Ciężkie, ciemne chmury przesuwały się po niebie niesione zachodnim wiatrem, tworząc wrażenie falującego, różnymi odcieniami szarości, morza. Kotłowały się nad doliną Molesbar i porzuconą przed laty osadą na jej dnie, potęgując coraz bardziej gęstniejący półmrok. Trudno było stwierdzić jaka jest pora dnia, słońce nie miało szans przebicia się przez gęsty kożuch otulający tę opuszczoną krainę. Gdzieś na horyzoncie niebo rozświetliło się błyskawicą. Robiło się duszno. Zbliżała się burza.
– Panie, przeszukaliśmy już wszystkie korytarze w tych piwnicach, nic tutaj nie ma… – powiedział jeden z żołnierzy.
– Szukajcie dalej! – rozkazał potężnie zbudowany, wysoki dowódca z cassisem przyozdobionym końskim ogonem. – Macie przetrząsnąć każdy zakamarek tej parszywej krypty! Jeśli wrócimy z pustymi rękoma czeka was łamanie kołem!
Dwunastu żołnierzy ubranych w kolczugi schowane pod biało-czarnymi szatami, rozeszło się trójkami, niosąc tlące się niemrawo pochodnie. Głowy osłonięte wypolerowanymi szyszakami odbijały światło dawane przez ogień. Głowice przypiętych do skórzanych pasów długich mieczy miały kształt, starannie dopracowanej, biało czarnej maski, symbolu ich wiary. Wiary w Bliźniaczego Boga.
Ruszyli w czterech różnych kierunkach od schodów, którymi zeszli do podziemi z poziomu niewielkiej, opuszczonej, drewnianej świątyni usytuowanej nad nimi. Przy ostatnich stopniach pozostał dowódca, który górował wzrostem i potężną sylwetką nad pozostałymi. Jego biało-czarną szatę, zdobiła złota nić biegnąca pionowo od szyi, aż do samego dołu. Na piersi widniała taka sama maska, jak te na głowicach mieczy żołnierzy. Biała część na czarnym polu i odwrotnie druga połowa. Obok niego stała przygarbiona, wątła postać, ubrana w ciemny, znoszony habit z zarzuconym na głowę kapturem.
– Mam nadzieję, klecho – zwrócił się do ponurego towarzysza – że poprawnie odczytałeś inskrypcję i że to ta świątynia! – rzekł twardo zaciskając pięść. – Baron oczekuje pozytywnych rezultatów tego przedsięwzięcia.
– Wszystko się zgadza panie – zasyczał cichym głosem spod kaptura – Jak do tej pory wszystko się zgadza.
– Tak. Opuszczona wiocha z sypiącymi się chatami, drewniana zbutwiała świątynia i zejście do krypty pod ołtarzem. Problem w tym, że nic tutaj nie ma! – dodał stanowczo, podirytowany. – Gdzie jest ten zasrany kielich?!
– Naczynie panie… Naczynie… Spokojnie… Spokojnie, wkrótce je znajdziemy – odparł klecha, nerwowo gestykulując drżącą ręką. – Widziałeś, panie, te malowidła w świątyni? Te zdobienia, witraże i posadzki? Naczynie tutaj jest. O tak, na pewno tutaj jest.
– Gówno mnie obchodzą pogańskie bazgroły i bohomazy na ścianach. To nie jest ekspedycja krajoznawcza. Baron oczekuje efektu i ja mu ten efekt dam. Albo w postaci kielicha, naczynia, czy jak sobie tam chcesz to nazwać, albo ochotnika do tortur – Spojrzał na niego z pogardą. – Wy kapłani… tfu… – Splunął pod nogi zakapturzonego.
Na zewnątrz robiło się coraz bardziej pochmurno i szaro. Z każdą chwilą półmrok powoli ogarniał świat i przygaszał resztki dziennego światła. Zmierzchało. W krypcie panowały ciemności, z kamiennych sufitów zwisały pajęczyny. Korzonki, którym w jakiś sposób udało przebić się ściany pięły się po nich w różnych kierunkach. Wszystko było pokryte grubą, lepką warstwą kurzu, a wilgotne, śmierdzące stęchlizną powietrze sugerowało, że nikt od wieków tu nie zaglądał. Jej korytarze rozchodziły się krzyżem w czterech kierunkach od schodów, przy których stali dowódca i klecha. Nie była duża, doskonale widzieli światła pochodni niesionych przez przeszukujących ją żołnierzy. Żołdacy powoli zaczęli wracać z nietęgimi minami.
– Nic… – powiedział jeden z trójki wracającej z północnego korytarza szorując wzrokiem po posadzce jakby szukał zgubionej przed chwilą monety.
– U nas też… – zawtórował mu kolejny, wracający z południowej odnogi.
– Panie… nic tutaj nie ma… – powiedział następny.
Ludzie z ostatniej trójki nie odzywali się widząc rosnącą wściekłość dowódcy.
– Durnie! Czy wszystko muszę robić sam!? – wrzasnął zirytowany po czym odepchnął na bok człowieka stojącego mu na drodze, zabrał mu pochodnię i ruszył korytarzem przed siebie. – Klecho! Idziesz ze mną! – powiedział po czym pociągnął go za habit.
Zakapturzona postać ruszyła posłusznie koślawym krokiem za nim.
Ściany krypty wyłożone były starym popękanym, sypiącym się piaskowcem. Popadająca w ruinę piwnica, bardziej nadawała się na przechowywanie warzyw, niż na miejsce godne pochówku. Trzymając pochodnię w prawej, wyciągniętej przed siebie dłoni, szedł szybkim krokiem, a z każdym kolejnym wściekłość w nim rosła. Doszli do końca korytarza. Był ślepy. Nie było tutaj kompletnie nic. Kończyła go ściana identyczna jak te, wzdłuż których szli. Rosły, barczysty, żołnierz podszedł do niej i zastukał dłonią w kilku miejscach szukając głuchego odgłosu, który mógłby sugerować ukryte przejście. Nic. Popatrzył wymownie na zakapturzonego kuternogę, który właśnie dokuśtykał do niego. Kapłan widząc w świetle pochodni minę żołnierza głośno przełknął ślinę.
– Zacznij się oswajać z myślą o wizycie w lochach – powiedział dowódca po czym chwycił klechę za szyję dłonią schowaną w skórzanej, nabijanej ćwiekami na kostkach rękawicy. Przycisnął do bocznego muru i uniósł bez najmniejszego wysiłku. – Mam ci skręcić kark teraz, czy wolisz atrakcje kazamatów? Nasz kat z przyjemnością z tobą zatańczy.
– Pppaaanie – wysyczał zakapturzony – litości…
Żołnierz cisnął nim, jak kukłą, o ścianę kończącą korytarz. Ten odbił się od niej niczym worek trocin i osunął bezwładnie na posadzkę. Dowodzący oddziałem zbliżył się do niego, by wymierzyć mu solidnego kopa zakutą w nagolennik nogą. Klecha siedział oparty o ścianę, gotowy przyjąć cios. Obok niego znajdowało się delikatne zagłębienie w podłodze. Żołnierz zbliżył światło pochodni i zauważył, że wgłębienie to tak naprawdę niewielkie korytko przypominające te, które na ulicach miast służą do odprowadzania deszczówk. Poświecił w głąb korytarza, którym przyszli. Korytko biegło w tamtą stronę, zapewne aż do schodów. Zbliżył pochodnię do ściany, o którą opierał się klecha. Było na niej miejsce na pochodnię. Zaryzykował. Włożył pochodnię w żelazny uchwyt. Nic się nie stało. Zaklął siarczyście. Próbując wyciągnąć pochodnię pociągnął ją w dół. Uchwyt się przechylił uwalniając ze ściany ciecz, której wąska strużka spłynęła gęsto po wyrzeźbionym w murze wąskim rowku w stronę korytka na podłodze i popłynęła z wolna w stronę schodów. Nachylenie korytarza było niewielkie dlatego w ciemnościach nie odczuli i nie zauważyli go wcześniej.
– Dormes, Miradon, Pavento! – krzyknął rozkazująco w kierunku oddziału i ruszając w ich stronę.
Gdy po chwili do nich doszedł zapytał, dość spokojnie, jak na stan swoich nerwów, o to, czy na końcu każdego korytarza było mocowanie na pochodnie? Wszyscy pokiwali twierdząco głowami. Ponownie zaklął siarczyście.
– Uchwyt jak uchwyt – odezwał się ostatni z wołanej trójki – nic istotnego.
Dowódca zdzielił go w potylicę. Rozległ się pusty metaliczny dźwięk obijanej rękawicy o szyszak żołnierza.
– Piorunem na koniec każdego korytarza barany! Zawiesić pochodnie, pociągnąć je w dół, zadziałają jak dźwignie!
Zrobili posłusznie co rozkazał. Po chwili wszyscy trzej zameldowali z końców swoich korytarzy, że zadanie zostało wykonane. Nadal nic się nie działo. Padł rozkaz powrotu do komnaty ze schodami prowadzącymi na górę do świątyni.
– Czas zacząć przygotowywać tłumaczenia dla barona. Przyda się też jakiś kozioł ofiarny prawda klecho? – zwrócił się szukając wzrokiem wątłej, zakapturzonej postaci. – Gdzie do diabła jest ta kupa łajna? – zapytał zorientowawszy się, że nie ma go wśród zgromadzonych w komnacie.
W tym momencie stało się coś, czego nie spodziewał się żaden z nich. Pochodnie, które zatknęli na żelastwie przymocowanym do ścian na końcach korytarzy rozbłysnęły większym, mocniejszym ogniem, który podpalił korytka wypełnione smolistą cieczą, biegnące środkiem każdego z nich. Ogień sunął wolno w ich kierunku z każdej odnogi. Gapili się na ten spektakl z rozdziawionymi gębami.
Na zewnątrz niebo rozświetliła pierwsza błyskawica i po chwili, gdzieś w oddali zagrzmiało. Wicher poruszał okiennicami zrujnowanych przez czas i pogodę domostw i smagał pozbawione liści gałęzie pojedynczych drzew w opuszczonej osadzie. Pierwsza duża kropla nadchodzącego deszczu spadła w piasek przy wejściu do świątyni.
Ogień z płonących korytek dotarł do komnaty. Rozwidlał się płynąc łukiem w obie strony w kierunku sąsiednich odnóg. Teraz widzieli wyraźnie, że cała komnata ma kolisty kształt, a schody którymi zeszli na dół znajdują się niemalże dokładnie na jej środku. Na ścianach widniały malowidła ukazujące bitwę, a także ludzi na klęczkach oddających pokłony oraz tych stojących w szpalerze przez który kilkanaście postaci szło w kierunku czegoś w rodzaju ołtarza, nad którym czerniał portal. Z jego wnętrza wystawała dłoń.
Gdy dwa płomienie, z sąsiednich korytarzy, spotykały się w połowie drogi, ogień zaczął zmierzać w kierunku środka komnaty. W ich kierunku. Każdy spojrzał pod stopy by sprawdzić czy nie stoi na drodze płomieni. Stłoczyli się ciasno przy schodach.
– Pierwszego, który pomyśli o ucieczce osobiście połechtam po żebrach sztyletem – powiedział groźnie i stanowczo dowódca wyczuwając słabnące morale kilku podkomendnych.
Cztery płomienie uformowały mniejszy okrąg na środku komnaty. Podłoga zatrzeszczała odgłosem trących o siebie ciężkich, kamiennych płyt wzbijając tumany kurzu. Po chwili ich oczom ukazał się sporych rozmiarów, ziejący czernią i smrodem stęchlizny otwór. Bezruch przerwał dowódca podchodząc do otworu jako pierwszy. Nachylił się, przyświecił pochodnią. Widział kilka pierwszych stopni prowadzących w dół. Rzucił pochodnię do środka. Ta zatrzymała się na posadzce, kilkanaście stopni niżej.
– Zdaje się, że to nie koniec poszukiwania skarbów – powiedział sam do siebie. – Dormes prowadź pierwszy, zawsze marzyłeś o przygodach, masz teraz ku temu wyśmienitą sposobność.
– Ależ panie… – zajęczał żołnierz.
– Nie sraj żarem bo sobie rzyć poparzysz! Żołnierz, który boi się zejść do piwnicy, co za czasy!
– To nie jest zwykła piwnica panie – wyjęczał ponownie nominowany do zaszczytów przodownictwa Dormes – te malowidła na ścianach i ognie w podłodze, czort wie co tam siedzi.
– Czyżby opuściła cię wiara? Zapewniam, nic gorszego ode mnie cię tam nie spotka.
Reszta zaśmiała się głupio, Dormes się zmieszał.
– Dalej za mną psie syny! Pamiętajcie o nagrodzie jaka na nas czeka w zamku! – wziął pochodnię od innego żołnierza i ruszył przodem.
Szli gęsiego ostrożnie badając każdy stopień pod stopami. Pochodnia, którą zrzucił kapitan leżała na półce, z której schody skręcały pod kątem prostym w lewo prowadząc dalej w dół. Z każdym krokiem powietrze robiło się cięższe, a mrok coraz gęstszy. Pokonali jeszcze kilka takich półek schodząc głęboko pod ziemię. Za każdym razem schody skręcały w lewo. Stanęli w końcu na kamiennej posadzce pokrytej cienką warstwą piasku. Szybko zorientowali się, że jest to w miarę szeroki korytarz prowadzący w jednym kierunku. Nie mieli już pojęcia w jakim.
Kolejna błyskawica rozdarła nieboskłon, grzmot był już głośniejszy i potężniejszy. Wiatr wiał coraz silniej i z nieba zaczęły spadać coraz większe krople deszczu.
Po krótkim czasie stanęli przed sporych rozmiarów otworem w ścianie w kształcie trapezu. Wyglądało to na drzwi o szerszej dolnej podstawie, zwężające się ku górze. Chłód i wilgoć przeniknęła już przez kolczugi i ubrania łamiąc w kościach i stawach. Czuli narastający strach. Nie wiedzieli dlaczego. Przecież to kolejna piwnica, jak mówił dowódca. Jednak i ten nie już się nie odzywał. Zbadali dokładnie wejście, przyświecili pochodniami. Na jego szczycie widniała płaskorzeźba, popiersie dziwnej postaci. Postaci, której prawa połowa ciała przedstawiała ludzkie oblicze z długimi włosami z uniesioną w bok ręką. Lewa ukazywała oblicze demoniczne, ze szkieletową głową i jednym wykrzywionym w bok rogiem. Z pleców sterczało nietoperze skrzydło. Łapa zakończona szponami wyciągnięta w bok podobnie jak ręka ludzkiej części ciała. Nie podniosło to morale oddziału. Zobaczywszy jednak groźne, posępne spojrzenie dowódcy, postąpili naprzód przez drzwi, wprost w ziejącą, gęstą ciemność.
Wewnątrz zrobiło się jakby jaśniej. Światło niesionych przez nich pochodni odbijało się od ciemnych gładkich, szlifowanych ścian niczym od ciemnego szkła. Zauważyli, że pomieszczenie nie jest małe. Była to okrągła sala, ze sklepieniem w kształcie kopuły, do której szczytu światło pochodni nie docierało. Postąpili kilka kroków naprzód i oto ich oczom ukazała się niewysoka kolumna, na której coś tańczyło niczym płomień na świecy, było jednak ciemne. Ciemne, czarne i chłodne. Falowało nie dotykając kolumny. Światło pochodni załamywało się przy tym odkryciu jakby było przezeń pochłaniane, jakby omijało tę tańczącą cząstkę mroku.
– Rozejrzeć się po komnacie! – rozkazał dowódca – jeśli nie znajdziemy pucharu zwijamy się czym prędzej z tego zadupia. Dość już mam łażenia po podziemiach. Nie jesteśmy krasnoludami żeby taplać się w urobku.
W serca żołnierzy wlało się trochę entuzjazmu na myśl o tym, że będą zaraz zmierzać ku powierzchni. Że jeszcze kilka chwil i będą wracać do domów, do swojego zamku, do ulubionej oberży. Poczuli nawet smak piwa i woń pieczonego mięsa.
– Panie! – zawołał po chwili ten, który odszedł kilkanaście kroków w lewo – tutaj jest jakaś kamienna płyta. Jakby stół. A nie, cholera, to płyta grobowa!
– U mnie też! – rozległ się głos dochodzący z prawej.
– To samo u mnie – powiedział następny.
– Identycznych płyt na kamiennych podestach było trzynaście. Ułożonych symetrycznie w okrąg, niczym promienie odchodzące od kolumny pośrodku, na której majaczyło blade widmo ciemnego płomienia. Dowódca podszedł do jednej z nich. Spróbował pchnąć płytę. Nie ustąpiła. Każda z płyt była delikatnie pochyła w kierunku centrum okręgu. Centrum, w którym tańczyło to czarne coś na filarze. W oczy dowódcy powoli zaczęło wlewać się zrozumienie połączone z grozą wypełniającą jego serce i wnętrzności.
– To nie grobowiec… – rzekł powoli. – To nie są sarkofagi…
– Panie? – Jeden z żołnierzy spojrzał na niego widząc jego przerażenie.
– Nie ma tutaj żadnego naczynia! To pieprzone stoły ofiarne! – powiedział już znacznie głośniej, a gniew mieszał się z rozpaczą w jego głosie – Trzynaście stołów i nas jest trzynastu. Zabieramy się z tego przeklętego miejsca chłopaki, szybko do schodów!
Ruszyli bez mrugnięcia okiem wykonując rozkaz. Zanim jednak zdążyli zebrać się do kupy, na wejście, którym weszli do komnaty, osunęła się z łoskotem ciężka kamienna płyta blokując drogę powrotu. Dopadli do niej tłukąc pięściami, próbując przepchać, podważyć i wyważyć. Wejście było zablokowane.
– To na nic… To pieprzona pułapka…
W tym momencie, jeden ze stojących z tyłu żołnierzy zniknął jakby wchłonięty przez ciemność. Usłyszeli tylko dźwięk uderzającej o posadzkę pochodni, która wypadła mu z ręki.
– Do broni! – krzyknął dowódca.
Kolejny z żołnierzy, stojący najdalej po prawej stronie, wyleciał w górę, jak wystrzelony z katapulty. W miejsce, w którym przed chwilą stał spadł z brzękiem jego miecz.
– Zewrzeć szyk!
Nim to zrobili nie było już kolejnego uczestnika wyprawy. Coś z przerażającą prędkością zabrało go w bok.
– Co się dzieje?! – wykrzyczał jeden z żołnierzy głosem sugerującym podchodzenie żołądka do gardła.
– Miecze w pogotowiu! Uformować krąg! Idziemy w stronę centrum komnaty!
Parli powoli do przodu w szyku, który udało im się zewrzeć. Żołnierze przestali znikać. Doszli do czarnego płomienia, który zaczął falować, jakby smagany lekkim podmuchem niewidocznego i nieodczuwalnego wiatru.
– Mieczeee… – rozległ się, dobiegający gdzieś z góry, przerażający głos, odbijający się echem od sklepienia kopuły.
Jeden z żołnierzy, który za bardzo rozdziawił gębę ze strachu i został krok z tyłu za szykiem został wchłonięty w ciemność zanim zdążyli się obrócić.
– Pokaż się! – wykrzyknął dowódca, któremu mieszanka strachu i wściekłości zaczynała przesłaniać podstawowe funkcję zmysłów.
W odpowiedzi rozległ się tylko ponury, szyderczy śmiech. Ciemność porwała kolejnych dwóch żołnierzy. Jeden spanikował i zaczął biec w kierunku zaryglowanych drzwi. Przebiegł kilka kroków i zniknął jak pozostali.
– Co jest do kurwy nędzy! Co się dzieje?! Co to za obłęd! – krzyknął kolejny żołnierz po czym niewidzialna moc porwała go do góry.
Po kilku chwilach na środku komnaty pozostał już tylko dowódca. Nerwowo rozglądał się raz w lewo, raz w prawo, na oślep wymachując pochodnią i mieczem. W mroku przed nim zamajaczyła postać. Wyraźniejsza z każdym kolejnym uderzeniem jego walącego coraz szybciej serca. Postać ubrana w ciemny, znoszony habit z kapturem na głowie. Znajomy kształt z wolna posuwał się jego kierunku. Nie szedł. Sunął w powietrzu stopę nad posadzką.
– Klecho! – wściekłość wzięła górę nad rozpaczą – Ty skurwysynu! Zapłacisz mi za to! – uniósł miecz i chciał ruszyć szarżą w kierunku zakapturzonej postaci.
Nie zdążył. Mgnienie oka i nienaturalnie wydłużona ręka złapała go za gardziel stalowym, obezwładniającym uściskiem podnosząc do góry.
– Powiedz mi… kapitanie… – wysyczał klecha, innym, zmienionym głosem. Głosem, który wcześniej z góry szydził z pozostałych żołnierzy – mam ci… skręcić kark… teraz? Czy wolisz atrakcje… późniejsze atrakcje…?
– Przysięgam ci – wystękał dowódca łapiąc się rękoma trzymającej go dłoni – że cię zamorduje.
Postać zbliżała się do niego nie zwalniając uścisku. Ręka kurczyła się wraz z malejącą odległością.
– Skręcić… kark… – zbliżył się już na odległość normalnej długości swojego ramienia.
Trupio blade, poprzecinane czarnymi zmarszczkami oblicze patrzyło gorejącymi szkarłatną czerwienią oczami, demonicznie odbijając płomienie porozrzucanych po komnacie pochodni. Oddech miał lodowaty niczym podmuch zimowego wiatru.
– Skręcić… kark… – powtórzył przechylając głowę powoli w prawo, po czym zrobił nią pełny, makabryczny obrót.
Dowódca nie mógł na to patrzeć, nie mieściło mu się to w głowie. Nagle palce i nadgarstek trzymającej go dłoni wykrzywiły się miażdżąc kręgi szyjne i nie zwalniając uścisku. Jego ciało zawisło bezwładnie uwalniając to, co nagromadziły trzewia. Poczuł metaliczny posmak krwi w ustach.
– Musisz… żyć… panie… – to powiedziawszy upiorna postać złożyła go na ostatnim wolnym ołtarzu.
Gdy dowódca się ocknął nie mógł poruszyć kończynami. „To nie był sen”, pomyślał. Leżał głową skierowaną w stronę czarnego płomienia, który teraz wściekle, jakby w podnieceniu, tańczył na filarze. Nogi miał powyżej głowy dzięki czemu widział co dzieje się dookoła. Na pozostałych stołach leżała reszta jego oddziału. Wszyscy żyli, jednak nikt nie mógł się poruszyć. Być może byli sparaliżowani tak jak on, być może skrępowani niewidzialnymi więzami. Przy kolumnie lewitował klecha szemrząc coś w niezrozumiałym języku. Nagle uniósł ręce i rozpoczął inkantację:
– Trzynaście zwiastunów, trzynaście dusz, trzynaście części krwi. Przybądźcie!
Jeden z żołnierzy zawył przeraźliwie jakby przeszyty włócznią. Po chwili dołączyli do niego pozostali tworząc groteskowy, pełen bólu, grozy i rozpaczy chór. Dowódca nie czuł nic. Jego sparaliżowane ciało było błogosławieństwem w tej ponurej chwili. Z ciał żołnierzy zaczęły wyrastać jasnobłękitne, emanujące poświatą, przypominające pajęczą sieć, strugi światła, łącząc się po chwili w jeden większy snop. Przypominało to kiełkujące szybko rośliny, które po chwili spotkały się i związały w całość pnąc się w stronę wariującej ciemności na kolumnie.
Po kilkunastu chwilach pełnych wrzasków konary emanujących światłem drzew równocześnie dotknęły ciemnego płomienia, który automatycznie zaczął chłonąć ich energię i rosnąć. Gęsta ciemność wypełniała jego wnętrze i stale się rozszerzała. Towarzyszyły temu huki, grzmoty i świst przerażającego wiatru. Jasna poświata drzew tworzyła falującą ramę tego czegoś. „To portal”, pomyślał słabnący dowódca.
– Przybądźcie! – wykrzyczała ponownie ponura, zakapturzona postać.
Portal w końcu przestał się rozszerzać. Krzyki ludzi ustały. Coś zaczęło się w nim poruszać tworząc małe, rozchodzące się kręgi, jak krople deszczu uderzające o kałużę. W jednym miejscu czarna energia zaczęła się wybrzuszać, coś wypychało ją od środka, coś próbowało przebić jej błonę jak rodzący się gad. I przebiło. Była to… dłoń. Delikatna, aksamitna dłoń. Przypominająca dłonie elfich dam. Za nią wynurzyła się ręka przyodziana w biel rękawa, a za nią tors, noga, szyja i twarz. Po chwili ukazała się cała postać przyodziana w białą togę. Na jej ramię opadały długie włosy koloru promieni słońca. Postać piękniejsza, niż najpiękniejszy z elfów z błękitnymi oczami. Oczami bez źrenic. Postać, od której biło tak potężne i jasne światło, że wyciskało łzy z oczu dowódcy.
– Trzynaście dusz jako zwiastun waszego przybycia! – zakrzyczał tryumfalnie klecha z wysoko uniesionymi rękoma, a przepiękna postać wyłaniająca się z portalu, na mgnienie oka przeobraziła się w rogatą poczwarę z trupią, gadzią czaszką pełną kłów i błoniastymi, ohydnymi skrzydłami po chwili znów stając się piękną.
– Trzynaście części krwi! – rozległ się dwugłos łączący melodyjne piękne dźwięki rodem z elfich pieśni z trzeszczącym, jadowitym, trującym i budzącym grozę syczeniem.
I zaczęła się rzeź.
Mocne opowiadanie, które pozwala zagłębić się w mrok pradawnej świątyni. Miejscami na prawdę przerażające.
Jako dyżurna czepiam się również pewnych potknięć, ale całość mi się podobała.
Dwunastu żołnierzy ubranych
tak samow kolczugi schowane pod biało czarne szaty, rozeszło się trójkami, niosąc tlące się niemrawo pochodnie.
Ich głowy osłonięte wypolerowanymi szyszakami odbijały światło dawane przez ogień. Głowice przypiętych do skórzanych pasów długich mieczy miały kształt, starannie dopracowanej, biało czarnej maski, symbolu ich wiary.
Usunęłabym pierwsze ich.
Ruszyli w czterech różnych kierunkach od schodów, którymi zeszli do podziemi z poziomu niewielkiej, opuszczonej, drewnianej świątyni usytuowanej nad nimi.
To jest trochę od tyłu opisane. Bo najpierw jest świątynia, a potem schody, a dopiero potem korytarz.
Jego szata, również w połowie biała i połowie czarna, zdobiona złotą nicią biegnącą pionowo od szyi, aż do zwieńczenia na dole.
Przed drugą połowę chyba w, a może w ogóle do przeredagowania.
Albo w postaci kielicha, naczynia, czy jak sobie tam chcesz to nazwać, albo ochotnika do tortur – spojrzał na niego z pogardą. – Wy kapłani… tfu… – splunął pod nogi zakapturzonego.
Ponieważ spojrzał i splunął nie są wypowiedziami powinny być pisane z dużej.
Z każdą kolejną chwilą półmrok przygaszał resztki dziennego światła i powoli, systematycznie ogarniał świat. Zmierzchało.
Podoba mi się do światła????
W krypcie panowały ciemności, z kamiennych sklepień zwisały pajęczyny i korzonki, którym w jakiś sposób udało przebić się ściany. Wszystko było pokryte grubą, lepką warstwą kurzu, a wilgotne, śmierdzące stęchlizną powietrze sugerowało, że nikt od wieków tu nie zaglądał. Jej korytarze rozchodziły się krzyżem w czterech kierunkach od schodów, przy których stali dowódca i klecha.
Tu się trochę masło maśli, bo już nam ciemniało. Poza tym dowódca i klecha już tu stali????
Ludzie z ostatniej trójki nie odzywali się
już nicwidząc rosnącą wściekłość swojego dowódcy.
pociągnął go za habit.
Pociąganie nie jest odgłosem paszczowym.
Zakapturzona postać ruszyła posłusznie koślawym krokiem za nim.
Za dużo opisów dla mnie. I za dużo kuśtykania????
– Zacznij się oswajać z myślą o wizycie w lochach
To zdanie zaczyna się zaraz po wyjaśnieniu co czuł zakapturzony i można odnieść wrażenie, że to jego kwestia.
mieszczańskich substancji
miejskich, chyba że o czymś nie wiem????
kinkiet wydaje mi się za nowoczesny.
Pierwszego, który pomyśli o ucieczce osobiście połechtam po żebrach sztyletem – powiedział groźnie i stanowczo dowódca wyczuwając słabnące morale kilku podkomendnych.
Uciekł zapis dialogu.
Milczenie przerwał dowódca podchodząc do otworu jako pierwszy. Nachylił się, przyświecił pochodnią. Widział kilka pierwszych stopni prowadzących w dół.
Raczej bezruch przerwał, bo nic nie mówi.
W serca żołnierzy wlało się trochę entuzjazmu na myśl o tym, że będą zaraz zmierzać ku powierzchni. Że jeszcze kilka chwil i będą wracać do domów, do swojego zamku, do ulubionej oberży. Poczuli nawet smak piwa i woń pieczonego mięsa.
– Panie! – zawołał po chwili jeden z żołnierzy, który odszedł kilkanaście kroków w lewo – tutaj jest jakaś kamienna płyta. Jakby stół. A nie, cholera, to płyta grobowa!
– U mnie też! – rozległ się głos dochodzący z prawej.
– To samo u mnie – powiedział kolejny żołnierz.
W tym akapicie jest za dużo żołnierzy, jako słów nie postaci.
– Panie? – jeden z żołnierzy spojrzał na niego widząc jego przerażenie.
Jeden z dużej.
– Pokaż się! – wykrzyknął dowódca, któremu mieszanka strachu, grozy i wściekłości zaczynała przesłaniać podstawowe funkcję zmysłów.
Strach i groza są blisko siebie. Generalnie należałoby nieco uprościć opisy, są zbyt kwieciste.
– Skręcić… kark… – powtórzył przechylając głowę powoli w prawo, po czym zrobił nią pełny obrót na
swojejszyi.
W scenie z ręką za dużo jego, poza tym pogubiłam się kto komu skręca.
Leżał głową w stronę czarnego płomienia, który teraz wściekle, jakby w podnieceniu, tańczył na filarze. Nogi miał powyżej głowy dzięki czemu widział co dzieje się dookoła.
Lepiej głową skierowaną w stronę.
Lożanka bezprenumeratowa
Spodziewałem się od początku, że z tym klechą coś nie tak. Ciekawy byłem co to za kielich i dlaczego tak im na nim zależy: czy był tylko drogocennym skarbem, czy miał jakieś nadprzyrodzone moce? Chyba to bez znaczenia, bo okazał się tylko przynętą.
Wciągnął mnie klimat grozy i opisy świątyni. Końcówka mocna i plastyczna, ale od momentu kiedy żołnierze zorientowali się, że otaczają ich ołtarze ofiarne, dalsza treść raczej przewidywalna.
Mocne opowiadanie, które pozwala zagłębić się w mrok pradawnej świątyni. Miejscami na prawdę przerażające.
Jako dyżurna czepiam się również pewnych potknięć, ale całość mi się podobała
Serdecznie dziękuję za wszystkie uwagi. Nieoceniona to dla mnie wartość merytoryczna. Zabieram się do pracy nad poprawkami.
Spodziewałem się od początku, że z tym klechą coś nie tak. Ciekawy byłem co to za kielich i dlaczego tak im na nim zależy: czy był tylko drogocennym skarbem, czy miał jakieś nadprzyrodzone moce? Chyba to bez znaczenia, bo okazał się tylko przynętą.
Co do kielicha/naczynia to zamysł był taki, że to co znaleźli na kolumnie nim było, choć spodziewali się czegoś bardziej przyziemnego. Dusza każdego z nich tworzyła 1/13 części mającej je wypełnić. Zdaje się, że muszę nad tym popracować.
Generalnie opowiadanie to jest małym, mrocznym wstępem do świata, który od kilku miesięcy buduję.
Jeszcze raz dziękuję za uwagi.
Do roboty! :)
Pozdrawiam
Witam!
Pierwsze co mnie pochłonęło, to dialogi – super dobrane, dobrze dopasowane do postaci. Drugą dobrze napisaną rzeczą wg. mnie to opis sytuacji na zewnątrz oraz zjawiska pogodowe. Nie podoba mi się natomiast opis czynności, sposób w jaki postacie coś robią, króluje tam zbyt dużo powtórzeń i chyba miejscami jest tego zbyt dużo. Szczególnie karkołomne są opisy wyglądu postaci, mam wrażenie, że często niepotrzebne – przynajmniej dla mnie nic nie wnoszą.
Niestety dla mnie od połowy już jest to zbyt oczywiste nawiązanie do ostatniego trailera Diablo IV, szczególnie ostatnia scena, jest wręcz opisem tego co mamy w animacji.
Pozdrawiam
Niestety dla mnie od połowy już jest to zbyt oczywiste nawiązanie do ostatniego trailera Diablo IV, szczególnie ostatnia scena, jest wręcz opisem tego co mamy w animacji
Odnalazłem, obejrzałem. Faktycznie masz rację. Bardzo duże podobieństwo, aż mi głupio z tego powodu…
Choć idąc tą drogą, każda scena zapomnianej świątyni, ofiary i sprowadzenia w ten sposób nadprzyrodzonej istoty może być z tą, bardzo dobrą, animacją porównywana.
Dziękuję Ci za cenne wskazówki.
Pozdrawiam
Nieźle opisane dramatyczne losy żołnierzy przemierzających podziemne korytarze świątyni, choć brakło mi wyjaśnienia, czego i po co tak konkretnie szukali. Postać mnicha od początku wydała mi się tyleż podejrzana, co zagadkowa, więc finał opowiadania raczej nie zaskoczył.
Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Ciężko było stwierdzić jaka jest pora dnia… → Trudno/Niełatwo było stwierdzić jaka jest pora dnia…
Dwunastu żołnierzy ubranych w kolczugi schowane pod biało czarne szaty… → Dwunastu żołnierzy ubranych w kolczugi schowane pod biało-czarnymi szatami…
Jego biało czarną szatę, zdobiła złota nić biegnącą, aż do zwieńczenia na dole. → Jego biało-czarną szatę zdobiła złota nić, biegnącą aż do samego dołu.
Sprawdź znaczenie słowa zwieńczenie.
– Mam nadzieję klecho – zaczął kapitan w kierunku swojego ponurego towarzysza… → Mówimy do kogoś, nie w czyimś kierunku. Zbędny zaimek.
Proponuję: – Mam nadzieję, klecho – zwrócił się do ponurego towarzysza…
– Wszystko się zgadza panie – zasyczał cichy głos spod kaptura – Jak do tej pory wszystko się zgadza. → – Wszystko się zgadza, panie – zasyczał cichym głosem spod kaptura. – Jak do tej pory wszystko się zgadza.
– Naczynie panie… Naczynie… Spokojnie… Spokojnie, wkrótce go znajdziemy… → Piszesz o naczyniu, które jest rodzaju nijakiego, więc: – Naczynie panie… Naczynie… Spokojnie… Spokojnie, wkrótce je znajdziemy…
…odparł klecha nerwowo gestykulując drżącą ręką. → Czy klecha odparł nerwowo, czy nerwowo gestykulował?
Pewnie miało być: …odparł klecha, nerwowo gestykulując drżącą ręką.
Z każdą kolejną chwilą półmrok powoli, systematycznie ogarniał świat o przygaszał resztki dziennego światła. → Proponuję: Z każdą chwilą półmrok powoli ogarniał świat i przygaszał resztki dziennego światła.
Czy chwile mogły następować nie po kolei?
…z kamiennych sklepień zwisały pajęczyny i korzonki, którym w jakiś sposób udało przebić się ściany. → Czy dobrze rozumiem, że pajęczynom i korzonkom udało się przebić ściany i teraz zwisały z sufitu? Jakim cudem przemieściły się ze ścian na strop?
-Nic… – powiedział jeden z trójki… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
…nie odzywali się widząc rosnącą wściekłość swojego dowódcy. → Zbędny zaimek – czy byliby pod rozkazami cudzego dowódcy?
…zabrał mu pochodnie… → Literówka.
Popadające w ruinę piwnica, bardziej nadawała się na przechowywanie ziemniaków… → Literówka. Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to ziemniaki?
Proponuję: Popadająca w ruinę piwnica bardziej nadawała się do przechowywania warzyw…
…i podniósł bez najmniejszego problemu do góry. → Masło maślane – czy można coś podnieść do dołu?
Proponuję: …i uniósł bez najmniejszego wysiłku.
…niewielkie korytko przypominające te, które na ulicach miast służą do odprowadzania deszczówki i innych mieszczańskich substancji. → Czy dobrze rozumiem, że deszczówka była substancją tworzoną przez mieszczan?
…uwalniając ze ściany ciecz, której wąska stróżka spłynęła gęsto… → Jak to się stało, że wąska kobieta pilnująca cieczy spłynęła gęsto?
Sprawdź znaczenie słów stróżka i strużka.
…nie odczuli i nie zauważyli go wcześniej . → Zbędna spacja przed kropką.
– Uchwyt jak Uchwyt – odezwał się… → Dlaczego wielka litera?
Dowódca zdzielił go po potylicy. → Dowódca zdzielił go w potylicę.
…przez który szło kilkanaście postaci. Szli w kierunku… → Powtórzenie.
…nad którym czerniał portal, z którego wystawała dłoń. → Powtórzenie.
…ogień zaczął zmierzać w kierunku środka komnaty. W ich kierunku. → Powtórzenie.
W górę wzbiły się tumany kurzu… → Masło maślane – czy coś może wzbić się w dół?
Rzucił pochodnie do środka. → Literówka.
– Nie sraj żarem bo sobie żyć poparzysz! → – Nie sraj żarem bo sobie rzyć poparzysz!
Sprawdź znaczenie słów żyć i rzyć.
Szli gęsiego, jeden za drugim, ostrożnie badając… → Masło maślane – czy można iść gęsiego, nie idąc jeden za drugim?
Jednak i ten nie odzywał się już nic. → Jednak i ten już się nie odzywał.
Postaci, której prawa połowa ciała przedstawiała ludzkie oblicze w długich włosach z uniesioną w bok ręką. → ostaci, której prawa połowa ciała przedstawiała ludzkie oblicze z długimi włosami, z uniesioną w bok ręką.
Bo nie wydaje mi się, aby ludzkie oblicze było ulokowane w długich włosach.
Zauważyli, że pomieszczenie nie jest małe. Była to okrągła kopuła, której ściany zbiegały się gdzieś w górze… → Kopuła to sklepienie, kopuła nie ma ścian.
Proponuję w drugim zdaniu: Była to okrągła sala, ze sklepieniem w kształcie kopuły.
…ukazała się niewysoka kolumna. Kolumna, na której… → Czy powtórzenie jest konieczne?
Może wystarczy: …ukazała się niewysoka kolumna, na której…
…próbując przepchać , podważyć… → Zbędna spacja przed przecinkiem.
Szyk, który zwarli, parł powoli do przodu. → To nie szyk parł do przodu, a żołnierze zwarci w szyku.
…przerażający głos, odbijany echem od ścian kopuły. → …przerażający głos, odbijający się echem od ścian komnaty. Lub: …przerażający głos, odbijający się echem od sklepienia kopuły.
…oblicze patrzyło goręjacymi szkarłatną czerwienią oczami… → Literówki.
…powtórzył przechylając swoją głowę powoli w prawo… → …powtórzył, powoli przechylając głowę w prawo…
…uwalniając to, co ze stresu nagromadziły trzewia. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to stres?
Czy trzewia na pewno gromadzą zawartość ze stresu, czy raczej w stresie ją uwalniają?
…złożyła go na ostatnim wolnym blacie sarkofagu. → Sarkofag to grobowiec w kształcie trumny; z pewnością ma wieko, ale nie wydaje mi się, aby miał blat.
A może miało być: …złożyła go na ostatnim wolnym ołtarzu.
Nagle uniósł ręce do góry i zainkantował: → Masło maślane.
Proponuję: Nagle uniósł ręce i rozpoczął inkantację:
Przypominało to wyrastające korzenie drzew zawiązujące się w pień… → Korzenie nie zawiązują się w pień. Korzenie i pień to dwie różne części drzewa.
-Trzynaście dusz na zwiastun Waszego przybycia! → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
A może: – Trzynaście dusz jako zwiastun waszego przybycia!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy serdeczne podziękowania za poświęcony czas i wykonaną pracę. Chylę czoła, bo było z czym walczyć…
Cenna to dla mnie lekcja i wielkie doświadczenie. Jeszcze raz dziękuję.
Często tak mam, że na siłę próbuję rozbudować zdanie, opis czy dialog co, jak widać powyżej, powoduje tylko niepotrzebne zagmatwanie. Nie tędy droga. Obiecuję poprawę.
Naniosę poprawki i mam nadzieję, że będzie to już wyglądało znośnie.
Pozwolę sobie odnieść się tylko do tego co delikatnie ukłuło mnie w duszę.
Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to ziemniaki?
Proponuję: Popadająca w ruinę piwnica bardziej nadawała się do przechowywania warzyw…
Warzyw faktycznie wygląda zdecydowanie lepiej, jednak nigdzie nie jest napisane, że świat, w którym znajduję się świątynia, to uniwersum równoległe do średniowiecznej Europy. Zdaję sobie sprawę z tego, że należy unikać absurdów, chociaż z drugiej strony…
Przypominało to wyrastające korzenie drzew zawiązujące się w pień… → Korzenie nie zawiązują się w pień. Korzenie i pień to dwie różne części drzewa.
Pełna zgoda. Próbowałem tutaj przedstawić proces kiełkowania drzewa z 13 różnych nasion. Niestety nie wyszło najlepiej. Jak mógłbym to inaczej opisać? Być może powinienem użyć innego porównania niż to nawiązujące do drzewa?
Co do całej reszty, to mam jeden wniosek. Muszę znacznie więcej czasu poświęcić na czytanie tego co napisałem, aby wyłapywać takie kwiatki jak wąska kobieta gęsto spływająca ze ściany.
Pozdrawiam
G.M.
Historia może nie oryginalna, ale całkiem mnie wciągnęła. Przewidziałem zakończenie dosyć szybko, ale to dlatego, że zawsze wypatruję zdrady :) Myślę, że opowieść by tu zyskała na wprowadzeniu dodatkowych postaci.
Klimat mocny, dialogi też mi się podobały. Niektóre opisy jednak psuły lekturę, zdawały mi się przesadnie długie i spowalniające akcję.
Na jego szczycie widniała płaskorzeźba ukazująca popiersie dziwnej postaci.
Może lepiej Na jego szczycie widniała płaskorzeźba, popiersie dziwnej postaci. Popiersie to typ rzeźby, więc płaskorzeźba raczej go nie przedstawia, a po prostu nim jest.
regulatorzy poprawki naniesione, jeszcze raz dziękuję.
Reinee faktycznie, dzięki za uwagę. Poprawiłem.
Rozmyślnie nie chciałem wprowadzać dodatkowych postaci, ale o tym wkrótce.
Co do opisów, to uwielbiam w ten sposób odwracać uwagę, aby po kilku chwilach znów wrócić do akcji. Czasami opisuję coś tak przesadnie, żeby odbiorca mógł fizycznie poczuć zapach kwiatów na mijanej przez bohaterów łące. Zdaje sobie sprawę z tego, że niektórych może to drażnić. Przepraszam i postaram się nad tym popracować.
Pozdrawiam
Bardzo proszę, Gregu, jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. ;)
Warzyw faktycznie wygląda zdecydowanie lepiej, jednak nigdzie nie jest napisane, że świat, w którym znajduję się świątynia, to uniwersum równoległe do średniowiecznej Europy. Zdaję sobie sprawę z tego, że należy unikać absurdów, chociaż z drugiej strony…
Gregu, owszem, nigdzie nie wspomniałeś, kiedy dzieje się Twoja opowieść, jednakowoż przyjęło się, że historie fantasy dzieją się w czasach porównywalnych ze średniowieczem. I kiedy czytam, że żołnierze noszą kolczugi i walczą mieczami, nie bardzo mogę przyjąć do wiadomości, że w piwnicach przechowywali kartofle.
Bardzo rozumiem, że to Twój świat, w dodatku świat fantastyczny i opisywanym bohaterom mogą towarzyszyć najróżniejsze fantastyczne wydarzenia, ale chciałabym też, aby ten świat miał ręce i nogi. I dlatego trudno mi pogodzić się z obecnością ziemniaków (nazwa zresztą dużo młodsza od kartofli) w tym opowiadaniu.
Pełna zgoda. Próbowałem tutaj przedstawić proces kiełkowania drzewa z 13 różnych nasion. Niestety nie wyszło najlepiej. Jak mógłbym to inaczej opisać? Być może powinienem użyć innego porównania niż to nawiązujące do drzewa?
Proponuję: Wyglądało to, jakby kiełkujące równocześnie rośliny nagle splotły się w jedną, która teraz pięła się w stronę wariującej ciemności na kolumnie.
Muszę znacznie więcej czasu poświęcić na czytanie tego co napisałem…
I to jest słuszne postanowienie.
Nie wiem czy o tym wiesz, ale bardzo pomaga odłożenie napisanego tekstu na jakieś dwa, trzy tygodnie. Potem należy przeczytać go uważnie. Będziesz zdumiony, jak wiele usterek dostrzeżesz, pewnie wyłapiesz literówki, powtórzenia, nadmiar zaimków, może zauważysz niezgrabnie skonstruowane zdania, czy luki logiczne. Tę operację można powtórzyć. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe, bo czasem termin nagli i zwyczajnie nie ma czasu na dłuższe leżakowania opowiadania, ale warto sprawdzić tę metodę.
Dobrym sposobem jest też poproszenie kogoś z bliskich/ przyjaciół/ znajomych aby przeczytali Twoje dzieło. Nawet jeśli nie powiedzą szczerze, co o nim myślą – niestety, z obawy aby nie urazić piszącego, bliscy mają ogromne opory przed wypowiedzeniem szczerej opinii – to jest nadzieja, że znajdą jakieś błędy i usterki, które pomogą wygładzić tekst.
W niektórych przypadkach, szczególnie gdy nagli termin, niezłym sposobem jest zmiana czcionki. Patrzysz wtedy na tekst jakby był napisany przez kogoś innego, a wtedy różne niedoskonałości same pchają się przed oczy.
Niestety, są też sprawy, których trzeba się zwyczajnie nauczyć i zapamiętać, np.: prawidłowy zapis dialogów i myśli, czy opanowanie zasad poprawnej interpunkcji.
No i jeszcze, wielce chwalona przez użytkowników – betalista. Poniższy link pozwoli Ci zorientować się, w czym rzecz: http://www.fantastyka.pl/loza/17
A ponieważ jesteś nowym użytkownikiem, mam też wrażenie, że dobrze będzie, jeśli przeczytasz Portal dla żółtodziobów.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Z jednej strony są tu mega powtarzające się motywy, z drugiej są dobrze i wciągająco opisane. Czytało się przyjemnie. Mrok jest dobrze zrobiony, nie jest edgy. Jednak niektóre opisy czynności były trochę zbyt długie i spowalniały fabułę. Jestem kretem jak chodzi o znajdowanie błędów, ale:
Po krótkim czasie stanęli przed sporych rozmiarów otworem w ścianie w kształcie trapezu. Wyglądało to na drzwi o szerszej dolnej podstawie, zwężające się ku górze.
Czy nazwanie drzwi trapezem, a chwilę potem opisanie trapezu, nie jest masłem maślanym?
Trzynaście części krwi!
Części krwi to sformułowanie symboliczne czy nawiązanie do jakiegoś wierzenia? Pytam się serio, nie widzę tego jak można podzielić ciecz na części.
Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.
Nikaszko – dziękuję za opinię.
Trapez to ciekawa figura. Ma dwie różne podstawy, które mogą się różnić minimalnie i chciałem, żeby było jasno wskazane, że otwór drzwi “leży” na tej dłuższej.
Części krwi to sformułowanie symboliczne czy nawiązanie do jakiegoś wierzenia? Pytam się serio, nie widzę tego jak można podzielić ciecz na części.
Faktycznie może wyglądać trochę nieprecyzyjnie. W zamyśle miałem pokazanie sprowadzenia istoty, do którego potrzebna była krew/ciała/dusze trzynastu różnych osób. Litra na trzynaście części bym nie dzielił.
Pozdrawiam
GregMaj
Okey! Dziękuje za wyjaśnienie!
Również pozdrawiam
Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.
Hej!
Eksploracja pokazana w całkiem przyjemny sposób. Stosunkowo typowy motyw szabrowania ruin, co doprowadziło do zguby żołnierzy. Już w momencie zniknięcia klechy można było się domyślić, że okaże się głównym przeciwnikiem, ale nie zmienia to faktu, że nawet taki drobny plot twist nadał tekstowi trochę więcej koloru (albo mroku :D).
To, co można najbardziej poprawić to stylistyka (nie będę jednak wskazywał konkretnych fragmentów, bo nie chcę się wygłupić – sam nie jestem jakimś mistrzem, ale jako beta postaram się Tobie pomóc jak najbardziej potrafię :3).
które na ulicach miast służą do odprowadzania deszczówk.
Deszczówki oczywiście ;)
A nie, cholera, to płyta grobowa!
To jest sprawa, która mnie zastanawia za każdym razem, jak piszę coś Baśniowcowego.
Cholera została raczej odkryta w czasach zbliżonych XXI wiekowi. Czy w Twoim uniwersum ludzie znali tę chorobę? Jeśli nie, to według mnie lepiej zmienić to na coś bardziej pasującego do świata. :)
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Powiem tak. Mam nieskończoną wyobraźnię dlatego śmiem parać się tą Fantastyczna profesją, lub choć próbuje.
Bez problemu zwizualizowałem sobie całą scenę i to ze szczegółami. To mnie przekonuje do twojego tekstu.
Technicznie zawsze można coś poprawić.
Wieczny, dziękuję Ci za Twą nieskończoną wyobraźnię :)
Nad techniką pracuję, że aż się dymi, więc efekty powinny się pojawiać.
Pozdrawiam.
BarbarianCataphract dziękuję.
Nad stylistką, oczywiście pracuję:)
Twoje uwagi na Becie są dla mnie nieocenioną pomocą.
Pozdrowienia.