- Opowiadanie: silver_advent - Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Pojedynek Vacter vs silver_advent
         Hasło: Dzieci popcornu

 

Dzięki propozycjom publiczności, został wybrany temat anonimowych opowiadań. Dwóch zamaskowanych kowbojów stanęło do walki. Jest już mocno po południu, po zmianie czasu. Cel – pal! Głosujemy za pomocą gwiazdek, więcej informacji w temacie pojedynkowym.

 

Link do tekstu przeciwnika: TUTAJ

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Outta Sewer, Finkla, Użytkownicy, Irka_Luz

Oceny

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Kawałek chleba spada tuż przed gołębiem. Ptak przekrzywia łepek, po czym zaczyna zawzięcie dziobać pokarm, rozrzucając dookoła okruszki. Uśmiecham się. Rzucam kilka kolejnych porcji pieczywa, które rychło przywabia inne ptaki.

Opieram się wygodnie o ławkę i obserwuję zaaferowane konsumpcją zwierzęta spod przymrużonych powiek. Wygląda na to, że gołębie poruszają się po trajektoriach wyznaczonych przez brzeg zbioru Mandelbrota.

Jest dosyć chłodno jak na godzinę 19.57. Dwanaście stopni Celsjusza nie pasuje do sierpniowego wieczoru. Przez chwilę zastanawiam się, czy coś z tym nie zrobić, ale ostatecznie postanawiam się tym nie przejmować.

Nie odwracam głowy, kiedy się przysiada.

Nazywa się Rose.

Jest brunetką, a jej nieduży nos pokrywają piegi. Błękitne oczy i niewinny uśmiech nadają jej twarzy trudnego do opisania uroku. Podoba mi się. Chyba.

Rose ma dwadzieścia siedem lat, dwójkę dzieci i kiepski plan na życie.

Ze swoim chłopakiem, Milesem, mają dzisiaj znowu obrobić jakiegoś frajera. Plan jest prosty: Rose wybiera bogato wyglądającego faceta, wdzięczy się do niego i zwabia w miejsce, gdzie Miles daje mu w łeb. Potem obrabiają leszcza: zabierają mu portfel, pozbawiają zegarka, może uda się skroić jakiś sygnet – i adieu.

Jak zwykle.

Mamy 19.58, a w parku oprócz mnie są tylko gołębie, Rose, Miles i ich niedoszłe wyrzuty sumienia.

Tak się zostaje frajerem, moi drodzy.

Dziewczyna otwiera usta i chce coś powiedzieć, ale ją ubiegam:

– Cześć, Rose.

Niewinny uśmiech błękitnookiej brunetki znika.

– Znamy się? – mamrocze niepewnie.

– Ty mnie raczej nie kojarzysz – odpowiadam spokojnym głosem, nie przestając obserwować ptaków, które właśnie kończą posiłek. – Przecież nie okrada się znajomych.

Dziewczyna zrywa się z ławki, a w jej oczach pojawia się strach:

– Co ty…

– Nie jestem policjantem – ucinam krótko. – Siadaj na tyłku, mam ci coś ważnego do powiedzenia.

Rose sadowi się na ławce i patrzy na mnie badawczo.

– Mam na imię Jeff. Jestem starym kumplem Milesa. – Cieszę się w duchu z udanego łgarstwa. – Teraz uważaj. Dzisiejszy numer miał być waszym ostatnim. Twój facet od paru miesięcy ma nową laskę na boku. Od dawna chciał się wyrwać z waszego związku, ale bał się, że za dużo wiesz. To nie ja miałem dostać pałką w łeb, tylko ty. Mówię o tym dlatego, że….

W czasie mojej tyrady z pobliskiego krzaka ostrożnie wychyla się szczur ze słuchawkami na uszkach.

– …żal mi twoich dzieciaków – cedzę przez zęby, nie spuszczając szkodnika z oczu.

No nie, tego już za wiele! Żeby podsłuchiwały mnie gryzonie?

Zrywam się i stwarzam w wyciągniętej ręce wielką packę na muchy.

– A masz!

Tłukę szczura w łepek. Zwierzak patrzy na mnie z wyrzutem, popiskuje i chowa się w krzakach.

Rose przypatruje się wszystkiemu z oczami wielkimi jak denka filiżanek.

Teraz ona piszczy (ale dla odmiany nie po szczurzemu), zrywa się i zaczyna gnać przed siebie w jedną z parkowych uliczek.

Interesujące!

Jej reakcja stanowi niewielki ułamek procenta wszystkich permutacji wolicjonalnych na tej linii czasu. Czuję, że warto będzie się temu kiedyś przyjrzeć uważniej.

Z drugiej strony, to pewnie przez tego szczura. Przypomina mi się, że kobiety często boją się myszy, a stąd do szczurów niedaleko.

Tak czy owak, należy mi się chwila przerwy. W tej sesji odegraliśmy spotkanie z Rose dziewięćset trzydzieści osiem razy i chociaż jestem diabelsko cierpliwy, to nawet mnie zaczyna to nużyć.

Naturalnie nie dotyczy to Rose ani Milesa, bo za każdym razem startują z tego samego zapisu pamięci.

Wstaję z ławki, robię salto mortale w piątym wymiarze i staję obok wszechświata. Łapię za brzegi strun przestrzennych i sprawnymi ruchami zakrzywiam je za pomocą kilku matematycznych uproszczeń, kompresując wszechświat sześćset osiemnasty do postaci pięciowymiarowej kartki papieru. Odkładam pakunek na stosik z innymi wszechświatami i wyobrażam sobie, że jestem w moim antygabinecie.

Przyszedł czas na autorską wersję herbatki o piątej po południu. Oczywiście dość umowną, bo w miejscu poza światami trudno mówić o konkretnej porze dnia.

Rozsiadam się w atramentowej czerni imitującej fotel i otwieram nieistniejącą gazetę na przypadkowej stronie.

W rubryce sport ktoś składa zażalenie, że Pangalacticos wygrał w nieuczciwy sposób, bo strzelili gola piłką zrobioną z neutrin. Bramkarz przepuścił ją przez palce i publiczność ze złości zaczęła rzucać na boisko supernowe.

Upijam łyk czarnej materii i odstawiam filiżankę.

Jak to dobrze, że Bóg widzi, jaką mam udrękę z tymi eksperymentami.

Uśmiecham się ironicznie i spoglądam odruchowo w coś, co w mojej obecnej pozycji mogłoby być górą. Naturalnie – przy dużej dozie dobrej woli (a z tym u mnie bywa różnie), bo w pięciowymiarowej przestrzeni nie jest to aż takie oczywiste.

– Bo przecież jest jakiś Bóg? Chyba? – żartuję na głos.

Nie.

Nie spodziewam się odpowiedzi…

Sami rozumiecie…

No, ale dość leniuchowania, czas wziąć się do roboty.

Rozwijam wymiary wszechświata o numerze sześćset osiemnaście i tworzę nową scenerię.

Tym razem rozgrywam to inaczej niż zwykle.

Naprzeciw siebie stają dwie drużyny.

Po jednej stronie dwa tysiące klonów Rose. Łopoczą flagi, formują się oddziały, dowódczynie odczytują „Manifest antymilesowski”. W rękach nowo utworzonej armii błyszczą szable, halabardy i ustawione na sztorc kosy.

Po przeciwnej ze stron, w pobliżu lasu, czeka już pięciuset Milesów. Tu jako uzbrojenie dominuje odprzodowy karabin jednostrzałowy. Milesi formują czworoboki i zagrzewają się do boju pieśnią o zwycięstwie nad oddziałami Rose i słuszności własnych przekonań.

Oddziały Rose rozpoczynają szturm.

Gwałt, rwetes i szaleństwo dominują na polu bitwy. Liczniejsza, ale gorzej uzbrojona armia Rose ponosi ciężkie straty, ale atakuje bez ustanku.

Przyglądam się temu z rosnącą ciekawością.

Po pewnym czasie oddziały Rose wycofują się, gdy staje się jasne, że wróg ma strategiczną przewagę technologiczną, a poniesione straty uniemożliwiają dalsze prowadzenie bitwy.

Armie wysyłają dyplomatów. Po krótkich negocjacjach następuje zawieszenie broni.

Wykonuję drobny gest ręką i na pole bitwy wkracza nowe pokolenie Rose. Są szybsze, inteligentniejsze i liczniejsze.

Dowódczynie armii Rose zwołują naradę i postanawiają rozpocząć wyścig zbrojeń. Część klonów Rose zostaje oddelegowana do prowadzenia badań naukowych. Szybko wynajdują nowe rodzaje uzbrojenia – czołgi i samoloty.

Tymczasem szpiedzy Milesów wpadają w panikę. Uchwalają potężny budżet na naukę. U nich również następuje postęp technologiczny – starają się jak najszybciej dorównać przeciwnikowi.

…a mnie trafia szlag ze złości, bo właśnie zauważam nowego szczura, który z mikrofonem i słuchawkami kręci się wokół pola bitwy. Przeklęte gryzonie, niepokoją mnie nawet tutaj! Tworzę nową packę na muchy i zaczynam gonitwę za intruzem.

– A kysz, maro przebrzydła! – Z całej siły łomocę packą w miejsca, z których wysuwa się ciekawski łepek gryzonia. W końcu udaje mi się go przepędzić, ale…

Okolicę rozświetla błysk eksplozji termojądrowej. Po chwili całe pole bitwy spowija dym i radioaktywny opad.

No proszę! W czasie kiedy uganiałem się za szczurem, nowe pokolenia walczących o pokój i demokrację opanowały potęgę atomu. Odczuwam z tego powodu niekłamaną dumę.

Trzeba to uczcić: zamaszystym gestem tworzę nad polem bitwy chmurę radioaktywnego confetti i deszcz prażonej kukurydzy. Kiedy dym rzednie, na pobojowisku nie ma już żadnego żywego człowieka.

A ja? No cóż. Jestem zachwycony, moje eksperymenty niespodziewanie dobiegły końca. Udowodniłem, co było do udowodnienia: wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, którym jest nieuchronna samozagłada ludzkości.

Nagle wśród zgliszcz dostrzegam kilka żywych gołębi. Nie wiem, jakim cudem przeżyły, ale najwyraźniej gołębie mają swoje sposoby.

Chodzą po trajektorii opisywanej przez trójkąty Sierpińskiego, dziobiąc radioaktywny popcorn.

I to rozumiem, uwielbiam teatralne zakończenia!

 

*

 

Szczur Gizmo poprawił nadajnik na swoim łebku. Delikatnie postukał w mikrofon i zapiszczał:

– Centrala, czy mnie słyszycie?

– Głośno i wyraźnie, agencie Gizmo – zatrzeszczał głos w słuchawkach. – Melduj!

– Wygląda na to, że ludzie w końcu się wytłukli. Nareszcie będzie można tu zbudować cywilizację z prawdziwego zdarzenia!

Koniec

Komentarze

Hej 

No, tak trochę nie wiem… Taki tekst na Obłędnie. Ale właściwie ten byt bawiący się Rose i Milsem był dość intrygujący. Właściwie nie wiem, czy mamy tu jakieś przesłanie i czemu to wszystko miało służyć ale czytało się dość dobrze. Końcówka mnie rozbawiła, gołębie i szczury przetrwają wszystko :D. 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nie wiem, co o tym sądzić. Zaczęło się niewinnie od karmienia szczurów gołębi, a później pojawiły się armie klonów i szczurzy agenci. Zaskakiwały mnie kolejne wydarzenia i nie miałam pojęcia, do czego to wszystko zmierza. Ciekawe doświadczenie zostało tu zaserwowane czytelnikowi, który później musi się z niego otrząsnąć, bo ogarnia go niepokój ;).

Jedyny zarzut to ten powracający motyw o złej ludzkości (ale to kwestia gustu, mnie już męczy).

Pozdrawiam, silverze(?) :).

Hej,

 

pewnie będę mało obiektywna, bo tekst mocno w moich klimatach i uwielbiam zabawy z wieloświatami, naginanie czasu/przestrzeni itd, więc siadło od początku. No może nie od samego początku, bo wstęp z gołębiami mógł sugerować coś nudniejszego :P chociaż doceniam misz-masz szczurów i gołębi (które są przecież nazywane latającymi szczurami), ale od połowy czytało się już świetnie.

 

Jedyny “?” to temat przewodni. Ale tutaj chyba pole do interpretacji było ogromne, więc pewnie się łapie :)

 

Opko na 100% Silvera, bo dostrzegam podobne zabiegi jak w Atramentowej Sukience :)

Bardzo mi się podoba ten tekst. Jest tutaj tajemnica, trochę naukowego bełkotu, jest obczyajówka, zdrada, absurd, mało odkrywcza, ale za to podana w ciekawy sposób konkluzja. No, jest wszytko, co sprawia, że chce mi się dany tekst czytać, a nawet jest tego więcej. Bardzo udany szort, tylko czy hasło "dzieci popcornu" dobrze tu wybrzmiewa? Patrząc po powierzchni to raczej nie, ale mam interpretację, która to nadrabia ;) Teraz muszę zajrzeć do adwersarza, z nadzieją, że tam będzie równie dobrze, a ja będę miał problem z oceną. 

Dobrze się czytali, stąd klik. 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

Known some call is air am

Do momentu pojawienia się szczura, czytałem z zainteresowaniem. Byłem ciekawy, jakie zaproponujesz rozwiązanie, skąd bohater wie o zamiarach Rose. I dostałem – inne wymiary (coś związane z teorią strun?), równoległe światy itepe, czyli czary mary.

 

Pozdrawiam  

 

… fajna szajbka, ale gdzie tu kukurydza? Dopiero na końcu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gdzieś do sceny ze szczurem zapowiadało się interesująco, potem, przyznaję, nie wiem, co tu się odwaliło ani co mają ze sobą wspólnego szkodniki, demiurg(?) i cała reszta. A i popcorn wciśnięty trochę na siłę (w życiu bym się nie spodziewał, że podniosę taki zarzut…). :\

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Tarnino, może kukurydza pojawiła się dopiero, kiedy strzelając dała radę wyrwać się z trajektorii opisywanej przez butelkę Kleina ;)

Known some call is air am

No, chyba tak :) Ale miały być dzieci popcornu crying

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niewinny uśmiech błękitnookiej brunetki znika.

Nie lubię opisów przez kolor oczu i włosów.

 

Poza tym – fajnie, że bohater wie, co go czeka. Opisane sprawnie, ciekawie.

 

Przecież nie okrada się znajomych.

Dziewczyna zrywa się z ławki, a w jej oczach pojawia się strach:

Od dawna chciał się wyrwać z waszego związku, ale bał się, że za dużo wiesz.

 

– A masz!

Tłukę szczura w łepek.

XD

Na tym etapie opowiadanie się mocno rozkręca i nabiera nowych barw. Bardzo ciekawe. A tutaj:

W tej sesji odegraliśmy spotkanie z Rose dziewięćset trzydzieści osiem razy

To już jestem kupiona. Pętla czasowa! Uwielbiam ten motyw.

 

Dalej mamy fragment jak na Obłędnie. Nieźle. Czemu nie zostało wrzucone jako pojedynek na Obłędnie? :D Byłoby zabawnie. :)

 

Nie rozumiem tylko tych walk między klonami, jakoś tak średnio mi to pasuje.

 

Koniec dość szybki, w sumie hasło z dziećmi popcornu trochę po macoszemu, co ma ten popcorn do wytępienia ludzi? Samo radioaktywne confetti by wystarczyło, więc to tak na doczepkę. ;p Warto byłoby pociągnąć ten motyw popcornu, że przez radioaktywne confetti połączone z ziarnami kukurydzy, narodził się inny gatunek czy coś.

 

Ale czytało się dobrze, końcówka do uśmiechnięcia. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Może unoszę się na fali Obłędni, ale mnie wciągnęło. Podobały mi się zarówno kawałki obyczajowe, jak i umiejętnie dawkowane (do czasu) szaleństwo. Nie na wszystkie pytania znalazłam odpowiedź, ale uznaję, że taka jest konwencja.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć!

 

Tekst nieco surowy i trochę nierówny, ale to pojedynek, więc niech będzie, poziom absurdu narasta wykładniczo od wykonania salta, ale mamy bohatera i fabułę, a całość jest podszyta sporą dozą humoru (który wypada różnie, ale są gołębie, szczury i wybuch atomowy, więc nie ma co narzekać, jak szaleć to szaleć). Czuć ducha Obłędni. Czy to jest bizzarro? Nie wiem, ale momentami jest dziwnie.

Trochę odrzuciły mnie elementy fizyczne, bo są dosyć fasadowe: w zasadzie nie wpływają na wydarzenia, stanowiąc jedynie element dekoracyjny. Przykład:

Wstaję z ławki, robię salto mortale w piątym wymiarze i staję obok wszechświata. Łapię za brzegi strun przestrzennych i sprawnymi ruchami zakrzywiam je za pomocą kilku matematycznych uproszczeń, kompresując wszechświat sześćset osiemnasty do postaci pięciowymiarowej kartki papieru. Odkładam pakunek na stosik z innymi wszechświatami i wyobrażam sobie, że jestem w moim antygabinecie.

W scenie, którą przedstawiłeś, piąty wymiar nie pełni żadnej funkcji. Gdyby przykładowo całkowicie go z tej sceny usunąć, to imho niewiele by straciła. Tak nie powinno być. Kartka papieru czy salto to twór z rzeczywistości trójwymiarowej, pokaż funkcję/odmienność tych pozostałych wymiarów zamiast o nich informować. A uproszczenia matematyczne nie służą do manipulowania otoczeniem, ale do opisu zjawisk w sposób pojmowalny dla naszego umysłu. Tak, to drobiazgi, ale w tak krótkim tekście warto o nie zadbać, bo w pomyśle drzemie potencjał.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

A nie mogłaby NF, zamiast tych Fleisch mit Ül, drukować tego typu opek?! Spodobało się :) .

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Cóż, Anonimie, szort nie przemówił do mnie, takoż sprowadzenie tytułu do samozagłady ludzkości. Jak na historię inspirowaną hasłem Dzieci popcornu, rzeczony popcorn, owszem, zaznacza swą obecność, ale obawiam się, że w stopniu mało satysfakcjonującym.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.  

 

czy coś z tym nie zro­bić, ale osta­tecz­nie po­sta­na­wiam się tym nie przej­mo­wać. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Mamy 19.58… → Czy godzinę można mieć?

A może: Jest 19.58

 

Mówię o tym dla­te­go, że…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Rose przy­pa­tru­je się wszyst­kie­mu z ocza­mi wiel­ki­mi jak denka fi­li­ża­nek. → Patrzymy oczami, nie z oczami, więc wystarczy: Rose przy­pa­tru­je się wszyst­kie­mu ocza­mi wiel­ki­mi jak denka fi­li­ża­nek.

 

Wy­ko­nu­ję drob­ny gest ręką… → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się rękami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Absurd przyjemny, acz mam wrażenie, że narrator za słabo przykłada się do roboty i nazbyt pośpiesznie wyciąga wnioski co do ludzkości.

Mało mi tu hasła pojedynkowego. No, popcorn jest, ale dzieci są naciągane. Bez kukurydzy wiele by się nie zmieniło. Niemniej jednak czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Fajne. Dobry język, dobre tempo. I inteligentnie, a to lubię najbardziej. 

Oba opka mają coś wspólnego. Nie mam pojęcia dlaczego popcorn Wam obu się skojarzył z zagładą świata, też nie lubię, ale tak tak tragicznie zły nie jest ;)

 

Absurdzik nieco bardziej zrozumiały. Też bym się wkurzyła, gdybym idiotce po raz dziewięćset któryś próbowała wyjaśnić, że facet puszcza ją w malina, a ta upierała się przy zakochaniu ;) Można stracić cierpliwość do całej ludzkości ;) Prościej mówiąc, bohater – w przeciwieństwie do tego z opka przeciwnika – ma całkiem zrozumiałą motywację ;)

Jeśli chodzi o fizykę, to znam się tak sobie, więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy to nauka, czy bełkocik, ale jako element dekoracyjny mi się podoba. Smaczku dodali szczurzy agenci w końcówce i gołębie na początku.

Tekst podobał mi się bardziej niż przeciwnika, ale niestety popcorn został tu potraktowany po macoszemu, a jego dzieci przypominają te z wózków w opku przeciwnika, to znaczy… nie ma ich ;) No, chyba że dziećmi popcornu mają być szczury właśnie. W sumie nawet pasuje, ale imo nie wybrzmiewa dość wyraźnie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Silverze!

 

Najbardziej spodobał mi się początek napisany z perspektywy wszechmogącej, wszechwiedzącej, ale nie wszechrozumiejącej istoty. Potem temat, podobnie jak u konkurencji, skręcił bez ostrzeżenia. Dalsza część jest zgrabnie napisana, ale jak dla mnie pomysłowość spada.

 

Tu jako uzbrojenie dominuje odprzodowy karabin jednostrzałowy. […] Gwałt, rwetes i szaleństwo dominują na polu bitwy.

Niby daleko od siebie, ale mnie ugryzło ;)

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

No dobra :)

Maski opadły, wszystko już jasne, więc można zbiorczo odpowiedzieć. Będzie naprawdę sporo pisania, mam nadzieję, że komentarz nie będzie dłuższy niż pojedynkowy short XD

Przede wszystkim, postaram się zbiorczo opisać mój proces myślowy dotyczący dzieci popcornu. Widzę, że często padał zarzut odnośnie niewykorzystania motywu pojedynkowego. Na początku czułem lekką irytację z tego powodu, ale jako że minęło sporo dni od momentu publikacji, ostatecznie doszło do mnie, że to czytelnicy mieli rację, a nie ja (jak to zwykle bywa)…

Pomysł na realizację hasła konkursowego był następujący:

Popcorn – przede wszystkim skojarzył mi się z kinem, popkulturą, komercją, ale też z kulturą społeczeństw konsumpcyjnych ogólnie. Dlatego zdecydowałem się ukazać byt, który “reżyseruje” ludzkie losy, robi coś w rodzaju dubli na planie filmowym, a w końcu aranżuje scenę batalistyczną. Jednym słowem – zachowuje się jak szalony reżyser ludzkich losów, przeprowadzając na niej artystyczne eksperymenty. Kim on jest? Nie chciałem dawać odpowiedzi wprost. W naszej kulturze pewnie powiedzielibyśmy, że to Książe Ciemności, który z jednej strony z ludźmi igra, a z drugiej – ich nienawidzi.

Niemniej, pisząc miałem w głowie podobną, lecz nieco odmienną koncepcję. Czytałem swego czasu o wierzeniach sekt gnostycznych, które pomiędzy prawdziwym Bogiem a człowiekiem umieszczały złego Demiurga, któremu towarzyszyli pomocnicy – Archonci. Być może mamy tutaj jednego z nich – potężnego, może niemal wszechmocnego, ale niekompletnego bożka, który zabawia się ludzkością? 

Generalnie fascynowała mnie od dawna koncepcja bytów wyższych niż człowiek, ale niższych niż Bóg. Trochę nie rozumiem, dlaczego religie świata zwykle spłaszczają tę strukturę, skoro istot mocniejszych od nas na tyle, by spełniać nasze proste rozumienie istoty boskiej może być we wszechświecie sporo? Ale nie ma co dzielić włosa na czworo, bo to się w tekście nie znalazło. Chciałem to jedynie przywołać, co stoi u podstaw tego shorcika :)

Druga sprawa to “dzieci”. Tutaj rację miała Irka Luz. Są nimi szczury. Można interpretować dosłownie, ale pisząc miałem raczej na myśli jakiś wynikowy gatunek świadomy, który powstanie po erze atomu i potencjalnego konfliktu z użyciem zaawansowanej technologii. Być może będzie to jakieś AI, być może cyborgi, hybrydy, twory bioinżynierii? Może dosłownie wykończymy się jako gatunek i coś będzie ewoluować na ruinach naszej kultury? Trudno orzec.

Wojna w tekście również nie musi być interpretowana dosłownie. Jakieś duże wydarzenie, zmieniające postać rzeczy.

Chodzi raczej o to, że konsumpcyjna, technologiczna kultura ludzka, oparta na ciągłym konflikcie, nie może trwać wiecznie. Albo zniszczymy się nawzajem dosłownie, albo w przenośni, na takiej zasadzie, że pojawi się jakiś nowy twór, który rozwój oprze na nowych koncepcjach. 

To nie jest tekst czysto antywojenny. Daje nadzieję, przecież szczury przetrwały i będą sobie działać, w dodatku mając w nosie demona-demiurga, który stracił zainteresowanie tematem i przestał mieszać.

 

I z grubsza tyle, jeśli chodzi o pomysł.

Oczywiście – zabrakło literek, żeby to sensownie przedstawić. Po drugie – po przemyśleniu stwierdzam, że tego typu interpretacje są jednak nadużyciem. Vacter poradził sobie z absurdalnym tematem o wiele odważniej, w sposób brawurowy i dlatego uważam, że należą mu się za to oklaski. Ja poddałem się bardzo szybko, bo gdybym wiedział, że temat “dzieci popcornu” należy potraktować o wiele bardziej dosłownie, to pewnie bym się nie podjął pisania, albo napisał jakąś infantylną bajeczkę o przygodach ziarenek kukurydzy z jednej kolby :) 

 

Na koniec – odnośnie szczurów i gołębi: to nie do końca tak ;D 

Gołąb jest symbolem pokoju, ale i jest ptakiem, stworzeniem skrzydlatym, może budzić skojarzenia z bytem duchowym.

Szczur to stworzenie przyziemne, budzące obrzydzenie, ale z drugiej strony znakomicie umiejące sobie radzić w trudnych sytuacjach. Kojarzy się z bytem typowo fizycznym, walczącym o przetrwanie.

Wzmianki o nich są grą znaczeniową dotyczącą dualizmu natury ludzkiej – duchem ukrytym w ciele. 

Ostatecznie przetrwały oba gatunki, więc przesłanie jest raczej optymistyczne.

 

Osobny wątek to konflikt damsko-męski. On symbolizuje wszystkie konflikty społeczne, które generujemy miedzy sobą. Konflikty na tle rasowym, pokoleniowym, orientacji, narodowościowe… Oczywiście podział na płcie jest najbardziej pierwotny i oczywisty. Nawet powiedziałbym – biblijny, bo mamy Adama i Ewę, którzy się kochają, ale gdzieś tam krąży wąż i a na drzewie wisi sobie jabłko ;D 

 

I tak, wiem – nawaliłem tej symboliki jak wściekły, za dużo i za mało przejrzyście. Ale starałem się, żeby chociaż pierwsza warstwa wyglądała jako-tako, widzę, że jednak niektórym się spodobało :)

 

Ostatecznie wniosek jest taki, że powinienem to napisać prościej, w bardziej oczywisty sposób i trzymać się ram wyznaczonych pojedynkowym hasłem w sposób bardziej dosłowny. 

 

Dziękuję wszystkim zbiorczo za wizytę i liczne głosy. Postaram się nanieść poprawki techniczne w najbliższym czasie. Bardzo dziękuję za wskazanie błędów

 

Krarze:

Trochę odrzuciły mnie elementy fizyczne, bo są dosyć fasadowe: w zasadzie nie wpływają na wydarzenia, stanowiąc jedynie element dekoracyjny

Masz całkowitą rację. W pełni rozumiem Twoją uwagę. Tutaj wychodzi różnica sposobu myślenia, który u mnie jest o wiele mniej ścisły. Ot, ja – gaduła (z raczej marną wiedzą z przedmiotów ścisłych) kontra Ty – inżynier, pracujący w zawodzie. Masz prawo czuć tu pewną irytację i niedosyt. Jednak może pozostawmy to w tym tekście, bo dominującym elementem jest tutaj absurd. Ale nie olewam, nie myśl :) Biorę sobie to do serca i kolejnym razem będzie lepiej, szczególnie w tekście “na poważnie”.

 

Pozdrawiam wszystkich i jeszcze raz dzięki!

 

PS. Ej, ale to było trudne, serio. XD

 

Nowa Fantastyka