- Opowiadanie: Bellatrix - Imię Pani H.

Imię Pani H.

Opo­wia­da­nie zo­sta­ło opu­bli­ko­wa­ne w Nowej Fan­ta­sty­ce 03/2023 (przez star­szych sta­żem por­ta­lo­wi­czów może być ko­ja­rzo­ne pod kryp­to­ni­mem ‘Plu­ton’ ;)).

Jesz­cze raz, ser­decz­nie dzię­ku­ję Mi­cha­ło­wi Cet­na­row­skie­mu za re­dak­cję i cier­pli­wość oraz Chro­ści­sku za grun­tow­ną betę i wspar­cie mo­ral­ne :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Imię Pani H.

„Drogi Użytkowniku,

Opakowanie, które masz przed sobą, zawiera 15792 elementów wykonanych z tworzywa POI powlekanego szkłem fotonicznym.

Zgodnie z tradycją nie otrzymasz obrazka przedstawiającego całość. Puzzlart musisz złożyć samodzielnie, podążając tokiem myślenia artysty lub tworząc własną koncepcję. Wszystkie elementy mniej lub bardziej do siebie pasują, poza jednym. Gdy go odnajdziesz, rozwiązanie łamigłówki stanie się prostsze”.

fragment oryginalnej instrukcji do puzzlartu „Forever Lasting Moonrise”, wyd. Wonderland, 2185

 

***

 

19 maja 2187

 

Dzień dobry, przed chwilą zabiłam męża.

Peter patrzył, jak oficer dyżurny niechętnie odrywa się od puzzlartu i włącza lokalizator. Zapewne podejrzewał awanturę w mieszkaniu rozmiarów szafy w jednym ze stupiętrowych mrówkowców, ale zielona kropka ominęła dzielnice biedoty. Policjant wyraźnie zbladł i nerwowo zastukał w okurany.

Proszę powiedzieć, gdzie pani…

Rządowe laboratorium, segment profesora Hensolda.

Profesor…

Nie żyje. Zastrzeliłam go. Za trzy minuty eksploduje bomba anihilacyjna. Proszę się nie martwić, ładunek jest niewielki, tylko tyle, bym mogła dołączyć do męża.

Peter zatrzymał na chwilę trójwymiarowe nagranie. Czuł się, jakby patrzył oczami policjanta, jakby znał jego myśli. Kto to jest? Czemu działa tylko połączenie głosowe, bez choćby dwuwymiarowej wizji?! Profesor nie żyje? Bomba anihilacyjna?! Zniknie ciało i wszystkie dowody! Muszę ją powstrzymać!

Kobieta mówiła spokojnie i cierpliwie, jakby tłumaczyła dziecku, dlaczego należy myć rączki przed posiłkiem. Ton jej wypowiedzi nie prosił o zwrócenie uwagi, nie wołał o pomoc, po prostu oznajmiał fakt. Za to oficer wyraźnie zdradzał objawy paniki. Prawdopodobnie przeczuwał, że nie jest w stanie nic zrobić. Próbował, ale w odpowiedzi usłyszał tylko:

Dziękuję, że mnie pan wysłuchał.

Reszta nagrania pokazywała, jak biedak miota się, nadając komunikaty i stawiając służby na nogi. Po trzech minutach w jednym z okien odbiła się eksplozja światła.

Peter westchnął. Samobójcy prześladowali go przez całą karierę, odkąd tylko podjął pracę psychologa, ale ten przypadek nie przypominał nic, z czym kiedykolwiek się zetknął. Minęło ponad pięć lat, a nadal nie umiał powiedzieć, czemu ta kobieta zabiła męża i siebie. Czemu zrobiła to w miejscu jego pracy. I czemu, do cholery, akurat profesora Hensolda, człowieka, przez którego zostali uwięzieni na Plutonie, i który był ich jedyną nadzieją na powrót.

Z rozmyślań wyrwało go powiadomienie o nadchodzącym terminie sesji, połączone z prośbą, by dziś ją odbyć na dachu Wieży Łączności.

Już się bał, choć wiedział, że nie odmówi.

 

***

 

„Nie sztuka stworzyć puzzlart. Sztuka stworzyć taki, by miliony chciały go układać”.

złota myśl anonimowego użytkownika z Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Wieża Łączności wyraźnie górowała nad pozostałymi budynkami. Wznosiła się na dumne dwadzieścia pięć metrów. Niemal całą powierzchnię dachu zajmowały anteny, przyozdobione reklamami. Jakby kogokolwiek obchodziło, która firma wykupiła kawałek powierzchni na końcu Układu Słonecznego.

Znacznie ciekawszy widok rozciągał się za niską barierką. Połowa ogromnego satelity odcięta linią horyzontu lśniła w srebrzystej półpełni. Pasma dalekich poszarpanych skał rzucały nienaturalnie długie cienie. Wynurzały się z czegoś, co przypominało pogrążony w półmroku rdzawy ocean. Odległy krajobraz spowity w delikatnie podświetlonej mgle wyglądał fascynująco, a zarazem tak bardzo obco.

Panna D., zwana również Wieczną Dziewczynką, odwróciła wzrok od hipnotyzującego pejzażu. Różowe włosy ani dziewczęcy wygląd co najmniej trzydziestoletniej kobiety nie budziły zdziwienia, wszyscy milcząco zakładali, że przeszła dość szybko reprogramowanie DNA oraz zabieg wydłużenia telomerów. Chyba każdy prędzej czy później się nań decydował, niewielu ludzi godziło się na starość. Panna D. nie zgodziła się nawet na pełną dojrzałość.

– Romantyczny widok, nieprawdaż? – zagadnęła z tajemniczym uśmiechem.

Peter nie odpowiedział od razu. Nie potrafił rozszyfrować, czy ona faktycznie kontempluje krajobraz, czy też kpi. Stawiał raczej na to drugie, choć wolałby wersję, w której ich dwoje w romantycznej scenerii podziwia nieustający wschód księżyca. Obok siebie, stykając się ramionami. A nie jak w tej chwili, on pod jedną z anten, a ona niebezpiecznie blisko barierki.

– Możemy go oglądać z dołu. Zejdźmy, proszę.

– Zejdźmy? Myślałam, że polecimy.

– Nie umiem latać.

– Nauczę cię, jak wskakiwać na grzbiet wiatru.

– Bawi cię to?

– Brawo, wreszcie się domyśliłeś!

– To nie jest śmieszne. Pięcioro ludzi odebrało sobie życie, przyszedłem tu, by sprawdzić twój stan i nie jest najlepszy. Będę zmuszony zamknąć cię na obserwację.

– Zawsze myślałam, że umiejętność znalezienia jasnych stron w każdej sytuacji to oznaka zdrowia psychicznego.

– Doprawdy, trudno mi sobie wyobrazić bardziej beznadziejną sytuację niż nasza.

– Skąd w tobie tyle pesymizmu, Peter? – Nie przestając się uśmiechać, postawiła stopę na barierce. – Pomyśl o czymś przyjemnym i poczuj wiatr we włosach.

– Zejdź, proszę i nie rób przedstawienia.

– Stań obok mnie i zróbmy to razem.

– Naprawdę cię zamknę.

Popatrzyła prosto w oczy psychologa. W słabym świetle wyglądały na szare, ale tu świat nie miał barw. Odwróciła powoli głowę i omiotła wzrokiem osadę, szumnie zwaną South Plateau City. Ogród, lądowisko, długi blok z ich mieszkaniami w górnej części i centrum obliczeniowym w dolnej, budynki elektrowni, pompy i żywodźwigi wyznaczające granicę. Majestatyczne, żywe maszyny, na których Wieczna Dziewczynka znała się jak nikt inny. Za nimi czyhało przejmujące zimno. Ba, już tu, na dach Wieży, wdzierał się lodowaty wiatr. Temperatura wyraźnie była niższa niż na dole, a i oddychało się trudniej. Panna D. zaczerpnęła haust powietrza i spojrzała raz jeszcze na wyraźnie zmęczonego tym miejscem mężczyznę.

– Nikt mnie nie zamknie – odparła, wybiła się z barierki i skoczyła.

 

***

 

„– Puzzlarty biją rekordy popularności. Pobudzają receptory, łączą doznania z wszystkich zmysłów. Jak pani wpadła na tak nowatorską koncepcję?

– Inspirowałam się dziełami klasyków, mistrzów swych dziedzin”.

fragment wywiadu z autorką pierwszego puzzlartu

 

***

 

Ledwie dostrzegalna poświata otulała błękitnym welonem łeb Pegaza. Za pierwszym razem i przez kilka następnych ten widok zapierał dech w piersiach. Lecz mając go zawsze nad głową, Alla Kuramo przestała zwracać nań uwagę. Czemu zatem znalazł się w jej śnie? I czemu otaczała ją mroźna pustka, zamiast znajomych budynków? W lodowatej ciszy odszukała wzrokiem północny horyzont.

Księżyc świecił łagodnym, jak zwykle, blaskiem, jednak dziwny niepokój nie ustępował. Patrzyła na ogromnego satelitę, nie mając pojęcia skąd ten lęk.

Zrozumiała po chwili. On wschodził. Powoli wspinał się na nieboskłon. Obnażał bezwstydnie swą drugą połowę. Wyglądała jak schlapana krwią. Z każdym stopniem zakreślonym na czarnym niebie, gardło Alli dławił coraz większy strach. Gdy bóg konających wynurzył się w całej okazałości, pomyślała tylko, że wreszcie ją dopadł. Przebudziła się.

Dłuższą chwilę trwało, zanim uspokoiła oddech. Z każdym zaczerpniętym haustem powietrza przypominała sobie gdzie, dlaczego i kim jest. Lęk, choć już wiedziała, że kompletnie irracjonalny, zmusił ją do skoku z antresoli i podejścia do okna. Wyjrzała ostrożnie. Srebrzysta połowa Charona tkwiła niezmiennie na swym miejscu. Alla odetchnęła głęboko i oparła plecy o ścianę. Strzępki snu rozpraszały się w codziennej rzeczywistości. Na wprost lśnił łagodnym, zielonkawym światłem panel ścienny, zawierający komunikator, drukarkę żywnościową, szafę i kilka innych funkcji. Obok drzwi wejściowe sygnalizowały zero interesantów. Projekt niedokończonego, częściowo porozrzucanego po stole puzzlartu wciąż przypominał, że gdzieś, na rewersie nierozciętych, połyskliwych fragmentów widnieją ręcznie nakreślone słowa: „Lepiej Ci będzie beze mnie”.

Co cykl po kawałku Alla umierała, gdy dochodziła do tego momentu. Nie umiała powiedzieć, czy wolałaby zachować sprawiające ból wspomnienia, czy zapomnieć te kilka najszczęśliwszych lat. Gestem dłoni rozświetliła pobłysk wiecznej dniocy. Po pokoju rozlało się ciepłe, łagodne i jasne światło, jednak zamiast nieść ukojenie, przywołało bolesną świadomość, że już nigdy nie zobaczy (Virgo) złotej tarczy słońca ani nie poczuje ciepła jego promieni. Potrząsnęła głową i sięgnęła do panelu, by wybrać śniadanie.

Miała ochotę na sałatkę z pomidorami, rzodkiewką, cebulą i sałatą, skropioną oliwą i octem balsamicznym, ale drukarki żywnościowe, choć teoretycznie kopiowały skład potraw niemal co do atomu, przyrządzały ją źle. Przetrzepała kiedyś oprogramowanie, próbując znaleźć przyczynę, dla której wszystkie potrawy ze świeżych warzyw smakowały inaczej niż powinny, ale błąd musiał tkwić gdzie indziej. Póki co Alla musiała się zadowolić miniaturową, poszarzałą kalarepką, dziełem kilkuletniej pracy zaprzyjaźnionej botaniczki. Smak warzywa rozpłynął się w ustach niczym najlepsza ambrozja, ale głodu nie zaspokoił. Na śniadanie wybrała tosty z dżemem. Z przetworzonymi węglowodanami drukarka radziła sobie najlepiej.

Sygnał nadchodzącego połączenia nie pozwolił nacieszyć się posiłkiem. Trójwymiarowa projekcja ubranego w czerń, łącznie z czarnymi okuranami na nosie, młodego mężczyzny poprosiła o zgodę na kontakt i bez zbędnych wstępów przeszła do rzeczy.

– Straciliśmy łączność z bazą równikową Evenaar City. Nie ma sygnału ani z nadajników wewnętrznych, ani od żywodźwigów. Prawdopodobnie przez burzę śnieżną. Znaczy, mam nadzieję, że burzę śnieżną, a nie coś poważniejszego. Przepraszam, pewnie wyrwałem cię z objęć Morfeusza, wiem, że to jeszcze nie twój dyżur, ale jeśli ktokolwiek jest w stanie zrobić coś zdalnie, to tylko ty.

Alla potarła dłonią czoło. Nowy nie wiedział, że wcale jej nie obudził, ceniła resztki swej prywatności i połączenia odbierała wyłącznie głosowo.

– Spróbuję. Żywodźwigi powinny naprawić się same, choć nie wiem, ile to potrwa. Dziewczynka pewnie będzie wiedziała. Jesteś w Wieży Łączności, czy u nas?

– W Wieży. Jeśli możesz, to zajrzyj też do Pani Przestworzy. Jak nie da rady zdalnie, to przyda nam się prognoza pogody na najbliższe dni i ochotnicy na wycieczkę.

Odpowiedziała jakąś standardową formułką i przerwała kontakt. W jednej chwili sentymenty ustąpiły miejsca chłodnej analizie. Już pod koniec rozmowy gdzieś w tyle głowy zastanawiała się, co mogło się stać. Burza śnieżna nie powinna całkowicie zniszczyć łączności, aczkolwiek po nocnej stronie żywioł szalał ze znacznie większą siłą.

 

***

 

„Mój ulubiony puzzlart? Ten ze szkieletem ogromnej ryby. Układaliśmy go wspólnie, teraz ozdabia nasz salon. Wielka szkoda, że jego twórca odebrał sobie życie na Plutonie”.

wypowiedź przechodnia dla programu „Sztuka, którą kochamy”

 

***

 

Ogród nieodmiennie przypominał Peterowi dom, do którego już nigdy nie powróci. Nostalgia chwytała go za serce za każdym razem, gdy przekraczał furtkę. Mimo to często tu przychodził, nasycić wzrok zielenią. Przyzwyczaił się do jej nienaturalnie ciemnej barwy. Równiutko ustawione hydroponiczne pojemniki z karłowatymi roślinami, a nad nimi rząd soczewek skupiających słabe światło słońca, pozwalały choć na chwilę zapomnieć o surowości krajobrazu na zewnątrz. I nacieszyć wzrok namiastką czegoś, co jeszcze pięć lat temu wydawało mu się oczywistością, niewartą uwagi.

Gdy napatrzył się już na cieniutkie pędy groszku i fraktalne kwiaty żółtawych kalafiorów wielkości pięści, przypomniał sobie, po co naprawdę tu przyszedł. Podniósł wzrok i rozejrzał się w poszukiwaniu Małej Księżnej. Nie pamiętał, kto niskiej blondynce dzielnie walczącej z oporną naturą nadał ten przydomek, ale nikt już nie mówił o niej inaczej. Pod pewnymi względami przypominała mu Wieczną Dziewczynkę. Obie charakteryzowały się wręcz dziecięcą ciekawością, graniczącą ze wścibstwem, obie wyglądały młodo, obie były śliczne. Różnica tkwiła w kolorze włosów i mentalności. Choć czasem wyobrażał sobie, że z panną D. chciałby się zestarzeć, miał poważne wątpliwości, czy ona w ogóle planuje się zestarzeć. Za to Księżna nieraz zaskakiwała go dojrzałą mądrością. To właśnie ona, po pannie D., widniała jako kolejna na liście pacjentów, chociaż czuł, że role się odwrócą i pacjentem zostanie on sam.

Mała Księżna wkrótce wyszła z zakrytej skomplikowanym hologramem części ogrodu, do której nikt poza nią nie miał wstępu. Każde z kolonistów skrywało jakąś tajemnicę, w przypadku botaniczki przynajmniej wiadomo było, gdzie jej szukać. Księżna na widok gościa uśmiechnęła się radośnie i szczerze.

– Wiem, że przyszedłeś sprawdzić stan mojej poczytalności, ale jesteś coś nieswój – zaczęła bez zbędnych wstępów. Znakomicie umiała rozpoznawać jego emocje. Czasem miał wrażenie, że szuka w nich śladów uczuć, świadczących, że jest kimś więcej niż przyjaciółką i pacjentką.

– Jestem nieswój, odkąd postawiłem stopę na tej ziemi.

– Nie mam co prawda dyplomu, ale z mojej analizy wynika, że to raczej Dziewczynka jest przyczyną. Miałeś z nią sesję przede mną.

Peter nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył.

– Co takiego zmajstrowała? Nowe teorie na temat pani Hensold?

– Czy ja wypytuję cię o twoje roślinki?

– Powinieneś. Otworzę bar sałatkowy, nim zapadnie noc.

– Następna żartownisia.

– To jaki żarcik wykonała panna D.? – Botaniczka nigdy nie rezygnowała z postawionego raz pytania. Nie miał szans, wiedział o tym, zanim jeszcze wszedł. Zresztą, podświadomie chyba na to liczył.

– Skoczyła z dachu Wieży.

Księżna uniosła wysoko jasne brwi.

– I to jest ten problem, który cię martwi? Niepokojące byłoby, gdyby przestała to robić.

Przymknął oczy. Skacząca z dachu kobieta o fizjonomii nastolatki przywoływała wspomnienia (o tamtej nocy), do których chciałby już nigdy nie wracać. Gdyby wciąż pracował na Ziemi, dawno straciłby licencję. Skuteczność miał niewiele lepszą niż mediboty z powodzeniem zastępujące lekarzy wszystkich innych specjalności poza psychologią. Ale gdyby nawet zgłosić zapotrzebowanie na nowego psychologa, gdyby nawet ktoś, mimo afery z wszczepami, tu przyleciał, trwałoby to co najmniej rok. Musiał jakoś wziąć się w garść, choć myśli o ludziach, którym nie umiał bądź nie zdążył pomóc, gryzły sumienie. Problem tak naprawdę tkwił w nim, nie w pannie D. Jednak nie umiał się do tego przyznać.

– Nie chcę, żeby była następną – wyrwało mu się spontanicznie. Jakoś w ogrodzie, przy botaniczce czuł się aż nazbyt swobodnie. Mała Księżna odwróciła wzrok i pokiwała głową, nie było sensu się oszukiwać, wszak wiedziała od dawna, wszyscy wiedzieli, że Peter ma słabość do Wiecznej Dziewczynki.

– Skoczcie kiedyś razem. Zdobądź się na odwagę.

Uśmiechnął się gorzko pod nosem. Raz się zdobył, bo ktoś kiedyś, bardzo dawno temu, powiedział, że Pluton przypomina Ziemię o wiele bardziej, niż sądzono. Ktoś dodał, że kolonizacja byłaby milowym krokiem w stronę wyjścia poza Układ Słoneczny, ktoś wykonał projekt tej kolonizacji i wymyślił sposób umieszczenia reaktorów, ktoś jeszcze stworzył żywodźwigi, ktoś inny z powrotem zmienił status Plutona, bo „ponoć nie wypada kolonizować karła”. A profesor Hensold opracował wszczepy, żeby ludzie mogli tu normalnie żyć, swobodnie oddychać syntezowanym w reakcjach termojądrowych tlenem i funkcjonować w warunkach niewielkiej grawitacji. Tylko nikt nie uprzedził, że wszczepy, trwale wrośnięte w płuca i wszystkie żyły, zabiją ich, gdy tylko wrócą do normalnego, ziemskiego ciśnienia. Wszak kolonizacje układów pozasłonecznych zakładały podróż w jedną stronę.

Peter odważył się uczestniczyć w jednym z największych projektów ludzkości, a zamiast nagrody dostał dożywocie.

Odwrócił się w stronę wyjścia.

– Pete! – zawołała za nim.

Przystanął.

– Tak?

– Spróbuj ją zrozumieć, nie ograniczać.

Pokiwał głową, podziękował i odszedł. Szarobrunatne podłoże chrzęściło pod butami w charakterystyczny, bardzo delikatny i niespotykany nigdzie indziej sposób. Nie mógł się zdecydować, czy bardziej nie znosił tego dźwięku, czy tego, że jednym krokiem mógł przepłynąć nad powierzchnią z dziesięć metrów. Nienawidził tego miejsca, tej całej planety. Tego, że nic się tu nie zmieniało, nawet pora dnia. Słońce leniwie zataczało okrąg wokół ogona Delfina, nawet nie zbliżając się do linii horyzontu, aż po stu pięćdziesięciu trzech godzinach wracało do punktu wyjścia. Mała Księżna pewnie miała rację. Zazwyczaj ją miała. A on? Nie potrafił pomóc sobie, jak miał pomagać innym?

 

***

 

„Ostatnimi czasy nastała moda na tworzenie puzzlartów. Niestety, te tworzone na fali, na ogół nie są ciekawe, jakby artysta nie miał nic do przekazania, poza ja też potrafię. Ludzie i tak kupują, bo to dzieło celebryty albo zobaczyli reklamę w okuranach. Znaczy, nie wszystkie są złe. Trafiają się też perełki”.

anonimowy komentarz na Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Alla Kuramo chwilę później wyszła z mieszkania i zeskoczyła na parter. Drzwi pracowni meteorologicznej zalśniły zielenią, zezwalając na dostęp. Pomieszczenie zalewał potok danych, częściowo wizualizowanych, a częściowo w postaci surowych liczb. Wykresy temperatury korelowane z wysokością słońca i czymś tam jeszcze unosiły się jej przed nosem. Przeniknęła przez jeden i stanęła za fotelem.

Wysoka blondynka o chłopięcej fryzurze oderwała się od analizy układu wiatrów i zagwizdała przez zęby:

– No, no, spotkał mnie zaszczyt. Czym sobie zasłużyłam na wizytę naszej uroczej pani informatyk? Ciekawi panią, jaka będzie u nas pogoda? Przez najbliższych kilkadziesiąt lat słonecznie.

– Przyszłam z innego powodu – odparła. Przyzwyczaiła się do sposobu bycia meteorolożki, do tej nonszalanckiej sympatii podszytej flirtem w stosunku do kobiet. I wyraźnej niechęci do mężczyzn. Jednak wszystkich trzymała na dystans, a słowne zaczepki nie przekładały się na działanie.

Alla w krótkich słowach przekazała wiadomość od Nowego. To starło prowokacyjny uśmieszek z twarzy synoptyczki. Zagryzła wargi i szybko przesunęła palcami nad wirtualnymi przyciskami. Jako jedna z nielicznych wolała pracować tradycyjnie, bez okuranów, polecenia wydając z poziomu klawiatury.

– Nie wygląda na to, żeby winne były burze śnieżne. Owszem, przeszły nad równikiem, ale podobne przechodzą co kilkadziesiąt godzin. Te ostatnie niczym się nie wyróżniały. Wiatr nie przekroczył pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, niemożliwe, żeby zniszczyły żywodźwigi.

– Masz łączność z bazą?

Pokręciła przecząco głową.

– To dane ze stacji numer siedem.

– A coś z wewnątrz Evenaar?

Wzrok synoptyczki zdawał się mówić: „Kto i po co instalowałby stację meteorologiczną w miejscu osłoniętym barierą i ze sztuczną atmosferą?”, niemniej uprzejmie odpowiedziała:

– Wewnątrz jest tylko czujnik wilgoci i temperatury.

– Możesz sprawdzić, czy działa?

Skinęła głową. Kilka ruchów smukłych dłoni sprawiało wrażenie, jakby kiedyś, w innym życiu, grywała na fortepianie. Palce tańczyły, a synchronicznie z ich taktem przed nosem Alli wyrysowały się połyskujące złotem i błękitem wartości: „0%, 999°C”.

– Co to?

– To, o co prosiłaś. Wilgotność i tempe… – urwała w pół słowa i głośno przełknęła ślinę. – Chyba się zepsuł.

– Chyba tak.

Obie popatrzyły na siebie, nie mówiąc nic więcej. Żadna nie chciała wypowiedzieć na głos myśli, która równocześnie tknęła ich umysły.

 

***

 

„Chciałbym kiedyś zobaczyć oryginalny puzzlart, wzór wykonany ręką autora. Te, które kupujemy w pudełkach, to kopie, a mnie ciekawi, czy są identyczne. Ale wie pani, teraz to nawet człowieka można skopiować i podobno nie ma różnicy”.

wypowiedź przechodnia dla programu „Sztuka, którą kochamy”

 

***

 

Dom nie przypominał tego, co Peter zwykł nazywać domem. Długi, dwupiętrowy blok z zewnątrz wyglądał jak porzucony wagon gigantycznego pociągu. Wnętrze zaś kojarzyło się z biurowcem zaprojektowanym przez kogoś cierpiącego na klimakofobię. W całym budynku nie było ani jednego schodka, jedynie gdzieś w głębi znajdowała się z rzadka używana winda. Główną oś stanowił obszerny korytarz, nad którym widać było barierki wyższych poziomów i wewnętrzną, zdobioną stronę dachu. Parter zajmowały sale ze sprzętem, sterownia, drukarnia i pracownie. Mieszkania znajdowały się na piętrach. Aby dostać się na górę, Peter wykonał trzymetrowy skok, chwycił barierkę i miękko wylądował po jej drugiej stronie, na węższym korytarzu prowadzącym do lokali.

Apartament, jak każdy inny, składał się z części dziennej oraz sypialnianej antresoli. Peter nienawidził tego miejsca, nienawidził, że ugrzązł tu nie wiadomo na jak długo. Czasem odczuwał pokusę, by sięgnąć po nakładkę wyświetlającą ziemski krajobraz. Zalecał je tym, którzy popadali w depresję z tęsknoty za Ziemią, ale po śmierci Virginii O’Flow przestał. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że gdyby Virginia widziała zbiornik retencyjny jednego z reaktorów, a nie szmaragdową rzekę, tę samą, która płynęła nieopodal jej ziemskiego domu i o której często mu opowiadała, nie rzuciłaby się do wody. I nie nawiedzała go w niejasnych, męczących koszmarach, których nigdy dobrze nie pamiętał.

Założył na nos okurany i poprosił o najnowsze wiadomości z Ziemi, otagowane słowami: „Pluton”, „kolonia”. Każdego dnia czekał na informację, że nastąpił przełom w pracach nad wszczepami i można je usunąć bez uszczerbku na zdrowiu. Każdego dnia przeżywał rozczarowanie.

„Pani Hensold uciekła na Plutona!” – krzyczał jeden z nagłówków. Uśmiechnął się kwaśno. Wieczna Dziewczynka uwielbiała te spiskowe teorie, czasem się z nią droczył, próbując przetłumaczyć, że to niemożliwe. Z ciekawości przejrzał artykuł. „Jak profesorowej udało się upozorować własną śmierć?”, „Czy użyła bomby anihilacyjnej po to, by nie dało się reanimować mózgu profesora?”, „Jak uciekła z kluczowego rządowego laboratorium na Ziemi?”, „Czemu go zabiła?” – same pytania, żadnych odpowiedzi.

Peter wzruszył ramionami i zerknął na jeszcze jedną proponowaną pozycję. Krótki film oznaczony jako archiwalny, fragment konferencji prasowej z profesorem Hensoldem. Dziennikarze pytali o Projekt Pluton, a ten kłamał jak z nut o niezwykłej misji będącej pierwszym krokiem w stronę kolonizacji kosmosu, gwarantowanym bezpieczeństwie i pięcioletnich kontraktach, po których uczestnicy powrócą na Ziemię. Dłonie Petera mimowolnie zacisnęły się w pięści. System wyczuł negatywne nastawienie i wyświetlił następny film. Profesor siedział wygodnie w nowoczesnym studio, a prezenter, którego Peter kojarzył z bijącego rekordy popularności programu „Sztuka, którą kochamy”, powitał go i zaprosił do rozmowy. Po kilku zwyczajowych wymianach uprzejmości padło nagle:

– Świat zachwyca się puzzlartami stworzonymi przez pańską żonę. Chyba wszyscy kojarzą piękny, ręczny podpis na narożnym elemencie, starannie wykaligrafowane nazwisko. Pana nazwisko. A jak powinno brzmieć imię?

– Moje? Przedstawił mnie pan przecież na początku programu.

Śmiech publiczności.

– Dobre. – Prezenter śmiał się ze wszystkimi. – Ale pytałem o imię żony. Jak ma na imię pani Hensold?

– Proszę zaprosić i zapytać ją.

– Musiałbym zaproszenie zaadresować, a nie wiem na kogo. Chyba może pan zdradzić nam jej imię?

– Nie.

– Dlaczego?

– Żona nie lubi swojego imienia. Nie ma właściwego sobie zdrobnienia – dodał. Część obecnych zaśmiała się ponownie, prowadzący drążył dalej, ale profesor konsekwentnie go zbywał.

Zaintrygowany Peter zajrzał w kolejne materiały. Zdał sobie sprawę, że choć amatorsko próbował analizować motywy tej zbrodni, to sprawczyni zawsze była dla niego „panią Hensold”. Nigdy się nie zastanawiał, jak miała na imię, aż do teraz. Jak się okazało, profesorowa, znana na cały świat puzzlartystka, przybierała różne pseudonimy. Źródła podawały ich kilkanaście, w tym męskie. I choć nic one Peterowi nie mówiły, wtedy po raz pierwszy pomyślał, że kobieta, o której nic nie wiadomo w czasach, gdy wszystko wiadomo o wszystkich, mogłaby w jakiś sposób przeniknąć i tu.

Zmiana wyglądu czy nawet płci nie nastręczała większych trudności. Szkopuł polegał na tym, że lista kolonistów została zatwierdzona na długo przed zabójstwem. Znał ją, miał dostęp do akt medycznych wszystkich obecnych na tej planecie.

Procedury naboru już trochę zatarły się w jego umyśle, ale pamiętał każdorazowe skany całej sylwetki i szczegółowe tęczówki. Nie było szans wysłać „zastępstwa”. Jakakolwiek niezgodność i delikwent zostawał w śluzie, a po niego przychodziły boty policyjne. Peter był raz świadkiem takiej sytuacji. Pani Hensold musiałaby osobiście zgłaszać się na wszystkie testy i ćwiczenia przed odlotem, ktoś na pewno by ją rozpoznał, zwłaszcza że jej wizerunek – wizerunek kobiety, która weszła tamtego dnia do rządowego laboratorium, został rozpowszechniony. Pokręcił głową, uznając jednak ten pomysł za niedorzeczny, Ziemię opuścili tydzień później i chyba nikt nie dołączył w ostatnich dniach do ekipy.

Zmarszczył brwi.

Chyba.

 

***

 

„– Przed państwem „N I E M A”, jeden z najtrudniejszych puzzlartów, jakie istnieją. Jak państwo myślą, co przedstawia?

– Nic. Żart twórcy, o czym zresztą świadczy tytuł. Czysty, biały arkusz, pocięty na niewiarygodną liczbę fragmentów.

– Ja tu widzę krajobraz planety skutej lodem, której człowiek nie zdążył naruszyć. Czuję bijący z tego dzieła chłód.

– To portret głuchoniemej dziewczyny, wykonany przez jej niewidomego kochanka”.

fragment wywiadu w dniu otwarcia Galerii Puzzlartu

 

***

 

Alla skrzywiła się, widząc w okuranach prośbę o kontakt od psychologa kolonii. Jej sesja wypadała dopiero za kilka plutońskich dni i uważała to za stratę czasu. Virgo mu ufała, rozmawiała z nim, a i tak…

Potrząsnęła głową, rozpamiętywanie przeszłości nie pomagało, dekoncentrowało, a nie mogła na to pozwolić. Miała bezpieczną opinię stabilnej psychicznie profesjonalistki i Peter raczej nie zawracał jej długo głowy. Czego jednak chciał na tyle dni przed oficjalnym spotkaniem? Zezwoliła na połączenie głosowe. Przynajmniej on rozumiał niechęć do pokazywania się w holograficznym trójwymiarze. Przywitał się uprzejmie i przeszedł do sedna:

– Znajdź mi proszę, które osoby najpóźniej dołączyły do naszej misji.

Wzruszyła ramionami, nawet nie pytając, do czego mu to potrzebne. Wyciągnęła dane w kilka mrugnięć oka. I z niemałą ciekawością zwróciła uwagę na ostatnią pozycję z tej listy. Nie tylko dlatego, że osoba ta dołączyła praktycznie na chwilę przed odlotem, a aplikację złożyła niewiele wcześniej. Algorytm, będący zresztą dzieckiem Alli, zezwolił na uczestnictwo w misji bez uciążliwych procedur, które większość musiała przejść. Wręcz nalegał, by zezwolić jej na dołączenie do ekipy. Zupełnie jakby się zakochał.

Uśmiechnęła się do siebie. Algorytmy nie miały uczuć, analizowały to, co kazał człowiek. Za każdą zakochaną sztuczną inteligencją stała odrobina duszy programisty.

 

***

 

„To tylko moda. Teraz akurat puzzlarty są nośnikiem przeżyć artystycznych, wcześniej służyły temu inne rzeczy. Kiedyś będą następne. Jakie? Nie wiem, gdybym wiedział, zarobiłbym fortunę, ha ha!”.

wypowiedź przechodnia dla programu „Sztuka, którą kochamy”

 

***

 

Cmentarz, położony na uboczu ich miasta, liczył zaledwie – choć dla psychologa aż – pięć nagrobków. Pięcioro ludzi, którym nie umiał pomóc. Pięć eterycznych posągów, wyglądających niemal jak żywi ludzie, zdawało się patrzyć na niego z wyrzutem.

Pierwsze wygenerowane cyfrowo popiersie przedstawiało przystojnego mężczyznę o lekko falujących włosach i figlarnym spojrzeniu. Opracowujący holorzeźbę artysta-informatyk, w osobie zapewne Alli, nieco przesadził, gdyż co kilka chwil w rozjaśniającym oblicze uśmiechu błyskał nienaturalnie biały kieł. Pod popiersiem lśniły złociste litery. Jack Donnol, pierwsza ofiara Plutona. Wszczepy w jego ciele z jakiegoś powodu nie zasymilowały się poprawnie, trafiały do nerek i jelit, powodując krwawienia i potworny ból. Jack złamał zabezpieczenia medibota i przeprogramował go do syntezy nieregulaminowych leków.

Peter łudził się, że ta śmierć nie była samobójstwem. Że Donnol chciał tylko uśmierzyć ból i niechcący przyjął zbyt dużą dawkę. Jednak w przypadku pozostałej czwórki nie było wątpliwości co do intencji. Robert, Virginia, Erni i ten Japończyk, własnoręcznie pozbawili się życia, a Peter nie zdołał temu zapobiec.

Virginia dołączyła do projektu jako jedna z ostatnich. Czy mogła…? Holograficzna postać uśmiechała się przepięknie, niemal słyszał jej perlisty śmiech. I jednocześnie czuł nieokreślony niepokój. Coś w jej migotliwej postaci przyprawiało go o gęsią skórkę. Zanim uświadomił sobie co, zorientował się, że nie jest tu sam. Nieopodal, niczym szósty posąg, stała panna D. Zauważyła, że ją dostrzegł. Podeszła.

– Boisz się? – spytała.

– Virginii? Kto się boi Virginii O’Flow? – prychnął nazbyt nerwowo. Dopiero po sekundzie zrozumiał, że nie mogła wiedzieć, co czuł, patrząc na Virginię. Uśmiechnął się krzywo i dodał:

– Nie przyszłaś złożyć kwiatów na ich grobach.

– Gdyby na tej planecie istniał choć jeden kwiat, zachowałabym go dla siebie. Szukałam cię, a wiem, że często tu przychodzisz.

– Odniosłem wrażenie, że przedkładasz wiatr we włosach nad towarzystwo pesymisty.

– Jesteś na mnie zły. Dlatego, że cię nie posłuchałam, czy dlatego, że się o mnie martwiłeś?

– Martwiłem? A cóż mogło się stać? Skok z dachu przy tej grawitacji to jak zabawa na trampolinie. Przy odrobinie pecha można złamać nogę.

– Przepraszam.

– Nie masz za co.

– To nie twoja wina – szepnęła. Peter uniósł pytająco brwi, więc dodała szybko: – To oni nie poradzili sobie z nową rzeczywistością.

Zagryzł wargi i nic nie odpowiedział. Wlepił spojrzenie w następną holorzeźbę. Przedstawiała młodego mężczyznę, chyba najmłodszego z nich wszystkich. Robert Hardow. Tęsknił za matką i nie umiał pogodzić się z faktem, że więcej jej nie zobaczy. Kilka godzin trwała męka, jaką było jego konanie.

– Barbarzyńca. Strzelić sobie w głowę i to nie do końca celnie.

Peter zmrużył oczy, nie będąc pewnym, czy panna D. mówi poważnie, czy sobie żartuje. Z niego? Z Roberta? Chyba rozczytała te wątpliwości, bo dodała:

– Sam pewnie by to tak określił.

– Chciałaś mnie tu znaleźć po to, by ironizować na temat ich śmierci?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Chcę, żebyś pojechał ze mną do granicy bariery i spojrzał na żywodźwigi.

– Życzenie, żebym na sesję z tobą przyszedł na dach Wieży i demonstracyjne okazywanie, jak bardzo cenisz moje zalecenia, ci nie wystarczyło? – parsknął ze źle skrywaną goryczą.

– Wtedy miałam nadzieję, że wyluzujesz i dasz się ponieść chwili. Ale już na to nie liczę. Chodzi o coś zupełnie innego.

– O co?

– Dowiesz się, jak ze mną pójdziesz.

Przewrócił tylko oczami. To panna D. odpowiadała za te ogromne ni to maszyny, ni organizmy. Czy może raczej jedno i drugie połączone w jakiś nienaturalny i nie do końca zrozumiały dla Petera sposób. Nie miał pojęcia, w czym mógłby pomóc, nie znał się na żywodźwigach, zajmował się wyłącznie ludźmi. Co zresztą wychodziło mu kiepsko. Choćby i teraz, powinien być panem sytuacji, natomiast stojąca przed nim lolitka o ogromnych, błękitnych oczach, różowych lokach i drobniutkich, białych ząbkach rządziła nim, jak chciała. Niezmiernie go to irytowało.

Wiedział, oboje wiedzieli, że nie odmówi. Ruszył za nią, próbując przekonać samego siebie, że to tylko ze względu na słowa Małej Księżnej. „Spróbuj ją zrozumieć, nie ograniczać”. Zrozumienie Wiecznej Dziewczynki przerastało możliwości Petera, więc spróbował przynajmniej jej nie ograniczać swoją odmową.

Dwuosobowy biegacz lewitował zaparkowany nieopodal. Całą kolonię można było łatwo przemierzyć pieszo, skacząc po gzymsach, dachach budynków, czy sadząc długie susy z ziemi, dopiero granica znajdowała się na tyle daleko, że użycie pojazdu miało sens. Zwłaszcza jeśli chciało się sprawdzić więcej niż jedno miejsce na jej obwodzie.

Wieczna Dziewczynka zgrabnie wskoczyła za stery. Delikatne wibracje układu ferromagnetyków wprawiły pojazd w ruch. Cmentarne posągi zdawały się machać im na pożegnanie. Albo zapraszać, by do nich dołączyć. Położyć się obok i czekać na nadejście lodowatej, studwudziestoletniej nocy.

Peter wzdrygnął się i zamknął oczy. Przez Pannę D. zapomniał, po co właściwie odwiedził cmentarz. Z drugiej strony, to właśnie ona wiedziała o tajemniczej pani Hensold więcej, niż ktokolwiek inny. Podobno ułożyła wszystkie z jej puzzlartów. Jednak zanim Peter sformułował pytanie, biegacz stanął w pobliżu żywodźwigu, a Wieczna Dziewczynka jednym długim susem znalazła się przy monstrualnym kształcie, poklepując go po ruchomej podstawie niczym rumaka po zadzie.

– To takie zboczenie zawodowe, że traktujesz je jak żywe istoty? – mruknął, stając obok niej.

– To nie zboczenie. One są żywymi istotami.

– Doprawdy? – Uniósł brew.

Srebrzysta, trójkątna podstawa zwężała się ku górze, wyżej przechodząc w szeroki na jakiś metr i wysoki na dobre kilkadziesiąt słup. Górę wieńczyło ramię z jednej strony wyraźnie dłuższe niż z drugiej. Tuż pod nim widać było błękitnawe kłęby, zderzające się z niewidzialną przeszkodą. To mroźna, toksyczna, choć rzadka atmosfera napierała na Barierę. Srebrny słup na całej długości posiadał wypustki i wybrzuszenia, czasem coś się z nich wysuwało, czasem zmieniały kształt. Czy jednak można było to nazwać życiem?

– Wiesz, co do niedawna stanowiło największe wyzwanie dla naukowców? – zagadnęła, patrząc z szacunkiem przemieszanym z podziwem na majestatyczny kształt, odbijający zimną poświatę.

– Przekonanie grupy kilkudziesięciu idiotów, że ich misja na Plutonie to epokowy krok w stronę kolonizacji planet pozasłonecznych, po którym wrócą w chwale na Ziemię? A nie, sami w to uwierzyli. No dobrze, to co w takim razie, było tym wyzwaniem?

Wieczna Dziewczynka całkowicie zignorowała sarkazm psychologa i odpowiedziała poważnym tonem:

– Stworzenie życia. Nie skopiowanie czy zmutowanie, tylko wykreowanie od zera. Tak właśnie powstały, zaprojektowane i oprogramowane przez infobiotyków w kraterach na Księżycu.

– Dziwne, że nie na Ziemi.

– Potrzebują nadprzewodnictwa. Już w cieplejszych rejonach Księżyca ono zanika, a żywodźwigi umierają. Dlatego wewnątrz Bariery przebywają krótko, a ramię wystawiają ponad nią.

Peter zmarszczył brwi.

– Muszę przyznać, że niezły rozmach. Po stworzonym przez człowieka życiu spodziewałbym się raczej niewielkiej, pojedynczej komórki, a nie takiego giganta.

– Przełomowe odkrycia wymagają wyjścia poza schematy. Zresztą, one nie mają komórek w znaczeniu, do którego jesteś przyzwyczajony.

– Skąd w ogóle wiadomo, że żyją? Może naukowcy zmęczeni tym największym wyzwaniem, bardzo chcieli ogłosić sukces?

– Wymieniają z otoczeniem materię i energię. Rosną. Adaptują się. Potrafią naprawiać towarzyszy, to wręcz dla nich priorytet. Chcą przeżyć i przetrwać jako gatunek.

– Teraz zaczynasz mnie przerażać. A jak uznają, że im zagrażamy, zwiną Barierę i zostawią nas na pastwę plutońskiego mrozu?

– Nie martw się, to symbioza. Bez energii z reaktorów długo nie pociągną.

– Komunikujesz się z nimi elektronicznie, prawda? Gdy będzie z nimi coś nie tak, to się o tym dowiesz?

Wieczna Dziewczynka skinęła głową po króciutkiej, acz zauważalnej chwili wahania. Peter poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku.

– Już coś jest z nimi nie tak. Dlatego chciałaś, żebym z tobą przyjechał – dopowiedział sobie. Ani zaprzeczyła, ani potwierdziła.

W przypływie paniki dopadł podstawy żywodźwigu i zaczął się wpatrywać, irracjonalnie poszukując czegokolwiek świadczącego o usterce. Usterce, bowiem mimo wykładu Dziewczynki, wciąż widział w nich bardziej maszyny niż istoty. Nie miał pojęcia, co mogłoby świadczyć o wadliwym działaniu, gdy nagle spod krótszego ramienia coś się oderwało i powoli, choć szybciej, niż sugerowałaby znikoma grawitacja, spadło mu prawie pod nogi. Żółty, półprzezroczysty cień przypominał wijącego się węża. Naraz śmignął, przeniknął przez nogę Petera i zniknął gdzieś za Barierą.

– Co to, do ciężkiej cholery, było?! – wrzasnął psycholog. W stopie, przez którą przemknął żółty wąż, czuł lodowate mrowienie. Panna D. miała na twarzy wypisany wyraz wcielonej niewinności i odrobinę skruchy.

– Nie wiem. Pojawiają się od niedawna. Cieszę się, że też to zobaczyłeś, bo zaczynałam już myśleć, że mam halucynacje.

– Cieszysz się?! Mało nie padłem na zawał! Medibot nie zdążyłby tu dojechać.

– Wydaje mi się, że to pakiety energetyczne. – Zgrabnie udała, że nie usłyszała ostatnich słów. – Zdecydowana większość idzie na zewnątrz, w głąb Plutona. Ale czy są jakimś odpadem, czy formą komunikacji z nami, czy sposobem na poznawanie otoczenia, czy jeszcze czymś innym, nie mam pojęcia. Nie wiem też, dlaczego właśnie teraz żywodźwigi zaczęły to emitować. Próba uzyskania odpowiedzi kończy się dość abstrakcyjnym, nieujętym w programie stwierdzeniem. Jesteś psychologiem, potrafiłbyś wczuć się w ich położenie? Wymyślić, co to mogłoby oznaczać?

– Nie teraz i nie tutaj. Muszę ochłonąć i pomyśleć, zresztą niedługo mam następną sesję. Jeśli możesz, odwieź mnie z powrotem.

Skinęła głową i wskazała miejsce w biegaczu. W milczeniu dotarli do domu. Dopiero gdy wysiadł, odezwała się:

– Peter, nie chciałam cię przestraszyć. Jeśli coś wymyślisz, daj znać. Chyba będę ci winna jakąś przysługę.

– Będziesz – mruknął na odchodne. – I ci o tym przypomnę.

 

***

 

„PUZZLARTY TO MY!”

holografitti wyświetlane na murach kilku wieżowców w Dzielnicy Piątej

 

***

 

Fakt, że czujnik przesyłał dane, niezależnie od tego, czy miały one sens, oznaczał, że Alla mogła jakoś dostać się do systemu bazy równikowej. Nowy nie przesadzał, we wszystkich możliwych kanałach transmisyjnych panowała głucha cisza. Nic nie odpowiadało, ani żaden żywodźwig, ani kamera, tylko kilka prostych urządzeń, nie czerpiących zasilania z reaktorów.

Alla, wygodnie rozparta na ażurowym fotelu w pozycji półleżącej i z okuranami na nosie, raz po raz wydawała szybkie komendy na zmianę z przekleństwami. Już miała pewność, że ktoś, najprawdopodobniej Pilot bądź Ellen, będzie musiał osobiście sprawdzić, czy Evenaar jeszcze istnieje. Jak na złość, zamiast stuletniej mglistoszarej dniocy jak w South Plateau, przez najbliższe kilkadziesiąt godzin panowała tam lodowata, czarna noc. Jedyne, co mogła wydusić z okrążających Plutona satelitów meteorologicznych, to obraz ciemności nad obszarem bazy równikowej. Cóż, przynajmniej nic nie wskazywało na eksplozję.

Otarła czoło, poprawiła okurany i uruchomiła system komunikacji z piechurem, największym i najcięższym spośród wszystkich niskograwitacyjnych pojazdów. Poprosiła o raport parametrów. Szczęśliwie zdawał się w pełni sprawny. Przez pięć lat kolonia w zasadzie nie potrzebowała ani piechura, ani umiejętności Pilota – wykwalifikowanego i doświadczonego operatora. Nie licząc rutynowych obchodów, nikt za Barierę nie wychodził.

Pójście do Evenaar oznaczało wędrówkę spod niemal bieguna na równik. Prawie dwa tysiące kilometrów przez łańcuchy górskie dorównujące wysokością Pirenejom i przez lodowce zestalonego azotu. W zimnie, przy którym drobna awaria mogła skończyć się tragedią. Pół plutońskiego dnia, trzy doby ziemskie. Do tego trzeba było szybko stworzyć algorytm zdalnego monitorowania, przesłać go jakoś do satelitów, no i podejmować decyzje, takie jak ta, czy powiadomić wszystkich, czy tylko tych, którzy mogą w jakiś sposób pomóc. Potrząsnęła głową. Nie było sensu wtajemniczać całej kolonii, dopóki nie uzyskają pewności, co tam się naprawdę stało. I co grozi South Plateau City.

Kolejna seria komend, między nimi wiadomość do Pilota.

I szybka odpowiedź, że zna ryzyko, będzie gotów.

 

***

 

„Każdy puzzlart skrywa jakąś historię, którą przeżywamy, dopasowując fragmenty. Trzeba je ułożyć samemu, żeby zrozumieć opowieść przenikającą razem z dotykiem. Wiedział pan, że N I E M A ma ciepłą, aksamitną skórę i jedwabiste włosy?”

fragment wywiadu ze zwycięzcą turnieju „Czas na Puzzlart”

 

***

 

Sesja z Pilotem była drugą, zaraz po Małej Księżnej, z tych, w których Peter czuł się bardziej jak pacjent niż lekarz. Emerytowany weteran, który obleciał spory kawał Układu Słonecznego, a kilka lodowych księżyców znał jak własną kieszeń, stał przed nim, uśmiechając się nieśmiało. Peter miał o nim dawno wyrobione zdanie, sprowadzające się do tego, że uważał go za najnormalniejszego z nich wszystkich. Cudownie przeciętny przedstawiciel ludzkiego gatunku w upiornym kotle, czasem zachwycających, ale jednak – dziwaków. Nie obawiał się, że poczciwy Pilot popełniłby samobójstwo. I na pewno nie spodziewał się słów, którymi został powitany:

– Mam przeczucie, że widzimy się po raz ostatni.

Psycholog poczuł lodowatą kulę sunącą wzdłuż kręgosłupa. Instynktownie chciał udawać, że nie usłyszał, że nie zrozumiał. Schować głowę w piasek. Fala wstydu, niczym wymioty, odpowiedziała szybką reakcją. On, który był tu, by pomagać. Jak? Myśli rozbiegły się w gorączce.

Pośpiesznie przywołał w pamięci schemat postępowania, kwestie, które należy poruszyć w pierwszej kolejności. Pytania, które zadawał zbyt wiele razy i zbyt wiele razy nie potrafił dobrze wykorzystać odpowiedzi. Z przerażeniem uświadomił sobie, że to bezcelowe. Przygryzł kciuk niemal do krwi. Fizyczny ból pomógł przynajmniej na razie zapanować nad paniką. Najważniejszym jest nawiązać kontakt i nadać sens istnieniu. Zamknął oczy i odetchnął głęboko.

– Okłamano nas, ale to nie znaczy, że nasza misja straciła cel. Wręcz przeciwnie. Przylecieliśmy na Plutona jako pionierzy, by sprawdzić, przetestować, czy i jak ludzie przeżyją w ekstremalnych warunkach. To się nie zmieniło. Jesteśmy tu, a życie każdego z nas to krok ludzkości w stronę ekspansji poza Układ Słoneczny. – Gdy to mówił, sam przez moment w to wierzył. – To my pokazujemy, jak ujarzmić planetę spoza ekosfery.

Pilot parsknął cicho.

– Widziałem prezentacje reklamujące Projekt Pluton. Nie obraź się, ale nawet boty wypadały na nich naturalniej.

Peter westchnął. Rutyna znowu zawodziła. Nie, to nie rutyna. To on sam zawodził.

– Nie możesz, proszę cię. Nie zniosę kolejnego samobójstwa – wyznał załamującym się głosem. – Ta planeta działa depresyjnie na wszystkich, nie wiem, co z tym zrobić. Jak pomagać, jak rozpoznać, że coś wewnątrz jest nie tak, skoro zachowanie się nie zmienia. Bo tu nigdy nic się nie zmienia, nawet cholerna połowa księżyca wisi ciągle w jednym punkcie!

Pilot położył dłoń na drżącym ramieniu Petera. Choć ważyła tyle, co nic, ten naturalny, ludzki odruch dawał nadzieję, że wszystko jest w porządku.

– To nie wina planety. To my musimy się zmierzyć z własnymi lękami, z tym, jacy jesteśmy. Nie miej żalu do Charona, że o tym przypomina.

– Nie chcę nienawidzić tych, którym mam pomóc, więc nienawidzę księżyc – szepnął, bardziej do siebie.

– Ja go lubię, jakbym miał z nim coś wspólnego. Zawsze jest w tym samym miejscu, jak ktoś, na kim można polegać.

– Dlaczego myślisz o samobójstwie?

– Nie myślę o samobójstwie.

– Mówiłeś, że masz przeczucie, że widzimy się po raz ostatni.

– Bo wkrótce spotkania i rozmowy zejdą na dalszy plan. Możliwe, że będziemy walczyć o przetrwanie.

– Walczymy cały czas, od pierwszego kilkumetrowego kroku tutaj. Pięciu nie dało rady.

Dłoń Pilota nagle jakby nabrała ciężaru. Zacisnął palce na ramieniu psychologa, który pomyślał, że nie tylko mentalnie, ale i fizycznie Pilot jest w świetnej formie. Jego mięśnie nie zwiotczały, wciąż pracowały z właściwą siłą.

– Peter, posłuchaj sam siebie. Mówiłeś o sensie istnienia, a gdzie jest twój? Jeśli go nie znajdziesz, to ty będziesz następnym. I nie mów o niesieniu pomocy poprzez rozmowy, już dawno nie widzisz w tym celu. Mnie możesz okłamywać. Siebie też. Ale nie okłamiesz Plutona. On prędzej czy później ci to uświadomi.

Uścisk zelżał. Psycholog wziął głęboki wdech i zamknął oczy. Policzył w myślach do dziesięciu. Gdy je otworzył, Pilota już nie było.

 

***

 

„Puzzlarty łączą w sobie ucztę dla wszystkich zmysłów równocześnie. Wywołują synestezję. Patrząc na szkielet gigantycznej ryby, słyszałem szum morza, a w ustach czułem słony posmak bryzy. Zupełnie jakbym tam był”

wypowiedź uczestnika dorocznych Światowych Targów Puzzlartów

 

***

 

Piechur, potężna maszyna o humanoidalnym kształcie, której serce stanowił kruchy człowiek, przekroczył Barierę. Odprowadzany spojrzeniami kamer żywodźwigów, lekko szedł w mroźne, ciche pustkowie, choć na Ziemi nie dałby rady zrobić nawet kroku. Zewnętrzne warstwy, zbudowane z miedzi i fluorowanych, ultraciężkich polimerów, połyskiwały odcieniami rudości w rytm płynnych ruchów. Atutem piechura nie była szybkość, a wszechstronność. Tylko on miał narzędzia pozwalające wyszukać przyczynę awarii i, być może, rozpocząć proces naprawy. Kilku wtajemniczonych obserwowało przez okurany tę wędrówkę, aż rdzawy pancerz zlał się z w jedność z brunatnymi od tholinów wzgórzami.

Pani Przestworzy, zamiast śledzić transmisję, patrzyła na holograficzną projekcję Plutona i czerwoną kropkę przemieszczającą się po jego powierzchni. Wykresy korelacji klimatycznych musiały zwolnić nieco miejsca w jej pracowni, ale nie żałowała ani skrawka przestrzeni. Nad powierzchnią projekcji kłębił się model układu wiatrów. Czujniki na ramionach piechura przesyłały dane na temat rzeczywistej prędkości i kierunku podmuchów. Ku satysfakcji Pani, całkiem nieźle zgadzały się z wyliczeniami, mimo iż żywioł zachowywał się zupełnie inaczej niż jego ziemski odpowiednik. Te pięć lat tutaj nauczyło ją prognozować nieprzewidywalne. Nie tylko w kwestii pogody.

– Baza SPC woła piechura, odbiór – rzuciła kanałem głosowym. Kropka zamrugała i natychmiast pojawiła się odpowiedź:

– Piechur do SPC. Jestem cztery kilometry od bazy, zgodność z wytyczonym kierunkiem sto procent. Systemy w pełni sprawne. Łączność bez zarzutu. Przesyłam zapis transmisji wizualnej w czasie rzeczywistym. Odbiór.

Popatrzyła przez chwilę na obraz widziany kamerami piechura. Poruszał się dość szybko, teren w pobliżu South Plateau City był stosunkowo łatwy. Pokryty twardym jak skały lodem płaskowyż rozciągał się na kilkadziesiąt kilometrów, potem przechodził w znacznie trudniejsze wzniesienia.

– Gdy dojdziesz do gór, uważaj na wiatr. Przybiera na sile, będzie cię dociskać do powierzchni. Piechur może to interpretować jako zmianę grawitacji.

– Rozumiem, dzięki.

Przerwała połączenie. Dyskretny alarm przypomniał, że niedługo przypada jej kolej na sesję.

 

***

 

„Pasować jak oddłan do puzzlartu – pot. »coś zupełnie do czegoś nie pasuje« (…) etymologia słowa oddłan pochodzi najprawdopodobniej od odd one – niepasujący element«”.

fragmenty ze Słownika Współczesnego Języka Polskiego.

 

***

 

Gdzieś w kącie apartamentu holograficzny oficer dyżurny odbierał przeklęte połączenie i znów bezskutecznie próbował zapobiec tragedii. Peter jednak tym razem nie skupiał się nad motywami, a uważnie wsłuchiwał. Przypuszczał, że zabójczyni użyła komunikatora delikatnie zniekształcającego brzmienie na tyle, żeby uniemożliwić cyfrowe przypisanie głosu. Jednak miał wrażenie, że sposób mówienia kogoś mu przypomina.

Wyciągnął z zakrytej hologramem dolnej półki pudło z archaicznymi, ręcznie sporządzanymi notatkami. Każdy z kolonistów miał u Petera swoją teczkę, niezależną od cyfrowej bazy. Na samym początku, gdy psycholog czuł jeszcze zapał do pracy, staroświeckim kawałkiem oprawionego grafitu opisywał spostrzeżenia. Czasem zupełnie nieprofesjonalne, nie śmiałby ich umieścić w cyberprzestrzeni, nawet wiedząc, że dostęp ma tylko on sam.

Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Założył na powrót okurany i poprosił o połączenie. Oficer dyżurny zniknął, zamiast niego pojawiła się śliczna twarz Wiecznej Dziewczynki.

– Nie gniewasz się już za tego żółtego węża? – spytała, przygryzając różowy kosmyk. – Masz jakiś pomysł, co to mogłoby być?

Potrząsnął przecząco głową. Nieco posmutniała, ale postanowił tym razem nie pozwolić, by jej emocje rządziły jego reakcjami.

– Dobrze, że poruszyłaś ten temat. Jak sama mówiłaś, jesteś mi winna przysługę.

– Pewnie. Jaką?

– Powiedz, jak ma na imię pani Hensold.

Różowy kosmyk wypadł z ust.

– Czemu mnie o to pytasz?

– Jesteś fanką, podobno ułożyłaś wszystkie jej puzzlarty. To od ciebie pierwszy raz słyszałem teorię, że ona żyje i ukrywa się, być może nawet pośród nas. Więc?

Z pozorną obojętnością wzruszyła ramionami.

– Czy to istotne? Przybywając na Plutona, musiałaby zmienić wygląd, tożsamość, może też płeć. Tu jesteśmy innymi ludźmi. Znasz imiona Pani Przestworzy, Pilota, Nowego czy Małej Księżnej?

– Mógłbym w każdej chwili je sprawdzić.

– Sprawdzałeś?

– Nie. Wiesz w ogóle, jak ona ma na imię?

– A wiesz, jak ja mam na imię? – wybuchła z nadmiernym, zdaniem Petera, dramatyzmem i przerwała połączenie.

Wiedział. Trzymał w dłoniach najgrubszą i najbardziej wytartą ze swoich teczek. „W.D.” jak Wieczna Dziewczynka.

Wendy.

Kilka chwil później stała pod jego drzwiami i z wyraźną irytacją, raz po raz, nadawała sygnał prośby o wejście. Drzwi zalewały się na przemian czerwienią i zielenią. Peter natychmiast wepchnął teczkę do pudła, a całość kopniakiem posłał w stronę nienachalnych zarysów regału. Pudło, zaskoczone nadaną mu prędkością, zniknęło pod hologramem. W rozstrojonych kolorystycznie drzwiach ukazała się panna D.

– Zobacz. – Bez żadnego wstępu rzuciła na stół elegancką paczuszkę, z której wyfrunęły błyszczące elementy. Peter odruchowo dotknął jednego z nich. Natychmiast poczuł w ustach słodko-gorzki posmak, a uszy musnęła delikatna, relaksacyjna muzyka, zdająca się płynąć niczym nurt rzeki.

Przesunął palcami po kilku następnych. Dwoje ludzi, zapach potu. Kochankowie. Smak spełnienia. Nowego życia, które jednak zanikło w bezcielesności. Nie przepadał za puzzlartami, ich synestetyczny odbiór wszystkimi zmysłami przypominał mu trochę narkotyczny odlot. Ale ta historia zaintrygowała go na tyle, że zapragnął dowiedzieć się więcej, poznać opowieść również i wzrokiem, złożyć w całość. Machinalnie dopasował dwa z setek elementów.

– Nie po to go przyniosłam. – Wieczna Dziewczynka szybko rozwiała nadzieje. – Pytałeś o imię pani Hensold. Ułożyłeś któryś z jej puzzlartów?

– Nie.

– Tak myślałam. Popatrz na podpis.

Przegarnęła stertę i wydobyła jeden fragment, a na nim z rozmachem wykaligrafowane „Hensold”. Ozdobny styl nieco utrudniał odczytanie liter.

– Samo nazwisko – zauważył oczywistość. Skinęła głową.

– Teraz spójrz na oddłan.

Zwykle puzzlartyści dbali o to, by element niepasujący był trudny do wytypowania, niejednoznaczny. Niepewność pozwalała tworzyć własne interpretacje, czasem ciekawsze, niż zakładał twórca. Jednak ten po prostu nie pasował, a autor wyraźnie to podkreślił. Oddłan jazgotał czerwienią, przez którą przebiegały jasne, poskręcane linie, odcinał się fakturą.

Wieczna Dziewczynka położyła element tuż obok wcześniejszego fragmentu z podpisem. O dziwo, tworzyły zamkniętą całość. Jazgot umilkł, pocięta krzywymi czerwień już tak nie raziła, płynnie przechodziła w delikatny lilaróż. Peter przyjrzał się bliżej. Dziwne linie przyłożone do fragmentu z podpisem nagle nabrały sensu, skomponowały się w wymyślnie nakreśloną literę. Zawijasy najbardziej przypominały A lub R, przy odrobinie wyobraźni mogło to być B czy H. Może M. Reszta imienia była całkowicie nieczytelna, wyglądała jak kilka złączonych i przechylonych „u”, zakończonych czymś podobnym do „e”. Jedyne, co udało się psychologowi stwierdzić, to to, że imię musiało mieć pięć lub sześć liter.

– Niewielu wie o tym podpisie ukrytym w oddłanie – dodała Dziewczynka. – Jest sporo typów co do jej imienia, ale żaden nie został oficjalnie potwierdzony. Za to autograf jest prawdziwy, własnoręczny i naniesiony na każdy z jej puzzlartów w identycznej formie. Mam nadzieję, że zaliczysz mi przysługę, którą byłam ci winna…

– Jasne, dziękuję.

– …i postarasz się zrewanżować w sprawie, która ważna jest dla mnie.

Zmarszczył brwi, dzielnie wytrzymując pytająco-naglące spojrzenie. Olśniło go po krótkiej chwili, żółty żmijowaty cień, przenikający przez jego nogę. Wzdrygnął się na samo wspomnienie.

– Gdyby one naprawdę żyły i rozumowały jak ludzie, pomyślałbym, że niespodziewany sygnał, rozsyłany w różnych kierunkach, to wołanie o pomoc – rzucił na odczepnego, ale panna D. zdawała się usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.

– Dzięki! Możesz zatrzymać puzzlart i się nim pobawić – dodała z uśmiechem i zniknęła, zanim Peter zdążył zagadnąć, czemu właściwie tak ją wcześniej zirytowało pytanie o imię pani Hensold.

Westchnął. Spojrzał na rozrzucone elementy, na dziwny podpis. Zeskanował go przez okurany i polecił dopasować litery. Tak jak mówiła Wieczna Dziewczynka, imion było zapewne kilkadziesiąt, po zawężeniu do najlepiej pasujących – kilkanaście. Wszystkie używane z nazwiskiem Hensold, jakby żona profesora celowo i świadomie chciała ukryć się w szumie informacyjnym, z którego nie sposób wyłuskać konkretów. Nie wiedział, co o tym myśleć.

Znana puzzlartystka, a jednocześnie całkowicie anonimowa. Po co? Dlaczego miałaby podejmować tyle wysiłku? To musiała być część wieloletniego planu. Co poszło nie tak i czemu ten plan zakończył się morderstwem męża i samobójstwem? Naraz zimny dreszcz zaczął pełznąć po kręgosłupie Petera, gdy na pytanie: „Co mogła planować przez tyle lat?”, przyszła mu na myśl prosta i oczywista odpowiedź.

 

***

 

„Zawsze się zastanawiam, jak artysta je tworzy. Czy wyjściowy obraz tnie na drobne fragmenty, a potem usuwa i deformuje, żebyśmy mieli trudniej? Czy wręcz przeciwnie, widząc swe dzieło, próbuje dodać do puzzli więcej wskazówek, byśmy mieli szansę. Jak myślicie?”

NEO na Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Dachy budynków wcale nie leżały aż tak blisko siebie, ale nie przeszkadzało to zwinnej i szybkiej jak wiatr postaci przeskakiwać z jednego na drugi z lekkością, jakby robiła to od urodzenia. „Może jeszcze na Ziemi trenowała parkour?” – pomyślał Peter, obserwując zbliżający się ku niemu cień. Meteorolożka znakomicie odnajdywała się w warunkach znikomej grawitacji. Panna D. nie raz mówiła, jak bardzo zazdrości tego wdzięku motyla, gracji, z jaką poruszała się Pani Przestworzy. Gdy tak szybowała, zdawało się, że wiatr tylko czeka, by spełnić każdy jej kaprys. Odbiła się od ostatniego gzymsu i bezszelestnie stanęła przed Peterem. Tego, że szarobrunatna ziemia pod stopami dziewczyny nie wydała żadnego dźwięku, zazdrościł i on.

– Czy kwestię mojej poczytalności możemy ustalić szybko? – zapytała bez zbędnych wstępów.

– To ważna sprawa. Wywodzisz się z innej kultury, trudniej mi cię zrozumieć niż pozostałych, potrzebuję trochę czasu na rozmowę z tobą.

– Myślisz, że po pięciu latach na tej planecie miejsce, gdzie się urodziłam, ma jakiekolwiek znaczenie?

– Myślałem, że nie ma żadnego, ale twój rodak, Shimami-san, pokazał mi, jak bardzo się myliłem.

Przewróciła tylko niebieskimi oczami.

– Mnie nie obchodzą rytuały sprzed kilkuset lat, nawet jeśli moi przodkowie cenili honor ponad życie. Nie wytłumaczę ci, co potrafi pchnąć człowieka do wyjścia za Barierę i rozprucia sobie brzucha. Ani jaki sens ma namawianie żywodźwigów do buntu.

Peter odetchnął głęboko. O ile odczuwał winę w przypadku wszystkich tutejszych samobójstw, ale potrafił zrozumieć ich przyczynę, to Shimami Yukio pozostawał poza zasięgiem pojmowania. Śmierć absurdalna, groteskowa i uwieczniona na kamerach żywodźwigów do tej pory przyprawiała go o dreszcze.

– Za to mogę ci wytłumaczyć, że niedługo będziesz mieć poważniejszy problem niż dziwne samobójstwa – dodała. Raczej nie żartowała. Nigdy nie żartowała, nawet nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział ją uśmiechniętą. Przemknęło mu przez myśl, że może to nie on jest najbardziej nieszczęśliwą osobą na tej cholernej planecie.

– O czym mówisz?

– Coś się wydarzyło w Evenaar.

– Co?

– Nie wiem. Alla nie mogła nawiązać łączności. Nie powiedziała tego wprost, ale myślę, że podejrzewa awarię reaktora. Wysłaliśmy tam Pilota. W ramach zajęć dodatkowych monitoruję jego trasę i naprawdę nie jest to najlepszy czas na pogawędkę.

Kilka dobrych sekund upłynęło, zanim przeanalizował tę wiadomość. Wysłali Pilota? Wiedział o tym podczas ich rozmowy i dlatego miał przeczucie, że widzą się po raz ostatni? Oczywiście, że wiedział, stąd słowa o sprawach ważniejszych niż psychologiczne sesje. Evenaar – baza równikowa – miał stać się domem kolonistów, gdy tu, w strefie okołobiegunowej zapadnie stuletnia noc, bądź gdy South Plateau City okaże się zbyt małe, by pomieścić wszystkich. To ostatnie jednak im nie groziło. Przybywające co pół roku promy przywoziły wyłącznie zapasy, a komfortowe kabiny pasażerskie ziały wymowną pustką.

– Awaria reaktora? – powtórzył za Panią Przestworzy i nagle spadła na niego świadomość sensu tych słów. – One… nie mogą, są bezawaryjne. Czysta fuzja jądrowa. Przecież… o matko, to może rozwalić całą planetę!

– Może – zgodziła się uprzejmie. – Niech to pozostanie między nami, przynajmniej do czasu aż damy radę ustalić, czy to faktyczna przyczyna.

– Ostatnie, na co mam ochotę, to uspokajanie powszechnej paniki.

– Tak myślałam. Czy masz jeszcze jakieś pytania? Być może ostatnie, jeśli zostaniemy zmuszeni oddać za Plutona życie.

– A za co ty oddałabyś życie?

Choć po ledwie zauważalnym grymasie widział, że pytanie ją zaskoczyło, odpowiedziała, jakby miała to dawno wyuczone.

– Sądząc po przyczynie, dla której przeprowadzasz z nami te rozmowy, pewnie powinnam powiedzieć, że za nic. Ale jest jedno, za co bym to zrobiła.

– Ma to jakiś związek z tym, jak zgrabnie skaczesz po budynkach?

Pokręciła głową, a w kąciku jej warg zalśnił na ułamek sekundy cień uśmiechu.

– Raczej z kimś, kto skakałby po nich nie gorzej niż ja.

 

***

 

„Czemu puzzlarty? One są jak życie. Składasz kawałek po kawałku, nigdy nie mając pewności, czy robisz to dobrze i co z tego wyjdzie. Ale mają nad życiem tę przewagę, że jak jeden ci się znudzi, możesz wziąć inny”.

wypowiedź uczestniczki dorocznych Światowych Targów Puzzlartów

 

***

 

Mała Księżna rzadko używała okuranów i równie rzadko przebywała w apartamencie. Peter podejrzewał, że nawet spała wśród swoich roślin. Wracając ze spotkania z Panią Przestworzy, bez trudu znalazł Księżną w Ogrodzie. Stała pomiędzy rzędami maleńkich, szarych rzodkiewek, z uniesionym podbródkiem, wpatrzona w najjaśniejszy punkt na niebie. W widoku drobnej blondynki opalającej twarz w słabych promieniach małego słońca było coś nienaturalnego, chorego. A zarazem pięknego.

Krzyknęła, gdy dostrzegła, że ma towarzystwo.

– Przepraszam, że cię przestraszyłem, wiem, że niedawno mieliśmy sesję i pewnie się mnie nie spodziewałaś. Chciałem po prostu… – zaczął, ale urwał. To nie była ta sama ciekawa świata optymistka, którą znał, odkąd wsiedli do promu. Stała przed nim kobieta złamana nostalgią i zmęczona prawie jak on sam. Nie opalała się, zrozumiał to, widząc ślady łez na jej twarzy. Próbowała znaleźć w chłodnym blasku odległego słońca maleńką, niewidoczną kropkę. Zamiast zadać pytania, z którymi przyszedł, powiedział tylko: – Tęsknisz.

– Jak każdy tutaj. – W cieniu uśmiechu, który przemknął przez jej usta, na chwilę zobaczył tę Księżną, którą znał. – Nie wierz, jak ktoś mówi, że nie.

– Rozumiem. Oddałbym wszystko, żeby wrócić.

– Jeśli się uda, powiem ci, czy „wszystko” to dobra cena.

Peter westchnął. Nauczony doświadczeniem po rozmowie z Pilotem nie chciał wyciągać pochopnych wniosków, choć intuicja krzyczała, że coś jest nie tak. Jednak wyrzuty sumienia, że przyłapał ją w tak intymnym momencie i niejasne wrażenie, że Księżna oczekuje czegoś więcej, nie pozwalały drążyć głębiej. Ona najwyraźniej też czuła się z tym nieswojo, bo złapała go za rękę i pociągnęła w stronę ukrytej za hologramem części ogrodu.

– Chodź, pokażę ci moją tajemnicę – powiedziała nagle.

– Teraz? Dlaczego?

– Bo jesteś mi bliski. Bo ci ufam. I nie chcę, żebyś kiedykolwiek myślał, że nie.

Zanim ubrał w słowa odpowiedź, że nigdy tak nie myślał, i że uważa ją za najbliższą przyjaciółkę, a przyjaciele przecież sobie ufają, i że wstyd mu, bo jej imię zdawało się najlepiej pasować do podpisu z puzzlartu, a przecież powinien wiedzieć, że nie ukrywałaby czegoś takiego, hologram zniknął. Za nim znajdowała się niewielka ażurowa altanka, wydrukowana według projektu z poprzedniej epoki. Wyglądała kuriozalnie na tle jałowej, rdzawej plutońskiej ziemi. Już miał powiedzieć, że chyba rozumie, czemu Księżna ukrywała to przed wszystkimi, gdy zobaczył prawdziwy powód.

– Co to? – zapytał idiotycznie, mimo iż doskonale wiedział, co widzi. Logika jednak nakazywała nie wierzyć oczom. Ani nosowi. Podszedł bliżej i się nachylił. Po latach spędzonych w sztucznie generowanym i filtrowanym powietrzu ten świeży, słodki zapach odurzał.

Rosa damascena. – Księżna zdawała się usatysfakcjonowana jego reakcją.

– Jakim cudem…?! – Ostrożnie dotknął ciemnopurpurowych płatków oraz niemal czarnej łodygi. Kolec, który drasnął jego palec, nie pozostawił złudzeń. Była prawdziwa, tak samo jak leniwie wydostające się na wolność, idealnie okrągłe kropelki krwi. I nawet miała podobny kolor. – Jest przepiękna, prawie taka, jak ziemskie. Czemu ją chowasz?!

– Żeby żaden baran jej nie zjadł. Opracowałam mieszaninę mineralno-organiczną z domieszką nanoelektroniki, która wspomaga przystosowanie do słabego światła i niskiej grawitacji. Niestety, rośliny na niej wyhodowane są niejadalne. Ale można je podziwiać i kochać.

– Podziwiać, to przede wszystkim ciebie – wyrwało mu się odruchowo. I zupełnie bez sensu. Księżna rzuciła mu spojrzenie pełne oczekiwania. Wiedział, że powinien uwzględnić i drugi z czasowników, zanim niezręczna cisza urośnie do rangi krępującej, lecz jak na złość, do głowy przychodziły jedynie bezsensowne banały.

Oczekiwanie przeszło w smutną rezygnację.

– Wiem, nie jestem Wieczną Dziewczynką. – Wybawiła go wreszcie z tej sytuacji. Wbiła wzrok w różę. Znowu wyglądała jak wtedy, gdy przyłapał ją na spoglądaniu ku Ziemi. – Dbaj o nią, proszę.

O różę? Czy o Dziewczynkę?

Nie wiedział i nie odważył się zapytać.

 

***

 

„Mój ulubiony? Chyba Korona Gwiazd autorstwa pani Hensold”.

sonda dla programu „Sztuka, którą kochamy”

 

***

 

Pani Przestworzy zesztywniała, gdy drzwi jej dotychczas prywatnej pracowni po raz kolejny wpuściły intruza, i natychmiast się rozluźniła, widząc, że jest nim Alla Kuramo. W towarzystwie introwertycznej informatyczki czuła się zaskakująco dobrze. Alla wyglądała uroczo z tym niesfornym loczkiem wpadającym zwykle na czoło. Równie uroczo marszczyła brwi, tak jak teraz, gdy przyglądała się czerwonej kropce, mozolnie wędrującej po holograficznym Plutonie.

– Łączność w porządku? – zagadnęła.

– Śmiga jak elektrony w nadprzewodniku.

– Pilot przesyłał coś poza raportami?

Pani przesunęła dłonią nad wirtualną klawiaturą i uśmiechnęła się zawadiacko. Wszystkie tabele i wykresy zniknęły, światło przygasło.

– Zapraszam cię na randkę. W programie mamy kino, film drogi oraz wspólne oglądanie gwiazd – odparła, zniżając ton głosu. Usiadła na wygodnym fotelu i gestem wskazała drugi.

Pracownia zmieniła się w mroźne, szarawe pustkowie. South Plateau City widziane z zewnątrz błyszczało wśród szarobłękitnych mgieł niczym diament zasypany popiołem i oprawiony w żywodźwigi. Oddalał się, coraz mniejszy, coraz bardziej zagubiony, niewiele znaczący. Alla w myślach oszacowała prędkość piechura i nagle sobie coś uświadomiła. Spojrzała w drugą stronę. Zamarła.

Widok, dzięki któremu wiedziała, że wszystko jest na swoim miejscu, się zmienił. Charon wschodził. Powoli znad horyzontu wypełzała jego druga, dotąd ukryta połowa. Zupełnie jak w jej śnie. Słodko-mdlący smak zalał usta. Musiała przerwać ten spektakl, coś zrobić, zanim wynurzy się cały, zanim ją dopadnie.

– Dołączyłaś do nas dosłownie w ostatniej chwili – powiedziała Alla. Jej głos zabrzmiał nieco ostrzej, niż chciała.

Pani Przestworzy na moment znieruchomiała. Zgodnie z przewidywaniami wyłączyła transmisję, a potem powoli odwróciła głowę.

– Przyszłaś tu, by mnie zapytać o powód? Zapewne jest najgłupszy, jaki mogłabyś usłyszeć.

Alla usiadła tuż obok, tak, że jej kolano, okryte srebrzystym materiałem spodni, prawie dotykało kolana synoptyczki.

– Nie będę dopytywać. Ale możliwe, że nasz dyżurny psycholog będzie. Prosił mnie niedawno o listę osób, które jako ostatnie dołączyły do programu.

Długie, smukłe palce pogładziły materiał własnej granatowej spódniczki i pozornie przypadkiem powędrowały w stronę niemal zetkniętych kolan.

– Ciekawe, miałam z nim sesję parę chwil temu i nic nie wspominał.

– Nie powiedziałam mu o tobie.

Mały palec dyskretnie zahaczył o srebrzystą tkaninę.

– Dlaczego?

Pytanie zawisło w powietrzu. Alla rozchyliła usta (Bo przypominasz mi Virgo), próbując ująć w odpowiednie słowa to, co zrozumiała, analizując algorytm. Dotyk lekki niczym wiatr musnął jej czoło, odgarniając niesforne pasmo włosów. Obrysował owal twarzy i zatrzymał się na podbródku. Czekała, aż meteorolożka przekroczy granicę subtelnego flirtu o ten jeden krok.

Ale zanim to nastąpiło, do pracowni wszedł Nowy.

– Chciałbym przejrzeć stream z piechura – rzucił, zupełnie nieświadomy, że w czymś przeszkodził.

– Mogłam ci go dać na okurany. – Pani Przestworzy wstała, zgrabnie udając, że nic tu nie zaszło.

– Pójdę już. – Alla podniosła się. – Obejrzyjcie spokojnie ten przekaz.

Zanim przekroczyła próg pracowni meteorologicznej, jej gospodyni rzuciła krótko:

– Przyjdź do mnie później. Porozmawiać.

– O twoim powodzie?

Pani Przestworzy uśmiechnęła się filuternie, nachyliła do ucha Alli i bardzo wyraźnie wyszeptała:

– O tym, co cię łączyło z Virginią O’Flow.

 

***

 

„Z niektórymi jest tak, że po prostu następuje olśnienie. Choć masz puzzlart przed sobą pierwszy raz, wszystkie elementy wskakują na swoje miejsce. Podziwiasz sam siebie za spostrzegawczość. A czasem męczysz się z jakimś pozornie prostym i nie umiesz poskładać fragmentów w rozsądną całość. Gdy w końcu odnajdziesz klucz i ci się uda, podziwiasz artystę za stworzenie wymagającego dzieła”.

FAN_FOREVER na Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Odwiedził jeszcze kilka osób, lecz niczego, co mogłoby rozwiać wątpliwości, w jedną bądź drugą stronę, się nie dowiedział. Entuzjazm, pięknie wytyczony cel, który rozkwitł w nim po rozmowie z Pilotem, teraz przygasł. Peter miał serdecznie dość tej planety, ale myśl, że mogłaby zostać rozerwana na strzępy wraz z nimi wszystkimi, napełniała go grozą. Odsuwał ją od siebie niczym namolną kochankę. Do tego gdzieś z tyłu głowy tłukło się wspomnienie rozmowy z Małą Księżną. Intuicja wyła, że popsuł coś ważnego, że zranił jej uczucia i najpierw powinien to naprawić.

Zirytowany nałożył okurany. Zanim zwyczajowo poprosił o tagi: „Pluton”, „kolonia”, gdzieś mignęła mu scena z niedawno oglądanego wywiadu z profesorem. Poprosił o powtórkę fragmentu, w którym profesor mówił o żonie.

Nie lubi swojego imienia, bo nie ma zdrobnienia.

Śmiech prowadzącego i publiczności. Niewinny żarcik na rozluźnienie atmosfery.

– Ludzie nie kłamią w takich sprawach, bo wydaje im się, że to bez znaczenia – szepnął do siebie.

Gorączkowo zażądał listę z najlepiej dopasowanymi imionami. Pięcioliterowe, zakończone na „e”, którego nie da się zdrobnić. Do tego mogące uchodzić zarówno za męskie, jak i żeńskie, co w jakiś pokrętny sposób bardzo mu do niej pasowało.

– Renee… – szepnął z satysfakcją. – Renee Hensold.

Przejrzał raz jeszcze bardzo uważnie listę kolonistów. Nie było żadnej Renee. Westchnął. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to wcale nie musi być tak. Wszystko układało się niczym przejrzysty puzzlart, ale tylko w jego myślach. Tak bardzo chciał znaleźć kogoś odpowiedzialnego za swój los, że dał się ponieść bardzo mglistym przesłankom.

Zdjął okurany, otarł czoło. Za oknem, niczym paznokieć wskazujący Ziemię, połyskiwał cienki sierp Charona. Peter sięgnął po kubek, wtłoczył doń trochę wody, zatkał pokrywką ze słomką i pociągnął solidny łyk. Marzył o normalnej filiżance kawy. O samym procesie jej nalewania, gdy strumień cieczy posłusznie leci w dół, a nie zawisa w powietrzu i rozmyśla, w którym kierunku podążyć.

Strasznie się wygłupił, posądzając Małą Księżną. On, psycholog, który trafił na Plutona, by prowadzić zawodowe rozmowy, uciekł jak tchórz przed tą prywatną. Powinien wrócić, wyjaśnić wszystko. Porozmawiać, jak dwoje przyjaciół. Ale nie czuł się gotowy, nie wiedział, co właściwie mógłby Księżnej powiedzieć. Za to wiedział, co mógł i chciał powiedzieć Wiecznej Dziewczynce.

 

***

 

„Tworzenie i układanie puzzlartów uzależnia, jak ktoś raz spróbował, to prędzej czy później do tego wróci”.

motto Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Drzwi apartamentu Pani Przestworzy nie zamigotały prośbą o wejście, nie rozjarzyły się zielenią akceptującą gościa ani wyczekującą czerwienią trzymającą tegoż przed progiem. Rozbłysły nieoczekiwaną szarością. Chwilę później ich właścicielka przekonała się, że to oznaczało wtargnięcie kogoś umiejącego obchodzić system.

– Nigdy więcej nie wspominaj o Virginii – usłyszała Pani, gdy tylko drzwi zasunęły się na powrót. Spojrzała prosto w błękitne oczy i znalazła się tuż przy Alli.

– Jak sobie życzysz – odparła krótko, przyparła ją do zhakowanych przed chwilą drzwi i z dziwną determinacją rozniosła w pył do niedawna nieprzekraczalną granicę. Alla poddała się chwili. Złość, że ktoś zna jej tajemnicę, słabła w odwrotnej proporcjonalności do siły pocałunku. Mimo iż wiedziała, że tak naprawdę jest przeznaczony dla kogoś innego. Gdyby nie wtargnęła gwałtownie, łamiąc zabezpieczenia wejścia, pewnie nie dowiedziałaby się dla kogo. Ale Pani nie zdążyła rozwiać trójwymiarowego obrazu siedzącej na parapecie dziewczyny, na którą wzrok Alli padł, gdy tylko rozłączyły usta.

– Ładna.

– Tak. Ale nie chcę, żeby dziś nam przeszkadzała. – Machnęła ręką i obraz piękności o włosach, przypominających barwą turkus morza, zgasł.

– Opowiedz mi o niej.

– Po co? Nigdy już jej nie dotknę, bo jak sama dobrze wiesz, zostaniemy tu do końca naszych parszywych dni. Od roku nie odpowiedziała na żadną wiadomość, choć kiedyś twierdziła, że poszłaby za mną nawet do piekła. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

– Czemu ją porzuciłaś?

Pani nagle straciła całą swoją brawurę. Ogień, z którym jeszcze chwilę temu całowała Allę, zgasł. Patrzyła przez chwilę zdezorientowana, aż dotarł do niej sens tych trzech słów. Odwróciła głowę.

– W trakcie kłótni kazała mi wynosić się jak najdalej. No to poleciałam na Plutona, zgodnie z życzeniem.

Alla patrzyła, jak ramiona synoptyczki drżą. Odruchowo pomyślała, że mogłaby jej pomóc, ale czy Pani by tego chciała? I czy dziewczyna o turkusowych włosach by zrozumiała?

– Przepraszam, Alla – dodała stłumionym głosem. – Domyśliłam się, że wy… bo ja też. Jesteśmy tu wszyscy niby razem, ale tak bardzo samotni. Wszystko zostało na Ziemi, zmartwienia, troski, radość, sens życia. Zazdrościłam wam, że jesteście tu razem. Nie mogłam znieść, że macie siebie, a ja już nigdy do niej nie wrócę. A potem twoja Virginia odeszła. I wiedziałam, jak bardzo musisz cierpieć. Myślałam, że możemy zapełnić nawzajem nasze pustki. Ale to nie jest proste. Nie wiem, czy w ogóle możliwe.

– Czego ci brak najbardziej?

Pani podeszła do okna i oparła czoło o szybę.

– Ciężaru ciała w moich ramionach, zapachu morskiej bryzy, gdy wtulałam twarz w jej włosy, i dotyku. Lubiła moje dłonie – wyszeptała, jednocześnie chwytając coś istniejącego tylko we własnym świecie.

Na to Alla nie potrafiła nic poradzić.

 

***

 

„Znałam kiedyś taką puzzlartystkę, chodziłyśmy ze sobą. Jeden zrobiła dla mnie. Mogłam poczuć to, co czuje ona, gdy mnie dotyka. Niesamowite wrażenie. Mimo że rozstałyśmy się dawno temu, mam go do tej pory”.

anonimowa wypowiedź na Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Światło z Plutona na Ziemię leci pięć godzin i czterdzieści minut. Tyle czasu, a może mniej, zostało na pożegnanie. Zadygotała. Przyzwyczajona do łagodnego, ciepłego mikroklimatu, tu, w pobliżu Bariery, odczuwała zimno dotkliwiej niż inni. Odczuwała je teraz podwójnie, ona tu i ona mknąca bez zmysłów przez Układ Słoneczny. Roztarła zmarznięte ramiona. To echo drażniło niczym dziura w zębie. Choć i tak najgorsze dopiero ją czekało. Nie miała powodów, by wątpić w powodzenie, lecz atawistyczny lęk obejmował chłodem coraz większą powierzchnię ciała. Odbijał się i wracał. Wpatrywała się w konstrukcję żywodźwigu, żeby nie czuć, nie myśleć o strachu. Przypominała ogromną łodygę, choć w przeciwieństwie do roślin żywodźwigi wyrastały tu wspaniale.

– Powiedz mi, jak to jest żyć jako półmaszyna – szepnęła.

 

***

 

„Składamy elementy, które znamy, ale które złożone razem dają coś nowego. Tak jak N I E M A. Niby pusta, biała płaszczyzna, a ile trudu poświecono, by ją ułożyć, i ile interpretacji tego, co przedstawia”.

komentarz eksperta z programu „Sztuka, którą kochamy”

 

***

 

Wysłał do Dziewczynki prośbę o spotkanie. Zazwyczaj wymyślała różne dziwne miejsca, jak na przykład dach Wieży Łączności, ale dziś zaprosiła go do siebie.

Pierwszy raz, odkąd znaleźli się na Plutonie, przekroczył próg jej mieszkania. To, jak jednakowe apartamenty różniły się od siebie, fascynowało Petera od dawna. Ten Panny D. całkiem nieźle odzwierciedlał artystyczną i niepokorną duszę Wiecznej Dziewczynki, a ktoś z poprzedniej epoki pewnie by określił to mianem bałaganu. Puzzlarty, puzzlarty, puzzlarty. Niektóre ułożone w całości, inne nie do końca, jeszcze inne rozrzucone w chaotycznym nieładzie. Przesunął delikatnie palcami po najbliższym, poczuł szorstką, lekko wilgotną powierzchnię, jakby wnętrze starej łodzi. I zapach morza, intensywny, niepozostawiający wątpliwości. Jakby był na ziemskiej plaży. Nagle zrozumiał pasję Panny D. Miała skrawki Ziemi zaklęte w każdym jednym miniaturowym fragmencie. Swoisty ołtarz. Zapachy, odgłosy, historie zwykłych ludzi. Tęskniła za domem jak wszyscy.

Zatrzymał się na dłużej przy białym prostokącie o rozmiarze sporego plakatu. Jeden z najsłynniejszych puzzlartów. Zawsze uważał go za dowcip twórcy, a ludzi dopatrujących się w tym głębi miał za specyficznych ignorantów, z których żaden nie ośmielił się zawołać, że król jest nagi. Jednak fakt, że zobaczył go u Panny D., wywołał natychmiastową potrzebę zrewidowania tego poglądu. Skarcił sam siebie za beznadziejną i nieustanną idealizację tej dziewczyny. Kobiety. Dziewczynki.

– Fascynuje cię N I E M A? – zagadnęła, obserwując jego wewnętrzną walkę. Szybko i może nieco zbyt rozpaczliwie, odbił piłeczkę:

– Co widzisz w tym puzzlarcie?

– Inspirację. Jak wiele można zobaczyć, dzięki wyobraźni i sile sugestii. Drugiego dzieła, które miałoby tyle różnych interpretacji, po prostu nie ma. Co też jest jedną z interpretacji. Ale dla ciebie to pewnie pusta, biała karta.

Przełknął ślinę i nie skomentował. Uznał, że lepiej będzie przejść do rzeczy, zanim Dziewczynka znów go wciągnie na nieznany teren i znokautuje.

– Myślę, że wiem, jak pani Hensold ma na imię. Dużo się zgadza. Wszystko pasuje, podpis też.

– Jak?

Wziął wdech, licząc, że w końcu ujrzy podziw w jej oczach.

– Renee.

Pomyślała chwilę, pokiwała głową.

– Dobra robota, Peter. Pasuje do podpisu na oddłanie, nie zdradza płci. Faktycznie mogła tak mieć na imię. Tyle że to już bez znaczenia.

Bez znaczenia? Nie zdołał ukryć malującego się w oczach rozczarowania i zarazem zdumienia. Dziwny niepokój znów wpełznął pod skórę. Dopiero teraz zauważył, że Panna D. jest bledsza niż zwykle, jakby długo nie spała. I właściwie, czemu akurat dziś, po tylu latach, zaprosiła go do siebie?

– Dlaczego? – zapytał ostrożnie.

– Minął właśnie okres ochrony zdeponowanych danych. Ostatnie badania profesora Hensolda zostały upublicznione. W tym artykuł, którego nie zdążył opublikować. Wiesz, czym zajmował się przed śmiercią? – Peter pokręcił tylko głową, żałując, że akurat dziś nie sprawdził wiadomości, a Dziewczynka kontynuowała: – Transferem osobowości do innych ciał. Według tego, co pisał, na razie do syntetycznych. Podobno próby zakończyły się sukcesem.

– To znaczy…

– To znaczy, że być może on wciąż gdzieś żyje. A jego żona może być kimkolwiek. Nawet tobą. Czy mną. Pomagała mu w badaniach. Nie sądzę, że zatrzymali się na androidach. Zresztą, aby teraz odróżnić androida od człowieka, trzeba się wbić głęboko pod skórę.

– …albo posprawdzać raporty z medibotów. Nawet jeśli faktycznie przetransferowała się do cudzego ciała, to da się to wykryć. Poszperać w archiwach, porównać wygląd, zachowanie…

– Peter. To nie ma sensu. Jeśli zdołali się przetransferować, to mogą być kimkolwiek i gdziekolwiek. Czy na Plutonie, czy na Ziemi, czy na Marsie, czy…

Nie słuchał dalszego wywodu. Przez początkowe niedowierzanie i rezygnację nagle przebiła się nadzieja. Podniósł głowę.

– On to zrobił! – krzyknął, chwytając ją nagle w ramiona. – Zostawił nam sposób na powrót!

Potrząsnęła głową i zaklęła cicho. Widząc minę psychologa, wyjaśniła szybko:

– Muszę sprawdzić żywodźwigi. Dostałam ostrzeżenie, że jest przy nich ktoś, kogo nie powinno tam być. Jedź ze mną, jak chcesz, porozmawiamy o tym po drodze.

 

***

 

„Dzieła pani Hensold są spójne, harmonijne i głęboko przemyślane. To nie jest przypadkowa wizja artysty, każdy element ma znaczenie. Musiała być umysłem ścisłym”.

wypowiedź uczestnika Dorocznych Targów Puzzlartów

 

***

 

Pani Przestworzy sprawdziła odczyty ze stacji meteorologicznych i te, przesyłane przez wędrującego Piechura. Dziś było wyjątkowo spokojnie. Nawet wichury szarpiące zwykle punktami trzy i pięć, złagodniały do plutońskich zefirków.

„Cisza przed burzą” – szepnął jakiś wewnętrzny, podszyty niepokojem głos.

Przeniosła wzrok na czerwoną kropkę i oszacowała, że najdalej za godzinę powinni już wiedzieć, czy Evenaar wciąż się znajduje na swoim miejscu.

Alla, po ostatnim, przestała przychodzić. Może tak było lepiej? Nie oszukiwać się, że ktoś może zastąpić tę jedyną. Ale choć minęła zaledwie ziemska doba, meteorolożka złapała się na tym, że brak jej podszytych niezobowiązującym flirtem rozmów, jakie zwykle toczyły. Tylko tego. Aż.

W myśli wkradł się dźwięk nadchodzącego połączenia głosowego. Pilot jakby wyczuł, że przed chwilą sprawdzała trasę piechura. Szybko odebrała. Mimo teoretycznie dobrej pogody i łączności sygnał dziwnie dudnił, zanikał, z trudem rozumiała, co Pilot mówił.

– Tu Pi…, ba… zzz …za, odbiór.

– Baza SPC, pracownia meteorologiczna, słyszę cię, ale są zakłócenia.

– Ha…? Jest… zz… Alla?

– Nie ma, ale mogę ją wezwać.

– …ciemno, do Evenaar… kilka zzz …metrów. …ziałem żywodźwigi. Nie powinny…

Głos Pilota nagle wjechał na bardzo wysokie rejestry, przeszedł w niezrozumiały pisk, aż zaniknął w ultradźwiękach. Zerwała się gwałtownie, jakby Pilot przyłapał ją na niecnym uczynku. Poleciła wznowić połączenie. Bezskutecznie. Reset i próby wywołania nie dały żadnego efektu. W eterze panowała głucha cisza.

Może po prostu w rejonie Evenaar jest coś, co zakłóca łączność?, pomyślała, studząc nerwy. Brzmiało to logicznie i wyjaśniało wcześniejsze problemy. Jeśli tak było, na pewno Pilot zlokalizuje źródło zakłóceń, wycofa się i za chwilę wznowi połączenie.

Wtedy czerwona kropka na drżącym hologramie Plutona nagle zgasła.

 

***

 

„Najlepsze jest to, że nieważne, czy puzzlart jest piękny, czy brzydki, artystycznie dopieszczony, czy niedbały jak rozdeptane okurany. Liczą się tylko odczucia, które wywołuje w twoim mózgu. Bo najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.

drugie miejsce w konkursie „33 słowa o puzzlartach”

 

***

 

Ostrożnie wyciągnęła rękę i z wahaniem dotknęła gładkiej, nieco śliskiej, dziwnie chłodno-ciepłej powierzchni. Nie odpowiedział ani nie zareagował. Stał niczym słup, jedynie ramię w górze zdawało się nieznacznie drgać. Przesunęła powoli dłoń, próbując wybadać, skąd te odczuwalne różnice temperatur w obrębie niewielkiej powierzchni, gdy zorientowała się, że nie jest sama. Zanim usłyszała głos, wiedziała w jakimś dziwnym dejá vu, do kogo będzie należał. Wiedziała też, że niedługo umrze, a resztę wizji otaczał mrok.

Potrząsnęła głową, próbując odgonić niechciane obrazy. Choć smukła postać o różowych włosach też nie była upragnionym widokiem.

– Co robisz? – zapytała Wieczna Dziewczynka. Odpowiedź nasunęła się sama, jakby Księżna już to przeżyła i odtwarzała znaną kwestię.

– Chciałam się dowiedzieć, jak to jest żyć w ciele z metalu.

– Żywodźwig dużo ci nie powie.

– Kto wie? Może aby z nimi rozmawiać, trzeba po prostu je oswoić?

Panna D. zmrużyła oczy i potrząsnęła różowymi lokami. Księżna uświadomiła sobie, że to zupełnie jakby oglądała przekaz na okuranach, gdzie jedno oko dostaje obraz o sekundę wcześniej. Ale przecież…

– Równie dobrze możesz oswoić swoje brokuły.

– Szybko przyleciałaś.

– Dają znać, gdy ktoś się kręci w pobliżu, a od śmierci Yukio sprawdzam, czy nikt nie próbuje powtórzyć spektakularnego samobójstwa.

– Samobójstwo to trudne i brzydkie słowo – odparła Księżna. Dopiero teraz pozwoliła sobie dostrzec, że za Panną D. stał Peter. To, że przybyli tu razem, dziwnie zabolało.

– Bardzo brzydkie – wtrącił psycholog. Gdy zobaczył, że tajemniczym intruzem i potencjalnym samobójcą jest Mała Księżna, w pierwszej chwili zdrętwiał. A w drugiej zrozumiał. – Wyjątkowo go nie lubię.

Chwilę się zawahał.

– Czy mógłbym porozmawiać z Księżną w cztery oczy? – rzucił do Wiecznej Dziewczynki.

Nie odpowiedziała. Bez chwili ociągania odwróciła się i odeszła. Przez chwilę oboje patrzyli, jak Panna D. z dziewczęcym wdziękiem wsiada do biegacza i odpływa w stronę widniejących na horyzoncie budynków.

Wymówki się skończyły, Peter stał z botaniczką twarzą w twarz, zatroskany i przerażony. Przedtem się bał, że to Dziewczynka może być następną, że Pilot, gdy tymczasem…

– Czemu z nią przyleciałeś? – W pytaniu krył się niewypowiedziany wyrzut.

– Żeby zapobiec. Zdążyć, choć raz wreszcie zdążyć!

Emocje, jakie nagle się z niego wyrwały, kipiały świeżą intensywnością, przedzierały się przez echo, wracały zwielokrotnione. Przez moment pożałowała, że mu nie powiedziała, przecież mimo wszystko byli przyjaciółmi.

– Ja… – zaczęła. – To nie będzie żadne brzydkie słowo. Po prostu… chcę wrócić na Ziemię, a to ciało jest zbyt ciężkie, by je zabrać.

Zastygł, tylko kipiące emocje zalewały jego coraz bledszą twarz.

– Nie, tylko nie ty – wyszeptał.

Rezonowanie nagle wygasło, a to oznaczało, że minęło pięć godzin i czterdzieści minut. Stała tu, przed Peterem, i jednocześnie budziła się w pokoju zalanym jaskrawym światłem Słońca. Niechciane łzy zapiekły pod powiekami. Zapomniała już, jak to jest, jasność raziła niedostrojone jeszcze zmysły. Zamrugała, spojrzała w górę. Na skąpane w poświacie Charona piękne, ogromne cielsko żywodźwigu. Z którego nagle oderwało się coś przerażającego i poleciało wprost na nią. Rozwarła szeroko oczy i otworzyła usta. Żółta wężowata błyskawica musnęła dłoń, oplotła nogę. Mała Księżna nie zdążyła się pożegnać, nie zdążyła nawet krzyknąć. Serce stanęło, wielkie ramię żywodźwigu zmatowiało, ostatnia cząstka świadomości poleciała w ciemność.

Peter chwycił opadające powoli jak liść na wietrze ciało. Wezwał medibota i sam rozpaczliwie zabrał się do reanimacji. Bez powodzenia.

Bo nie mogą jednocześnie istnieć dwie Księżne.

 

***

 

„Czasem masz genialną koncepcję, jak ułożyć puzzlart. I nawet, gdy kolejne elementy nie do końca pasują w miejsce, które dla nich przewidziałeś, to wpychasz je na siłę. Masz przecież prawo do swojej własnej wizji, więc się tym nie przejmujesz. Potem oglądasz efekt końcowy i widzisz piękną katastrofę”.

anonimowa wypowiedź na Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Peter siedział w swoim apartamencie i otępiałym wzrokiem patrzył na ścianę. W kolonii aż huczało, brak łączności z Evenaar, zaginięcie Pilota, śmierć Małej Księżnej. Plotki, spekulacje.

Strach.

Pewnie potrzebowali psychologa, ale nie potrafił zmusić się do przejścia dwóch kroków, a co dopiero rozmawiania z innymi i opowiadania, jak botaniczka skonała niemalże w jego ramionach. A przecież mógł ją uprzedzić. Mógł ją stamtąd zabrać. Mógł przy niej być, siedzieć razem w ażurowej altanie i podziwiać różę.

Medibot dotarł kilka minut po tym, jak już było za późno. Stwierdził atak serca, ale Peter i tak zamiast nikłej grawitacji czuł na swoich barkach ciężar winy. To, że nie potrafił się włączyć do poszukiwań Pilota, wcale nie pomagało.

Wiedział, pomyślał tylko, wspominając ostatnią z nim rozmowę.

Sięgnął jednak po okurany, dołączył do narady. Ilość przebijających się głosów przyprawiała o ból głowy. Niektóre rozpoznawał, niektórych nie, choć powinien.

– Wiem, że on tam jest, czuję go. Wiem, że się boi. – Nowy lubił się popisywać, ale niewiele z tego wynikało. Jakiś obcy głos się upierał, że też musi dołączyć do ekipy szukającej Pilota, a Ellen krzyczała, że po co im ósmy pasażer.

Kolonia, do tej pory działająca jak w miarę sprawny mechanizm, zaczynała się psuć. Pomyślał jeszcze, że ten eksperyment zakończy się fiaskiem. Że w zasadzie, to już się tym zakończył, a oni stanowią epicentrum pięknej agonii. Mała Księżna nigdy do nich nie pasowała i odeszła na własnych warunkach.

Okurany zamigotały prośbą o prywatną rozmowę od Wiecznej Dziewczynki. Westchnął. Nie potrafił odmówić.

– Jesteś u siebie? – spytała. Gdy przytaknął, dodała: – To przyjdę za minutę.

Też nie potrafił zaoponować, choć nie miał ochoty z nikim się spotykać.

– Przyniosłam ci prezent – zaczęła bez wstępu, gdy tylko ją wpuścił. Nie wykazał szczególnego entuzjazmu, więc otworzyła pudło i wygarnęła setki białych elementów na stół. – Spróbuj ułożyć. Może wtedy znajdziesz własną interpretację puzzlartu N I E M A. To inspirujące doświadczenie.

– Może.

– Obwiniasz się, co?

– Nawet jeśli, to nie wierzę, że cię to obchodzi.

– I słusznie.

– Więc po co przyszłaś?

Zmierzyła go uważnie wzrokiem. Jej spojrzenie zdawało się mówić „Nie wiesz?”, ale po chwili namysłu odpuściła kpiny.

– Co ci powiedziała, zanim odstawiła teatrzyk umierania?

Żachnął się, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Ponagliła gestem. Wtedy jakby nagle czar przestał działać. Przestał widzieć uroczą, niepokorną dziewczynę, zobaczył tupeciarę bezczelnie obrażającą pamięć jego przyjaciółki.

– Wyjdź. – Głos zadrżał. Panna D. przewróciła oczami.

– Nie mów, że wierzysz w jej śmierć.

Złość na moment ustąpiła miejsca zdziwieniu.

– Jak to?

– Sprawdziłam nagrania z żywodźwigów. Przed naszym przyjazdem opowiadała jednemu, że zdecydowała się wrócić na Ziemię, bo nie odwzajemniasz jej uczuć.

Przełknął głośno ślinę. Blefowała? Podejrzewał Księżną o skrywane uczucia, ale czy naprawdę mogła to powiedzieć przed kamerą żywodźwigu?

– Mówiła coś jeszcze?

– Tak. Że woli żyć w syntetycznym ciele na Ziemi niż w swoim własnym tu. Że jest z zupełnie innej bajki.

Usiadł. Wieczna Dziewczynka znów go zaskoczyła, sam już nie wiedział co myśleć.

– Sądzisz, że pani Hensold… Renee Hensold to Mała Księżna? – wykrztusił w końcu.

– Próbuję to ustalić. Dlatego pytałam, co ci mówiła.

– Nic konkretnego. Że chce wrócić na Ziemię i nie może zabrać ciała. Ona… myślisz, że mogła się przetransferować? Nie, to niemożliwe, powiedziałaby mi przecież.

– Tak? – prychnęła. – Nie powiedziała ci nawet o tym, że coś do ciebie czuje.

Schował twarz w dłoniach, próbując pozbierać myśli.

– Wiesz, jak to działa? Opisali w artykule?

Skinęła głową.

– Mózg zeskanowali w rozdzielczości atomowej przez nakładkę okuranów. Odfiltrowali co niepotrzebne, a resztę nadali serią impulsów do przygotowanego wcześniej androida. Wgrali tak całą pamięć, wzorce zachowań, nawet brzmienie głosu.

– Czyli Księżna na Ziemi nie będzie znała swoich ostatnich chwil tutaj?

– Nie wiadomo. Skopiowana świadomość nieustannie próbuje aktualizować dane z obu ciał. Splątanie jest na poziomie kwantowym, nie zależy od czasu i przestrzeni. Jednoczesne funkcjonowanie we własnym ciele i sztucznym, z podwójnym kompletem bodźców, praktycznie jest niemożliwe. Pewnie dlatego Księżna skończyła z atakiem serca.

– To jak profesor to badał? Gdyby ochotnicy po skopiowaniu do androidów umierali, zrobiłaby się z tego straszna afera. Plus łamanie Konwencji o Prawach Reanimowanych Mózgów. Nie wierzę, że przeszłoby bez echa.

Wzruszyła ramionami.

– Widocznie znalazł jakiś sposób.

– Naprawdę myślisz, że to ona?

– Szczerze? Nie. I twoja reakcja mnie przekonuje. Wszak znałeś ją chyba najlepiej z nas wszystkich. W ogóle, wszystkich znasz najlepiej, bo przeprowadzasz te rozmowy. Kto, Peter, twoim zdaniem ją wysłał?

Zamyślił się na dłuższą chwilę. Chciałby dać jednoznaczną odpowiedź, zyskać podziw w jej oczach, ale mijając się z prawdą, dostałby tylko politowanie.

– Nie wiem. Ale się dowiem.

– Jak?

– Jeśli pani Hensold się przetransferowała w ciało kogoś z projektu, to musiała to zrobić chwilę po zabiciu profesora. Zmienić osobowość, zachowanie, sposób mówienia ofiary. Przejrzę nagrania z konferencji oraz imprez sprzed naszej wyprawy i porównam.

– Niegłupie. Choć chyba jest na to za sprytna.

– Co więc proponujesz?

Dziewczynka uśmiechnęła się tajemniczo i postukała paznokciem w przyniesiony przed chwilą prezent. Lśniące bielą elementy miały w sobie coś upiornego.

– Chcesz znaleźć panią Hensold, nie szukaj jej na nagraniach. Szukaj, kogo na nich nie ma.

 

***

 

„W JAKIEJ TEMPERATURZE PŁONĄ PUZZLARTY?”

holografitti wyświetlane na budynku Galerii Sztuki Współczesnej

 

***

 

Stanęło na tym, że Pilota będą szukać w szóstkę. Formacja sprinterów dowodzonych przez Ellen wyruszyła z South Plateau City o godzinie pięćdziesiątej ósmej czasu plutońskiego. W pracowni meteorologicznej spontanicznie powstało centrum dowodzenia. Przez hologram Plutona sunęło sześć, tym razem zielonych, punktów. Według oszacowań, do miejsca, gdzie zniknął Pilot, powinni dotrzeć za jakieś trzy godziny. Pani Przestworzy przeczesywała obrazy z satelitów meteorologicznych i wypatrywała piechura. Alla obok próbowała wywołać go na różnych częstotliwościach. Pracowały ramię w ramię.

Wieczna Dziewczynka nie spoglądała ani na Allę z Panią, ani na hologram. W pełnym skupieniu, trochę do niej niepodobnym, intensywnie wpatrywała się w okurany. Własne słowa i ostatni komunikat Pilota przywiodły na myśl możliwość, której wcześniej nie wzięła pod uwagę.

Szukają, kogo nie ma.

Żywodźwigów z Evenaar. Jeżeli awaria odcięła reaktor, to skazała je na powolną śmierć. Zaczną występować usterki, a priorytetem żywodźwigów jest naprawa innych.

Zamknęła oczy i poczuła chłodny pot tuż nad okuranami. Tak zostały zaprogramowane i wyhodowane, by pomagać sobie nawzajem, żeby przetrwać setki lat. Naprawa pojedynczego z tej samej kolonii zwykle trwała parę chwil. Ale jeśli wszystkie żywodźwigi z South Plateau City zajmą się reanimowaniem tych z Evenaar, to co z utrzymaniem Bariery?

Czy wiedziały? Czy żółte, świetliste węże były reakcją? Odzewem na wołanie o pomoc? Próbą zdalnej naprawy? Oryginalny interfejs nie przewidywał możliwości zadawania pytań ani wydawania poleceń wykraczających poza ustalone ścieżki komunikacji. Potrzebowała pełniejszego kanału i to jak najszybciej.

– Alla, muszę skomunikować się z żywodźwigami w niestandardowy sposób.

Odpowiedziała cisza. Wieczna Dziewczynka zdjęła okurany i otworzyła oczy. Alla i Pani Przestworzy, ściskając się mocno za dłonie, patrzyły na hologram Plutona. Usiany nie sześcioma, a setkami zielonych i czerwonych kropek, zmierzających prosto w stronę South Plateau City.

– Tak. I to jak najszybciej – odparła po chwili Alla.

 

***

 

„Kiedyś podebrałem ojcu. Trzymał w specjalnym pudełku, były piękne, takie gładkie i błyszczące. Układałem w ukryciu i nigdy nie zapomnę tych chwil. Czułem się jak dorosły, dzieciom nie daje się puzzlartów. Hej, ale to nie pójdzie do wiadomości publicznej, prawda?!”

anonimowa wypowiedź zarejestrowana w archiwum programu „Sztuka, którą kochamy”

 

***

 

Przerzucał zdjęcia, nagrania, holofilmy. Większość kolonistów namierzył w różnych wywiadach, programach czy prywatnych materiałach, udostępnionych w sieci. Profesor Hensold był na wielu, jego żony ani na jednym. Albo Peter nie potrafił jej znaleźć. Obrazy w głowie psychologa zaczynały się mieszać, nakładać, ale nie chciał przerwać. Nie wtedy, gdy znalazł holofilm z przyjęcia integracyjnego, gdzie wszyscy się poznali.

Pamiętał je jak przez mgłę, wcześnie wyszedł, nie znosił takich imprez. Ale teraz czuł, że jest tuż o krok od rozwiązania zagadki. Wrócił tam, na udekorowaną w bieli i rudości salę, na której pod sufitem wisiał wierny model Charona. Widział wszystkich uśmiechniętych, pełnych nadziei i wiary w sukces. Nawet tych, którzy już nie żyli. Wzdrygnął się. Robert, młodziutki, radosny i tryskający entuzjazmem, opowiadał z przejęciem o pomyśle na nowy puzzlart. Poważny Yukio trzymał się nieco na uboczu, popijał samotnie wino. Jack rozmawiał z Ernim, a w tle Virginia szeptała z kimś pozostającym w cieniu. Nawet przez moment zobaczył sam siebie – znudzonego i zniecierpliwionego. Westchnął. Tu wiele się nie zmieniło.

Przeniósł wzrok na profesora Hensolda, przyjmującego gratulacje pod sztucznym Charonem.

– Gdzie ona jest? – zapytał cicho, intensywnie się wpatrując, jakby oczekiwał od niego odpowiedzi. Virginia zaśmiała się perliście, tym rodzajem śmiechu, który za jej życia zarażał całe towarzystwo, a po śmierci przyprawiał Petera o ciarki.

Profesor uścisnął dłoń jakiegoś oficjela, pozdrowił zgromadzonych i przeszedł do wąskiego korytarza. Peter podążył za nim. Rozdzielczość poza główną salą gwałtownie spadła. Wizja rozmazywała się, sylwetkę profesora zastąpiły kanciaste kształty.

– Gdzie jest Renee? – krzyknął. I wtedy wydarzyło się coś, co zmroziło go do szpiku kości. Profesor zatrzymał się i odwrócił. Czy to z winy jakości nagrania, czy czegoś innego, jego twarz była zdeformowana. Kwadratowa i przeraźliwie biała, zupełnie jak maska z narysowanymi krzywo czerwonymi ustami. Twardy, surowy głos odbił się echem w głowie Petera.

– Renee? Kim jest Renee?

– Pańską żoną – szepnął.

Usta profesora drgnęły na moment, jakby w upiornym uśmiechu. Zakłócenia narastały, sylwetka profesora zanikała, zlewała się z tłem.

– Powiedziała, że na imię ma Renee? Kłamała.

– To jak? – zawołał rozpaczliwie, nie zastanawiając się nad absurdem sytuacji. – Kim ona jest?!

Wszystko tonęło w szumie i trzaskach. Szare paski i kropki migotały, przesłaniając obraz, zupełnie jak na starodawnej taśmie. Peter gorączkowo spróbował cofnąć i odtworzyć ten fragment jeszcze raz. Nie pomogło, teraz nie widział już ani sali z Charonem, ani Roberta, Virginii, nikogo. Gdy rozpaczliwie usiłował cofnąć po raz kolejny, naraz śnieżenie ustało. Wyłoniła się z niego zdeformowana twarz. Zajęła całe pole widzenia.

– A ty? – huknęła. – Kim ty, do diabła, jesteś?!

Peter krzyknął przeraźliwie i zrzucił okurany. Siedział dłuższą chwilę na podłodze, próbując złapać oddech, a w uszach dźwięczał mu perlisty śmiech Virginii i echo krzyku profesora.

„Zespół paranoidalno-depresyjny” – dokonał szybkiej autodiagnozy, gdy tylko ciśnienie krwi spadło do poziomu przestającego zagrażać rozerwaniem wszczepów. – Zmęczenie, przepracowanie, frustracja. Umysł płata figle.

Dziwaczna wizja zasiała jednak ziarno niepewności. Kłamała? Co wiedział o niej na pewno? Że zabiła męża, że tworzyła puzzlarty. I że nie lubi swojego imienia z idiotycznego powodu. Komu, do jasnej cholery, przeszkadza brak zdrobnienia?

Oczywista odpowiedź nasunęła się sama.

– Małym dziewczynkom – wyszeptał i zerwał się z miejsca.

 

***

 

„Jeśli jakiś puzzlart okaże się dla ciebie za trudny, zawsze możesz zobaczyć, jak złożyli go inni”.

WujekDobraRada na Forum Fanów Puzzlartów

 

***

 

Pracownia informatyczna w przeciwieństwie do meteorologicznej sprawiała wrażenie przesadnie ascetycznej. Brak mebli poza dwoma wygodnymi krzesłami. Elektronika dyskretnie pochowana w ścianach – prawdziwych i wirtualnych. Przestrzeń czysta, niezaśmiecona, żadnych liczb ani wykresów niefrasobliwie wiszących w powietrzu. Jedynie holograficzne ekrany nad dwiema konsolami zajmowały odrobinę miejsca.

Pierwszy wyświetlał sekwencje szybko wprowadzanych poleceń. Alla z poziomu okuranów mruczała kolejne komendy w tempie takim, że trudno było się zorientować, kiedy łapie oddech.

Drugi ekran wyświetlał interfejs komunikacji z żywodźwigami i czekał. Wieczna Dziewczynka sięgnęła do konsoli. Na szczęście nie zapomniała jeszcze, jak się nią posługiwać. Kilka ruchów i miała przed sobą komunikator wzbogacony o nowe możliwości. Pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to bieżący status. Wszystkie żywodźwigi Bariery South Plateau City raportowały lokalnie podwyższoną temperaturę sieci krystalicznej i drobne anomalie w parach Coopera. W przetłumaczeniu na język ludzki, coś je niepokoiło i jednocześnie ekscytowało. Spróbowała spytać, co. Interfejs poprawiony przed chwilą przez Allę wskazał pojęcia z zakresu wymiany energii i materii z otoczeniem oraz żywodźwigi, jednak nazwane zupełnie innym ruchem drgań sieci niż zwykle.

– Obce żywodźwigi potrzebują energii – szepnęła do siebie. Nie miała pewności, czy poprawnie zinterpretowała komunikat, czy też może zasugerowała takie tłumaczenie sama sobie. Wątpliwości rozwiała Alla.

– Pani Przestworzy namierzyła je na którymś z satelitów. Zakłóciły łączność ze sprinterami, prawdopodobnie też uciszyły Pilota. Jakby pochłonęły i przetrawiły wszystkie fale elektromagnetyczne, jakie znalazły w zasięgu. Idą w naszą stronę. Zupełnie nie reagują na próby nawiązania kontaktu.

– Oszczędzają, żeby wystarczyło im na ruch. Kontakt z człowiekiem spadł na niższy priorytet – odparła, nie odrywając wzroku od ekranu.

Alla podeszła do jednej ze ścian, narysowała palcem kod. Po serii cichych szumów i trzasków, spod ściany wyjechał przezroczysty sarkofag.

– Jak oceniasz nasze szanse? – spytała wprost. – Mamy jakieś?

Dziewczynka na chwilę oderwała palce od konsoli i zatopiła je w różowych włosach. Zafascynowana nietypowymi reakcjami dopiero teraz zdała sobie sprawę, co im grozi. Nikt nie przewidział, że żywodźwigi z jednego miasta mogą w poszukiwaniu źródła energii pójść do drugiego. Ani co w tej sytuacji zrobią miejscowe. Będą walczyć o teren? Podzielą się energią? Co z Barierą?

– Musiałabym wniknąć w nie bardziej. Wręcz stać się jedną z nich, poczuć pary elektronowe i drgania sieci, ukierunkować przepływ energii, zrozumieć je w pełni i sprawić, by one rozumiały mnie. – Pokręciła głową, uświadamiając sobie absurd własnych słów.

– Zrobiłabyś to, gdybyś mogła?

Ton głosu informatyczki brzmiał śmiertelnie poważnie. Wieczna Dziewczynka opuściła ręce, odwróciła się od konsoli i spojrzała jej prosto w oczy.

– Zawsze o tym marzyłam.

 

***

 

„One są uniwersalne, każdy, niezależnie od statusu czy pochodzenia, może w nich znaleźć coś dla siebie. Myślę, że stąd ta popularność”.

wypowiedź uczestnika Dorocznych Targów Puzzlartów

 

***

 

Wiecznej Dziewczynki nie zastał w apartamencie, przez okurany też nie odpowiadała. Peter czuł, że ostatnie ciepłe uczucia, jakie w sobie miał, zamieniły się w plutońską mgłę. Dawał się wodzić za nos tyle czasu. Teraz wszystko składało się w logiczną całość. To, że się zdenerwowała, gdy ją spytał o imię pani Hensold. Zamiłowanie do puzzlartów. Mylne tropy, które mu podrzucała, jak to z podpisem w oddłanie. Artykuł o przesyłaniu świadomości do sztucznego ciała. To, co mówiła o Małej Księżnej. Jak mógł być tak ślepy?

Starannie przeszukiwał budynek. Zajrzał do jednej pracowni, potem drugiej. W meteorologicznej Pani Przestworzy zasugerowała, żeby poszukał Dziewczynki w informatycznej.

Tam właśnie ją znalazł. Samą. Chyba rozmawiała z tymi swoimi żywodźwigami przez nowy, rozbudowany interfejs, holograficznie zarysowany w przestrzeni nad konsolą. Ale nie miało to znaczenia. Ruszył prosto do niej, w tempie zwolnionym jak te długie, parometrowe kroki.

– To ty – oznajmił, jednocześnie ramieniem dociskając szyję. Niemal czule.

– Peter? Co robisz? – Odruchowo spróbowała się uwolnić, ale nie pozwolił. Zakaszlała. – Nie mam teraz czasu na wygłupy. Trzeba nawiązać kontakt z żywodźwigami, zanim zniszczą South Plateau City.

– To ty jesteś panią Hensold.

– Oszalałeś?

– Zabiłaś go. Przez ciebie tu utknęliśmy.

– Skąd taki pomysł?!

– Bardzo cię zdenerwowało pytanie o jej imię.

– Wszedłeś w moje kompetencje. Od dawna intryguje mnie jej tożsamość, ale nigdy nie udało mi się dojść do sensownych wniosków. Ty, ledwo się tym zająłeś, wpadłeś na świetny trop. Puść mnie, to boli.

– Już ci nie wierzę, Dziewczynko. – Ścisnął mocniej. – Jeśli będziesz współpracować, nic ci się nie stanie.

Szarpnęła raz jeszcze i zrozumiała, że to się nie uda. Ramię psychologa niemal miażdżyło jej szyję, odcinało dopływ powietrza. Panel rozmowy z żywodźwigami ciemniał i rozmywał się w oczach.

– Cccze… go chcesz? – wykrztusiła.

– Najpierw się przyznaj. A potem wyślesz mnie na Ziemię, tak jak Małą Księżną.

Kiwnęła rozpaczliwie głową. Zwolnił uścisk i patrzył, jak opiera się o konsolę i gwałtownie oddycha.

– Czekam – powiedział. Bez trudu mógłby ją złapać ponownie, nie miała możliwości ucieczki i zdawała sobie z tego sprawę. Widział to w jej wzroku. Widział też w nim bezsilność, pogardę i coś, co sprawiło, że niemal pożałował swej decyzji.

– Nazywam się Renee Hensold – wypowiedziała powoli, dobitnie, jak najgorszą obelgę. – Zamordowałam profesora. Czy chcesz usłyszeć coś jeszcze?

Nie chciał. Gdzieś pod czaszką się tłukło: „Powiedziała, że nazywa się Renee? Kłamała”. Potrząsnął głową.

– Teraz wyślij mnie na Ziemię.

– To nie jest takie proste.

– A jak to zrobiłaś z Księżną?

Oblizała nerwowo usta.

– Trzeba zeskanować cały mózg.

– Dobrze, chodźmy do mojego apartamentu.

– Nie. Tu mam wszystko, co potrzebne. – Odwróciła się w stronę pulpitu konsoli i wpisała coś szybko. Jednak nie na tyle szybko, by nie zauważył.

– Ratuj, Peter oszalał, chce mnie zabić – odczytał.

Panna D. nie czekała, rzuciła się w stronę wyjścia. Zbyt powoli. Zdążył złapać jej ramię. Walczyła dzielnie i zaciekle, ale drobna dziewczynka w starciu z silniejszym mężczyzną nie miała szans. Wykręcił jej boleśnie ręce, przygniótł wierzgające nogi.

– Dlaczego nie chciałaś mnie po prostu tam wysłać? – spytał, ściskając jej śliczną twarz.

– Wysłałabym cię gdziekolwiek, najchętniej do piekła – wycharczała. – Ale nie potrafię.

– Księżną potrafiłaś. I zabić profesora też potrafiłaś! – krzyknął. Dziewczynka jęknęła, a krople krwi poleciały w przestrzeń.

Chwilę trwało, zanim Peter zorientował się, że należą do niego. Podobnie jak ostry ból przeszywający płuca i dławiący gardło. Nie rozumiał, dusił Pannę D. a czuł się, jakby ktoś dusił jego. Dłonie osłabły, widział niczym przez krwawą mgłę. Dziewczynka wysunęła się z uścisku i opadła na podłogę. Nie wiedział jak, kiedy i dlaczego, ale zorientował się, że leży obok. Zanim stracił przytomność, usłyszał jeszcze syk zasuwanych drzwi i głos:

– Zostaw ją w spokoju. To ja zabiłam mojego męża.

 

***

 

„Raz ułożony puzzlart możesz powiesić na ścianie, możesz też schować na półkę i zapomnieć o nim, a możesz wrócić do początku i ułożyć go jeszcze raz, delektując się każdym elementem i wyłapując drobiazgi, których nie zauważyłeś za pierwszym razem”.

fragment oryginalnej instrukcji do puzzlartu „Pluto”, wyd. Phantastico, 2182

 

***

 

Ocknął się na krześle. Spróbował wstać. Bezskutecznie. Nie dość, że czuł się bardzo słabo, to siedział z rękoma i nogami mocno przywiązanymi do mebla, a w ramieniu tkwiła igła medibota. Przez chwilę patrzył na cienką rurkę, tłoczącą bezbarwny płyn do jego żyły. Nie potrafił powiedzieć, co właściwie tu zaszło. Podniósł wzrok wyżej. Wciąż znajdował się w pracowni informatycznej. Interfejs, przez który Panna D. rozmawiała z żywodźwigami, pulsował zielonym światłem, a ona sama wchodziła właśnie do długiego, przezroczystego pudła przy ścianie. Spokojna, jakby nic się nie stało. Jakby wcale jej nie zaatakował i jakby nic nie powiedział.

Nawet na niego nie spojrzała. Położyła się i delikatnie zamknęła wieko. Ktoś ukląkł przy jej głowie.

– Wendy! – chciał krzyknąć, ale gardło odmówiło posłuszeństwa. Zarzęził cichutko, szum wentylacji skutecznie go zagłuszył. Patrzył, nie mając pojęcia, co właściwie widzi. Wyprostowana Dziewczynka leżała bez ruchu w szklanej trumnie. Wyglądała jak martwa. Alla Kuramo, którą rozpoznał dopiero, gdy wstała, odwróciła się do niego.

– Co tu się dzieje? – wydusił z siebie cichy szept. Alla zdjęła z nosa okurany, odgarnęła z czoła niesforny lok, sięgnęła po krzesło i usiadła na nim okrakiem, dokładnie naprzeciwko Petera.

– Dziewczynka się poświęciła i ratuje naszą kolonię.

– Jak ratuje, skoro leży w…

– To na wypadek, gdyby się nie udało. Jeśli żywodźwig z jej świadomością zostanie zniszczony, wystarczy po prostu ją wybudzić. Nie może świadomie funkcjonować w dwóch kopiach, a ciało biologiczne niszczy się pierwsze. Widziałeś przecież Małą Księżną.

Otworzył usta i zamknął je z powrotem. Nie mógł się na nią rzucić jak parę chwil temu na Pannę D. Czuł dziwną słabość. Nawet gdyby nie był związany, nie podniósłby się. Śnił? Po latach poszukiwań ona w dwóch zdaniach dała mu odpowiedź na niemal wszystkie pytania. Tak po prostu.

– To ty? Dlatego bomba anihilacyjna, żeby nikt się nie zorientował? W taki sposób w ciele androida zabiłaś profesora? Dlaczego?

– Bo był ślepy. Oszczędziłam mu nieskończonej wegetacji jako ofiara własnego wynalazku. Dla jego dobra.

– A nasze wszczepy? Opracowałby sposób, jak je usunąć, gdyby żył trochę dłużej.

Parsknęła.

– Jesteś naiwny. Kolonizacja od początku zakładała bilet w jedną stronę. To część eksperymentu, jak ludzie się odnajdą na dalekiej, obcej planecie, zdani praktycznie na siebie. Z planet pozasłonecznych przecież nie będziemy wracać. Szefowie projektu planowali powiedzieć o wszczepach po pięciu latach i setkach wysłanych kolonistów, udając, że o niczym nie wiedzieli, ale puściłam przeciek wcześniej.

– Bohaterka – zadrwił. – Jakim cudem udało ci się przedostać, ukrywając tożsamość? Musiałaś przejść wszystkie procedury, szkolenia.

– Nie musiałam. Tworzyłam oprogramowanie dla kolonii, najpierw pod szyldem męża, później już jako Alla Kuramo. Wpisałam do projektu siebie i Virginię. Wiem, że lubiła z tobą rozmawiać i bardzo cię ceniła. Cierpiała na dwubiegunówkę, co skrzętnie usunęłam ze wszystkich możliwych akt. Jeśli czułeś się odpowiedzialny za śmierć Virginii O’Flow, to już nie musisz. Ja byłam pierwszą i jedyną przyczyną tego, co zrobiła.

– Właściwie dlaczego mi to mówisz?

– Powody są dwa – odparła, jakby tego właśnie pytania się teraz spodziewała. – Wieczna Dziewczynka postawiła taki warunek. Chciała, żebym ci wszystko opowiedziała i nawet to, że próbowałeś ją zabić, nie zmieniło jej zdania. Drugi to taki, że nikomu o niczym nie powiesz, bo wkrótce cię z nami nie będzie, Peter. Zostaniesz kolejną ofiarą Plutona.

Pobladł i powoli zaczął kojarzyć, że ta dziwna słabość i podłączony obok medibot nie są przypadkowe.

– Jak to?

– Nie mogłam ryzykować, że coś zrobisz Dziewczynce, była naszą jedyną nadzieją. Gdy wysłała mi wiadomość, że próbujesz ją zabić, zerknęłam w podgląd pracowni i wiedziałam, że nie żartuje. Część twoich wszczepów przestała działać, tylko to mogłam zrobić od ręki.

– Czyli tak po prostu, jednym ruchem palca czy nawet gałki ocznej, skazałaś mnie na śmierć. Choć w świetle tego, co zrobiłaś z mężem, nie powinno mnie to dziwić.

Uśmiechnęła się zawadiackim uśmiechem, jakiego nigdy u niej nie widział. Pomyślał, że jednak słabo znał swoich pacjentów.

– Nie, Peter. Na nic cię nie skazałam. Spełnię twoje marzenie. A nawet więcej. Dam ci wybór.

– Jaki mogę mieć wybór w tej sytuacji? – parsknął. – Przerobisz mnie na puzzlart?

– Wyślę cię na Ziemię, do syntetycznego ciała, tak jak Małą Księżną. Wrócisz do domu, będziesz mógł ją spotkać i w końcu powiedzieć wszystko, czego nie zdążyłeś.

Zamknął oczy. Wszak po to pani Hensold szukał, o powrocie marzył od lat. Jeszcze niedawno chciał zań oddać wszystko, choć wciąż nie wiedział, czy to dobra cena. W obecnym położeniu nie wydawała się wygórowana.

– A ten wybór… jaka jest druga możliwość?

– Jeśli Dziewczynka opanuje żywodźwigi, będę mogła cię wysłać do jednego z nich, tak jak ją przed chwilą. Będziecie we dwoje opiekować się kolonią i mieć tylko siebie na wieki.

– Wątpię, żeby po tym wszystkim pragnęła mojego towarzystwa.

– To był jej pomysł.

Przełknął głośno ślinę. To brzmiało prawie jak…

– Oczywiście, możesz też zwyczajnie umrzeć, we własnym ciele – dodała. – Przemyśl dobrze decyzję, bo nie będzie odwrotu. Medibot podtrzyma twoje funkcje życiowe przez trzy ziemskie doby, później uszkodzone wszczepy przedostaną się do witalnych organów, zabraknie ich w płucach, a ty w najlepszym wypadku zaczniesz się dusić. Czy masz jakieś pytania?

Chwilę jeszcze analizował w myślach, po czym skinął głową.

– Mam jedno.

– Tak?

– Jak brzmi twoje prawdziwe imię?

Uniosła brwi.

– Czemu o to pytasz? Nie lubię go używać.

– Wiem. Bo nie ma zdrobnienia.

Przez moment sprawiała wrażenie zaskoczonej. Przeczesała dłonią włosy.

– Dziewczynka wspominała, że przeprowadziłeś solidny research. Zdrobnienie wymyśliła mi Virginia i właśnie pod nim mnie znasz.

Zmrużył oczy i spróbował odetchnąć głębiej. Nie był w stanie, jakby gruba pętla zaciskała się wokół płuc.

– Alla… Alice – wyszeptał. Z pamięci wygrzebał podpis na puzzlarcie. Pasowało idealnie. – Więc profesor miał rację. Jakie to uczucie było zabić jego i poniekąd siebie, w sztucznym ciele?

– Siebie? Banalne. Jak wyłączenie urządzenia z prądu. W jednej chwili stałam tam, patrząc na męża i na licznik detonatora bomby anihilacyjnej. A potem po prostu się obudziłam w kapsule, w swoim domu, z Virginią u boku. Zabicie męża było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Ale zrozumiał i wybaczył.

Peter zakaszlał. Znów kilka kropel krwi poszybowało w powietrze. Płyn w rurce przesuwał się powoli, hipnotyzująco.

Dziwne drętwienie wiązało kończyny, a świadomość momentami odpływała. Nie był już pewien, czy ta cała rozmowa nie jest tylko majakiem z niedotlenienia. W przebłyskach powiązał oczywiste fakty. Tyle razy przeglądał tę nagraną rozmowę i nie skojarzył głosowego połączenia z niechęcią Alli do pokazywania się na wizyjnych. Szukał nieistniejącego imienia i nie wpadł na prosty trop. No i to, że miała nieograniczony dostęp do systemów, jedyna panowała tu naprawdę nad wszystkim. Czy Wieczna Dziewczynka wiedziała od początku? Czy dowiedziała się tuż przed nim? Czy naprawdę chciała razem spędzić wieczność? Czy kiedykolwiek ją o to zapyta?

Gdzieś na obrzeżach South Plateau City jeden z żywodźwigów wysłał dziesiątki pakietów energetyczno-informacyjnych. Po kilku minutach (a może godzinach? czas w tym ciele biegł zupełnie inaczej) nadeszła odpowiedź. Pożar wewnątrz Evenaar, uszkodzony moduł reaktora, reakcja termojądrowa wygasła z powodu wychłodzenia plazmy. Miasto jest martwe, ale nie ma zagrożenia eksplozją.

Alla spojrzała na ekran konsoli i odetchnęła z ulgą.

– To wiadomość od Dziewczynki? – Peter na chwilę się ocknął z tego dziwnego stanu.

Skinęła lekko głową.

– Nie jest aż tak źle, jak przewidywały najgorsze scenariusze.

– To dobrze. Ze mną spełni się raczej ten gorszy. Zostało mi mniej, niż mówiłaś.

Spojrzała na niego i na wskazania medibota.

– Nie bój się, masz jeszcze czas, by dokonać wyboru.

– Nie boję się – odparł. W wyobraźni zobaczył doskonale znany obraz poszarpanych skał, skąpanych we mgle. Charon nad nimi czekał cierpliwie. Peter uśmiechnął się do niego po raz pierwszy w życiu. – Podjąłem decyzję.

 

Koniec

Komentarze

Widziałeś przecież Małą Księżną. ← chochlik?

 

Chyba zrozumiałem dlaczego/za co takie piórko.  Podziwiam. yes

 

Bardzo dziękuję za przeczytanie i pierwszy komentarz :) Złote piórko jest po prostu za publikację w Nowej Fantastyce :)

W kwestii przytoczonego zdania, nie bardzo widzę, gdzie tam jest błąd. “Widziałeś – kogo? co? – Księżną”. Wg. słownika taka jest poprawna forma biernika rzeczownika ‘księżna’. Chyba, że czegoś nie widzę? :)

Ja bym napisał Widziałeś przecież Małą Księżnę, jak dziewczynkę, kobietę, ale jestem prosty zwierzak, więc sorry.

Z tego, co widzę, obie formy są poprawne :) Przy okazji zwróciłeś uwagę na ciekawostkę polonistyczną, bo w sumie ‘widzę księżną’ ale ‘widzę księżniczkę’ :)

‘Języka polska trudna jest’ :)

Hejo, czytałem to opowiadanie w papierze i nawet dobrze je pamiętam, ale uznałem, że je sobie. odświeżę. Na początku czułem się dość zagubiony, ale potem szybko zostałem porwany przez historię. Podobały mi się różnorakie wstawki. One dopełniają to opowiadanie, wyjaśniają czym jest puzzleart w przystępny sposób, przez co czytelnik nie otrzymuje infodumpa. Ogólnie opko bardzo na plus. 

 

A złote piórka nie były przypadkiem dla opowiadań roku, a srebrne dla opublikowanych, czy cos pomieszałem? 

Pozdrawiam 

Kto wie? >;

Cześć Bellatrix! Środowy dyżurny melduje się przy czwartku! :)

 

Widząc złote piórko byłem w zasadzie przekonany, że opowiadanie będzie bardzo dobre i nie zawiodłem się :)

 

Pomimo długości opowiadania, nawet na moment nie czułem się znużony historią Petera. Bardzo podobały mi się wstawki pomiędzy kolejnymi scenami, w których wyjaśniasz na czym polega Puzzleart. Dużo bardzo dobrych smaczków się w nich znalazło :)

 

Z innej beczki, chyba czas wreszcie zamówić papierową prenumeratę fantastyki, skoro takie dobre opowiadania można tam znaleźć :P

 

Pozdrawiam serdecznie i klikam ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Skryty, bardzo mi miło, że pamiętałeś ten tekst po roku i zechciałeś wrócić :) Dziękuję! Złote piórka to wyróżnienie dla tekstów, które miały swoją premierę w papierowej NF, srebrne piórka to opowiadania docenione przez redakcję NF i oznaczają, że autor srebrnopiórkowego otrzymał zaproszenie do napisania nowego tekstu ‘na papier’. Plebiscyt na opowiadanie roku to inna sprawa – loża NF wybiera 10 najlepszych piórek (brązowych i srebrnych) z danego roku i użytkownicy głosują na swoje ulubione. Zapewne niedługo będzie można się pobawić ;)

 

Witam środowego posterunkowego dyżurnego :) Cieszę się, że się podobało i że znalazłeś parę smaczków (choć smaczków i eggeasterów nawrzucałam ich w ten tekst tyle, że sama czasem się zaskakuję jak to czytam po dłuższym czasie ;))) A papierową prenumeratę polecam!

Chapo bas ! Naprawdę dobry s-f. I nareszcie autor nie powie mi "miałem prawo nic nie myśleć", jak to mi się przydarzyło.

"oddłan" – piękne

Konstrukcja "O ile odczuwał …., ale …" jest błędna. "O ile odczuwał …, o tyle…", lub (od biedy) "… o ile …, to …"albo bez "o ile" – "Odczuwał …, ale…" .

Dłuższą chwilę zastanawiałem się co myślę o przeczytanym właśnie opowiadaniu. Ciekawe podejście do tematu kolonizacji obrzeży Układu Słonecznego. Większość autorów interesuje się planetami wewnętrznymi i księżycami gazowych gigantów, a tu proszę, Pluton. I w dodatku zasiedlany niemal jak Kołyma za Stalina. Ludzie to gatunek pozbawiony skrupułów jednak jest.

Ogólnie: oba kciuki w górę!

Lubię wizualizować i tutaj też wyobraziłem sobie scenerię: monochromatyczny szarością półmrok dniocy, geosynchroniczny Charon, postacie poruszające się skokami – kolejne elementy dozujesz stopniowo wciągając czytelnika w nowy świat w miarę budowania historii. Brawo!

Nb. przez dobrą część opowiadania myślałem, że mrówkowce stały na Plutonie. Dużo kolonistów… Zastanawiałem się jak bardzo ten tłum musi być zżyty, aby każdy dorobił się ksywki. Później oczywiście doszedłem, że obraz zabójstwa pochodził z ziemskiej przeszłości. Albo jam taki niedomyślny (he, he), albo zabrakło wyraźnej wskazówki.

Czy aby na pewno są na Plutonie burze, nie mówiąc o burzach śnieżnych? Gęstość atmosfery jest tam jakieś sto tysięcy razy mniejsza niż na Ziemi. Wiatr zapewne przenosi pył, w tym drobiny wszelakiego lodu, jednak nieprawdopodobne jest, żeby tamtejszy wiatr wywierał niszczące ciśnienie. Pamiętam komentarze do filmu “Marsjanin”, a ściśle do sceny gdy załoga przedziera się przez burzę – oceniono ją jako niemożliwą, choć ciśnienie na Marsie jest tylko sto kilkadziesiąt razy niższe od ziemskiego.

Brakuje mi informacji o sztucznym oświetleniu. Wszczepy poprawiały oddychanie w sztucznej atmosferze wewnątrz bariery, ale nic nie ma o poprawieniu widzenia. No dobra, czepiam się trochę, ale dla pełnego, klimatycznego zobrazowania by się przydało coś o świetle. Z całą pewnością poprawiłoby nastrój kolonistów, nie wspominając o warunkach uprawy roślin. Przecież trawkę hodują pod ledówkami nawet w ciemnych zakamarkach bez jednego fotonu ze Słońca.

A propos przezwisk, bohaterowie nazywali sami siebie, czy otrzymywali od towarzyszy? Jeśli to drugie, to trop Petera dotyczący “Dziewczynki” jest nietrafiony.

Nie rozumiem roli wstawek z puzzlartami. Ozdobniki?

Jak to zwykle u mnie, na koniec garść odniesień do konkretnych fragmentów.

Pięć eterycznych posągów, wyglądających niemal jak żywi ludzie, zdawało się patrzyć na niego z wyrzutem.

Nie pasuje mi połączenie “eterycznych posągów”. Coś jak “zwiewna bryła”. Później się wyjaśniło, że to holorzeźby, ale… Może staram się być zbyt dosłowny. Oba przecinki też bym usunął.

oddłan

Skoro stworzony od wersji fonetycznej, to może “odłan”?

Machnęła ręką i obraz piękności o włosach, przypominających barwą turkus morza, zgasł

Przecinek po “włosach” powinien zniknąć.

Ilość przebijających się głosów przyprawiała o ból głowy.

Raczej “Liczba przebijających się głosów […]”, bowiem są one policzalne.

Skopiowana świadomość nieustannie próbuje aktualizować dane z obu ciał. Splątanie jest na poziomie kwantowym, nie zależy od czasu i przestrzeni.

Co prawda popkultura i niektórzy “naukowcy” twierdzą inaczej, ale splątania kwantowego nie da się użyć do przesyłania informacji. A już na pewno nie do natychmiastowego przesyłania informacji. Splątanie cząstek jest bowiem nośnikiem korelacji, a to nie to samo co informacja.

W ogóle, wszystkich znasz najlepiej, bo przeprowadzasz te rozmowy.

Pierwszy przecinek niepotrzebnie dzieli zdanie.

Profesor Hensold był na wielu, jego żony ani na jednym

“[…] jego żony na ani jednym” – nie lepiej tak?

 

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

SPW, bardzo dziękuję za przeczytanie i skomentowanie :) Racja, zacytowana konstrukcja wyszła niefortunnie :(

 

Tārāntarayātrī, po pierwsze bardzo mi miło, że ‘kciuki w górę’ i że zostawiłeś obszerny, wnikliwy komentarz:) Postaram się, w miarę możliwości, ustosunkować do pytań/wątpliwości.

‘zmyłka’ z miejscem akcji – zostawiłam ‘rządowe laboratorium’, sugerujące, że to jednak jeszcze Ziemia, ale faktycznie, mogłam dać tam jakieś zdanie rozwiewające wątpliwości, że nagranie pochodzi z Ziemi. Mea culpa.

zjawiska atmosferyczne na Plutonie – wg obecnego stanu wiedzy, Pluton posiada atmosferę (głównie azot, z domieszką bodaj czadu i cyjanowodoru), która sublimuje/resublimuje w zależności od temperatury. Z tego, co się doszperałam (m.in. tu: https://www.windows2universe.org/pluto/lower_atmosphere.html ), to chmury/burze nie są wykluczone, oraz, jak wspomniałeś, istnieją tam wiatry zdolne porywać i nieść zamrożone drobiny z powierzchni. Zdaję sobie sprawę, że plutońska ‘burza śnieżna’ to nie jest to samo, co ziemska. Z tą ‘burzą śnieżną’ bardziej chodziło mi o analogię do burzy piaskowej.

oświetlenie – w pomieszczeniach mają sztuczne (w jednej z pierwszych scen bohaterka włącza światło: ‘Gestem dłoni rozświetliła pobłysk wiecznej dniocy. Po pokoju rozlało się ciepłe, łagodne i jasne światło’), natomiast na zewnątrz panuje “dnioc” – rejon Plutona, gdzie widać dokładnie połowę Charona to okolice południowego bieguna, Słońce tam wschodzi/zachodzi w cyklu ponadstuletnim. Oświetlenie w pełnym słońcu na Plutonie wygląda mniej-więcej jak ziemski zmierzch.

przezwiska – nie precyzowałam, czy bohaterowie wybierali sobie przezwiska sami czy otrzymywali je na podstawie posiadanych cech, natomiast nawet w przypadku opcji 2, Wieczna Dziewczynka świadomie i celowo zatrzymała rozwój swojego ciała na etapie dziewczęcym (”wszyscy milcząco zakładali, że przeszła dość szybko reprogramowanie DNA oraz zabieg wydłużenia telomerów. Chyba każdy prędzej czy później się nań decydował, niewielu ludzi godziło się na starość. Panna D. nie zgodziła się nawet na pełną dojrzałość”), więc wniosek Petera nie jest tak całkiem bez sensu ;)

wstawki o puzzlartach – to gra z czytelnikiem. Niektóre zawierają subtelne podpowiedzi, wskazówki do interpretacji, nawet spoilery ;), ale nie wszystkie. Nie mogę niestety wprost wyjaśnić ich roli, bo “trzeba je ułożyć samemu, żeby zrozumieć” ;)

 

W kwestiach językowych, przyznaję, w zacytowanych fragmentach mogłam użyć lepszej wersji. Mój betujący zwrócił mi uwagę na te ‘eteryczne posągi’, ale niestety, akurat tu się uparłam :)

 

jeszcze raz, serdecznie dziękuję i pozdrawiam.

Ależ to ja dziękuję za ciekawe i niebanalne opowiadanie! Zwłaszcza, że widać niemałą pracę włożoną w przemyślaną kompozycję przedstawionego świata.

 

Jeśli pozwolisz, to “poza konkursem” bym z Tobą podyskutował o środowisku Plutona. Lubię po prostu takie zagadnienia.

W tamtejszej atmosferze na pewno występują wiatry, a nawet burze, ale daleko im do burz ziemskich. Przy tak niskiej gęstości gazy atmosferyczne nie są w stanie porwać i ponieść drobin większych niż np. pył o ziarnach wielkości mąki. Efekt wizualny jest bliższy mgle i rozmyciu dyfrakcyjnemu obserwowalnym na odległościach rzędu kilometrów, niż kurtynie pyłowej odcinającej widoczność już po kilku-kilkunastu metrach. Ciśnienie wywierane przez takie burze nie byłoby w stanie zakręcić wiatraczkiem ogrodowym, jak sądzę.

Niedawno oglądałem program NASA o lekcjach wyniesionych z programu Apollo. Kwestia regolitu jako niebezpieczeństwa dla misji księżycowych została przedstawiona tak, że w zasadzie tylko najdrobniejszy pył może stwarzać istotne zagrożenie, ponieważ wciska się w najściślejsze nawet uszczelnienia. Na Lunie nie ma co prawda wiatrów, ale pył jest wynoszony przez uderzenia itp., a następnie opada grawitacyjnie w dużych odległościach od źródła. W środowisku Plutona taki wredny proszek przenoszony by był na większe dystanse, a nawet – jak wspomniałaś – sam by sublimował w chłodzie.

Co do jasności dniocy, to touché! Pierdyknąłem się w obliczeniach w głowie o, bagatela, trzy-cztery rzędy wielkości! W zależności od punktu orbity karzełka, maksymalne natężenie światła słonecznego w zenicie powinno wynieść od 53 do 148 luksów (średnio 84lx). Analog depresyjnie pochmurnego dnia na Ziemi. Poprzednio wyszła mi jasność nocy w pełni, he, he.

Ale już “oświetlenie Charonem” nie daje tak dużo światła. Nie robiłem obliczeń, więc optymistycznie założyłem, że natężenie światła odbitego do tego księżyca to jedna tysięczna (dla Księżyca jest to 1:1000000), co daje jasność maksymalną właśnie w okolicach ziemskiej pełni. Ten maks jest najpewniej przeszacowany i wystąpi w dwóch kilkudniowych okresach podczas plutońskiego roku, podziurawionych wzajemnymi zaćmieniami z Plutonem. Wynika to z nachylenia orbity wokół Słońca, ale też nachylenia płaszczyzny obrotu układu planetarnego do ekliptyki. Pobawiłem się trochę “NASA Eyes”.

Ponownie Ci podziękuję, tym razem za ożywczy bodziec do pogimnastykowania szarych komórek.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zagadnienia dotyczące Plutona owszem, są bardzo ciekawe (inaczej nie zainspirowałyby mnie do umieszczenia tam akcji tegoż opowiadania;)). Jeśli chodzi o zjawiska atmosferyczne, to nie zagwarantuję, jak tam jest naprawdę i czy moja fikcja literacka miałaby szanse się sprawdzić (choć tu dość asekuracyjnie bohaterka uważa, że te burze śnieżne nie powinny być odpowiedzialne za potencjalne uszkodzenia;)), ale w kwestii możliwości istnienia, to opierałam się głównie na dwóch faktach: 1) atmosfera Plutona zamarza i opada na powierzchnię w nocy/sublimuje w dzień, następują migracje w związku z różnicą temperatur. 2) Wiatry plutońskie są w stanie wpływać na ukształtowanie powierzchni (np. tworzenie wydm). Jeśli interesuje Cię temat modelowania plutońskich wiatrów, to mogę podrzucić link do ciekawego artykułu na ten temat.

W kwestii ‘oświetlenia Charonem’ to sonda New Horizons robiła zdjęcia nocnej strony Plutona, oświetlonej tylko Charonem i coś dało się z nich wyciągnąć (tu link do ciekawego artykułu https://arxiv.org/pdf/2110.11976.pdf ), niemniej w opowiadaniu Charon bardziej robi za efektowną dekorację niż źródło światła ;)

 

Cześć, Bellatrix!

To wyraźnie ten rodzaj tekstu, któremu łatwiej o złote piórko niż dobić do Biblioteki (łatwiej im było o Riwierę niż mamie do Bedonia z nami…). Przy okazji jesteś teraz autorką jednego z najdłuższych i jednego z najkrótszych piórek (Szósta) – a może wręcz bezwzględnie najdłuższego i najkrótszego w historii? Raczej nie czuję się na siłach wszystkiego sprawdzać. W każdym razie świadczyłoby to o jakiejś elastyczności i swobodzie twórczej.

Rozważania o możliwościach funkcjonowania na Plutonie były całkiem ciekawe, chociaż nie zawsze mam odpowiedni nastrój czytelniczy, aby uważniej przyglądać się utworowi pod kątem naukowym. To, co na pewno wzbudziło u mnie wątpliwości, to że według konfliktu napędzającego fabułę bohaterowie byliby właściwie skazani na spędzenie tam reszty życia, co doprowadza ich do rozpaczy i samobójstw. A przecież zarazem istnieje w tym świecie technologia powstrzymania starzenia i mogą tam czekać dość długo, aż ktoś odtworzy idee zmarłego profesora i znajdzie sposób, aby ich bezpiecznie ściągnąć. (Wydaje się zresztą, tak jak to opisujesz, że przeszczep płuc rozwiązałby większość kluczowych problemów).

Wstawki o “puzzlartach” nadają opowiadaniu interesującą kompozycję. Właściwie, po dłuższej chwili od lektury, to zapadło mi w pamięć najbardziej – rozważania, jak interpretować ten wątek. Możliwe, że zupełnie nie trafię w Twoją autorską koncepcję, ale dla mnie to po prostu duże puzzle, które przeszły porządny rebranding, aby nie były już postrzegane jako zabawa dla dzieci i niedojrzałych dziwaków, tylko jako forma sztuki. Byłaby to zarazem, zwłaszcza przy puzzlarcie “N I E M A”, satyra na poziom sztuki współczesnej – bo jeżeli spojrzeć na to z boku, to Dwa czerwone kwadraty na białym tle w stosunku do Powołania świętego Mateusza musiałyby świadczyć o tym, że degenerujemy się jako gatunek.

W istocie jednak (i tu już ostatnia głębia interpretacji, jaką udało mi się tutaj osiągnąć) zapewne jest to nieuchronny dalekosiężny skutek przesunięcia środka ciężkości oceny z bogatych sponsorów na krytyków i wykładowców akademickich. Oraz praktycznego zaprzestania konfrontacji z odmiennymi kulturami (globalizacja – brak owego spojrzenia z boku). Jeżeli możemy dowolnie kreować i odmawiać geniuszu, po cóż zawracać sobie głowę drobiazgami jak trafność przedstawienia, perspektywa, światłocień? Trendy w zamkniętym środowisku (estetyczne, behawioralne, nawet erotyczne) wyradzają się, prowadząc do kwadratów na białym tle i samobójstw. Świetnie rozumiał to Witkacy, ale dla niego ten rozkład wartości aż do czystej formy był jedyną szansą cywilizacyjną ucieczki od totalitaryzmu; może też miał rację.

Tak ujęte rozumienie tematu spajałoby wątki puzzlartów i kolonizacji Plutona – ale nie byłbym gotów założyć się, że ma to cokolwiek wspólnego z Twoim zamysłem.

Językowo tekst wydał mi się dość dopracowany, jeżeli trafiły się jakieś błędy, to nie raziły na tyle, aby wyrwać z toku lektury.

Dziękuję i pozdrawiam ślimaczo!

Ładne, choć trzeba się wczytać, bo nie tylko wiele się dzieje, ale i bohaterów sporo.

Wygląda na to, że nie tak łatwo walnąć wszystkim i zacząć od nowa w innym miejscu, bo mamy niewidzialny bagaż, który tachamy ze sobą, czy tego chcemy, czy nie. Może łatwiej uciec tu, na Ziemi, bo kosmos, choć pociągający, to jednak może być depresyjny. U Ciebie jest tęsknota za tym co zwykle wydaje się tak oczywiste, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak na nas wpływa: słońce, zieleń, kwiaty. Wcześniej czytałam opko Cezarego, u niego bohater był samotny, ale w tłumie, a potem nawet tego tłumu zabrakło.

Bohaterów masz ciekawych i wiarygodnych, może ich zachowania są przeciągnięte, ale w sumie nic dziwnego, biorąc pod uwagę warunki, w jakich żyją. Poszłaś z rozmachem, mamy aż dwie zagadki ;) Fajnie się ze sobą zazębiają.

Puzzlarty też pasują. Nie wiem, czy słusznie, ale wyobrażałam sobie poszczególne elementy bardziej jako emocje niż obrazy, emocje, z których każdy mógł zbudować coś własnego. Ciekawi mnie, czym w takim razie był niepasujący element. Muszę pomyśleć ;)

Podobało mi się :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Bella :)

Powiem Ci bardzo lakonicznie: to jest świetne. Normalnie na poziomie światowym. Jedno z trzech-czterech najlepszych opowiadań, jakie kiedykolwiek na tym portalu przeczytałem. Gratulacje! Ja bym dał dwa złote pióra. Albo i trzy :).

pozdr.

 

Już tylko spokój może nas uratować

Nowa Fantastyka