalemiego, a którymi zapomniał podzielić się z Landorfem. Wysypał je na blat, po czym wskoczył na stół i usiadł obok kosztowności.
– Wnoszę wkład własny na dobry początek, byście byli pewni, że o was zadbam. Jest i drugi argument, tak jak wy, wychowałem się w dziupli jako ptaszyna.
Sieroty jedna po drugiej zaczęły opuszczać noże. Ktoś odkorkował butelkę wina, inny z chłopców znalazł drewniany kubek. Frig podniósł, podany mu puchar, do toastu.
– Prowadź nas, Frig – zakrzyknęły chórem sieroty.