- Opowiadanie: Edward Pitowski - Kilka osobliwych sytuacji z życia nieistniejącego człowieka

Kilka osobliwych sytuacji z życia nieistniejącego człowieka

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kilka osobliwych sytuacji z życia nieistniejącego człowieka

Wszy­scy tań­czy­my w rytm re­cy­to­wa­ne­go wier­sza.

Po­pi­ja­my so­kiem z trud­nych pytań, do któ­rych wrzu­ca­my obiet­ni­ce przed­wy­bor­cze spi­sa­ne na zło­tych kar­tecz­kach. Od nich napój robi się słod­ki i pro­sty. Wzno­si­my pu­cha­ry.

– Zdro­wie! – krzy­czę i wszy­scy od­po­wia­da­ją tym samym. Cała sza­lo­na zgra­ja z La­wen­do­we­go Za­kąt­ka, wszy­scy moi ser­decz­ni zna­jo­mi. Cio­cia Cze­sła­wa z grze­bie­nia­mi za­miast dłoni, Srogi Sę­dzia o stu no­gach i Drzwi Ob­ro­to­we o aspi­ra­cjach po­li­tycz­nych. No i dwaj mi­strzo­wie ba­le­tu kwa­śnych po­mi­do­rów (Szklar­nio­wy i Ma­li­no­wy), bliź­nia­cy z róż­nych ga­łą­zek, moi naj­lep­si przy­ja­cie­le.

Tym­cza­sem fran­cu­ska kur­ty­za­na prosi mnie do tańca. Głu­pio od­mó­wić, więc biorę jej dłoń i wi­ru­je­my w sza­lo­nym walcu, ob­ra­ca­jąc się coraz szyb­ciej i szyb­ciej. Ta wspa­nia­ła ko­bie­ta lek­kich oby­cza­jów od pasa w dół jest ty­ta­no­wym zra­sza­czem ob­ro­to­wym marki Pro­stix.

– Wszę­dzie le­jesz wodę! – wrzesz­czy ktoś, ale igno­ru­je­my go i wi­ru­je­my dalej.

Za­ba­wa, za­ba­wa, za­ba­wa. Wino, ko­tle­ty, brew. Dykta, ilu­zja, śpiew.

A wtedy…

 

*

 

…wcho­dzi bar­dzo smut­ny czło­wiek, mor­der­ca uśmie­chu, za­bój­ca bez­tro­skich myśli. Męż­czy­zna w trzy­rzę­do­wym gar­ni­tu­rze, z mar­twą muchą w kla­pie. Za­cho­wu­jąc się dys­kret­nie, prosi mnie na bok, ale ja nie chcę roz­ma­wiać w ten spo­sób.

– Ro­bisz mi tu strasz­ną oborę! – krzy­czę, tak by wszy­scy sły­sze­li. – Tu jest ele­ganc­ka im­pre­za, lu­dzie się bawią sym­pa­tycz­nie, a ty tu przy­cho­dzisz jak, jak…

Gdy pod­cho­dzę bli­żej, widzę, że ten osob­nik uda­wa­ny jest przez ty­sią­ce ru­chli­wych ro­ba­ków tak ma­łych, że można to stwier­dzić tylko z bli­ska.

– Mam bar­dzo po­waż­ną wia­do­mość – mówią ro­ba­ki.

Wzdy­cham cięż­ko, wzru­szam ra­mio­na­mi i za­chę­cam, by kon­ty­nu­owa­ły.

– Ktoś za­czął za­bi­jać miesz­kań­ców La­wen­do­we­go Za­kąt­ka – stwier­dza­ją, co wy­wo­łu­je cichy okrzyk zdu­mie­nia i stra­chu wśród współ­bie­siad­ni­ków.

– I ty. – Ro­ba­ki ude­rza­ją pal­cem w moją pierś. – Mu­sisz się tym zająć.

– Nie ma mowy. Je­stem tu na nie­usta­ją­cych wa­ka­cjach.

– Ale to jest zwią­za­ne z tobą. Na miej­scu zbrod­ni jest twoje imię.

– Wszyst­ko za­wsze jest ze mną zwią­za­ne! – krzy­czę, by za­ma­sko­wać strach. Teraz to ro­ba­ki wzdy­cha­ją.

– Cho­ciaż zer­k­nij i pod­po­wiedz – za­chę­ca Szklar­nio­wy, roz­cią­ga­jąc ciało wzdłuż ga­łąz­ki w ra­mach usta­lo­nej po­zy­cji ba­le­to­wej.

– Nikt inny sobie nie po­ra­dzi – prze­ko­nu­je Ma­li­no­wy.

No, skoro tak ład­nie pro­szą.

– Niech wam bę­dzie – stwier­dzam, co wy­wo­łu­je spek­ta­ku­lar­ną re­ak­cję wszyst­kich przy­ja­ciół z Za­kąt­ka. Ob­ro­to­we Drzwi wi­ru­ją, Cio­cia cze­sze ra­do­śnie co się da, po­mi­do­ry tań­czą we­so­ło Je­zio­ro Ła­bę­dzie. Tylko ro­ba­ki pa­trzą na mnie smut­ny­mi ocza­mi, tak jak tylko ro­ba­ki po­tra­fią. 

A skoro de­cy­zja pod­ję­ta to…

 

*

 

…prze­pły­wa­my wszy­scy w miej­sce zbrod­ni. I fak­tycz­nie na skra­ju po­la­ny są nie­pod­wa­żal­ne ślady mor­der­stwa. Roz­człon­ko­wa­ny Mięk­ki Miś ma po­wy­ry­wa­ny ze środ­ka plusz. Łapy, głowa i tors przy­bi­te są do ga­łę­zi drzew. Z za­krwa­wio­ne­go tka­ni­no­we­go wnę­trza ktoś uło­żył napis: „To nie Twoja wina Alek­sie Po­waż­ny”.

– To fak­tycz­nie moje imię – stwier­dzam i nie mogę uwie­rzyć. Tu prze­cież nie dzie­ją się takie rze­czy. Tu jest miło i sym­pa­tycz­nie.

– Czy ktoś wi­dział, co się stało? – pytam ze­bra­nych. Wszy­scy kręcą gło­wa­mi lub czym­kol­wiek co pełni tę rolę. Nagle wy­sta­wio­na do góry dłoń. Jej wła­ści­cie­lem jest pirat w dwóch opa­skach, za­kry­wa­ją­cych oba oczo­do­ły, który pod­jeż­dża do nas po­wo­li.

– Je­stem na­ocz­nym świad­kiem – mówi.

– Świet­nie. Więc co wi­dzia­łeś?

– Ciem­ność, wiel­ką ciem­ność! – krzy­czy i je­dzie dalej. Zer­kam na jego stopy i orien­tu­ję się, że na no­gach ma wrot­ki z gał­ka­mi oczny­mi za­miast kółek. Ech, co za stra­ta zna­ków!

– Mu­si­my do nich iść po radę – stwier­dza Szklar­nio­wy, wy­gi­na­jąc się w ja­kiejś pozie i wska­zu­jąc ga­łąz­ką w ba­let­kach budkę z ko­lo­ra­mi.

– Ja ni­g­dzie nie idę – wzbra­niam się, choć wiem, że ma rację. Nie mo­że­my tego tak zo­sta­wić. Szu­kam po­słań­ca, który przy­niósł in­for­ma­cje o zbrod­ni, ale po­zo­stał po nim tylko trzy­rzę­do­wy gar­ni­tur. Naj­wy­raź­niej ro­ba­ki ro­ze­szły się w swoją stro­nę, zmę­czo­ne uda­wa­niem po­waż­ne­go czło­wie­ka. Do­brze to ro­zu­miem, bo ileż można?

– Wiesz, że mu­si­my tam iść – prze­ko­nu­je Ma­li­no­wy i ma rację. Jak oni nam nie po­mo­gą, to nie wiem, kto bę­dzie po­tra­fił.

 

*

 

Prze­pły­wam więc znowu do budki z ko­lo­ra­mi i sto­imy przed ich ob­li­czem. Oto trój­kąt osta­tecz­nej mą­dro­ści: Beł­ko­czą­cy Menel, Ze­psu­ty Zegar z Ku­kuł­ką i Deska do Pra­so­wa­nia.

– Spy­taj – za­chę­ca Szklar­nio­wy. Biorę głę­bo­ki od­dech i mówię:

– Kto i czemu zabił Mięk­kie­go?

Beł­ko­czą­cy Menel beł­ko­cze, Ze­psu­ty Zegar jest nie­ru­cho­my, Deska mil­czy.

– Co mamy robić? – drążę temat, ale nie widzę re­ak­cji. – Może jed­nak wcale nie są tacy wszech­wie­dzą­cy?

– Są, są. Po­patrz tylko na nich.

I nagle ścia­ny budki się ob­su­wa­ją. Przez bre­dze­nie me­ne­la prze­bi­ja się słowo „zamek”, wska­zów­ki ze­psu­te­go ze­ga­ra po­ka­zu­ją na od­le­głą cy­ta­de­lę, a na desce do pra­so­wa­nia, jakby wy­pa­lo­ny że­laz­kiem, po­ja­wia się czar­ny kon­tur twier­dzy.

Po­dą­ża­my wzro­kiem za zna­ka­mi. Na od­le­głym wznie­sie­niu tkwi ru­chli­wy Pałac Nie­do­koń­czo­nych Zadań, wiecz­nie nie­peł­ny, w nie­ustan­nym re­mon­cie. Miej­sce, które wzbu­dza strach we wszyst­kich miesz­kań­cach La­wen­do­we­go Za­kąt­ka.

No pra­wie wszyst­kich.

Bo u mnie praw­dzi­wy strach, je­dy­na rzecz, która na­praw­dę mnie prze­ra­ża, jest za­wsze w za­się­gu wzro­ku i nigdy mnie nie opusz­cza. To Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz, w któ­rej miesz­ka­ją praw­dzi­we spra­wy. Co dziw­ne, tym razem za­wie­szo­na jest tuż obok Pa­ła­cu.

– Mu­si­my tam iść – stwier­dza Ma­li­no­wy.

– Ale czy na pewno? – kwe­stio­nu­ję. – Może wska­za­li przy­pad­ko­wą stro­nę świa­ta?

– Oni się nigdy nie mylą, chyba że w piąt­ki, a dzi­siaj mamy prze­cież środę – prze­ko­nu­je Szklar­nio­wy. Pa­trzę na zamek z kloc­ków, który nie­ustan­nie się prze­obra­ża, zmie­nia, i wy­da­je mi się, że znam tę bu­dow­lę, może kie­dyś sam ją ukła­da­łem w innym miej­scu, z in­nych ele­men­tów?

Może ukła­da­łem ją z kimś?

Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz zaś wzywa mnie jak za­wsze.

Wróć do nas, pro­si­my. No wróć!

– Czeka nas wy­pra­wa! – krzy­czy Ma­li­no­wy.

– I wy na­praw­dę chce­cie tam iść? – do­py­tu­ję.

– Na pewno. Każdy, kto się od­wa­ży.

Uśmie­cham się. Miło mieć przy­ja­ciół, hordę faj­nych ludzi i przed­mio­tów, które cię wspie­ra­ją. Wy­cho­dzi­my z budki i pytam:

– Kto pój­dzie ze mną?

Nagle tłum rzed­nie­je, a może nigdy nie było nas tak dużo? Zo­sta­li Mi­strzo­wie ba­le­tu kwa­śnych po­mi­do­rów, Cio­cia Cze­sła­wa, Srogi Sę­dzia i Drzwi Ob­ro­to­we. Nie­zbyt mocna grupa jak na taką przy­go­dę.

– Damy radę – po­cie­sza Ma­li­no­wy, kle­piąc mnie ga­łąz­ką po ra­mie­niu. Kiwam głową, choć mam wąt­pli­wo­ści. Wiem, że wcale nie chcę tam iść, ale mam wra­że­nie, że muszę.

– Któ­rę­dy naj­szyb­ciej? – pytam.

– Naj­szyb­ciej to przez…

 

*

 

…pole pełne gi­gan­tycz­nych ro­si­czek, wy­mu­sza­ją­cych we­wnętrz­ny dia­log.

Ru­sza­my więc. Wcho­dzi­my na wiel­ką po­la­nę, gdzie ogrom­ne kwia­ty po­że­ra­ją nas, tra­wią i wy­plu­wa­ją na nowo w innym miej­scu. I tak kilka razy.

Za­sta­na­wiam się, czy po ta­kiej de­kom­po­zy­cji i po­wtór­nym od­ro­dze­niu dalej je­stem sobą? A jeśli po­dró­żu­je­my wspól­nie, to czy się mie­sza­my? Jeśli je­stem tro­chę w kimś, a tylko tro­chę w sobie, to którą osobą wła­ści­wie je­stem?

Na szczę­ście myślę o tym tylko przez chwi­lę, bo zaraz koń­czy­my tra­wien­ną po­dróż i przed nami po­ja­wia się…

 

*

 

…las wście­kłych fi­lo­zo­fów i my­śli­cie­li.

– Mam wra­że­nie, że jego tu nie było – ko­men­tu­je Cio­cia Cze­sła­wa. – A przy­naj­mniej nie w ta­kiej skali.

Fak­tycz­nie jest gęsto. Bór za­peł­nio­ny drze­wa­mi, fi­lo­zo­fa­mi i ide­ami. Cięż­ko od­dy­chać w tak prze­my­śla­nym po­wie­trzu.

– I tak mu­si­my przez niego przejść – su­ge­ru­je Ma­li­no­wy. – Ale na pal­cach, po ci­chut­ku. Może uda nam się przejść bez wda­wa­nia w kon­flikt fi­lo­zo­ficz­ny.

Ru­sza­my więc przez las, gdzie co chwi­lę stoi ja­kieś gre­mium po­grą­żo­ne w dys­ku­sji. Na po­cząt­ku jest cał­kiem nie­źle. Grupy fi­lo­zo­fów dys­ku­tu­ją i spie­ra­ją się, ale nie wy­glą­da to groź­nie. Potem wi­dzi­my, że do­cho­dzi do prze­py­cha­nek, naj­wy­raź­niej dys­ku­sje o isto­cie bytu i źró­dłach po­zna­nia na­bie­ra­ją ru­mień­ców.

A potem jest jesz­cze go­rzej.

Na po­la­nie w środ­ku lasu stoi kilka ekip, wrzesz­cząc do sie­bie na­wza­jem i ma­cha­jąc cho­rą­gwia­mi. Do­strze­gam na­pi­sy na ich pro­por­cach.

„Ul­tra­si He­ra­kli­ta: Po­zdro dla fra­je­rów, któ­rzy myślą, że wcho­dzą dwa razy do tej samej wody”.

„Chu­li­ga­ni So­kra­te­sa: Wiesz, że nic nie wiesz, uświa­dom to sobie”.

„Fa­na­ty­cy Kar­te­zju­sza: A kto nie myśli, tego nie ma”.

Gru­pek jest jesz­cze kilka, to wiel­kie, umię­śnio­ne łyse osob­ni­ki, tęt­nią­ce te­sto­ste­ro­nem i myślą fi­lo­zo­ficz­ną. Ich ciała są zde­for­mo­wa­ne od nie­by­wa­łe­go trudu umy­sło­we­go, który od­ci­ska pięt­no na ich po­stu­rze. A w gło­wie tylko naj­więk­sze py­ta­nia bez od­po­wie­dzi, od któ­rych braku można zwa­rio­wać.

Wiemy, że zaraz się na sie­bie rzucą. Idzie­my więc naj­ci­szej, jak po­tra­fi­my. Nie mam po­ję­cia, skąd się tu wzię­li w ta­kiej for­mie, ale z nie­ja­snych przy­czyn przy­po­mi­nam sobie, że kie­dyś lu­bi­łem fi­lo­zo­fię.

Nagle Fa­na­ty­cy Kar­te­zju­sza za­uwa­ża­ją Drzwi Ob­ro­to­we o aspi­ra­cjach po­li­tycz­nych, bo one fak­tycz­nie mocno wy­róż­nia­ją się na tle drzew. Drzwi pró­bu­ją uciec, ale im się nie udaje. Fi­lo­zo­ficz­ne ogry do­ska­ku­ją, Ob­ro­to­we pró­bu­ją wal­czyć.

– Oni kła­mią. Nie myślę, a je­stem! – krzy­czą Drzwi, jed­nak wrza­ski giną pod nie­zbi­ty­mi do­wo­da­mi oba­la­ją­cy­mi tę tezę. Wiemy, że nie mo­że­my im pomóc.

Bie­gnie­my więc ile sił w no­gach, tylko po to…

 

*

 

…by przy­pły­nąć do ko­lej­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa.

Przed nami do­li­na pełna tru­ją­cych ele­men­tów. W li­ściach, w wo­dzie, w ka­mie­niach za­klę­ta jest naj­gor­sza z tok­syn: nie­skrę­po­wa­na myśl fan­ta­stycz­na.

– Tego też tutaj nie było – stwier­dza Ma­li­no­wy. – A przy­naj­mniej nie w ta­kiej skali.

– Coś nas pró­bu­je po­ko­nać – de­du­ku­je Szklar­nio­wy.

– Coś. Albo ktoś – przy­łą­czam się do roz­mo­wy. Wszy­scy na mnie pa­trzą z po­dzi­wem, jakby ten cał­kiem oczy­wi­sty fakt był ja­kimś od­kry­ciem.

– Idzie­my – roz­ka­zu­ję. – I uwa­żaj­cie, gdzie stą­pa­cie.

Ru­sza­my, sta­ra­jąc się nie na­dep­nąć na nic, co wy­glą­da fan­ta­stycz­nie. Tym­cza­sem w od­da­li widzę jakąś ko­bie­tę o zna­jo­mej twa­rzy, trzy­ma­ją­cą obraz. Nie po­ru­sza się, a jed­nak z każdą chwi­lą zdaje się być coraz bli­żej.

Ali, wróć, pro­szę.

I znowu to prze­klę­te wo­ła­nie. Czy ono…

– Cho­le­ra jasna! – krzy­czy Srogi Sę­dzia. – Wdep­ną­łem.

– I co teraz? – pyta Ma­li­no­wy.

– Może nic – kła­mię, bo prze­cież wiem, że to nie­ule­czal­na cho­ro­ba.

I zaraz Srogi Sę­dzia otwie­ra sze­ro­ko oczy, jakby do­znał ob­ja­wie­nia. Wy­cią­ga z opa­słej kie­sze­ni pióro i za­pi­su­je pla­na­mi i frag­men­ta­mi dia­lo­gów każdą wolną prze­strzeń. Do tego za­czy­na opo­wia­dać o pra­daw­nych świa­tach, od­le­głych pla­ne­tach, cza­ro­dzie­jach i ob­cych.

Nikt nie chce tego po­wie­dzieć, ale wszy­scy wiemy, że skoń­czy się to wie­lo­to­mo­wą serią fan­ta­sy, albo rów­nie opa­słą space operą.

– Mu­si­my go tak zo­sta­wić – mówię w końcu i nikt nie umie za­prze­czyć.

– To za­raź­li­we? – pyta Ma­li­no­wy. Kiwam głową i idzie­my dalej. Czuję smu­tek, że zo­sta­wi­li­śmy Sę­dzie­go, ale też ra­dość. Choć wiem, że stra­cił rozum, wy­glą­da na szczę­śli­we­go i speł­nio­ne­go.

Bar­dzo mu tego za­zdrosz­czę.

W końcu za­trzy­mu­je­my się, by od­po­cząć, idzie­my spać a wtedy mam kosz­mar o tym, że…

 

*

 

…je­stem praw­dzi­wą osobą.

Je­stem czło­wie­kiem i cho­dzę do pracy. Roz­ma­wiam w niej z in­ny­mi praw­dzi­wy­mi ludź­mi ta­ki­mi jak ja, śmie­je­my się, opo­wia­da­my o swoim życiu. Jest miło i sym­pa­tycz­nie. Pro­fe­sjo­nal­nie. Wszy­scy mnie chyba lubią i wszyst­ko dzie­je się w upo­rząd­ko­wa­ny spo­sób.

Orien­tu­ję się, że to tak na­praw­dę moja firma odzie­żo­wa, która od­no­si mnó­stwo suk­ce­sów w kraju i za gra­ni­cą. Przez chwi­lę czuję sa­tys­fak­cję, a zaraz potem strach.

Chcę jak naj­szyb­ciej stąd uciec, ru­szam ko­ry­ta­rzem, gdzie stoi Darek, mój part­ner, z któ­rym za­ło­ży­łem przed­się­bior­stwo. Nic nie mówi, tylko trzy­ma przed sobą obraz. W samym środ­ku płót­na jest wiel­kie jajo, które wy­da­je opie­rać się o za­krzy­wio­ną ścia­nę dzie­lą­cą prze­strzeń na dwie czę­ści. Po pra­wej są drzwi.

Wiem, że to jajko i te drzwi są ważne. I prze­ra­ża mnie to strasz­li­wie, chyba tylko tak bar­dzo, jak Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz.

A je­stem prze­cież nie­ustra­szo­nym czło­wie­kiem suk­ce­su, choć wcale tego nie chcia­łem.

 

*

 

– Mo­żesz wró­cić na zie­mię? – pyta Ma­li­no­wy. Orien­tu­ję się, że teraz je­ste­śmy w mie­ście, me­tro­po­lii zna­nej mi w jakiś spo­sób, a jed­nak zu­peł­nie obcej.

– Czy my przed chwi­lą nie by­li­śmy… – waham się.

– Nie­istot­ne, po­patrz na to. – Szklar­nio­wy wy­cią­ga dwa ka­wał­ki pa­pie­ru. Na obu napis: „Aleks Po­waż­ny, po­szu­ki­wa­ny za wszel­ką cenę. Ist­nie­ją­cy lub nie”.

– Aha – de­du­ku­ję. – Czyli ktoś na mnie po­lu­je.

– Naj­wy­raź­niej. A my od­czu­wa­my tego kon­se­kwen­cje.

Kon­se­kwen­cje? A co to za strasz­ne, dawno nie­sły­sza­ne słowo? Ono nie po­win­no tu miesz­kać, nie w La­wen­do­wej…

Ury­wam myśl, bo za­uwa­żam, że nasza grupa uro­sła i jest nas wię­cej. Widzę zme­cha­ni­zo­wa­ną trze­cią bry­ga­dę ogór­ków ma­ło­sol­nych, ży­ra­fę, plu­ją­cą do­bry­mi ra­da­mi i tego przy­ja­zne­go dzie­cia­ka, któ­re­go wcale nie ma (po­dob­ne rysy, mógł­by być moim synem).

I jesz­cze kil­ka­na­ście in­nych osob­ni­ków.

– Nie było nas mniej? – pytam.

– Nie. Za­wsze było nas całe mnó­stwo – od­po­wia­da Ma­li­no­wy. – Mu­si­my iść.

Po­ka­zu­je ga­łąz­ką Pałac Nie­do­koń­czo­nych Zadań, a ja kiwam głową. Idzie­my. Przez mo­ment myślę, że może Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz gdzieś znik­nę­ła, że może wcale jej nie ma, ale zaraz ją do­strze­gam ma­ja­czą­cą na ho­ry­zon­cie, za­wsze nie­da­le­ko, za­wsze tam, gdzie ja.

Ona i jej wo­ła­nie.

Chodź do nas, wróć. Pro­szę.

Jak­bym i tak nie miał wy­star­cza­ją­co du­że­go ba­ła­ga­nu w gło­wie. Po­ka­zu­ję wszyst­kim ręką, by ru­szać więc…

 

*

 

…idzie­my przez puste mia­sto, aż do­cho­dzi­my do Skle­pu z Roz­cza­ro­wa­niem.

I wszy­scy wiemy, że ktoś musi do niego wejść, choć nie wia­do­mo, co nas tam czeka. Zer­kam na ze­bra­nych, wszy­scy pa­trzą wszę­dzie, tylko nie na mnie. Wszy­scy oprócz ba­le­to­wych mi­strzów oczy­wi­ście.

– Jeśli chcesz, wej­dzie­my – mówi Szklar­nio­wy, choć widzę, że na po­mi­do­ro­wej twa­rzy drga­ją mu mię­si­ste wargi.

– To muszę być ja – mówię, nie wie­dząc czemu. Spo­glą­dam na ho­ry­zont i widzę, że Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz jest bar­dzo bli­sko. Le­piej być w tym skle­pie, niż na nią pa­trzeć.

To do­da­je mi otu­chy, więc wcho­dzę.

W środ­ku za­duch. Na pół­kach mgieł­ki z roz­cza­ro­wa­nia­mi i pod­pi­sy:

„Ro­zu­miem, co czu­jesz, ale wolę, byśmy zo­sta­li przy­ja­ciół­mi”, „Za­słu­gu­jesz na ten awans, ale jesz­cze nie w tym roku”, „Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, ale”.

Prze­ły­kam ślinę.

– Co podać sza­now­ne­mu panu? – pyta ko­bie­ta, peł­nią­ca tu za­pew­ne rolę sprze­daw­cy.

– Na razie się tylko roz­glą­dam – od­po­wia­dam, ga­piąc się na ty­tu­ły. No bo w sumie co po­wi­nie­nem zro­bić? Tego nie prze­my­śle­li­śmy.

– A prze­pra­szam bar­dzo, czy może pan na chwi­lę sta­nąć na moim miej­scu? – ofe­ru­je ko­bie­ta. Wzru­szam ra­mio­na­mi i idę za ladę. Usta­wiam się tam, gdzie ona. W tym mo­men­cie ko­bie­ta prze­ska­ku­je blat, sta­jąc na moim miej­scu.

– Aha! Mamy cię! – krzy­czy. – Teraz to ty tu sprze­da­jesz!

– Ale jak to?

– A tak to. Nie przyj­mu­je­my za­ża­leń. Tak jest tu na­pi­sa­ne, pro­szę czy­tać ze zro­zu­mie­niem. – Wska­zu­je pal­cem na ta­blicz­kę za moimi ple­ca­mi. Od­wra­cam się i widzę żółtą plan­szę z tek­stem:

„Re­kla­ma­cji po za­mia­nie miejsc i wy­bo­rze za­wo­du sprze­daw­cy się nie uwzględ­nia. Pro­si­my o prze­my­śla­ne wy­bo­ry ży­cio­we”.

Po­nie­waż w skle­pie wszyst­ko jest na sprze­daż, do­sta­ję pla­kiet­kę i cenę. Jest bar­dzo niska. Ko­bie­ta wy­bie­ga ze skle­pu w pod­sko­kach. Pa­trzę za nią, ale ro­zu­miem, że to do­sko­na­ły for­tel, który ktoś grun­tow­nie prze­my­ślał. Skoro zo­sta­nę tutaj, to nie do­wiem się, kto nas wszyst­kich za­bi­ja. Może to i le­piej? Może to wcale nie jest takie ważne.

Nagle sły­szę moje imię, ktoś o mnie wy­py­tu­je na ze­wnątrz skle­pu. Kryję się za ladą, cho­wa­jąc przed bia­ły­mi sztur­mow­ca­mi, któ­rzy nie umie­ją strze­lać. Wiem też, że naj­gor­szy z nich jest ten w czar­nej zbroi, który cięż­ko od­dy­cha i wolno cho­dzi. Po­dej­rze­wam, że jest moim ojcem.

Na szczę­ście się mylę. Bo tata (tak! Po­ja­wił się, kiedy był naj­bar­dziej po­trzeb­ny) roz­ma­wia z tymi wszyst­ki­mi po­sta­cia­mi na ze­wnątrz i po­ka­zu­je w ja­kimś kie­run­ku. Tamci idą za jego su­ge­stią, on uśmie­cha się spryt­nie. Uff, co za ulga, że nie jest wiel­kim, czar­nym cha­rak­te­rem w pe­le­ry­nie.

Potem wcho­dzi do skle­pu.

– Tato, tato, co podać!? – witam go. – Tu jest tak wiele wspa­nia­łych roz­cza­ro­wań.

– Ale ty, synu… – głos mu się za­ła­mu­je – …ty je­steś naj­więk­szym.

Pa­da­my sobie w ob­ję­cia. To wy­jąt­ko­wa chwi­la, tym bar­dziej że taka, która nigdy się nie wy­da­rzy. Za chwi­lę oj­ciec lu­zu­je uścisk i mam wra­że­nie, że mnie od­py­cha. Na jego twarz wraca ten sam gry­mas co za­wsze, wiecz­ne nie­za­do­wo­le­nie ze wszyst­kie­go, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem mojej osoby.

– Mam dla cie­bie pre­zent – mówi oj­ciec. Wy­cią­ga obraz, ten sam co wcze­śniej, z jaj­kiem i drzwia­mi.

– Dzię­ku­ję.

– “Dzię­ku­ję”, nie wy­star­czy. – Rysy mu tward­nie­ją. – Wiesz, co mu­sisz zro­bić.

Może i wiem, ale wcale nie chcę. Kręcę więc głową, uda­jąc, że nie mam po­ję­cia, o co cho­dzi.

– Mu­sisz tam wejść i roz­bić jajo.

– Ale…

– Do ja­snej cho­le­ry, czy mo­żesz choć raz zro­bić to, o co cię pro­szę? Czy to takie trud­ne? Bez­mó­zga małpa umie wejść do ob­ra­zu!

Nie chcę tego robić, ale chyba nie mam wy­bo­ru. Czuję silną pre­sję, wy­wie­ra­ną przez ojca i przez wszyst­kie roz­cza­ro­wa­nia w skle­pie. Jakby wie­rzy­ły, że tym coś zmie­nię.

Wcho­dzę więc do ob­ra­zu. Ale wcale nie roz­bi­jam wiel­kie­go jaja, tylko prze­cho­dzę przez drzwi. Uśmie­cham się za­do­wo­lo­ny, że prze­chy­trzy­łem ich wszyst­kich.

I wtedy ktoś mnie woła:

 

*

 

– Halo, je­steś z nami?! – To Ma­li­no­wy, obok cała resz­ta grupy. Wszy­scy bie­gną, więc bie­gnę i ja, choć to tak trud­ne, mam wra­że­nie, że coś krę­pu­je mi ruchy. Pa­trzę do tyłu, gdzie po­zo­sta­wi­li­śmy opu­sto­sza­łe mia­sto, sklep z roz­cza­ro­wa­niem, no i mo­je­go ojca.

Bie­gnie­my, choć nikt nas nie goni, ale wiem, że to uciecz­ka pre­wen­cyj­na, na wszel­ki wy­pa­dek. W końcu coś, albo ktoś za­cznie i nas do­pad­nie. I tak jest tym razem, bo przed nami wy­ra­sta…

 

*

 

…cmen­tarz nie­ru­cho­mych ma­ne­ki­nów.

Jest ich chyba kilka ty­się­cy, po­kry­wa­ją całą wi­do­mą prze­strzeń. Nie ru­sza­ją się, więc w sumie nie ma się czego bać, choć czuję ro­sną­ce gdzieś w be­be­chach prze­ra­że­nie. Gdy zbli­ża­my się do ma­ne­ki­nów, ro­zu­miem skąd ten strach.

W ich nie­ru­cho­mych twa­rzach wście­kłość i wrzask, w za­trzy­ma­nych po­zach go­to­wość do śmier­tel­ne­go ciosu. Ma­ne­ki­ny nie mogą się ru­szyć, w ich imie­niu wal­czyć więc będą ubra­nia.

Kra­wa­ty wi­ją­ce się ni­czym ja­do­wi­te węże, spodnie z kan­ta­mi wy­pra­so­wa­ny­mi tak bar­dzo, że z ła­two­ścią prze­ci­na­ją mięso do kości. I buty bły­ska­ją­ce szpi­ca­mi wy­peł­nio­ny­mi tru­ci­zną.

Nie mamy wyj­ścia, mu­si­my się prze­drzeć. Stoją na dro­dze do Pa­ła­cu Nie­do­koń­czo­nych Zadań i, nie­ste­ty, Wiel­kiej Kosz­mar­nej Rze­czy, która zdaje się być coraz bli­żej.

Idzie­my, uni­ka­jąc cio­sów, uni­ka­jąc zębów i ostrzy. Ma­ne­ki­ny zdają się mno­żyć, po­wie­trze nie­ru­cho­mie­je. Widzę, że Zme­cha­ni­zo­wa­na trze­cia bry­ga­da ogór­ków ma­ło­sol­nych zo­sta­je wchło­nię­ta przez ob­szer­ny płaszcz, a pa­ry­ską kur­ty­za­nę po­ko­nu­ją war­czą­ce buty na ob­ca­sie. Ma­li­no­wy i Szklar­nio­wy idą za mną, za­chę­ca­jąc, bym parł do przo­du.

Ale wiem, że nie dam rady. Prze­wra­cam się, wście­kły swe­ter pró­bu­je mnie po­gryźć, ja­do­wi­ty kra­wat wierz­ga tuż obok. Są tak bli­sko, że widzę ich metki. Na nich do­strze­gam imię, na­zwi­sko i nazwę firmy, którą bar­dzo do­brze znam. Którą sam…

Grube rę­ka­wicz­ki spa­da­ją mi na twarz, chcąc wy­dłu­bać oczy. Od­rzu­cam je, od­py­cham wszyst­ko od sie­bie i zbie­ram się do biegu. Widzę wolną prze­strzeń, na niej męż­czy­znę z tym samym ob­ra­zem co wcze­śniej. Znam to płót­no i tego czło­wie­ka. To Darek, przy­ja­ciel, z któ­rym stwo­rzy­łem wiel­ką, ważną firmę.

Nie mam gdzie uciec, więc wska­ku­ję do ob­ra­zu. W gło­wie myśl, że mógł­bym to prze­rwać, roz­bi­ja­jąc wiel­kie jajo, ale też prze­ra­że­nie tym, co się sta­nie gdy to zro­bię. Prze­cho­dzę za­miast tego przez drzwi…

 

*

 

…i lą­du­ję w jesz­cze gor­szym miej­scu.

Szko­ła albo przed­szko­le, trud­no po­wie­dzieć, w każ­dym razie miej­sce, gdzie lu­dzie się edu­ku­ją i prze­śla­du­ją. Wiem, że zaraz jest jakaś kart­ków­ka i ko­niec roku, a ja opusz­cza­łem wszyst­kie za­ję­cia. Czemu? Prze­cież je­stem taki od­po­wie­dzial­ny. A te na­ra­sta­ją­ce wa­ga­ry, czy one mnie nie wy­klu­czą? Czy nie będę mu­siał po­wta­rzać roku?

Tym­cza­sem je­ste­śmy w kla­sie. Obok Ma­li­no­wy i Szklar­nio­wy, dalej Cio­cia Cze­sła­wa i jesz­cze kilku zna­jo­mych, co do­da­je mi otu­chy. Uśmie­cham się, moi przy­ja­cie­le też i jest cał­kiem we­so­ło.

– Po­waż­ny! – krzy­czy na­uczy­ciel­ka, a ja orien­tu­ję się, że to moje na­zwi­sko. – Może opo­wiesz ten dow­cip.

Prze­cież ja nic nie mówię!

– No pro­szę, pro­szę, za­pra­szam. Po­śmie­je­my się wszy­scy.

Wszy­scy się na mnie gapią, je­stem w cen­trum uwagi, a prze­cież tak nie­na­wi­dzę być na świecz­ni­ku. Nagle orien­tu­ję się, że nie mam maj­tek. O Jezu, jak to moż­li­we?! Za­kry­wam się dło­nią, pocę i czer­wie­nie­ję na twa­rzy. W końcu znaj­du­ję ja­kieś spodnie i po­spiesz­nie je wkła­dam.

Nagle jakaś olśnie­wa­ją­ca pięk­ność do mnie szep­cze. Od­wra­cam się i widzę, że ta dziew­czy­na (ko­bie­ta?) trzy­ma obraz, ten sam co zwy­kle i za­chę­ca mnie, bym do niego wszedł.

– Mu­sisz tam wejść i roz­bić jajko – do­ra­dza pięk­ność, ale ja kręcę głową. Nie chcę tam wcho­dzić, chcę, by wszyst­ko znik­nę­ło, chcę się scho­wać w czar­nej, ciem­nej, nie­ist­nie­ją­cej ja­ski­ni.

Wszy­scy się ze mnie śmie­ją. Myślę, że nie może być go­rzej, ale bar­dzo się mylę.

Bo szko­ła zaraz za­mie­nia się w gi­gan­tycz­ną arenę z dzie­siąt­ka­mi ty­się­cy wi­dzów. Na te­le­bi­mie moja prze­ra­żo­na twarz, widać każdy pryszcz i nie­zdar­ne kłacz­ki imi­tu­ją­ce za­rost. Pa­trzy na mnie pre­mier, no­bli­ści, całe Chiny i pan spod czwór­ki.

I wszyst­kie ka­me­ry (tak, są tutaj ka­me­ry!) skie­ro­wa­ne są na mnie.

Je­dy­ną osobą o przy­chyl­nej twa­rzy jest chło­piec o zna­jo­mych ry­sach, który stoi na are­nie. Trzy­ma obraz i za­chę­ca mnie dło­nią, bym do niego wszedł.

No chodź, bę­dzie faj­nie, zo­ba­czysz.

Ru­szam w jego stro­nę, uśmie­cham się, mierz­wię mu włosy (czy ja to już kie­dyś ro­bi­łem? Czy ro­bi­łem to wiele razy?), a potem wska­ku­ję do ob­ra­zu. Nie je­stem oczy­wi­ście na tyle sza­lo­ny, by roz­bić sto­ją­ce w nim jajo. Prze­cho­dzę więc przez drzwi i wra­cam do punk­tu wyj­ścia, bo…

 

*

 

…dalej je­stem na are­nie, choć z wiel­ką ulgą stwier­dzam, że nie ma ni­ko­go na wi­dow­ni. Może wszyst­ko jakoś wróci do normy, myślę i wtedy sły­szę sy­re­ny.

Ry­cze­nie jest okrop­ne, za­kry­wam uszy i nagle orien­tu­ję się, skąd do­cho­dzi. Na arenę wjeż­dża­ją trzy au­to­bu­sy na sy­gna­le. Z po­jaz­dów wy­sy­pu­ją się małpy w woj­sko­wych mun­du­rach. Gdy mnie do­strze­ga­ją, za­czy­na­ją sza­leć, krzy­czeć po swo­je­mu, po­ka­zy­wać pal­ca­mi. Po­wo­li za­peł­nia­ją miej­sca na wi­dow­ni, która zdaje się przy­po­mi­nać salę sej­mo­wą.

Do­my­ślam się, że to ja­kieś gło­so­wa­nie. Małpy ska­czą, awan­tu­ru­ją się, w końcu milk­ną. Widzę gi­gan­tycz­ny ekran wy­ra­sta­ją­cy tuż przede mną. Na nim napis:

 

„GŁO­SO­WA­NIE NR 0

W spra­wie uzna­nia Alek­sa Po­waż­ne­go za osobę nie­ist­nie­ją­cą i nigdy nie­po­wsta­łą

ZA 459

PRZE­CIW 0

WSTRZY­MA­ŁO SIĘ 0,7”

 

Małpy, wi­dząc re­zul­tat gło­so­wa­nia, za­czy­na­ją pod­ska­ki­wać i krzy­czeć ra­do­śnie, naj­wy­raź­niej cie­szy je ten wynik. Ko­rzy­stam z sy­tu­acji i scho­dzę z areny. Widzę swo­ich przy­ja­ciół. Ma­cham do nich, ale tylko od­wra­ca­ją wzrok, pa­trząc wszę­dzie, tylko nie w moją stro­nę.

– Hej, co się dzie­je? – pytam, ale nikt nie zwra­ca na mnie uwagi. Nic dziw­ne­go, prze­cież nie ist­nie­ję. Dalej widzę mo­je­go ojca, dzie­cia­ka, tego fa­ce­ta, który chyba był moim przy­ja­cie­lem albo part­ne­rem w in­te­re­sach, no i pięk­ność ze szko­ły. Też mnie igno­ru­ją.

Czuję prze­ra­że­nie, ale zaraz potem ulgę.

 

*

 

No wresz­cie!

Za­wsze chcia­łem być nie­wi­dzial­ny, chcia­łem nie­spe­cjal­nie zwra­cać na sie­bie uwagę, prze­cho­dzić sobie obok nie­zau­wa­żo­ny, raz, dwa, trzy i niby je­stem, a jakby mnie nie było. A nie­ist­nie­nie to w sumie osta­tecz­na wer­sja nie­wi­dzial­no­ści.

Jak cię nie ma, to w ogóle nic cię nie do­ty­ka.

Uśmie­cham się więc nie­ist­nie­ją­cy­mi usta­mi do nie­ist­nie­ją­ce­go sie­bie, bo wiem, że tak mi naj­le­piej. Wspa­nia­le jest nie móc na nic wpły­nąć, a jesz­cze wspa­nia­lej, gdy nic nie wpły­wa na cie­bie. Że też wcze­śniej na to nie wpa­dłem.

Coś wy­ma­zu­je moją prze­szłość, je­stem nie­ty­kal­ny i nie­ist­nie­ją­cy.

Wspa­nia­le!

Ale wtedy na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz, która nigdy nie od­pu­ści, nigdy mnie nie zo­sta­wi.

Cze­ka­my tu na cie­bie. Wróć, kiedy chcesz, tylko pro­szę, wróć.

Ona i to jej wo­ła­nie. Bie­gnę, by uciec od tego i od wła­snych myśli. Nie jest łatwo, coś jak zwy­kle krę­pu­je mi ruchy.

Ali, wróć do mnie!

Za­mknij się, za­mknij, za­mknij!

Przede mną wy­ra­sta gi­gan­tycz­ny obraz z jaj­kiem i drzwia­mi. Wszę­dzie le­piej, byle dalej od wo­ła­nia. Wska­ku­ję do niego i…

 

*

 

…i je­stem na we­se­lu.

Fa­lu­ję pi­ja­ny, cięż­ki na ciele i umy­śle, w rytm pio­se­nek, od któ­rych będę wy­mio­to­wać, choć z moich ust wy­pa­da­ją teraz tylko słowa. Krzy­czę gorz­ko, gorz­ko, i nie pi­je­my wódki, bo po­ca­łu­nek był za krót­ki, a potem śpie­wa­my, że idzie­my na jed­ne­go i że bę­dzie­my wódkę pić.

Są wszy­scy moi przy­ja­cie­le i ro­dzi­na.

Pod­ło­ga, sufit, pod­ło­ga, wszyst­ko wi­ru­je, cały świat wpada do mnie na kiep­ską im­pre­zę w moim prze­ły­ku. Ktoś jed­nak każe mi wstać i jego dotyk jest jak mu­śnię­cie ak­sa­mit­ne­go nieba.

Ten anioł pod­no­si mnie i mówi, że obie­ca­łem prze­cież tyle nie pić. Uśmie­cham się krzy­wo, pa­trząc w tę jasną twarz. I nagle wiem, że to moje we­se­le i żenię się z naj­pięk­niej­szą ko­bie­tą na świe­cie, moją mi­ło­ścią ze szko­ły.

– Gosia? To ty? – pytam.

– Tak to ja. To za­wsze je­stem ja.

– Ko­cha­nie, oba­wiam się, że nie mo­że­my się po­brać , bo ja nie ist­nie­ję.

Ale ona ca­łu­je mnie w usta i wszyst­ko tro­chę wraca na miej­sce. Bo na­praw­dę mnie widzi. Byłem nie­wi­dzial­ny (od za­wsze), a ona mnie zo­ba­czy­ła.

– Nie mo­żesz cały czas od tego ucie­kać – prze­ko­nu­je.

Wzdy­cham cięż­ko i udaję, że nie wiem, o co jej cho­dzi.

– Mu­sisz tam wejść. Do kosz­mar­nej rze­czy. Wiesz o tym. To musi się skoń­czyć.

Kręcę głową, bo wcale nie chcę. Gosia wska­zu­je obraz, któ­re­go re­pro­duk­cja wi­sia­ła u mnie kie­dyś w po­ko­ju: Kay Sage “My Room Has Two Doors”. Kopia, która już nie ist­nie­je, odkąd po­sta­no­wi­łem, że czas zająć się w życiu po­waż­ny­mi spra­wa­mi, a nie za­chwy­ca­niem abs­trak­cyj­ną sztu­ką.

Po­dar­łem więc obraz i wy­rzu­ci­łem.

A teraz tu jest i na mnie czeka.

Ca­łu­ję Gosię i wcho­dzę do ob­ra­zu po raz ko­lej­ny. I tym razem roz­bi­jam jajko, a gdy wiel­ka ja­sność mnie ośle­pia, widzę…

 

*

 

…że je­stem w środ­ku Wiel­kiej Kosz­mar­nej Rze­czy.

Są tu wszy­scy, któ­rzy się liczą: FBI, ko­mu­ni­stycz­ny ko­mi­tet LEM, Hisz­pań­ska In­kwi­zy­cja, któ­rej nikt się nie spo­dzie­wa i Klub Go­spo­dyń Wiej­skich. Na ścia­nach, na mo­ni­to­rach kom­pu­te­rów wid­nie­je zaś moja twarz i na­zwi­sko.

A gdy tylko wcho­dzę, wszyst­kie oczy kie­ru­ją się na mnie.

– To on – syczy ktoś.

Koło go­spo­dyń za­czy­na śpie­wać. Ta pieśń jest o mnie.

I już wiem, że nigdy nie po­wi­nie­nem tu wcho­dzić.

Bo nagle wszyst­ko się zmie­nia. Zni­ka­ją za­stę­py agen­tów, mo­ni­to­ry za­mie­nia­ją się w jeden te­le­wi­zor i lap­top, po­ja­wia­ją się okna, stół, krze­sła, ka­na­pa. Kilka ob­ra­zów na ścia­nie i fotel. Zwy­kły salon, zwy­kły dom. A w nim osoby o zna­jo­mych twa­rzach pa­trzą­cych na mnie z praw­dzi­wą tro­ską.

Oj­ciec, Gosia i moje dwa małe klony, które mogą być moimi dzieć­mi. Dziew­czyn­ka ukła­da zamek z kloc­ków łu­dzą­co po­dob­ny do Pa­ła­cu Nie­skoń­czo­nych Zadań. Na fo­te­lu po­pi­ja­jąc kawę sie­dzi Darek, mój przy­ja­ciel i part­ner w in­te­re­sach, z któ­rym zbu­do­wa­łem po­waż­ne przed­się­bior­stwo pro­du­ku­ją­ce dobrą odzież w przy­stęp­nych ce­nach. Na sto­li­ku numer Nowej Fan­ta­sty­ki i Kwar­tal­nik Fi­lo­zo­ficz­ny. W te­le­wi­zo­rze leci od­ci­nek La­ta­ją­ce­go cyrku Monty Py­tho­na.

Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz, w któ­rej miesz­ka­ją praw­dzi­we spra­wy i praw­dzi­wi lu­dzie.

Pa­trzę po ich twa­rzach. Wszy­scy ru­sza­ją usta­mi, coś mówią, ale ich nie sły­szę. A może po pro­stu ich wy­ci­szy­łem, tak jak robi się to z nie­chcia­nym pro­gra­mem? Roz­glą­dam się po po­miesz­cze­niu i widzę napis na ścia­nie skre­ślo­ny ko­śla­wym, chyba dzie­cię­cym pi­smem:

RO­DZI­NA, CIE­PŁO, SENS

I głos:

– Bar­dzo cię pro­si­my. Wróć do nas.

Nie wiem kto to po­wie­dział, roz­glą­dam się szu­kam, ale widzę tylko ko­lej­ny napis:

OBO­WIĄZ­KI, PRO­BLE­MY, WAŻNE SPRA­WY

– Mo­żesz być kim­kol­wiek – mówi ktoś, to chyba ta ko­bie­ta, Gosia. – Robić co­kol­wiek. Rzu­cić wszyst­ko, gnu­śnieć przed te­le­wi­zo­rem, tyć, krzy­czeć, roz­pi­jać się, przy­no­sić nam wstyd. Wszyst­ko i co­kol­wiek. Tylko wróć.

Tru­chle­ję od tych słów. Prze­ży­łem ostat­nio wiele prze­ra­ża­ją­cych rze­czy, ale ta jest zde­cy­do­wa­nie naj­gor­sza. Od­wra­cam wzrok, za mną ko­lej­na in­for­ma­cja na ścia­nie:

MASZ PRZE­CIEŻ WSZYST­KO WIĘC O CO CI CHO­DZI?

A nad ko­min­kiem wisi ten sam obraz z jaj­kiem w środ­ku. Pod­cho­dzę do niego i za­glą­dam przez drzwi na płót­nie. Widzę, że cały La­wen­do­wy Za­ką­tek się roz­pa­da. Moi przy­ja­cie­le wrzesz­czą, roz­ry­wa­ni przez nie­wi­dzial­ną siłę.

Od­wra­cam się do ludzi w tym po­ko­ju, któ­rzy cały czas mówią, wo­ła­ją bez­gło­śnie, pro­szą.

I już wiem.

To oni.

Wo­ła­li mnie, a te wy­rzu­ty su­mie­nia, te ich krzy­ki bym wró­cił, za­bi­ja­ją całą La­wen­do­wą Kra­inę, wszyst­ko, co stwo­rzy­łem z takim tru­dem. Pró­bo­wa­li przy­po­mnieć mi to co lu­bi­łem i ko­cha­łem: fi­lo­zo­fię, fan­ta­sty­kę, pracę, inne rze­czy. Te ich wo­ła­nia prze­obra­ża­ły się w ja­kieś od­pry­ski znie­kształ­co­nej rze­czy­wi­sto­ści, z któ­ry­mi mu­sie­li­śmy tak ofiar­nie wal­czyć.

A teraz przez nich Ma­li­no­we­mu pęka po­mi­do­ro­wa głowa, Szklar­nio­we­mu łamią się ga­łąz­ki, Cioci Cze­sła­wie wy­pa­da­ją ząbki z grze­bie­nio­wych dłoni. Pa­trzę dalej przez drzwi w ob­ra­zie na moją kra­inę, na to pięk­ne miej­sce, w któ­rym za­wsze było jasno i cie­ka­wie. Bez­tro­sko i sym­pa­tycz­nie.

Potem na ludzi w po­ko­ju. W ciszy ru­sza­ją usta­mi, pła­czą, wy­cią­ga­ją do mnie dło­nie. Jak ryby w bar­dzo po­waż­nym, trud­nym spek­ta­klu.

I już wiem, co muszę zro­bić.

 

*

 

Fa­lu­je­my w rytm nie­ist­nie­ją­cej me­lo­dii.

Jest ko­lo­ro­wo i we­so­ło, wszy­scy tu są i wszy­scy znowu ist­nie­ją. Szklar­nio­wy i Ma­li­no­wy, Srogi Sę­dzia, Cio­cia Cze­sła­wa, Drzwi Ob­ro­to­we.

Wszy­scy.

Z pra­wej pod­jeż­dża pstro­ka­ta lo­ko­mo­ty­wa o zna­jo­mych ry­sach twa­rzy. Marsz­czę brwi i po chwi­li wiem: twarz Mięk­kie­go Misia.

– A czy ty nie byłeś wcze­śniej mar­twym mi­siem? – pytam go.

– Ależ skąd? Od za­wsze byłem ko­lo­ro­wym pa­ro­wo­zem świsz­czą­cym we­so­ło w piąt­ki. A skoro dzi­siaj pią­tu­nio, to… – Z ko­mi­na leci wie­lo­barw­ny dym i sły­chać gwizd, który fak­tycz­nie do­da­je otu­chy.

Śmie­ję się, wszy­scy się śmie­je­my. Na chwi­lę prze­ry­wam ta­niec i pa­trzę w dal. Wiel­ka Kosz­mar­na Rzecz wisi na ho­ry­zon­cie, bo prze­cież za­wsze jest gdzieś w za­się­gu wzro­ku i za­wsze mnie woła. Prze­ły­kam gło­śno ślinę.

Wtedy miły zie­lo­ny je­go­mość z innej pla­ne­ty tłu­ma­czy mi, że to może być tylko jakiś inny wy­miar, od­prysk nic nie­zna­czą­cej al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści. Nie muszę się nim przej­mo­wać, jak nie chcę. Mogę wie­rzyć, w co chcę.

Chyba ma rację.

Ba­wi­my się więc. Wiem, że Kosz­mar­na Rzecz się zbli­ża, ale na razie ją od­da­li­łem i bę­dzie po­trze­bo­wać chwi­li, by ze­brać siły.

I to na krót­ką, pięk­ną chwi­lę musi mi wy­star­czyć.

Koniec

Komentarze

Hej 

Świetne opowiadanie absurd wymieszany z humorem i koszmarem robią dobra robotę. Z przyjemnością odkrywa się bohatera – a jest co odkrywać :) 

 

Klikam i pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Pisałam tu już kilku autorem, że szaleństwo, że absurd, ale już uświadomiłam sobie, że ich opowiadana były proste i zwyczajne. Szare, jak listopadowy poranek;)

Zachwyciło mnie to szaleństwo kurtyzana – zraszacz, filozoficzne aspekty jestestwa przeżutych, czy drzwi.

No i na koniec, choć to ma znaczenie, elementy grozy są straszne. Gratuluję!

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Bardzie! Dzięki wielkie za komentarz, klika i jeszcze raz za betę! :)

 

Witaj Ambush! Dzięki za komentarz. Fajnie że się podobało :)

Po lekturze Twojego opowiadania mam głębokie poczucie, że moje powinienem raczej ukryć przed światem zamiast publikować… 

 

Cóż mogę napisać, wyborne to było doznanie. Sytuację, które opisałeś to jedna wielka jazda bez trzymanki, ale nie ma się ochoty wyjść w połowie. Jednocześnie językowo najwyższa próba. Jest wszystko – absurd, humor, groza. Jednym słowem: rewelacja! Czapki z głów;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć!

 

Trochę powtórzę opinię z bety: tekst zdecydowanie inny od wszystkiego, co jak na razie na Obłędnię czytałem. Czysta logika snu, czuć klimat uwięzienia i nieuchronności, skrępowania i duchoty, dobrze współgrający z tymi cudownymi stanami, kiedy świadomość już odpala, a tlenu we krwi wciąż mało. Brawo!

Powolne, konsekwentne studium bohatera, który… no i tu nie wiem. Wylogował się ze świata, zachorował? Jest niejednoznacznie (przynajmniej dla mnie), imho też na plus. Temperatura rośnie, kiedy „na chwilę” wracamy do reala, tu wszystko cudownie pasuje, na 3 min. przed wyjaśnieniem wracamy do krainy snów. Wrażliwi nie mają lekko… Czy jest to studium postaci? Nie wiem, dla mnie to studium tego, przez co czasem przechodzimy, śniąc. Ale, mimo tego, wszystko się klei, przynajmniej na poziomie fabuły, a jednocześnie pachnie odmiennymi stanami świadomości. Masa fantastyki, nieco spoglądania w głąb. Bardzo dobry tekst.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki.

I jeszcze nominację do piórka dorzucę, bo całość bardzo mi się spodobała.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Genialne! Świetny tekst.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

W becie napisałem m.in.:

 

Humor jest absurdalny, ale niewalący po oczach, w wielu miejscach bazujący na zabawie językowej, błyskotliwy – świetne motywy z rosiczką i filozofami :) W ogóle znany motyw eskapady, podczas której bohaterowie trafiają do kolejnych, często zupełnie pokręconych miejsc, mnie odpowiada, ja to kupuję. Doceniam mrugnięcie okiem do fanów Gwiezdnych Wojen (kiepsko celujący szturmowcy). Mimo całej tej zabawy konwencją i wiader absurdu, w tle od początku pobrzmiewały mi cięższe tony, zwiastujące zboczenie ku tematom bardziej poważnym. I motyw ucieczki od odpowiedzialności w świat fantazji jest takim tematem. Uważam, że odpowiednio go zaserwowałeś – stopniowo i sprawnie wydobyłeś się z głębin nonsensu ku wiszącej nad głównym bohaterem rzeczywistości "poważnej", która nie da mu spokoju i będzie się o niego upominać.

 

Udany tekst, podobało mi się. Klikam.

Pozdrawiam!

Cześć Cezary

Dzięki wielkie, cieszę się że się podobało i że odnalazłeś tam wiele ciekawych rzeczy :)

 

Witam Krarze

Dzięki piękne za komentarz i jest mi bardzo miło że uważasz tekst za dobry.

Dzięki za 3P i za nominację oczywiście też :)

No i jeszcze raz kłaniam się nisko w podzięce za betę :)

 

Cześc Fanthomasie

Przede wszystkim piękne dzięki za zorganizowanie konkursu, który sprowokował powstanie tego opowiadania :)

Bardzo mi oczywiście przyjemnie że Ci się podobało :)

 

Hej Adamie

 

Dzięki piękne za betę, komentarz i ostatniego klika do biblioteki! :)

 

Pozdrawiam!

Edwardzie, ja rzadko ulegam emocjom, ale muszę powiedzieć, że to, co nam tu zafundowałeś jest kompletną DEKLASACJĄ konkurencji. Wykonanie jest niemal bez zarzutu. Niby proste, niby monomit, ale robisz to z taką lekkością, jak mistrzowie baletu kwaśnych pomidorów :)

Cieszę się, że nie wziąłem tego hasła. Niby miałem pomysł, jakieś koszałki opałki o walce ze zmutowanymi przywódcami czerwonej rewolucji w jakichś piekielnych odmętach, ale przy tym co zademonstrowałeś, czuję się jak literacki karzeł. I cieszę się, że to trudne hasło wziął ktoś, kto poradził sobie z nim we właściwy sposób.

Tekst jest fenomenalny. Myślę, że to nie tylko piórko, ale nie będzie źle wyglądał w zestawieniu do głosowania na tekst roku. To jest sztuka, chłopie. Ostatni raz poczułem coś podobnego przy “Koniach” Zanaisa.

Przemykasz bo bardzo trudnym temacie, ledwie go sugerując między wierszami, a mimo to w wyobraźni czytelnika manifestuje się on w mocnej, wręcz mięsistej formie.

Ech, ale to było dobre. Naprawdę.

Bibliotekę już masz, więc nominuję do piórka.

Hej Silverze

 

Oczywiście bardzo mi miło czytać takie słowa.

Faktycznie trafnie zauważasz tu monomit bo momentami użyłem go niemal wprost aby tekst mimo wszystkich dziwnych zdarzeń miał jakieś znajome tony dla czytelnika.

Dzięki Ci bardzo za komentarz, masę dobrych słów i nominację!

 

Pozdrawiam!

Witaj.

Wątpliwości i sugestie, powstałe podczas czytania (do przemyślenia):

Przez bredzenie menela przebija się słowo „zamek”, wskazówki zepsutego zegara pokazują na odległą cytadelę, a na desce do prasowania, jakby wypalony żelazkiem, pojawia się czarny kontur twierdzy. – czy tu celowo wszystkie nazwy bohaterów zapisałeś małymi literami (inaczej niż wcześniej)?

Ruszamy więc przez las (przecinek?) gdzie co chwilę stoi jakieś gremium pogrążone w dyskusji.

Drzwi próbują uciec (przecinek?) ale im się nie udaje.

– Musimy go tak zostawić – mówię w końcu i nikt nie umie zaprzeczyć – brak kropki

W końcu zatrzymujemy się, by odpocząć, idziemy spać (przecinek?) a wtedy mam koszmar o tym, że…

A jestem przecież nieustraszonym człowiekiem sukcesu, choć przecież wcale nie chciałem. – czy to celowe powtórzenie?

Pokazuję wszystkim ręką (przecinek?) by ruszać (i tu?) więc…

Zerkam na zebranych, wszyscy patrzą wszędzie (i tu?) tylko nie na mnie.

– Jeśli chcesz, wejdziemy – mówi Szklarniowy, choć widzę, że na pomidorowej twarz drgają mu mięsiste wargi. – literówka

Skoro zostanę tutaj, to nie dowiem się (przecinek?) kto nas wszystkich zabija.

Biegniemy (przecinek?) choć nikt nas nie goni, ale wiem, że to ucieczka prewencyjna, na wszelki wypadek.

W ich nieruchomych twarzach wściekłość i wrzask, w zatrzymanych pozach gotowość do śmiertelnego ciosu. – czy tu celowo zdanie bez orzeczenia?

Na nich dostrzegam imię (przecinek?) i nazwisko (i tu?) i nazwę firmy, którą bardzo dobrze znam.

A te narastające wagary (przecinek lub myślnik?) czy one mnie nie wykluczą?

Czekamy tu na ciebie. Wróć, kiedy chcesz, tylko proszę, wróć. – czy to też nie powinno być kursywą?

Wszędzie lepiej (przecinek?) byle dalej od wołania.

– Kochanie (przecinek?) obawiam się, że nie możesz się ze mną ożenić, bo ja nie istnieję.

Nie wiem (przecinek?) kto to powiedział, rozglądam się (i tu?) szukam, ale widzę tylko kolejny napis:

Wołali mnie, a te wyrzuty sumienia, te ich krzyki (przecinek?) bym wrócił, zabijają całą Lawendową Krainę, wszystko (i tu?) co stworzyłem z takim trudem.

Próbowali przypomnieć mi to (przecinek?) co lubiłem i kochałem: filozofię, fantastykę, pracę, inne rzeczy.

Nie muszę się nim przejmować, jak nie chce. – literówka?

 

W tekście jest sporo powtórzeń (np. na samym końcu), ale rozumiem, że to zabieg celowy. :)

 

„Ciężko oddychać w tak przemyślanym powietrzu” – genialne zdanie! :))

Abstrakcja oraz pomysł, dialogi i nazwy własne, do tego humor – dosłownie powalają! Świetny tekst! :)

Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Zapomniałem zapytać, czy jedną z inspiracji był R&M?

Hej Bruce!

 

Dzięki za wykrycie błędów wszystkie chyba wprowadziłem lub uwzględniłem :)

Co to dwóch elementów to miało to być z małej litery aby trochę podkreślić że to też przedmioty określenia czy opisy osób. Nie wiem czy to formalny błąd. Na razie zostawię tak jak jest ale obiecuję pomyśleć :).

A to zdanie bez orzeczenia takie miało być bo wydawało mi się że pasuje. Ale też jeszcze na nim pomyślę :)

 

Fajnie że się podobało. Kłaniam się nisko w podzięce za nominację :)

 

Hej Silver

Jest duża szansa się że nie było inspiracją bo nie wiem czym jest R&M :). Chyba musisz rozwinąć co masz na myśli :)

 

Dziękuję i pozdrawiam!

Serial Rick i Morty. Podobne poczucie humoru i niektóre rozwiązania fabularne.

Serial uwielbiam i oglądałem wszystko co się pojawiło więc bardzo możliwe, że coś zostało w głowie i w jakiś sposób ewoluowało w pomysł czy w scenkę w tym opowiadaniu. Choć wydarzyło się to raczej przypadkowo, nie myślałem o tym serialu pisząc to opowiadanie.

Jeśli już to bardziej czerpałem taką meta-inspirację z Monty Pythona :)

To jeszcze parę uwag ode mnie: "Łapy, GŁOWĘ i tors PRZYBITE SĄ do gałęzi drzew" – albo wszystko przybito, albo jednak głowa; "Dziękuję, nie wystarczy." – tu chyba bardziej dziękuję w cudzysłowie, bo w tej formie wygląda to jakby ojciec dziękował za podziękowanie; "W końcu coś, albo ktoś nas ZACZNIE i nas dopadnie." – zacznie czy znajdzie?; "obawiam się, że nie możesz się ze mną OŻENIĆ" – jeśli bohater jest mężczyzną, to raczej wyjść za mąż (albo "nie możemy się pobrać", bardziej uniwersalnie). A poza tym wszystkim to doskonałe opowiadanie! Humorystyczne, ale czuć też odpowiedni ciężar, absurdu jest co niemiara, ale jest konsekwentny, a nie powciskany zupełnie przypadkowo, no i są zwroty akcji nie do końca spodziewane. Podobało mi się bardzo :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Hej NaNa

Dzięki za wskazanie uwag już poprawione.

Cieszę się bardzo, że opowiadanie się spodobało.

Dzięki piękne za komentarz :)

Pozdrawiam!

Hej,

 

widzę, że to opowiadanie robi furorę, więc chcę się dać ponieść tej fali ;)

 

– Czy ktoś widział, co się stało? – pytam zebranych. Wszyscy kręcą głowami lub czymkolwiek co pełni tę role

rolę

 

Zastanawiam się, na ile akapit z podróżą przez pole pełne gigantycznych rosiczek został ucięty z powodu limitów znaków, bo odniosłam wrażenie, że to właśnie on ucierpiał na rzeczonym limicie najbardziej? Chociaż ucierpiał nie jest dobrym słowem, ale ten fragment jest najbardziej okrojony, więc się wyróżnia :)

 

I po przeczytaniu już wiem, czemu opowiadanie robi furorę. Słusznie :) Co prawda jest to jedyna odpowiedź, jaką znalazłam podczas lektury, ale będzie o czym myśleć. 

 

Podoba mi się balans między humorem (kilka razy uśmiechnęło, tam gdzie uśmiechnąć miało), a powagą. 

 

Dzięki za przyjemne doświadczenie!

 

 

Hej OldGuard!

 

Dzięki za wskazanie błędu. Poprawione :)

 

Akapit o rosiczkach nie był co prawda dłuższy ale był jednym z poważnych kandydatów do wycięcia kiedy walczyłem z limitem. Bo jakoś strasznie dużo do fabuły nie wnosi a chciałem aby ten tekst był zjadliwy przy tych wszystkich dziwnych rzeczach które się dzieją. Ostatecznie jednak akapit został mniej więcej w oryginalnej formie :)

 

Cieszę się, że lektura była przyjemna!

 

Dzięki i pozdrawiam!

Wszystko jasne, oczywiście. :)

To ja się kłaniam nisko i nadal pieję z zachwytu nad Twoim opowiadaniem! :) Oby piórko wpadło! :) Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Oo, jakie ciekawe hasło i ten obraz…

 

Sam Twój tytuł przyciąga. I pierwsze zdania mnie oczarowują, lubię taki styl. :)

 

Impreza jest naprawdę nietypowa, zraszacz do połowy, aż to sobie wyobraziłam. :D

 

Ciekawy pomysł na przejścia do kolejnych scen. Robaki z człowieka i cała scena ma w sobie coś niepokojącego i powiem Ci, że przed czytaniem zerknęłam na liczbę znaków, w tym momencie ciesząc się, że trochę ich będzie, że mam przed sobą dłuższą lekturę.

 

Od razu wciągnąłeś do tego świata, do Lawendowego Zakątka, do tych bohaterów, którym przeszkodzono w imprezie i teraz trzeba rozwiązać zagadkę morderstwa.

 

Pluszowy miś jako ofiara – bardzo dobrze to wszystko się łączy i pasuje do świata. Odnośnie świata – mam takie skojarzenie z „Rickiem i Mortym”, tam też mieliśmy sporo absurdalnych wydarzeń, ale jednocześnie wszystko miało sens i działo się w obrębie tego uniwersum.

 

– Ja nigdzie nie idę – wzbraniam się,

Wiemy z dialogu, że się wzbrania. ;)

 

kto będzie potrafił.

*

Przepływam

A tu już przejścia się znudziły? Czy to celowy zabieg, że jednego przejścia brakuje? Czy może przeoczenie?

 

Za to prowadzenie historii mnie cały czas zachwyca.

 

– Oni się nigdy nie mylą, chyba że w piątki, a dzisiaj mamy przecież środę – przekonuje Szklarniowy.

Tu się uśmiechnęłam. :D

 

Za to drużyna idealna po prostu. :D Te pomidory to był strzał w dziesiątkę, bo są bardzo wyraziste, jedynie ten Srogi Sędzia jakoś mi się rozmywa, może ciut więcej o nim by się przydało.

 

Akcja z kwiatami – świetne przenośnie.

 

A przynajmniej nie w takiej skali.

Faktycznie jest gęsto.

O, tak, nawiązanie do naszych czasów, w których każdy teraz filozofuje i udaje wielkiego myśliciela. Podobają mi się uwspółcześnione grupki zetknięte z dawnymi filozofami.

 

jest najgorsza z toksyn: nieskrępowana myśl fantastyczna.

Łał, niezłe podsumowanie naszych wytworów wyobraźni. :D Genialna przewrotność.

 

I zaraz Srogi Sędzia otwiera szeroko oczy, jakby doznał objawienia.

No ta wędrówka przez absurd jest rewelacyjna! Niby taki prosty motyw – drużyna musi dotrzeć do celu, aby rozwiązać zagadkę morderstwa, a tutaj tak wiele ciekawych odkryć po drodze, tego naszego współczesnego bagna i jednocześnie piękna nacechowanego odrzuceniem. Te wielotomowe sagi, które dają spełnienie, choć sprawiają, że człowiek się zatraca, znika za mapkami, za drukowanymi literami, za bohaterami, którzy go prowadzą…

 

Sen z jajkiem wszystko wyjaśnia, tzn. na tym etapie tak myślę: odwróciłeś sny. Bohater jest gdzieś tam, poza tą krainą.

 

Kolejny przystanek w sklepie, bardzo zgrabnie posługujesz się absurdem, wszystko można zrozumieć. Motyw zamiany w sklepie zabawny.

 

Nagle słyszę moje imię, ktoś o mnie wypytuje na zewnątrz sklepu. Kryję się za ladą, chowając przed białymi szturmowcami, którzy nie umieją strzelać. Wiem też, że najgorszy z nich jest ten w czarnej zbroi, który ciężko oddycha i wolno chodzi. Podejrzewam, że jest moim ojcem.

O nieee, szturmowcy i Vader? XD Ale fajnie. :D

 

– Tato, tato, co podać!? – witam go. – Tu jest tak wiele wspaniałych rozczarowań.

– Ale ty, synu… – głos mu się załamuje – …ty jesteś największym.

Ten dialog jest mistrzowski.

Wątek ojciec-syn jest jednym z moich ulubionych, także wielki plus za dodanie go tutaj. ;)

 

Od momentu wejścia do obrazu czas jakby przyspiesza, a te manekiny to z Doctora Who?

 

Ta Wielka Koszmarna Rzecz tworzy niesamowite napięcie

.

Ale wiem, że nie dam rady. Przewracam się, wściekły sweter próbuje mnie pogryźć, jadowity krawat wierzga tuż obok.

Cóż, tak to już jest, że ściga nas życie, że codzienność i nudna praca próbują nas dopaść nawet w snach.

No od momentu sklepu to akcja pędzi, coraz więcej absurdów mnożysz, trochę jakbyś wątpił, czy te wcześniejsze są wystarczające. Ale ja pędzę z bohaterami i podobają mi się te przeskoki w czasie, to taka wędrówka po życiu Poważnego. Scena w szkole mimo wszystko dość standardowa, ale rozumiem, że musiała pasować do dalszych wydarzeń z Gosią.

 

W sprawie uznania Aleksa Poważnego za osobę nieistniejącą i nigdy niepowstałą

Świetny zabieg.

 

I to wesele, miłość ze szkoły, wszystko się układa w całość, choć scena z obrazem trochę zwyczajna, tzn. mało wybrzmiewa to, że podarł obraz, może gdyby było wiadomo, że jest takim wielkim wielbicielem sztuki, że to było jego całe życie, mocniej by to wybrzmiało.

 

Dalej to już doleciałam do końca, na jednym wdechu. Nie wiem, co napisać. Jak się mocno zachwycam – brakuje mi słów. I tak też mam przy tym opowiadaniu. To jest mocne, bolesne, takie przejmujące do głębi. A dodatkowo – motyw, który uwielbiam. Trochę skojarzyło mi się z genialnym serialem „Undone”.

A sama końcówki z takim jednym odcinkiem „Supernatural”, w którym bohater był w zawieszeniu, a jego umysł chłonął wszystko z kreskówek i to przetwarzał.

No ale mniejsza o to. Dla mnie ten tekst jest niesamowity. Czytało się płynnie, bez zgrzytów, można powiedzieć, że zostałam pochłonięta. I ten niejednoznaczny koniec: bo czy bohater, który zostaje w świecie ułudy, jest bardziej szczęśliwy niż w momencie powrotu do zdrowia, do rodziny? Czy to dobre zakończenie dla niego, czy może lepiej, gdyby wrócił? Może odnalazłby szczęście, gdyby zaakceptował, że tak naprawdę życie ma różne odcienie? Co jest ważniejsze: spokój w zmyślonej krainie czy prawdziwe życie? Zadajesz tak wiele pytań na koniec, a oprócz tego dajesz nam taką gorzką myśl o tym, że tu nic nie jest pewne, że nie ma łatwych wyborów, odpowiedzi. Niby to takie oczywiste, a jednak tutaj, w tym opowiadaniu – jak to trafia.

Dla mnie to opowiadanie piórkowe.

 

Pozdrawiam, chapeau bas,

Ananke

Nie będę się powtarzał, ale jakiś komentarz, uzasadniający moją nominację i – co oczywiste – TAKa napisać muszę.

Opowiadanie jest bardzo równe i konsekwentne w budowie świata, a wskazówki dotyczące drugiego dna tego zlepku scenek podajesz w sposób naturalny, niewymuszony – ja przynajmniej nie stwierdziłem obecności jakiegokolwiek fragmentu, który wydawałby się wciśnięty w fabułę na siłę. Wróćmy do stwierdzenia, że to zlepek scenek – bo chyba się zgodzisz, że tym właśnie jest Twoje opowiadanie. Tekst zbudowany w ten sposób może powodować wrażenie braku pomysłu na jednolitą, spójną fabułę, ale w tej konwencji, w tych oparach inteligentnego, bo podszytego czymś głębszym, absurdu, taka forma sprawdza się u Ciebie doskonale. Każdą sceną opowiadasz historię, a jednocześnie mówisz mi coś o postaci protagonisty; a właściwie nawet nie mówisz, tylko pokazujesz – a pokazujesz tak umiejętnie, że ja bez przeszkód mogę sobie tę postać budować, składać z przyjemnością, dążąc do logicznej, pozbawionej zbędnych elementów kompletności, potrzebnej w ramach opowiadania do przekazania myśli. Dowiaduję się nie tylko o życiu bohatera, jego obawach, jego przymiotach, ale nawet o pasjach – a to wszystko z absurdalnych, wykoślawionych scen.

Jestem pełen szczerego podziwu dla umiejętności zbudowania ciekawego opowiadania z nieprzystających do siebie elementów, w taki sposób, żeby jednak do siebie pasowały, stanowiąc kompletną, trwałą konstrukcję. Jeśli ten tekst nie zasługuje na wyróżnienie, to ja nie wiem co zasługuje, serio serio. Pisałem Ci już, Edwardzie, czyje opowiadania mi Twój tekst przypomina – jeśli ich nie znasz, to polecam, bo Twoje dzieło to dla mnie ten sam kaliber.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej bruce!

Dzięki piękne raz jeszcze! :)

 

Cześć Ananke!

Cieszy ponowne porównanie do Rickiego i Mortiego :)

 

Wiemy z dialogu, że się wzbrania. ;)

Tak. To konstrukcja którą często ostatnio używam (może nadużywam) by urozmaicić opis rozmowy :)

 

A tu już przejścia się znudziły? Czy to celowy zabieg, że jednego przejścia brakuje? Czy może przeoczenie?

W sumie celowy i występuje dwukrotnie. W moich snach na tyle na ile je pamiętam (czyli prawie wcale) często występuje przepłynięcie ze scenerii w scenerię. I chciałem tutaj to oddać przynajmniej trochę :)

Łał, niezłe podsumowanie naszych wytworów wyobraźni

Wszyscy jesteśmy winni :P

 

Od momentu wejścia do obrazu czas jakby przyspiesza, a te manekiny to z Doctora Who?

Raczej chyba z mojej głowy choć oczywiście ile tam mojej własnej inicjatywy a ile skradzionych nieświadomie inspiracji nikt nie wie :). Doctora Who prawie nie oglądałem ale może jakiś skrawek się przebił do świadomości. Chodzi tu też o to że bohater ma firmę sprzedającą ubrania (albo wydaje mu się że ją ma ) i stąd manekiny.

No od momentu sklepu to akcja pędzi, coraz więcej absurdów mnożysz, trochę jakbyś wątpił, czy te wcześniejsze są wystarczające.

No trochę było takie założenie. Im bliżej koszmarnej rzeczy tym więcej się dzieje :)

 

mało wybrzmiewa to, że podarł obraz, może gdyby było wiadomo, że jest takim wielkim wielbicielem sztuki, że to było jego całe życie, mocniej by to wybrzmiało.

Pewnie masz rację. Trochę to może i upchnięte ale na swoją obronę zasłonię się trochę limitem :)

 

 Fajnie że podałaś sporo fragmentów które się podobały bo to też drogowskaz dla mnie co było fajne :)

Dziękuję za moc miłych snów i za nominację oczywiście również.

 

 

Witam ponownie Outta!

 

Dzięki piękne za konkretny i tak miły dla mnie komentarz.

 

że to zlepek scenek – bo chyba się zgodzisz, że tym właśnie jest Twoje opowiadanie

Jasne. Trochę jest to kalejdoskop obrazów. Fajnie że mimo to tekst wyszedł w miarę spójnie i że ułożyło się to w jakąś sensowną całość. 

Teksty o których wspominasz znam i lubię (niektóre nawet bardzo) a jeden to nawet betowałem ;). 

 

No i oczywiście dziękuję za TAKa i za nominację.

 

Pozdrawiam!

Przeczytałam kilka konkursowych opowiadań i w zasadzie wszystkie wydały mi się zbiorem absurdalnych sytuacji, ułożonych w pewien ciąg, jednak ze sporą dawką chaosu i osobliwości, w których gdzieś jakby zapodziewała się właściwa historia.

Do Twojego, Edwardzie, podchodziłam jak pies do jeża, bo to przecież wciąż ten sam szczególny konkurs, a poza tym rozpisałeś się i opowiadania wyszło dość długie.

Jakież było moje zdumienie, kiedy dość wcześnie zorientowałam się, że ta historia wchłania mocą treści, niebanalnym humorem i ciągiem wyjątkowych zdarzeń. A choć mnóstwo tu nonsensownych sytuacji ciągle pozostaje zrozumiała i zajmująca.

Zaskoczył mnie finał, pozwalający obserwować bohatera w jeszcze innej sytuacji, w której chyba nie spodziewałam się go ujrzeć, ale dzięki temu zobaczyłam coś, co nie zawsze jest dostrzegalne.

Edwardzie, jestem przekonana, że poprawisz usterki, więc chyba mogę udać się do nominowalni. :)

 

po­mi­do­ry tań­czą we­so­ło Je­zio­ro Łą­bę­dzie. → Literówka.

 

Wszy­scy kręcą gło­wa­mi lub czym­kol­wiek co pełni tę role. → Literówka.

 

„ Za­słu­gu­jesz na ten awans… → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

Czuję silną pre­sję, nie tylko od ojca, ale od wszyst­kich roz­cza­ro­wań w skle­pie. → Nie wydaje mi się, aby presję można czuć od kogoś/ od czegoś.

Proponuję: Czuję silną pre­sję, wywieraną przez ojca i przez wszyst­kie roz­cza­ro­wania w skle­pie.

 

Szko­ła albo przed­szko­le, cięż­ko po­wie­dzieć… → Szko­ła albo przed­szko­le, trudno po­wie­dzieć

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Uśmie­cham się, moi przy­ja­cie­le od­da­ją ten gest i jest cał­kiem we­so­ło. → Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi. Uśmiech nie jest gestem.

Proponuję: Uśmie­cham się, moi przy­ja­cie­le też i jest cał­kiem we­so­ło.

 

Ru­szam w jego stro­nę, uśmie­cham się do niego, mierz­wię mu włosy… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Jest cięż­ko, coś jak zwy­kle krę­pu­je mi ruchy.Nie jest łatwo, coś jak zwy­kle krę­pu­je mi ruchy. Lub: To trudne, coś jak zwy­kle krę­pu­je mi ruchy.

 

Ten anioł pod­no­si mnie i mówi mi, że obie­ca­łem prze­cież tyle nie pić. → Czy drugi zaimek jest konieczny?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj Reg!

 

Dzięki piękne za sugestie. Wszystkie naniosłem :)

 

poza tym rozpisałeś się i opowiadania wyszło dość długie

Tak tego się trochę obawiałem, bo to faktycznie dość długi tekst ze sporą dawką absurdu. Tym bardziej cieszę się, że opowiadanie się podobało i pozostało zrozumiałe, a nawet że końcówka zaskoczyła. :)

 

Dziękuję pięknie za komentarz, trafne poprawki i oczywiście za nominację również! :)

 

Pozdrawiam!

smileyyes

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Edwardzie. Cieszę się, że mogłam się przydać, a przy okazji wyznam, że gdyby opowiadanie było dwa razy dłuższe, czytając je, miałabym dwa razy dłuższą przyjemność. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co zdanie, co epizod, to perełka. Format dość często spotykany. Coś się wydarza i bohater wyrwany z sielankowego życia musi rozwiązać zagadkę, uratować świat, czy coś. Formuje drużynę i rusza na wyprawę. Przemierza krainy, światy. I podczas tej przygody poznajemy go bliżej.

Na początku jest absurdalnie śmiesznie. Z czasem okazuje się, że to wszystko jest fasadą, ucieczką przed prawdziwym życiem. Robi się smutno.

Bór zapełniony drzewami, filozofami i ideami. Ciężko oddychać w tak przemyślanym powietrzu.

Scena w lesie z filozofami i myślicielami chyba najlepsza. A tak na marginesie, to ze zdania “myślę, więc jestem” nie wynika “nie myślę, więc mnie nie ma”. Kiepscy ci filozofowie. 

 

„Bardzo mi się podobało, ale”

 

„Reklamacji po zamianie miejsc i wyborze zawodu sprzedawcy się nie uwzględnia. Prosimy o przemyślane wybory życiowe”.

W sklepie z rozczarowaniami robi się poważnie. Niby śmiesznie, a w sumie smutno. 

 

Świetnie się czytało. Mimo że opowiadanie jedno z najdłuższych, to przeleciało bardzo szybko. Absurd goni absurd, a wszystko zrozumiałe i logiczne.

 

Pozdrawiam

@ Bruce: :)

 

@ Reg: Ojej. Bardzo mi miło widzieć taką wiadomość. Dziękuję :)

 

@ AP: Dzięki piękne za komentarz. Cieszę się że się podobało i że mimo absurdów wszystko było zrozumiałe :)

 

Format dość często spotykany

Zgadza się. Podróż bohatera momentami pisana od linijki :)

 

Kiepscy ci filozofowie

To tylko ich bojówki trzeba im wybaczyć :)

 

Niby śmiesznie, a w sumie smutno

No tak. Lepiej śmiać się przez łzy niż tylko płakać :)

 

Pozdrawiam!

Zajmujące opowiadanie. Rozrzucone sceny spaja bohater, bo, wbrew pozorom nie szalone literackie pomysły są tu najciekawsze, ale właśnie postać Aleksa Poważnego.

 

Korzystam z sytuacji i wychodzę z areny.

chyba lepiej: Korzystam z sytuacji i schodzę z areny.

 

Pozdrawiam!

Hej Chalbarczyk!

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz. Cieszę się, że tekst był zajmujący!

 

Poprawkę naniosłem :)

 

Pozdrawiam!

Bardzo dobre. Właściwie podpisuję się pod wcześniejszymi komentarzami, bo nic nowego nie wymyślę. Ukłony pełne szacunku i podziękowań, że pokazujesz, jak dobrze można pisać. Pozdrawiam! 

Czytając początek, trochę bałam się, że w opowiadaniu będzie zbyt dużo przypadkowych elementów, ale czytając dalej, ładnie się to wszystko ze sobą zgrało i nawet jeśli było nieco przypadkowe, to doskonale pasowało do tego tekstu. Sama treść nie jest czymś nowym, przypomina mi teksty o ludziach w śpiączce, którzy w swoich snach spotykali jakieś różne formy próśb powrotu do rzeczywistości. Ale za to opowiadanie jest świetnie napisane. Umiejętnie złożone zdania i ładny styl. Podobała mi się też przewrotność końcówki.

Cześć!

Ten tekst, jak inne Twojego autorstwa, które miałam przyjemność czytać, gra absurdem bardzo zręcznie. Przyznam, że nie spodziewałam się tak poważnego zakończenia. A może poważnego tak, tylko nadal szczęśliwego, a to niespecjalnie wydaje się szczęśliwe.

Jestem zdania, że to spora sztuka pisać o trudnych rzeczach przez maskę humoru i absurdu, a tutaj się to bez dwóch zdań udało. I zdecydowanie w głosowaniu piórkowym będę na TAK.

Mam dwa swoje ulubione cytaty, to pozwolę sobie przytoczyć:

Oto trójkąt ostatecznej mądrości: Bełkoczący Menel, Zepsuty Zegar z Kukułką i Deska do Prasowania.

Bo u mnie prawdziwy strach, jedyna rzecz, która naprawdę mnie przeraża, jest zawsze w zasięgu wzroku i nigdy mnie nie opuszcza. To Wielka Koszmarna Rzecz, w której mieszkają prawdziwe sprawy.

I dodam, że bardzo mi się podobały przejścia pomiędzy scenami, które dokonywały się jakby w połowie zdań. Nieco wytrąciło mnie to, że w jednym miejscu zrezygnowałeś z tej konwencji – nie bardzo rozumiem, dlaczego.

Podobnie jak Sonata, na początku nieco bałam się, że mnogość rzeczy i postaci sprawi, że nie zapamiętam wszystkich i będę musiała do nich wracać, ale dość szybko to wrażenie zniknęło, więc nie był to większy problem na dobrą metę.

Chyba tyle mogę powiedzieć. Wielki plus za pomysł, równie duży za wykonanie. Znakomity tekst i trzymam kciuki za piórko. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej Jolka!

Dzięki za komentarz i cieszę się, że się podobało.

Aczkolwiek myślę, że jest mnóstwo osób na portalu które pokazują lepiej ode mnie jak pisać :)

 

Ahoj Sonato!

Fajnie, że mimo wszystkich dziwnych scenek jakoś się to skleiło. Faktycznie motyw z nawoływaniem pewnie się przewijał w literaturze i kinie, ale dobrze że choć końcówka była przewrotna. U mnie Neo zawsze wybierze niebieską pigułkę :)

No i cieszę się, że uznałaś tekst za dobrze napisany bo czasem jak czytam swoje opowiadania to mam wrażenie że są ciosane tępą siekierą :P

 

Cześć Verus!

 

Miło mi bardzo że tekst się podobał. Co do końcówki to faktycznie może wydawać się mało szczęśliwa. Ale może dla bohatera tak właśnie wygląda szczęście? :)

Wybrałaś ciekawe cytaty bo jeden jest bardziej zabawowy a drugi bardziej poważny co w jakiś sposób chciałem osiągnąć w tym opowiadaniu :). Więc fajnie.

Co do przejść to tutaj trochę się wahałem czy je wrzucać czy nie. Zachęcony głosem z bety je zostawiłem przy większości miejsc w tekście. A że nie ma tego wszędzie to pewnie jakieś niedopatrzenie lub literacka nieudolność z mojej strony :)

 

Fajnie że tekst jakoś się skleił mimo wszystkich wariactw.

Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się bardzo z TAKa :)

 

Pozdrawiam!

Cieszy ponowne porównanie do Rickiego i Mortiego :)

Twórcy mogliby zrobić nowy odcinek na podstawie Twojego opowiadania. :D

 

Tak. To konstrukcja którą często ostatnio używam (może nadużywam) by urozmaicić opis rozmowy :)

Myślę, że nie ma co nadużywać, bo wychodzi w sumie jedno i to samo, jak przy dialogu w stylu:

– Mówię wam – powiedziałem.

;)

 

W sumie celowy i występuje dwukrotnie. W moich snach na tyle na ile je pamiętam (czyli prawie wcale) często występuje przepłynięcie ze scenerii w scenerię. I chciałem tutaj to oddać przynajmniej trochę :)

No właśnie wiem, że występują przepłynięcia, to jest fajnie pokazane, tylko nie wiem w jakim celu tego przejścia nie ma. ;)

 

a ile skradzionych nieświadomie inspiracji nikt nie wie :).

Wszyscy kradniemy nieświadomie, taki już nasz los, pisarzy wśród milionów innych. :)

 

To ja dziękuję za wspaniałą lekturę. ;)

Twórcy mogliby zrobić nowy odcinek na podstawie Twojego opowiadania. :D

No byłoby bardzo miło ale wrzucam to do szuflady z napisem “rzeczy, które nigdy się nie wydarzą” :)

 

Myślę, że nie ma co nadużywać

Postaram się, choć nie obiecuję że mi się uda :D

 

No właśnie wiem, że występują przepłynięcia, to jest fajnie pokazane, tylko nie wiem w jakim celu tego przejścia nie ma. ;)

 

Chyba po prostu nie umiałem tego jakoś sensownie w tym fragmencie tekstu umieścić. Pomyślę nad tym :)

 

Dzięki i pozdrawiam!

Wybrałaś ciekawe cytaty bo jeden jest bardziej zabawowy a drugi bardziej poważny co w jakiś sposób chciałem osiągnąć w tym opowiadaniu :). Więc fajnie.

Celowo też takie wybrałam, bo bardzo mi pasował ten zabawno-poważny wydźwięk tekstu. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

No to bardzo się cieszę :)

Hej. Opko świetne i wciągające, więc nie zaskoczę nikogo. Może tylko mnie jednej zrobiło się smutno na końcu? W jakiś sposób kibicowałam bohaterowi i zaakceptowałam go jako Bardzo Dzielnego Bohatera a okazał się Smutnym i Przegranym Bohaterem. 

A ponieważ właśnie obchodzę jubileusz setnego komentarza więc niniejszym składam ci życzenia wielu niesamowitych opowiadań i oby obrosły w piórka. 

Hej Nova

 

Fajnie że się podobało.

No u mnie raczej rzadko są szczęśliwe zakończenia choć może bohater jest szczęśliwszy ze swoim wyborem :)

A ja z okazji Twojego setnego komentarza też życzę Ci super opowiadanek i niech się opierzają :)

 

Pozdrawiam!

No byłoby bardzo miło ale wrzucam to do szuflady z napisem “rzeczy, które nigdy się nie wydarzą” :)

Różnie w życiu bywa. :) Może kiedyś Polacy zrobią takiego naszego R&M, wtedy – kto wie…

 

 

Różnie w życiu bywa. :) Może kiedyś Polacy zrobią takiego naszego R&M, wtedy – kto wie…

 

No dobra to czekam na telefon od tej ekipy :D

Kurcze, jaki trudny obraz, Edwardzie. Graficzny, walorowy (uczę się ostatnio malarskich terminów). Czysty, niewiele koloru. Przenikające się linie obłe i kanciaste.

 

Pierwsze zdania są bardzo literackie, niewiele mówią, więc na wstępie odrzucają. Historia zaczyna się od wzniesienia pucharów i Lawendowego Zakątka – od razu go pokochałam za nazwę.

 

Dalej mamy walkę literackości i “obłędni” sformułowań z treścią i fabułą, a bohater, jego przyjaciele i relacje pomiędzy nimi idą do kąta. Chyba za bardzo postawiłeś – jak dla mnie – na zabawę słowem i konwencją. Dodatkowo, doprawianie jej odniesieniami do procesu pisania nie wzbogaca smaku, ponieważ zwyczajnie – brakuje podstawowej potrawy. 

Najlepsze sceny: ze wznoszeniem kielichów i pojawieniem się tajemniczej postaci, na polanie z filozofami, przewijający się wątek z "nieustraszonym człowiekiem sukcesu". Jakaś oś jest, lecz jest

Całość – za dużo literackości, w tym przypadku niepotrzebnych obłędnych, dziwacznych odniesień, które zabijają fajną fabułę.

 

Drobiazgi z początku:

bracia bliźniacy z różnych gałązek

Dublujesz, gdyż bliźnięta dwu i jednojajowe są braćmi. Naturalnie można byłoby sprawę skomplikować: bliźnięta od dwóch ojców, podrzucasz trop – szklarniowe-malinowe, niestety malinowe też mogą być szklarniowe, co więcej jakaś ich odmiana jest wielce obiecująca, lecz głęboko nie wchodziłam (jest jakiś problem z równomiernym dojrzewaniem i mocnymi szypułkam i nie wiem, czy nie chodzi przypadkiem o samą nazwę). Czemu się czepiam – najlepsi przyjaciele głównego bohatera są dla mnie jako czytelnika ważni! :-))

 – Ale to jest związane z tobą. Na miejscu zbrodni jest twoje imię.

Wszystko zawsze jest ze mną związane! – krzyczę, by zamaskować strach. Teraz to robaki wzdychają.

To chociaż zerknij i podpowiedz – zachęca Szklarniowy, rozciągając ciało wzdłuż gałązki w ramach ustalonej pozycji baletowej.

"To", niektóre chyba niepotrzebne.

Przepływam więc znowu do budki z kolorami i stoimy przed ich obliczem.

"Znowu", a kiedy byli wcześniej i co się wtedy zdarzyło?

 

Sorry, za niepochlebną recenzję, lecz tekst wydaje mi się poszatkowany i lekko bez sensu (bezsensu nie wiążę z absurdem, snem, dziwactwem). Natomiast wciąż pamiętam opko na Kafkę czy pierwszopiórkowy.

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, a czy czasem Edward nie ukazał tych "bohaterów" tak papierowo i bez wyrazu umyślnie, żeby podkreślić, że w rzeczywistości te istoty są tylko tworami imaginacji głownego bohatera? Dla mnie ten motyw był wręcz doskonały – niby czytamy jakąś historię, ale coraz mocniej wybrzmiewa w niej jakiś fałsz, zupełnie jak u osoby, ktora we śnie zaczyna sobie zdawać sprawę, że to wszystko nie dzieje się naprawdę…

Dla mnie, Silverze, nie ma odsłonięcia tej umyślności. Jest igranie Autora ze sformułowaniami. To widzę i czytam. Unikam domyślania, co by było, gdyby było, gdyż popadłabym w prawdziwy obłęd. Może i istoty były tworami papierowymi, lecz z czego mam to wnosić?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ja bym to wnosił chociażby po tym, że pojawiają się przebicia z prawdziwej rzeczywistości, ktoraą znamy. Gdyby cały tekst dotyczył przygód pomidorów, kobiety z grzebieniami zamiast rąk itd. to co innego. Tutaj autor wyraźnie wskazuje, że ukazana rzeczywistość nie jest prawdziwa. A jak bardzo serio traktuje "bohaterów" łatwo wywnioskować po końcowej przemianie Miękkiego Misia w pstrokatą lokomotywę. I jeszcze to tłumaczenie zielonego jegomościa na końcu… Podano wprost, nie trzeba zgadywać.

Hej Asylum

 

Dzięki za komentarz. Rozumiem, że spora ilość "obłędni" i literackości mogła Ci się nie spodobać. Fajnie, że znalazłaś kilka pozytywów i dzięki za wgląd w pomidorowe kuluary :)

 

Braci bliźniaków poprawiłem.

Jednego to z przytoczonego fragmentu się pozbyłem.

 

"Znowu", a kiedy byli wcześniej i co się wtedy zdarzyło?

Chodzi o to że znowu przepływają, bo wcześniej przepłynęli w miejsce zbrodni.

 

Fajnie że wspominasz poprzednie teksty :)

 

Ahoj Silverze: Dzięki serdeczne za wstawienie się za tekstem. Ale myślę że Asylum (i każdy inny Użytkownik) ma święte prawo by mój tekst mu się nie podobał :)

 

Pozdrawiam!

myślę że Asylum (i każdy inny Użytkownik) ma święte prawo by mój tekst mu się nie podobał :)

 

 

A moim świętym prawem jest kulturalna polemika z opiniami innych użytkowników :)

Czułem, że jestem we śnie. Do tego we śnie napisanym dobrym, literackim językiem (czasami może nawet przemetaforyzwanym, w niektórych fragmentach – np. na początku – od tej literackości robi się nieco za gęsto i zrezygnowanie z jednej metafory dodałoby wartości pozostałym w pobliżu), przynajmniej kilka razy mrugającym do mnie motywami, których sam w snach doświadczałem (szkoła, nawracająca w snach miłość sprzed lat etc.). I kiedy przestałem szukać w tym spójnej fabuły i łatwego następstwa zdarzeń, miałem z prześnienia tego niezłą frajdę :) 

Doświadczenie zdecydowanie odmienne od większości tekstów jakie tu czytałem – przez co jest to jeden z tekstów, które pewnie na dłuższą chwilę zakotwiczą mi się w pamięci. Klikałbym do biblioteki, dzięki za podzielenie się tym onirycznym światem!

Hej Silverze: Masz stuprocentową rację :)

 

Cześć gimlos

Fajnie że czułeś że jesteś we śnie bo takie było chyba zamierzenie konkursowe :).

Z tą nadmierną literackością to może faktycznie coś jest na rzeczy. Mogłem przesadzić :)

Cieszę się, że mimo wszystko tekst zostanie w pamięci na jakiś czas :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

zacznę od tego, że będę na TAK. A potem ponarzekam chwilę, że trochę się zbierałem do komentarza, bo tak jakoś nie wiedziałem co napisać. To znaczy tekst przypadł mi do gustu – jest lekko napisany i bardzo dobrze i przyjemnie się go czytało – ale jakoś tak na koniec został mi po tym lekki niedosyt:D Rzecz w tym, że nie do końca jestem pewien, z czego on wynika.

Jedyne co przyszło mi dotąd do głowy to kwestia rozbudzonych ostatnimi czasy oczekiwań dotyczących głębszej warstwy tekstu. Bo podejmujesz trochę cięższy temat wyalienowania i choroby psychicznej, i czegoś mi w tym brakuje. Oczywiście jest tam psychoanaliza bohatera i próba diagnozy jego problemów już na poziomie dzieciństwa – plus się należy – ale mimo wszystko brakuje tu tego czegoś więcej.

A być może to konstrukcja historii, która nie idzie w klasyczny sposób. To znaczy generalnie idzie i dąży do punktu kulminacyjnego, ale tam zamiast rozwiązania akcji następuje wywrócenie. I nie zrozum mnie źle – rozumiem doskonale dlaczego tak się dzieje, ale może właśnie to – nie jestem jednak pewien – powoduje takie lekkie poczucie niedosytu.

Tym niemniej nie da się nie docenić tego tekstu. Pokazujesz tu lekkie pióro, sprawność w kreacji świata i przechodzenia między kolejnymi scenami, co rzeczywiście nadaje takiego surrealistycznego klimatu. Postacie poboczne są faktycznie tylko zarysowani, ale to w zasadzie akurat w tym tekście nie powinno przeszkadzać. Podobnie z wątkami pobocznymi – może i by przydałby się jakiś, ale to jakoś bardzo nie kuje, opko nie jest takie długie, a przynajmniej wiesz, co chcesz opowiedzieć i zamykasz w spójnej całości. No i humor – nie zawsze trafiał, gdzieniegdzie może było go za gęsto, ale no, fajny był i przypadł mi do gustu:)

Слава Україні!

Cześć, Edwardzie!

 

Jak ja nie lubię tekstów o snach. Nie to że wszystkich, ale jest to motyw tak źle wyeksploatowany, że przewracam oczami, gdy o tym czytam. Choć przyznam, że znalazłem kilka odstępstw od tej reguły i do takich zaliczę również Twój tekst.

Z założenia miał mieć logikę snu, więc poprzeczka poleciała wysoko – nie czytałem w zasadzie innych tekstów konkursowych, ale spodziewałem się szeregu absurdalnych wizji, które mają kształtować fabułę. W takim czymś bardzo trudno powiedzieć cokolwiek o bohaterze, a Ty odwróciłeś to do góry nogami. Fabuła jest szczątkowa (ale wiemy co jest celem), natomiast mówisz sporo o bohaterze w sposób, w jaki sny działają – sięgają do naszych lęków, pragnień i wspomnień. Do tego dostaliśmy bohatera, z którym możemy się utożsamiać – każdy z nas ma przynajmniej po części pokrywające się przeżycia.

Drugi i trzeci plusik są ze sobą mocno związane – przedstawienie logiki snu wyszło Ci bardzo zgrabnie, a uważam, że to również było nie lada wyzwanie, bo musiałeś wyzbyć się pisarskiego show, don’t tell, żeby to zagrało. W snach właśnie tak jest – widzisz scenę i nagle wiesz o niej znacznie więcej, niż sam obraz sennego zwidu. Te zabiegi pozwoliły bardzo fajnie wczuć się w opowieść.

I tak, jak napisałem, jest w tym kolejny plus – język, styl i strona techniczna. Wysoki poziom, czyta się z przyjemnością, której w literaturze szukam. Nie mogę powiedzieć, że to zaskoczenie, ale na pewno rzecz warta uwagi.

No i zakończenie – smutne, ale też nadające sens temu wszystkiemu. Spójne i sprawiające, że troszkę się zatrzymuję – skoro każdy ma w sobie choć trochę z bohatera, to ile jest tego zakończenia we mnie?

Na pewno nie jestem targetem takich tekstów, ale trudno mi odmówić wielopoziomowej jakości. Przeczytałem sobie jeszcze raz, żeby znaleźć jakiś minus ;) Może i coś było, ale kupuję ten tekst od początku do końca.

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Edwardzie!

Kurde, nie lubię pisać takich komentarzy, jak ten. Mam wrażenie, że spotka Cię z mojej strony niesprawiedliwość, bo ze względu na jakieś subiektywne fanaberie będę piórkowo na NIE, chociaż zapewne – wnioskując z komentarzy przedpiśców – powinnam być na tak. Z tym że chyba mam alergię na tego typu teksty – odbijam się od nich, nie potrafię się wkręcić w fabułę ani skupić na wydarzeniach. Czytam i łapię się na tym, że przyswajam tekst na poziomie słowa, ale głębszy sens mi umyka. Doceniam pomysł i konsekwencję wykonania, bo utrzymać taki poziom absurdu przy jednoczesnym zachowaniu pozorów logiki nie jest łatwym zadaniem. Jest tu dużo bombastycznych, ciekawych wątków, dużo nawiązań i mrugnięć okiem, tylko że… no totalnie nie moja bajka.

Także przepraszam za marudzenie. Nie przejmuj się nim, jest wyłącznie kwestią subiektywnej niechęci do oniryzmu ;)

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć Golodh!

 

Fajnie że tekst się dobrze czytało i że nawet jakiś żarcik mi się udał :).

 

No podejrzewam, że można by ten temat poważny lepiej wyeksponować. No i wtedy może i uczucie pewnego niedosytu by zniknęło. Pewnie mógłbym się zasłonić limitem ale to raczej kwestia moich umiarkowanych umiejętności :)

Mimo to cieszę się że ogólnie doceniłeś tekst, lekkie pióro i spójną całość :)

 

Dzięki piękne za komentarz i za TAKa :)

 

Witam Krokusie!

 

Cieszę się, że mój tekst zaliczył się do wyjątku od reguły :). Miły to komentarz widząc że jakoś tam udało się i spełnić pewne założenia tekstu onirycznego/sennego a jednak dało się Tobie jako czytelnikowi jakoś w tym wszystkim nie pogubić.

 

Fajnie że tekst od strony technicznej też jest w porządku. 

 

skoro każdy ma w sobie choć trochę z bohatera, to ile jest tego zakończenia we mnie?

Fajne :)

 

Dzięki piękne za komentarz i przeczytanie tekstu :)

 

Cześć Gravel!

 

Dzięki za komentarz. No myślę że na pewno nie powinnaś dawać TAKa tekstowi który nie przypadł Ci do gustu :) A już na pewno nie sugerować się opinią innych :)

Rozumiem że ten tekst jest specyficzny i może odrzucać bo wrzuciłem tu sporo dziwności i absurdów, więc może to być ostatecznie niezbyt zjadliwe.

 

Nie ma za co przepraszać :)

Dziękuję za przeczytanie i opinię.

 

Pozdrawiam!

Dziękuję, Edwardzie za obronę i Silverze za polemikę. :-)) Lubię dialog, zmusza mnie do puszczenia w ruch szarych komórek i próby dojścia, co się kryło pod końcowym sygnałem. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmmm. Mam jak Gravel i nie bardzo rozumiem tę ulewę nominacji.

Sorry, Winnetou, jestem na NIE.

Widać, że tekst był pisany na obłędny konkurs – logika snu, głośny i wyraźny obraz i pomidory. To Ci dobrze wyszło. Nie wydaje mi się jednak, że dla czytelników nieznających regulaminu konkursu opowiadanie byłoby równie ciekawe. No, zakręcony sen ktoś miał, ale, heloł, za sny nie wręcza się nagród.

Czytałam o licznych nominacjach, a potem czytałam tekst i nie mogłam zrozumieć, o co w tym chodzi. Czekałam na jakiś potężny twist, który to wszystko poustawia na miejscach, rzuci nowe światło, zmieni znaczenie połowy słów… A tu nic z tych rzeczy. Być może niepotrzebnie nakręciłam oczekiwania entuzjastycznymi zgłoszeniami. Być może mój nazbyt logiczny umysł odmówił właściwego przetworzenia tekstu i ważnej jego części nie zrozumiałam, nie dotarła do mnie. Być może brakuje mi czegoś innego.

Nie twierdzę, że opowiadanie nie ma zalet – jest dobrze napisane, ładnym językiem, nie brak Ci wyobraźni. Doceniam humor – z ciocią Czesią fajnie zagrałeś słowami itd. Poszczególne sceny są w porządku, tylko nie chcą ułożyć mi się w spójną całość, nie widzę myśli przewodniej tego projektu.

Dopatrywałam się metafory ludzkiego życia, wepchnęłam bohatera w foremkę Piotrusia Pana, który nie chce wziąć odpowiedzialności za dorosłe życie, własną rodzinę… Może i tak, ale to już zalatuje obyczajówką (jestem świadoma, że zarzut obyczajowy byłby dla Twojego opowiadania krzywdzący).

Mam nadzieję, że mimo mojego nie piórko dostaniesz, bo nie życzę Ci źle i tylu zachwyconych Czytelników nie może się mylić. :-) Nawet jeśli sama zachwytu nie podzielam.

Babska logika rządzi!

Hej Finklo!

 

No tak tekst jest w klimacie sennym z mnóstwem dziwactw i specyficzną konstrukcją więc rozumiem że może nie przypaść do gustu.

 

Fajnie że znalazłaś tam jakieś drobne pozytywy :)

 

Dziękuję pięknie za szczery komentarz!

 

Pozdrawiam!

Hej Edwardzie!

 

Tekst mi się podobał. Wszystkie wątki ładnie się spięły i udało mi się zrozumieć bohatera na tyle, żeby wiedzieć, co poświęca na rzecz swojego wymyślonego świata, także zakończenie wypadło mocno.

Jednak zanim doszło do zakończenia, opowiadanie mi się dłużyło. Gdy bohater mierzy się z kolejnymi niebezpieczeństwami, poznaję jego charakter i dowiaduję się, dlaczego powinno mi na nim zależeć, ale podczas samych przygód jeszcze mi na nim nie zależy.

Brakowało mi też poczucie postępu. Rozumiem, że cel podróży był wyraźnie wyznaczony, ale nie wiedziałem, ile jeszcze scen potrzeba, żeby do niego dojść. Scen było na tyle dużo, że miałem czas się zastanawiać ;)

Tak jak już wspominałem, jestem dużym fanem zakończenia, a początek też czytało się nieźle. Mam tylko nadzieję, że coś z mojego narzekania ci się przyda ;)

Skoro zostanę tutaj, to nie dowiem się[,+] kto nas wszystkich zabija.

– Halo[,+] jesteś z nami?!

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Hej, komentarz piórkowy, żeby nie było, że tak i już.

Dobrze, kiedy teksty w konwencji nieco lżejszej niż weird fiction czy klasyczna groza poruszają ważne tematy. Tutaj mamy nie tylko, ale i ciekawą zabawę formą, słowem, fabułą w ramach (nie)kontrolowanejgo szaleństwa bizarro. Logika snu bywa czymś ciężkim do przekłknięcia, tutaj jednak pasuje i broni całości. Co nie do końca mi podeszło to niektóre żarty, co jest kwestią średnio zależną od autora, więc się zdarza i najlepszym. Może nie mamy tu wszystkiego prosto, na tacy i od razu, mimo to czarujesz treścią i formą, co sprawia, że chce się zawsze doczytać do końca.

Dziękuję za wycieczkę do warzywnej nibylandii, była smaczna.

Hej Ostam

 

Cieszę się że się podobało mimo wszystko. 

Faktycznie środek może się dłużyć zresztą był taki moment że myślałem aby coś wyrzucić ze środka (też pojawiały się takie sugestie na becie) ale jednak zdecydowałem się zostawić w pełnym wymiarze.

Fajnie że zakończenie siadło :)

Dzięki za opinię i przecinki (poprawione).

 

Hej Oidrin

 

Fajnie że jakoś wyszła mi ta zabawa słowem formą i fabułą. Żarty w tekstach to nie jest moja mocna strona więc nie dziwię się że część Ci się mogła nie spodobać :)

Bardzo mi miło że wycieczka mimo to była smaczna :)

 

Pozdrawiam!

Gratulacje, Edwardzie!

Dzięki Zanaisie :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

najgorsza z toksyn: nieskrępowana myśl fantastyczna yes super aż do:

Choć wiem, że stracił rozum, wygląda na szczęśliwego i spełnionego.

Bardzo mu tego zazdroszczę.

 

Rozumiem, dlaczego tekst/autor dostał piórko. Słusznie. Czytało misię z przyjemnością i bez znudzenia. Brawo!

 

Hej Anet

Cieszę się, że sympatyczne :)

 

Cześć Misiu

Miło mi, że czytało się z przyjemnością :)

 

Dziękuję i pozdrawiam!

Komentarz może nie być pełnowartościowy merytorycznie. Podchodziłem do tekstu trochę jak ślimak do jeża, rzeczywiście wywarł spore wrażenie, a zarazem był w pewnym sensie przerażający. Jest w tym swoista logika snu, opisany przebieg procesów myślowych, przeskoków, wydaje mi się zbliżony do własnych doświadczeń, a jednocześnie łatwo to odczytać jako popadanie bohatera w chorobę psychiczną: ta granica jest naprawdę cienka… Poczucie nieokreślonego zagrożenia nieokreśloną przyszłością. Plus za komitet LEM. Gdzieniegdzie haczyła mi interpunkcja. Ogółem kawał porządnej literatury. Gratuluję piórka, na pewno zasłużone!

Hej Ślimaku

 

Fajnie że mimo wszystko opowiadanie się spodobało i że jakoś udało się oddać logikę snu. Cieszę się, że wyłapałeś komitet LEMa :)

Mimo moich starań i niesamowitej pracy betujących nieustannie przegrywam bitwy z interpunkcją niestety. 

 

Myślę że komentarz jest pełnowartościowy przynajmniej dla mnie :)

 

Dzięki i pozdrawiam!

Cześć Edwardzie!

 

Gratuluję świetnie napisanego tekstu i piórka :)

 

Przedstawiłeś bardzo ciekawy świat w którym wszystkie wątki splotły się w satysfakcjonujący sposób. Przyznam, że obstawiałem raczej śpiączkę, nie chorobę psychiczną.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć BosmanMacie!

 

Dzięki za komentarz. Cieszę się że tekst się spodobał!

 

Przyznam, że obstawiałem raczej śpiączkę, nie chorobę psychiczną.

Nie jest to jednoznacznie wytłumaczone więc każdy może interpretować po swojemu :)

 

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka