- Opowiadanie: Mariner79 - Władca wież Camelotu "Plątanina wątpliwości"

Władca wież Camelotu "Plątanina wątpliwości"

Odkąd tylko sięgamy pamięcią w ludzkiej wyobraźni powstawały różne budowle. Grody, orle gniazda czy starożytne zamki były synonimem bezpieczeństwa, bogactwa oraz znajomości nauk inżynieryjnych. Czasem samotnie, pojawiały się różnorodne wieże, które stanowiły ważny element dawniejszych konstrukcji. To z olbrzymich wysokości spoglądali na odległe krainy, najbardziej znani władcy królujący na Ziemi, choćby Aleksander Wielki, Genghis Khan czy Juliusz Cezar. Patrząc na to od strony legend, wysokie wieże zamkowe, zamieszkiwane były przez alchemików, czarodziejów lub wiedźmy. Być może zaliczali się do nich tacy bohaterowie jak czarodziej Merlin, czarownica będąca żoną słowiańskiego władcy Popiela albo arabscy badacze nieba rysujący morskie mapy handlowe, odwzorowując układ gwiazd.

Jak to wszystko się kończy, chyba nie trzeba nikomu przypominać, lecz sama historia, nigdy nie zapamiętuje tych najsłabszych.

"Świat Wieży” jest prostym przykładem na to, że wyobraźnia nie potrzebuje ogromnych kilometrowych powierzchni lub niesamowicie dużych przestrzeni, aby wyodrębnić własną oraz alternatywną rzeczywistość. Ma przypominać nasz świat, jednak lekko ograniczony po stronie natury i podzielony licznymi poziomami. W ich obszarach przebywają zwyczajni ludzie, osoby będące pod wpływem ciągłego stresu, bohaterowie niezależni, wojownicy i kapłani, a nawet wariaci. Szukając ciągle drogi wyjścia stają się o wiele silniejsi, ale również ich zachowanie z minuty na minutę jest bardziej chaotyczne.

W ich świecie, przypowieści mówią o wielkim bogu, który bardzo dawno temu, zamieszkał w podobnym miejscu, stając się jednością z planetą... był tutaj obcy. Być może nie był bogiem ale obcą istotą zmieniającą siebie na postać symbolu. Spodobał się sobie jako orędownik czy mistrz swoich nowych wyznawców, jednak ich zdobycie wiązało się z udowodnieniem prawdziwego zaufania oraz wierności.

Link do części pierwszej “Władca wież Camelotu”

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/21248

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Władca wież Camelotu "Plątanina wątpliwości"

Rozdział 2 "Plątanina wątpliwości"

 

W wilgotnym i chłodnym sanktuarium modlitewnym jednego z kościołów we Wrocławiu, klęczał podstarzały i lekko otyły mężczyzna. Był ubrany w strój kapłański, gdyż codziennie o godzinie piątej piętnaście, przygotowywał się do odmawiania modlitwy porannej. Niechętnie opuszczał swoją parafię, lecz odgórne zarządzenia zmuszały go, do wykonywania corocznych, rutynowych kontroli oraz napisania stosownego raportu. Biskup Antoni Dzikowski przyjechał do tego miasta, aż ze Szczecina. Wiedział, że prawdopodobnie pozostanie tutaj kilka dni, po czym wyjedzie na krótką wycieczkę do Watykanu. Jak w każdym z zawodów, za dobrze i szczerze wykonaną pracę, należała się godziwa nagroda. W jego wypadku, będzie to kolejny, a do tego wspaniały wyjazd za granicę.

Po zjedzeniu śniadania oraz zabraniu niezbędnych dokumentów ruszył do kancelarii parafialnej, aby zapoznać się ze składowymi elementami swojej pracy.

– Witamy, księże biskupie! – powiedział pracownik Ambroży Rosołek.

– Szczęść boże! Proszę sobie nie przerywać, bracie… wypiszę tylko kilka papierków. Każdy ma jakąś misję na tym świecie. – Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, szybko wykonując gest zrozumienia i akceptacji.

Biskup rozpoczął przeglądanie dokumentacji, trafiając na drobny i interesujący szczegół.

– Widzę, że macie w parafii błogosławione uzdrowienie…

– Naprawdę dziwny przypadek. Upośledzony od urodzenia chłopiec, został namaszczony przez lokalnego kapłana, ojca Romana. Po dwóch tygodniach od wykonania sakramentu, dziecko zaczęło mówić… Działo się to ładnych dwadzieścia lat temu, a dzisiaj jest sprawne umysłowo, za wyjątkiem stóp i sparaliżowanej dłoni. Jego rodzice, co roku wysyłali podziękowania do księdza proboszcza – również spory datek na cele charytatywne.

– Skończył trzydzieści lat, a więc trudno nazywać go chłopcem. Gdzie można spotkać, ojca Romana?

– Dla swoich rodziców, będzie chłopcem do końca życia, księże biskupie. Zakonnik przebywa w pobliskim klasztorze Jezuitów.

Antoni, musiał jak najszybciej wydobyć potrzebne informacje i zakończyć tą sprawę.

– Wiele rzeczy należy wykonywać z uwagą i skupieniem. W takich przypadkach, pośpiech nie jest dobrym doradcą.

– Absolutnie się zgadzam, księże biskupie… – zagadywał Ambroży.

Klasztor zakonu Jezuitów, znajdował się – jak wspomniano wcześniej – blisko znajomego kościoła. Kiedy ojciec Roman, został poproszony o wizytę u kapłana, będącego wysoko w hierarchii duchownej, był wyjątkowo nerwowy.

– Tylko parę słów – rozpoczął łagodnie wysłannik kościoła.

Kapłan usiadł naprzeciwko biskupa, odruchowo pocierając kciuk lewej ręki.

– Czy ktoś zdradził ci powód, dla którego tutaj przyjechałem?

– Mam nadzieję, że dotyczy to spraw związanych z kościołem. Od prawie dwudziestu lat zajmuję się naprawianiem przedmiotów i remontem klasztoru.

– Jak zdążyłem przeczytać w księdze nominowanych, byłeś dość ambitnym księdzem. Co takiego, zmusiło cię do ascezy?

– … nie rozumiem, ojcze biskupie.

– Dlaczego zrezygnowałeś, z bardziej ambitnego podejścia do służby kościołowi? Pamiętaj, że szanujemy twoją pracę, ojcze Romanie.

Pytanie zadane przez Antoniego było trafne, lecz wymagało więcej zaangażowania, by wydobyć potrzebne wiadomości.

– Chyba będę musiał zacząć od początku.

– Takie podejście do sprawy jest najprostsze. A my, szybciej skończymy.

– Mam przeczucie, że biskup wypytuje o "powody" mojej ówczesnej pracy kapłańskiej. Rzeczywiście, wszystko rozpoczęło się od chłopca, który miał na imię Paweł.

– Właśnie… proszę kontynuować.

– Po wykonaniu niezbędnych sakramentów, zacząłem doznawać licznych problemów ze zdrowiem. Pojawiły się różnorodne "zaparcia" na tle psychicznym. Później, bywało jeszcze gorzej, gdyż nawiedziły mnie duchy. Ich podobizny, co noc tańczyły nad moim sufitem, a ja wyobrażałem sobie własną duszę podróżującą wśród gwiazd nieba. Na początku byłem przestraszony, jednak w miarę upływu czasu, dzięki bożej pomocy, wszystko wróciło do normy. Od tamtej chwili, zrezygnowałem z pomocy niepełnosprawnym. Wolę pracować dla dobra ogółu oraz ku chwale kościoła…

– Czy to wszystko, co chciałeś wyznać?

– Odczytywałem różne znaki. Duchy, które poznałem w trakcie tamtych momentów, wydawały się być dobre. Pomimo wszystko słyszałem, jak wiele głosów spływających do mojej świadomości, istniało poza naszym światem. Jakby były do czegoś przygotowywane – walki, przeobrażenia się w bardziej groźne i niebezpieczne istoty.

– A co takiego brat sądzi, o tamtym chłopcu?

– … nie chcę o tym rozmawiać, ojcze biskupie.

– Nalegam, abyś wypowiedział swoje zdanie na jego temat.

– Uważam, że z początku był zły, demoniczny, czy wręcz agresywny. Wielokrotnie słyszałem niepartykularne określenia pod moim adresem. Proszę sobie wyobrazić, że wszystko kierował wyłącznie wprost do mojego umysłu, jakby istniejąc wewnątrz mnie samego. Nigdy nie mówił zbyt wiele, a później nastąpiła zmiana. Na całe szczęście, anioł stróż musiał go odmienić.

– A więc zadziałała wola boża. Dziękuję, ojcze Romanie.

Zakonnik skinął lekko głową, opuszczając miejsce spowiedzi. Pewne opętania, poznane przez licznych egzorcystów oraz misjonarzy w krajach Ameryki Południowej, mogły powodować podobne zdarzenia. Na szczęście, wszystko jest już załatwione i każdy, kto brał w tym udział, dziękuje bogu. Przez krótką chwilę, zastanawiała go obecna sytuacja tamtego chłopca. Może jednak, powinien udać się do miejsca zamieszkania i złożyć wizytę jego rodzicom? Dzisiaj, musiał odprawić jeszcze jedną mszę pożegnalną, a później zjeść wykwintną kolację z proboszczem parafii.

Wieczorem, kładąc się na średnio wygodne posłanie apartamentu gościnnego nie zdawał sobie sprawy, z braku empatii i zrozumienia dla drugiego człowieka. Jednakże w nocy, sen nadszedł bardzo szybko. Przed oczami pojawiła się twarz dziwnej osoby.

– Widzę, że ciągle pytasz i szukasz odpowiedzi związanych z niepełnosprawnym Pawłem. Mało osób, widzi podczas snu moją twarz

– Opuść to ciało, demonie! – wykrzyknął Antoni Dzikowski.

– Spokojnie! Za chwilę przekonasz się, czym są prawdziwe słabości ducha, biskupie. Pamiętaj, że nie mam z tym nic do czynienia. W twoim życiu pojawiło się wiele osób, które są przeciwko tobie. Trudno powiedzieć dlaczego, pan wieży zainteresował się tobą… lepiej nie zdradzaj mu mojej obecności.

– Wynocha!

Wielki smutek wyzierał z oblicza tej małostkowej, niewinnej twarzy chłopca, malującej się we śnie biskupa. Był bardziej samotny, niż zwykle, a w jego oczach, ktoś bardziej wrażliwy, mógłby dostrzec łzy.

– Jeśli spotkasz Bartka to powiedz mu, że nie mogłem zrobić nic, aby go uratować. W końcu jestem tylko człowiekiem, nie zdołam pomóc każdemu!

Po wypowiedzeniu ostatniego zdania, mówiąca postać zniknęła, pozostawiając otchłań oraz pustkę.

Intensywność wspomnień pojawiających się po chwili patrzenia na tarczę słoneczną, powodowała że odczuwał lekkie i przyjemne ciepło. Ktoś bliżej nieznany, operował jego ciało, patrząc na wiele wskaźników rozłożonych po małej sali szpitalnej. Po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, gdzie może przebywać. Przypominał sobie dziwnych ludzi, którzy nie byli przyjaźnie nastawieni do obcych. Musiał wybierać, pomiędzy starym życiem w kapłaństwie, a zupełnie nowym, brutalniejszym i bardziej zdegenerowanym. Zrozumiał to dopiero teraz, gdy nad jego głową i przed oczami zaczynała pojawiać się ogromnych rozmiarów żarówka. Promienie światła, które z początku wydawały się wspomnieniem, zdecydowanie nie były rozpraszane przez słońce.

– Czy ten kapłan, będzie żył? – zapytała młoda kobieta.

Gruba i prawie niewidoma pielęgniarka głaskała mężczyznę, po krótko przyciętych włosach.

– Doktor powiedział, że wszystko zależy od jego obrażeń. – Ktoś bliżej nieznany, wstrzyknął w jego ramię sporą dawkę środka uspakajającego.

– Dlaczego muszę to wszystko znosić, Boże?!

– Chyba zaczyna się budzić. Weź go do nieba, to będzie wierny jak pies.

Artemida z obrzydzeniem słuchała słów kobiety, próbując uprzytomnić sobie śmierć Bartka Poznakowskiego. W tym momencie przedstawienie stało się sprawą rodzinną, wymagało wykonania pewnych działań, które uregulują ból, po stracie najbliższej osoby. Zdawała sobie sprawę, że jeszcze nie miała okazji poznać, bliskiego krewnego Michała ale z pewnością jej partner, szukałby zemsty.

– Kiedyś lubiłem jeść serek tofu, popijając ciemnym piwem Karmi. Teraz mam ochotę na duże i jasne piwo.

– Mówiłam ci, żeby siedzieć cicho. Jak się czujesz, kapłanie?

– Jakby przejechał po mnie traktor… chyba mam lekkie zawroty głowy.

– Dostałeś sporą dawkę tyrozyny oraz środka dezynfekującego, które będą działać przez dłuższy czas. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, z czym musiałam obcować, aby ściągnąć cię do "bazy wierzących". Obcy wojownicy wyglądali jak grupa falujących manekinów, którzy rozbijają wszystko na swojej drodze. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby należeli do istot eterycznych.

– Skąd do jasnej cholery wytrzasnęli tutaj takie lekarstwo?

– Nie mam pojęcia. Na dole stały jedynie duchy… przynależne do wojowników. Przenieśli cię wprost do tego szpitala, a Bartek był już martwy.

– Pomożesz mi?

– Muszę porozmawiać z przywódcą oraz kapłanem tej społeczności. Przygotowują krucjatę przeciwko głównemu zwiadowcy, na którego wołają "Wielki faun". Przyjdę ponownie za jakiś czas, to porozmawiamy.

– Dzięki, Helena. – Biskup Dzikowski próbował sobie przypomnieć, skąd znał jej imię.

 

* * *

 

Artemida wjeżdżała na trzydzieste piętro wysokiego wieżowca. Tak na prawdę, nazywała się Helena Strzałkowska, lecz bardzo rzadko używała prawdziwego imienia i nazwiska. Dawno temu, uczęszczając do szkoły średniej, ktoś bliżej nieznany, zainteresował ją informatyką. Spotykali się na otwartych wykładach uniwersyteckich z dziedziny matematyki oraz fizyki. Miała same celujące oceny, co średnio mobilizowało jej ambicję do dalszej nauki. Nieco później, ten sam człowiek załatwił dobrą pracę, nowych znajomych czy łatwy sex. Miała nawet dostęp, do wszelkiego rodzaju narkotyków, dopalaczy – również tych najbardziej szkodliwych. Szybko pojęła powód jego zainteresowania, którym była praca dla rządu. Najzdolniejsi i najbardziej osamotnieni stawali się prawdziwymi niewolnikami nowego wieku. Po ukończeniu szkoły oraz paru latach w służbie, jej życie prywatne było uporządkowaną stertą pustych dokumentów, jak często nazywała swoje domowe imperium. Dopiero w momencie, gdy poznała Michała oraz przeanalizowała wszyskie plusy czy minusy takiego związku, stała się zupełnie inną osobą.

– Możesz wejść! – powiedział przez domofon melodyjny, kobiecy głos.

Winda automatycznie zatrzasnęła metalowe drzwi, zsuwając się wolno na sam dół. W korytarzu panowała cisza. Znajdowała się w apartamentach jej bliskiej koleżanki ze studiów. Od czasu do czasu, kontaktowały się w wolnych chwilach, rozmawiając głównie na tematy związane z wykonywaną pracą. Od Elizy odróżniała się jedynie tym, że swoje obowiązki wykonywała głową, z kolei jej znajoma, jedynie ciałem.

– Grupa "P-238" melduje się na stanowisku. – kończąc owe zadanie, obydwie znajome z piskiem rzuciły się w swoją stronę, tuląc się i ściskając… – Specjalnie na dzisiejszy dzień, kupiłam najlepsze i najdroższe bułgarskie wino… Pewnie je pamiętasz…

– Znowu bułgarski "sikacz"? Siądź sobie na foteliku, a ja przyniosę kieliszki…

Programistka rozglądała się we wszystkie strony, podziwiając elegancję stylu panującego w salonie oraz spore zasoby wolnego miejsca.

– Michał pojechał na jakieś rodzinne przyjęcie. Muszę trochę poskromić swoje masochistyczne zapędy, bo nie należę do osób kochających takie imprezy. Musiałam mu odmówić.

Stukające lekko kieliszki oraz głos Elizy, dochodzący z kilkunastu metrów stawał się z sekundy na sekundę, mniej intensywny.

– Był wściekły?! – zapytała gospodyni.

– Trochę… później, wynagrodzę… m… je… starania.

Helena straciła przytomność, osuwając się na bogato zdobiony dywan. Po chwili, wchodząca do salonu przyjaciółka, ze zdziwioną miną, nie mogła wymówić słowa.

– Helenka? Nie wygłupiaj się… Wiesz, że robię się cholernie nerwowa.

Na korytarzu trzydziesto piętrowego wieżowca, winda ciągle znajdowała się na parterze, a wewnątrz pomieszczenia należącego do Elizy Komar nie było absolutnie nikogo.

 

* * *

 

Mój umysł przebywał w czymś, na kształt ciągnącego się w nieskończoność sznura rurociągu. Znałam tego typu narkotyki ale nie sądziłam, że ta puszczalska cipka przywita mnie nimi na "dzień dobry". Pewnie znowu eksperymentuje z trującym gazem…

– Witam, Heleno! – powiedział spokojny i godny zaufania męski tenor. – Ze względu na twoje pochodzenie, postanowiłem dać ci jeszcze jedną szansę.

– tic-tac… Ania… batoniki… pincer.. Nie mogę się ruszać.

– Przekazałem ci ważne informacje, na temat twojego nowego domu. Lepiej staraj się uzbroić w sporą dawkę cierpliwości, zanim znowu staniesz się wolna.

– Muszę sobie kupić ten drug na pięćdziesiąte urodziny. Powiedz lepiej, skąd go macie w służbach specjalnych?

– Zanotować w bazie danych. – Dziwna osoba mówiła coś do siebie, jakby zupełnie oderwana od rzeczywistości.

 

"Kobieta pedantyczna i skrupulatna".

 

– Gdzie – ja – jestem, ty dupku?

– Czytujesz grecką mitologię, Artemido? Inaczej, nie mogłabyś znajdować się na trzydziestym poziomie mojej wieży…

– Nie wieży, lecz drapacza chmur. Czytywałam różne, znane mitologie np. grecką, skandynawską, legendy celtyckie, jednakże tobie wara od mojej osoby.

– Oprócz ciebie wybrałem milion osiemset dziewięćdziesięciu czterech naukowców, którzy nie wyszli z tego miejsca. Ich poziom inteligencji, był zasadniczo różny. Mimo wszystko, ty jesteś dla mnie bardzo ważna.

Na mojej twarzy pojawiły się tzw. "ogniste języki", czasem w języku potocznym, określa się go jako wykwit… czy ten bękart wywołał we mnie poczucie wstydu? Ten płomień, był bardzo gorący, powodował uczucie strachu i wewnętrzną agresję.

– Pierdzielisz, zboczeńcu!

– Postanowiłem, że będziesz zupełnie sama. Chciałem zaprzyjaźnić cię z moim sługą ale jesteś bardzo niegrzeczna… twoje słownictwo zasługuje na to, abyś spędziła, nieco wolnego czasu w samotności.

– Własnoręcznie oderwę ci głowę!

– Niestety ale nie teraz, droga Heleno. Przy okazji, baw się dobrze – żaden mieszkaniec nie będzie za tobą płakać.

Po krótkiej i przeciążającej rozmowie z tym frajerem, znowu straciłam przytomność .

 

Obudziłam się, leżąc na brzuchu. Podłoga była gorąca, a wielkie neonowe światła, zamontowane na suficie w cudowny sposób, rozjaśniały wnętrze pomieszczenia. Powoli, rozmasowując obolałe kończyny spoglądałam na sporą ilość terminali komputerowych, spokojnie ułożonych na biurowych stolikach. Przy najbliższych drzwiach wejściowych, widniała metalowa płytka z napisem:

 

"Dwieście metrów do wyjścia z wieży."

 

Czyżbym nadal znajdowała się w wieżowcu? A może cały czas, jestem naćpana narkotykiem Elizy… zresztą wszystko wskazywało na taką wersję wydarzeń. Na szczęście w kieszeni spodni znalazłam własnoręcznie zmodyfikowany palm-top, z okresu "studiów zimnej wojny", jak sarkastycznie nazywała przełom, pomiędzy milenium, a dwa tysiące dwudziestym rokiem. Wyprowadź mnie stąd, kochany!

 

Microcomputer C/32G Boot up… Security status, ok.

 

Po krótkiej chwili, na ekranie urządzenia zobaczyłam ładną, graficzną wizualizację głównego bloku aplikacji. Logowanie do sieci przebiegło bez większych problemów, podobnie jak uwierzytelnienie użytkownika. W tym momencie dysponowałam prawami dostępu do większości urządzeń sieciowych, zainstalowanych w pobliżu – również, a może przede wszystkim, ułożonych wokół terminali. Oczywiście, były tu także komputery stacjonarne, określane jako serwery.

Uśmiechając się lekko pod nosem wprowadziłam nazwę aplikacji, odpowiedzialnej za zdalne wykonywanie komend. Przydzielenie wolnej pamięci operacyjnej, na rozkodowanie prostych haseł, oscylowało w granicach ośmiu gigabajtów. W przypadku trudniejszych zabezpieczeń, włamanie zużywało prawie całe trzydzieści dwa gigabajty. Aplikacja mojego urządzenia, w ostatnim przypadku "trudnych zabezpieczeń", korzystała wyłącznie z samej pamięci cache dysku pendrive. Pomimo tego, że była trochę wolniejsza od pamięci operacyjnej czy dysku SSD, doskonale spełniała swoje przeznaczenie.

Wystarczało zapisać ustawienia konfiguracji. Nagle zaobserwowałam komunikat błędu:

 

Urządzenia znajdujące się w pobliżu, zostały wyłączone lub brak łączy sieciowych.

 

Zapomniałam uruchomić te cholerne komputery. Na jednym z terminali uzyskałam następujące informacje:

 

Link z rejestrem dziedzin obiektu.

 

Na pozostałym sprzęcie, wszystko wyglądało w podobny sposób. Mogłam uruchomić go z klawiatury znajdującej się blisko mnie lub wywołać zdalną komendę "accept" ze swojego urządzenia.

 

Analiza danych… statystyka danych… skanowanie danych…

 

Sprawdzenie poprawności działania. Błąd…

 

Należało znaleźć konkretny komputer i spróbować jeszcze raz. Z trudem wyłączyłam palmtop, z własnoręcznie modyfikowanym software`em.

– Wyszukaj dla mnie, tego ważnego rodzynka! – Skaner rozpoczął działanie, po czym natrafił na odpowiedni komputer.

 

Serwer Solaris wersja 22.11 GNU (wydanie spolszczone), prawa do wykorzystywania terminalów wykupione z innej dystrybucji.

 

Prawie wszyscy użytkownicy byli odrzuceni. Ich dane wykasowane za zgodą admina. Lista instrukcji oraz informacji ciągnęła się przez trzy ekrany monitora. Z tego co mogła odczytać, na serwerze znajdował się ktoś o pseudo "Niepełnosprawny-21" hakujący użytkownika UP-211. Reszta osób, z jakiegoś powodu została odrzucona i wykasowana z serwera. Musiałam spróbować porozmawiać, z tym nieznanym gościem i to jak najszybciej.

– Podstarzali moderzy, krętacze, zboczeńcy i inni debile. Nie ma z kim porozmawiać, prawda? – Helena wywołała chat-room, wpisując komendy z interpretatora komend.

– Przyzwyczaisz się do "innych" ludzi.

– Czy nie jesteś czasem frajerem uważającym się za właściciela tego dziwnego miejsca?

– Skąd przyszło ci to do głowy? Pełno tutaj osób, które odeszły i już nie powrócą. Może to lepiej, bo odrodzą się na nowo, ale już nigdy nie powrócą.

– Trudno tak od razu wywnioskować. Jesteś tego pewien?

– W tym wypadku, mogę odpowiedzieć, że właśnie tak.

– Dlaczego właśnie tak?

– Przegrali grę, która została rozpoczęta przez osobę notującą informacje na temat swoich więźniów.

– Może wiesz, jak wydostać się z tego wieżowca? Nie podejrzewałam, że Eliza może pracować dla obcego wywiadu i zdradzać nazwiska agentów. Kiedy "wielki wilk" dowie się o jej wyczynach, to obetną jej cycki.

– Eliza nie ma z tym nic wspólnego. Znajdujesz się w zupełnie innym miejscu. Bezwymiarowym… przy okazji… znam twojego chłopaka, Michała.

– Jednak coś o mnie wiesz. Skoro to nie jest nasza rzeczywistość, skąd ta cała elektronika?

– Jak powiedziałem wcześniej, wszystko co nas otacza jest przeznaczone wyłącznie dla jego zabawy. Widocznie, chce wiedzieć czy jesteś zdolna do pracy, w trudnych i stresujących warunkach. Większość przegrała.

– Kurwa mać. To czyste szaleństwo. Masz jakieś imię?

– Mama nazywała mnie kiedyś "motylkiem". Dzisiaj, potrafimy dyskutować na skomplikowane, naukowe tematy… głównie medyczne. Moja operacja, została nagrana na jednym z dysków twardych. Byłem uleczony. Mimo tego uważam, że jest pan spaczony.

– Zadajesz ciągłe pytania. Skąd znasz Michała?

– Nie musimy używać komputera, żeby rozmawiać. Naprawił mój komputer.

– Wolę jednak robić to z klawiatury. Twój domowy sprzęt działa?

– Nieźle. Będziemy rozmawiali w taki sposób, w jaki sobie życzysz, Helena.

Ten mądrala nie wiedział, jak potężne umiejętności drzemały w jej urządzeniu. W kilka milisekund sprawdziła numer IP, z którego komunikował się nowy gość. Położenie jego komputera, znajdowało się w jednej z dzielnic Wrocławia.

– Jesteś tam jeszcze?

– Mama będzie niezadowolona, jeśli zaraz nie wyłączę komputera. Muszę jeszcze odesłać swoje badania nad ludzkim DNA, "Europejskiej Komisji do Spraw Zdrowia". Streszczaj się.

– Chyba nie zostawisz mnie tutaj samej? Dlaczego nie rozgłosisz światu, o naszej sytuacji?

– Nikt nie uwierzy niepełnosprawnemu, który od dzieciństwa jeździ na wózku inwalidzkim. Pomyślą, że jestem wariatem.

– Czy pomożesz mi opuścić to miejsce?

– Najpierw, musisz coś zjeść. Za parę minut poznasz osobę roznoszącą produkty spożywcze. Niedawno, dowiedziałem się kilka rzeczy na jego temat… podobno nie ma z tym nic wspólnego. Możesz z nim swobodnie rozmawiać, niestety numer z medytacją nie przejdzie.

– Z jaką medytacją? Nie jestem wierząca.

– Kiedyś opowiem ci całą historię, związaną z tym zdarzeniem. Pamiętaj, żeby zapytać go o "Władcę wieży", może posiadać ciekawe informacje. Jego aktualny byt przeplatają minione eony, spędzone w nieskończonym kosmosie, a w tym momencie miejscem pobytu jest wieża. bye.

Logout UP-211

Rozmowa z roznosicielem jedzenia, czyli opisywanym sługą nie trwała, zbyt długo. Nieustępliwy rozmówca, z którym spędziłam wcześniej chwilę na chat-roomie, mówił prawdę. Otrzymałam nawet kilkanaście batoników kukurydzianych oraz trochę wody. Trzy windy znajdujące się w zachodniej części kompleksu, były sprawne. Nad ich drzwiami znajdowało się wiele symboli, a oprócz nich przymocowano również charakterystyczne plakietki typu "Gabinet biosfery – Polska"… "Centrum audytu i rozwoju"… "Archiwum osobowości"… nie potrafiłam zrozumieć, co takiego miały oznaczać. Wiedziałam jedynie, że blisko znajduje się wyjście. Wystarczyło nacisnąć guzik sprowadzający windę i opuścić to diabelne pomieszczenie. Intuicja podpowiadała mi, że przy wyborze powinnam kierować się instynktem ale z niewiadomych przyczyn postanowiłam uruchomić windę numer jeden.

– Jeśli trafię do piekła, zabiorę cię ze sobą! – Po otworzeniu zatrzaśniętych drzwi dostrzegłam białe, ostre i piękne światło poranka. Czy naprawdę byłam wolna?

Zauważyłam piękny kwiat o żółtym kolorze, wyrastający blisko mojej stopy. Wokół mnie, na przestrzeni kilkuset metrów rozciągała się olbrzymia polana. Słońce dawało życie każdemu organizmowi, który obcował z tutejszą roślinnością – począwszy od mrówki, aż po latające po niebie żurawie. Na jej środku, wyrastał olbrzymi dąb, ogrodzony małym, drewnianym płotkiem. Metalowa plakietka przytwierdzona do drzewa, opisywała historię "Dębu Chrobrego" – najstarszego drzewa w Polsce.

Co chwilę unosiłam się w górę, coraz wyżej i wyżej, aż w pewnym momencie zaczęłam spadać w dół, stając się obiektem, usytuowanym pod niewidzialnym lub przeźroczystym dachem jakiegoś pomieszczenia. Powyżej niego, siedziały dwie osoby. Jedna z nich miała zasłoniętą twarz, a jej okrycie było w całości pokryte dziwnymi, kolorowymi symbolami. Człowiek siedzący naprzeciwko, był mężczyzną w średnim wieku, niezbyt muskularnym czy wytrenowanym pod kątem fizyczności. Przypominał raczej urzędnika, sprawującego od dawna swój urząd.

– Nie chciałem jego śmierci. Po prostu, tak to wszystko wyszło. – powiedział zakapturzony człowiek.

– Przede wszystkim, uwolnij mnie z tych więzów. Będziesz oskarżony o porwanie ważnej osoby duchownej.

– Nie bądź taki bystry, biskupie. Prawdopodobnie już nigdy stąd nie wyjdziesz. Za moment ktoś obcy, obudzi cię wyrywając ze snu. Chcę jedynie, abyś odprawił dla niego wasz pogrzeb. Jeśli spotkacie zwiadowców, moje "bitewne zastępy" roztrzaskają ich szeregi. Będziecie mogli spokojnie rozpocząć własne modlitwy.

 

W pewnym momencie zaczął mówić do siebie samego:

 

" Zanotować w archiwum: człowiek pusty i bezużyteczny."

 

– Dobrze, skoro chodzi o zwykły pogrzeb, to zostanie odprawiony. Jednak musisz przysięgnąć, że później zostanę uwolniony.

– Nie istniejesz, bo zostałeś wybrany do pohańbienia i zniszczenia. Może nawet spalenia. – Cała scena zniknęła, przenosząc moje ciało do wąskiego korytarzyka.

Przechodząc, poprzez kolejny z nich, pomimo bólu odczuwałam spokój. Pierwsze z napotkanych wyjść były wąskimi przesmykami, lecz z czasem zaczynałam widzieć szerokie kilkumetrowe "rurociągi" wąskich korytarzy. Nieskończone i bezlitosne plątaniny dróg przemierzonych bolącymi do szpiku kości kolanami.

Postanowiłam robić kilkunastominutowe przerwy. Brak wody oraz pożywienia wywoływały chwilowe skoki ciśnienia – ciało pracowało w jednolitym i monotonnym uścisku. Serce dostosowywało rytm pracy, do kolejnych uderzeń kolan o podłoże.

– Za chwilę będę martwa! – wykrzyknęłam do siebie. – Ja, czyli Helena Strzałkowska, zostanę wyrzeźbiona w gronie ladacznic, nieudanych eksperymentów reżimu władzy. Chciałam odkupić swoje błędy, zostając programistką, a po tylu latach zostałam opętana, mogąc "dawać dupy" razem z Elizą. Ten okropny koszmar, musiał się wreszcie skończyć.

Kładąc się na plecach próbowałam głęboko oddychać i równoważyć swoje odruchy. Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam korytarz ciągnący się nie tylko na boki, lecz również w górę. Z boku ściany wystawała stalowa drabinka dająca pełną swobodę, osobie wspinającej się wyżej. Postanowiłam spróbować jeszcze raz, wchodząc i mocno trzymając się uchwytów.

Po wejściu na piętro, rozglądając się na obydwie strony dostrzegłam leżącego człowieka. Był martwy. Koło jego ciała znajdował się mały plecak, w którym znalazłam wodę oraz zapalniczkę. Niemniej jednak, nadal byłam "cholernie" głodna, a jelita wydawały się wkręcać w żołądek. Przemieszczając się na lewo od ciała i wypatrując jakiegoś dłuższego przesmyku rozpoznałam małą wnękę przypominającą kościelną kapliczkę. Wyraźnie zaokrąglone łuki, nieco dalej u góry, doskonale wpasowywały się w dużo szerszy, niż na początku korytarz. W jej środku, siedział widziany we śnie mężczyzna. Odruchowo przeszukałam jego ciało, potrząsając go za ramiona oraz szczupłe uda.

– Obudź się, stary! Przecież wiem, że nie umarłeś.

– Kim do diabła, jesteś?! – zapytał wybudzony ze snu biskup Antoni Dzikowski.

– Jestem samym diabłem. Najgorszym koszmarem, jaki miałeś okazję spotkać. A teraz pozwól się przywitać, w tym pierdolonym świecie władcy szczurów.

– Nie przeklinaj przy mnie! Spotkałem bardzo wiele osób podobnych do ciebie , które stały pod latarniami! Pellex!

– Niewątpliwie zapraszały cię do swojego domu! Pamiętasz coś z rozmowy, z tym fagasem w kapturze?

– Nic nie pamiętam. Przed oczami pojawia się jakiś niepełnosprawny chłopiec, mówiący coś na temat Bartka. Gdzie my właściwie jesteśmy?

– Posłuchaj, stary! Możesz do mnie mówić Helena. Rusz swój tłusty tyłek i idź za mną, aż nie znajdziemy stąd drogi powrotnej. Dobrze?

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę, ogarniając myślami całą sytuację.

– A jeśli nie ma stąd drogi wyjścia?

– Wtedy, będziemy siedzieć i obcinać paznokcie u nóg. Ciesz się, że korytarze są tutaj nieco wyższe, niż wcześniej – wystarczy ugiąć nogi i nieco pochylić tyłek. Nie będziesz mnie musiał wąchać.

– Jesteś strasznie obrzydliwa!

Wychodząc z jednego z wielu minionych korytarzy, nieco dalej oddalonego od kapliczki, oboje usłyszeli dźwięki nastrojowych śpiewów oraz modlitw.

– Ktoś odmawia modlitwę żałobną? – powiedział znajomy kapłan.

– Zachowuj się cicho. Nie wiadomo, kim są osoby sprawujące kontrolę nad tymi korytarzami.

– Ojciec bił mnie po tyłku kilka razy dziennie, od najmniejszych lat, z tego oraz innych powodów, często przenoszono mnie do szpitala. Kobieta podobna do ciebie, nie będzie mnie uciszać.

Znajdowali się co najmniej o jeden poziom wyżej, niż okazała sala, w której odbywał się rytuał. Trzy ubrane osoby przybijały jakiegoś mężczyznę do ściany, układając jego członki w kształcie litery V. Był już prawie martwy, lecz wbijane z dużą siłą stalowe ćwieki, musiały wywołać w jego psychice odruchy obronne. Cierpienie tego człowieka, poszło bezsprzecznie na marne.

– Przypominam sobie! – powiedział głośniej, niż zamierzał Antoni. – Chodziło o pogrzeb! Boże spraw, aby ten konający u dołu mężczyzna otrzymał odpowiedni pogrzeb… odprawie mszę.

Wiele osób stojących w pobliżu, odwróciło głowy, rozglądając się wokół siebie i szukając jakiejkolwiek broni. Prawie od razu zauważono ich wystające głowy, na wyższym poziomie sali tortur. Najbardziej rozpowszechnioną bronią wśród zwiadowców były ręcznie robione łuki, dzidy oraz proce. Kilkanaście wyrzuconych pocisków trafiło duchownego w głowę, odrzucając jego ciało do tyłu. Jego śmierć była nieunikniona. Dobrze oświetlona komnata dawała szansę na wejście po ścianach, dlatego wiele wrogo nastawionych osób, próbowało wspinać się na górę. Wbijali metalowe nożyki oraz podobne przedmioty, które ktoś ofiarował im, aby służyły podczas jedzenia posiłków. Nagle, jeden spośród zebranych zwiadowców wykrzyknął słowa, które sprawiły, że grupa tyranów rozpoczęła ucieczkę. Do sali wkroczyło dwanaście uzbrojonych postaci, których szybkie uderzenia bronią drzewcową, rozwiązały problem kamuflażu.

– O wielki faunie, nadchodzą duchy! Uciekaj tylnym przejściem! – zawołała ostatnia, z broniących tego miejsca osób.

Mężczyzna ogromnych rozmiarów, który był prawdopodobnie wodzem tego zgromadzenia uciekł w nieznanym kierunku.

 

Koniec

Komentarze

Ale po co ta kursywa?

ps. jak to część druga, nie obraziłabym się, gdyby był link, bo niektórzy są za leniwi na klikanie (czyli ja).

 

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/21248

 

Link do części pierwszej. 

Dziękuję.

Koniec życia, ale nie miłość

Nowa Fantastyka