- Opowiadanie: tomasz.fromasz - Alternatywy zawodowe dla murarza

Alternatywy zawodowe dla murarza

Opowiadanie przesłane było oryginalnie na konkurs „Murowałem całą noc” Towarzystwa Aktywnej Komunikacji. Teraz nieco je zedytowałem i zostawiam tutaj, z nadzieją na konstruktywną krytykę 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Krokus, NoWhereMan

Oceny

Alternatywy zawodowe dla murarza

– Ale ja… Murowałem całą noc. – Herbert spojrzał skonskternowany na górującą nad nim kobietę.

– Przykro mi, murarzu. Musisz rozpruć ścianę. Potrzebne mi coś, co zmarły miał przy… W sobie – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Herbert zerknął na swojego partnera, ten jednak wzruszył ramionami.

– Ale, pani… Robota już wykończona i to wzorowo, jeśli mogę dodać.

– Zapłacę wam drugi raz pełną cenę, murarzu.

– Podciąłem mu tętnice na udach i na szyi, zebrałem krew do wiader, spuściłem do rzeki, wycisnąłem dokładnie…

– Nie potrzebuję znać szczegółów waszej pracy.

– Trzeba zawsze ścisnąć pośladki, jak cytrynę, o tak – rękami pokazał gest ściskania pośladków – wtedy wypływa jeszcze dobry kubek krwi.

– Powiedziałam, bez szczegółów!

– Potem zamknąć nacięcia, zaszyć usta, posmarować ciało balsamem. Powinno się używać tylko balsamu z ognistego bluszczu, bardzo rzadkiej rośliny.

Anselm, partner Herberta odchrząknął.

– Młody! Pani Eigyr to nie interesuje. Wcale, a wcale. – Na jego twarzy malował się niepokój.

Herbert jednak nie przerywał.

– Kolejny etap to obwiązanie ciała liśćmi platanowca. Liście trzeba potem dobrze pozszywać, aby nie zostawić żadnych otworów. Inaczej po kilku tygodniach ciało zacznie cuchnąć. Mieszkańcy izby mogliby się zorientować. Ale… – uniósł w górę palec wskazujący – wam, pani, zmartwienia nie muszą spędzać snu z powiek! Sam budynek zacznie prędzej śmierdzieć szczynami zanim cokolwiek zdradzi moje zwłoki!

– Dość!!! – ryknęła Laudine Eigyr. Położyła rękę na mieczu, wokół którego zaczęła zbierać się fioletowa mgiełka. Herbert zamrugał i spojrzał na nią zaskoczony.

– Rozprujecie ścianę i wyciągnięcie trupa. Przed śmiercią połknął coś, co jest mi potrzebne. Wrócę tu o północy, wyciągnę to z niego, a wy go wtedy na nowo zamurujecie. Zrozumiano? – Kobieta zwróciła się teraz do Anselma.

– Tak, pani! Oczywiście! O północy nieboszczyk będzie gotowy. Możecie wtedy wyciągać z niego i wkładać do niego, co wam się, pani, żywnie podoba!

Laudine Eigyr skinęła głową, jej brwi były jednak nadal zmarszczone.

– Wiedzcie, murarze, że nie jesteście jedynymi w stolicy, którzy potrafią zniknąć zwłoki. Następnym razem zastanowię się dwa razy, zanim zlecę wam robotę.

Anselm wyraźnie bał się odezwać. Czuł jednak najwidoczniej, że powinien coś zrobić. Zniżył głowę w szlacheckim ukłonie. Jako że nie był szlachcicem, potknął się o swoją łopatę i grzmotnął o podłogę.

Kobieta przewróciła oczami.

– I jeszcze jedno – dodała. – Jeśli nie znajdę, czego szukam w żołądku trupa, tej nocy wydam zlecenie na pozbycie się trzech ciał.

To mówiąc odwróciła się, a jej rubinowa peleryna załopotała przed oczami murarzy. Anselm w milczeniu nasłuchiwał stukania obcasów o stopnie kamiennych schodów. Przemówił dopiero, kiedy miał pewność, że Laudine znajdowała się poza zasięgiem jego głosu.

– Szlag by cię, młody! Oszalałeś? – Głośno wypuścił powietrze i rozmasował skronie. – Jestem padnięty, idę odespać noc. Wrócimy do tego wieczorem!

Przeklinając pod nosem, opuścił izbę.

 

***

 

Punktualnie o dziesiątej wieczór, Herbert czekał na partnera. Widząc Anselma, wchodzącego na budowę, pozdrowił go skinieniem głowy.

– Kłócić się z Mistrzem Klanu Obrońców Miasta? Najdzikszej prywatnej straży w całej stolicy? – Starszy z murarzy nie miał ochoty na kurtuazję. – Mogła nam obu ściąć głowy jednym machnięciem tego przeklętego miecza!

– Mistrzynią.

– Co?

– Mistrzynią, Anselm. “Kłócić się z mistrzynią”. Ten tytuł ma rodzaj żeński w języku powszechnym. Skoro na czele Klanu stoi kobieta, jest ona Mistrzynią Klanu.

Anselm rozdziawił usta. Nie miał riposty na tę uwagę Herberta. Młodszy z murarzy westchnął ciężko.

– Klan nie szanuje naszej pracy, Anselm – powiedział. – Nikt w stolicy nie potrafi zniknąć zwłok, jak my. Inni murarze zawsze zostawiają ślady. Plamy na ścianach, smród, chwiejne konstrukcje. Tak samo marynarze, którzy wyrzucają zwłoki z barki do rzeki. Zawsze wypłyną one gdzieś dalej, w jakiejś podmiejskiej wiosce. I zaczyna się zabawa: sprawa trafia do Gwardii Miejskiej, ktoś musi za to beknąć. Ale nie u nas…

– Młody, znowu zaczynasz te swoje kazania. – Anselm wyglądał teraz bardziej na zrezygnowanego niż zdenerwowanego.

– Czy ktoś kiedykolwiek odkrył nasze zwłoki, Anselm?

– Nie. Dlatego mamy układ z Klanem. A raczej: mieliśmy.

– Klan… Przychodzą, kiwają głowami, zostawiają denary. Za kilka dni bez słowa podrzucają nowe zwłoki.

– Tak to działa. Płacą, to i wymagają…

Herbert pokręcił głową. Milczał przez kilka chwil.

– Nie ma co odwlekać. Gotowy do ekshumacji?

– Eks… czego? – zapytał Anselm.

– Ekshumacji. Wydobycia ciała z grobu.

– Acha… Tak, gotowy. Możemy zaczynać tę… Ekskrementację.

Praca szła murarzom sprawnie. Po godzinie kucia, górna połowa nieboszczyka była oswobodzona z kamienno-betonowej trumny. Nastrój Herberta nie zmienił się jednak ani ciut.

– Anselm. A ty? Ty nie masz czasem dość naszej pracy?

– Chodzi ci o pracę dla Kompanii Murarskiej, czy to-to? – Anselm machnął ręką w stronę na wpół wystającej ze ściany mumii.

– Mam na myśli obie prace. Kompania płaci grosze, do tego robimy ciągle to samo. Myślałem, że projekt dla Klanu da mi szansę się rozwinąć, coś osiągnąć.

Anselm zamrugał oczami, nie dowierzając.

– Murujemy trupy w ścianach, młody. Jak tu się chcesz rozwinąć?

– Sam już nie wiem…

– Ja mówię tak: Praca jest nudna, trudna i śmierdząca. Ale pieniądze są dobre. Mnie to wystarczy… Ty może za to powinieneś zastanowić się nad zmianą fachu. Jeszcze nie za późno, żeby zgłosić się do konwentu i przyuczyć na kapłana.

Zaśmiał się głośno ze swego, jak mu się z pewnością wydawało, wybornego żartu.

– Nie na kapłana. Na rachmistrza. – odpowiedział Herbert.

– Na czego?

– Na rachmistrza. Chciałbym się przyuczyć na rachmistrza.

Twarz Anselma oblał rumieniec.

– To coś związanego z chędożeniem? – zapytał półgłosem.

– Nie, głupi! Rach-mistrz. To urzędnik królewski, który kontroluje kompanie handlowe.

– Jesteś pewien? Mnie się wydaje, że słyszałem coś takiego na ulicy. Wiesz, niezbyt porządnej ulicy…

– Jestem pewien. Rachmistrzowie przeliczają zyski kompanii i sprawdzają, czy te zapłaciły odpowiednie daniny królewskie. Jak coś się nie zgadza, kupcy mogą zostać wtrąceni do lochów albo nawet ścięci.

– Czyli… To coś, jak Gwardia Miejska? Przesłuchują i torturują? – Oczy Anselma rozbłysnęły w zrozumieniu.

– Nie, zupełnie nie! Kompanie dostarczają różne dokumenty, spisy, kwity. Rachmistrz czyta te dokumenty i robi swoje obliczenia. Potem może żądać dalszych wyjaśnień. Albo nawet wezwać kupca do siebie…

– Na tortury. – dokończył Anselm, kiwając głową.

– Na konfrontację! Żeby zobaczyć, czy da się wyjaśnić sprzeczności w dokumentach.

– I co potem?

– Potem można zażądać spłaty zaległych danin. Z odsetkami. Albo nasłać na kupca Gwardię Miejską.

– Na tortury?

– Istotnie. – Herbert uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczora.

Anselm podrapał się po łysiejącej głowie.

– Mnie to wygląda, że ci ruchmistrze robią najgorszą robotę, a potem Gwardia może się pobawić.

– Ależ nie! Wszyscy mają szacunek dla rachmistrza. Odpowiadają na jego listy, stawiają się na wezwania. A jak się wykryje jakieś duże oszustwo, można liczyć na list z gratulacjami od samego króla!

– Nie wiem, mnie się to nie podoba, takie czytanie papierów… Podobno od czytania może ci się coś rozpuścić w głowie. Tam, w środku. I wyjść uszami. Tak słyszałem. Ja wolę się trzymać z daleka od papierów…

– Anselm, a ty umiesz czytać?

– Nie, ale… Na wszelki wypadek.

Herbert machnął ręką, widząc, że partner nie podziela jego entuzjazmu. Ten jednak odchrząknął.

– Wiesz… Powinieneś może zapisać się do szkoły dla ruchmistrzów… Tego się uczy w szkole? – Anselm skrzywił twarz, jakby pytał o sprawy intymne.

– Na Uniwersytecie Królewskim. Ale nie dostanę się tam. – Uśmiech spełzł z twarzy Herberta.

– A to niby dlaczego? Jesteś całkiem bystry.

– Tak… Ale nie tu tkwi problem. Rachmistrzów jest tylko kilkunastu na całe Królestwo. Co rok przyjmują po jednej osobie na przyuczenie. A chętnych jest mnóstwo. Więc… – Herbert kopnął kamyk leżący na posadzce – organizują egzamin wstępny. Wymyślają niezwykle skomplikowane zadanie i dają kandydatom pół godziny na rozwiązanie… Co roku znajduje się jedna osoba, tylko jedna osoba, która potrafi uporać się z zadaniem w czasie. Najczęściej to syn któregoś z rachmistrzów.

– Szlag by!

– Zostaje mi murarka… – Herbert szturchnął leżący obok młot. – Powinniśmy wracać do pracy.

Anselm spojrzał na partnera zatroskanym wzrokiem.

– Chyba możemy przestać kuć i spróbować wyrwać trupa ze ściany. Najwyżej oderwą się stopy. – Anselm chciał podnieść przyjaciela na duchu, a wiedział jak ten nie znosi kucia.

– Czemu nie…

Murarze zajęli pozycje.

– Na mój znak, młody. Raz… Dwa… Trzy!

Z impetem wyrwali w górę, ściskając nieboszczyka między sobą. Ten uniósł się, po czym padł bezwładnie na posadzkę. Istotnie, brakowało mu stóp. Liść platanowca urywał się poniżej łydki, ukazując końcówki kości piszczelowych i strzałkowych.

Murarze podeszli bliżej, aby obejrzeć ciało. Anselm zaklął.

– Szlag! Rozerwaliśmy mu bebechy!

Liść przerwany był również w okolicy brzucha. Na zewnątrz wypływała mazista, ciemna substancja. Herbert schylił się, żeby zbadać naderwanie. Coś mignęło mu przed oczami. Odgiął płaty liścia i rozchylił otwór w skórze. Zauważył srebrny łańcuszek, wijący się wewnątrz ciała zmarłego.

Tak, to nie było przywidzenie. Łańcuszek wił się, jak mały wąż. Herbert wyciągnął rękę.

– Ej! Co robisz, młody?! – syknął Anselm – Nie ruszaj tego!

Było już jednak za późno. Herbert dotknął łańcuszka. Ten momentalnie owinął się wokół palca wskazującego murarza. Ciało nieboszczyka było lodowate, a mimo to od łańcuszka biło ciepło.

Herbert odruchowo przyciągnął rękę do siebie i nieumyślnie wyrwał pozostałą część łańcuszka z wnętrza zmarłego. Na jego końcu znajdował się medalion – srebrna tarcza z wydrążonymi znakami o nieznanym dla Herberta znaczeniu. Na tarczy zamontowany był mniejszy sześcian, wykonany z kruczoczarnego metalu. Herbert nie potrafił go zidentyfikować – nie widział nigdy wcześniej czarnego metalu.

– Coś ty zrobił, młody? To jest na pewno to, czego szuka pani Eigyr! Wciśnij to z powrotem w trupa! Już! – krzyknął Anselm.

Herbert przyglądał się jeszcze przez chwilę medalionowi, po czym skinął głową. Anselm miał rację. Chcąc ściągnąć łańcuszek z palca, złapał za medalion i pociągnął.

Łańcuszek nie zachował się jednak tak, jak zachować się powinien. Owszem, ześlizgnął się z palca Herberta, ale tylko po to, by za chwilę opleść jego nadgarstek. Herbert spojrzał skonsternowany na swoją prawą rękę, wypuścił z niej medalion, złapał go lewą ręką i znów pociągnął. Tym razem łańcuszek oplótł drugi nadgarstek.

 

Co, do czorta?! Magiczny naszyjnik?

 

W nerwach wsadził medalion do ust, zacisnął zęby, pociągnął. Łańcuszek jakby czekał na taką okazję, rozluźnił chwyt na nadgarstku i poszybował w kierunku szyi Herberta. W mgnieniu oka zapadka zatrzasnęła się na jego karku. Herbert otworzył usta, medalion wypadł mu z nich i zawisł triumfalnie na szyi.

Po ciele Herberta rozlało się ciepło, promieniujące z medalionu do koniuszków palców rąk i nóg. Poczuł się nagle silny, spokojny. Z tego stanu skrupulatnie wyrwał go Anselm.

– Czemuś założył to na szyje, tumanie?! Ściągaj to, natychmiast!

– Nie mogę, Anselm! Ten łańcuszek sam się na mnie zawiązał!

– Skończ te żarty! – zagrzmiał. – Nie chcę wiedzieć, co się stanie jak pani Eigyr zobaczy cię z tym ustrojstwem na szyi!

– Zobaczy go z czym?! – Zza pleców Anselma dobiegł ich niski kobiecy głos.

 

W wejściu do izby stała Laudine Eigyr, Mistrzyni Klanu Obrońców Miasta. Jej twarz przybrała kolor rubinu i zlewała się teraz w jedno z peleryną. Kobieta dobyła miecza. Broń lśniła złowrogim blaskiem.

– Zadałam wam pytanie, murarze!

– Witaj, o pani! – odrzekł Anselm i ukłonił się, uderzając niemal głową o własne kolana. – Wyciągnęliśmy trupa ze ściany, ale trochę nam się rozerwał. Wypadł z niego… naszyjnik.

– Gdzie on jest?!

Herbert zrobił krok do przodu. Jeśli na kogoś ma spaść odpowiedzialność za wydarzenia tej nocy, powinien to być on.

– Wybacz, pani! – zaczął. – Dotknąłem łańcuszka, a wtedy on zawiązał się na mojej szyi…

– A więc. Talizman Dylatacji znalazł sobie nowego pana – powiedziała Laudine, bardziej do siebie niż do Herberta.

– Talizman… Dylatacji, pani?

– Powiedziałam wam, murarze, abyście nie dotykali wnętrzności trupa. – Ton jej głosu był teraz spokojny, ale zimny. – Masz na szyi talizman, kryjący w sobie potężną starożytną magię. Kiedy wybiera sobie pana, pozostaje z nim nierozerwany aż do śmierci.

Laudine dotknęła lewą dłonią ostrza miecza. To zapłonęło fioletowym płomieniem. Jej oczy przybrały taką samą barwę.

– Potrzebuję Talizmanu Dylatacji, murarzu. Potrzebuję być jego panią – powiedziała. – Nie zasługujesz na śmierć, muszę jednak uwolnić Talizman. Przykro mi.

Laudine rzuciła się do przodu. Herbert uskoczył i schował się za kupką kamieni. Kobieta obróciła się w jego stronę i uderzyła ognistym mieczem. Rozcięła potężne grysy tak, jak rozcina się łyżeczką deserową galaretkę.

Herbert krzyknął:

– Weź sobie ten talizman! Nie chcę być jego panem! Wyrzekam się go!

– Nie tak działa starożytna magia, murarzu. Nie można jej się wyrzec.

Izbę wypełniał ostry zapach rozgrzanego metalu. Herbert złapał raz jeszcze medalion i pociągnął z całej siły. Łańcuszek nie puścił, murarz przekręcił za to nieznacznie sześcian znajdujący się na tarczy.

Znów poczuł przyjemne ciepło, wypełniające całe ciało. Spojrzał przed siebie.

Laudine stała przed nim, wznosząc miecz. Tyle że nie ruszała się. Choć… Jej ręka nadal zdawała się opadać na Herberta, ale działo się to w niezwykle wolnym tempie. Herbert odskoczył na bok i podbiegł do Anselma.

– Anselm, uciekajmy! Chyba ją jakoś zamroziłem!

Anselm jednak również się nie ruszał. Miał otwarte usta, a przez przerwę między zębami – brakowało mu dolnej trójki – powoli, bardzo powoli, spływała na brodę ślina. Do Herberta zaczęło docierać, z czym miał do czynienia.

 

Talizman musi zwalniać czas wokół mnie… Tylko jak ja to zrobiłem?

 

Dotknął sześcianu na tarczy i przekręcił go nieznacznie w prawą stronę. Świat wrócił do normalnej prędkości. Herbert zobaczył jak Laudine rozcina fragment ściany w miejscu, w którym przed chwilą stał. Kobieta zamrugała w zaskoczeniu i odwróciła się.

– Poznałeś moc Talizmanu Dylatacji, murarzu. Nie szkodzi! Spłoniesz w tej izbie, razem ze swoim partnerem!

Laudine zakręciła mieczem wokół głowy. Nad nią zaczął zbierać się płomień fioletowego ognia. Z każdą sekundą płomień robił się coraz większy. W izbie dało się już odczuć jego żar.

Herbert szybko przekręcił sześcian talizmanu. Mógł teraz obserwować w najdrobniejszych szczegółach taniec ognia Mistrzyni Klanu.

Schylił się, złapał niewielki odłamek grysu i cisnął nim wprost w twarz Laudine. Kamień dosięgnął celu, a kobieta wypuściła z rąk miecz. Herbert widział, jak broń opada powoli na ziemię. Postanowił uwolnić czas. W tym samym niemal momencie miecz brzęknął o posadzkę. Zaraz po nim upadła Laudine. Płomień zgasł.

– Ty gnojku! – krzyknęła, pocierając krwawiącą wargę.

– Anselm, łap jej miecz! – ryknął Herbert.

Anselm, stojący do tej pory w bezruchu, spojrzał najpierw na przyjaciela, potem na broń. Skoczył w jej kierunku, wyrzucając w powietrze krople śliny. Laudine zrobiła to samo.

Anselm był szybszy: złapał miecz, upadł barkiem na podłogę i obrócił się na plecy, celując ostrzem przed siebie. Laudine runęła na niego i nadziała się na ostrze.

Kobieta wrzasnęła. Wyciągnęła jeszcze ręce w stronę Anselma, ale było już za późno. Osunęła się bez życia na posadzkę.

– Co ja zrobiłem…? – wyjąkał Anselm.

– Ocaliłeś nas. Ot co – odparł Herbert.

– Ale jak to…? Ty… Ty! – krzyknął. – Zniknąłeś z rogu izby i pojawiłeś się z drugiej strony! Jak?!

– Talizman, Anselm! On zatrzymuje czas!

– Zatrzymuje… Czas? Możesz zatrzymywać czas?

– Na to wygląda. Albo raczej go spowalniać. – Herbert spojrzał na Laudine, leżącą na posadzce – Anselm…

– Co…?

– Wyciągnij z niej miecz.

Anselm, nadal w szoku, znów z otwartymi ustami, posłusznie wykonał polecenie przyjaciela.

– Czuję się z nim… Całkiem dobrze… – powiedział.

– Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś go zatrzymać. A teraz… Dotknij ostrza lewą ręką.

Starszy z murarzy spełnił prośbę a z miecza buchnął fioletowy płomień. Anselm odrzucił broń na posadzkę.

– Spokojnie, przyjacielu. Wygląda na to, że magia miecza działa podobnie do talizmanu… Jesteś zatem chyba jego nowym panem.

Anselm podniósł broń z podłogi. Ręce nadal mu się trzęsły.

– I co my teraz zrobimy, młody? Właśnie zaszlachtowałem największego łotra w mieście… Który był przy okazji naszym pracodawcą…

– To proste, przyjacielu!

– Proste…?

– Tak. Zapiszesz się do Gwardii.

– Gwardii?

– Gwardii. Miejskiej. Z magicznym mieczem powinni cię przyjąć. Przestępcy boją się takich rzeczy. Ja sam już się trochę ciebie boję, jeśli mam być szczery. – W tej ostatniej kwestii Herbert nie zabrzmiał przekonywująco. Powodem mógł być szeroki uśmiech, który przykleił mu się do twarzy

– Pewnie od razu dadzą ci jakiś wyższy stopień. Może nawet sierżanta? Będziesz mógł robić to, co najwyraźniej kochasz.

– Co…?

– Torturować przestępców.

– Acha… Tak… To brzmi… Ciekawie. Ale… Co z naszą pracą? Co z tobą? – Oczy Anselma nagle rozbłysły. – Z tym talizmanem to przecież… Możesz zrobić wszystko! Możesz, nie wiem, wykraść całe złoto z Banku Królewskiego!

– Ja, oczywiście, udam się na egzamin rachmistrzowski. Talizman Dylatacji pomoże mi ukończyć zadanie w czasie.

– Acha. – Anselm był nieco rozczarowany błahością planu partnera, nie chciał go jednak krytykować. – Czyli… Rozchodzimy się? Idziemy własnymi ścieżkami?

– Nie od razu.

– Nie od razu?

– Nie, mamy jeszcze robotę do wykonania.

– Robotę… Jaką?

Herbert wskazał na podłogę.

– Dwa ciała do zniknięcia.

– Tak, oczywiście. – Anselm spojrzał na ciała fachowym okiem i westchnął. – Tego będzie murowania na całą noc!

– Owszem. Ale wyrobimy się w kilka minut! – Herbert mrugnął do przyjaciela i przekręcił sześcian talizmanu.

Koniec

Komentarze

Cześć! Ogolnie opowiadanie mi sie podobalo. Bardzo fajny pomysł z murarzami zwłok. Sympatyczne są też rozważania głównego bohatera odnośnie zmiany profesji. 

 

Z pewnością do poprawy kwestie językowe, szczególnie zapisy dialogów. Na forum latwo znajdziesz poradnik jak je prawidłowo formułować ;) 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dziękuję bardzo, cezary_cezary i zabieram się w takim razie za risercz! smiley 

Czołem Tomaszu!

 

podpisuję się pod zdaniem cezary_cezary, technikalia kuleją. Polecam poradniki na stronie Fantazmatów – są naprawdę przydatne.

 

Pomysł na sposób usuwania zwłok przez organizację przestępczą jest dla mnie lekko absurdalny, chociaż w kontekście tego opowiadania się broni.

 

Niezależnie od powyższego, tym co mnie nie przekonało, a nawet trochę odrzucało, była humorystyczna strona opowiadania, niestety ale dialogi pomiędzy murarzem i pomocnikiem wyszły dla mnie sztucznie, bez tego oceniłbym opowiadanie dużo lepiej. Niestety nie kupił mnie też twist, mam wrażenie że był trochę przewidywalny.

 

Niemniej uważam że ładnie operujesz słowem i zgrabnie zbudowałeś narrację i postaram się przeczytać Twoje kolejne opowiadania, kiedy zamieścisz je na portalu, ponieważ widzę w tym opowiadaniu potencjał, który czeka na jakieś rozwinięcie :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Dziekuje, BosmanMat, za cenne porady i uwagi – postaram sie zedytowac to, co edytowac mozna! Ciesze sie, ze dostrzegasz tez potencjal – jako ze zaczynam przygode z pisaniem, kazdy pozytyw jest wart wiele :)

Fromaszu, w sumie zabawne i z pomysłem. Podobało mi się. Pisz. Pozdrawiam. :)

Choć opowiadanie, jak na mój gust, jest mocno przegadane, to da się tu dostrzec niezły pomysł, nie do końca wykorzystany, bo skrzywdzony fatalnym wykonaniem. W lekturze najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi, zbędne zaimki, nadmiar wielokropków, kwestie wypowiadane wielkimi literami, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Tomaszu, mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Her­bert spoj­rzał w kon­ster­na­cji na… → Można być skonsternowanym, ale nie wydaje mi się, aby można być w konsternacji.

Proponuję: Skonsternowany Her­bert spoj­rzał na

 

– Przy­kro mi, mu­ra­rzu. Mu­sisz roz­pruć ścia­nę. Po­trzeb­ne mi coś, co zmar­ły miał przy… W sobie. – od­po­wie­dzia­ła, nie pa­trząc na niego. -> – Przy­kro mi, mu­ra­rzu. Mu­sisz roz­pruć ścia­nę. Po­trzeb­ne mi coś, co zmar­ły miał przy… W sobie – od­po­wie­dzia­ła, nie pa­trząc na niego.

Zbędna kropka po ostatnich słowach wypowiedzi.

Źle zapisujesz dialogi. Tu znajdziesz wskazówki, jak robić to poprawnie.

 

– Ale, Pani… Ro­bo­ta już wy­koń­czo­na… → – Ale, pani… Ro­bo­ta już wy­koń­czo­na

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie także w dalsze części opowiadania.

 

DOŚĆ! – ryk­nę­ła Lau­di­ne Eigyr. → Czy Laudine Eigyr umiała mówić wielkimi literami? A może wystarczą wykrzykniki: Dość!!! – ryk­nę­ła Lau­di­ne Eigyr.

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części opowiadania.

 

Po­ło­ży­ła rękę na swoim mie­czu… → Zbędny zaimek – czy w tej sytuacji kładłaby rękę na cudzym mieczu?

 

Her­bert za­mru­gał i spoj­rzał na nią za­sko­czo­ny – Roz­pru­je­cie ścia­nę i wy­cią­gnię­cie trupa. → Wypowiedzi dialogowej nie zapisujemy z narracją, zapisujemy ja w nowym wierszu:

Her­bert za­mru­gał i spoj­rzał na nią za­sko­czo­ny.

– Roz­pru­je­cie ścia­nę i wy­cią­gnię­cie trupa.

 

nie miał ocho­ty na kur­tu­azje… → Literówka.

 

Mi to wy­star­czy… → Mnie to wy­star­czy

 

– To coś zwią­za­ne­go z sek­sem? → Obawiam się, że czasach tego opowiadania nie znano słowa seks.

 

– Nie, głupi! RACH – MISTRZ.– Nie, głupi! Rach-mistrz!

W tego typu zapisie używamy dywizu, nie półpauzy, bez spacji.

 

oczy An­sel­ma roz­ja­śni­ły się w zro­zu­mie­niu. → Obawiam się, że oczy nie mogą znaleźć się w zrozumieniu.

Proponuję: …oczy An­sel­ma roz­ja­śni­ły się zrozumieniem.

 

Do­kład­nie. – Her­bert uśmiech­nął się… → Otóż to. – Her­bert uśmiech­nął się

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

Mi to wy­glą­da… → Mnie to wy­glą­da

 

Wy­my­śla­ją bru­tal­nie skom­pli­ko­wa­ne za­da­nie… → Na czym polega brutalność skomplikowania zadania?

 

Na mój znak, młody. Raz… Dwa… Trzy! → Brak półpauzy przed wypowiedzią.

 

Her­bert w od­ru­chu przy­cią­gnął rękę do sie­bie… → Her­bert od­ru­chowo przy­cią­gnął rękę do sie­bie

 

Chcąc ścią­gnąć łań­cu­szek ze swo­je­go palca… → Zbędny zaimek.

 

W ner­wach wsa­dził me­da­lion do ust… → Zdenerwowany wsa­dził me­da­lion do ust

 

pro­mie­niu­ją­ce z me­da­lio­nu do ko­niusz­ków pal­ców jego rąk i nóg. → Zbędny zaimek.

 

– Witaj, o Pani! – ode­zwał się An­selm i ukło­nił, ude­rza­jąc… → A może: – Witaj, o pani! – rzekł An­selm i ukło­nił się, ude­rza­jąc

 

Her­bert zła­pał raz jesz­cze za me­da­lion… → Her­bert zła­pał raz jesz­cze me­da­lion

 

Mógł teraz ob­ser­wo­wać w naj­więk­szych szcze­gó­łach… → Mógł teraz ob­ser­wo­wać w najdrobniejszych szcze­gó­łach…

Szczegóły są drobne, więc nie mogą być największe.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Tomaszu!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Masz sporo pracy przed sobą, jeśli chodzi o stronę techniczną i styl. Warto wprowadzić zmiany, które zasugerowała Ci Reg. Możesz wyedytować tekst i poprawić usterki.

Natomiast od strony pomysłu jest bardzo fajnie. Opowiadanie ładnie się spięło, było satysfakcjonujące, choć po lekturze zastanawiam się, gdzie jest tych 18k znaków. To po części zaleta, bo znaczy, że przeszedłem przez tekst w miarę płynnie. Z drugiej strony wydarzeń nie było jakoś dużo, a objętość się zrobiła.

Szczególnie początek, z trochę absurdalnie wyłożoną całą praktyką balsamowania, wydał mi się nieco przegadany, a sam opis pędzlowania zwłok jest wyłożony trochę nazbyt łopatologicznie – bardzo ekspozycyjny dialog. Podobna rzecz przydarzyła się, gdy królowa w swoich wypowiedziach tłumaczyła nam zasady działania artefaktu. Mało to było subtelne.

No i mamy królową, która sama, choć nie bez powodów, fatyguje się do murarzy. Fabularnie ma to uzasadnienie, światotwórczo… hmm… kontrowersyjne ;)

Nie mniej jednak tekst od strony koncepcyjnej bardzo mi się podobał w swej prostocie. Jeśli popracujesz nad mankamentami, to masz szanse na bardzo udane opka w przyszłości.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Pomysł na tekst świetny. Bardzo podobał mi się motyw murarzy, Klanu i całej sieci powiązań. Ilość absurdu także była znośna i nie sprawiała, że zaczynało mi być wszystko jedno co do wydarzeń i postaci.

Krakus ma rację co do kwestii technicznych. Jest tu trochę do poprawienia, zwłaszcza mało subtelne ekspozycyjne dialogi.

Ale całość tego koncertu fajerwerków definitywnie na plus :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć i czołem, regulatorzy, Krokus, NoWhereMan!

 

Dziękuję za rzeczowe recenzje i najmocniej przepraszam za baaardzo spóźnioną odpowiedź – praca nie pozwalała mi w ostatnich miesiącach na zaglądanie na forum.

Postaram się wprowadzić techniczne poprawki, a następne opowiadanie – stosownie do sugestii regulatorzy, wrzucę na betalistę!

Bardzo proszę, Tomaszu.fromasz. Masz przed sobą sporo pracy, ale ufam, że jej podołasz. Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka