- Opowiadanie: BosmanMat - Krawędź Otchłani

Krawędź Otchłani

Opowiadanie napisane na pewien konkurs, na który niestety nie zdążyłem z terminem. Życzę wszystkim miłej lektury :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Irka_Luz, Użytkownicy V

Oceny

Krawędź Otchłani

Światło gwiazd odbijało się w wizjerze jego hełmu. Zaczął powoli wybierać kolejne pętle liny. Zawsze bał się przy tej czynności. Uspokajało go dopiero szarpnięcie, które upewniało, że cienka smycz jest dalej mocno przymocowana do żelaznego kadłuba jednostki kosmicznej. W końcu napotkał niezłomny opór zaczepu, solidnie wwierconego w stalowy kadłub. Wypuścił trzymane w rękach zwoje, a stalowa lina rozpłynęła się wokół niego tworząc fantazyjny, trójwymiarowy deseń. Uspokojony, zawisł swobodnie, zawieszony w nicości.

– Albrecht – wywołał go przełożony – nie jesteś tam na wakacjach, bierz się do roboty.

– Tak jest, panie sztygar. – Górnik-kosmonauta lakonicznie potwierdził przyjęcie polecenia. – Melduję rozpoczęcie zmiany.

– Przyjąłem – potwierdził szef zmiany. – Proszę kontynuować.

Górnik uruchomił silniczki manewrowe skafandra i obrał kurs na ognistoczerwoną plamę znacznika orientacyjnego. Po chwili złapał stalowy, wkuty w asteroidę zaczep, a drugą ręką odpiął linę zabezpieczającą, zastępując ją nową. Przez moment był częścią mostu łączącego asteroidę ze statkiem, po czym odpiął drugą linę i też zastąpił ją asekuracją pierwszego znacznika. Odepchnął się i przez moment dryfował przed trójwymiarowym morzem kosmicznych skał, po czym zagłębił się pomiędzy nie, niczym w splątany, kosmiczny las. Po chwili wyciszył słuchawki wypełnione trzaskami zakłóceń.

Poruszał się powoli, od znacznika, do znacznika, pieczołowicie zmieniając liny asekuracyjne. Gdy przebywał tę trasę pierwszy raz, wydawała mu się niezwykła. Gąszcz asteroid, składający się z ciał niebieskich najróżniejszych rozmiarów, od monstrualnych, wielkości ziemskich kontynentów, po drobnicę wielkości pięści. Rój zdawał się być zawieszony w przestrzeni z przyczepioną doń pijawką statku-stacji, a przecież pędził przez kosmos z zawrotną, jak na ludzkie pojęcie, prędkością.

Po półgodzinie dotarł do stacji dokującej, wymienił płyny i powietrze skafandra na świeże, pobrał narzędzia i ruszył w dalszą drogę. Po kolejnej godzinie przedzierania się przez kamienny gąszcz, przybył w końcu na wyrobisko, zaparł się plecami o sąsiednią asteroidę i przystąpił do pracy.

***

Gabinet zarządcy wyrobiska wyłożony był gustowną boazerią. Kierownik Humphrey zapiął brązowy kardigan, usiadł wygodnie w fotelu i wypił łyk gorącej herbaty z mlekiem. W tej cholernej blaszanej puszce zawsze było mu zimno.

– Jeszcze raz, tylko powoli – powiedział do majstra Rokossowskiego. – Co z tym Kowalewskim?

– Gubi się – odpowiedział szef brygady „B”.

– Nie wierzę, że nie może znaleźć drogi. Szlak jest jasno oznaczony, a on chodzi tamtędy już prawie cały kontrakt.

– Mam na myśli to, że codziennie, po pobraniu sprzętu, idzie godzinę dłużej niż inni – wyjaśnił majster.

– Ucina czas pracy?

– No, nie…

– Gdy dociera do stacji dokującej, ma regulaminowy zapas czystej wody i powietrza, wyrabia normy wydobywcze? – drążył zarządca.

– Raczej tak – odpowiedział szef zmiany.

– Więc olej to. – Kierownik wzruszył ramionami i siorbnął herbatki. – Jak mu się gwiazdy nie znudziły, to niech sobie patrzy.

Majster skierował się do dyżurki z nieco kwaśną miną.

***

Po powrocie na statek-stację, Albrecht wziął zbiorowy prysznic z resztą zmiany i skierował się do kantyny. Pomieszczenie było duże, czyste i nowoczesne. Dominującym elementem był ogromny świetlik otwierający się na bezmiar wszechświata. Z obiadem na tacy, górnik zręcznie wymijał stoliki, aż w końcu dotarł do mniej obleganej części przy oknie. Przestawił przezroczyste, plastykowe krzesło zastawiając przejście. Raczej nikomu to nie przeszkadzało, górnicy po całym dniu spędzonym w próżni, instynktownie odsuwali się od nieprzyjaznego świata dookoła. Tylko chciał patrzeć w przestrzeń.

Gmerając widelcem w proteinowej papce, niespiesznie wodził wzrokiem po tych samych gwiazdach, które można było dostrzec z Ziemi, choć widzianych z zupełnie innej perspektywy.

– Cześć – przywitał się Michał, siadając obok i stawiając na stoliku tacę z posiłkiem. – Przysiądę się.

– Cześć – odpowiedział Albrecht.

– Czemu się tak umartwiasz – spytał kolega, wskazując widelcem miskę pełną brejowatej papki.

Albrecht tylko wzruszył ramionami.

– Nie chcesz, to nie mów – powiedział w końcu kolega. – Przynajmniej nie ściemniasz, że cię nie stać. Wszyscy znamy widełki i wszyscy nieźle zarabiamy.

– Mam inne wydatki…

– A co? Chcesz po powrocie kupić pałac? – zaśmiał się szyderczo. – Słuchaj, po obiedzie idziemy z chłopakami do sekcji rozrywki, zabierasz się z nami?

– Nie, podziękuję, poczytam wieczorem – odparł Albrecht zgodnie z prawdą.

– No co ty! – oburzył się kolega. – Kursujesz tylko kajuta, stołówka, praca. Trzeba czerpać z życia! Jeżeli chodzi o te twoje zabobony, to wyluzuj, Rozkraka 40000 w pełni dopasowuje się do oczekiwań klienta. – Zaśmiał się, klepiąc Albrechta w plecy. – Będzie wyglądała zupełnie jak ta twoja partnerka…

– Żona – poprawił górnik.

– Nieważne! Facet ma swoje potrzeby, a nawet nie zauważysz różnicy. Wiem co mówię! – Michał porozumiewawczo mrugnął okiem.

– Tak, czy siak… podziękuję.

Albrecht dokończył posiłek słuchając zachwalań atrakcji ukrytych w przepastnych przedziałach sekcji rozrywki. Rozmowy z Michałem, a raczej jego monologi, nieco go krępowały, ale jednak je lubił. On jeden, z niezrozumiałych przyczyn, próbował nawiązać z nim kontakt.

***

Niezależnie od wszystkiego, co Albrecht powiedział koledze, po drodze do kwater zatrzymał się przed szeroką grodzią oświetloną masą neonów i liczył. Stał tak przed tymi drzwiami wielokrotnie i zawsze, niezmiennie wychodziło mu to samo – jeżeli tam wejdzie, będzie musiał przez trzy dni obejść się połową porcji. Cholerna polityka płatnego wejścia do sekcji. W końcu westchnął i skierował się do swojej kajuty.

Na miejscu usiadł na łóżku z prawdziwą, papierową książką. Pogładził wyblakłą, niebieską, plastykową okładkę i przekartkował strony książeczki. Niewielkie, kieszonkowe wydanie było dziedzicznym, rodzinnym skarbem. Kiedy był małym chłopcem, czytywał mu ją dziadek, często przy tym powtarzając, że dawno, dawno temu, gdy na świecie było więcej drzew, niż ludzi, takie skarby rozdawano na ulicach.

Młody człowiek nie potrafił zliczyć, ile razy czytał te słowa. Dodawały mu otuchy w trudnych chwilach, pomagały poradzić sobie z trudami codzienności. Były czymś zupełnie innym, niż wypożyczane z biblioteki statku-stacji pozycje, które czytywał dla rozrywki. Szczególnie że, co ważne, różnica nie leżała w formie, a w treści. Czytał więc, aż zapadł w sen.

Obudził się rankiem. Budzik nie zdążył jeszcze zmącić ciszy, a Albrecht, leżąc w oczekiwaniu na jego przenikliwe piszczenie, próbował przypomnieć sobie co mu się śniło. W końcu usiadł i ukrył twarz w dłoniach, uśmiechając się. Nigdy nie pamiętał swoich snów, co najwyżej jakieś mgliste wrażenia, uczucia, lub nieistotne szczegóły. Teraz rozpamiętywał rozpierające żebra uczucie szczęścia. Zjadł szybkie śniadanie i biegiem pospieszył do hangaru. Zmitrężył trochę czasu, a spóźnieni nie mogli wyjść, więc nie dostawali dniówki. Dyscyplina na statku kosmicznym nigdy się nie luzuje, ani nie zmienia. Na szczęście Albrecht zdążył i wkrótce, ubrany w obszerny, pomarańczowy kombinezon próżniowy, oczekiwał inspekcji.

Gdy w końcu stanął przed śluzą, przeżegnał się.

– Kowalewski! – krzyknął majster. – W tej firmie wierzymy w siebie nawzajem, procedury i sprzęt, a nie w magiczne sztuczki!

Górnik bez słowa kiwnął głową, bezgłośnie poruszając przy tym ustami i wszedł do pomieszczenia próżniowego. Ciężkie, stalowe grodzie cicho zamknęły się za jego plecami.

– Czego się tak go uczepiłeś? – spytał Michał.

– Nie widziałeś? – odpowiedział wyraźnie wzburzony majster.

– Czego?

– Tego… – Przełożony wykonał rękoma parodię znaku, przed chwilą uczynionego przez Albrechta. – To jest cholerny bigot. – Majster splunął na pokład stacji. – Tacy jak on niewolili ludzkość przez tysiąclecia! Ba, niewolili, dobrze by było! Ci skurwiele dalej wszystkim trzęsą!

***

Kolejnego dnia Albrecht zbudził się dysząc ciężko. Pamiętał, że śnił o rozgwieżdżonym, ziemskim niebie, a na opuszkach palców, wciąż czuł dotyk ciepłej, delikatnej, kobiecej skóry. Coś w nim pękło. Ich zmiennicy przybyli, więc po samotnej kolacji, udał się na szósty pokład i długo patrzył na doskonale stamtąd widoczny bliźniaczy statek-stację, zajmujący właśnie pieczołowicie i precyzyjnie skalkulowaną pozycję, w której miał pozostać przez kolejne dziesięć ziemskich lat. Cylindryczny rdzeń, w którym zawierały się wszystkie kluczowe, zautomatyzowane systemy otoczony był czterema wiecznie obracającymi się pierścieniami, w których znajdowały się wszystkie przedziały, w których bytowali i pracowali ludzie.

Albrecht przełknął ślinę, odwrócił się na pięcie i zdecydowanym krokiem podszedł do rozjarzonych wielobarwnym, neonowym światłem drzwi i uderzył kartą kodową w czytnik. Drzwi otworzyły się, a pierwsza opłata została pobrana. Zdecydował, że wytrzyma te parę dni z mniejszą porcją. W końcu otyłość szkodzi, niezależnie od tego, czy ma się na nią szanse, czy nie. Szedł przez bajecznie kolorowy, rozmigotany i hałaśliwy pokład szybko, bojąc się, że zanim dotrze do celu, rozmyśli się. W końcu dotarł na miejsce i wszedł do lokalu.

Wąski i niziutki przybytek o czarnych ścianach nie robił szczególnego wrażenia. Był tam w zasadzie tylko jeden fotel i automat do przyjmowania zapłaty. Albrecht pacnął tyłkiem w wyglądające na nieużywane siedzisko i szybko uderzył kartą. Druga opłata została pobrana.

Na jego głowę opuścił się hełm VR, a seksowny, damski głos automatu zapytał go:

– Witaj, jestem Kyra, co chciałbyś zobaczyć?

Albrecht nie wahał się ani chwili.

– Pokaż mi gwiazdozbiór wielkiego wozu, widziany z Ziemi – powiedział. Niemal od razu jego oczom ukazał się wycinek nieba z dyskretnie zaznaczonym układem gwiazd. – Dobrze, zaznacz proszę ostatnią gwiazdę dyszla wielkiego wozu – uzupełnił siląc się na zbędną względem komputera uprzejmość. – Dziękuję. Czy wskazana gwiazda jest widoczna z obecnej pozycji statku-stacji?

– Istnieje teoretyczna możliwość dostrzeżenia wskazanego ciała niebieskiego, przy założeniu przesunięcia statku-stacji o zero, przecinek, pięć dziesiątych roku świetlnego. Wskazana gwiazda znajduje się poza pasmem asteroid.

Albrecht zwiesił głowę. Nie był w stanie tak bardzo oddalić się od stacji.

– Pokaż mi jak wyglądałaby, gdyby dostrzeżenie jej z tego miejsca było możliwe.

Wyszedł zawiedziony, ale z odrysowanym szkicem układu gwiazd na kartce. Planował złożyć go w grobie żony, gdy wróci na Ziemię. Szedł w stronę kwatery tak zatopiony we własnych myślach, że w pełnym pędzie zderzył się Michałem.

– No, no – powiedział ten, szeroko uśmiechnięty. – Na sam koniec, a już myślałem, że się nie skusisz. – Poklepał kolegę po ramieniu i pomógł mu wstać.

– Nie, to nie tak… – wydukał Albrech, rumieniąc się. – Byłem tylko w planetarium… Przepraszam, muszę iść.

Otrzepał się i ruszył dalej, śpieszył się na zmianę. Michał pokręcił głową i wtedy zauważył małą, niebieską książeczkę, która musiała wysunąć się jego znajomemu z kieszeni, gdy upadał. Podniósł ją i ruszył za nim.

***

Wyłożony drewnianymi panelami gabinet kierownika wydałby się przytulny komuś, kto przyszedłby napić się herbatki i spróbować scone’a. Jeżeli jednak było się petentem, cały czar pryskał. Tymczasowy właściciel tego kawałka przestrzeni siedział teraz ze splecionymi palcami i świdrował krytycznym spojrzeniem oczekującego werdyktu majstra.

– Nie – powiedział w końcu i otworzył na powrót teczkę z raportem.

– Panie kierowniku, ten człowiek dopuścił się poważnego naruszenia przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy, nie możemy…

– Dwa i pół procenta, o tyle za mało miał tlenu.

– Ilość nie ma znaczenia, zszedł poniżej obowiązkowej rezerwy – argumentował szef zmiany. – Gdyby…

– Gdyby cokolwiek się stało, to praktycznie niczego by to nie zmieniło – wszedł mu w słowo Humphrey, zamykając z impetem teczkę. – Takie jednorazowe uchybienie nie stanowi poważnego naruszenia i nie może być podstawą do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego. Powinien pan to wiedzieć, jeżeli więc nie ma pan niczego więcej, proszę wrócić do swoich obowiązków.

– Panie kierowniku, ten człowiek to fanatyk religijny…

Humphrey przerwał mu uniesieniem ręki.

– Niech pan posłucha bardzo uważnie – powiedział, ostentacyjnie cedząc słowa. – Nasza korporacja w pełni wspiera wszystkie prawa i wolności przysługujące pracownikom, w tym to, do wyznawania jakiejkolwiek religii.

– Ale on wykonuje jakieś magiczne gesty przed wyjściem w próżnię, podejrzewam, że może szykować zamach…

– Panie Rokossowski, nie każdy człowiek wierzący jest fanatykiem – powiedział kierownik. – Rozumiem, że ma pan dowody na poparcie tak poważnych oskarżeń?

– No…

– Więc proszę przemyśleć swoje dalsze postępowanie.

– Sztygar siedział na skraju krzesła mnąc w rękach czapkę.

– Pan chyba nie wierzy w te ich brednie? – wypalił w końcu.

– Wyznaję religię, którą określam jako górniczą – odparł kierownik. – Modlitwą jest tu praca na przodku, a grzechem nie wyrobienie norm wydobywczych. Tego pracownika nie mam z czego rozgrzeszać. Jeżeli więc myśli pan, że wyciągnę od człowieka konsekwencje służbowe, tylko dlatego, że ma dość tej cholernej puszki i tej bandy baranów, których zatrudnił nasz wspaniały dział HR, to jest pan w błędzie.

Przez dłuższą chwilę obaj mężczyźni siedzieli naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. W końcu kierownik przerwał ciężką ciszę.

– Zauważył pan, że on żyje tu jak purytanin? – Rokossowski w odpowiedzi tylko pokręcił głową. – To dlatego, że dziewięćdziesiąt procent wynagrodzenia wypłacano jego żonie i dzieciom na Ziemi. No, prawie, część przelewano na fundusz akademicki.

– Panie kierowniku, ale co to zmienia…

– Jeżeli to pana męczy – kierownik bezpardonowo wszedł mu w słowo – to niech pan za nim idzie i sobie popatrzy, jak przez godzinę facet dryfuje w próżni, ale teraz proszę wrócić do swoich obowiązków i przygotować brygadę na wdrażanie zmienników. Proszę to potraktować jako polecenie służbowe. Ostrzegam tylko, że lepiej, żeby nie rzucał pan bezpodstawnych oskarżeń wobec człowieka, który sam żyje o misce podłego żarcia, żeby zapewnić godziwe życie swojej rodzinie.

Majster, klnąc pod nosem, ruszył nerwowym krokiem w stronę hangaru.

***

Michał wpadł do hangaru jak wystrzelony z procy. Niepotrzebnie dał się zagadać chłopakom z drugiej brygady. Albrecht musiał już, nieco przed czasem, opuścić pokład. Zobaczył za to majstra, który właśnie kończył zakładać skafander próżniowy.

– Wychodzisz? – Michałowi pytanie wyrwało się, zanim zdążył się pohamować.

– Muszę sprowadzić Albrechta – odburknął sztygar. – Stanie przed komisją dyscyplinarną ze względu na narażenie firmy na straty finansowe.

– On już wyleciał? – spytał Michał, by potwierdzić.

– Tak, a czego od niego potrzebujesz?

– Zgubił książkę, chciałem mu ją oddać – odparł pokazując książeczkę ze złotym krzyżem.

Majster momentalnie zrobił się purpurowy na twarzy.

– Proszę mi ją oddać! – krzyknął.

– Należy do Albrechta, wolałbym…

– Albrecht jest niebezpiecznym fanatykiem religijnym, a to jest niedozwolony materiał indoktrynacyjny! – Teraz szef zmiany wrzeszczał na cały hangar. – Proszę mi to natychmiast oddać!

– Nie – odpowiedział Michał spokojnie.

– Czekają pana przykre konsekwencje…

– Śmiało. – Michał przerwał mu w pół zdania, krzyżując ręce. – Poczekam na nie w kajucie.

Wyszedł spokojnie, a gdy tylko drzwi hangaru zamknęły się za nim, zrobił coś, czego sam by się po sobie nigdy nie spodziewał. Otworzył trzymaną w ręku książeczkę i zaczął czytać. Najpierw z trudem odcyfrował ręczną notatkę na pierwszej stronie, a potem przewracał kolejne, pokryte drobnym drukiem strony.

***

Sztygar Rokossowski spiesznie wystartował z hangaru. Pędził przez pole asteroid jak oszalały, na maksymalnie otwartych dyszach silniczków manewrowych, przepinał liny asekuracyjne w pośpiechu. Lecąc prowadził sam ze sobą zażartą dysputę, w której nakręcał się coraz bardziej.

„To fanatyk! Jest niebezpieczny.” – Co chwilę przewijało się w jego myślach. Sam sobie przedstawiał sytuacje, w których bohatersko nakrywa pracownika na konstrukcji bomby. „Po co miałby w tajemnicy znikać?” Pytał się retorycznie. „Góra go chroni, to na pewno zakamuflowani religijni! To wszystko zakamuflowani religijni! Oni tym wszystkim trzęsą!” Nieświadomie zaciskał rękę na dłucie sonicznym.

Znał ich dobrze. Jako dziecko bywał w ich kościołach, plebaniach i zakrystiach. Nigdy nie można im ufać. Mogą zrobić ci co zechcą, ale sami zawsze pozostaną bezkarni.

Zobaczył Albrechta, gdy ten opuszczał stację przystankową. Ruszył za nim, nie tracąc czasu na uzupełnienie paliwa i tlenu. „Teraz spokojnie. Nie spłosz go”. Trzymał dystans i starał się nie zdekonspirować. Trzy razy sprawdził, czy na pewno wyłączył komunikator. W końcu pościg się opłacił. Albrecht zboczył z ustalonego szlaku i po przebyciu kilkudziesięciu metrów wśliznął się w szczelinę ziejącą w jednej z kosmicznych skał. „Ha, wiedziałem, że coś knuje!” – pomyślał majster i bez wahania ruszył w pościg. Po chwili przeciskania się wąskim przejściem, wydostał się na otwartą przestrzeń.

Pomieszczenie było szerokie na około sześć metrów i długie na ponad dziesięć. Gdy majster obracał się, silne światło jego latarki wydobywało z mroku kolejne szczegóły. Sklepienie, rzeźbione w kunsztowne, krzyżowe sploty było wsparte na wiotkich, składających się z trzech okrągłych słupów, półkolumnach. Na końcu stał prosty ołtarz, za którym znajdował się tryptyk złożony z trzech nisz. W bocznych znajdowały się rzeźby humanoidalnych postaci, a w środkowej umieszczono prosty, pozbawiony figury, krzyż. Podłogę i ściany ponacinano tak, aby tworzyły złudzenie, że pomieszczenie zbudowano z cegieł, a jednak wszystko to było wykute w litej skale.

Rokossowski splunąłby, gdyby nie znajdował się w skafandrze. W końcu dostrzegł Albrechta i włączył komunikator.

– Więc to na to trwoniłeś zasoby firmy? – spytał, starając się panować nad głosem.

Albrecht odwrócił się powoli.

– Dzień dobry, witam w Domu Bożym – powiedział. – Nie wiedziałem, że wie pan…

– Jesteś aresztowany – wypalił sztygar, decydując się na blef. „Ten człowiek musi coś knuć” – myślał – Mam cię sprowadzić, żebyś stanął przed komisją dyscyplinarną.

Pracownik milczał, patrząc pustym wzrokiem w przełożonego.

– Jesteś oskarżony o terroryzm! Do tego budowa nieautoryzowanego miejsca kultu! – wykrzyknął Rokossowski. – Odłóż wszystkie narzędzia, nie ma sensu stawiać oporu, i tak…

– Komisja dyscyplinarna nie bada takich oskarżeń – odezwał się w końcu Albrecht, mając nadzieję, że autorzy tanich kryminałów, zrobili porządny research.

– Komisja dyscyplinarna zajmuje się wszystkimi naruszeniami prawa mającymi miejsce na statkach korporacji – skłamał majster gładko. – Bo kto inny miałby, widziałeś tu policję?

Albrecht milczał analizując sytuację.

– Ja nic nie zrobiłem – powiedział w końcu. – Więc nie ma mi czego udowadniać.

– Ja tylko wykonuję polecenia komisji – powiedział Rokossowski. – Nie wiem, co na ciebie mają, oprócz brakujących materiałów wybuchowych i sprzętu górniczego, który skreślono ze stanu z dopiskiem „zagubione”, lub „zniszczone bez winy pracownika”. – Sztygar miał nadzieję, że zgaduje trafnie. Kilka lat wstecz zginęło parę drobnych narzędzi i niewielkie ilości materiałów używanych do odstrzeliwania skał.

Albrecht przygryzł wargę. Bez tych środków nie zdołałby wybudować kaplicy.

– Nie pójdę z panem – powiedział uparcie. Może tak miało być? I tak nie miał już do czego wracać na ojczystą planetę. Jego spokój zadziałał na majstra Rokossowskiego jak płachta na byka.

– Ja znam takich jak ty! – powiedział głosem drgającym od wstrzymywanych emocji. – Wy zawsze coś knujecie, ale jeżeli komuś naprawdę dzieje się krzywda, odwracacie wzrok.

– Takich jak ja?

– Katolików! – wykrzyknął sztygar do mikrofonu. – Co, myślisz że nie potrafię „Ojcze nasz” rozpoznać? Albo że nie wiem kim był święty Mikołaj?

– Pan jest wierzący? – spytał Albrecht, zaskoczony.

– Nie, nie jestem. – Majster zapanował nad sobą z widocznym trudem. – Ale co nieco, o was wiem.

Albrecht milczał. Przed komisją dyscyplinarną mógłby się bronić przed zarzutem terroryzmu. W końcu jakoś poszerzył tę jaskinię. Narzędzia dalej spoczywały w niedalekim korytarzu, a gdy je brał i tak już pokończyły im się resursy, ale co jeżeli sztygar sfabrykował na niego dowody?

– Nie pójdę z panem – powtórzył w końcu z wahaniem.

Majster długą chwilę wisiał w przestrzeni, delikatnie obracając się w lewo, w stosunku do pomieszczenia. Krew gotowała się w nim, aż w końcu, pod wpływem impulsu, otworzył całkowicie dysze silniczków manewrowych i gwałtownie ruszył w stronę pracownika. Albrecht stał w miejscu, w którym lina asekuracyjna była już maksymalnie napięta. Gdy przesuwał się w bok, owinęła się wokół napastnika. Razem ruszyli pełnym pędem do wyjścia. Gdy Albrecht był przy samym wejściu do jaskini, majster złapał za jego linę asekuracyjną i gwałtownie szarpnął, wytrącając go z równowagi i przyciągając do siebie. W ręku miał dłuto soniczne, którego górnicy używali do odłupywania mniejszych kawałków skał. Zamachnął się nim na pracownika, zamierzając go ogłuszyć.

Albrecht zwinął się w miejscu a cios wymierzony w okolice obojczyka chybił i trafił w brzuch, w okolice zaczepu liny asekuracyjnej, naruszając jego mocowanie. Albrecht szybko dostrzegł szansę. Odpalił silniczki manewrowe z maksymalną mocą i odstrzelił oddalając się z gwałtowną szybkością od bram swojej kaplicy. W końcu dotarł do maksymalnego zasięgu liny, która gwałtownie naprężona, wyrwała zaczep z mocowaniem, uwalniając astronautę.

Sztygar doleciał do granicy zasięgu liny asekuracyjnej, ale Albrecht był już poza jego zasięgiem, a sam nie odważył się odczepić asekuracji i zagłębić się w niezbadane przestrzenie pasa asteroid.

***

Albrecht uciekał. Wcisnął panicznie przyciski uwalniające ciąg silniczków manewrowych i pędził przez pole asteroid instynktownie i odruchowo omijając kosmiczne skały. Tej, z którą się zderzył, nie zauważył. Nie wiedział, czy był to zwykły kosmiczny kamyk, czy rozpędzone ziarno kosmicznego piasku. Nie zwolnił jednak aż do momentu, w którym wypadł spomiędzy asteroid na pustą przestrzeń.

Ból, promieniujący z obojczyka na klatkę piersiową, otrzeźwił go. Skasował z ekranu skafandra komunikaty o błędach. W tym ten o awaryjnym uszczelnieniu perforacji przy wyrwanym zaczepie liny awaryjnej i ten krzyczący o niskim zapasie paliwa. Nie miał wody, a zapas tlenu był już bardzo skąpy.

Unosił się chwilę w próżni z umysłem nieskażonym myślą.

Witaj ciemności, moja stara przyjaciółko – wyszeptał w końcu.

Nie wiedział, co dalej. Statek-stacja był zarejestrowany w ZEA, a więc podlegał tamtejszemu prawu stanowionemu na dzień wylotu, a zgodnie z tymże, terroryzm karano śmiercią. Nie wiedział jakie kompetencje ma ochrona i komisja. Martwił go jednak sztygar, mógł i miał wiele okazji, żeby sfabrykować dowody, a w kaplicy był taki pewny siebie…

Pewien spokój dawała górnikowi świadomość, że wypełnił swoje zobowiązanie wobec korporacji. Zarobili na nim tyle, ile powinni, nie mogli więc wysuwać żadnych roszczeń wobec jego rodziny. Rodziny… Zanim wiadomość ze statku-stacji dotrze do Ziemi, nie mieliby zresztą nawet względem kogo wysuwać roszczeń. Albrecht patrzył w otchłań. Kiedy spogląda się w bezbrzeżną pustkę kosmosu, ma się wrażenie, że człowiek, maleńka drobinka kosmicznego pyłu, osuwa się w nicość, w której pozostaje zawieszony. Do czego miał wracać? Nie miał pieniędzy, przeżył już najlepsze lata swojego życia, a rodzina, dla której robił to wszystko, nie będzie już istniała, kiedy powróci.

Nagle coś, sam nie wiedział co, przyciągnęło jego wzrok. Coś we fragmencie przestrzeni po prawej wydało mu się znajome. Tak jakby… Wpatrywał się dłuższą chwilę. Błądził wzrokiem wyłapując punkty odniesienia, by w końcu uzyskać pewność. Ten układ gwiazd miał w kieszeni, odrysowany starannie ołówkiem. Teraz szybko zlokalizował gwiazdę, która z Ziemi była widoczna jako ostatnia gwiazda dyszla wielkiego wozu. Wpatrywał się w tak wytęskniony widok bardzo długo.

Do czego miałby niby wracać? Wziął w rękę palnik i uruchomił go, drastycznie zwiększając zużycie tlenu. Wisiał tak, zawieszony w przestrzeni, aż w końcu, targnięty impulsem, rozpruł hełm u jego nasady, przy samej szyi. Zanim dokończył ruch, zaczął żałować, lecz zanim zdążył poświęcić temu wszystkiemu jakąkolwiek myśl, przekroczył granicę, po której nie miał już możliwości powrotu. Zapewne, gdyby to było możliwe, łzy płynęłyby mu po policzkach, gdy do końca wpatrywał się w ukochaną gwiazdę.

***

Michał powtórzył w głowie słowa, które Albrecht zanotował ręcznie na pierwszej, niezadrukowanej stronie książeczki. Miał nadzieję, że dobrze je zapamiętał. Patrząc w oczy majstra, przeżegnał się. Miał nadzieję, że zrobił to prawidłowo. W końcu zadeklamował przesadnie głośno, tak, aby wszyscy obecni w hangarze usłyszeli go, zanim uda się ostatni raz na wyrobisko.

Święty Albrechcie, patronie astronautów, bądź nam przewodnikiem, abyśmy w otchłani i czerni kosmosu zdołali odnaleźć światło prowadzące do Pana.

Zmienił w oryginalnym tekście tylko imię Mikołaja, patrona żeglarzy, marynarzy, rybaków i astronautów. Odpowiedziało mu głuche uderzanie o siebie grubych rękawic, gdy inni, szykujący się do wyjścia górnicy w milczącym aplauzie uczcili zmarłego kolegę.

Majster nie skomentował.

***

Wiele ziemskich lat później grupa ludzi obserwowała promy spływające z atmosfery do kosmoportu. Doktor Izabela Kowalewska, uznana kardiochirurg, stała na pomoście widokowym usiłując domyślić się, która z jednostek wiezie tego jedynego człowieka, który umożliwił jej ojcu studia i karierę, w którego ślady poszła.

Miała nadzieję, że jakoś uda jej się porozumieć ze swoim pra-pra dziadkiem.

Koniec

Komentarze

Albrecht zwinął się w miejscu a cios wymierzony w okolice obojczyka chybił i trafił w brzuch, w okolice zaczepu liny asekuracyjnej, naruszając mocowanie zaczepu.

To powtórzenie wybiło mnie trochę z rytmu.

 

Ciekawa historia i jeszcze ciekawszy świat gdzie górnicy na szychcie przeżywają swoje dzieci i wnuki. Dobrze się czytało.

Dziękuję za komentarz, poprawiłem już to zdanie.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć! Całkiem ciekawe opowiadanie. Szczególnie podobała mi się jego pierwsza część, w której przedstawiasz świat i głównego bohatera. Naprawdę zgrabnie Ci to wyszło. 

 

Trochę gorzej niestety sytuacja prezentuje sie od momentu, gdy majster dostrzega znak krzyża wykonany przez Albrechta. Kierownik w rozmowie z majstrem wypada jakoś tak sztucznie. Poza tym niezrozumiale są dla mnie następujące kwestie: 

1. Dlaczego majster tak obsesyjnie chce pogrążyć Albrechta?

2. Dlaczego Albrecht decyduje się na opuszczenie Ziemi, skoro wie, że już więcej nie zobaczy swojej rodziny? Dlaczego nie mógł pracować gdzieś bliżej?

3. Skoro Albrecht z poziomu stacji/statku może oglądać te same gwiazdy, co z Ziemi (tylko z innej perspektywy) to skąd aż tak ogromne przesunięcie w czasie?

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

cezary_cezary, dziękuję za lekturę i cieszę się że opowiadanie Cię zaciekawiło. Niestety sztywne dialogi są moją zmorą, raz wyjdą mi lepiej, raz gorzej, ale będę nad tym pracował.

  1. Podczas rozmowy w kaplicy starałem się zasugerować że ma jakąś przeszłość, ale nie ukrywam że jego uprzedzenie było przyjętym od początku paradygmatem.
  2. Starałem się to tylko zasugerować w tekście – Ziemia jest przeludniona i ogromna masa ludzi żyje w skrajnej nędzy z której ciężko się wyrwać. Albrecht decyduje się na taki krok, ponieważ chce poprzez swoje poświęcenie umożliwić wyrwanie się swoich dzieci ze społecznych nizin.
  3. Musiałem odgrzebać notatki i korespondencję na ten temat – jest to hipotetycznie możliwe przy uwzględnieniu dylatacji czasu i przyjęciu że podróż odbywa się z prędkością zbliżoną do prędkości światła lub pole asteroid znajduje się w silnym polu grawitacyjnym, chociaż żadnego z tych wyjaśnień nie podaję w tekście.

 

 

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

BosmanMat, dzięki za wyjaśnienia:) Kwestie motywacji majstra (do nienawiści względem religii) oraz Albrechta (do pozostawienia rodziny) aż proszą się o rozbudowanie. Osobiście jestem niezmiernie ciekaw, jaką to ma przeszłość majster, że w Twoim opowiadaniu odpala mu się tryb berserkera ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cóż, BosmanMacie, nie podejmuję się oceny opowiadania napisanego na konkurs, którego założeń nie znam.

Owszem Krawędź otchłani nie czytało się najgorzej, ale muszę wyznać, że irytujący był dla mnie religijny powód konfliktu między majstrem i bohaterem.

Wykonanie, co stwierdzam ze smutkiem, pozostawia wiele do życzenia.

 

Gór­nik uru­cho­mił sil­nicz­ki ma­new­ro­we swo­je­go ska­fan­dra… → Czy zaimek jest konieczny, czy tam był jeszcze inny skafander?

 

obrał kurs na ogni­sto-czer­wo­ną plamę znacz­ni­ka orien­ta­cyj­ne­go. → …obrał kurs na ogni­stoczer­wo­ną plamę znacz­ni­ka orien­ta­cyj­ne­go.

 

skła­da­ją­cy się z ciał nie­bie­skich naj­róż­niej­szej wiel­ko­ści, od mon­stru­al­nych, wiel­ko­ści Ziem­skich kon­ty­nen­tów… → To powtórzenie nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …skła­da­ją­cy się z ciał nie­bie­skich najróżniejszych rozmiarów, od mon­stru­al­nych, wiel­ko­ści ziem­skich kon­ty­nen­tów

 

Rój zda­wał się być za­wie­szo­nym w prze­strze­ni→ Rój zda­wał się być za­wie­szo­ny w prze­strze­ni

 

usiadł w wy­god­nym fo­te­lu i wziął łyk go­rą­cej her­ba­ty z mle­kiem. → A może: …usiadł wy­god­nie w fo­te­lu i wypił łyk go­rą­cej her­ba­ty z mle­kiem.

Herbaty i innych napojów nie bierze się.

 

Szlak jest jasno ozna­czo­ny, a on cho­dzi tam­tę­dy już pra­wie cały kon­trakt.

Cho­dzi mi o to… → Czy top celowe powtórzenie?

Może w drugim zdaniu: Mam na myśli to

 

wska­zu­jąc wi­del­cem na miskę pełną bre­jo­wa­te papki… → …wska­zu­jąc wi­del­cem miskę pełną bre­jo­wa­te papki

 

– A co? Chcesz po po­wro­cie kupić pałac? – Za­śmiał się szy­der­czo.– A co? Chcesz po po­wro­cie kupić pałac? – za­śmiał się szy­der­czo.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Na miej­scu siadł na łóżku z praw­dzi­wą, pa­pie­ro­wą książ­ką. […] nie po­tra­fił zli­czyć, ile razy czy­tał te za­klę­te w atra­men­cie słowa. → Skoro to była prawdziwa papierowa książka, to skąd tam atrament?

 

Obu­dził się ran­kiem, co w wa­run­kach stat­ku-sta­cji spro­wa­dza­ło się do cy­klicz­ne­go usta­wie­nia się jego… → Lekka siękoza.

 

za­mknę­ły się za jego ple­ca­mi. Nie słu­chał to­czo­nej za jego ple­ca­mi wy­mia­ny zdań. → Brzydkie powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …za­mknę­ły się za nim.

 

– Tego… – prze­ło­żo­ny ro­ze­grał rę­ko­ma pa­ro­dię znaku… → A może: – Tego… – Prze­ło­żo­ny wykonał rę­ko­ma pa­ro­dię znaku

 

śnił o roz­gwież­dżo­nym, Ziem­skim nie­bie… → …śnił o roz­gwież­dżo­nym ziem­skim nie­bie

 

pod­szedł do oświe­tlo­nych wie­lo­barw­nym, neo­no­wym świa­tłem drzwi… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …pod­szedł do rozjarzonych wie­lo­barw­nym neo­no­wym świa­tłem drzwi

 

ga­bi­net kie­row­ni­ka spra­wiał­by przy­tul­ne wra­że­nie komuś… → …ga­bi­net kie­row­ni­ka spra­wiał­by przy­tul­ne wra­że­nie na kimś… Lub: …ga­bi­net kie­row­ni­ka wydałby się przytulny komuś

Wrażenie sprawia się/ wywiera się na kimś, nie komuś.

 

po­waż­ne­go na­ru­sze­nia prze­pi­sów Bez­pie­czeń­stwa i Hi­gie­ny Pracy… → …po­waż­ne­go na­ru­sze­nia prze­pi­sów bez­pie­czeń­stwa i hi­gie­ny pracy

 

Hum­ph­rey prze­rwał mu wiel­ko­pań­skim unie­sie­niem ręki. → Na czym polega wielkopańskość uniesienia ręki?

Proponuję: …Hum­ph­rey prze­rwał mu zdecydowanym unie­sie­niem ręki.

 

– To dla­te­go, że dzie­więć­dzie­siąt pro­cent jego wy­na­gro­dze­nia wy­pła­ca­no jego żonie i dzie­ciom na Ziemi. → Czy konieczne są oba zaimki?

 

„To fa­na­tyk! Jest nie­bez­piecz­ny” Co chwi­lę prze­wi­ja­ło się w jego my­ślach. → „To fa­na­tyk! Jest nie­bez­piecz­ny”. – Co chwi­lę prze­wi­ja­ło się w jego my­ślach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

nic nie można im zro­bić. Mogą zro­bić ci co ze­chcą… → Nie brzmi to najlepiej.

 

opusz­czał sta­cję uzu­peł­nia­ją­cą. Ru­szył za nim, nie tra­cąc czasu na uzu­peł­nie­nie pa­li­wa i tlenu. → Jak wyżej.

 

„Teraz spo­koj­nie. Nie spłosz go.” → „Teraz spo­koj­nie. Nie spłosz go”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

„Ha, wie­dzia­łem, że coś knuje!” Po­my­ślał maj­ster i bez wa­ha­nia ru­szył w po­ścig. → „Ha, wie­dzia­łem, że coś knuje!” – po­my­ślał maj­ster i bez wa­ha­nia ru­szył w po­ścig.

 

Skle­pie­nie, rzeź­bio­ne mi­ster­niekunsz­tow­ne, krzy­żo­we splo­ty… → Misternekunsztowne to synonimy, znaczą to samo.

 

– Dzień dobry, witam w domu Bożym – po­wie­dział.– Dzień dobry, witam w Domu Bożym – po­wie­dział.

 

„Ten czło­wiek musi coś knuć.” my­ślał → „Ten czło­wiek musi coś knuć” my­ślał.

 

– Nie, nie je­stem – maj­ster za­pa­no­wał nad sobą z wi­docz­nym tru­dem. – Ale co nie co, o was wiem.– Nie, nie je­stem.Maj­ster za­pa­no­wał nad sobą z wi­docz­nym tru­dem. – Ale co nieco o was wiem.

 

Razem ru­szy­li peł­nym pędem do wyj­ścia. , → Zbędny przecinek.

 

Od­pa­lił sil­nicz­ki ma­new­ro­we na biegu wstecz­ny z mak­sy­mal­ną mocą i od­strze­lił od­da­la­jąc się z gwał­tow­ną szyb­ko­ścią od bram swo­jej ka­pli­cy. → Nie bardzo rozumiem to zdanie.

 

Ten układ gwiazd miał w kie­sze­ni, od­ry­so­wa­ny sta­ran­nie ołów­kiem.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

zlo­ka­li­zo­wał gwiaz­dę, która z ziemi była wi­docz­na… → …zlo­ka­li­zo­wał gwiaz­dę, która z Ziemi była wi­docz­na

 

Wziął w rękę pal­nikod­pa­lił go… → Nie brzmi to najlepiej. Czy dookreślenie jest konieczne – czy mógł wziąć palnik inaczej, nie w rękę?

Proponuję: Wziął pal­nik i uruchomił go

 

Wiele Ziem­skich lat póź­niej… → Wiele ziem­skich lat póź­niej

 

Dok­tor Iza­be­la Ko­wa­lew­ska, uzna­ny kar­dio­chi­rurg… → Piszesz o kobiecie, więc: Dok­tor Iza­be­la Ko­wa­lew­ska, uzna­na kar­dio­chi­rurg

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuję za komentarz i cieszę się, że mimo wszystko nie czytało się najgorzej.

 

Konkurs to Krawędzie Otchłani, wydawnictwa Abyssos – nie pisałem, ponieważ nie uznałem tego za istotne.

 

Odnośnie przyczyny konfliktu, to nie była ona dla mnie istotna przy pisaniu tego opowiadania, ponieważ chciałem opisać raczej sam mechanizm. Padło akurat na religię, bo to, jak dowodzi doświadczenie, doskonały pretekst do robienia sobie nawzajem krzywdy.

 

Wymienione poprawki wprowadziłem już w tekście i na przyszłość na pewno przyłożę się, żeby tych błędów było mniej.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Bardzo proszę, BosmamMacie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. Jestem pewna, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej. :)

 

Kon­kurs to Kra­wę­dzie Ot­chła­ni, wy­daw­nic­twa Abys­sos – nie pi­sa­łem, po­nie­waż nie uzna­łem tego za istot­ne.

Nie miałam na myśli kto organizował konkurs i pod jakim hasłem, a raczej jakie wymagania postawiono piszącym. Ale teraz to już nie ma znaczenia.

 

Padło akurat na religię, bo to, jak dowodzi doświadczenie, doskonały pretekst do robienia sobie nawzajem krzywdy.

Dziękuję za wyjaśnienie. Teraz powód konfliktu jest dla mnie w pełni zrozumiały. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało się misię dobrze z zaciekawieniem. Postać Albrechta interesująca. Konflikt tragiczny, prawdopodobny. Tak samo skutek i zakończenie – mają cechy możliwego zaistnienia. Pozdrawiam.

Koalo, dziękuję za komentarz i cieszę się, że udało mi się Cię zaciekawić :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Bardzo dobrze napisane. Lubię sci-fi i przypisanie tej kategorii do opowiadania zachęciło mnie, by je przeczytać. Świetnie opisałeś życie na stacji, a zwłaszcza wszystko co się wiąże z wykonywaniem pracy. 

cienka smycz jest dalej mocno przymocowana do żelaznego kadłuba jednostki kosmicznej.

Nie chcę kruszyć o to kopii, ale mam wątpliwości, czy stal i żelazo są dobrymi materiałami w tego typu technologiach.

 

Pretensje majstra o religijność Albrechta mogły być tylko pretekstem. Wydaje mi się, że majster po prostu nie lubił swojego podwładnego, a przyczyn tej niechęci mógł nawet sobie nie uświadamiać. Trzeba było sobie ją jakoś wytłumaczyć, więc padło na wiarę. I to jest dla mnie zrozumiałe.

Przeszkadza mi jednak trochę przebijający przez opowieść religijny dydaktyzm. Wojujący przeciwnik katolicyzmu Rokossowski (Rosjanin?) zwalcza porządnego, pracowitego, kochającego rodzinę, wiernego męża Kowalewskiego (Polak?). Albrecht gubi książeczkę (Biblia?), którą odnajduję jego przyjaciel. Wiara nie ginie.

 

Ogólnie mam bardzo pozytywne wrażenia. Czytało się dobrze.

 

Nominuję. Pozdrawiam.

 

Hej AP,

 

Dziękuję za lekturę i cieszę się, że Ci się podobało.

Nie chcę kruszyć o to kopii, ale mam wątpliwości, czy stal i żelazo są dobrymi materiałami w tego typu technologiach.

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia o metalurgii i nie pomyślałem o tym, ale zmienię na “metalowego” :)

 

Przeszkadza mi jednak trochę przebijający przez opowieść religijny dydaktyzm. Wojujący przeciwnik katolicyzmu Rokossowski (Rosjanin?) zwalcza porządnego, pracowitego, kochającego rodzinę, wiernego męża Kowalewskiego (Polak?). Albrecht gubi książeczkę (Biblia?), którą odnajduję jego przyjaciel. Wiara nie ginie.

Odnośnie Rokossowskiego, to odnoszę się tu do Polskiego pochodzenia Homo Sovieticusa, który został udzielnym władcą Polski po II WŚ, chociaż nawet nie znał języka Polskiego.

Natomiast absolutnie nie chciałem popadać w religijny dydaktyzm, chciałem napisać opowiadanie o uprzedzeniu jako takim, a Albrecht jest Katolikiem dlatego, że jakoś spacerując pod zimowym niebem i patrząc na gwiazdy wpadł mi do głowy pomysł modlitwy kosmonautów i to od niej zacząłem pisanie :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia o metalurgii

Ja też nie mam.

Odnośnie Rokossowskiego, to odnoszę się tu do…

Czyli chyba dobrze wyczułem intencję. Znam postać Rokossowskiego. Mimo polskiego pochodzenia, traktowany był w Polsce jak obcy, Rosjanin.

 

AP, przeczytawszy opowiadanie jeszcze raz, muszę CI przyznać rację, chociaż nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, niemniej to efekt niezamierzony :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

No, i właśnie dlatego nie lubię religii, bywa pretekstem do podłego traktowanie siebie nawzajem i działa to w obie strony. Opko czytało się dobrze, zastanawiałam się, co on tam wyprawia, ale kapliczka mi jakoś nie przyszło do głowy. Cierpliwy facet ;) Trochę postacie są czarno-białe. Majster jest zły, nienawidzi religii, Kowalewski – dobry, cierpliwy, spolegliwy. Przydałaby się jednemu jakaś zaleta, a drugiemu wada ;) Może gdybyś rozbudował postać majstra i wyjaśnił, skąd u niego ta nienawiść do religii, nie byłoby takiego wrażenia. Sugerujesz, że mu ktoś z religią związany zalazł za skórę, ale bez konkretów nie ma efektu.

Czytało się jednak dobrze, opko mnie wciągnęło, to i kliczka dam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Irka!

 

Ja do religii mam ambiwalentny stosunek, ale w harcerstwie miałem i inne podejście, i dużo do czynienia.

 

Dziękuję za komentarz i na pewno zwrócę uwagę na zbyt czarnobiałe postacie :)

 

Cieszę się, że dobrze Ci się czytało i dziękuję za kliczka :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć.

Opowiadanie nawet mi się podobało. Praca, nawet na stacji kosmicznej wygląda zawsze tak samo. Uprzedzenia, złe stosunki z majstrem, donosy do kierownika. Moim zdaniem majster nie lubi Albrechta, bo ten jest dziwakiem i samotnikiem. No i ma małe grzeszki, podprowadza jakieś narzędzia i materiały do budowy kapliczki, a jego brygadzista to służbista i nadgorliwiec. Kierownik ma to gdzieś, ale majster go przeskakuje i powiadamia górę. ZEA to Zjednoczone Emiraty Arabskie? To by sugerowało surową karę dla Albrechta. Motyw religijny jest tylko pretekstem, żeby uzasadnić podejrzenie o terroryzm, a jeżeli ZEA dobrze tłumaczę, to oni są muzułmanami.

Myślałem, że w zagubionej książeczce Albrecht zapisywał jakieś utwory, może wiersze, może opowiadania, ale po przeczytaniu komentarzy to domyślam się, że to była Biblia. Szkoda, bo to mogło być podobne do 8 Mili z Eminemem. On też utrzymywał rodzinę, ale też miał swoje zainteresowania. Tworzył. A tak to Albrecht wychodzi tylko na pobożnisia.

Do problemu dylatacji czasu się nie odnoszę, bo go nie rozumiem.

Zakończenie trochę tkliwe, ale z morałem, to na plus :)

Pozdrawiam i klikam do biblioteki.

audaces fortuna iuvat

Hej Feniks,

 

Dziękuję odnośnie dylatacji polecam Lema, konkretnie pierwsze opowiadanie Dzienników Gwiazdowych, naprawdę świetnie to prezentuje :)

 

Co do Biblii, to zacząłem od modlitwy, więc musiało się tak skończyć ;)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Nowa Fantastyka