- Opowiadanie: bruce - Odrodziny

Odrodziny

Witam serdecznie. Dziękuję za jeszcze jedną możliwość zaistnienia w tym Arcyciekawym Konkursie. Tytuł urzekł mnie od samego początku i zdecydowałam się na jego potrzeby przerobić nieco mój skromny tekst z elementami grozy, który powstał ponad 20 lat temu. Z góry przepraszam za wszelkie niedociągnięcia. Dziękuję tym z Was, którzy zechcą odwiedzić ten wpis i poświęcić czas na lekturę. Pozdrawiam serdecznie. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Odrodziny

Narodziny kolejnej córki węgierskiego pastora Jerzego przyjęto z radością, choć nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, ile zła może wyrządzić ta przeurocza dziewczynka. Była połowa XVI wieku, a zaledwie kilkuletnia Liza już zdumiewała najbliższe otoczenie nagłymi wybuchami niepohamowanego gniewu i agresji. Ślub piętnastolatki z księciem Ferenczem Nádasdym przyniósł niemałą rewolucję na zamku w Sárvár, bo odtąd to tam dawała upust swemu trudnemu charakterowi.

Nieobecność małżonka, spędzającego kolejne lata na wojnach z Turkami, a także jego rychła śmierć dały młodej księżnej pole do działania. Sprowadzając na zamek zdziwaczałą ciotkę-wiedźmę Klarę, śliczna Liza rozpoczęła prawdziwe rzezie, dokonywane na służących za najmniejsze nawet przewinienia. Pragnąc zażegnać nudę, zachować urodę i młodość oraz znaleźć ujście dla swych żądz, zaczęła wymyślać coraz nowsze i okrutniejsze metody zadawania bólu służącym. Specjalnie konstruowane machiny tortur miały dokonywać zbrodni w sposób powolny. Przysłuchująca się krzykom ofiar władczyni zażywała kąpieli w ich krwi, co rzekomo miało zapewnić jej wieczną urodę i pozbycie się jakichkolwiek zmarszczek, zatrzymując proces starzenia.

Te dążenia stały się obsesją pięknej Lizy, która widokowi cierpiących ofiar przyglądała się z prawdziwą przyjemnością.

– Będę piękna – powtarzała z lubością.

– Na wieczność, księżno! – potwierdzała wiedźma.

Kąpiele we krwi odbywały się codziennie, bo czarownica wmówiła księżnej, że jest to starożytny rytuał, który nie tylko ją odmłodzi, ale pozwoli przejąć duchowe i cielesne cechy zamordowanych osób. Nic zatem dziwnego, że ofiarami stawały się również przedstawicielki rodów szlacheckich. Krew z jej zamku ściekała do podziemi, potem dalej, rzeką i jej dopływami, wchłaniana przez glebę okolicznych terenów. Wyrastające w pobliskim lesie drzewa poiły swe korzenie zakrwawioną wodą z ziemi. 

***

Minęło dwieście lat. W pobliskich lasach często prowadzano ścinkę drzew, które wysyłano do tartaków. Drewno to było wyjątkowo silne i bardzo trwałe. W dodatku miało drobne, nieznaczne ślady czerwieni, na które nikt jednak nie zwracał baczniejszej uwagi. Z desek wyrabiano przeważnie parkiety okolicznych, bogatych domów. Co jakiś czas w bogatej kamienicy z takimi deskami zdarzały się tajemnicze zgony osób (głównie młodych dziewcząt) tam mieszkających, jednakże śledztwa w tej sprawie w końcu umarzano z braku dowodów.

***

Mijały kolejne stulecia. W kamienicy budapesztańskiej na piątym piętrze zamieszkała samotna matka z dwojgiem małych, kilkuletnich dzieci. Od początku zwróciła uwagę na wyjątkowej urody parkiet ich mieszkania. Miał barwę mahoniową, lekko zabawioną czerwienią o pięknym odcieniu.

Pierwszej nocy zbudziły ją niepokojące odgłosy cichego płaczu, dobiegające z parteru. Doszła tam po omacku, gdyż oświetlenie nagle przestało działać.

Zobaczyła wiązkę światła, dobywającą się przez szparę drzwi mieszkania, które wcześniej uważała za całkowicie puste. Z zaciekawieniem podeszła bliżej i nagle przerażona ujrzała strugę krwi, wylewającą się na podłogę, wprost pod jej nogi. Zanim zdążyła przyjrzeć się bliżej temu, co działo się w pomieszczeniu, drzwi mieszkania błyskawicznie otwarły się przed nią. Kobieta krzyknęła, wciągnięta siłą do środka przez kościste ręce wiedźmy. Odrodzona czarownica zakatowała ją na śmierć. Przeraźliwy krzyk, a potem łkanie rozdzierały ciszę. Zagłuszył je rechoczący śmiech. To okrutna Liza powstała właśnie z grobu i znowu zadawała z lubością męki niewinnym ofiarom.

Nazajutrz zbudzone i wystraszone dzieci szukały bezskutecznie rodzicielki. Cisza i pustka ogromnego, złowrogiego budynku, to jedyne, co zastały. W nocy zeszły po omacku do mieszkania na parterze, z którego dochodziły przytłumione odgłosy. Nagle rozległ się rechotliwy śmiech odrodzonej, krwawej Lizy. Dopiero po kilku miesiącach dalsi krewni zawiadomili służby śledcze o braku kontaktu z matką i jej dziećmi. „Rodzina zniknęła w tajemniczych okolicznościach” – takim wpisem ostatecznie, po krótkim śledztwie, policja zakończyła dochodzenie w sprawie ich zaginięcia.

***

Kolejnymi lokatorami dziwnego budynku z mahoniowym parkietem w pomieszczeniach budapesztańskiej kamienicy byli zagraniczni turyści. To dwa młode, bezdzietne małżeństwa z Czech, które wynajęły tu mieszkania na drugim piętrze. I one zachwycały się pięknymi, czerwono zabarwionymi podłogami w całym budynku. I one zostały zbudzone dziwnymi odgłosami już pierwszej nocy. Jedna z młodych żon próbowała walczyć z tajemniczą siłą, wciągającą męża, ją i przyjaciół do rozświetlonej izby z klatkami kaźni. To tylko zdenerwowało odrodzoną księżną, która dodatkowo skazała buntowniczkę na wymyślne męki.

– Kim jesteś? – pytała ofiara.

– Ha-ha-ha! Kim ja jestem? – zawołała z szyderczym rechotem księżna. – Odrodzonym pięknem!

Śmiech Lizy dobiegał z parteru i przechodził wszystkie kondygnacje budynku. Parkiet poszczególnych mieszkań stawał się coraz bardziej czerwony.

 

Wkrótce zła sława i tajemnicze zaginięcia kolejnych mieszkańców kamienicy stały się tematem lokalnej prasy oraz… atrakcją turystyczną. Każdy chciał zobaczyć słynny dom śmierci, jak o nim pisano. Budynek zaczęto prezentować coraz częściej w mediach. Nie kojarzono jednak tajemniczych zniknięć z postacią dawno zmarłej, a obecnie odrodzonej krwawej księżnej Lizy, jej pomocnicami, służbą i zabarwionym krwią drewnem z lasu. Kolejni lokatorzy ginęli w niejasnych okolicznościach już w pierwszych dniach po zameldowaniu.

***

– Sprawa tego domu jest zamknięta! Już nikt o nim nie zamierza czytać – powiedział niechętnie redaktor naczelny. Mimo to Eliza za wszelką cenę chciała zabłysnąć w lokalnej gazecie nowym artykułem o rzekomej klątwie, zbierającej przerażające żniwo. Czuła, że uda jej się rozwiązać zagadkę tajemniczych zgonów.

Upierała się tak długo, aż wreszcie uzyskała zgodę.

– Najwyżej trzy akapity! – Pogroził jej palcem. – Na ostatniej stronie dam ci jedną kolumnę, nie więcej!

Młoda dziennikarka nie traciła czasu i błyskawicznie wybrała się do domu śmierci. Weszła bez problemu, bo drzwi zastała lekko uchylone. Kamienica wyglądała ponuro.

– Słucham panią? – na klatce schodowej pojawił się niespodziewanie wychudzony staruszek.

– Eliza Nádasdy. Dzień dobry.

– Żadnych mediów! – krzyknął, patrząc podejrzliwie na przewieszoną przez ramię torbę i próbując wypchnąć ją na zewnątrz.

– Nie jestem z prasy – skłamała, uśmiechając się serdecznie. – Chciałabym wynająć pokój.

– A, to co innego – powiedział uprzejmie, zamykając drzwi i gestem zapraszając na górę. – Mało tu teraz nowych lokatorów. Pani z daleka?

– Z Sárvár.

– Z… Sárvár? – Zastygł na moment, bacznie się jej przyglądając. – I jak pani powiedziała, jak brzmi nazwisko panienki? – zapytał, zerkając na dłonie, pozbawione jakiejkolwiek biżuterii.

– Nádasdy. Eliza Nádasdy.

Wyraźnie zakłopotany tą odpowiedzią Staruszek wszedł do mieszkania na parterze.

– Oto pani pokój. Łazienka jest na korytarzu.

– Przepiękny! – wykrzyknęła nieszczerze, rozglądając się po szarawym, skromnie umeblowanym i wyposażonym pomieszczeniu.

– Życzy sobie panienka posiłek przed zaśnięciem?

– Och, nie, dziękuję, nie jadam wieczorami. Śniadanie i obiad natomiast zjem jutro na mieście.

– Nie byłbym tego taki pewien – powiedział cicho pod nosem, jakby sam do siebie, rechocząc złośliwie.

– A klucze? – zapytała rezolutnie, kiedy wychodził.

– Nie będą potrzebne. Nikogo tu obecnie nie ma, a do drzwi wejściowych można zastukać, gdyby zastała je pani zamknięte.

– Wow! – zawołała nagle z zachwytem, spoglądając na podłogę. – Ależ rewelacyjny parkiet! Taki sam widziałam w moich rodzinnych stronach, a także u ciotki Anny w Nagyecsed.

– Cieszy mnie rezolutność panienki – powiedział uprzejmie. – Parkiet z lasów Sárvár to bez wątpienia największa atrakcja naszej skromnej kamienicy i kilkunastu okolicznych domostw – dodał z dumą.

– To z naszych drzew? Z Sárvár? Naprawdę? – uradowana wyciągnęła aparat i nieoczekiwanie zrobiła kilka zdjęć zabarwionej krwistą czerwienią podłogi. – Muszę pokazać to rodzinie. Nie uwierzą! – dodała szybko, uprzedzając protesty staruszka.

– Bez zdjęć! – krzyknął zdenerwowany. – Panienka mówiła, że jak się nazywa? – zapytał kolejny raz, podejrzliwie patrząc na chowany do torebki aparat fotograficzny.

– Właściwie to zawsze w rodzinie podajemy dwa nazwiska – Nádasdy i Batory, ponieważ oba te sławne rody przed wiekami połączyły się dzięki zaślubinom moich przodków, Ferenca Nádasdyego i Lizy Batory. To po niej mam imię. Podobno nawet jestem do niej łudząco podobna – dodała z niepewnym uśmiechem, bo oto na dźwięk wypowiedzianego głośno imienia i nazwiska krwawej księżnej, kamienica zadrżała. Staruszek, łapiąc się za głowę, wybiegł z krzykiem z pokoju, zamykając szczelnie drzwi.

Zdezorientowana Eliza popatrzyła na ścianę, gdzie ku swemu przerażeniu ujrzała nagle twarz ducha odrodzonej księżnej.

– Ha! A zatem jesteś moją krewną, piękna Elizo? Do tego bezczelnie łgałaś, bo tak naprawdę parasz się dziennikarstwem! – zagrzmiała zjawa.

– Ktoś ty? – zapytała przerażona dziewczyna.

– Nie poznajesz? Podobno mnie łudząco przypominasz. – Roześmiała się złowieszczo. – Świetnie, właśnie takiej urody najbardziej mi potrzeba! – dodała kąśliwie.

W pokoju pojawiły się, wyrastające wprost z parkietu, machiny tortur sprzed kilku wieków.

– Pani – Staruszek pojawił się obok ściany, ukłonił i zmienił stopniowo w młodego służącego – Co rozkażesz uczynić z tą śmiertelniczką?

– Do koła kaźni z nią! – rozkazał rozwścieczonym tonem duch, zlatując ze ściany w całej postaci i wskazując palcem na prawo.

Kilka służących, wychodzących zza drzwi, doskoczyło do Elizy, próbując złapać ją za ręce, lecz nagła siła odepchnęła je i przewróciła.

Duch krwawej księżnej zmarszczył gniewnie brwi. Podleciał do dziewczyny, patrząc jej prosto w twarz.

– Jesteś taka piękna… – powiedział złowrogo. – Twoja krew bardzo by mi się przydała. 

Eliza trzęsła się z przerażenia, zakrywając oczy.

– Zamknąć ją w klatce! – rozkazała księżna, wskazując kolejną machinę tortur, pełną powbijanych ukośnie, metalowych dzid.

Rezultat był ten sam.

– To twoja krewna, o, pani, krew z twojej krwi, potomkini twego syna. Nie możemy jej zabić. Nie mamy władzy nad jej życiem – stwierdził ponuro służący.

– Precz! – wrzasnęła rozwścieczona księżna, ruchem ręki wrzucając całą służbę do piekielnych machin. Jednocześnie uderzyła Elizę przelatującym świecznikiem w głowę. Dziewczyna upadła i straciła przytomność. Stopniowo cichnące krzyki mordowanych to ostatnie, co zapamiętała. 

Kiedy się ocknęła, siedziała w gabinecie redakcji gazety. Nie mogła skojarzyć, czemu tak boli ją głowa i co działo się przez ostatnie godziny.

– Uprzedzałem, żebyś tam nie chodziła! – naczelny krzyczał rozzłoszczony.– Teraz mamy jeszcze na głowie policję. Co to za pomysł, aby się tam włamywać przez okno? Całe szczęście, że dostrzegli cię w porę, kiedy stłukłaś szybę. Zarządca kamienicy zgodził się wycofać oskarżenie, jeśli pokryjemy koszty za wyrządzone szkody. To będzie cię słono kosztowało, ale powinno skutecznie zniechęcić do podobnych eskapad!

– Przepraszam – zdołała jeszcze wyszeptać zdezorientowana, ponieważ niczego z tych wydarzeń nadal nie pamiętała. W torbie znalazła doszczętnie zniszczony aparat fotograficzny. Obolała głowa znowu dała znać o sobie.

Eliza tego dnia wróciła z pracy wcześniej. Niepokoiła luka w pamięci, która jeszcze nigdy jej się nie przydarzyła. Po kilku dniach musiała chcąc nie chcąc uwierzyć w wersję wydarzeń, powtarzaną przez naczelnego. Nigdy nie zdołała przypomnieć sobie, co ją wówczas spotkało i z jakiego powodu włamała się do ponurej kamienicy. 

***

Tymczasem policja nakazała zamknąć kamienicę, gdyż władze miasteczka stwierdziły, że zagraża ona dobremu i pozytywnemu wizerunkowi miasta. Wtedy niezwykłej urody czerwienią pokrył się momentalnie parkiet w zabytkowym ratuszu miejskim. I tu pracownicy zaczęli niespodziewanie znikać, wysyłani po dokumenty do piwnicznego archiwum albo też samotnie urzędujący w swych gabinetach, bo odtąd to tutaj grasowała ze swoją świtą odrodzona księżna z zamku w Sárvár. Ludzie znikali w trudnym do określenia czasie i miejscach, nie można było odnaleźć ich ciał oraz rzeczy. W końcu zabytkowy budynek ratusza miejskiego i starą kamienicę wyburzono, a wszelkie ślady po nich doszczętnie spalono. Zdawało się, że miasto nareszcie odetchnie z ulgą.

Deski z lasu przy zamku urodziwej Lizy w Sárvár przysyłano także do innych ośrodków, miast i miasteczek, importując je jako unikatowy towar wyjątkowego gatunku. We wszystkich kolejnych domach z mahoniowym parkietem z północno-wschodnich Węgier coraz częściej dochodziło do niezrozumiałych tragedii, a śmiertelne krzyki mordowanych przeplatały się z okrutnym śmiechem odrodzonych oprawczyń na czele z młodą, uroczą Lizą Batory…

 

Koniec

Komentarze

Zwykle omijam horrory dużym łukiem. Ten tekst przeczytałem i przyszło mi do misiowej głowy, że jest to parodia horroru i jako taka się sprawdziła. Nic mi nie mówi nazwa konkursu. Nie mam zdania, czy tekst mieści się w nim. Muszę doczytać, bo to ciekawi.

Przeczytałem zasady konkursu. Widzi misię, że można w nim zamieścić wszystko :). I dobrze.

Dziękuję Jurorowi za kolejny nader treściwy gif przy moim kolejnym konkursowym pomyśle oraz za poświęcony czas. Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Witaj, Koala75, miło mi, że pochyliłeś się i nad tym tekstem, dziękuję za komentarz

Ja horrory uwielbiam od dziecka, podobnie ich parodie, co wcale niestety nie oznacza, że sama piszę je dobrze, ale bardzo bym chciała, zatem nadal pilnie uczę się, a ten konkursowy tytuł na tyle mi się spodobał, że zdecydowałam się wykorzystać mój dawny pomysł, bazujący na literaturze oraz filmotece. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witam serdecznie. Dziękuję Jurorce za odwiedziny i poświęcony czas na lekturę. Obiecuję już się uspokoić i nie szaleć więcej. blush Pozdrawiam serdecznie. smiley

Pecunia non olet

Jeśli mógłbym powiedzieć, że tekst jest naprawdę godny uwagi, powiedziałbym nawet bardzo dobry, a styl przypomina opowiadania pisane w czasopiśmie wydawanym w latach 1990-1999, które nazywano “Detektyw” (być może, jest nadal sprzedawane, ale trzeba sprawdzić w katalogu). Wracając do tematu, mam dosyć wyraźne odczucia, iż dwadzieścia minionych lat, nie uczyniło zbyt wiele złego… fajne, miejscami zabawne, z dużą ilością krwistości. Clive Barker, byłby również zadowolony, z takiego podejścia do szlachty, w jego “Księdze Krwi” etc. 

Pozdrawiam,

Mariner97

Koniec życia, ale nie miłość

Mariner79, dziękuję Ci bardzo za komentarz, poświęcenie uwagi oraz czasu. 

Krwistych horrorów zazwyczaj nie lubię, lecz tym razem postanowiłam polubić choć nieco. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Interesujący pomysł, ale mało wciągające wykonanie. Bardzo mocno postawiłaś na tell – pierwsza część to kronikarskie niemal streszczenie życiorysu księżnej, która mocno mi się kojarzyła z Elżbietą Batory. IMO, można było to skrócić, a rozwinąć (coby czytelnik dostał szansę na zaprzyjaźnienie się z ofiarami) resztę. I ucięłabym historię, kiedy podłoga w ratuszu zmienia kolor (acz nikt nie twierdzi, że jestem dobra w zakończenia).

Czy drzewa, z których dałoby się zrobić mahoń, rosną w Europie? I czy rosły w szesnastym wieku?

a rozpaczliwy płacz dwojga zabijanych dzieci zagłuszył znowu rechotliwy śmiech odrodzonej

Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane? Dwuznaczna konstrukcja.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo, rzeczywiście nawiązywałam do jej życiorysu; w moim zamierzeniu było wskazanie, że drzewa te przypominały jedynie barwę mahoniową (dzięki krwistemu zabarwieniu), jednakże pewnie znowu mi się nie udało. Nadal mozolnie ćwiczę dobre wykonania, nadal mam jeszcze daleko. :)

Dziękuję za wszelkie uwagi i Twój czas, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć, Bruce!

 

W przypadku horrorów opartych jedynie o brutalność niestety łatwo przesadzić, co prowadzi do sytuacji, że tekst przestaje być straszny, a zaczyna śmieszyć i to w sposób mało przyjemny. Moim zdaniem właśnie to stało się tutaj. Pomysł uważam za ciekawy i sam zarys historii za interesujący, jednak wykonanie sprawiło, że nie mogę tego uznać za satysfakcjonującą lekturę. Po prostu przedobrzyłaś.

Poza tym wczucie się w ten świat utrudnia fakt, że narracja jest mocno sprawozdawcza. Ta historia mogła być świetna, gdybyś się zdecydowała na pokazanie psychiki księżnej i jej powoli rodzącego się obłędu, wtedy to mógł być dobry horror.

Wyjątkowo inteligentna i wykształcona, od najmłodszych lat piękna Liza zdumiewała służących oraz dworki nagłymi wybuchami niepohamowanego gniewu, agresji i furii.

Furia to właściwie to samo co nagły niepohamowany gniew.

W 1575 roku, mając piętnaście lat, zamieszkała z nowo poślubionym księciem Ferenczem na zamku w Sárvár.

Tutaj podajesz czytelnikowi dwa razy tę samą informację.

Z uwagi na zaistniałą sytuację polityczną, małżonek spędzał długie lata na ciągłych wojnach z Turkami, więc osamotniona księżna, chcąc nie chcąc[+,] sama musiała prowadzić olbrzymi majątek rodzinny, zaś z nudów utrzymywała liczne kontakty z kochankami, poddawanymi wymyślnym torturom i potem mordowanymi.

z nudów zaś utrzymywała

Są takie spójniki, które nie powinny rozpoczynać zdania, nie jest to błąd, ale lepiej tego unikać.

W tym czasie odwiedzała również coraz częściej swoją zdziwaczałą ciotkę, Klarę, która organizowała na swym dworze orgie. To znudzonej księżnej jednak nie wystarczyło. Aby pokonać zniechęcenie i znaleźć ujście dla swych żądzy, zaczęła wymyślać coraz nowsze i okrutniejsze metody zadawania bólu służącym, do czego w ogromnym stopniu przyczyniła się jej nowa znajoma, znana z sadyzmu i bestialstwa Dorota, kobieta niezwykle brzydka, za to o wielkiej sile fizycznej.

Jak to ma być liczba mnoga to “żądz”.

Powtórzenia warto wyeliminować. To “również “ niezbyt tu pasuje.

Postaci są mocno przerysowane, za bardzo aby przerażać albo rozbawić.

Książę Ferencz z początku nie zdawał sobie sprawy z diabelskich praktyk swej prześlicznej małżonki.

 Zbędny zaimek

Pewnego dnia przybywszy do domu, zobaczył ze zdumieniem w zamkowym parku nagą, przywiązaną do drzewa i obsmarowaną miodem dziewczynę, która konała z bólu w potwornych mękach wskutek ataków roju zwabionych pszczół, much i os.

Ten opis jest kompletnie niewiarygodny, żerujące owady nie miały powodu żądlić, a pszczoły po ukąszeniu zdychają i jeśli nic im nie zagraża to nie gryzą, jak znajda darmowy miód to po prostu zbierają jak najwięcej i zasuwają do ula. Muchy też skore do ugryzień nie są. Można by to uwiarygodnić, gdyby służka znalazła się w pasiece, a pszczoły zostały wcześniej specjalnie rozdrażnione i wtedy darować sobie już te osy i muchy.

Niewiele mógł jednak wskórać, by ratować służbę, ponieważ przeważnie wyjeżdżał na kolejne wyprawy wojenne.

Porządny był z niego chłop ;), tylko czasu miała za mało, żeby na morderstwa zareagować.

Szczególnie lubiła igłą zaszywać swoim szwaczkom usta, jeśli nie spodobała się [+jej} nowa suknia, jaką jej [+którą] uszyły, okaleczała im też twarze nożem lub nożyczkami.

Zwykle szyje się igłą.

Zbędny zaimek

 Tu się zastanawiam jakim cudem jeszcze była we dworze jakakolwiek służba.

Krzykom i widokowi cierpiących ofiar Liza zawsze przyglądała się z upodobaniem, zadowoleniem i prawdziwą przyjemnością.

Bardzo podobne te określenia, wyrażają prawie te same emocje.

Podobnie – odgłosom śmiercionośnej maszynerii, wprawianej ciągle w ruch.

Przyglądała się odgłosom maszynerii? Za duży skrót myślowy.

Swoim sługom kazała nocami polować na młode dziewczęta, pracujące na jej zamku lub w jego pobliżu.

Dziewczęta pracowały w nocy?

Inne dziewczęta, cierpiące obok, umierały powoli, katowane biczami z drobnymi haczykami.

Kiepskie sformułowanie

Pomimo tych zabiegów zrozpaczona Liza starzała się tak szybko, że – za radą wiedźmy – zaczęła szukać nowej, arystokratycznej krwi i zwabiała teraz młode dziewczyny z rodów szlacheckich do specjalnie przez siebie w tym celu założonej szkoły, po czym zabijała je podstępnie. Pochodziły one najpierw z najbliższej okolicy, potem z całych Węgier, później zaś – nawet z zagranicy.

O ile jeszcze jestem w stanie na siłę uwierzyć, że nikt się nie przejmował losem zaginionych chłopek, to w bezkarne mordowanie arystokratek już nie. I potem rodzina dostaje list o śmierci na dziwna chorobę i stwierdza: a trudno. 

Poza tym ludzie gadają, i takie zabawy księżnej nie uszłyby uwadze i nikt młodych dziewcząt do jej szkoły by nie posłał. I czym mogła je zwabić?

Prześliczna hrabina w swym pamiętniku opisała zamordowanie prawie trzech tysięcy siedmiuset osób, głównie młodych dziewcząt.

Ilu? To przez dziesięć lat musiałby zabijać co najmniej osobę dziennie. Nawet jakby to trwało trzydzieści lat, to i tak nie do uwierzenia. 

W pobliskich lasach zarządzano wielokrotnie ścinkę drzew, które wysyłano do tartaków.

Zarządzano czy prowadzono?

Były to drzewa silne, dorodne, mocne i bardzo trwałe.

Za dużo tych przymiotników.

Od początku zwróciła uwagę na wyjątkowej urody parkiet, położony na podłodze ich mieszkania: miał barwę mahoniową, lekko zabawioną czerwienią o pięknym odcieniu.

Jak parkiet to wiadomo, że na podłodze.

zabarwioną

Na korytarzową podłogę wypadła ze szpary w drzwiach odcięta, zakrwawiona dłoń zamordowanej matki.

Nienajlepszy ten przymiotnik.

W nocy zeszły po omacku do mieszkania na parterze, bo zdawało im się, że słyszą stamtąd głos swojej mamy, podeszły zatem bliżej i spotkał je ten sam straszliwy los, co ich matkę, a rozpaczliwy płacz dwojga zabijanych dzieci zagłuszył znowu rechotliwy śmiech odrodzonej, krwawej hrabiny.

Nie wiadomo, co zagłusza, a co jest zagłuszane. No i moim zdaniem zabijanie dzieci to już sobie mogłaś darować, bo nic to nie wnosi do tekstu.

Rankiem wszelki ślad po trojgu zaginął. Dopiero po kilku miesiącach dalsi krewni zawiadomili służby śledcze o braku kontaktu z trójką.

Nienajlepsze to konstrukcyjnie.

Witaj, Alicello, miło mi, że pochyliłaś się tak wnikliwie nam moim tekstem. 

Dziękuję za wszelkie uwagi, absolutnie przyjmuję je i chylę czoła.

Jako że opowiadanie jest zgłoszonym na konkurs, byłoby niewłaściwym, aby dokonywać w tym czasie poprawek. Biorę je jednak do serca i raz jeszcze Ci za poświęcony czas bardzo dziękuję.heart

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Mnóstwo tu relacjii o torturowaniu i zabijaniu, krew leje się strumieniami, ale mam wątpliwości czy to jest opowiadanie, czy raczej rejestr okrutnych uczynków księżnej Lizy i jej pomagierki Doroty.

Cóż, Bruce, przykro mi to pisać, ale nie mogę powiedzieć, że to była satysfakcjonująca lektura.

 

Od naj­młod­szych lat uwiel­bia­ła po­lo­wa­nia, ubie­ra­ła się jak chłop­cy i chęt­nie jeź­dzi­ła konno. Wy­jąt­ko­wo in­te­li­gent­na i wy­kształ­co­na, od naj­młod­szych lat… → Powtórzenie.

 

jej nowa zna­jo­ma, znana z sa­dy­zmu i be­stial­stwa Do­ro­ta… → Markiz de Sade, od nazwiska którego pochodzi pojęcie sadyzm, żył w latach 1740 – 1814, więc to słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu,

 

przy­wią­za­ną do drze­wa i ob­sma­ro­wa­ną mio­dem… → Raczej: …przy­wią­za­ną do drze­wa i wy­sma­ro­wa­ną mio­dem

 

Kiedy zmarł, hra­bi­na stała się jesz­cze pod­lej­sza… → Jaka hrabina. Wszak Liza, wyszła za księcia Fe­rencza, więc była księżną.

 

Krzy­kom i wi­do­ko­wi cier­pią­cych ofiar Liza za­wsze przy­glą­da­ła się z upodo­ba­niem… → Krzykom też się przyglądała?

 

Sama w tym cza­sie prze­bie­ra­ła się w białe szaty, wkła­da­ła klej­no­ty i tak wy­stro­jo­na przy­glą­da­ła się mękom po­ry­wa­nych ko­biet. Za­my­ka­ła młode słu­żą­ce w spe­cjal­nie w tym celu skon­stru­owa­nych klat­kach, od we­wnątrz peł­nych wbi­tych pio­no­wo ostrych gwoź­dzi i haków, które stop­nio­wo, w miarę za­my­ka­nia się kla­tek, prze­bi­ja­ły ciała ofiar, a hra­bi­na ką­pa­ła się w wan­nie w spły­wa­ją­cej, świe­żej krwi. → Czy dobrze rozumiem, że księżna kąpała się we krwi ubrana na biało i obwieszona klejnotami?

 

re­cho­tli­wy śmiech od­ro­dzo­nej, krwa­wej hra­bi­ny. → Jakiej hrabiny?

 

Lu­dzie zni­ka­li w trud­nym do okre­śle­niu cza­sie… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, Regulatorzy, dziękuję za Twój czas i uwagi; i tutaj po rozstrzygnięciu konkursu będę starała się dokonać wszystkich poprawek.

Pozdrawiam Ci ę serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, jak zawsze, bardzo przydatne. smiley

Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Witaj,

 

niestety nie porwało. Z najciekawszych motywów, to chyba ten z zafarbowanym drewnem i pięknymi pakietami z niego wykonanymi. Za dużo tu suchej, monotonnej relacji o powtarzających się okrucieństwach i torturach. I poza tym, tak właściwie nic się nie dzieje. Logiki też tu brak, wszak ktoś by się zbuntował. A utrzymanie w tajenicy morderczych wyczynków księżnej też nie wydaje się prawdopodobne.

Miałem nadzieję, że ktoś to weźmie ten tytuł, skręci z interpretacją nie w stronę odradzania się na nowo, a procesu odwrotego. Zamrażanie → odmrażanie, narodziny → odrodziny ;)

Sporo tu jeszcze też niedociągnięć.

I takie złożone, niepotrzebnie długie zdania to jest prawdziwy koszmar w tym opowiadaniu:

“Kiedy zmarł, hrabina stała się jeszcze podlejsza i zaczęła stosować coraz bardziej wymyślne tortury, szczególnie po poznaniu znachorki Anny Darvulii, uważanej przez wielu ludzi za wiedźmę, wmawiającą Lizie konieczność zabijania i polewania się krwią ofiar w celu zlikwidowania zmarszczek i zatrzymania procesu starzenia.”

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Witaj, Mytrix, dziękuję za komentarz, porady oraz Twój czas; będę nadal starała się pracować w kierunku poprawiania tych usterek i skracania zdań.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

O, widzę inspirację mroczną legendą hrabiny Batory.

W sumie mógłbym się podpisać pod komentarzem Alicelli. Co do owego ,,przedobrzenia”, to myślę, że gdybyś porwała się na inny rodzaj narracji, przedstawiając nam każdą z ledwie opisanych scen, Twoja historia grozy byłaby bardziej stonowana, a przez to straszniejsza i zwyczajnie lepsza. Tak więc intrygujący pomysł jest, ale szkoda, że nie sprzedałaś go w innej formie :)

Pozdrawiam! 

Hej, Adam_c4, dziękuję, jeszcze sporo nauki przede mną, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Właściciele chętnie wynajmowali mieszkania kolejnym lokatorom, a ci ginęli w niejasnych okolicznościach już w pierwszych dniach po zameldowaniu.

Naprawdę mnie to rozbawiło. Wyobraziłem sobie stereotypowego żyda, który kasuje gościa, ten wchodzi, a zza drzwi dobiegają krzyki i leci jucha. A żyd patrzy na kolejkę chętnych do przemiału.

 

Miasto obiegła pogłoska o tajemniczej chorobie wirusowej, zbierającej przerażające żniwo w dzielnicy Budapesztu.

Choroba, która działa w ciągu jednego dnia, w jednym mieszkaniu? No no…

 

Zgodzę się z Alicellą i Marinerem

Narracja jest sprawozdawcza i trąci trochę owym “Detektywem”, z tym, że historie w Detektywie zawsze miały ten fajny dreszczyk – idealna lektura na kibelek :). Tu jednak faktycznie robi się komediowo.

 

Uważam, że to zdecydowanie lepsze opko od “dziel i mnóż”, tytuł wykorzystany całkiem sprawnie, acz niezbyt odkrywczo. Ale ja tam lubię kombinować.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Cześć, Folan, dziękuję i za ten komentarz oraz wskazówki, pozdrawiam serdecznie. 

Pecunia non olet

Cześć, Bruce!

 

Kilka uwag do tekstu wypisywanych na bieżąco:

Ślady tych makabrycznych zbrodni posłużyły wkrótce odrodzinom wielkiego zła.

Czy potrzebnie to zdradzasz na początku?

W pobliskich lasach często prowadzano często ścinkę drzew, które wysyłano do tartaków. Były one silne i bardzo trwałe.

Wychodzi na to, że tartaki były silne i bardzo trwałe.

W ogóle ten akapit zdradza wszystko bez cienia wątpliwości.

 

No i jak się okazało kolejne również nie zostawiają pola wyobraźni, do tego nie wzbudzają emocji, bo wszystko przedstawiasz, że było tak i tak.

A muszę przyznać, że pomysł był tu przeeeekozacki. Krew, która podlewała drzewa, ruszała w tajemniczą wędrówkę. Można było pokazać właśnie tę drogę, sprawić, że czytelnik będzie się domyślał, że drewno niesie śmierć.

W tak krótkim tekście masz też nawał bohaterów, z których w zasadzie wszyscy są epizodyczni, za wyjątkiem samej Lizy. Z nią jednak raczej się nie zżyjemy ;) Myślę że właśnie to jest barierą, która sprawia, że wiele osób mało entuzjastycznie podchodzi do tego tekstu – trudno się tu z kimś zżyć/utożsamić, komuś kibicować.

Zatem, Bruce, gratuluję świetnego pomysłu, ale zachęcam do jego rozwinięcia w bardziej tajemniczym tekście!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokus, serdeczne dzięki za odwiedziny i tyle pomocnych rad. Postaram się pod tym kątem uzupełnić pewne treści.

Pozdrawiam Cię serdecznie. :)

Pecunia non olet

Od razu wiedziałam, kto był inspiracją, a w połączeniu z tymi drzewami to świetny szkielet opowieści. Niestety zgodzę się, że bardziej streszczasz, niż opowiadasz, a to bardzo szkoda bo masz jeszcze duży zapas znaków. Jeśli piszesz, że chcesz ćwiczyć swój warsztat to wydaje mi się, że po konkursie mogłabyś rozwinąć tę opowieść. Świetny pomysł już masz, głównych aktorów opowiadania również, jedyne co pozostaje to po prostu rozwinąć historię, a wtedy chętnie ją przeczytam ponownie :).

Jedno mi nie pasuje. Po pierwszym zniknięciu w kamienicy (no, po drugim pewnie też), jeszcze można uwierzyć, że ktoś by tam zamieszkał. Ale przy większej liczbie ofiar, to już nie za bardzo.

 

Krew z jej zamku ściekała do podziemi, potem dalej, rzeką i jej dopływami, wchłaniana przez glebę okolicznych terenów. Wyrastające w pobliskim lesie drzewa poiły swe korzenie zakrwawioną wodą z ziemi. 

Niezłe :)

 

Daje Ci 4 gwiazdki za świetny pomysł :).

Witam, Monique.M, serdeczne dzięki za ocenę, wskazówki i tak miły komentarz.

Szacowne Jury zapowiedziało, że każdy tekst czyta tylko raz, a ponieważ odwiedziło już moje skromne oba teksty, zna ich wersje pierwotne. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Dzień dobry, podzielam opinię poprzedników, co do opowiadania. Trochę szkoda, gdyż pomysł na opowiadanie jest naprawdę ciekawy. Zło, które wciąż się odradza i nie ma zbytnio zamiaru przestać, jest interesującym konceptem. Niestety, ale historia jest nazbyt “opowiedziana”, a cała tajemnica, co do kwestii złowieszczego parkietu, nawiedzanego przez wiedźmę, zostaje zdradzona czytelnikowi bardzo szybko. Sądzę, że historia zyskałaby na straszności, gdyby okrutna przeszłość księżnej była zdradzana stopniowo poprzez przeżycia żyjących bohaterów.

Zakończenie natomiast przypadło mi do gustu. Wiąże się znacząco z tytułem, tym samym z tematyką konkursu, a także nadaje opowiadaniu fatalistycznej natury, gdzie zwykły człowiek nie może pokonać potworności stworzonych przez niecne uczynki wiedźmy.

Bardzo dziękuję, WyrmKiller, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć! Jak dla mnie za szybkie, za krótkie. Mało miejsca na budowanie napięcia, a to podstawa grozy i horroru. Gdy wprowadzały się nowe rodziny od razu zaznaczyłeś, że zginą. Więc nie było to zaskoczenie. 

Zaznaczyłbym bardziej upływ lat. “Mijały kolejne lata” to dla mnie 20, 30, może 80 lat. Ale nie kilkaset. A tu nagle media, aparaty, dziennikarze. Minęły stulecia. 

 

Kąpiele we krwi odbywały się codziennie, bo czarownica wmówiła księżnej, że jest to starożytny rytuał, który nie tylko ją odmłodzi, ale pozwoli przejąć duchowe i cielesne cechy zamordowanych osób.

Dwie uwagi. “Wmówiła” sugeruje, że to nie jest prawda. A jednak klątwa/rytuał jakoś tam zadziałał. Natomiast, jeżeli uwierzyła wiedźmie, to powinna starać się o osoby wyjątkowo uzdolnione, urodziwe, albo w inny sposób się wyróżniające. Raczej nie chciałaby przejąć cech duchowych i cielesnych pospolitych sług. Tylko jakiś wybitnych osobistości. 

Witaj, Dawid Majerski, dziękuję za odwiedziny oraz Twój komentarz. To bardzo cenne uwagi. Będę musiała nad tym podumać. Pierwotnie były jeszcze w fabule grupy szlachcianek, jednak faktycznie potem je usunęłam. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

Technicznie jest nieco lepiej niż poprzednio, ale…

Od naj­młod­szych lat uwiel­bia­ła po­lo­wa­nia, ubie­ra­ła się jak chłop­cy i chęt­nie jeź­dzi­ła konno. Wy­jąt­ko­wo in­te­li­gent­na i wy­kształ­co­na, od naj­młod­szych lat pięk­na Liza zdu­mie­wa­ła słu­żą­cych oraz dwor­ki na­gły­mi wy­bu­cha­mi nie­po­ha­mo­wa­ne­go gnie­wu, agre­sji i furii.

Też pierwszy akapit i od razu paskudne powtórzenie. Poza tym, polowania od najmłodszych lat? To chyba niezbyt bezpieczny sport, nie mówiąc już o tym, że masz połowę XVI wieku, nie jestem specjalistką, ale chyba broń była wtedy dłuższa i cięższa i nie wyobrażam sobie, żeby poradziło sobie z nią dziecko. I czy ona była wykształcona od najmłodszych lat?

No, już początek budzi pewne wątpliwości.

Tekst jest praktycznie jednym wielkim infodumpem. Generalnie często się buntuję przeciwko zasadzie: Pokazuj, nie opisuj, ale tutaj jest jeden wielki opis. Nie pokazujesz niczego, nie ma kawałka dialogu, czytelnik brnie przez relacje kolejnych niegodziwości Lizy. To nie budzi grozy, raczej znużenie i niesmak.

Dlaczego krew niewinnych ludzi ponownie przywołała do życia Lizę? Rozumiałabym, gdyby ludzie w okolicy w końcu się zbuntowali, rozprawili z nią, rozczłonkowali zwłoki i zakopali po całym lesie, ale krew ofiar jako czynnik przywołujący bestię wydaje mi się trochę naciągany.

Jeśli chodzi o zgodność z tytułem… No, niby ona się odradza, wskazujesz przyczynę owych odrodzin, ale główną rolę w opku gra Liza, a nie odrodziny.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, witam serdecznie Jurorkę i bardzo dziękuję za tak wnikliwą analizę. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

 

UWAGA, TO KOMENTARZE DO OBU TEKSTÓW (JEDEN WRÓCIŁ NA BETĘ)

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Dziel i rządź

Poszedłem raz na zabawę taneczną do „Naprutej dżdżownicy”. Wydawało mi się to całkiem dobrym pomysłem. Na miejscu wypiłem cztery drinki, później butelkę korzeniówki, zatańczyłem z nie-pamiętam-imienia-ale-miała-niezłe-futro i na tym moje wspomnienia się kończą.

Tu podobnie.

Zabrakło logiki i charyzmy dla bohaterki. Jest chaotycznie, a końcówka trąci infodumpem. Na dodatek powiązanie z tytułem jest bardzo, bardzo odległe. Doceniam pomysł, ale tylko tyle dobrego mogę powiedzieć. Może innym razem będzie lepiej. 

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Bruce – Odrodziny

Po raz drugi do “Naprutej dżdżownicy” wybrałem się tydzień później. Cały ja. Zero refleksji. I co? Było lepiej. Co prawda wróciłem do domu bez damskiego towarzystwa, ale przynajmniej pamiętałem (mniej więcej… właściwie raczej mniej). Więc jest lepiej niż w poprzednim twoim tekście, ale wciąż są problemy. Opowiadasz, ale nie pokazujesz. Taki stary wyga jak ja nie przestraszy się opisu mordów – za wiele widziałem ich na własne ślepia. Horror to nie kronika policyjna, muszę mieć coś więcej niż opisy suche jak pysk na porannym kacu.

Najmocniej przeszkadzał mi brak bohaterki/bohatera. Nie miałem się o kogo bać, o kogo troszczyć, samotność, samotność, samotność. Jakbym znów podpierał ściany podczas potańcówek w liceum.

Spróbuj pisać z perspektywy na przykład mieszkańca domu, gdzie odradza się hrabina, kawałek po kawałku z każdą nową śmiercią. Może ten ktoś zawarł pakt z hrabiną i sprowadza nowe ofiary? Albo nie potrafi przyjąć do wiadomości, że mieszka w przeklętym domu? Daj poczuć jego strach, niepewność, ciekawość…

 

Zanais, bardzo serdecznie dziękuję za wszelkie pomocne wskazówki oraz ocenę. :)

 

Pozdrawiam Jurora. :)

Pecunia non olet

Podoba mi się pomysł :)

Przynoszę radość :)

Anet, cieszę się, nad przekazem muszę jeszcze sporo popracować. Pozdrawiam. ;)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka