- Opowiadanie: Neurolog1# - Projekcja

Projekcja

Projekcja nr.2

Po słusznych sugestiach czytelników, za które jestem wdzięczny :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Projekcja

 

 

 Nie mógł mówić. Nawet gdyby umiał, nie był w stanie się przedstawić. Nie miał czasu napisać. Nawet gdyby miał, nie zdążyłby. Przeczuwał tylko, bardziej niż wiedział, że wieczór obchodzony był hucznie.

 

 Na miejsce dotarł o zmierzchu. W podmuchach wiatru fruwały zeschłe, aromatyczne liście. Było ciepło, jak na tą porę roku. Na niebie pokazywały się pierwsze gwiazdy.

Banks został niedawno kontraktowym lekarzem zabezpieczającym dyżury. Dobrze płatne, zwykle spokojne. Szedł spokojnie huśtając torbą lekarską. Wdychał z przyjemnością ciepłe powietrze.

 Był to mały, wielospecjalistyczny szpitalik, jedyny w tej okolicy. Z ładnie podświetlonym wejściem do izby przyjęć. Czuł lekki niepokój, ale i dreszczyk emocji, jak zwykle. Było to wszakże dla niego wciąż nowe, nieznane jeszcze wyzwanie. Na oddziale, na drugim piętrze nie wiedział, co na niego czeka. Może zdąży wypocząć, bo nie czuł się najlepiej. Zauważył jednak duży ruch na oddziale, co nie nastroiło go dobrze. Sprawdził obłożenie. Jeden pacjent… a sale wypełnione i ta bieganina. Nie ogarniał tego.

Niezdarnie burknął coś na przywitanie pielęgniarkom siedzącym przy konsoli. Jedna z nich, ładna brunetka, wskazała mu ręką drogę do dyżurki. Znowu te ciuchy szpitalne… Nie lubił ich. Wolał zdecydowanie nosić własne, cywilne. Jak w swojej praktyce.

Postanowił zacząć obchód od lewej strony. Chciał najpierw poznać pacjentów mając pobieżne informacje o nich, odsuwając od siebie na razie, mozolne przedzieranie się przez dokumentację medyczną. Nikt za tym nie przepadał.

Wszystkie sale chorych były dwuosobowe z sanitariatami. Zatrzymał się przed pierwszymi drzwiami, lekko dwa razy zapukał i wkroczył z szerokim uśmiechem.

– Dobry wieczór. Jestem doktor Banks. – Wyciągnął dłoń do pierwszego pacjenta. Uważał, że taki gest tworzy nić zaufania i życzliwości. Ale leżący bez ruchu pacjent tylko na niego patrzył.

– Pan Wolf? Nie mylę się, prawda? – Spojrzał na kartę przy łóżku cofając dłoń.

– Boli mnie głowa – wychrypiał.

– No widzę opatrunek. Trepanopunkcja była. Dobrze, że na tym się skończyło. Będzie jeszcze trochę bolało. Coś damy… – Spojrzał na niego. – A co to się wydarzyło?

– Ktoś mnie kopnął w głowę – wyszeptał przymykając oczy.

Nie chciał dalej brnąć w ten temat, więc zrobił notatkę i zwrócił się do drugiego pacjenta.

– Esch, dobrze wymawiam? – zapytał na oko trzydziestolatka, ogolonego na łyso. – Co panu dolega? – Widział, że nie może sobie znaleźć miejsca w łóżku.

– Duszno mi. Źle mi się oddycha, boli jak diabli. Złamane mam dwa albo trzy żebra. Da mi pan coś? – zapytał na lekkim wdechu.

– Oczywiście. – Dopisał kolejną notatkę. – Jutro pana, panie Esch… wypuszczą pewnie do domu, ale tak, to nieprzyjemna kontuzja. – A w jakich okolicznościach to się stało? – zagadnął.

– Nie pamiętam dobrze, potknąłem się i całym ciężarem zwaliłem na ziemię. A potem już tylko ten cholerny ból. Nawet zawołać pomocy, ani krzyczeć. Nie wiem kto i kiedy zgarnął mnie z tej ulicy. Musiałem zemdleć. – Esch podparł się na łokciu z grymasem bólu. – A ten facet wiele panu nie powie. – Skinął głową na sąsiada. – Cienki jest.

– Ok. Zaraz zlecę obu panom coś dodatkowo przeciwbólowego. Bo widzę… Są rozpisane kroplówki. – Przejrzał karty zleceń. – Dobra. Spokojnej nocy, mimo to.

Skierował się do drugiego pokoju.

– Dobry wieczór. Jestem doktor Banks. – Uśmiechnął się, ale zrezygnował z uścisku dłoni widząc cierpiącego, masywnego faceta z opatrunkiem na twarzy. Spojrzał do karty. Osteosynteza, rekonstrukcja kości po złamaniu szczęki, lewego oczodołu. – Boli panie… Legel? – zapytał, choć właściwie znał odpowiedź. Legel coś wystękał i zdecydowanie kiwnął głową. – Co to się działo dzisiaj? – zapytał samego siebie. – Same urazy. Mecz. Koncert jakiś? – Dobrze, tu też przeciwbólowy. Jakieś alergie? – zapytał, ale Legel pokręcił głową.

– Pan Stein. Co u pana? – zwrócił się do sąsiada Legela.

– Jestem po operacji. Miałem pękniętą śledzionę – wybełkotał Stein. – Jeszcze mnie znieczulenie trzyma. Ale niedobrze mi, naciąga mnie. I sikać mi się chce.

– Cewnik pan ma, Stein. Na wymioty możemy coś dać, chociaż to przejdzie samo. Co to się stało u pana? – Był ciekaw.

– Jakiś gość uderzył mnie w brzuch, pięścią. Znienacka. – Stein lekko uniósł głowę. – Bydlę. Dopadnę go kiedyś – podniósł gniewnie głos.

– Byliście panowie na jednej imprezie? Póki co, sami mężczyźni na oddziale z urazami. – pozwolił sobie na żart.

– Ja tego tu nie znam. Operację przecież miałem. Innym się nie przyglądałem, jak mnie wieźli na zabieg. – Ja pierdolę – wyszeptał.

– Okey… – podsumował cierpko. Zlecenia będą. Dobrej nocy!

Sala numer trzy.

– Dobry wieczór. Jestem doktor Banks. – Znowu się uśmiechnął wchodząc do kolejnej sali. Taki nawyk. Uderzył go nieprzyjemny zapach wymiotów i kału unoszący się w powietrzu.

– Kogo tu mamy? – spytał.

– Haus jestem – odpowiedział mężczyzna po prawej. Szybko przeleciał wzrokiem po karcie pacjenta. Złamanie kości udowej prawej z przemieszczeniem. Operacyjna repozycja z zespoleniem odłamów płytą tytanowa.

– No to ortopedzi mieli dzisiaj co robić. Jak pan się czuje, Haus?

– Nieźle. Ale poproszę o morfinę, bo perfalgan mi wlewają do żyły, a to psu na budę – rzekł niewyraźnie, jakby miał coś w ustach. – I niech zrobią jakiś porządek z sąsiadem. Można zdechnąć od smrodu. Sprzątały salowe, co prawda, ale ten znowu rzyga i robi pod siebie. Najlepiej jakby mnie przeniesiono na inną salę. – Spojrzał na Banksa wyczekująco. – Mam już wystarczająco dość po tym, co przeszedłem – uniósł głos z wyrzutem.

– A co takiego znowu się wydarzyło? – zapytał z powstrzymywaną irytacją.

– No kurwa samochód przejechał mi po nogach! Van, kurwa, hyundai santa fe! Bo widziałem, jak se wolno odjeżdżał. Ale rejestracja mi się rozmazała w oczach, bo chyba odpłynąłem. – westchnął.

– Jak mógł samochód przejechać panu po nogach?! – dociekał.

-Jak, jak. No bo kurwa leżałem na ulicy! A jak się tam znalazłem, ni chuja nie pamiętam. Zero. Nada! Weź pan doktor i coś zrób z tym srajkiem.

Miał rację Haus. Pacjent po operacji ortopedycznej nie powinien leżeć na jednej sali z pacjentem wymiotującym, nietrzymającym stolca. To był błąd. Mogący grozić infekcją rany. Cholera wie, co mu było.

 Enber, spojrzał na kartę. Intoksykacja nieznanym jeszcze środkiem. Krew poszła na toksykologię. I alkohol. Dużo alkoholu. Ślady THC i CBD. Czyli popalał. Nieźle imprezował tego dnia. Teraz mister Enber cierpiał. Już był po płukaniu, kroplówki leciały jedna, za drugą. Przynajmniej jego uciążliwe dla Hausa objawy nie miały podłoża infekcyjnego. Mimo to, postanowił na wszelki wypadek przenieść Enbera albo Hausa na inną salę, jeśli oczywiście będzie miejsce. Enberowi było wszystko jedno. Był przytomny, ale zupełnie odjechany.

Do czwartej sali podszedł już mniej entuzjastycznie. Zapukał i zaraz wkroczył próbując przywrócić na usta odpowiedni uśmiech. Łagodny, przyjacielski.

– Dobry wieczór. Jestem doktor Banks. – Znowu sala męska. – Który z panów to Ger? – zapytał. – Jak to się czyta, Dżer, Żżer, Giieer, czy po prostu Ger? – popatrzył pytająco na jednego i drugiego.

– To zależy, gdzie jesteśmy – odparł wysoki mężczyzna z opatrunkiem na oku.

– No nigdzie się nie przemieściliśmy – odpowiedział nazbyt wesoło. – Cały czas w Jabberwocktown.

– To Dżery.– zdecydował.

– A panu jaka przygoda się przytrafiła? – powstrzymywał wzbierającą w nim wesołość. Miał niestety takie skłonności do żartu, czy nawet wesołkowatości w niestosownych sytuacjach.

– Szkło w rogówce, doktorze. Bardzo bolesne, zapewniam. I nie jest przesądzone, że będę widział na to oko. Wyciągali mi okruszki szkła chyba ze dwie godziny.

– Jak się tam znalazły, panie Dżer?

– Szyba była na mojej drodze. Nawet jej nie widziałem. Albo tak szybko się to działo, albo była taka czysta, że nie było jej widać.

– A co się działo, właściwie? – spytał z rosnącą ciekawością.

– Ano właśnie, chciałbym wiedzieć, co się działo. Wychodziłem z lokalu. Just! Wychodziłem, no i z tego wynika, że nie przez drzwi. Czekam na obdukcję i raport policji. Bo spodziewam się, że tam dotarli – odrzekł z pewnością siebie, kiwając przy tym głową. – To nie jest normalne. Człowiek wychodzi…

– Pewnie będzie jakiś opis zdarzenia – przerwał. – Dobrze, panie Dżer. Tu jeszcze mamy pacjenta… Dorff? Tak? – zapytał. – To chyba ma coś z wsią, po niemiecku?

– To moje nazwisko, doktorze Banks. Ja panu nie wypominam etymologii nazwiska.

Zaczął być uważny. Żarty się skończyły. Zapaliła mu się lampka ostrzegawcza.

– Ok, panie Dorff, co u pana? – spytał grzecznie.

– Mam złamany kręg Th10. Ma pan to w dokumentacji, czyż nie? – Spojrzał na doktora drwiąco.– Jestem po kyphoplastyce, jak pan wie.

Nie wiedział. Jeszcze nie zdążył sprawdzić.

– To poważny uraz. Neurolog był u pana? – Musiał być czujny.

– Rdzeń kręgowy jest nienaruszony, jeśli o to panu chodzi – odparł sucho. – A pan jaką ma specjalność, doktorze Banks. Z ciekawości pytam.

– Jestem w trakcie stażu. Chirurgia, GP, wszystko praktycznie. – chciał urwać ten wątek. – Jak pan doznał urazu, Dorff?

– Spadłem z wysokości, tak mówią. Ciekawe z jakiej. Może dojdę do tego. Ale daję sobie radę, doktorze. – Znowu kpiące spojrzenie.

– W porządku. Dobranoc panom. – Z ulgą opuścił ten pokój nie nawiązując kontaktu wzrokowego z lokatorami.

Został jeszcze jeden. Piątka.

– Dobry wieczór. Jestem doktor Banks. – Już się nie uśmiechał.

– Aaaa, doktorzrzee! Witamyy! – wykrzyknął wyraźnie jeszcze upojony alkoholem gość. – Fred. Mów mi Fred, doktorzrzee. – Facet miał kończyny unieruchomione skórzanymi pasami. Rzadko stosowało się takie sposoby pacyfikacji nawalonych gości szpitala. Ale jego liczne rany szyte, opatrunki, uzasadniały krótki pobyt w oddziale. Do jego układu krążenia wlewały się litrami kroplówki KIG. Niedługo będzie trzeźwy i wtedy oceni się jeszcze raz stan jego narządów. Ominął człowieka, nie reagując na jego zaczepki i podszedł do drugiego łóżka.

Erick, przeczytał na karcie. Sprawiał wrażenie normalnego. Siedział na łóżku bez żadnych opatrunków i widocznych urazów.

– Co pan tu robi Erick? – zagadnął w chwili, gdy Fred sapnął po bełkotliwym wywodzie o ludzkiej okrutności. Szarpanie pasami na chwilę ustało.

– Erick, Erick. Tak miałem w prawie jazdy. Miałem nadzieję, że coś powie mi pan więcej. Lekarz przyjmujący powiedział – TGA. Transient Global Amnesia. Zrobili rezonans głowy, dopplery, ekg i na razie mnie tu położyli do obserwacji. Tylko, że tu wszyscy się uwijają z innymi pacjentami wcale mnie nie obserwując. No prawda, że nie mają czasu. Kazali czekać. No to czekam. I słucham Freda. Gdyby nie był pijany nie uwierzyłbym w to, co on opowiada. A ja mam dziurę w pamięci. Nie mogę sobie nic przypomnieć – rzekł rozżalony. – Skąd się w ogóle tu wziąłem. No skąd?! – krzyknął.

Zrobiło mu się jakoś ciepło, niewyraźnie. Wyszedł na korytarz i zalało go oślepiające światło. Był bliski omdlenia.

Po chwili, wydarzenia z dyżuru wróciły do niego z pełną jaskrawością. Chyba go przerosły. Był zagubiony, przerażony, ale jednocześnie wzbierała w nim złość.

 

– Dick! Dick! Wracaj do nas! Oddychaj! Rurkę masz usuniętą, wyksztuś to! Wypluj i oddychaj! Tak Dick, dobrze, oddychaj. Już po zabiegu. Spokojnie. Skiń głową, że rozumiesz. Dobrze Dick. Oddychaj. – Anestezjolog był wyczerpany. Jak i cały zespół operacyjny. Wiele godzin rekonstrukcji i operacji ortopedycznych, szczękowo-twarzowej, chirurgicznej, neurochirurgicznej, okulistycznej. – Weźcie go na salę intensywnego nadzoru – nakazał pielęgniarkom. – Ogarnij się Banks i pójdź tam. – Banks zrzucił z siebie fartuch radiologiczny i mokrą od potu koszulkę. Inni robili to samo, wprost na podłogę. Nikomu nie chciało się gadać.

Człowieka z takim urazem wielonarządowym zwykle operowano sekwencyjnie. Zaczynając od czynności ratujących życie. Ale facet był młody. A filozofia tego szpitala wymuszała szybkie kompleksowe działania, o ile anestezjolog dopuści. W końcu po oszacowaniu ryzyka dopuścił.

Banks wziął prysznic, zjadł zwiędniętą kanapkę popijając czarną jak smoła, zimną kawą.

 Był wyczerpany. Nie spał od dwóch dni. Ratowanie Dicka zajęło jemu, powiedzmy, i zespołowi urazowemu całą noc. Kręciło mu się w głowie. Członkowie zespołu operacyjnego jak cienie opuszczali blok operacyjny, w milczeniu. Banks robił dobrą minę do złej gry.

 Ale musiał to zakończyć. Podniósł się ociężale i powlókł się szurając gumowym obuwiem o posadzkę,w kierunku sali pooperacyjnej.

 

– Dick, Dick! Słyszysz mnie? – Postukał go palcem po mostku. – Tak, wiem, inne masz nazwisko. Sprawdziłem. Wygooglowałem ciebie, Dick. – No otwieraj oczy ty skubańcu – syknął zirytowany Banks.

Dick powoli rozwarł powieki. Patrzył jednym okiem na Banksa.

– Tak, Dick. Jesteś jakimś popieprzonym potomkiem faceta z najdłuższym nazwiskiem na świecie. Ty już masz trochę krótsze. Reszta nazwiska odpadła, jak tynk ze starej kamienicy, co? Ale nadal jest imponujące. Nawet zmieściło się w twoich dokumentach. No proszę…

– Frederick Wolfeschlegelsteinhausenbererdorff! – wydukał z trudem. – Ale będę ci mówił Dick, okey?

 Dick powoli, lekko skinął głową i zmrużył zdrowe oko.

– Twój pra, praprzodek był rekordzistą. Ale ty też jesteś. Chcesz wiedzieć w czym, Dick? – Banks stukał go po mostku. – Złamany kręgosłup, noga, uraz głowy z krwiakiem nadtwardówkowym, uraz oka, złamana szczęka i oczodół, żebra. I byłeś napruty gorzałą, napalony i struty jeszcze nie wiemy czym! I pewno kompletnie nic nie pamiętasz, co Dick! Nie pamiętasz, kto cię tak urządził! Albo może sam się tak urządziłeś. Ale uratowaliśmy cię. Będziesz chodził i widział. Cały ten cholerny dyżur! Gigantyczna praca dla faceta o gigantycznym nazwisku. I nic z tego nie będziesz wiedział, bo się nawaliłeś. A żałuj. Wpisałeś się do historii tego szpitala i będziesz kiedyś mógł o tym tylko poczytać, Dick. Leż sobie i zdrowiej, a ja spadam pomieszkać w domu. Pierdolony dyżur. – Banks już odchodził, gdy Dick chwycił rękaw jego koszuli. Pokazywał coś palcem. Dopiero po chwili Banks domyślił się, że chodzi o wystający z jego kieszeni długopis. Dał mu go i kawałek kartki.

– Znam cię, doktorze Banks. Pamiętam coś z każdego epizodu twojej obecności. Żałosny jesteś. Może ci kiedyś o tym opowiem. – Zapisał Dick koślawymi literami. I dodał: przekaż, że dziękuję.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Neurologu, mam nadzieję, że wiesz, że opo­wia­dania li­czą­ce ponad 80000 zna­ków, nie wcho­dzą do gra­fi­ku dy­żur­nych, więc ci nie mają obo­wiąz­ku ich czy­tać. Tak dłu­gie opo­wia­da­nia, choć­by były świet­ne i do­sko­na­le na­pi­sa­ne, nie mogą też li­czyć na no­mi­na­cję do piór­ka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chciałbym powiedzieć, że przeczytałem, ale uważnie śledziłem tekst tylko przez dwa i pół okrążenia. Później, im dalej, tym bardziej pobieżnie go traktowałem, polując na jakieś odstępstwa od poprzednich wersji, ale żadnych nie wychwycilem. Gdybyś opowiadanie radykalnie skróciłw, wprowadził zmiany w poszczególnych wersjach, zmienił opisy a pozostawił dialogi, z wersji na wersję skracal tekst, byłoby o wiele lepiej. 

Chyba, że chciałeś, by czytelnik na wlasnej skórze odczuł jak to jest utkwic w pętli czasu – jeśli tak, to ci się udało. ;) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Strasznie się męczysz z dialogami. Przedzieram się przez tekst z trudem i na końcu niewiele rozumiem. Niby coś, ale brakuje wiele. Na pocieszenie piórko z bażanta, którego na szczęście nie dogonił mój pies.

Staraj się bardziej, a jak bardziej nie idzie, zrób przerwę bałwanie. I znów się staraj.

 

Anonim

Przepraszam. Wkleił mi się tekst kilkakrotnie, czego nie zauważyłem. Mój błąd – bałwan.

Nowa Fantastyka