- Opowiadanie: cptugluk - Dick Roach i tajemnica Poliszy Nela

Dick Roach i tajemnica Poliszy Nela

Opowiadanie na konkurs. Że niby bizarro. Ale czy na pewno to Wy mi powiedzcie.

Hasło: “Mężczyzna w stroju karalucha”.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

ninedin, Irka_Luz, Finkla

Oceny

Dick Roach i tajemnica Poliszy Nela

– Mrrrau, tygrysie! – Kleo przeciągnęła się zalotnie na łóżku. Jej jaszczurcze łuski błysnęły w świetle poranka. – Idziesz już? Może zostaniesz jeszcze na chwilkę?

– Idę, obowiązki wzywają. I nie jestem tygrysem.

Dick Roach wiązał właśnie buty. To znaczy, próbował je wiązać, z trudem nachylając się i usiłując dosięgnąć do sznurowadeł.

– Ty i ten strój karalucha – rzekła jaszczurka, kręcąc głową. – Zdjąłbyś go wreszcie, widzisz, jak utrudnia ci życie.

– Mówiłem już, nie mogę.

– Ale nawet w łóżku?!

– Nawet. Zakład to zakład.

Dick w tej sprawie nigdy nie wchodził w szczegóły. „Zakład to zakład” – te słowa stały się już właściwie jego znakiem rozpoznawczym. Tak samo, jak strój.

Mężczyzna ostatni raz spojrzał na zielonkawą kochankę. Omiótł spojrzeniem jej podłużny pysk, wielkie, wyłupiaste oczy, pazurzaste łapy i długi, zachwycający ogon. A to wszystko zapakowane jedynie w skąpą, koronkową bieliznę. Jaszczurcze damy do towarzystwa nie miały oszałamiającego powodzenia wśród klientów podobnych przybytków. Jednak ci, którzy korzystali z ich usług, darzyli je dużą estymą. Zimna, gładka łuska, rozwidlony język, który potrafi czynić cuda. „Ach, wspaniałości”, pomyślał Roach.

– Do zobaczenia, kochanie! – rzucił na odchodne, chowając czułki pod kapeluszem.

Detektyw wyszedł z budynku i skierował kroki do swojego biura. Mała klitka na przedmieściach nie była szczytem marzeń, ale – co Roach niechętnie przyznawał – wystarczała mu aż nadto. Mieściły się tam wszystkie teczki, dokumenty, mapy i detektywistyczne gadżety. Zostało nawet trochę miejsca na roślinkę, którą Dick miał w planach tam wstawić. Chciał, żeby coś nieco rozweseliło szarobure wnętrze. Jednak trudno było mu przekuć chęć w czyn. Od trzech lat miejsce nie mogło się doczekać liściastego lokatora.

Dick przekroczył próg biura i zamknął drzwi. Usiadł za biurkiem, spojrzał na leżące papiery i już miał sięgnąć po teczkę, ale zawahał się. Otworzył szufladę i wyjął ze środka plastikowe pudełko wypełnione suszonym mięsem. Chwycił kilka kawałków sarniny i włożył jeden do ust. Przymknął oczy, przeżuwając z zadowoleniem słoną przekąskę. Mężczyzna właściwie jadł wszystko, niczym nie gardził. Jednak suszona sarnina zajmowała w jego sercu szczególne miejsce. Poza tym była pożywna, znakomicie zaspokajała apetyt i dawała energię do działania. Była szczególnie dobrym rozwiązaniem dla tych, dla których „śniadanie” stanowiło pojęcie abstrakcyjne.

Gdy pierwszy głód został zaspokojony, Dick sięgnął po papiery. Przejrzał je pobieżnie. Akta sprawy czytał już kilkakrotnie, rzucił więc tylko okiem na najważniejsze fakty, przeanalizował dane i był gotowy do działania. Spojrzał na zegar, narzucił płaszcz i wyszedł z gabinetu, uważając, by nie przyciąć drzwiami któregoś z odnóży.

Doskonale wiedział, gdzie w tej chwili jest jego cel. Codziennie o tej porze narkotyzował się kofeiną. Roach postanowił to wykorzystać, by wreszcie zerwać owoc wielogodzinnych obserwacji i prowadzonego śledztwa. Skierował kroki do kawiarni „Bonifaccio”.

Minął grupkę młodzieży, która zabawiała się, rzucając patykami w tygrysy.

– Ej, gościu! Czemu nosisz ten kostium? Wyglądasz jak idiota! – krzyknął za nim któryś z podrostków.

– Zakład to zakład – rzucił przez ramię Dick.

Zbliżał się do lokalu, w którym miał zastać cel. Ujrzał go przy jednym ze stolików. Facet siedział tam, racząc się kawą z mikroskopijnej filiżanki. Kofeinowa mafia wyznawała dziwne zasady, w myśl których w im mniejszym naczyniu podawano napój, tym większą mocą się on odznaczał. Roach widząc naparstek na stoliku, potrząsnął tylko głową – gość musiał być naładowany kofeiną jak jasna cholera. Dick pomyślał, że gdyby ktoś nagle zaczął odliczać od dziesięciu wstecz, facet na hasło: „zero” z pewnością wystrzeliłby na orbitę.

„Dość, dość”, zganił się w myślach detektyw. Musiał się teraz skupić na pracy.

Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął pudełeczko z pastylkami. Wydobył jedną, wrzucił do ust, rozgryzł i przełknął. Wiedział, że od tej chwili ma dokładnie sześćdziesiąt sekund. Jeśli mu się nie uda, straci szansę na rozwiązanie sprawy, a może nawet i życie.

Podszedł do stolika, przy którym siedział cel.

– Przepraszam, czy pan Polisza? Polisza Nel?

– Tak, a o co chodzi? – zapytał postawny mężczyzna znad gazety.

– Jestem z obsługi lokalu, telefon do pana.

– Kto dzwoni? – Polisza zmarszczył krzaczaste brwi. – I czemu nosi pan strój karalucha?

– Zakład to zakład, proszę pana – wyrecytował detektyw. – Nie wiem, kto dzwoni, proszę pana, ale wyraźnie prosił o rozmowę z panem Nelem. Czeka na linii.

– No dobrze, idę.

Jak tylko mężczyzna zniknął za drzwiami lokalu, Roach spojrzał na zegarek i oparł się o stolik. Gdy minęła sześćdziesiąta sekunda od połknięcia tabletki, Dick zaczął się raptownie zmniejszać. Gdy był wielkości połowy ludzkiego kciuka, wskoczył do malusieńkiej filiżanki z kawą pozostawionej przez Poliszę. Po chwili skurczył się do wielkości kryształka soli. Wyjął z kieszeni płaszcza maskę do nurkowania i nałożył na twarz, uważając na czułki. Jak na razie plan działał.

Od strony kawiarni rozległy się ciężkie kroki.

– Cholera jasna, nie dadzą wypić spokojnie kawy! – poskarżył się głośno Nel i usiadł przy stoliku.

Detektyw Roach zanurkował pod powierzchnię czarnego jak smoła naparu i cierpliwie czekał. Po chwili filiżanką wstrząsnęło i naczynie uniosło się w górę. Dick poczuł się jak w jadącej szybko windzie. Po chwili zrobiło się ciemno i winda zmieniła się w wodną zjeżdżalnię. Kilka sekund jazdy i miniaturowy mężczyzna wylądował na miękkim podłożu. Wstał, przechylił głowę, wylewając z ucha resztkę kawy i ściągnął z twarzy maskę.

Wszedł. Można było zaczynać właściwe śledztwo.

– No dobrze, stary draniu, zobaczymy, co tam w sobie ukrywasz.

Przypomniał sobie najważniejsze fakty. Zlecenie odkrycia tajemnicy Poliszy Nela zleciła mu pewna kobieta. Nie widział jej nawet raz, wszystko załatwiali przez telefon. Dowiedział się tylko, że na imię miała Brittany.

Z początku był nieufny. Z zasady wolał wiedzieć, a przede wszystkim widzieć, z kim ma do czynienia. Zastanawiał się, czy to nie jakiś żart albo podstęp. Jednak gdy z góry otrzymał przelew, jego wątpliwości zbladły. Zwłaszcza że kwota niemal dwukrotnie przekraczała wysokość jego standardowego honorarium. Kobiecie musiało mocno zależeć. A on nie śmierdział groszem.

Zleceniodawczyni twierdziła, że cel śledztwa był jej winny dużo pieniędzy i coś jeszcze, coś, na czym Brittany zależało szczególnie mocno.

Detektyw podczas wstępnego wywiadu dowiedział się jeszcze kilku ciekawych rzeczy. W przeszłości ona i Nel się spotykali. Kobieta z czasem odkryła, że kochanek nie ma wobec niej czystych intencji. Gdy tylko zyskał jej zaufanie, wykorzystał ją i okradł, a potem zniknął niemal bez śladu. Po wielu miesiącach zdeterminowana poszkodowana trafiła na jego trop, jednak obawiała się konfrontacji i tego, że mężczyzna może ponownie zapaść się pod ziemię. Dlatego zdecydowała się na profesjonalne usługi Dicka Roacha.

Dodatkowo sprawa kradzieży była dość osobliwa. Drań nie ukrył kosztowności w banku ani żadnym sejfie. Polisza Nel schował je w sobie. Uznał, że tam będą najbezpieczniejsze. Z tego właśnie powodu detektyw musiał przeniknąć do struktur Poliszy. W przenośni i dosłownie.

Co ciekawe, Brittany powtarzała, że pieniądze nie są najważniejsze. Roach miał szukać czegoś innego. Czego – nie chciała powiedzieć. Twierdziła jednak, że gdy znajdzie się w ślepej uliczce, wszystko paradoksalnie się rozjaśni. Z początku nie zrozumiał. Potem jednak, jak na porządnego detektywa przystało, trafił dedukcyjną drogą po nitce do kłębka. Ślepa uliczka – ślepa kiszka – wyrostek robaczkowy. To tam trzeba się dostać.

Wiele niewiadomych, tajemnicza zleceniodawczyni, brudna, wewnętrzna robota. Dick nie wiedział, czy dobrze zrobił, biorąc tę sprawę. Postanowił zaryzykować. Wreszcie stało przed nim jakieś wyzwanie. Interesujące i dobrze płatne.

W taki oto sposób trafił do wnętrzności Poliszy Nela.

Rozejrzał się i spojrzał na ścianę żołądka. Podszedł do powieszonej tam sporej mapy. Odnalazł napis „jesteś tu”, następnie zidentyfikował wyrostek robaczkowy i zapamiętał trasę. Przygładził czułki, podwinął rękawy i ruszył w kierunku prowadzących na dolne piętra schodów.

Starał się zachowywać możliwie jak najciszej. Spodziewał się, że Polisza nie zostawiłby skarbu samemu sobie. Na pewno miał tu strażników, którzy strzegli drogi do ślepej kiszki. Wyciągnął gumowe nunchaku, które dostał na ceremonii zaprzysiężenia na detektywa i ostrożnie pokonywał kolejne kondygnacje. Tabliczki na ścianach, podobnie jak coraz większa ilość szczurów, informowały, że zbliżał się do celu. Przemierzając cuchnące korytarze, analizował w myślach zachowanie Poliszy. Uznał, że wybór miejsca na przechowanie kosztowności był sprytnym posunięciem – niewielu ludzi zapuszczałoby się z własnej woli do ślepej kiszki.

Z rozważań wyrwał Dicka dźwięk mokrego plaśnięcia, dobiegający gdzieś z tyłu. Odwrócił się i znieruchomiał, nasłuchując. Wtedy się zaczęło.

Pierwszy przeciwnik wypadł na niego z ciemnej uliczki po prawej, jednak Roach nie dał się zaskoczyć. Machnął gumową bronią i trafił agresora w głowę. Kolejni dwaj natarli na niego z przeciwnych stron, okładając pięściami, a po chwili dołączył do nich następny. Detektyw kiedyś boksował, potrafił się bić. Jednak starcie z kilkoma napastnikami nigdy nie kończyło się tak jak w filmach. Dick zebrał parę bolesnych ciosów i widząc, że jego szanse maleją z chwili na chwilę, rozkręcił w dłoni nunchaku. Broń wirowała jak śmigło helikoptera, przetrącając ręce nacierającym przeciwnikom. Tę chwilę uspokojenia akcji mężczyzna wykorzystał na dokładne zaplanowanie kolejnych ciosów.

Seria celnych uderzeń gumowego nunchaku sprawiła, że drugi napastnik dołączył do leżącego na ziemi kolegi. Po chwili padł kolejny, jęcząc i tracąc świadomość. Ostatni z bandytów zachował chyba resztki rozumu, bo odwrócił się i czmychnął w ciemność. Zanim zupełnie zniknął w uliczce, krzyknął jeszcze przez ramię:

– Dorwiemy cię, Cock!

– Jestem Dick, szujo! – zawołał mężczyzna. – Detektyw Dick Roach, zapamiętaj to sobie!

Zdyszany i obolały Roach spojrzał na leżących agresorów. Zidentyfikował ich już w chwili ataku, choć dopiero teraz zwerbalizował myśl błąkającą się w głowie. Gang Kosmków Jelitowych. „Szumowiny zawsze wyglądają tak samo”, pomyślał, skrzywił się z pogardą i splunął na mokre, miękkie podłoże.

Ruszył w dalszą drogę, ale nim uszedł dziesięć kroków, poczuł ukłucie na plecach. Zanim zdążył się obejrzeć i odkryć jego przyczynę, zrobiło mu się słabo i upadł. Obraz przed oczami zafalował, a potem ktoś zgasił światło. Dick stracił przytomność.

Gdy się ocknął, dobrą chwilę zajęło mu dojście do siebie. W uszach nieprzyjemnie szumiało, a wzrok zasnuwała mgła, przez którą widział tylko zarysy kilku postaci, których w aktualnym stanie nie potrafił zidentyfikować.

Coś jeszcze mu nie pasowało. Było jakoś… niewygodnie.

Potrząsnął kilka razy głową, starając się przyspieszyć tym powrót do rzeczywistości. Dotarło do niego, że był przypięty do ściany lub innej pionowej powierzchni. Czuł skórzane pasy wrzynające się w skórę. Ktoś musiał go uwięzić! Tylko, kto i dlaczego…

– No już, już, budzimy się, Dicky! – rzekł miękki, przyjemny, a przede wszystkim znajomy głos, przerywając potok myśli, przelewający się przez świadomość detektywa.

Zamrugał szybko, starając się strząsnąć z oczu resztki mglistej zasłony.

– Kleo?! – wydusił z siebie.

– Kleo, Brittany, jak zwał, tak zwał, kochanie.

– Co? Jak?… – zapytał Roach, a na jego twarzy malowała się najprawdziwsza konsternacja. Mężczyzna próbował ułożyć sobie wszystko w głowie, ale nawet jego detektywistyczny umysł nie był w stanie ogarnąć zawiłości sytuacji. Przynajmniej ucichł już nieznośny szum w uszach i wyostrzył mu się wzrok. Mógł zobaczyć Kleo w pełnej krasie. W otoczeniu członków gangu Kosmków Jelitowych

– Ano tak, mój drogi. Musiałam wymyślić podstęp, żeby cię tu ściągnąć.

– Ale… – Dick ciągle nie mógł wyjść z szoku. – Ale dlaczego? Przecież widzieliśmy się rano! Zaczekaj, uwolnij mnie i porozmawiajmy. Nie wiem, coś ci zrobiłem?

– Wręcz przeciwnie – odparła tajemniczo i zamrugała wielkimi oczami. – Nie uwolnię cię, chyba że coś dla mnie zrobisz.

Dick patrzył na jaszczurzycę w oczekiwaniu. I choć nie był to czas i miejsce na takie rzeczy, Roach z pożądliwością zerkał na jej smukłe ciało odziane tylko w seksowną bieliznę i cieniutki szlafroczek. Podziwiał jej łuskowatą skórę i długi ogon… „Ach, mój Boże, ten ogon”, myślał.

– Kochany, skup się! – Kleo zauważyła, że rozmówca nieco odpłynął w marzenia, więc szczelniej owinęła się szlafrokiem.

– Tak, słucham cię – powiedział, przywracając się do porządku. – Jaki to warunek?

– Zdejmiesz ten cholerny strój karalucha. Chcę cię zobaczyć bez niego.

– Nie – rzekł krótko.

– Dlaczego jesteś taki uparty?

– A dlaczego tak ci na tym zależy? O co w ogóle chodzi z tą Brittany, z Poliszą? O co chodzi w tym wszystkim? Jest w ogóle jakiś skarb, jakieś kosztowności, o których odszukanie zostałem poproszony?

Kleo uśmiechnęła się tajemniczo.

– Nie. Wszystko zmyśliłam, ukartowałam. Polisza to mój dobry przyjaciel, znamy się od lat. Często traktuje swoje ciało jako magazyn towarów, postanowiłam to wykorzystać. A Brittany to moje prawdziwe imię. Co, zaskoczony? W tej branży każda ma pseudonim artystyczny. Mój to właśnie Kleo. Dziwię się, że jako detektyw na to nie wpadłeś. Jestem wręcz zawiedziona.

Dick mierzył ją wzrokiem.

– No dobrze, to zrozumiałe. Tylko czemu mnie tu ściągnęłaś? I to przy pomocy tych fajfusów. – Wskazał głową na gang Kosmków.

– Ściągnęłam cię tutaj, bo wiedziałam, że sprawa skarbu cię zainteresuje. Lubisz wrażenia, wyzwania. Wiedziałam też, że nie odmówisz pomocy kobiecie w potrzebie, zwłaszcza że dobrze płaciła.

– Właśnie, skąd miałaś pieniądze?

Jaszczurka zaśmiała się.

– Ech, Dicky, Dicky. Ja tym rządzę, kumasz? Jestem właścicielką sieci domów publicznych, między innymi tego, do którego tak często zaglądasz.

– Ty? – Mężczyzna wytrzeszczył oczy. – Ty tam przecież pracujesz!

– A kto powiedział, że nie można łączyć przyjemnego z pożytecznym?

Roach popatrzył badawczo na rozmówczynię.

– No dobrze, dobrze. Ale to nadal nie wyjaśnia, czemu sprowadziłaś mnie tu podstępem i czemu teraz przetrzymujesz mnie siłą.

Kleo spoważniała. Patrzyła mu teraz prosto w oczy. Pionowe źrenice się nie poruszały.

– Powiem ci, Dick. Jesteś dla mnie tajemnicą, której nie mogę rozgryźć. Nie będę ukrywać, zafascynowała mnie twoja osoba. Twój charakter i cała reszta. Nie mogłam przestać o tobie myśleć. Nie mogłam przestać myśleć o tym, co chowasz pod tym kostiumem i dlaczego to robisz. Wstydzisz się czegoś?

– Zakład to zakład – rzekł cicho Roach.

– Pieprzenie! – krzyknęła Kleo. – Ciągle wykręcasz się tym głupim hasłem. Zakład to zakład – przedrzeźniała mężczyznę jaszczurzyca. – Bzdury! Chcesz wiedzieć, po co zadałam sobie tyle trudu, by cię tu ściągnąć? Powiem ci! Chcę, żebyś pokazał, co masz pod tym strojem robala. I zobaczę to, z twoją pomocą lub bez niej.

Dick wiedział, że kobieta nie żartuje. Widział w jej wielkich oczach pasję i zdecydowanie. A to oznaczało kłopoty. Cholernie duże kłopoty.

– Słuchaj – zaczęła – w tunelu obok są tory, jeździ tam Kałoexpress. Kałoludy codziennie wyjeżdżają nim w swoją podróż życia. Pokaż, co masz pod kostiumem, a ja uwolnię cię, wręczę ci bilet i zabierzesz się z nimi. Nie jest to może podróż marzeń, ale wiesz, że to chyba najłatwiejsza droga wyjścia z Poliszy. Nie będę cię tu przetrzymywać. Zależy mi tylko na tym, żebyś się trochę odsłonił.

– I to dlatego mnie porywasz? Serio? Dlatego nasyłasz na mnie gang? Bo chcesz, żebym zdjął strój? I tyle?

– Dokładnie tak – rzekła twardo. – Gdybym się do tego nie posunęła, nie zdecydowałbyś się. To jak?

– Nijak. Zapomnij.

Kleo westchnęła ciężko.

– To też brałam pod uwagę. Cóż, zrobimy to po mojemu. Flop! – Jaszczurka zwróciła się do jednego z jelitowych gangsterów. – Rozcinamy.

Dick spojrzał z przestrachem.

– Jak to?

– Tak to, nie chcesz po dobroci, więc zrobimy to siłą – odparła, wzruszając łuskowatymi ramionami.

– Nie możesz!

– Działaj, Flop.

Zbir podszedł do niego, wyciągając zza pazuchy nóż myśliwski. Uśmiechał się przy tym paskudnie.

– Proszę, Kleo, nie rób tego – błagał Roach. Na jego twarzy malował się autentyczny strach.

– Twoja wola. Po dobroci albo siłą.

– Nie! – wrzasnął.

– Ale dlaczego nie? Dlaczego to tak ważne? – zapytała kobieta, podczas gdy bandyta szykował się do rozcinania stroju.

– Zakład. To. Zakład. – powiedział Dick z naciskiem i zamknął oczy.

Kosmek wbił nóż kilka centymetrów nad mostkiem detektywa i pociągnął ostrze ku dołowi. Było jasne, że nie chciał skrzywdzić Dicka, wykonywał jedynie (choć nie bez satysfakcji) polecenie szefowej. Jednak nikt nie przewidział tego, co stało się potem.

Ciało Roacha sflaczało, a przez rozcięcie zaczęły wysypywać się karaluchy. Dziesiątki, setki, tysiące owadów. A każdy z nich miał twarz detektywa Dicka i śmiał się opętańczo.

Chichoczące robale rozpełzły się na wszystkie strony, rzucając się na wrzeszczącą z przerażania Kleo i zaskoczonych członków gangu, i pożerając ich żywcem. Kilka chwil później jedyny ślad po nieszczęśnikach stanowiły kupki kości zalegające na miękkim podłożu.

Karaluchy rozpoczęły żerowanie na Poliszy.

 

Kilka dni później, przeglądając stoisko z gazetami, można było trafić na nagłówki: „Policja szuka śladów zaginionego detektywa. Czy ma to związek ze zniknięciem Królowej Rozkoszy?”, „Najbardziej tajemniczy człowiek w mieście, Polisza Nel, zmarł w lokalnej kawiarni. Kelner znalazł go pod stolikiem dziurawego jak sito” oraz „Miejscowy tygrys ma dość zaczepek lokalnej młodzieży. To wina złego wychowania – mówi”.

Koniec

Komentarze

Całkiem przyjemny tekst, miejscami zabawny i absurdalny.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

A jakie było hasło konkursowe?

Known some call is air am

Wybaczcie, zapomniałem wpisać hasła konkursowego w opisie. Już naprawione.

zapomniałem

W profilu masz defaultową portalową kobietę. Wiem, że różnie to bywa, ale na wszelki wypadek zwracam uwagę ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ops, dzięki za wyłapanie :) musiałem przeoczyć przy zakładaniu konta. W ogóle istnieje tu opcja odpowiadania na komentarze?

W ogóle istnieje tu opcja odpowiadania na komentarze?

W jakim sensie? Odpowiedzi na komentarze są jak najbardziej pożądane i w sumie już na kilka odpowiedziałeś ;)

 

Skądinąd podrzucam poradnik (prze)życia na portalu: Portal dla żółtodziobów

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Chodzi mi o to, czy da się komuś odpowiedzieć bezpośrednio, odnosząc się do jego wpisu, np. przez opcję "odpowiedz" ;) Dzięki, przejrzę w wolnej chwili ten poradnik, bo szczerze mówiąc, nawet się nie zdążyłem za bardzo porozglądać po stronie :) Pozdrawiam!

Nie, takiej opcji nie ma, możesz jedynie zaznaczać cytowanie czyjejś wypowiedzi w swoim komentarzu, np. tak jak ja to zrobiłam. Dlaczego nie ma? Zob. punkt 13 mojego poradnika ;)

http://altronapoleone.home.blog

Karaluchy pod poduchy, byle nie od środka na zewnątrz ;-)

Pomysłowe, miejscami niesmaczne, śmieszne i na luzie. Lajtowe bizarro, dziwne, bez okropieństw, ale pomysłowo wyważone. Kałoludy… Subtelne, ale wykręcone. Pomysłowy opis “wnętrza” człowieka (lub nie człowieka, nieistotne).

Niezłe opko, pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Zaintrygowałeś mnie chandlerowskim bohaterem oraz tytułem, będącym ciekawą grą słów :)

I szło całkiem fajnie, absurdalnie, umiarkowanie zabawnie i dziwnie, jednak kiedy dotarłem do wywodu Brittany/Kleo na temat jej motywacji, klimat siadł. To kolejne opowiadanie jakie czytam w ostatnich dniach na portalu, a w którym główny antagonista zachowuje się jak supervillain z amerykańskich komiksów superbohaterskich sprzed kilkudziesięciu lat. Pozwól drogi przeciwniku, że wyjawię ci mój plan i co za nim stoi, żeby odbiorca wiedział o co kaman. Ostatnim razem, kiedy wysunąłem ten zarzut, zostałem poinformowany, że to celowy zabieg. OK. Pewnie u Ciebie tez jest celowy. I też OK. Jednak celowość tego zabiegu mi się nie podoba i psuje mi odbiór.

Ale całośc napisana dośc sprawnie i z pomysłem. Wysypujące się karaluchy z ciała Dicka też mi przypomniały komiksy superbohaterskie, a konkretnie postacie ze spider mana o ksywach Miss Arrow i Thousand :)

Ciekawa lektura, ale IMHO końcówka jakoś nie wybrzmiała dostatecznie mocno, żeby mnie w pełni usatysfakcjonować.

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

Spojrzał na zegar, narzucił płaszcz i wyszedł z gabinetu, uważając, by nie przyciąć drzwiami którejś z odnóży.

Któregoś.

 

Chcę, żebyś pokazał, co masz pod tym strojem robala. I zobaczę to, z twoją pomocą lub bez niej.

Chyba: zobaczę, za twoją zgodą lub bez niej.

Known some call is air am

Podobało mi się. Pomysłowe, choć zgadzam się z Outta Sewer, że chwilami przewidywalne, ale co tracisz na przewidywalności, nadrabiasz płynnością prowadzenia narracji i zderzeniem konwencji bizarro z czarnym kryminałem. Czytałam z przyjemnością.

ninedin.home.blog

cześć:-)

ciekawa realizacja bardzo dziwnego hasła konkursowego;-) początek zaciekawia, jednak to końcówka podobała mi się najbardziej:-) jest absurdalnie i z humorem. 

Czytałam z przyjemnością.

powodzenia w konkursie i pozdrawiam

krar85, dziękuję za komentarz! Domyślam się, że moje opko jedynie lekko muska bizarryjskie stopy, ale nie jest to gatunek, w którym czuję się jak ryba w wodzie, więc nie chcę się spieszyć ;D Fajno, że wpadłeś!

Outta Sewer, rozumiem, o czym mówisz. Też mnie denerwuje, jak np. w filmach złoczyńca wykłada na tacy wszystkie swoje zamiary i szatańskie plany. Do tego tekstu podszedłem jednak z dość dużym luzem i, szczerze mówiąc, postawiłem na dziwność i detektywistyczny klimat (a raczej próbę jego wprowadzenia), nie przejmując się jednocześnie tą – może rzeczywiście lekko kliszowatą – kulminacją.

A karaluchy wysypujące się z ciała nie były niczym inspirowane, ot, taki pomysł wpadł mi do głowy. Nie mówię, że to pomysł unikatowy i najoryginalniejszy na świecie, w żadnym razie, ale przeciwnicy Spider-Mana nawet mi do głowy nie przyszli :)

Odnóża poprawiłem, umknął mi ten babol jakoś. A jeśli chodzi o dialog, postanowiłem jednak zostawić, jak jest. Wyznaję zasadę, że o ile narracja powinna być nienaganna, to dialog rządzi się nieco innymi prawami. W końcu każdy mówi inaczej, używa innych sformułowań, dla siebie charakterystycznych i nie zawsze w pełni poprawnych językowo. Dlatego właśnie w dialogach pozwalam sobie czasem na więcej. Mimo to, dzięki za wychwycenie :)

Fajno, że wpadłeś!

Kurka, żeby nie mnożyć tysiąca komentarzy, odpowiadam zbiorczo w jednym wpisie :)

 

ninedin, bardzo mi miło! Z miejscowej przewidywalności zdaję sobie sprawę. Jednak, jak wspomniałem już wyżej, ten gatunek jest dla mnie nowością i bardziej niż na unikatowości fabularnej, skupiłem się na klimacie i atmosferze dziwności. Dzięki za wizytę :)

 

Olciatka, dzięki, tak właśnie miało być, absurdalnie i z humorem :) Cieszę się, że nie znużyło! A hasło konkursowe jakoś tak od razu wpadło mi w oko, no i wykiełkowało w takie oto… “cuś” ;) Dzięki za zaglądnięcie!

Czarny kryminał pożeniony z bizarro – tego jeszcze nie spotkałam. Efekt wyszedł Ci całkiem niezły. Jest dziwnie, miejscami trochę obrzydliwie, trochę absurdalnie, trochę humorystycznie. Czyta się dobrze.

Podobało mi się :)

Klik :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczny absurd, mnie też się podobał. Podróż po ludzkim ciele interesująca. Faktycznie, ten ślepy wyrostek to dziwne miejsce. Może i służy do przechowywania kosztowności…

Babska logika rządzi!

Irka_Luz, Finklamortecius, bardzo dziękuję za komentarze, cieszę się, że tekst nie pokaleczył Wam oczu :) Przepraszam, że odpowiadam z takim opóźnieniem, ale nie logowałem się tu od wieków!

Absurd i humor na bazie kryminału i fantazji. Czego chcieć więcej?

Nowa Fantastyka