- Opowiadanie: filipele - Legenda Idvith

Legenda Idvith

Witam.

Oto po­czą­tek ge­ne­rycz­nej opo­wie­ści fan­ta­sy o po­wro­cie wojny do spo­koj­nych krain.

Pierw­szy raz co­kol­wiek piszę, więc to dla mnie coś no­we­go. Pro­szę o rady oraz pomoc w zna­le­zie­niu błę­dów i bez­sen­sów. Za­pra­szam także do po­dzie­le­nia się wra­że­nia­mi jak się Wam po­do­ba­ło :)

Po­zdra­wiam.

Oceny

Legenda Idvith

 

Pro­log

 

W an­tycz­nej kra­inie Idvith ist­nia­ło sie­dem re­gio­nów, na któ­rych te­re­nie żyły dzie­siąt­ki wo­jow­ni­czych kla­nów. Każdy re­gion zdo­mi­no­wa­ny był przez jeden naj­sil­niej­szy ród, który pod­po­rząd­ko­wy­wał sobie słab­sze i mniej licz­ne, ży­ją­ce na ich te­re­nie. Wła­da­ją­ce re­gio­na­mi głów­ne klany zwano Sied­mio­ma Gło­wa­mi. Ich przy­wód­cy pro­wa­dzi­li ze sobą nie­ustan­ne wojny o te­ry­to­rium i za­so­by.

Go­rą­ca krew, wrzą­ca w ży­łach wojów spra­wia­ła, że walki to­czy­ły się także we­wnątrz rodów. Naj­sil­niej­si rzu­ca­li wy­zwa­nia wła­snym wo­dzom, a śmier­tel­ny po­je­dy­nek roz­strzy­gał, kto bę­dzie prze­wo­dził ty­siąc­om krew­nia­ków i po­mniej­szym ple­mio­nom. Nie było sta­łych przy­wód­ców.

Glo­bal­ne wojny mię­dzy Gło­wa­mi, nio­sły za sobą nie tylko śmierć ludzi, ale także ogrom­ne znisz­cze­nia, nie­gdyś spo­koj­ne­go i pięk­ne­go kon­ty­nen­tu. Zew bi­tew­ny ludu Idvith oraz żądza wła­dzy, prze­kre­śla­ły szan­sę, by kie­dy­kol­wiek na­stał pokój.

Do czasu, gdy bez­i­mien­ny kowal usły­szał wo­ła­nie kra­iny prze­siąk­nię­tej krwią. Sama Idvith prze­mó­wi­ła do niego i roz­ka­za­ła po­wstrzy­mać chaos i roz­pacz, które klany spro­wa­dzi­ły na te zie­mie. Kowal wspiął się na naj­wyż­szą górę – Szczyt Świa­ta – i dzię­ki mocy nada­nej przez Idvith, wykuł sie­dem mie­czy. Ostrza zo­sta­ły na­tchnio­ne aspek­ta­mi ele­men­tów na­tu­ry. Do pię­ciu głów­nych ży­wio­łów – ziemi, ognia, po­wie­trza, wody i bły­ska­wic – za­li­cza­no rów­nież ciem­ność i świa­tło. Bez­i­mien­ny, od­da­jąc swe serce misji, bez­wied­nie spra­wił, że sama jego isto­ta – jego dusza – zo­sta­ła po­dzie­lo­na na sie­dem, a każda jej część spo­czę­ła w ostrzach.

Kowal roz­po­czął wę­drów­kę po kra­inie tra­wio­nej wojną. Wśród każ­de­go z głów­nych rodów od­szu­kał osobę godną dzier­że­nia Ostrza. Po­wie­rzył im tę samą misję:

„Mocą nada­ną mi przez Idvith, na­ka­zu­ję wam prze­jąć wła­dzę nad swymi kla­na­mi i po­wstrzy­mać roz­lew krwi”.

Oręż ten za­pew­niał swoim po­wier­ni­kom po­tęż­ną moc, dzię­ki któ­rej byli w sta­nie wła­dać danym ele­men­tem na­tu­ry. Z po­mo­cą tej siły za­pa­no­wa­li nad zewem bi­tew­nym swych kla­nów. Po za­war­ciu paktu, wojny po­mię­dzy Sied­mio­ma Gło­wa­mi zo­sta­ły za­koń­czo­ne. Dzię­ki po­wier­ni­kom Ostrzy Idvith, któ­rzy utrzy­my­wa­li w ry­zach go­rą­cą krew swo­ich kla­nów. Od tam­tej pory rzad­ko kiedy mie­sza­li się w spory po­mniej­szych ple­mion. Mie­cze prze­cho­dzi­ły z rąk przy­wód­ców, do rąk god­nych na­stęp­ców przez na­stęp­ne po­ko­le­nia.

Nikt nie sły­szał póź­niej o bez­i­mien­nym ko­wa­lu, a pokój trwał przez ty­siąc lat, aż do teraz.

 

 

Wład­ca Cieni

 

W kraju Silis, pod pa­no­wa­niem klanu Zol­ra­nag, na­de­szła naj­czar­niej­sza noc od wie­ków. Tej nocy, w małej wio­sce na­ro­dzi­ło się dziec­ko.

W kla­no­wej for­te­cy po­wier­ni­ka Ostrza Cie­nia zbu­dził ze snu gwał­tow­ny nie­po­kój. Lęk, jaki od­czu­wał przy­wód­ca klanu, nie dawał spo­ko­ju. Chwy­cił rę­ko­jeść mie­cza, pul­su­ją­ce­go nie­zna­ną dotąd ener­gią i sam opu­ścił for­te­cę. Czuł, że ostrze chce mu coś po­ka­zać, gdzieś go pro­wa­dzi­ło.

 Po wielu prze­by­tych mi­lach, do­tarł do małej osady. Cała wio­ska po­grą­żo­na była we śnie. Tylko za okna­mi jed­ne­go z do­mostw mi­go­ta­ło świa­tło pa­le­ni­ska. Przy­wód­ca klanu wszedł do drew­nia­nej chaty i uj­rzał w głów­nej izbie łoże. Le­ża­ła na nim pięk­na ko­bie­ta o bla­dej jak pa­pier skó­rze. Choć była mar­twa, w czu­łych ob­ję­ciach nadal trzy­ma­ła nowo na­ro­dzo­ne dziec­ko. Dzie­cię spoj­rza­ło na przy­by­sza czar­ny­mi ocza­mi, ciem­niej­szy­mi i głęb­szy­mi, niż ta noc. Wodza prze­biegł dreszcz.

Zro­zu­miał, że samo ist­nie­nie tego dziec­ka, nie­sie za sobą za­gro­że­nie. Ostrze Idvith, nie bez po­wo­du, do­pro­wa­dzi­ło go do tego miej­sca. Wódz pod­jął de­cy­zję, by za­po­biec nie­bez­pie­czeń­stwu wi­szą­cym nad kra­iną. 

Nie wahał się. Uniósł miecz nad głowę, wy­ko­nu­jąc cię­cie, by zabić. Klin­ga za­trzy­ma­ła się przed nie­mow­lę­ciem, które spo­wi­ły cie­nie. Ostrze nie słu­ży­ło już wo­dzo­wi, wy­bra­ło no­we­go po­wier­ni­ka. Nie­mow­lę jesz­cze raz prze­szy­ło wodza chłod­nym spoj­rze­niem swych bez­den­nych, czar­nych oczu. Cie­nie oplo­tły wodza, unie­ru­cha­mia­jąc go i du­sząc. Wydał z sie­bie zdła­wio­ny jęk i padł mar­twy na pod­ło­gę. Znów za­pa­dła cisza, po­śród naj­czar­niej­szej nocy wie­ków.

Na­ro­dził się Wład­ca Cieni.

 

 

 Nad­cią­ga­ją­cy Mrok

 

Vul­tur pod­szedł do kra­wę­dzi klifu i spoj­rzał na gór­skie pasma, roz­cią­ga­ją­ce się na ho­ry­zon­cie. Był to wy­so­ki, szczu­pły męż­czy­zna o sze­ro­kich ra­mio­nach, odzia­ny w płaszcz barwy noc­ne­go nieba. Spod kap­tu­ra wi­docz­na była twarz – upior­na o ostrych ry­sach. Pod ocza­mi wy­ta­tu­owa­ne łań­cu­chy gi­nę­ły w gę­stej bro­dzie. Same oczy były mrocz­ne i bez­den­ne, co tylko po­tę­go­wa­ło de­mo­nicz­ną aurę, którą roz­ta­czał wokół sie­bie Vul­tur. Przy­tro­czo­ny u pasa czar­ny, wąski miecz, pięć dekad temu tra­fił do niego, gdy był jesz­cze nie­mow­lę­ciem.

Prze­by­wał na te­re­nie pań­stwa Lan­dhel­lor, na­le­żą­cym do klanu Ignis. Gór­skie pasma Lan­dhel­lo­ru zaj­mo­wa­ły wschod­nią część kon­ty­nen­tu Idvith. 

Vul­tur kon­ty­nu­ował wę­drów­kę. Od wy­ga­słe­go wul­ka­nu San­gu­ina dzie­li­ło go jesz­cze kilka mil. Wła­śnie w tym wul­ka­nie znaj­do­wa­ła się twier­dza wo­jow­ni­ków ognia. Gdy tar­cza słoń­ca znik­nę­ła za szczy­ta­mi gór, do­tarł do rów­ni­ny, przez którą pro­wa­dził trakt. Po­dą­ża­jąc nim jesz­cze przez go­dzi­nę, do­tarł do po­łu­dnio­wo-za­chod­nie­go zbo­cza wul­ka­nu. Zbli­żał się do wiel­kiej, że­la­znej bramy, wy­so­kiej na co naj­mniej trzy­dzie­ści stóp. Po obu stro­nach znaj­do­wa­ły się dzie­siąt­ki mniej­szych. Na stra­ży stało dwóch zbroj­nych, w bar­wach krwa­wej czer­wie­ni. Wi­dząc, kto zmie­rza do bramy, obaj męż­czyź­ni po­bla­dli, skło­ni­li głowy, po czym jeden z nich dał sy­gnał do otwar­cia wrót. Że­la­zne skrzy­dła uchy­li­ły się po­wo­li, uka­zu­jąc ciem­ny ko­ry­tarz, pro­wa­dzą­cy do wnę­trza góry. War­tow­ni­cy wzdry­gnę­li się, gdy Vul­tur mijał ich, wcho­dząc w głąb ko­ry­ta­rza.

Sze­ro­ki na dwa­dzie­ścia stóp tunel wy­drą­żo­ny w skale nie po­sia­dał za­krę­tów. Je­dy­nie przy da­le­ko od sie­bie za­wie­szo­nych po­chod­niach, znaj­do­wa­ły się licz­ne, że­la­zne drzwi. Wła­ści­ciel Ostrza Cie­nia mijał je, idąc ko­ry­ta­rzem jesz­cze kwa­drans, aż do­tarł do otwar­tych wrót pro­wa­dzą­cych do sali tro­no­wej. Prze­kra­cza­jąc próg, jego oczom uka­za­ła się ogrom­na, słabo oświe­tlo­na, po­dłuż­na sala o wy­so­kim, rzeź­bio­nym skle­pie­niu. Wzdłuż ścian, mię­dzy gru­by­mi fi­la­ra­mi, stało kil­ku­set zbroj­nych człon­ków klanu Ignis, w tym żona i je­dy­ny syn przy­wód­cy. Pięk­na ko­bie­ta – Li­lian – o kru­czo­czar­nych wło­sach i szla­chet­nych ry­sach, stała u boku swego syna Lu­ca­na. Wy­so­kie­go, o mu­sku­lar­nej bu­do­wie i tak samo ciem­nych wło­sach, jak matka. Nie mógł jed­nak li­czyć wię­cej niż dwa­dzie­ścia wio­sen. Ko­bie­ta zmie­rzy­ła przy­by­sza wro­gim spoj­rze­niem. On jakby tego nie za­uwa­ża­jąc, zu­peł­nie to zi­gno­ro­wał.

Vul­tur bez­sze­lest­nym kro­kiem zbli­żył się do po­de­stu na końcu sali. Na ka­mien­nym tro­nie sie­dział Dante – mo­car­ny męż­czy­zna o czar­nych wło­sach i su­ro­wym spoj­rze­niu. Jego kor­pus za­kry­wał je­dy­nie skó­rza­ny pas, mo­cu­ją­cy cięż­ki na­ra­mien­nik z że­la­znych łusek, osła­nia­ją­cy bark i ramię. Prawą ręką trzy­mał ogrom­ny, krwi­sto­czer­wo­ny miecz o sze­ro­kim jelcu. Długi na co naj­mniej pięć stóp, stał opar­ty o po­sadz­kę czub­kiem ostrza. Obu­siecz­na klin­ga Ostrza Pło­mie­ni, zdo­bio­na ję­zy­ka­mi ognia, przy­wo­dzi­ła na myśl, jakby sam wul­kan wy­pluł je pod­czas wy­bu­chu.

– Witaj Vul­tu­rze, Wład­co Cieni. – Niski, po­tęż­ny głos Dan­te­go odbił się dźwięcz­nym echem w ka­mien­nej sali.

– Witaj Dante, Ogniu San­gu­ina – od­po­wie­dział Vul­tur lo­do­wa­tym gło­sem. – Czyż­by nie­po­ko­iła cię moja wi­zy­ta?

Kil­ku­set wo­jow­ni­ków usta­wio­nych wzdłuż ścian spię­ło się, w go­to­wo­ści trzy­ma­jąc ręce za­ci­śnię­te na rę­ko­je­ściach swych mie­czy.

– Do­brze wiesz, czym za­wdzię­czasz sobie to po­wi­ta­nie – od­rzekł Dante. – Od stu­le­ci Głowy nie spo­ty­ka­ły się oso­bi­ście. Poza tym, nie cie­szysz się dobrą sławą. Gdy otrzy­ma­łem twoją wia­do­mość o chęci spo­tka­nia się ze mną w po­je­dyn­kę, zgo­dzi­łem się, mimo że nie wy­ja­wi­łeś swych in­ten­cji. Zatem mów teraz, co cię tu spro­wa­dza.

Vul­tur mil­czał przez mo­ment, po chwi­li rzekł zim­nym tonem.

– Nie przy­by­łem tu wal­czyć, lecz zło­żyć pro­po­zy­cję.

Dante nie ode­zwał się, cze­ka­jąc, aż przy­bysz kon­ty­nu­uje.

– Wła­dasz nie­wiel­kim kra­jem. Twój klan jest jed­nym z naj­mniej licz­nych, mimo że po­tęż­ni, je­ste­ście zmu­sze­ni do życia w tych su­ro­wych gó­rach, na ja­ło­wej ziemi. Żaden inny klan nie przej­mu­je się wa­szym losem, po­mi­mo że nie raz pro­si­li­ście o pomoc. Je­stem pierw­szym, który wy­cią­ga po­moc­ną dłoń.

Dante za­śmiał się grom­kim gło­sem.

– Sam Vul­tur wy­cią­ga po­moc­ną dłoń? Ty, który mor­do­wa­łeś każ­de­go, kto choć­by zbli­żył się do gra­nic twego od­izo­lo­wa­ne­go pań­stwa? Do­brze zatem, słu­cham.

– Mia­łem swoje po­wo­dy – po krót­kiej pau­zie kon­ty­nu­ował. – Przy­łącz się do mnie, a twój klan od­zy­ska dawną po­tę­gę. Od­bie­rze­my zie­mie, które były kie­dyś nasze, przed cza­sem Wiel­kich Wojen. Oba nasze klany, Ignis i Zol­ra­nag, będą mogły żyć w do­bro­by­cie, któ­rym teraz żyją dawni wro­go­wie.

– Pla­nu­jesz zbu­rzyć ty­siąc­let­ni pokój mię­dzy kla­na­mi? – rzu­cił Dante.

Mil­cze­nie Wład­cy Cieni po­twier­dzi­ło te słowa.

– Ro­zu­miem Vul­tu­rze.

Dante wstał z tronu. Za­rzu­cił sobie ogrom­ny miecz na ramię. Klin­ga sta­nę­ła w pło­mie­niach, a ka­mien­na po­sadz­ka pod sto­pa­mi wodza roz­grza­ła się do czer­wo­no­ści. Pot na jego skó­rze za­czął pa­ro­wać.

– Skoro tak, nie mogę po­zwo­lić ci opu­ścić tego miej­sca żywym.

Czar­ne, zimne oczy Vul­tu­ra nie zdra­dza­ły emo­cji. Prze­mó­wił chłod­no.

– Spo­dzie­wa­łem się ta­kiej re­ak­cji. Gdy już zro­zu­miesz, że inne klany nie są two­imi przy­ja­ciół­mi wiedz, że moja ofer­ta jest ak­tu­al­na.

Vul­tur pod­niósł dłoń. Jego ciało spo­wił gęsty mrok. Gdy opu­ścił rękę, cie­nie splo­tły się, a po chwi­li Wład­ca Cieni znik­nął.

 

 

 Widmo Wojny

 

– Wodzu! Ko­lej­na wio­ska znaj­du­je się pięć mil na po­łu­dnio­wy wschód stąd – za­anon­so­wał zwia­dow­ca klanu Terra. – Gdy przez nią przej­dzie­my, do San­gu­ina zo­sta­nie tylko dzień drogi!

Wódz An­grig ski­nął głową i od­po­wie­dział twar­dym gło­sem.

– Po­ka­że­my tym ognio­kr­wi­stym gdzie ich miej­sce, nie­dłu­go za­pła­cą nam za wszyst­ko.

An­grig – przy­sa­dzi­sty męż­czy­zna o ma­syw­nych ra­mio­nach i kan­cia­stej szczę­ce – wstał z trupa, na któ­rym sie­dział. Wy­szarp­nął z jego czasz­ki krót­ki, brą­zo­wy miecz o sze­ro­kiej klin­dze, po­kry­tej zło­ty­mi ru­na­mi – jedno z Ostrzy Idvith. Za nim znaj­do­wał się ba­ta­lion zbroj­nych. Ich ciem­no­brą­zo­we pan­ce­rze i oręż po­kry­te były krwią.

Stali w cen­trum wio­ski, po­ło­żo­nej w gór­skiej do­li­nie. Kil­ka­dzie­siąt bu­dyn­ków zo­sta­ło znisz­czo­nych. Nie­licz­ne, które prze­trwa­ły, chwia­ły się w po­sa­dach. Jeden z nich znaj­do­wał się dzie­sięć stóp nad zie­mią, na­dzia­ny na nie­na­tu­ral­ny, skal­ny kolec. Na lewo znaj­do­wa­ła się roz­pa­dli­na, jak po trzę­sie­niu ziemi, długa na sto jar­dów. Pięć bu­dyn­ków, sto­ją­cych wcze­śniej w linii, za­pa­dło się w niej. Wszę­dzie le­ża­ły ciała miesz­kań­ców wio­ski, a wokół roz­cią­gał się me­ta­licz­ny za­pach krwi. Żoł­nie­rze Terry cho­dzi­li mię­dzy gru­za­mi, do­bi­ja­jąc oca­la­łych. Ich ago­nal­ne krzy­ki od­bi­ja­ły się echem w do­li­nie.

An­grig ro­zej­rzał się. Nocny atak się po­wiódł. Słoń­ce wy­nu­rza­ło się wła­śnie znad ho­ry­zon­tu.

– Co­balt! – zwró­cił się do zwia­dow­cy – Po­wia­dom po­zo­sta­łe od­dzia­ły, że na­stęp­na wio­ska jest nasza. Niech zbio­rą siły i do­łą­czą do nas na­za­jutrz o świ­cie. Wtedy ru­szy­my pro­sto na San­gu­in.

– Tak jest!

Wódz pod­niósł miecz do góry i ryk­nął tak, by ty­siąc jego wojów sły­sza­ło.

– Przy­go­to­wać się do wy­mar­szu!

 

 

 Iskra

 

Dante sie­dział na ka­mien­nym tro­nie, łok­cie miał opar­te o jego brze­gi, a dło­nie sple­cio­ne przed twa­rzą. Sala wy­peł­nio­na była wrza­wą kil­ku­set ludzi, ko­biet i męż­czyzn jego klanu. Wszy­scy cze­ka­li na po­wrót po­słań­ca.

Przed po­łu­dnio­wo-za­chod­nią bramą, u pod­nó­ża wul­ka­nu, stała armia dzie­się­ciu ty­się­cy wo­jow­ni­ków Terry. Dante nie ro­zu­miał, jak do tego do­szło. Nie wie­dział, dla­cze­go na­ru­szy­li pakt.

Po chwi­li do sali tro­no­wej wbiegł straż­nik i wrza­wa uci­chła. Tłum roz­stą­pił się, two­rząc przej­ście do tronu. Męż­czy­zna za­trzy­mał się przed ka­mien­ny­mi scho­da­mi po­de­stu sku­piając na sobie całą uwagę obec­nych. Od­dy­chał płyt­ko i szyb­ko.

– Wodzu! – Pod­niósł worek trzy­ma­ny w ręce. – Oto ich od­po­wiedź.

Wy­cią­gnął z niego od­rą­ba­ną głowę po­słań­ca.

Wcze­śniej­sza wrza­wa tłumu za­mie­ni­ła się teraz w gniew­ne okrzy­ki.

– Ter­rań­skie ścier­wa! – krzyk­nął ktoś z pra­wej.

– Dante! Wy­rżnij­my ich wszyst­kich! – do­bie­ga­ły głosy z dru­giej stro­ny.

Przy­wód­ca sie­dział w bez­ru­chu. Przy­po­mniał sobie o sło­wach Vul­tu­ra sprzed roku. Ża­ło­wał, że go nie po­słu­chał. Teraz to inny klan wy­ko­nał ruch pierw­szy i wy­po­wie­dział Dan­te­mu wojnę. Po chwi­li pod­niósł rękę. Tłum ucichł.

– Lucan! – rzu­cił Dante.

Znaj­du­ją­cy się przy naj­bliż­szym fi­la­rze syn wodza, pod­szedł do tronu. Odzia­ny w zbro­ję z że­la­znych łusek barwy czer­wie­ni, z mie­czem u pasa. Mu­sku­la­tu­rą pra­wie do­rów­ny­wał ojcu.

– Zbierz swój od­dział i po­wia­dom­cie wszyst­kich ludzi w twier­dzy, że mają być go­to­wi do bitwy.

– Tak jest ojcze. – Lucan od­szedł.

Dante prze­mó­wił po­now­nie.

– Hera, Argus!

Zza tronu wy­ło­ni­ły się dwie po­sta­cie. Hera – ko­bie­ta o su­ro­wym spoj­rze­niu i mo­car­nych ra­mio­nach. Jej czar­ny war­kocz opa­dał na plecy, na któ­rym spo­czy­wał dwu­ręcz­ny miecz. Do­wo­dzi­ła dru­gim ba­ta­lio­nem kla­no­wych wojsk. Argus – siwy męż­czy­zna śred­nie­go wzro­stu, w pra­wej ręce dzier­żył ko­stur, z osa­dzo­nym na czub­ku czer­wo­nym ru­bi­nem – prze­wo­dził od­dzia­ło­wi Ogni­stych Magów.

– Prze­dys­ku­tuj­my plan ataku.

Oboje ski­nę­li gło­wa­mi.

 

***

 

 Tym­cza­sem u stóp wul­ka­nu San­gu­ina, przed wro­ta­mi twier­dzy Ignis, armia dzie­się­ciu ty­się­cy wo­jow­ni­ków ob­le­ga­ła wschod­nią część góry. Utrzy­my­wa­li od­le­głość ćwierć mili od zbo­cza.

An­grig się­gnął wzro­kiem ku szczy­to­wi góry. Wierz­cho­łek ską­pa­ny był w chmu­rach. Się­gał wy­so­ko­ścią co naj­mniej pół­to­rej mili. Wy­róż­niał się na tle znacz­nie niż­szych gór.

Przy­wód­ca Terry splu­nął na bez­gło­we tru­chło po­słań­ca. Wy­szedł przed sze­reg i zbli­żał się sa­mot­nie do wul­ka­nu, zmniej­sza­jąc dzie­lą­cą go od zbo­cza od­le­głość o po­ło­wę. Ryk­nął w stro­nę bramy.

– Wyłaź Dante! Nie mo­żesz się cho­wać w swo­jej szczu­rzej norze wiecz­nie! Chyba że klan Ignis to nie tacy wiel­cy wo­jow­ni­cy, tylko zwy­kłe tchó­rze!

Opo­wie­dział mu grom­ki śmiech jego armii.

 

 ***

 

W twier­dzy Ignis, Lucan wra­cał wła­śnie do sali tro­no­wej. On i jego od­dział po­in­for­mo­wał wszyst­kich miesz­kań­ców o roz­ka­zie wodza. Duża część klanu miesz­ka­ła w twier­dzy. Resz­ta żyła w osa­dach roz­sia­nych wokół San­gu­ina, wraz z in­ny­mi, po­mniej­szy­mi ple­mio­na­mi. Z wnę­trza góry nie mamy jak wy­słać wia­do­mo­ści do są­sied­nich osad, a Terra nie prze­pu­ści­ła­by żad­ne­go po­słań­ca – po­my­ślał.

– Dzie­sięć ty­się­cy woja czeka u bram. Prze­wyż­sza­ją nas licz­bą pię­cio­krot­nie! – krzyk­nął ner­wo­wo Marc. Ró­wie­śnik Lu­ca­na, który wy­cho­dząc z bocz­ne­go ko­ry­ta­rza, do­łą­czył do niego.

Był pół głowy niż­szy od syna przy­wód­cy i nie tak zbu­do­wa­ny. Nad lewym okiem miał po­zio­mą, po­dłuż­ną bli­znę.

– Nie jest tak źle – rzu­cił Lucan. – Wiesz Marc, dla­cze­go nasze zbro­je mają barwę czer­wie­ni? Żeby nasi prze­ciw­ni­cy po zra­nie­niu nas my­śle­li, że nie krwa­wi­my!

Wy­buch­nę­li grom­kim śmie­chem.

– Mam na­dzie­ję, że nie wy­sze­dłem z wpra­wy – rzekł niż­szy mło­dzie­niec. – Ostat­nia duża po­tycz­ka, była kilka lat temu.

– Tak – mruk­nął Lucan. – Mu­sie­li­śmy się zająć tam­tym gór­skim ple­mie­niem, by nie nę­ka­li na­szych osad. Liczę, że Ter­rań­czy­cy okażą się więk­szym wy­zwa­niem. Spo­koj­nie przy­ja­cie­lu. Na polu walki bę­dzie­my trzy­mać się razem.

Klep­nął Marca w ramię, po czym pchnął bocz­ne drzwi do sali tro­no­wej. Dante sie­dzą­cy na tro­nie do­strzegł wcho­dzą­ce­go syna. Ski­nę­li do sie­bie gło­wa­mi. W tej samej chwi­li, przez fron­to­we wej­ście wbiegł straż­nik z wia­do­mo­ścią.

– An­grig drze wła­śnie swą par­szy­wą gębę przed bramą! Mówi, że je­ste­śmy tchó­rza­mi, cho­wa­ją­cy­mi się w szczu­rzej norze!

Go­rą­ca krew za­wrza­ła w ży­łach wojów, zgro­ma­dzo­nych w sali.

– Tchó­rza­mi? – szep­nął Dante.

Za­rzu­ca­nie tchó­rzo­stwa kla­no­wi Ignis, było dla nich naj­więk­szą obe­lgą. Wódz pod­niósł się z tronu.

– An­grig i jego pa­choł­ki prze­ko­na­ją się o sile na­sze­go klanu! – za­brzmiał po­tęż­nym gło­sem. – Dzi­siaj spło­ną!

Lucan, Marc i tłum wo­jow­ni­ków ryk­nę­li bo­jo­wo, trzy­ma­jąc klin­gi mie­czy ponad gło­wa­mi. Dante od­wró­cił się do żony, sto­ją­cej na lewo od tronu.

– Li­lian, chroń Lu­ca­na w trak­cie walki. Odzie­dzi­czył tem­pe­ra­ment po nas, więc bę­dzie lek­ko­myśl­ny.

Ude­rzy­ła go w twarz dło­nią.

– To ty nie bądź lek­ko­myśl­ny! – Po czym uca­ło­wa­ła go.

– Wiesz, że będę. – Uśmiech­nął się do niej.

Od­wró­cił się i krzyk­nął do krew­nia­ków.

– Nad­szedł czas bitwy!

 

Bitwa pod Wul­ka­nem

 

Wrota w pod­nó­żu San­gu­ina otwar­ły się. Dante wy­sko­czył z ciem­ne­go ko­ry­ta­rza, trzy­ma­jąc w pra­wej ręce Pło­mien­ne Ostrze Idvith. Ogrom­ny miecz oparł o bark, okry­ty na­ra­mien­ni­kiem z że­la­znych łusek. W jego oczach tań­czy­ła iskra gnie­wu. Dzie­się­cio­ty­sięcz­na armia klanu Terra roz­cią­ga­ła się ćwierć mili od zbo­cza wul­ka­nu. Żoł­nie­rze na­jeźdź­cy, odzia­ni w brą­zo­we stro­je z pły­to­wy­mi na­pier­śni­ka­mi, trzy­ma­li broń w go­to­wo­ści. Za przy­wód­cą Ignis, z ko­ry­ta­rza, wy­ło­ni­li się żona i syn. Za nimi z głów­nej bramy i kil­ku­dzie­się­ciu mniej­szych po bo­kach wy­bie­ga­ły dzie­siąt­ki wo­jow­ni­ków, prze­ra­dza­jąc się w setki. Wszy­scy byli uzbro­je­ni w krwa­wo­czer­wo­ne pan­ce­rze z że­la­znych łusek oraz mie­cze. Szar­żo­wa­li na armię na­jeźdź­cy.

Lucan pro­wa­dził wła­sny od­dział skła­da­ją­cy się z setki ludzi. Wśród nich znaj­do­wał się Marc. Li­lian bie­gła kil­ka­na­ście jar­dów od niego. Jej czar­ne, roz­pusz­czo­ne włosy po­wie­wa­ły wście­kle od pędu po­wie­trza.

– Trzy­maj­cie się z dala od Dan­te­go! Ina­czej znaj­dzie­cie się w polu ra­że­nia! Bę­dzie­cie mu tylko prze­szka­dzać! – ryk­nął Lucan, prze­krzy­ku­jąc bo­jo­we okrzy­ki setek krew­nia­ków.

An­grig sto­ją­cy na czele swej armii po­my­ślał – W końcu na­de­szła ta chwi­la. Skie­ro­wał ostrze mie­cza przed sie­bie i wrza­snął.

– Do ataku! Znisz­czyć te ogni­ste po­mio­ty!

Linia wojsk ru­szy­ła na roz­kaz. Wódz stał w miej­scu, miecz po­sta­wił czub­kiem ostrza na ziemi. Obie dło­nie oparł na jego gło­wi­cy. Się­gnął wzro­kiem przed sie­bie, ku ty­siąc­o­wi wojów Ignis, na­cie­ra­ją­cych fron­tal­nie. Sku­pił się tylko na jed­nym – szar­żu­ją­cym sa­mot­nie, da­le­ko na prze­dzie ba­ta­lio­nu – Dan­tem. An­grig cze­kał teraz cier­pli­wie. Jego po­sta­wa była so­lid­na jak skała.

Obie armie zbli­ża­ły się do sie­bie w szyb­kim tem­pie. Dan­te­go dzie­li­ło już od linii wroga kil­ka­na­ście jar­dów. Jego oczy za­pło­nę­ły wście­kłym ogniem, zo­sta­wia­jąc za nim smugi iskier, gdy gnał armii wroga na spo­tka­nie. Wy­sko­czył w po­wie­trze, wzbi­ja­jąc się ponad prze­ciw­ni­ków. Wziął po­tęż­ny za­mach zza głowy, dzier­żąc bez trudu ogrom­ny miecz. Lą­du­jąc mię­dzy za­sko­czo­ny­mi wro­ga­mi, rąb­nął ostrzem w zie­mię. Po­tęż­na, ogni­sta eks­plo­zja ro­ze­rwa­ła na strzę­py ciała kil­ku­na­stu prze­ciw­ni­ków. Kil­ku­dzie­się­ciu in­nych sto­ją­cych dalej, zo­sta­ło zmie­cio­nych z nóg. Ci, któ­rzy byli naj­bli­żej wy­bu­chu, nie zdą­ży­li nawet wrza­snąć. Ich roz­człon­ko­wa­ne ciała, wy­rzu­co­ne we wszyst­kich kie­run­kach, wła­śnie lą­do­wa­ły na gle­bie. Nie­wy­raź­na syl­wet­ka Dan­te­go pro­sto­wa­ła się, spo­wi­ta ob­ło­kiem pyłu i dymu, wznie­cio­nym przez atak. Wro­go­wie uj­rze­li przez całun pyłu je­dy­nie pło­ną­ce oczy przy­wód­cy klanu Ignis i de­mo­nicz­ny uśmiech, zdo­bią­cy jego twarz. Żoł­nie­rze Terry stali uła­mek se­kun­dy, spa­ra­li­żo­wa­ni prze­ra­że­niem na widok upior­nej sceny. Po­mi­mo stra­chu, ru­szy­li na niego ze wszyst­kich stron z bo­jo­wy­mi okrzy­ka­mi.

W tym mo­men­cie od­dział Lu­ca­na i inne zde­rzy­ły się z wrogą armią, wśród wście­kłych krzy­ków i brzę­ku me­ta­lu ude­rza­ją­ce­go o metal. Lucan dwóch pierw­szych na­past­ni­ków skró­cił o głowę po­zio­mym cię­ciem, zanim zdą­ży­li za­re­ago­wać. Marc wy­sko­czył zza niego i dźgnął szar­żu­ją­ce­go, wy­so­kie­go męż­czy­znę w pierś, za­ta­pia­jąc ostrze po sam jelec. Z lewej, żoł­nierz Terry rzu­cił się na syna przy­wód­cy Ignis, re­cy­tu­jąc w tym samym cza­sie im­po­nu­ją­cą wią­zan­kę obelg. Mu­sku­lar­ny mło­dzian kop­nię­ciem w pierś, wgiął pły­to­wy pan­cerz prze­ciw­ni­ka, po­zba­wia­jąc go tchu. Świst wy­pusz­czo­ne­go po­wie­trza to­wa­rzy­szył gru­cho­to­wi żeber. Ter­rań­czyk padł i już nie wstał.

– Im­po­nu­ją­ce! – wrza­snął Marc, wy­cią­ga­jąc zbru­ka­ne krwią ostrze z trupa.

Tęgi męż­czy­zna na­cie­ra­ją­cy z jego pra­wej, wziął za­mach. Marc kątem oka do­strze­ga­jąc opa­da­ją­ce cię­cie, z ła­two­ścią zro­bił unik. Miecz świ­snął w po­wie­trzu, wbi­ja­jąc się w glebę. Chło­pak wy­ko­rzy­stu­jąc oka­zję, po­zba­wił na­past­ni­ka obu rąk, za­ci­śnię­tych na rę­ko­je­ści unie­ru­cho­mio­ne­go mie­cza. Tęgi żoł­nierz zdą­żył tylko jęk­nąć, nim chło­pak dobił go cel­nym pchnię­ciem w szyję.

– Widzę, też sobie nie­źle ra­dzisz! – od­krzyk­nął Lucan.

Odzia­ny w pły­to­wą zbro­ję żoł­nierz, znaj­du­ją­cy się na lewo od Lu­ca­na zwie­trzył oka­zję, gdy ten nie mógł do­strzec ataku Ter­rań­czy­ka, gdyż głowę miał zwró­co­ną w kie­run­ku to­wa­rzy­sza. Ostrze mknę­ło czub­kiem w jego bok. Wi­dząc to, Marc, nie zdą­żył ostrzec przy­ja­cie­la, po­nie­waż w tej samej chwi­li zza ich ple­ców, nad­le­cia­ła ogni­sta kula, zmia­ta­jąc na­past­ni­ka i po­sy­ła­jąc go w głąb wro­gich od­dzia­łów. Li­lian zbli­ży­ła się do syna z kie­run­ku, z któ­re­go nad­le­ciał po­cisk.

– To nie czas na ga­da­nie chłop­cy! – krzyk­nę­ła. Zdzie­li­ła syna pię­ścią po gło­wie. – Za mną! – Po czym rzu­ci­ła się w zbitą masę żoł­nie­rzy w ciem­no­brą­zo­wych bar­wach.

Mło­dzień­cy spoj­rze­li na sie­bie. Wzru­szy­li ra­mio­na­mi, na­stęp­nie ru­szy­li za nią.

– Osła­niaj­cie Li­lian! – wrza­snął do swo­ich ludzi Lucan.

Dante stał wśród tru­pów kil­ku­set żoł­nie­rzy prze­ciw­ni­ka. Nie­któ­re ciała były zwę­glo­ne, inne no­si­ły ślady cięć klin­gi. Wokół uno­sił się swąd spa­le­ni­zny i za­pach krwi. W tle dźwię­cza­ły od­gło­sy walki. Bo­jo­we okrzy­ki, brzęk me­ta­lu oraz wrza­ski ran­nych, grały prze­ra­ża­ją­cą me­lo­dię wojny. Wódz wziął głę­bo­ki od­dech i spoj­rzał w górę. Słoń­ce było w ze­ni­cie.

Po chwi­li wro­go­wie oto­czy­li sa­mot­ne­go wo­jow­ni­ka. Dante zmie­rzył wzro­kiem prze­ciw­ni­ków – kil­ku­dzie­się­ciu męż­czyzn i ko­biet odzia­nych w płowe szaty z kan­cia­stym, zło­tym sym­bo­lem na pier­siach. W końcu się po­ka­za­li – po­my­ślał – Od­dział Skal­nych Magów. Za­kap­tu­rzo­ne po­sta­cie utwo­rzy­ły wokół niego sze­ro­ki pier­ścień. Przy­ku­ca­jąc, ude­rzy­li pię­ścia­mi w pod­ło­że. Zie­mia pod Dan­tem za­czę­ła pękać i się za­pa­dać. Wódz stra­cił grunt pod sto­pa­mi. Za­czął spa­dać, wraz z ka­wa­ła­mi roz­trza­ska­nych skał, do ko­tli­ny o śred­ni­cy pięt­na­stu jar­dów. Opa­da­jąc w prze­paść, skie­ro­wał miecz ostrzem do dołu. Za­mknął oczy, gdy po­now­nie je otwo­rzył, za­pło­nę­ły takim samym ogniem jak klin­ga mie­cza. Słup ognia wy­strze­lił z czub­ka ostrza w ot­chłań, wy­rzu­ca­jąc wła­ści­cie­la w prze­ciw­nym kie­run­ku, dwa­dzie­ścia jar­dów ponad po­ziom grun­tu.

Z tej wy­so­ko­ści, ro­zej­rzał się szyb­ko po polu bitwy. Prze­wa­ża­ją­ca armia Ter­rań­czy­ków two­rzy­ła pół­okrąg, osa­cza­jąc ba­ta­lion Dan­te­go z trzech stron. Z czwar­tej stro­ny była gór­ska ścia­na. Ko­tli­na, ze sto­ją­cy­mi wokół skal­ny­mi ma­ga­mi, znaj­do­wa­ła się w cen­trum armii wroga. Wódz Ignis wy­pa­trzył An­gri­ga, znaj­du­ją­ce­go się na ty­łach, wraz z nie­wiel­kim od­dzia­łem. Stra­ty po stro­nie prze­ciw­ni­ka wy­no­si­ły około dwóch pią­tych, po stro­nie Ignis – tyle samo. Jak dotąd, wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem – po­my­ślał. Pu­ścił jedną dło­nią rę­ko­jeść mie­cza i wy­strze­lił z niej ogni­sty po­cisk w niebo, na pół­noc­ny za­chód. Dante opa­dał swo­bod­nie na skra­wek wol­nej od prze­ciw­ni­ków prze­strze­ni, do­strze­gł­szy, jak ma­go­wie prze­ciw­ni­ka po­dą­ża­ją w jego stro­nę.

 

 ***

 

Hera, ka­pi­tan dru­gie­go ba­ta­lio­nu wojsk Ignis, kryła się za skałą. U jej boku przy­kuc­nął Argus – do­wód­ca Ogni­stych Magów. Wraz z roz­po­czę­ciem bitwy, Hera wy­pro­wa­dzi­ła woj­sko przez ukry­tą, za­chod­nią bramę góry. Prze­su­wa­jąc armię jak naj­bli­żej po­łu­dnio­wo-za­chod­nich wrót, przy któ­rych to­czy­ła się bitwa. Ty­siąc wojów, ukry­wa­ją­cych się w for­ma­cjach skal­nych, cze­ka­ło na sy­gnał. Wcze­śniej omó­wio­ny plan za­kła­dał, że kiedy woj­ska Terry przy­prą pierw­szy ba­ta­lion Ignis do ścia­ny, drugi za­ata­ku­je z flan­ki, zmu­sza­jąc prze­ciw­ni­ka do walki na dwa fron­ty. Dante miał sku­pić na sobie uwagę od­dzia­łu Skal­nych Magów, by Hera i Argus mogli bez prze­szkód prze­pro­wa­dzić atak z za­sko­cze­nia.

Hera za­czę­ła drżeć, nie mogąc już do­cze­kać się walki. Jej czar­ny war­kocz, zwi­sa­ją­cy na bok, po­ru­szał się nie­spo­koj­nie.

– Już nie­dłu­go Hera – prze­mó­wił Argus ści­ska­jąc ko­stur z ru­bi­nem, na któ­rym się pod­parł – Dasz swemu ostrzu po­sma­ko­wać krwi.

Cze­ka­li w mil­cze­niu, ob­ser­wu­jąc prze­bieg bitwy z ukry­cia. Od pola walki dzie­li­ło ich trzy­sta jar­dów. Czas mijał. Słoń­ce wlo­kło się po­wo­li po nie­bie, cza­sa­mi za­sło­nię­te za prze­pły­wa­ją­cą chmu­rą. Gdy zna­la­zło się w ze­ni­cie, tło błę­kit­ne­go nieba prze­szył ogni­sty po­cisk. Hera ze­rwa­ła się na nogi.

– To Dante! Dał sy­gnał! – wrza­snę­ła do armii. – Ru­sza­my!

Ty­siąc wo­jow­ni­ków – męż­czyzn i ko­biet – wy­pa­dło z ukry­cia i ru­szy­ło za ka­pi­ta­nem. Obok niej Argus pro­wa­dził kil­ku­dzie­się­ciu magów. Ciem­ny płaszcz z czer­wo­nym sym­bo­lem pło­mie­nia ło­po­tał za nim w pę­dzie.

Szyb­ko zmniej­sza­li dy­stans, dzie­lą­cy ich od flan­ki wojsk Terry. Ude­rzy­li w nich z im­pe­tem. Wo­jo­wie Ignis siali zamęt w sze­re­gach za­sko­czo­ne­go wroga. Ma­go­wie wspie­ra­li ich, mio­ta­jąc pło­ną­ce po­ci­ski. Ter­rań­czy­cy przez nie­spo­dzie­wa­ny atak, nie mogli się zor­ga­ni­zo­wać. Hera bio­rąc wście­kłe, śmier­tel­ne za­ma­chy swym dwu­ręcz­nym mie­czem, prze­sie­ka­ła sobie drogę do otwar­tej prze­strze­ni, wśród sił nie­przy­ja­cie­la. Usły­sza­ła za sobą ogłu­sza­ją­cą eks­plo­zję i ago­nal­ne krzy­ki – to Argus prze­dzie­rał się przez masy prze­ciw­ni­ków. Po chwi­li sta­nął u jej boku, z kil­ku­na­sto­ma ludź­mi z od­dzia­łu. Uj­rze­li swego wodza.

Prze­strzeń wokół Dan­te­go ście­ła­ły setki mar­twych żoł­nie­rzy Terry. Wal­czył wła­śnie ze Skal­ny­mi Ma­ga­mi. Dwu­dzie­stu z nich le­ża­ło mar­twych. Po­zo­sta­łych kil­ku­dzie­się­ciu utwo­rzy­ło ka­mien­ną ścia­nę, chro­niąc się przed ku­la­mi ognia, ci­ska­ny­mi w nich przez roz­ju­szo­ne­go prze­ciw­ni­ka. Pię­ciu magów wy­chy­li­ło się, przy­kła­da­jąc dło­nie do ziemi. Z gleby pod sto­pa­mi Dan­te­go wy­ro­sły bły­ska­wicz­nie ka­mien­ne kolce, od­sko­czył. W trak­cie uniku po­słał dło­nią pło­ną­cy po­cisk, za­bi­ja­jąc dwóch prze­ciw­ni­ków.

– Dante! – krzyk­nę­ła Hera. Przy­wód­ca usły­szaw­szy ją, zwięk­szył dy­stans dzie­lą­cy go od magów i pod­biegł do to­wa­rzy­szy. Pra­wie całe jego ciało po­kry­wa­ła krew, nie na­le­żą­ca do niego.

– Do­brze, że je­ste­ście. Za­ba­wę tu zo­sta­wiam wam – za­brzmiał Dante.

Mi­ja­jąc ich, dodał.

– Idę po głowę An­gri­ga.

 

 ***

 

An­grig stał w tym samym miej­scu, od po­cząt­ku star­cia. Na ustach ma­lo­wał mu się uśmiech pełen pychy. Ob­ser­wo­wał wła­śnie, jak jego armia przy­pie­ra do po­łu­dnio­wo-za­chod­niej ścia­ny góry woj­ska ognio­kr­wi­stych. To już ostat­ni etap bitwy, nie­dłu­go zmie­cie­my te po­mio­ty z po­wierzch­ni ziemi – po­my­ślał. W tej chwi­li zda­rzy­ła się rzecz nie­spo­dzie­wa­na. Zza skał na pół­no­cy, na­cie­rał ba­ta­lion wo­jow­ni­ków w czer­wo­nych bar­wach. Kan­cia­sta szczę­ka wodza Terry opa­dła lekko ze zdu­mie­nia. Po­sił­ki nie­przy­ja­cie­la ude­rzy­ły we flan­kę jego wojsk. Za­sko­cze­ni Ter­rań­czy­cy za­czę­li po­no­sić znacz­ne stra­ty.

An­grig ryk­nął, chwy­cił za miecz i ru­szył na przód. Za nim po­dą­ży­ło dwu­stu zbroj­nych. W tej samej chwi­li zo­ba­czył Dan­te­go, który prze­bił się z od­dzia­łem przez tyły głów­nej armii, zmie­rza­jąc mu na spo­tka­nie. Gdy już byli wy­star­cza­ją­co bli­sko, obaj wo­dzo­wie za­mach­nę­li się po­tęż­nie, zde­rza­jąc klin­gi ze sobą. Fala ude­rze­nio­wa wznie­ci­ła wokół nich kłęby kurzu. Rów­no­cze­śnie oba od­dzia­ły wpa­dły na sie­bie z hu­kiem. Dante i An­grig krzy­żu­jąc klin­gi, ode­pchnę­li się, od­ska­ku­jąc w tył.

– Dziś jest dzień, w któ­rym zgi­niesz Dante. Ty i resz­ta ognio­kr­wi­stych! – prze­mó­wił An­grig z twar­dym ak­cen­tem.

– To praw­da co o was mówią, Ter­rań­czy­kach – od­parł wódz Ignis swoim ni­skim gło­sem. – Za­miast ro­zu­mu w gło­wach macie garść ka­mie­ni!

Roz­wście­czo­ny An­grig rzu­cił się na niego z za­ma­chem. Dante spa­ro­wał zbyt czy­tel­ny atak prze­ciw­ni­ka i kontr­ata­ko­wał cię­ciem, ce­lu­jąc w nogę. Ten jed­nak zdą­żył tup­nąć po­tęż­nie, na co zie­mia pod ich sto­pa­mi pękła. Obaj stra­ci­li rów­no­wa­gę. Miecz Dan­te­go świ­snął obok, chy­bia­jąc celu. Od­sko­czył i ci­snął kulę ognia. An­grig zbił nad­la­tu­ją­cy po­cisk mie­czem, po czym wbił go w glebę. Wy­wo­ła­ne pęk­nię­cia za­czę­ły po­dą­żać w kie­run­ku wro­gie­go wodza, roz­stę­pu­jąc zie­mię na swej dro­dze. Dante rzu­cił się na bok, wy­ko­nu­jąc prze­wrót przez bark. Zry­wa­jąc się na nogi, ze­brał pło­mie­nie w dłoni i za­czął mio­tać ogni­sty­mi po­ci­ska­mi. An­grig, ude­rza­jąc stopą w skały przed sobą, po­sta­wił ka­mien­ną ścia­nę, osła­nia­ją­cą go przed pło­mie­nia­mi. Ude­rzył w nią otwar­tą dło­nią, po­sy­ła­jąc roz­trza­ska­ne ka­wał­ki w Dan­te­go. Miecz wodza Ignis za­pło­nął. Mach­nął nim w stro­nę nad­la­tu­ją­cych skał, wy­wo­łu­jąc eks­plo­zję, która zmio­tła ka­mien­ne po­ci­ski. Wy­sko­czył na wroga z kłębu dymu. Dante i An­grig wy­mie­nia­li so­lid­ne, cię­cia i pchnię­cia. Ich klin­gi przy każ­dym ze­tknię­ciu, po­sy­ła­ły w po­wie­trze snopy iskier. W śmier­tel­nym tańcu cięli, pa­ro­wa­li i uni­ka­li wy­pro­wa­dza­nych przez drugą stro­nę ata­ków.

Wy­mia­na trwa­ła długą chwi­lę. Gdy mie­cze skrzy­żo­wa­ły się ze sobą, Dante do­strzegł od­kry­cie prze­ciw­ni­ka. Kop­nął An­gri­ga w prawe ko­la­no, ła­miąc mu nogę. Usły­szał głu­chy chrzęst ła­ma­nych kości. An­grig za­ci­snął zęby, nie wydał jed­nak żad­ne­go dźwię­ku. Był twar­dy jak skała. Nad­le­ciał cios pię­ścią, tra­fia­jąc go w pły­to­wy na­pier­śnik. Siła ude­rze­nia po­sła­ła wodza Terry pięt­na­ście jar­dów w tył. Lą­du­jąc, prze­tur­lał się, nadal trzy­ma­jąc za­ci­śnię­ty w ręku miecz. Za­trzy­mał się. Dante cze­kał, aż prze­ciw­nik się pod­nie­sie.

An­grig wstał, po­mi­mo bólu. Jego twarz była za­cię­ta i wy­krzy­wio­na gry­ma­sem. W ustach czuł me­ta­licz­ny smak krwi. Splu­nął na bok. Kan­cia­sty pod­bró­dek po­ru­szał się, gdy tęgi męż­czy­zna od­dy­chał cięż­ko. Za­mknął oczy w sku­pie­niu, zbie­ra­jąc całą ener­gię, jaka mu po­zo­sta­ła, by wy­ko­nać atak. Chwy­cił rę­ko­jeść mie­cza obu­rącz, wbi­ja­jąc ostrze głę­bo­ko w pod­ło­że. Na­stę­pu­ją­ce trzę­sie­nie ziemi spra­wi­ło, że wal­czą­cy wokół wo­jow­ni­cy tra­ci­li rów­no­wa­gę. Pę­ka­ją­ca rysa na ziemi po­dą­ża­ła od ostrza An­gri­ga, wprost ku przy­wód­cy ognio­kr­wi­stych. Dante od­biegł szyb­ko na bok.

– Taki pro­sto­li­nij­ny atak mnie nie do­się­gnie! – krzyk­nął. – Mu­sisz się bar­dziej po­sta­rać!

Nagle pojął, jak bar­dzo się mylił. Atak nie był wy­mie­rzo­ny w niego. Pęk­ni­na mi­nę­ła go, zie­mia roz­stą­pi­ła się. Wyrwa po­chła­nia­ła na swej dro­dze wal­czą­ce od­dzia­ły obu stron. Żoł­nie­rze, jeden za dru­gim wpa­da­li w prze­paść, nie mogąc nic zro­bić. Spa­da­jąc, krzy­cze­li bez­rad­nie. Pę­ka­ją­ca zie­mia zmie­rza­ła ku miej­scu, gdzie to­czy­ła się głów­na bitwa, wprost ku Wul­ka­no­wi San­gu­ina. Dante zro­zu­miał, co robi prze­ciw­nik. An­grig po­słał trzę­sie­nie w stro­nę góry, chcąc wy­wo­łać la­wi­nę, grze­biąc żyw­cem obie armie. Wódz Ignis mu­siał go po­wstrzy­mać. Dan­tem za­wład­nę­ła wście­kłość. Jego całe ciało sta­nę­ło w pło­mie­niach. Z osza­la­łym okrzy­kiem za­to­pił ogrom­ne, pło­ną­ce ostrze w ska­łach przed sobą.

W ob­rę­bie pięć­dzie­się­ciu jar­dów wokół Dan­te­go, z po­wierzch­ni ziemi za­czę­ły try­skać ję­zy­ki lawy. Ter­rań­czy­cy od­ska­ki­wa­li w po­pło­chu, uni­ka­jąc roz­bry­zgów lawy, na co wal­czą­cy z nimi ognio­kr­wi­ści buch­nę­li śmie­chem. Nagle po­tęż­na erup­cja pod sto­pa­mi An­gri­ga, wy­rzu­ci­ła go z osza­ła­mia­ją­cym hu­kiem wy­so­ko w po­wie­trze. Spadł kil­ka­na­ście jar­dów dalej z głu­chym ło­sko­tem. Z jego ciała uno­sił się dym, nie ru­szał się.

Pło­mie­nie wokół Dan­te­go przy­ga­sły. Od­wró­cił się i uj­rzał, że pęk­ni­na po­dą­ża­ją­ca w stro­nę głów­nej bitwy za­trzy­ma­ła się. W miej­scu, gdzie przed chwi­lą wokół wal­czą­cych wo­dzów ście­ra­ły się oba od­dzia­ły, teraz zo­sta­ło nie­wie­lu ży­wych żoł­nie­rzy, głów­nie klanu Ignis. Wy­kań­cza­li wła­śnie ostat­nich Ter­rań­czy­ków, trzy­ma­ją­cych się na no­gach. Ognio­kr­wi­sty wódz przyj­rzał się uważ­niej głów­nej bi­twie, roz­gry­wa­nej pod po­łu­dnio­wo-za­chod­nią bramą twier­dzy. Plan ataku przy­niósł re­zul­ta­ty. Mimo że siły nie­przy­ja­cie­la prze­kra­cza­ły jego wła­sne pię­cio­krot­nie, mało kto mógł się rów­nać w otwar­tej walce z wo­ja­mi klanu Ignis. Atak dru­gie­go ba­ta­lio­nu pro­wa­dzo­ne­go przez Herę, wspie­ra­ne­go przez Ar­gu­sa i jego magów, prze­chy­lił szalę zwy­cię­stwa. Przy­wód­ca Ignis pa­trzył, jak siły nie­przy­ja­cie­la są dzie­siąt­ko­wa­ne.

Dante, zo­sta­wia­jąc Pło­mien­ne Ostrze Idvith wbite w skały, ru­szył w kie­run­ku An­gri­ga. Pod­szedł do zwę­glo­nej po­sta­ci. Jesz­cze żył. Spa­lo­ne ciało cuch­nę­ło okrop­nie. Wódz Terry leżał na ska­łach, ła­piąc ostat­nie, świsz­czą­ce od­de­chy po­wie­trza. Do­strzegł sto­ją­ce­go nad nim Dan­te­go. Wy­cią­gnął ku niemu zwę­glo­ną rękę. Roz­chy­lo­ne palce, jakby chcia­ły do­się­gnąć szyi ognio­kr­wi­ste­go, by go udu­sić.

– Za­pła­cisz… za wszyst­ko… – wy­szep­tał ostat­kiem sił. Ręka opa­dła. Wódz klanu Terra sko­nał.

Dante ro­zej­rzał się wokół. Po chwi­li do­strzegł to, czego szu­kał. Rzu­cił mu się w oczy blask zło­tych run na sze­ro­kiej, brą­zo­wej klin­dze mie­cza, le­żą­ce­go dwa­dzie­ścia jar­dów dalej. Pod­szedł do niego i chwy­cił za rę­ko­jeść. Na­stęp­nie ru­szył na kra­niec ogrom­nej wyrwy w ziemi, po­wsta­łej w wy­ni­ku ostat­nie­go, sza­lo­ne­go ataku Po­wier­ni­ka Ostrza Ziemi. Wódz Ignis rzu­cił miecz w ot­chłań.

 

 

Deszcz

 

Dwa dni od bitwy pod San­gu­inem, wie­czor­ny, zimny wiatr szu­miał wśród gór. Na nie­bie ze­bra­ły się ciem­ne chmu­ry. Na rów­ni­nie usta­wio­no setki sto­sów po­grze­bo­wych. Hera mi­nio­ne dwa dni ko­or­dy­no­wa­ła bu­do­wę sto­sów i prze­no­sze­nie zwłok. Na każ­dej z so­lid­nych kon­struk­cji z drew­nia­nych pali zło­żo­no dzie­siąt­ki ciał wojów obu kla­nów – głów­nie Terry. Ciała męż­czyzn, ko­biet, sta­rych i mło­dych, le­ża­ły bez­wład­nie na drew­nie. Przy sto­sach, usta­wie­ni byli odzia­ni w czer­wień lu­dzie z po­chod­nia­mi w rę­kach. Z nieba za­czę­ło kro­pić.

Dante stał sa­mot­nie w ciszy. Pod­szedł do niego siwy męż­czy­zna – Argus.

– Wodzu. Zgod­nie z ra­por­tem, z dwóch ty­się­cy, stra­ci­li­śmy w bi­twie ośmiu­set sześć­dzie­się­ciu ludzi – prze­mó­wił mag. Przy­wód­ca ski­nął głową.

Ilo­ścio­wo nie była to wiel­ka stra­ta, w po­rów­na­niu z po­le­głą, dzie­się­cio­ty­sięcz­ną armią prze­ciw­ni­ka. Jed­nak klan Ignis nie miał po­wo­dów do ra­do­ści, po śmier­ci pra­wie po­ło­wy ro­da­ków, za­miesz­ku­ją­cych twier­dzę San­gu­ina.

Niebo chmu­rzy­ło się coraz bar­dziej. Kro­ple za­czę­ły padać coraz gę­ściej, prze­ra­dza­jąc się w zimny deszcz.

– Argus – prze­mó­wił wódz. – Wy­ślij wia­do­mość do Vul­tu­ra. Przy­sta­ję na so­jusz z kla­nem Zol­ra­nag.

– Tak jest wodzu. – Mag od­szedł.

Dante z po­chod­nią w dłoni zbli­żył się do ma­łe­go stosu po­grze­bo­we­go. Le­ża­ły na nim dwa ciała – jego żona Li­lian i syn Lucan. Rzu­cił po­chod­nię, a po­kry­te smołą drew­no za­ję­ło się ogniem. Skie­ro­wał wzrok w górę, zimne kro­ple opa­da­ły mu na twarz. Ki­pia­ła w nim wście­kłość i roz­pacz. Szep­nął ku niebu.  

– Roz­pę­tam pie­kło.

 

Koniec

Komentarze

Hej :)

Przeczytałem prolog i widzę kilka rzeczy, nad którymi można by się bardziej pochylić. Będą to głównie uwagi dotyczące budowy świata i tworzenia mitologii.

1. Jest siedem regionów. Zakładam, że jest też siedem klanów. Jeśli te klany/regiony są od siebie niezależne, to z jakiego powodu prowadzą wojny? I co to znaczy od początku istnienia? Istnienia klanu? Świata? Jak te klany powstawały, skoro tuż po założeniu klanu była wojna? Trochę mało to wiarygodne.

2. Masz system, w którym rządzi najsilniejszy, a mimo to nie jest w stanie zapewnić pokoju, z powodu zewu bitwy i rządzy władzy ludności. Do tego punktu wrócimy za chwilę.

3. Dlaczego sama kraina przejmuje się tym, że te klany walczą między sobą? Byłbym w stanie to zrozumieć, jeśli wycinaliby masowo lasy, eksploatowali zasoby w nieprzemyślany sposób i ogólnie niszczyli i palili wszystko wokół. Ale ludzie zabijający się nawzajem? Brak tu motywacji i celu.

4. Co to jest siedem aspektów natury? Mamy cztery elementy, bądź pięć według niektórych podziałów. Ale dobrze jest to bardziej opisać, jeśli stosujesz jakieś własne, bądź mniej znane. Jeśli to jest twoja własna mitologia, to tym bardziej trzeba by to opisać. Ewentualnie można trochę poczarować słowami, by taki uniknąć konieczności opisywania tego tutaj.

5. Dlaczego pozbawiony duszy kowal jeszcze żyje? Brakuje mi tutaj jakiegoś uzasadnienia takiego stanu rzeczy.

6. Kowal znalazł najsilniejszych i dał im miecze. Wracamy do punktu 2. Dlaczego teraz tym najsilniejszym udało się wprowadzić pokój, a wcześniej nie? Miecz to tylko broń, która nie jest w stanie zmienić mentalności ludzi. I skoro klany prowadziły wewnętrzne walki od zawsze, to dlaczego zakończyły je tak nagle? Na myśl jako odpowiedź przychodzą mi tylko rządy terroru i dyktatura :)

7. "Nikt nie słyszał później o bezimiennym kowalu" – to brzmi trochę tak, jakby kowal miał nieoczekiwanie powrócić i okazać się jedną z niepozornych, lecz ważnych postaci w opowieści :P

8. "pokój trwał przez tysiąc lat, aż do teraz" – jak dla mnie tysiąc lat pokoju to gruba przesada. Dalej w tekście masz twierdze, fortece i inne rzeczy związane z wojną i walką. Na co to, skoro od tysiąca lat nie było wojen?

*Napisałem w 90% ten komentarz nad ranem, ale że na chwilę mam dostęp do lapka, to wstawiam. Jeśli coś jest niezrozumiale przeze mnie napisane to właśnie dlatego, że pisałem ten komentarz nad ranem ;p*

 

Hejka! 

Niech Cię nie przyprawi o zawał serca długość tego komentarza, ale tak się rozpisałem. Generalnie nie czytam fragmentów i większość użytkowników też, gdyż nigdy nie ma się gwarancji, czy autor nie przestanie ich publikować, zostawiając czytelnika w połowie historii. 

Jednak zaryzykowałem.

Sama Idvith przemówiła do niego i rozkazała mu powstrzymać chaos i rozpacz, które klany sprowadziły na te ziemie.

→ Czasem tak zaimki się coś nam za bardzo wcinają w zdanie. Jakby wywalić “mu”, to w sumie kontekst zdania nie ulegnie destrukcji, no bo… wiadomo, że mówi do niego.

 

Nikt nie słyszał później o bezimiennym kowalu,

a pokój trwał przez tysiąc lat, aż do teraz.

→ A tu się chyba coś popsuło. Jedno zdanie, a pod spodem część. 

 

W kraju Silis, pod panowaniem klanu Zolranag, nadeszła najczarniejsza noc od wieków. Tej nocy, w małej wiosce narodziło się dziecko.

 

→ :D 

To aż tak źle? 

 

*** One minute later*** 

Choć była martwa, w czułych objęciach nadal trzymała nowonarodzone dziecko.

→ Aha… czaję. 

 

Same oczy były czarne i bezdenne(,+) co tylko potęgowało demoniczną aurę, którą roztaczał wokół siebie Vultur.

→ Czasami też coś te przecinki zjadasz, w sumie norma u każdego, ale wskazuję. 

 

Zbliżał się do wielkiej, żelaznej bramy, wysokiej na conajmniej trzydzieści stóp. Po obu stronach bramy głównej znajdowały się dziesiątki mniejszych wrót. 

→ Po pierwsze primo – co najmniej 

→ Po drugie primo – Zamierzone rymujące flow? :D (podkreślone wyrazy zdań) 

→ A po trzecie ultimo – Powtórzonka. Można to fajnie uniknąć, np: Pierwsze zdanie zostawiasz, drugie: Po obu jej stronach znajdowały się dziesiątki mniejszych wrót. 

 

Jego korpus zakrywał jedynie skórzany pas, mocujący cięzki naramiennik z żelaznych łusek, osłaniający bark i ramię.

→ literówka, ciężki. 

 

Prawą ręką trzymał ogromny, krwawo czerwony miecz o szerokim jelcu.

→ krwistoczerwony jakoś lepiej by brzmiał, a jak już ta opcja, to pisane łącznie – krwawoczerwony. 

 

– Witaj Dante, Ogniu Sanguina – odpowiedział Vultur lodowatym głosem – Czyżby niepokoiła Cię moja wizyta?

→ z małej.

 

 

Klinga stanęła w płomieniach, a kamienna posadzka pod stopami wodza rozgrzała sie do czerwoności.

→ się 

 

– Tak jest ojcze. – Rob odszedł.

→ Kropa po ojcze. 

 

Sięgał wysokością conajmniej półtorej mili.

→ co najmniej 

 

Wśród nich znajdował sie Barn. Layla biegła kilkanaście jardów od niego.

→ się

 

Pomimo strachu, ruszyli na niego ze wszystkich stron z bojowymmi okrzykami.

→ literówka, bojowymi 

 

Z lewej, żołnież Terry rzucił się na syna przywódcy Ignis, recytując w tym samym czasie imponującą wiązankę obelg.

→ Ortograf – ładnie to tak ;p? Żołnierz. 

 

Ziemia pod stopami Dantego zaczęła pękać i się zapadać. Wódz stracił grunt pod stopami. Zaczął spadać, wraz z kawałami rozstrzaskanych skał, do kotliny o średnicy pięćdziesięciu stóp. 

→ roztrzaskanych

→ Trochę powtórzeń jak na trzy zdania. 

 

Z czwartej strony była górska ściana. Kotlina, ze stojącymi wokół skalnymi magami, znajdowała sie w centrum armii wroga.

→ A teraz to już mnie zdenerwowałeś – dociskaj ten alt mocniej xD 

 

 

Gdy już byli wystarczająco blisko, obaj wodzowe zamachnęli się potężnie, zderzając klingi ze sobą.

→ wodzowie 

 

Dante nie ruszył o krok, czekał aż przeciwnik się podniesie.

→ Zamieniłbym na: Dante czekał, aż przeciwnik się podniesie. 

 

Ogniokrwisty wódz przyjrzał sie uważniej głównej bitwie…

→ God damn it! 

 

Rzucił mu się w oczy blask złotych run na szerokiej, brązowej klindze miecza, leżącęgo dwadzieścia jardów dalej.

→ leżącego 

 

Dwa dni od bitwy pod Sanguinem(,+)wieczorny, zimny wiatr szumiał wśród gór.

→ i tu przecinek można zaserwować 

 

Freya przez cały wczorajszy i dzisiejszy dzień koordynowała budowę stosów i przenoszenie zwłok.

→ Doszło tu do jakiejś dziwnej zmiany czasu na teraźniejszość, po czym nadal opisujesz scenę w czasie przeszłym. 

 

Krople zaczęły padać coraz gęściej, przeradzając sie w zimny deszcz.

→ Czy muszę coś dodawać :D? 

 

– Tak jest wodzu.mag odszedł.

→ Kropa po “wodzu” i Mag z dużej.

 

Ogólnie w tekście zdarzają się niepoprawnie zapisane dialogi. Nie wypisywałem wszystkiego, ale przyjrzałbym się im, stosując fajny poradnik na początek – korzystałem też, polecam: 

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

Dopiero zaczynasz pisać? To normalne, że błędy będą się pojawiać, z każdym kolejnym tekstem powinno być ich coraz mniej, jednak proponowałbym Ci coś innego – napisz opowiadanie, a nie część historii (w sensie możesz i to i to, wiadomo, ale chodzi mi o pełny tekst) – wtedy raz – zdobędziesz więcej czytelników, a co za sobą to niesie – więcej cennych rad. Początki są najgorsze, oh my, wierz mi. 

Ale! Co do tych błędów – według mnie trochę mało przyglądałeś się tekstowi – niektóre błędy automatycznie zaznaczało mi na czerwono, więc coś nie wierzę, że spędziłeś nad korektą za wiele czasu ;p Chyba szybko po napisaniu chciałeś tekst opublikować, a dobrze by sobie odczekał i po przynajmniej kilku dniach przeczytać go uważnie raz jeszcze. 

Co do historii – no jakiś pomysł tutaj jest, walka z wykorzystaniem wulkanu na plus, dużo bitew (to akurat nie do końca mój klimat, chyba że mówimy o Star Warsach, czy UFC :D No więc tu mamy niezłą rozpierduchę, choć mówię – obojętnie jak rewelacyjnie zostałoby to napisane, to po prostu nie mój świat, więc skupiałem się bardziej na kwestii stylistycznej.

Ten początek mi się z Władcą pierścieni skojarzył, w sensie tam 9 pierścieni, tu 7 mieczy…whatever, taka myśl xD

Pozdro i pisz dalej! 

***No i teraz przeczytałem komentarz nade mną – też mi przeszły przez głowę pewne fabularne znaki zapytania co do punktów Bravincjusza. Nie wiem, to fragment to może coś tam dalej będzie wyjaśniane. Rozumiem, że to jedyny fragment napisany przez Ciebie, a reszta w planach? 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dziękuję Bravincjusz za Twoje uwagi! :)

Spróbuję poprawić wymienione błędy logiczne.

 

Oto naniesione poprawki :D 

1. Jest siedem regionów. Zakładam, że jest też siedem klanów. Jeśli te klany/regiony są od siebie niezależne, to z jakiego powodu prowadzą wojny? I co to znaczy od początku istnienia? Istnienia klanu? Świata? Jak te klany powstawały, skoro tuż po założeniu klanu była wojna? Trochę mało to wiarygodne.

Zmieniłem pierwszy akapit. Jest małe wyjaśnienie genezy siedmiu klanów i dlaczego prowadzą wojny (o tereny i zasoby)

 

2. Masz system, w którym rządzi najsilniejszy, a mimo to nie jest w stanie zapewnić pokoju, z powodu zewu bitwy i rządzy władzy ludności. Do tego punktu wrócimy za chwilę.

Po poprawce wojny toczyły sie o zasoby, już nie z samego powodu bycia berserkiem.

3. Dlaczego sama kraina przejmuje się tym, że te klany walczą między sobą? Byłbym w stanie to zrozumieć, jeśli wycinaliby masowo lasy, eksploatowali zasoby w nieprzemyślany sposób i ogólnie niszczyli i palili wszystko wokół. Ale ludzie zabijający się nawzajem? Brak tu motywacji i celu.

Dzięki za spostrzerzenie! Dodałem w trzecim akapicie, że kontynent też był niszczony wojną. Teraz kraina ma powód.

 

4. Co to jest siedem aspektów natury? Mamy cztery elementy, bądź pięć według niektórych podziałów. Ale dobrze jest to bardziej opisać, jeśli stosujesz jakieś własne, bądź mniej znane. Jeśli to jest twoja własna mitologia, to tym bardziej trzeba by to opisać. Ewentualnie można trochę poczarować słowami, by taki uniknąć konieczności opisywania tego tutaj.

Dodałem zdanie: ,,Ostrza zostały natchnione aspektami elementów natury. Do pięciu głównych żywiołów – ziemi, ognia, powietrza, wody i błyskawic – zaliczano również ciemność i światło.’’

 

,,5. Dlaczego pozbawiony duszy kowal jeszcze żyje? Brakuje mi tutaj jakiegoś uzasadnienia takiego stanu rzeczy.

Życie bez duszy – taki zabieg widziałem użyty w kilku bajkach. Chciałem także to zastosować w tej historii, ale nie wiem jeszcze jak to uzasadnić.

Kilka innych rzeczy miałem wyjaśnić w dalszej historii. 

 

6. Kowal znalazł najsilniejszych i dał im miecze. Wracamy do punktu 2. Dlaczego teraz tym najsilniejszym udało się wprowadzić pokój, a wcześniej nie? Miecz to tylko broń, która nie jest w stanie zmienić mentalności ludzi. I skoro klany prowadziły wewnętrzne walki od zawsze, to dlaczego zakończyły je tak nagle? Na myśl jako odpowiedź przychodzą mi tylko rządy terroru i dyktatura :)

Teraz odnalazł po prostu godnych, nie silnych (siłę później dały magiczne miecze) Dodałem w przedostatnim akapicie podpisanie paktu, pomiędzy głównymi klanami. Wcześniej nikt nie chciał wprowadzać pokoju. Tak, powiernicy ostrzy doprowadzili do podpisania paktu siłą :d

 

7. "Nikt nie słyszał później o bezimiennym kowalu" – to brzmi trochę tak, jakby kowal miał nieoczekiwanie powrócić i okazać się jedną z niepozornych, lecz ważnych postaci w opowieści :P

Taki był plan xD

 

8. "pokój trwał przez tysiąc lat, aż do teraz" – jak dla mnie tysiąc lat pokoju to gruba przesada. Dalej w tekście masz twierdze, fortece i inne rzeczy związane z wojną i walką. Na co to, skoro od tysiąca lat nie było wojen?

Wprowadziłem do świata inne, pomniejsze plemiona. Pakt został podpisany przez siedem głównych klanów, które wszczynały wojny. W przedostatnim akapicie dodałem, że siedem klanów mogło mieszać się w sprawy małych plemion, więc czasem potrzebna była interwencja zbrojna. Do tego jest odniesienie w rozdziale Iskra :d

 

Jeśli coś mi umknęło proszę o uwagi :D

 

Pozdrawiam :D

.

Dziękuję NearDeath za odszukane błędy! :)

Wiele z nich przeoczyłem. Czytałem i poprawiałem kwiatki kilka razy. Jestem bardzo nieuważny i nie wyłapałem wszystkiego. Zabieram się za poprawę.

Pisanie opowieści, dla nooba takiego jak ja, to jednak trudna sztuka.

I tak, to wszystko co do tej pory napisałem. Planuję kontynuować.

 

Poprawiłem wymienione błędy. Wspomniałeś o podkreślanych automatycznie błędach na czerwono. Nie wiem czemu u mnie wszystkie słowa w tekście są zaznaczone na czerwono ;f

Teraz czas na rozkminę luk w prologu, na które zwrócił uwagę Bravincjusz

Mam jeszcze pytanko.

Dante nie ruszył o krok, czekał aż przeciwnik się podniesie.

→ Zamieniłbym na: Dante czekał, aż przeciwnik się podniesie. 

 

Czy zmiana na “Dante nie ruszył o krok. Czekał, aż przeciwnik się podniesie.” dalej kole w oczy?

 

 

 

Pozdrawiam :)

.

Życie bez duszy – taki zabieg widziałem użyty w kilku bajkach. Chciałem także to zastosować w tej historii, ale nie wiem jeszcze jak to wyjaśnić.

Widziałem to w serialu Supernatural. Osoba bez duszy nie musiała spać i nie czuła zmęczenia, ale za to powoli traciła całą empatię i moralność ;)

Hmmm… 

Szczerze dziwnie to brzmi, przynajmniej dla mnie: Dante nie ruszył o krok.

Słyszałem wyrażenie, że ktoś nie ruszył się na krok, od na przykład czegoś. Tylko jak to zastosujesz to będzie siękoza, bo w kolejnym zdaniu używasz “się”. 

A o krok… to może być od tragedii :D Zostaw jak uważasz, to są tylko moje wskazówki, oczywiście kwestia wprowadzenia zmian należy do Ciebie, ale fajnie że się zastosowałeś i szybko zmiany naniosłeś.

I jeszcze jedno, bo zapomniałem w tym długaśnym komentarzu dodać:

Jest coś takiego na portalu jak “betalista” – w skrócie, użytkownik może zerknąć na Twój tekst przed publikacją i nanieść jakieś poprawki. Jesteś nowy to możesz nie wiedzieć jak to działa, więc:

https://www.fantastyka.pl/loza/17

Tu masz wszystko. Wtedy tekst trafia na portal z mniejszą ilością błędów, przez co odbiór może okazać się lepszy.

Jeśli chodzi o mnie, to fragmentów nie betuję, ale opowiadania z zakończoną historią już jak najbardziej mogę. No tak więc na przyszłość jak będziesz potrzebował – to możesz zapro wysyłać jak ogarniesz temat, to postaram się pomóc. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

O super, dziękuję NearDeath za link i uwagi :D

Zmieniłem, tak jak proponowałeś, na “Dante czekał, aż przeciwnik się podniesie.” Chyba faktycznie lepiej brzmi :d

.

Ok, po poprawkach jest już lepiej. Mam jeszcze jedną radę odnośnie powtórzeń występujących w tym samym akapicie. Czasem nie można ich uniknąć, ale tam gdzie można, lepiej wykorzystać synonimy. (Ja korzystam ze słownika na stronie synonim.net). Na przykład tutaj:

 

 

Mógłbyś dać “płaszcz barwy nocnego nieba”, “ciemne oczy, przywodzące na myśl bezdenną otchłań” oraz “wąski miecz, który barwą i połyskiem przypominał obsydian, lecz zrobiono go z nieznanego metalu o niezwykłych właściwościach”. Czy coś w tym stylu. Nie ma powtórzeń, a opisy są bardziej obrazowe.

Inspirowałeś się Bleachem?

O super :D Dzięki znowu za pomoc Bravincjusz. Nie jestem taki pomysłowy, by tak obrazowo pisać. Czytając Twoją Łowczyni Novę, widziałem dużo pomysłowych opisów, które mi się podobały. Co do inspiracji, to czerpałem ją zewsząd. Od dziecka oglądałem dużo anime, filmów fantasy i chciałem stworzyć coś w podobnych klimatach. Pisanie jest jednak trudniejsze, niż się może wydawać :f

.

O tak, pisanie jest trudniejsze i często to, co sprawdza się na dużym ekranie, na papierze już może prezentować się nieco mniej atrakcyjnie. I wtedy trzeba nieco pokombinować. Ale nie ma co się martwić. Jeśli będziesz dużo czytać i pisać, to tworzenie malowniczych opisów zacznie Ci przychodzić z łatwością ;) Najważniejsze to mieć do tego cierpliwość i nie poddawać się.

To miłe uczucie widząc ludzi takich jak Ty i NearDeath, którzy mieli chęci i poświęcili swój czas by mi pomóc i doradzić. Dzięki jeszcze raz! :)

.

Mógłbyś dać “płaszcz barwy nocnego nieba”, “ciemne oczy, przywodzące na myśl bezdenną otchłań”

A jeszcze lepiej wymyślić mniej oklepane porównanie, byle nie na siłę, żeby nie wpaść w przesadę, śmieszność, purple prose itd. ;)

 

A we wklejonym kawałku w oczy rzuca się również zaimkoza. Oba “jego” są do wyrzucenia – dla czytelnika jest oczywiste, czyja była twarz i broda. Przejrzyj cały tekst pod kątem zbędnych zaimków – w polszczyźnie nie potrzebujemy ich tyle, co np. w angielskim.

 

Całość przejrzałam, choć zasadniczo też ff nie czytam, i nie powala – ot, stereotypowa fantasy nieco zalatująca grą ;) Napisz coś krótkiego, zamkniętego fabularnie, choćby i z tego świata (acz może z poprawkami światotwórczymi sugerowanymi przez komentatorów).

Mi rzucił się w oczy chaos nazewniczy. Oczywiście, w fantasy możemy mieć absolutnie cokolwiek, ale jednak skoro masz takie klasyczne pseudo-średniowiecze, to warto pamiętać, że w takich społecznościach nazewnictwo jest konsekwentne, należące do jednego języka, ewentualnie z niewielkimi naleciałościami, które warto uzasadnić (przybysze z zewnątrz, nietypowa tradycja rodzinna itp.). Pakowanie imion każde z innej językowej parafii jest bez sensu – rozwój języków rządzi się własnymi prawami i warto o tym pamiętać, konstruując światy fantasy, nawet jeśli nie ma się ambicji Tolkiena, żeby wszystko w tym względzie było dopięte na ostatni guzik. Niemniej nie przypadkiem typowe imiona germańskie różnią się od słowiańskich czy romańskich i dbałość o takie szczegóły zwiększa wiarygodność świata przedstawionego. A tu masz kilka różnych bajek: łacińskopochodni Dante i Vultur, germańsko-skandynawska Freya, i nowoczesne zdrobnienia Rob i Terry (to ostatnie ma ostatecznie rodowód grecko-łacińsko-germańsko-francuski, ale w tej formie pojawia się ewidentnie dopiero w XX wieku – anglojęzyczna wikipedia nie wymienia żadnego znanego człowieka o tak brzmiącym imieniu przed XX w.).

http://altronapoleone.home.blog

Znów dziękuję Drakaina za komentarz i rady :D Dobrze, że ktoś z wiedzą historyczną czuwa na straży :) Wybrałem imiona które mi się spodobały, nie zgłębiając się w ich pochodzenie. Poszukam więc wśród imion łacińskich, bo Dantego i Vultura chciałbym zachować ^^ Co do ,,terra”, to po prostu ,,ziemia” , użyta jako nazwa jednego klanu.

Spróbuję pozbyć się również niepotrzebnych zaimków :)

.

Nowa Fantastyka