- Opowiadanie: Adler - Taka służba

Taka służba

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Taka służba

Wskazówki zegara wlekły się jak smród za pospolitym ruszeniem. Podoficer siedzący przy biurku spoglądał nerwowo raz na tarczę, raz na wyświetlacz nad słuchawką panelu łączności.

– Jak się będziesz lampił w ten telefon, to na pewno zadzwoni, prawo Murphy'ego – przerwał ciszę chorąży rozłożony w wysłużonym fotelu pod mapą strefy operacyjnej.

I zadzwonił. Drażniąc uszy świdrującym brzęczeniem.

Podoficer poderwał się i spojrzał na wąski ekran. Właściwie nie musiał. Kto mógł dzwonić na godzinę przed zdaniem służby? Łudził się jeszcze przez ułamek sekundy, ale napis na wyświetlaczu – "OF.DYŻ.GARN." rozwiał wątpliwości.

– Kurwa!

– Mówiłem – skwitował chorąży.

– Patrol Rozminowania, sierżant Siemaszko – zameldował do słuchawki. – Gdzie? – Spojrzał na mapę operacyjną. – Tak jest, ruszamy za dziesięć minut.

– Kurwa! – rzucił, odkładając telefon.

– Czego się spodziewałeś? To, że dzisiaj chcesz szybko zdać służbę, nie zmieni statystyk. Mamy zgłoszenia średnio cztery razy w tygodniu, w tym mieliśmy na razie dwa, a dzisiaj piątek. Gdzie tym razem?

– A jak myślisz? Podpowiem, południowy wschód od Wałbrzycha.

– Okolice Riese?

Siemaszko przytaknął.

– To jakieś półtorej godziny w jedną stronę – podsumował chorąży, dopinając guziki bluzy.

– No właśnie. Kurwa!

– Powtarzasz się. Gdzie Mierzwa, polazł na fajkę? Wywołaj go.

Siemaszko podniósł krótkofalówkę i w tym momencie znów zabrzęczał telefon. Z niedowierzaniem spojrzał na wyświetlacz.

– No ja pierdolę, drugie zgłoszenie?! – Energicznie podniósł słuchawkę. Tym razem nawet nie zdążył zameldować; wysłuchał, odruchowo przytaknął i opadł na krzesło.

– Co jest?

– Oficer Dyżurny Garnizonu jedzie z nami.

– Znaczy, coś się zesrało.

– Co ty powiesz…

– Jakieś szczegóły? Dodatkowy sprzęt do zabrania?

– Major powiedział, że przekaże po drodze. O sprzęcie nie wspomniał, więc chyba standard.

– Czyli on z nami w Honkerze, a Mierzwa niech zbiera młodego i pakują się do stara.

 

Dziesięć minut później dwa pojazdy "na kogutach" opuszczały bramę jednostki. Grobowa cisza w pierwszym dobitnie mówiła, że nie tylko sierżantowi nie pasował ten wyjazd. Oficer Dyżurny Garnizonu przyglądał się saperom, na ile pozwalał mu na to niewygodny fotel pasażera. Żołnierza siedzącego na pace znał dość dobrze – to starszy chorąży Górecki, zwany przez wszystkich Górą, nie tyle z powodu typowego w armii skracania nazwisk, co ze względu na potężną budowę.

Sześć zmian w Iraku i Afganistanie jako dowódca patrolu EOD. Siła fizyczna i siła spokoju – połączenie, które nie często idzie w parze. Na fotelu kierowcy siedział sierżant Siemaszko – o nim wiedział dużo mniej. W jednostce od niedawna, dwie zmiany w Afganistanie.

– To gdzie dokładnie, panie majorze? – Siemaszko przerwał jego rozmyślania.

– Tu masz współrzędne – major Karczewski odwrócił się do Góreckiego – wklep do GPS-a.

– Co wiemy? – Chorąży nie tracił czasu.

– Jacyś zapaleńcy z wykrywaczami znaleźli tunel. Współrzędne mamy od policjantów. Są już na miejscu i ze strażakami zabezpieczyli teren.

– Ktoś tam właził?

– Na szczęście nie, goście z wykrywaczami to nie amatorzy. Zajrzeli tylko i zrobili zdjęcia. Zanim przyjechała policja oznakowali miejsce i pilnowali, żeby się tam nikt nie kręcił.

– Mądre chłopaki. – Chorąży pokiwał głową z uznaniem. – Wspominał pan o zdjęciach?

– Tak, wydrukowałem. Tyle że z komórki, rozdzielczość kiepska. – Major podał zdjęcia Góreckiemu. – No i ciemno tam jak w szuszwolskiej dupie.

– Fakt, niewiele widać – chorąży stwierdził po krótkiej analizie. – Czego pan nam nie powiedział?

– Nie rozumiem?

– Panie majorze, w patrolu rozminowania jestem długo, a na palcach jednej ręki mogę policzyć wyjazdy z oficerem dyżurnym. Zwykle kończyło się to trudnym do zeskrobania gównem. Dlatego chciałbym wiedzieć zawczasu, w co się pakujemy.

– OK, ja też nie lubię owijania. Powiedz mi, co zobaczyłeś na zdjęciach? Bo coś zobaczyłeś i to cię zaniepokoiło.

– Nie będziemy się targować, panie majorze. Powiem jak się upewnię, tam na miejscu.

Zapadła nerwowa cisza, którą przerwał w końcu oficer dyżurny:

– Nie ma tu żadnej tajemnicy. Po prostu, nie wszyscy zapomnieli o “złotym pociągu”. A my mamy jakiś tunel odkryty w pobliżu Wałbrzycha. To kwestia czasu, jak ktoś zadzwoni do pismaków i zwalą nam się na głowę. Może już tam są. A z nimi poszukiwacze skarbów, oczywiście. Będą włazić w każdą dziurę i albo ich zasypie, albo wypieprzy na jakiejś minie.

– Nikt nad tym nie zapanuje – przerwał Górecki.

– Może nie nad wszystkim, ale trzeba przynajmniej zminimalizować zagrożenie. Ściągamy tam właśnie “górali” z Kłodzka, a w odwodzie czeka kompania “wociaków”.

 

 

– Lekko nie będzie – podsumował chorąży swój rekonesans w sztolni.

– Coś tam zobaczył? – Sierżant na tyle znał przełożonego, że wiedział dokładnie, co znaczyło to stwierdzenie i ten ton głosu. Do tej pory usłyszał to tylko dwa razy. W Afganistanie.

– Szybko wróciłeś – wtrącił oficer dyżurny.

– Miny naciągowe, szklane, porcelanowe i chuj wie co jeszcze. Dalej nie wchodziłem, bo nie było sensu.

– Porcelanowe? Myślałem, że Niemcy mieli to dopiero w fazie projektowej.

– Ja też. Dlatego, kiedy zobaczyłem zdjęcia, nie byłem pewien. Panie majorze – chorąży zwrócił się do Karczewskiego – myślę, że zaminowanie sztolni odbyło się pod sam koniec wojny, zatem mamy dwa problemy. Pierwszy: jest tam coś, czego według uciekających Niemców nikt nie powinien zobaczyć. Drugi: rozminowanie tego chodnika zajmie jakieś dwa, trzy tygodnie, wstępnie licząc.

– Dwa tygodnie? Ja obstawiałem maks dwa dni.

– Tam jest od chuja min, trotylu i przewodów. Znając dokładność Niemców, na pewno zrobili sieć i jeśli jebnie jedna mina to pierdolnie wszystko. Dochodzi jeszcze korozja zapalników. Saperzy muszą robić to w pojedynkę i często się zmieniać.

– Dlaczego?

– Za duży stres. A jeden błąd i wszystko się zawali. Wtedy nawet nie odzyskamy ciała. Podejmie pan to ryzyko?

– Ja nie, ale ktoś na pewno – Major wyjął telefon i odszedł kilka metrów. Po chwili wrócił.

– Do ciebie – przekazał komórkę Góreckiemu.

Muszę się przedstawiać? – usłyszał w słuchawce. Poznał głos, chociaż mówiącego widział tylko dwa razy. Ostatnio przy wręczaniu Gwiazdy Afganistanu.

– Nie.

– Panie chorąży, niech pan robi to, na czym zna się pan najlepiej. I najszybciej jak się da. Nie musi pan rozminowywać wszystkiego, wystarczy ścieżka, żebyśmy mogli zajrzeć głębiej, co tam ukryli. Jakieś pytania?

– Brak.

 

– Ja wchodzę pierwszy. I ostatni. Jeśli pierdolnie, to przynajmniej będę miał wielki grobowiec. – Chorąży uśmiechnął się do podwładnych.

– Może ja pójdę? – zaproponował nieśmiało Siemaszko.

– Masz talent do tej roboty, dlatego po Afganie zaproponowałem ci, żebyś przeszedł do nas. Ale musisz się jeszcze uczyć, a tam – Góra wskazał na sztolnię – nie ma miejsca na naukę.

 

Pierwszy raz wyszedł po kwadransie. Usiadł przed sztolnią, a plutonowy Mierzwiński podszedł i podsunął mu zapalonego papierosa.

– Rzuciłem osiem lat temu – Górecki uśmiechnął się i zaciągnął dymem.

Potem wychodził jeszcze kilka razy. Za każdym razem palił w milczeniu i spoglądał w niebo. Nikt, nawet oficer dyżurny, nie zakłócał tego rytuału, zbędnymi w tej chwili pytaniami. Tylko Góra wiedział, ile kosztuje go każde kolejne wejście do sztolni.

Po kilku godzinach zameldował, że przejście gotowe. 

 

Szli głównym chodnikiem, mijając betonowe ściany, na których grube wiązki kabli biegły regularnie we wszystkich kierunkach. Gdzieniegdzie fragmenty ściany skalnej zabezpieczono wstępnie zbrojeniem. Panował półmrok rozświetlony jedynie niesionymi przez nich reflektorami. W kolejnych pomieszczeniach mijali stoły z trudnymi do zidentyfikowania, pordzewiałymi elementami oraz tablice z brunatnymi arkuszami – rysunki i projekty, które zatarł czas i wszechobecna wilgoć.

Kilkunastominutowa wędrówka zakończyła się przed stalową bramą. Górecki obejrzał wrota dokładnie, a następnie z niemałym wysiłkiem odryglował kołowrót śluzy. Wzrok przyzwyczajony do półmroku korytarzy, dopiero po chwili zaczął wyławiać szczegóły pomieszczenia.

Wykuta w skale grota była ogromna.

– O kurwa – wyrwało mu się. – Co to jest?!

Centralną część hali zajmował betonowy okrąg o średnicy około czterdziestu metrów, wsparty na kilkumetrowych kolumnach. Całą konstrukcję oplatały wiązki kabli, tworząc pajęczynową mozaikę. Jednak to nie sam krąg przykuwał uwagę, ale coś, co znajdowało się w środku – połyskujący w świetle reflektorów wielki szary dysk. Obiekt średnicy około trzydziestu metrów miał kształt odwróconego talerza z umieszczonym pośrodku kioskiem, zwieńczonym wypukłą kopułą. Dolna płaszczyzna dysku była nieznacznie wklęsła, a na jej powierzchni wyraźnie rysowały się mniejsze, rozmieszczone symetrycznie wybrzuszenia. Całość tego tajemniczego obrazu dopełniały urządzenia wielkości szaf, rozmieszczone pod ścianami groty. To właśnie do nich zbiegały się wszystkie kable.

Jeszcze przez chwilę stali tak w milczeniu, jakby bojąc się, że jakiekolwiek słowo sprawi, iż to „coś” przed nimi zniknie i pozostawi ich z nierozwiązaną zagadką.

– Może to jakaś łódź podwodna? – rzucił w końcu Siemaszko.

– Łodzie mają kształt cygara. To stawiałoby za duży opór pod wodą – stwierdził major. – Myślę, że to samolot… Albo raczej coś, co miało latać.

– A jak to miałoby latać? – wątpił sierżant. – Bez skrzydeł, ogona, bez śmigieł?

– I to jest właśnie zagadka – podsumował Karczewski.

 

– Musimy dowiedzieć się, co to jest – stwierdził chorąży po wyjściu ze sztolni.

– Jak? – zdziwił się major. – Przecież to było ściśle tajne, a ludzie, którzy nad tym pracowali, jeśli nawet przeżyli wojnę, to dawno już poumierali.

– Może jest inny sposób. – Chorąży w zamyśleniu przyglądał się grupce poszukiwaczy koczujących niedaleko taśmy wyznaczającej bezpieczną strefę.

– Chcesz włączyć do tego cywili? – Oficer nie krył zdenerwowania.

– A kto może coś wiedzieć, jak nie ci zapaleńcy?

– No właśnie, zapaleńcy… – Karczewski zamyślił się. – Mówiłeś, że wystarczy zdetonować jeden ładunek i wszystko się zawali..?

– Co pan chce zrobić? – Górecki błyskawicznie zrozumiał zamiary oficera. Ale major nie odpowiedział. Oddalił się wybierając numer w komórce. Po kilkunastominutowej rozmowie znów przekazał telefon chorążemu.

– Wiem, że ma pan wątpliwości – usłyszał ten sam głos – ale tak będzie lepiej. Proszę myśleć pozytywnie, w ten sposób unikniemy wielu wypadków i uratujemy niejedno życie.

– W takim razie, panie generale, po kiego chuja całe to pieprzone rozminowywanie? Pan nie jest ciekaw, co TO jest?

– Panie chorąży, proszę wykonać rozkaz.

 

Poczuli wstrząs i w tym samym momencie gwałtowny podmuch, wyzwalając się z otworu sztolni, przysypał ich fragmentami skał, pyłu i ziemi. Kiedy wszystko opadło, Góra odniósł wrażenie, że spory fragment wzniesienia zapadł się do środka.

 

– Cóż, chłopaki – zwrócił się do podwładnych w drodze do samochodów. – Taka nasza praca, wykonywać rozkazy i ryzykować życiem. Tak wiem, był czas przywyknąć. Ale ten dyżur – uśmiechnął się mimowolnie – musimy opić i to do spodu. Zapraszam wszystkich po zdaniu służby.

Koniec

Komentarze

Po przeczytaniu spalić monitor.

Oj, masz pecha, wrzuciłeś tuż przed zalewem walętynek…

Podobało mi się. Co oni tam właściwie znaleźli? Dla mnie to wyglądało na UFO :)

Czytałam z komórki, więc łapanki nie będzie, ale czytało mi się dobrze i płynnie, nie trafiłam na nic, co waliłoby po oczach. Widać, że wiesz, o czym piszesz, jest tu mnóstwo wojskowych detali. Nie mogę powiedzieć, że wszystkie zrozumiałam, ale na tyle, żeby się nie pogubić.

Historia może nie jakaś odkrywcza, ale dobrze podana. Choć przyznam, że chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej i na temat tajemniczego dzwoniącego, i na temat samego odkrycia. Może mały cykl o chłopakach? :)

Kliczek ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ciut mało tej fantastyki, Adlerze. Ale jest UFO. :) Więc nie będę dłużej marudził. Traktuję to bardziej jako wprawkę, niż coś na poważnie. Całkiem porządnie napisane. Choć temat mnie nie zachwycił, to klimat swojskich chłopaków dobrze wprowadziłeś.

Pozdrawiam.

Mamy na forum kilkoro autorów, którzy umieją pisać teksty w klimacie “realistycznie o armii” i ty niewątpliwie do nich należysz. Te wojskowe kawałki podobały mi się z całego tekstu najbardziej, szczerze mówiąc, bo były przekonujące i wiarygodne, a przy tym psychologicznie trafne. Przyznam, że chętniej przeczytałabym więcej o samym znalezisku, ale doskonale rozumiem, że limit to limit :)

ninedin.home.blog

Dziękuję wszystkim za “odwiedziny” i rzeczowe komentarze.

Pierwotnie opowiadanie było nieco dłuższe, ale limit to limit, musiałem ciąć:-) Pozostawiłem też co nieco dla wyobraźni czytających, nie dając wszystkiego “na tacy”. Poza tym potraktowałem to opowiadanie jako swoistą sondę, jeśli się spodoba zawsze można dopisać coś przed i coś po. 

Ninedin, prawie 25 lat służby dobrze wpływa na pisanie “realistycznie o armii”:-))

Wow. Nie wiedziałam. Ale w sumie mogłam się domyślić, po tym, jak znasz i czujesz realia i mentalność. W każdym razie tekst zdecydowanie na plus, chyba muszę cię więcej poczytać :)

ninedin.home.blog

Dopiero zaczynam na NF, więc za wiele nie poczytasz:-)) Ale mam w “szufladzie” książkę o Afganistanie. Może za jakiś czas ujrzy światło dzienne:-)

 

Hej Adlerze, fajnie się czytało. Świetne dialogi i klimat żołnierskich mundurów. 

Sztandarowo, jak to w armii. Jest rozkaz z którym czytelnik/widz nie może się pogodzić, a bohater musi wykonać ;-) Czytałam w komentarzu, że znasz to z doświadczenia, więc czekam na mocne opko łamiące schematy. Żal by było nie wykorzystać tych wszystkich wspomnień i wiedzy ;-)

 

Pozdrawia tarnogórzanka (tylko się wżeniłam w Gliwice ;-) )

 

Matko Chrzestna, dziękuję za odwiedziny i dobre słowa:-) 

Niedługo planuję wrzucić coś z Afganistanu, tylko dopracuję, będzie konkretnie i dosadnie:-)

 

P.S. Ty wżeniłaś się w Gliwice, a ja jestem Tarnogórzaninem dopiero od kilku lat:-) Jakoś nie chciałem osiedlić się na stałe w Lublińcu;-) Od razu prostuję, Lubliniec to też nie jest moje rodzinne miasto, tylko było miejsce pracy.

Cześć Adlerze, obiecane – dotrzymane. : )

Dotarłam do Twojego opowiadania, nawet komentarz w sobotę powstał, ale go „wcięło”. Zdarza się.

Teraz krótko, ale aby było wystarczająco dla Użytkowników, ponieważ chcę zawnioskować o klik do biblioteki!:)

To opowiadanie jest odmienne, gdybym miała porównać je z poprzednim. Wygląda na to, że jestem bardzo wymagająca – z uwagi na osobiste preferencje – jeśli chodzi do fantasy i jej odmiany. Jednakże wracając do tego tekstu:

Jest w punkt, przez co rozumiem brak zbędnych słów, żadne przerosty i nadmiary mnie nie zatrzymywały. Czytało się szybko, również dlatego, że zbudowałeś szybki ciąg zdarzeń świadomie wybierając momenty zatrzymania kamery. Jednym słowem – dynamiczne.

Zdecydowanie na plus są postaci. Wiemy kim są i pokazujesz je przez  dialogi i zachowanie. Tym co kupiło mnie to dopracowane sceny.

Następna rzecz to – realizm, szczegóły budują dla mnie tę opowieść. Chodzi mi o detale techniczne jak i sposób wyrażania się postaci i sposób odnoszenia w hierarchicznej organizacji. Moją uwagę zwrócił styl opisywania „znaleziska” w jaskini. Konkretny, dokładny, bez frymuszek z trafnie dobranymi słowami. Wiadomo co, na jakim miejscu jest.

 

Czego bym wolałabym więcej: naturalnie „znaleziska”, „znaleziska”, „znaleziska”…

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że tym razem moje opowiadanie trafiło w Twoje gusta:-)

Dziękuję również za ocenę, szczegółową a jednocześnie motywującą do dalszego skrobania piórem po papierze (nie mylić z pisaniem) :-)

A na “znalezisko” przyjdzie jeszcze czas…

Pozdrawiam serdecznie:-)

 

Skrob, a jak o “znalezisku” to będę rada… czytała, jak o czym innym… przemogę się i spróbuję odłożyć na bok “gusta” xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dobrze i płynnie mi się czytało. Bardzo autentyczne są rozmowy i żołnierski klimat. Podobają mi się realia tej służby i jej gorzka prawdziwość (coś odkryli może coś niezwykłego, narażali życie, ale trudno przyszedł rozkaz i trzeba zakopać). Pewnie fajnie byłoby temat rozwinąć i pociągnąć, ale zapewne ograniczył Cię limit.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Ech, kończy się akurat w tym momencie, kiedy czytelnik MUSI wiedzieć, co dalej. Bo to znalezisko nawpewno ma też jakąś tam swoją historię. Pięknie proszę o kontynuację !

 

Jedna mała sugestia, choć pewnie wina limitu – powtórzenia “kurwa” z wykrzyknikiem w początkowym dialogu jakoś tak nie do końca mi pasowały do rytmiki wypowiedzi. I nie, że mam coś do wulgaryzmów, ale jakieś didaskalia czy rozwinięcie wypowiedzi w inny sposób robiłoby jeszcze lepszy klimat. Aczkolwiek czuć to wojsko, że aż chciałoby się zasalutować.

Edward Pitowski, oidrin, dziękuję za komentarze i cieszę się z pozytywnego odbioru mojego opowiadania. Przyznam też, że z pewnym wyrachowaniem pozostawiłem niedosyt, dając sobie możliwość “pociągnięcia” tej historii:-)

Oidrin, mój kumpel, tyle że nie saper ale operator, dość często używa takiego wykrzyknika – kurwa! I tylko tyle. W sytuacji wzburzenia, lub jeśli coś nie idzie po jego myśli. To jego sposób na odreagowanie. Jak zatem widzisz, to jest wzięte z życia:-)

Jak z życia wzięte, to już się nie czepiam smiley

Dobrze mi się czytało, ale żałuję, że opowiadanie jest takie krótkie, że sprawa kończy się w chwili, w której mogłaby się tak naprawdę rozpocząć. Ale cóż, rozkaz to rozkaz, trzeba było postawić kropkę i koniec.

 

po­łą­cze­nie, które nie czę­sto idzie w parze. ―> …po­łą­cze­nie, które nieczę­sto idzie w parze.

 

– Mó­wi­łeś, że wy­star­czy zde­to­no­wać jeden ła­du­nek i wszyst­ko się za­wa­li..? ―> Wielokropkowi brakuje jednej kropki. Wielokropek ma zawsze trzy kropki!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak zauważyli przedmówcy, bardzo wiarygodnie i swobodnie poruszasz się w tematyce wojskowości, żołnierskich klimatach i ogólnie militariach. Także odzywki i rozmówki mundurowych bohaterów wypadają bardzo naturalnie. To się czyta.

Co warte podkreślenia, w tych udanych i prawdziwych dialogach, umiejętnie dopowiadasz wydarzenia dziejące się poza kadrem i sprytnie omijasz wrażenie infodumpowatości.

Sama fabuła jest bardzo prosta i rzekłbym nawet sympatycznie staroświecka w pomyśle i klasyczna w wykonaniu, a element fantastyczny tylko domyślny, chociaż niejednoznaczny.

Czy naprawdę bohaterowie napotkali UFO, czy „tylko” nieznaną niemiecką technologię? Tego nie wiemy i już się nie dowiemy. Ale mimo “konwencjonalnego” pomysłu potrafiłeś mnie zainteresować i zaintrygować.

Bohaterowie dosyć sztampowi i mało wyraziści (podobni do siebie w mundurach), ale na potrzeby tej krótkiej historii nakreśleni zgrabnie, wiarygodnie i sprawnie, zaledwie kilkoma "maźnięciami" pióra.

Sprawność językowa, atrakcyjna dynamika tekstu i jego sensacyjna fabuła mogły stworzyć naprawdę udaną i "wybuchową" mieszankę (i po części stworzyły), jednak do pełni szczęścia zabrakło wyważonej kompozycji i przemyślanej struktury tekstu.

Moim zdaniem nie dopasłowałeś swojej historii do limitu. Stąd po bardzo rozbudowanym wstępie i dłuższym wprowadzeniu mamy gwałtowne i przyspieszone zakończenie. Rozumiem, że to jest w pewien sposób uzasadnione fabularnie – przyszedł rozkaz i zabawa się skończyła. Ma to swoją wymowę i sens. Jednak w konstrukcji tekstu mimo to widać poważne zachwianie. Finał ogranicza się do kilku zdań, bohaterowie, tak ciekawie zaprezentowani i dosyć szczegółowo przedstawieni czytelnikow, po prostu zwijają zabawki i znikają ze sceny.

Poniekąd doceniam ten zabieg – tajemnica pozostaje tajemnicą, wojskowa logika pozostaje wojskową logiką, bez zbędnych pytań i ociągania zamykamy akcję i kończymy opowieść. Ale jako czytelnik pozostaję nie tylko z niedosytem na płaszczyźnie fabulatnej, ale też z poczuciem niezrownoważonej i źle zbalansowanej historii, która kończy się zbyt gwałtownie, poganiana limitem znaków i okraszona brakiem satysfakcjonującej puenty.

Kilka uwag warsztatowych:

 

– Jak się będziesz lampił w ten telefon, to na pewno zadzwoni, prawo Murphy'ego – przerwał ciszę chorąży rozłożony w wysłużonym fotelu pod mapą strefy operacyjnej.

 

– przerwał ciszę chorąży rozłożony itd. – zdanie przeciągnięte i do tego ze zgrzytającym szykiem.

 

– Powtarzasz się. Gdzie Mierzwa, polazł na fajkę? Wywołaj go.

 

– lepiej by brzmiało: Gdzie Mierzwa? Polazł na fajkę? Wywołaj go.

 

Grobowa cisza w pierwszym dobitnie mówiła, że nie tylko sierżantowi nie pasował ten wyjazd.

 

– hmm. Grobowa cisza, która dobitnie mówiła… – to nie brzmi najlepiej.

 

– Tu masz współrzędne – major Karczewski odwrócił się do Góreckiego – wklep do GPS-a.

– Co wiemy? – Chorąży nie tracił czasu.

 

– nie jestem pewny poprawności zapisu dialogu. Major Karczewski nie wydaje żadnych dźwięków paszczą, a to wtrącenie to jednak jakby didaskalia, więc kropka przed myślnikiem i od dużej litery, a potem "wklep…" jako nowe zdanie. Bo już poniżej chorąży znów coś robi po wypowiedzi i jest, jak trzeba.

 

– Za duży stres. A jeden błąd i wszystko się zawali.

 

– po co to "A"? Nie lepiej: Za duży stres. Jeden błąd i…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Szkoda, że kazali wysadzić…

Na plus wojskowy klimat.

Fabuła prosta, ale przy takim limicie trudno wymagać cudów.

Faktycznie, konstrukcja wygląda na zachwianą – na początku bluzgi, zbieranie palących kumpli, rozważania, co to za gówno… A na końcu już krótka piłka.

Babska logika rządzi!

Krótka opinia :)

Podoba mi się narracja. Dialogi nie są przekombinowane i dobrze wpasowują się w żołnierski żargon, a przede wszystkim w żołnierskie myślenie. I co ważne, opowiadanie się czyta; rytm i balans został zachowany. I wiedzy w tym wszystkim nie brakuje. Gdybym fanem to byłbym zadowolony.

Trochę się dziwię, że nasi wojskowi widząc spodek reagują, jakby nigdy wcześniej nie dopuszczali możliwości, że takie obiekty mogą istnieć – ich skojarzenia są raczej oderwane od rzeczywistości, ale przeczytawszy zakończenie odniosłem nieodparte wrażenie, że to żaden problem w obliczu finału… Jest to pewna gra z czytelnikiem. Dam ci zachętę, podprowadzę cię jak najbliżej się da, a potem… odczujesz jak ciężki jest przedstawiony dyżur, jak wiele kosztuje wykonać kawał roboty i niczego nie zobaczyć. Nie poznać tajemnicy. Tak. Był to ciężki dyżur dla czytelnika, dla bohaterów, ale zupełnie bez fantastyki. Fantastyka pozostaje jedynie w domysłach. Może to był hydroplan… 

 

Pozdrawiam Czwartkowy Juror

Nowa Fantastyka