Któregoś ranka po prostu przybyli. Przypominający wielkie stalowe jajo statek pojawił się znikąd i zawisł nad niczym niewyróżniającym się polem rzepaku parę kilometrów na południowy wschód od Brna. Informacja o pierwszym kontakcie rozlała się wkrótce po całym globie jak kręgi na światłowodzie.
Pierwszym odruchem był, naturalnie, strach. Wojskowe satelity wszystkich nacji wlepiły w nieoczekiwanych gości podejrzliwy wzrok systemów naprowadzania pocisków jądrowych. Szybko okazało się jednak, że przybysze przynoszą nie eksterminację, a… sposobność. Zaoferowali pomocną dłoń, podsadzenie w wykonaniu skoku cywilizacyjnego, który wyniósłby Ziemian na sam szczyt możliwości życia organicznego. O ile okażą się na to gotowi.
– Wskażcie, gdzie leży granica nieskończoności – zakomunikowało Jajo.
Odpowiedź miała zostać dostarczona w przeciągu roku, a cała planeta (z ISS włącznie) otrzymała tylko jedną szansę na jej udzielenie. Żadnych poprawek, drugich terminów ani zakreślania w kółko.
Pierwsze półrocze upłynęło ludziom na sporach o to, czy istnienie granicy nieskończoności przyjąć należy za absurd, czy też za aksjomat. Ostatecznie, po kilku stresujących momentach, w których najważniejsze kciuki tego świata gładziły już nerwowo powierzchnie czerwonych przycisków, a potem po trzech zamachach, które część tych kciuków wymieniły, osiągnięto porozumienie. Będą szukać.
Problemem, rzecz oczywista, obarczone zostały jednostki wybitne. Matematycy padali pod ciężarem swoich równań. Model standardowy aż trzeszczał, naciągany przez fizyków na wszystkie strony. Bez efektów, podcinali więc sobie żyły ostrzami ukutych naprędce paradoksów lub zanosili modły do Boga, Einsteina i Friedmana. Cała trójka jednak milczała – być może się umówili?
Filozofowie poobrażali się na siebie nawzajem jeszcze bardziej, niż przed przybyciem kosmicznych emisariuszy i w ogóle przestali się odzywać. W międzyczasie ekscentryczni miliarderzy wypluwali na orbitę coraz to nowe wynalazki. Hubble II, Hubble X i Hubble-Bubble odbijały w swych zwierciadłach coraz ciemniejsze i odleglejsze, ale jednakowo bezgraniczne zakątki wszechświata. Dziwaczne sondy znikały, jedna za drugą, za horyzontami zdarzeń.
Niemal całe PKB globu spływało złotymi kroplami na finansowanie poszukiwań, nikomu nie udało się jednak przedstawić tezy lub dowodu, który miałby szansę uzyskania powszechnej aprobaty. Dzień przed upływem terminu, na prowadzenie w cywilizacyjnym plebiscycie wysunął się w akcie ogólnoświatowej desperacji jednobosy guru kalifornijskiej sekty. Twierdził, że zna odpowiedź, ale udzieli jej jedynie Obcym, bo właściwie to jego daleka rodzina. Ostatecznie jednak impas nie został przełamany, a szansa pójścia na skróty przez znój cywilizacyjnego postępu wydawała się ostatecznie utracona.
Tuż przed odlotem delegacja Nadistot stanęła w otwartej śluzie statku, by jeszcze ten jeden raz nacieszyć swe narządy wykrywające określony zakres promieniowania elektromagnetycznego żółcią kwitnącego pola.
– Gdzie leży granica nieskończoności? – zapytali znów, jakby zwracając się do brzęczącego pszczołami rzepaku.
Właściciel pola, niejaki Dvořák, który przez ostatnie miesiące służył Obcym za przewodnika, nasłuchał się był już tych słów po tysiąckroć i miał ich serdecznie dosyć. Westchnął beznadziejnie, spojrzał na swoich gości i popukał się w czoło.
Jajowaci nigdzie tego dnia nie odlecieli. Oto Ziemianie dowiedli swej dojrzałości – odkryli, że granicy nieskończoności próżno jest szukać na krańcach wszechświata. Leży bowiem znacznie bliżej, w okowach każdego skończonego umysłu. A ponieważ tylko byty godzące się z własną małością dosięgną rzeczy wielkich – Ziemianie mogli dostąpić zaszczytu wyniesienia do kosmicznego panteonu.
A co na to ludzkość? Cóż, postanowiła nie wracać do tematu i się do tego panteonu wyniosła.