- Opowiadanie: Mytrix - Uroniłem szyszkę

Uroniłem szyszkę

Życzę wciągającej i owocnej lektury!

 

*W tekście użyto fragmentu piosenki “Nieprzygoda”, z albumu “Nieprzygoda”, zespołu Happysad.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Uroniłem szyszkę

0. Zagrożona

 

Kiedyś.

 

– Pani Anno, wyniki badań potwierdziły moje obawy. Nawet jeżeli dziecko przeżyje poród, to jego serce nie wytrzyma na tym świecie dłużej niż dwie doby. Za to pani życie jest poważnie zagrożone, przerwanie ciąży to jedyne sen…

– Nie! – przerwała stanowczo i poderwała się z krzesła, czego pożałowała już w kolejnej sekundzie. Ból przeszył jej kręgosłup w odcinku lędźwiowym na tyle mocno, że ledwo ustała na nogach. Ale ustała.

– Proszę się uspokoić, usiąść, porozmawiajmy.

Przytrzymała się oparcia.

– Ciągle tylko rozmawiamy. Od tygodni nic pan nie robi, żeby ratować moje dziecko.

– Zrobiłem wszystko co mogłem zrobić, a nawet więcej niż pozwala na to prawo.

– Gówno pan zrobił! Ot, co! To dziecko… tylko ono trzyma mnie przy życiu. – Jej twarz wykrzywił grymas bólu. – Nic więcej mi po mężu nie zostało, a pan nie może mi pomóc – Anna myślała na głos – pójdę po pomoc gdzie indziej. Skoro inaczej się nie da, to może ona pomoże. Proszę wypisać mnie na żądanie – na koniec zwróciła się prosto do doktora.

Lekarz poruszył się niespokojnie, przewracając tabliczkę z imieniem Dr. Krzysztof…

 

1. Jestem sosną

 

Poniedziałek.

 

– Mamo, ta maść nie pomaga.

– Pokaż.

Jacek pokazał.

Gdyby była wierząca, pewnie odwróciłaby się od syna i ukradkiem przeżegnała. Ale nie była. Zrogowacenia na dłoniach i stopach rozprzestrzeniały się jak szarańcza. Z każdym kolejnym dniem, coraz mniej zdrowej skóry prześwitywało spomiędzy zmian chorobowych.

– To przejściowe, maść musi zacząć działać. Jutro mamy wizytę u dermatologa. Powinien już mieć wyniki.

Zrezygnowany małolat cisnął smarowidło w kąt pokoju.

– Jacek! – upomniała go matka. – Zaraz ci autobus do szkoły ucieknie. No już, zasuwaj! – Choć skrzyczała chłopaka, to w głębi serca chciała go przytulić i płakać, ale musiała pozostać silna. Dla niego.

 

***

 

Wsiadł do autobusu i rozejrzał się po siedzeniach. Rówieśnicy odwracali wzrok, byle nie przyciągnąć Jacka do siebie. Inne dzieciaki uporczywie wpatrywały się w zeszyty i książki. Tylko Zośka wlepiła w niego te nieznośnie wielkie, nieznośnie niebieskie oczy. Jacka zawsze to peszyło.

Znów jedyna wolna para siedzeń była z przodu. Każdy wiedział, że z przodu siedziały tylko lamusy.

Jacek usiadł.

Czy jestem lamusem?

Nie mógł rozgryźć, czy inni dowalali mu tylko z powodu choroby, czy było z nim coś nie tak. A może jedno i drugie?

Włożył do uszu słuchawki i wcisnął play na walkmanie. Piosenka z kasety magnetofonowej wystartowała z miejsca, w którym ostatnio zatrzymał:

 

Mówisz mi

Że kiedy pada deszcz

Liście na drzewach rosną

Toż to bzdur stek

Ja nie słyszałem gorszych

Odkąd zostałem sosną*

 

Autobus jechał, drzewa przesuwały się za oknem, Zośka obserwowała tył głowy Jacka.

 

2. Zosia

 

Kosiara wodziła wzrokiem po klasie. Nikt nie lubił odpowiadać przy tablicy, a z matematyki, to już szczególnie nikt nie lubił. Padło na największego łobuza.

– Tomek, do tablicy!

Chłopak spodziewał się nieuniknionego, ale był przygotowany. Przygotowany do odparcia ataku, a nie z matematyki, rzecz jasna:

– A czemu Jacka pani nie weźmie? – Wstał i rozejrzał się po kolegach. – Jacek jest chory, to już z niczego go nie pytają? Bo co? Bo ma jakieś badziewie na rękach? To on już mówić nie może?!

Kilkoro dzieci się zaśmiało. Najgłośniej dwaj nieodłączni kompanii Tomka: Piotr i Szymon.

– Dosyć! Za dużo sobie pozwalasz, dziecko! Udasz się na rozmowę z panią pedagog. – Zerknęła w stronę Jacka. – A ty, chłopcze, do odpo…

– Mnie też pani jeszcze nie pytała w tym półroczu! – Zośka wyskoczyła z ławki jak filip z konopii, zanurkowała pod tablicę i złapała kredę w rękę.

Nauczycielka opadła zrezygnowana na krzesło.

– Jak sobie chcesz, kochaniutka…

Po klasie rozeszły się szmery i chichoty. Każdy wiedział, że Zośka była noga z matmy. Właściwie to dobrze radziła sobie tylko z przyrodą.

 

Dzwonek.

Pierwsza z klasy wystrzeliła oblana rumieńcem Zosia.

W ślad za nią, przez grupę tłoczących się przy drzwiach rówieśników, przedzierał się nie mniej zakłopotany Jacek.

Dopadł koleżankę pod damską toaletą, nim zdążyła dać susa do środka.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Co, boisz się, że będą się z ciebie śmiali?

– Nie o to chodzi… – Jacek wbił wzrok w podłogę.

– To o co? – Dziewczyna nabrała nieco pewności siebie.

– O nic. Teraz tobie też będą dokuczać.

Nim się zorientował, został sam.

Drzwi od damskiej toalety zamknęły się skrzypiąc w zawiasach.

Dlaczego, do cholery, to zrobiła?

Jacka pod klasą spotkała salwa śmiechów. Dzieciaki rzucały mu ciekawskie spojrzenia. Odwrócił się na pięcie i wybiegł ze szkoły. Tego dnia na lekcje już nie wrócił.

 

***

 

Wtorek.

 

Pech chciał, że wyszli z szatni w tym samym momencie. On z męskiej po lewej, ona z damskiej po prawej.

– Jacek i Zosiara, zakochana para!

Śmiech.

– Jacek i Zofiara…

Więcej śmiechów.

Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę gabinetu pani pedagog. Tam z rana zawsze świeciło pustkami. W pierwszym odruchu chciał się wyrwać, ale chwyciła go tak mocno, że nie był pewien czy dałby radę. Właściwie to nie był pewien czy chciałby, żeby go puściła. Dał się poprowadzić.

Usiedli na ławce w milczeniu.

– Jutro mają mi postawić diagnozę – zaczął, nie bardzo wiedząc dlaczego. Przy Zośce rzeczy zdawały się dziać same z siebie.

– Nie przejmuj się. Zastępczy tata mówi, że lekarze gówno wiedzą. I zawsze powtarza, "samo weszło, samo wyjdzie" – dziewczyna przedrzeźniała głęboki głos opiekuna.

Jacek zaśmiał się. Nerwowo, krótko.

– W piątek jedziemy do parku. Mogę usiąść koło ciebie? – Puściła jego rękę, by podrapać się po głowie. – Oczywiście, jeśli będzie wolne miejsce – zażartowała.

Tym razem Jacek zaśmiał się szczerze.

Czyli byli umówieni.

 

3. Diagnoza

 

Środa.

 

Rano zabarykadował się w pokoju.

– Otwórz drzwi!

– Nie chcę żebyś mnie oglądała!

 

Jak przy każdej wizycie, lekarz najpierw skrupulatnie sfotografował zmiany chorobowe chłopca. Po chwili namysłu wyprosił go za drzwi.

Szpitalne lampy dawały nieprzyjemne, zimne światło.

 

Epidermodysplasia verruciformis.

– Epi… co?

– Dysplazja Lewandowsky'ego-Lutza, tak sądzimy. – Lekarz złożył ręce na blacie biurka.

– Sądzicie? – Matka Jacka potarła spocone czoło.

– Tak.

– Po tych badaniach mieliście wiedzieć na pewno.

– Proszę zrozumieć, choroba pani syna nie przebiega typowo. Poza tym, badania nie dają jednoznacznych, spodziewanych wyników. To najtrafniejsza diagnoza na jaką mogę sobie w tej chwili pozwolić. Leczenie powinno opóźnić postępy…

Przestała słuchać. Wstała i wyszła z pomieszczenia. Na korytarzu chwyciła oczekującego tam Jacka za rękaw i pociągnęła za sobą.

Nie musiał pytać, wszystko słyszał.

 

4. Wywiadówka

 

Czwartek.

 

Pan Bogdan, drwal z dziada pradziada, członek ochotniczej straży pożarnej i cham jak się patrzy, znany też z tego, że był ojcem Tomka – największego mąciwody w klasie, a może i szkole.

Ten właśnie pan Bogdan wymachiwał zdjęciem Jacka, wyrzucając z siebie słowotok oburzenia.

– Ten cały Jacek straszy inne dzieci swoim wyglądem!

– To żaden argument! – broniła się nauczycielka, była jednak w mniejszości i nie dawano jej dojść do głosu.

Do pana Bogdana dołączyło kilku kolegów po fachu, w tym ojcowie Piotra i Szymona.

– To może być zaraźliwe!

– Podobno nie wiedzą, co to jest!

– To trzeba odizolować!

– Leczyć w zamkniętej placówce!

 

Ze zdjęcia patrzył smutny chłopiec, raczej przestraszony niż straszny.

Włosy miał posklejane w kołtuny, przypominające bardziej młode pędy drzewne, niż tłuste i brudne kłaki. Ciemnobrązowe krzaczaste brwi i tak samo krzaczaste, przedwczesne wąsy i broda. Pomarszczone czoło, krzywe palce u rąk, pokryte czymś w rodzaju kory. Narośl tworząca garb na nosie, prawie jak u czarownicy. Oczy nieco nieobecne, lekko wyblakłe…

I o wiele więcej nietypowych szczegółów, tylko trudno było je wszystkie dostrzec, gdy pan Bogdan tak energicznie wymachiwał zdjęciem.

 

5. Wycieczka

 

Piątek.

 

Strażnik parkowy nie mógł oderwać oczu od Jacka. Starszy strażnik pociągnął młodszego stopniem kolegę za ramię, po czym zdzielił dłonią przez łeb.

– Nie gap się – wyszeptał. – Nie słyszałeś co komendant na odprawie mówił?

– Ała, żeż ty…

– W sprawie tego dzieciaka specjalnie ze szkoły telefonowali. Dyrektor osobiście do komendanta. Chcesz robotę stracić? – łajał dalej kolegę. – Ty robotę, a mnie stopień zabiorą. Matka tego dzieciaka też dzwoniła.

– No… ale on wygląda, jak człowiek-drzewo wygląda, jak jakiś stwór z baśni wygląda…

– Ja ci łajzo dam… – Nie powiedział co da, ale dał mu przez łeb. Raz i drugi.

Podziałało.

Młodszy stopniem strażnik wbił wzrok w ziemię.

 

Przewodnik, pełen pasji dla swojej pracy, żywiołowo opowiadał o Parku Narodowym. Dzieciaki nudziły się jak mopsy. Tylko Zosia słuchała z wypiekami na twarzy.

– W tym roku drzewa zaatakowała plaga kornika…

 

– Widziałeś, Jacek? Tam jakaś ścieżka jest w tych krzakach ukryta. O tam! – Zośka rozejrzała się, czy nikt nie widzi i pokazała palcem.

– Yhym…

– Strażnik nie patrzy, chodu! – Złapała chłopaka za rękę i pociągnęła w las.

 

– To miejsce jest nie z tego świata!

Zosia miała rację, nawet promienie słońca przedzierające się przez korony drzew, świeciły w jakiś inny niż zwykle sposób.

Co prawda, mała chatka stała zabita dechami i próby dostania się do środka spełzły na niczym. Jacek najpierw protestował, później już tylko stał i patrzył, aby w ostateczności pomóc Zośce. Koniec końców, ulżyło mu, że jednak nie włamali się do chaty. Przecież mogłaby z tego wyjść niezła heca. Szczególnie po tym, co podobno działo się na wywiadówce…

Chłopak usiadł nieopodal i oparł się o wielki kamień wystający z ziemi. Dziewczyna przybiegła do niego i legła na miękkim mchu tuż obok. Złożyła głowę na jego kolanach. Bawił się jej włosami i chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie. Czuł, że wszelkie jego problemy nie mają w tym miejscu żadnego znaczenia.

Było jak w domu. Otoczony przez te wszystkie drzewa i całą przyrodę, chłopak zupełnie uległ magii miejsca. Wiedział, że Zosia czuła się podobnie.

Dziewczyna usiadła i nim Jacek zorientował się, co się dzieje, jej usta przywarły do jego ust.

Czuł się szczęśliwy. Uronił szyszkę.

– Lubię cię – wyznała, gdy odsunęła się od niego na kilka centymetrów. Zabrała mu ściekającą po policzku, malutką szyszkę i schowała do kieszeni.

– Ja ciebie też.

– Moglibyśmy tu zamieszkać.

– E… Zośka, no co ty. To jest Park Narodowy, tu mieszkają chyba tylko strażnicy. Albo i też nie.

– Wracajmy do grupy.

– Okej. Za rękę?

– Pewnie, że tak, głuptasie.

 

6. Telefony

 

Sobota.

 

Jacek zasłonił lustro w łazience ręcznikiem, by nie spoglądać w nie zbyt często. Raz dziennie, zaraz po przebudzeniu, wystarczyło. Wszystkie niepokojące zmiany w jego ciele zdawały się zachodzić tylko wtedy, gdy spał.

Śniadanie przerwał telefon.

 

Chłopak pochłaniał kanapkę z grymasem na buzi. Ostatnio nie smakowało mu prawie nic, oprócz wody.

– Nie musisz się śpieszyć.

– A-ale zaa – przełknął kęs – zaraz autobus. – Otarł usta ręką.

– Dzwonili ze szkoły, jesteś zawieszony, ze względów zdrowotnych. Przykro mi…

Kapcie Jacka zaszurały na schodach, po chwili trzasnęły drzwi do pokoju.

– Wszystkich was pozwę – szeptała do siebie kobieta – lekarza, szkołę, Bogdana…

 

***

Dni płynęły.

 

Dni mijały na sądach, komisjach lekarskich, badaniach. W czasie wolnym chłopak, coraz mniej przypominający człowieka, zamykał się w swoim pokoju.

Nogi przestały mieścić się do butów, ale za to podeszwy stóp stwardniały na tyle, że buty przestały być potrzebne.

 

***

 

Dni mijały. Zosia najpierw przychodziła porozmawiać z Jackiem przez drzwi, później już tylko wydzwaniała, ale nie dawała za wygraną.

Jacek ani razu się z nią nie zobaczył, ale ona doskonale wiedziała dlaczego.

 

***

 

– Jacek! Wyłaź z pokoju, już osiemnasta!

– Nie ma mnie.

– Telefon do ciebie, to ta dziewczynka, co wydzwania codziennie. Mama ją pewnie zabije za rachunki…

Drzwi skrzypnęły w zawiasach.

Jacek wyszedł z pokoju i… na szyi uwiesiła mu się Zośka. Mama tylko zaśmiała się pod nosem i przeprosiła:

– Przepraszam, ale chciałam, żebyś usłyszał to od niej.

Zosia puściła i stanęła przed chłopakiem. Zdawała się nie zwracać uwagi na zmiany w jego wyglądzie, ani na to, że od ich ostatniego spotkania urósł o głowę.

– Co usłyszał? – spytał.

– Udało się! Wracasz do szkoły! Rozumiesz? Wygraliśmy!

– To miło, ale nie mogę.

– Co ty bredzisz?

– Nie najlepiej się czuję.

– Pokaż.

Pokazał.

– To korniki.

– Te z parku?

– Ahym…

– To niemożliwe…

– A to możliwe? Że moje ciało przestaje być moje? Z dnia na dzień? Ja już nie mam włosów, tylko coś na kształt gałązek płaczącej wierzby!

– Idziemy.

 

Zośka ciągnęła Jacka za poły mchowej kurtki. Nie była do końca pewna, czy to prawdziwy mech, czy nie.

– No chodź, wiem co ci pomoże.

– Ale lekarze są bezradni.

– No chodź. – Dziewczyna parła przed siebie, nie zważając na przejmującą wilgoć panującą w lesie. Potykała się i ślizgała na korzeniach, ale upór nie znikał z jej umorusanej twarzy.

Dotarli na małą polankę otoczoną drzewami.

– Stań tu, o! – Wskazała.

Stanął.

– I zostań. Postaraj się nie ruszać.

Został, nie protestował.

Zośka odbiegła na skraj polany i przycupnęła pod dębem. Dopiero teraz dopadło ją zmęczenie.

Po godzinie wyczekiwania powieki zrobiły się ciężkie i omal nie przegapiła chwili, gdy ptaki podlatywały do Jacka. Nie jeden, a trzy dzięcioły.

Ciężar powiek zwyciężył, zasnęła.

 

Tkwił w pozornym bezruchu. Nogi nie bolały od stania, nie drętwiały lekko uniesione ręce. W panujących wokół chłodzie i wilgoci żaden człowiek nie wystałby zbyt długo, ale Jackowi ten stan rzeczy wydawał się naturalny.

Mógłbym tu zapuścić korzenie – pomyślał i była to ostatnia myśl tego wieczoru. Czucie z członków odeszło, a świat zewnętrzny odbijał się niewyraźnym echem.

Gdzieś z oddali dobiegało rytmiczne stukanie.

 

Zbudził ją szturchańcem. Zośka przetarła oczy skostniałymi dłońmi.

– Z-z-zz… – próbowała z siebie wydusić, szczękając zębami.

– Chyba oboje przysnęliśmy, chodź do domu. Musisz się ogrzać, bo mi się jeszcze rozchorujesz.

– U-udał…?

– Tak, udało się. Czuję się lepiej…

Dziewczyna uwiesiła się na grubej, twardej szyi Jacka. Nie czuła jego ciepła, tylko silny, sosnowy zapach, zupełnie jakby świątecznej choinki.

– No już, chodźmy – zganił ją. – Przeziębisz się!

 

7. Zawody drwali

 

Dzień przed zawodami.

 

Wrócił do szkoły na dzień przed zawodami drwali. Dla miasteczka żyjącego w dużej mierze z wycinki okalających je lasów, to nie lada wydarzenie.

– Pójdziemy razem?

– To chyba nie miejsce dla mnie.

– Daj spokój, nie pękaj, bo ci kora odpadnie! – Zosia sprzedała Jackowi szturchańca, ale tylko łokieć ją rozbolał od tej kory. Tak teraz nazywali twardą skorupę pokrywającą, a może i zastępującą, skórę. Wszelkie porównania do drzew naturalnie pasowały do stanu chłopaka. – Ja też nie lubię tego, że ścinają drzewa… ale tak długo jak nasadzają nowe, jestem w stanie się z tym pogodzić.

– No, nie wiem. Chłopaki będą nam dokuczać.

– Przestań! Nie daj się prosić, nigdzie razem nie chodzimy!

 

***

 

Dzień zawodów.

 

Zawody cieszyły się dużą popularnością, pojawił się i dziennikarz znanej gazety, i kamery niszowej stacji telewizyjnej.

O ile unikanie mediów szło im nienajgorzej, o tyle już po godzinie wpadli na Tomka i jego paczkę. Próbowali zejść im z drogi, ale spotkanie było bynajmniej nieprzypadkowe.

– Wysoki jak brzoza, głupi jak koza! – mądrze zaczął Tomek.

– Sam jesteś głupi! – odpyskowała Zośka, a Jacek pluł sobie w gęstą, krzaczastą brodę, że dziewczyna była taka zadziorna.

– Te, drzewo! Twoja dziewczyna ma większe jaja od ciebie!

– Od niej się odwalcie. Czego chcecie?

Tomek wyjął zapalniczkę Zippo i rozniecił płomień. Zobaczył w oczach Jacka to, co chciał zobaczyć.

Strach.

Chłopak zdrętwiał na widok ognia. Nie mógł oderwać oczu od falującego płomienia, stał jak zahipnotyzowany.

– Spadajcie na szczaw! – Zosia próbowała przepędzić chłopaków.

Podmuch wiatru zdławił płomyk. Jacek drgnął niespokojnie, a napastnicy ryknęli śmiechem.

– No spadajcie! Bo wam załatwię, że was ze szkoły powyrzucają! – Dziewczyna nie ustępowała.

– Ty Jacek! Byliśmy wczoraj z ojcami na wycince. Pół rodziny żeśmy ci wyrżnęli w pień.

Salwa śmiechu.

– Ciocia brzoza, wujek sosna! Szyszkowego dziadka też załatwiliśmy.

– Twój stary był drwalem, co nie, kołku? I się w lesie zgubił – drwił Piotr.

– Albo sam się w drzewo zamienił! – dorzucił Szymon.

– A myśmy go ścięli, i teraz palimy nim w kominku!

Jacek rzucił się na chłopaków, ale nim uderzył pierwszego, Zośka złapała go za gałąź i powstrzymała. Tomek odruchowo postąpił krok w tył i pomimo że nie otrzymał ciosu, to potknął się o swój but i wylądował dupą w błocie.

– Uciekamy! – zapiszczała Zosia.

– Jeszcze mi za to zapłacisz! – wygrażał się upokorzony lider bandy.

 

8. Szyszkowy dziadek

 

Gdzieś pomiędzy zawodami drwali,

a dniem strażaka.

 

– Jacek! Wyłaź z pokoju! – Mama dobijała się do drzwi.

– J-juu idę.

– Dziadek przyjechał!

Łomot.

Starszy pan nacisnął klamkę, uchylił drzwi i niepewnie wsunął głowę do pokoju. Słyszał o chorobie wnuczka, ale słyszeć to nie to samo co zobaczyć. Dałby sobie rękę uciąć, że obok łóżka leżało coś na kształt ściętego drzewa.

– Wy-y-acz dziaa-dku. Spaaadłem z łóó-żka.

– Czy on się zaczął jąkać?

– Nie, tato, to nowe objawy choroby. Od tygodnia ma problemy z mową. Byliśmy u specjalisty, ale na próżno.

– Nic to. Wstawaj chłopcze. Idziemy.

– Aa-le do… ąd?

– Do lasu, bo niby gdzie? Na spacer.

 

Szli wśród drzew. Jackowi niewiele brakowało, by dorównać wzrostem przygarbionemu dziadkowi.

– Twoja mama mówiła, że wypytujesz o ojca. Hę?

– Yhym… – Chłopak tylko przytaknął. Tak było łatwiej i szybciej, niż silić się na odpowiedź.

– Ale ona nie ma sił o tym rozmawiać. Więc co mi pozostało, staremu człowiekowi? Przyjechałem.

– Dz-dzi-ę…

– Nie dziękuj. Po zniknięciu twojego taty szukałem go wszędzie, dniami i nocami. Ale poddałem się równo po roku. Nie pogodziłem się z tym, ale cóż jeszcze mogłem zrobić? – Dziadek zasapał się nieco, więc przystanęli i starszy pan usiadł na pieńku.

– Wyjecha… eś.

– Ano wyjechałem, bo rodzinne strony sprawiały mi zbyt wiele bólu. Wszędzie tu czułem obecność syna… – westchnął – obecność twojego ojca.

Starzec wstał.

– No – odchrząknął – już prawie jesteśmy na miejscu.

 

W tej części lasu Jacek jeszcze nie był. Zresztą chyba mało kto tu bywał. Karłowate drzewa zdawały się celowo zagradzać dalszą drogę. Przedzieranie się przez roślinność szło mozolnie.

Dziadek chyba oszalał. Nic tu nie ma. Zaraz się zgubimy…

Chatka była tak dobrze zamaskowana i tak zarośnięta, że chłopak omal nie wpadł na coś, co okazało się drzwiami.

– Tu urwał się trop po twoim ojcu. Obok tej chatki znalazłem jego wymiętą czapkę. Co prawda, to trop nic nie znaczący, bo wiedziałem, że tu bywał. I policja też tu nic nie znalazła.

– P-po co?

– Po co tu przychodził? – Dziadek popchnął drzwi, a te ustąpiły ze zgrzytem.

Ponure, śmierdzące wilgocią i grzybem wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Starzec wyjął z torby na ramieniu latarkę. Poświecił i weszli do środka.

Kurz, brud, jakieś stare sprzęty codziennego użytku, zawalony komin, krzywy stół, przewrócone krzesło z połamaną nogą. Na prostym łóżku ktoś złożył dwie czerwone i dwie białe róże. Kwiaty nie pasowały do otoczenia – wyglądały na dość świeże.

– Mieszkała tu jedna taka, bez mała niespełna rozumu. Brzemienna była, to jej pomagał podobno i nakłaniał do poszukania opieki w mieście. Inni mawiali, że to zielarka była. Ja tam nie wiem. Nie wyznaję się.

Jacek słuchał i niedowierzał.

– A jak znalazłem tę jego czapkę – kontynuował stary – to policja się zjawiła. Ale tropu twojego ojca nie znaleźli, tylko tę kobietę zabrali. Zabrali z troski o to dziecko, co to się urodzić rychło miało. I już tu nie wróciła.

– K-kiedy?

– Kiedy to było? Wyjdźmy bo tu dychać ciężko.

Zasiedli przed chatką.

– W trzecim miesiącu poszukiwań. W tym samym, co na świat przyszedłeś. Tak było.

Jacek intensywnie rozmyślał. Gałęzioręką (Zośka nie próżnowała z wymyślaniem coraz to nowych nazw) podrapał się po głowie. Za dużo tego wszystkiego było, jak na jednego drzewnego chłopca.

 

0,5. Wiedźmka

 

Kiedyś.

 

Anna długo waliła w drzwi chaty. Wiedziała, że zielarka skrywa się w środku.

W końcu wrota uchyliły się ze złowrogim skrzypieniem.

Weszła i stanęła twarzą w twarz z piękną ciężarną kobietą. Zielarka liczyła sobie  od niej więcej wiosen i była zaniedbana, ale nie maskowało to jej urody.

Długo mierzyły się wzrokiem, starsza z kobiet wlepiła w Annę bardzo duże, przesadnie niebieskie oczy. Po chwili skinęła, żeby usiadły. Obie zrobiły to z ulgą. Zaawansowana ciąża nie ułatwiała życia żadnej z nich.

– Mów.

– Przyszłam, bo nic innego mi nie pozostało. Z dzieckiem źle, serce niedomaga. Mówią, żeś nie tylko zielarka ale i wiedźmka.

– Jak śmiesz?! Bezczelna dziewucho!

– Obie nosimy jego dzieci! Mam w sobie jego część i wiem, że kochałaś go tak samo mocno, jak ja!

– To ciebie wybrał, powinnam cię pogonić, jak psa!

– Miej litość!

Miała, ale bynajmniej nie litość.

– Pomogę, ale przeklinam cię, dziewczyno.

– Jak sobie chcesz, ale ratuj moje dziecko! Mojego synka… – Anna zeszła z siedziska i uklęknęła przed zielarką.

– Już ja go uratuję. Będzie ci on miał dębowe serce i chłop jak dąb z niego wyrośnie.

 

– Już.

– I co teraz?

– Połknij te nasiona.

Anna połknęła, ale się zakrztusiła. Zielarka podała jej szklankę mętnej wody.

– Głupia! Popij.

Popiła, przełknęła. Poczuła niespokojny ruch dziecka w sobie.

– A teraz idź precz!

Gdy tylko trzasnęły drzwi chatki, Annie wydało się, że słyszy cichutki śmiech.

Źle się czuła, do domu było daleko, a światło latarki tworzyło posępne cienie. Dojmujący chłód i wilgoć ciągnęły od leśnego runa. Opatuliła się szczelnie płaszczem, ale mrożący krew w żyłach strach o życie dziecka przywarł do jej serca jeszcze szczelniej. Lęk zaciskał szpony na szyi, a przerażenie usiadło okrakiem na klatce piersiowej, odbierając Annie dech.

Mdliło ją, ale bała się, że jeśli zwymiotuje nasiona, to czary wiedźmki nie zadziałają.

 

9. Dzień strażaka

 

Dzień przed dniem strażaka.

 

Słońce przyjemnie grzało z bezchmurnego nieba.

Zosia siedziała na ławce przed szkołą. Jacek stał tuż obok i rzucał cień. Trzymanie rozpostartych gałęziorąk w górze nie sprawiało mu żadnego problemu. Chłopak spuścił z głowy pędy wierzby płaczącej, część liści była pożółkła jak na jesieni.

Jacek odczuwał smutek i dziewczyna o tym wiedziała.

Spoglądała na niego co chwila z ukosa.

– Co tak smutasz?

– Dz-adek.

– Smutno ci, że już pojechał?

Zaprzeczył ruchem głowy. Kilka liści spadło na ziemię.

– To o co chodzi?

– O ta-ę. Rozmawialiii – Jacek zaciął się.

Zosia wstała i przytuliła się do dębowego torsu.

– Pewnie ci ciężko, tak bez taty.

– Ty-y też.

– Tak, ja też nie mam biologicznych rodziców, ale mam dwoje opiekunów. A ty mieszkasz tylko z mamą. To musi być trudne dla chłopaka, tak nie mieć taty w domu.

– Ahym – przytaknął.

Jacka bardzo irytowała niezdolność do swobodnego wyrażania myśli. Bardzo dużo miał Zosi do powiedzenia, jeszcze więcej do przedyskutowania, ale nie w ten upokarzający sposób. Wcześniej próbowali pisania na kartce, lecz z tym Jackowi szło jeszcze gorzej.

Pozostawało pisanie na maszynie, czasochłonne jak brnięcie przez smołę, toteż rozmowa w czasie rzeczywistym była poza zasięgiem.

Postanowił, że tego wieczoru nie pójdzie spać. Zbyt wiele miał do przekazania.

 

***

 

Dzień strażaka.

 

Z okazji dnia strażaka szkoła zrezygnowała ze standardowych zajęć dydaktycznych. Zamiast tego urządzono różne konkursy poprzetykane prelekcjami, między innymi na temat walki z pożarami lasu.

– Patrzcie, co strażakom zwinąłem z wozu. – Tomek otworzył plecak.

– Łooł, rozkładana! – zawył Piotr.

– A jaka ostra! – wtórował mu Szymon.

– Czas porachować się z drzewo-głupkiem. – Prowokator ruszył korytarzem, a w ślad za nim roześmiani kompani.

 

Zosia siedziała z Jackiem na pustym korytarzu. Pozostali wylegli na boisko, gdzie odbywały się pokazy, lecz para nie miała ochoty brać udziału w wydarzeniu, prowadzonym przez tego buca, pana Bogdana.

– Och, nasze gołąbki!

– Znowu oni! – Dziewczyna wstała i odgrodziła napastników od Jacka.

Piotr i Szymon złapali ją za ręce i odciągnęli. Drzewny chłopiec w pierwszej chwili chciał się na nich rzucić, ale drogę zastąpił mu lider szajki, ze strażacką siekierką w rękach.

Jacek naparł na niego i kotłowali się przez chwilę. Choroba uczyniła go silniejszym od zwykłego chłopca, więc po chwili narzędzie stuknęło o podłogę, a napastnik wylądował na czterech literach.

Na ten widok zorganizowana grupa dręczycielsko-dokuczająca poszła w rozsypkę. Łobuzy pierzchły, zostawiając tak Zośkę, jak i Tomka. Ale Tomek nie dał za wygraną. Wyciągnął z plecaka dezodorant i znaną już Jackowi zapalniczkę Zippo.

Dziewczyna wbiegła pomiędzy chłopców w momencie, gdy największy łobuz w szkole wypalił z prowizorycznego miotacza płomieni.

Widok ognistej chmury sparaliżował drzewnego chłopca.

Po korytarzu rozszedł się smród palonych włosów. Zosia zaczęła krzyczeć.

Jacek otrząsnął się z szoku i wpadł w szał. Wyminął rówieśniczkę, złapał Tomka i z całym impetem uderzył nim o ścianę. Uderzył nieco za mocno, nie znając swojej siły.

Z rozbitej głowy polała się krew, bezwładne ciało osunęło się na podłogę.

 

Zosia zadusiła ogień na głowie i płakała, patrząc na ciężko dyszącego Jacka i leżącego w karmazynowej kałuży rówieśnika.

Korytarzem w ich stronę biegł wuefista, krzycząc coś niezrozumiale, a w ślad za nim jedna z nauczycielek i kompani Tomka, którzy zdezerterowali w boju.

Widząc zbliżających się Piotra i Szymona, niewiele myśląc, Jacek chwycił Zosię i uciekł. W głowie buczała mu tylko myśl, by chronić dziewczynę.

 

Drzewny chłopiec, tulący do piersi płaczącą dziewczynkę, wybiegł wprost na szkolne boisko.

Zebrani uważnie obserwowali niecodzienną scenę.

– Co tu się wyprawia? – ryknął przez mikrofon pan Bogdan.

W tłum wpadł wuefista krzycząc:

– Niech ktoś go powstrzyma! On jej zrobi krzywdę!

Za wuefistą ze szkoły wybiegł strażak, trzymający w ramionach ciało i wołający o pomoc.

Do pana Bogdana podbiegli dwaj chłopcy.

– On zabił Tomka! – zawył Piotr.

– Potwór-drzewo go zabił! – wtórował mu Szymon.

A Jacek stał pośrodku tego wszystkiego, wyraźnie zdezorientowany. Bełkotał tylko do Zosi, że nie da jej skrzywdzić.

Może gdyby ktokolwiek rozumiał co mówił, sprawy potoczyłyby się inaczej. Ale nikt nie rozumiał.

Na placu wybuchła panika i rozległ się okropny wrzask setek dziecięcych gardeł.

Pierwszy cios siekierą zadał pan Bogdan. W ślad za nim poszedł wuefista, lecz nie mając narzędzia do walki, gołymi rękoma próbował wyrwać Zośkę spomiędzy zaciśniętych gałęzi. Dziewczynka krzyczała "przestańcie!", lecz w tym zgiełku nie dało się niczego usłyszeć.

Gdyby wśród gapiów znajdowała się wiedźmka, pewnie recytowała by pod nosem:

 

Gdzie drwa rąbią

Tam wióry lecą

“Łup” woła topór

“Trzask” odpowiada drzewo

Pęka tors dębowy

Dębowe staje serce

Pada dąb powalony

Klątwy czar spełniony

 

Choć wiedźmki na miejscu nie było, to krew z jej krwi, bezwiednie dopilnowała ziszczenia klątwy.

Jacek do samego końca tulił swoją młodzieńczą miłość. Zosię wypuścił z uścisku dopiero, gdy padł, ścięty jak drzewo, którym się stawał.

 

10. Zosia

 

Lata później.

 

Za starą leśniczówką w Parku Narodowym, skryte przed ciekawskich wzrokiem, tuż obok małego ogródka różanego, z kwiatami o płatkach białych i o płatkach czerwonych, rosło drzewo inne niż wszystkie. O koronie wierzbowej, szyszkach sosnowych, gałęziach, korze i sercu dębowym. Piękna niebieskooka dziewczyna, w mundurze Straży Parku, oparła się plecami o jego pień. 

– Dziś znów czytałam listy od ciebie… Ach, jak miło stać w twoim cieniu.

Wiatr zaszeleścił liśćmi w koronie.

– Jak to się wszystko poukładało, co nie? Praca z dala od ludzi i jeszcze pozwolili mi tu zamieszkać. Bo wiesz, stronię od innych. Po tym co nam zrobili, starcza mi twoje towarzystwo.

Ptaki zerwały się z gałęzi, raźno świergoląc.

– Spójrz, tu, na odznakę, dostałam awans! Ach, ja głupia! – Zaśmiała się i przymknęła powieki. – Zapominam ciągle, że nie widzisz, ale wiem, że mnie słuchasz. Awans na starszego strażnika Straży Parku.

Otworzyła oczy, obróciła się i przywarła do pnia. Podniosła jedną nogę zalotnie, a dłonią gładziła korę drzewa, tak jak kobieta gładzi swojego mężczyznę po klatce piersiowej.

– Pamiętasz, jak byliśmy tu pierwszy raz?

Wiewiórka przeskoczyła z gałęzi na gałąź. Strąciła coś i spadło to tuż obok stóp dziewczyny, która odsunęła się od drzewa, podniosła strąconą szyszkę, przytknęła do ust i pocałowała.

– Oj głuptasie, pewnie, że o tym pamiętam. Bez tego nie byłoby nas teraz tutaj – wyszeptała.

Koniec

Komentarze

Jedno z lepszych opowiadań jakie ostatnio czytałem. A czytałem głównie piórka ;)

Początek rewelacyjny. Miałem tylko zerknąć i pójść spać, ale jak już zerknąłem, to nie mogłem się oderwać od czytania.

 

Druga część nieco gorsza od pierwszej, bo nie ma takiego napięcia jak na początku i też akcja zwalnia jakby.

Sądząc po kilku drobnych niedoróbkach w końcówce, chyba zabrakło Ci czasu by ją wygładzić.

 

Podsumowując, w mojej ocenie 5/6, a gdyby końcówka trzymała poziom początku byłoby 6/6.

 

Na koniec kilka drobnostek, które mnie zakuły w oczy:

 

Wycieczki w Parkach Narodowych oprowadzają zwykle przewodnicy, a nie strażnicy parku. Ja przynajmniej się z taką sytuacją nie spotkałem, a kilka Parków Narodowych w życiu odwiedziłem.

Tak samo mało prawdopodobnym jest by dyrektor szkoły dzwonił akurat do Rangersów w sprawie “dziwnego” chłopca by na niego krzywo nie patrzyli. Choć w tym przypadku, jeżeli pełnią rolę przewodników, to możnaby to jakoś obronić.

Spuścił z głowy pędy wierzby płaczącej, część liści chłoapaka pożółkła jak na jesieni.

literówka

Lider ruszył korytarzem, a w ślad za nim roześmiani kompani.

Trochę mi nie pasuje słowo lider do bandy gimnazjalistów.

Nie mieli ochoty brać udziału w wydarzeniu, prowadzonym przez tego buca, pana Bogdana.

To w końcu buc czy pan? :)

Za starą leśniczówką zaś, w Parku Narodowym, skryte przed ciekawskich wzrokiem, tuż obok małego ogrodka różanego, z kwiatami o płatkach białych i takimi o płatkach czerwonych, rosło drzewo inne niż wszystkie.

To zdanie jakieś takie przekwiecone. Słowa wytłuszczone niekoniecznie są w nim potrzebne.

O koronie wierzbowej, gałęziach liściastych i szyszkach sosnowych, i pniu, oraz sercu dębowym. Piękna niebieskooka dziewczyna, w mundurze Straży Parku, oparła się plecami o jego pień

Raz, że powtórzenie, dwa, że ten pierwszy pień raczej zbędny. Jest oczywiste, że drzewo ma pień. Chyba, że chodzi o pień dębowy, wówczas zbędny jest przecinek. 

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ajajaj! Error i mi komentarz zjadło!

 

Cześć, chroscisko, dzięki za szybki, pierwszy komentarz!

 

Zacznę od tego co w Twoim odczuciu nie zagrało:

 

Wiem, że strażnicy Straży Parku, raczej nie oprowadzają wycieczek. To taka dodatkowa atrakcja! Może rzeczywiście trzeba było dodać fragment o tym, że będą jakieś prelekcje z dziećmi prowadzić na temat ochrony Parków Narodowych/przyrody i stąd ich obecność. Bo przecież w dzisiejszych czasach często angażuje sie mundurowych do pracy z dziećmi. Policja ma do tego specjalnie wyszkolonych ludzi :)

Zaraz tam wątpliwe, żeby dyrektor dzwonił, po prostu dowiedział się od nauczycielki po wywiadówce, że sytuacja jest bardzo napięta.

 

Literówka poprawiona!

 

Lider, w moim odczuciu pasuje, bo często mówi się lider zespołu/bandy. :)

 

buca, pana Bogdana <– tak miało być. Wszędzie odnoszę się do typa pan Bogdan, więc konsekwentnie napisałem w ten sposób, nawet gdy go wyzywam. Język polski jest na tyle fajny, że pozwala komuś wbijać i wciąż mówić do niego na pan. Np. Pan jest idiotą!

 

Przekwiecone zdanie, takie miało być w zamyśle autora. Ale, jak to mówią, tnij co zbędne. Więc nad tymi dodatkowymi ozdobnikami pomyślę :) -> wyrzuciłem zaś i takimi.

 

Powtórzenie z pniem, rzeczywiście niecelowe, a ja nie lubię nie celowych powtórzeń! brrr… trzeba coś z tym zaraz zrobić! Przecinek rzeczywiście zbędny – bo tak – chodziło o  pień dębowy. :)

(Pozmieniałem, zastąpiłem jeden pień korą :D)

A z przecinkami to aj mam na bakier i one mi siadają na karku okrakiem. Bo ja jestem noga z przecinków, jak Zośka z matmy!

 

Tak więc, chroscisko, cieszę się niezmiernie, że opowiadanie przypadło do gustu, że udało się zassać czytelnika itd. !

 

Jedno z lepszych opowiadań jakie ostatnio czytałem. A czytałem głównie piórka ;)

Schlubiasz mi, panie chroscisko!

Czy byłbyś skłonny podzielić się ze mną, w którym miejscu akcja zwalnia i co uznałeś za część pierwszą i część drugą? ;>

Nie jest to jakieś super opowiadanie akcji, stąd moja ciekawość :)

 

Jeszcze raz dzięki za wizytę!

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Pierwszy tydzień bardzo trzyma w napięciu, pewnie dlatego, że jest dużo niedopowiedzeń, a sytuacja się rozjaśnia stopniowo. Jak już się rozjaśni, to napięcie puszcza. Mniej więcej do fragmentu "dni płynęły" i do "odwiedzin dziadka". Potem już można się wszystkiego domyśleć. I jeszcze tytuł. Wartoby się zdecydować na jedną z opcji, bo "/" nie dodaje mu uroku.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Ała, rzesz ty… 

– żesz ty…

 

ogrodka różanego

Literówka

Zamiast tego urządzono różniaste konkurencje poprzetykane prelekcjami…

Przekombinowałeś.

Tylko Zośka wlepiła w niego te nieznośnie wielkie, nieznośnie niebieskie oczy.

Celowe powtórzenie?

 

Przyznam, że mam problem z tym opowiadaniem, bo sam pomysł na chłopaka zamieniającego się w drzewo bardzo mi się podoba, ale jednocześnie brakuje mi rozwinięcia wątku ojca Jacka i zielarki. Brakuje czegoś, co pozwoliłoby zrozumieć całą zaistniałą sytuację. Chyba że ja czegoś nie zatrybiłam, co również jest możliwe. W każdym razie początek zassał i z ciekawością doczytałam do końca.

Poza tym niektóre zdania są dość niezgrabne, a dialogi nienaturalne, jak tu, gdzie Zośka wyjaśnia oczywiste rzeczy:

– Tak, ja też nie mam biologicznych rodziców, ale mam dwoje opiekunów. A ty mieszkasz tylko z mamą. Musi być ciężko chłopakowi, tak nie mieć taty w domu.

Ogólnie pomysł na plus, fabuła na plus, końcowy scena z Zośką i Jackiem, który “wyrósł” z nasionka z uronionej szyszki również mi się podoba, ale wydaje mi się, że beta dobrze by zrobiła tekstowi.

Teraz idę sprawdzić swoje magiczne moce i spróbuję kliknąć.

 

 

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Jak sobie chcesz kochaniutka… – przecinek uciekł

 

Strażnik Straży Parku / Starszy strażnik Straży – nie leży mi takie powtórzenie strażnik Straży, myślę, że samo strażnik Parku / strażnik parkowy byłoby wystarczające i tak każdy by wiedział, o co chodzi. A drugi przypadek, trzy razy S, dla mnie brzmi jak gra słowna, co zabija klimat. 

 

Te drzewo! – i tu przecinek uciekł

 

Pomarudzę sobie troszkę. Nie wiem, z czego to wynika, ale historia wydała mi się dość prosta i przewidywalna. A to mi odebrało jakiś mały % satysfakcji z lektury. Do tego rozbudziłeś opowieścią dziadka ciekawość co do losów ojca Jacka i pozostawiłeś ją bez odpowiedzi. Nieładnie ;) I jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Ścięli go w końcu, czy nie? Bo odczytałam, że tak – w końcu ileś tam ciosów siekierami dostał i padł. Jak więc mógł później rosnąć obok chaty? Jest tu dziura, która mnie uwiera. No i zakładam, że Zosia nie wiedziała, czyim jest dzieckiem i co ją wiąże z Jackiem?

Poza tym bardzo ładna opowieść i ładnie napisana. Ciekawy pomysł. I podobało mi się to uronienie szyszki. Aż do tego miejsca nie mogłam zrozumieć, co miała oznaczać ta część tytułu i to był dla mnie w sumie najbardziej (może jeszcze poza rozdziałem 10) nieprzewidywalny element.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

*Możliwe spojlery.*

 

Croscisko, dzięki za wyjaśnienie :) Z tym tytułem, to nie umiałem wybrać. Zrobiłbym podtytuł, ale portal tego nie oferuje :D

 

AQQ, poprawiłem, poprawiłem, odkombinowałem. 

Z tym powtórzeniem, to nie widać, że celowe?! :> Jak najbardziej jest celowe :)

 

Tam, gdzie Zośka wyjaśnia rzeczy oczywiste, za okoliczność łagodzącą wziąłem to, że skoro Jacek ma trudności z mową, to wzięła mówienie na siebie. Tak więc dziewczyna celowo przemyca to, co chciałby/mógłby powiedzieć Jacek.

Motyw z nasionkiem widzę zauważyłaś :) A wiesz kto jest ojcem Zosi? Wiesz czy Zosia wie kto jest jej mamą? <– bo wskazówki w tekście są :)

Co dokładnie stało się z ojcem celowo nie dopowiedziałem. Ale myślę, że można sobie jakieś teorie wyrobić, po przeczytaniu tekstu. Dzięki za klika.

Czemu te dialogi nienaturalne? Które? ;>

Które zdania niezgrabne? ;>

Nie betowałem celowo. Co jakiś czas wrzucam tekst, z którym stoczyłem samotny bój, od początku do końca, by sprawdzić swój warsztat (i może, by mieć tę satysfakcję "poradziłem sobie").

 

Śniąca, przecinki-uciekinierów dodałem!

Co do Straży Parku, to niestety, albo i stety, zrobiłem research i tak to się dokładnie nazywa. I tak się prawidłowo mówi "strażnik Straży Parku", "starszy strażnik Straży Parku" itd.

Link: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Stra%C5%BC_Parku

 

Bo to jest prosta historia, choć są w niej szczegóły, które odpowiadają przynajmniej na część Twoich pytań. Wyjaśniam:

Ścięli go? – patrz: co recytowała by wiedźmka i co jest dalej.

 "Jak więc mógł później rosnąć obok chaty?" -> patrz: co schowała do kieszeni Zosia, w scenie gdy są sami w Parku Narodowym. patrz dwa: ostatni fragment: co wiewiórka strąca z drzewa i co odpowiada na końcu Zosia.

Czy Zosia nie wiedziała kto jest jej mamą? patrz: róże. Co do ojca – to nie wiedziała, że mają z Jackiem wspólnego.

Widzisz sama mówisz o uronieniu szyszki, a to klucz to zozumienia czemu to drzewo rośnie tam koło chatki na końcu opka :) Cieszę się, że pomysł się spodobał! I że zaskoczć też czymś tam się udało!

Dzięki za klika!

 

Pozdrawiam wszystkich!

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Niby wiem, że strażnik Straży Parku to tak oficjalnie brzmi (jak dla mnie nie musisz linku podawać), ale mimo wszystko w takim tekście mnie osobiście po prostu nie leży. Co innego urzędowe, oficjalne teksty, co innego literatura. W życiu nie napisałabym w pracy pisma językiem, jakim pisuję tu i odwrotnie. 

Oczywiście, mogę się też mylić i takie mało maślane jak strażnik straży wcale tu nikogo nie razi poza mną ;) 

 

Czyli jest, jak myślałam – to nie Jacek rósł jej koło chaty, ale drzewo wyrosłe z uronionej przez niego szyszki, jego “pochodna”. Czyli nie on, ale to, co po nim zostało. 

Jeśli Zosia wiedziała o matce i klątwie, to nie wiem, czy mi się to tak podoba. Bo wtedy by wyszło, że dziewczynka (swoją drogą umknęło mi, po ile lat dzieciaki mają), zachowywała się w stosunku do Jacka z wyrachowaniem i zimną premedytacją prowadząc go ku zagładzie. A wydawała się taka miła…

Chyba muszę się nad tym wszystkim jeszcze zastanowić. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziewczynka wiedziała, kto jest matką, ale nie wiedziała, że matka rzuciła klątwę (nawet jeśli Zosia domyślałaby się czegoś, to i tak chciała dla Jacka jak najlepiej).

 

Chodź wiedźmki na miejscu nie było, to krew z jej krwi, bezwiednie dopilnowała ziszczenia klątwy.

 

Niby to nie Jacek tam rośnie, tylko jego pochodna, ale Zosia traktuje to drzewo jak Jacka ;)

Nie umknęło ci, po ile mają lat – bo nie podałem. Wiemy tylko tyle, że chodzą do szkoły i że to rówieśnicy.

 

Co do straży parku, rozumiem Twoje zastrzeżenia, ale tak szczerze to mi się tak podobało, brzmi śmiesznie,  to śmieszny fragment miał być – choć pokazuje jacy dorośli też mogą być beznadziejni w stosunku do chorych dzieci.

Bo choć starałem się by było w miarę lekko, momentami zabawnie, momentami bardziej gorzko, to głównym przesłaniem jest zwrócenie uwagi na traktowanie chorych/innych, nie tylko przez dzieci, bo im można wybaczyć (np. Tomkowi mogę wybaczyć, bo taki przykład daje mu ojciec, pan Bogdan), ale i dorosłych, którzy powinni te dzieci chronić.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Piszę z telefonu, więc nie skopiuję, ale nienaturalna wydała mi się wypowiedź nauczycielki, o tym, że Tomek ma się udać na rozmowę z panią pedagog. Poza tym nauczycielka używa zwrotu "dziecko", jakby nie znała imion uczniów. Mnie osobiście wydało mi się to nienaturalne, co nie znaczy, że ktoś inny również tak to odbierze. Przykład niezgrabnego, przekombinowanego zdania już podałam, ale coś tam jeszcze było, z tym, że w tej chwili trudno mi znaleźć. Najwyżej później wpiszę, jak będę miała dostęp do normalnego sprzętu.

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

to śmieszny fragment miał być – choć pokazuje jacy dorośli też mogą być beznadziejni w stosunku do chorych dzieci

Rozumiem, ale dla mnie to akurat nie jest śmieszne. Kwestia odbioru.

 

No tak, gdzieś mi ta bezwiedność umknęła. Wyklarowało się teraz. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo ładnie napisane Opowiadanie. Zgrabnie podzielony na “rozdziały”. Choć przyznam, że mnie nie wciągnęło. Może tajemnicy była zbyt czytelna? Zbyt szybko odkryta, nie wiem.

AQQ, polecam bezprzewodowe klawiatury (łączące się przez bluetooh). Z pomocą takiej klawiatury powstało niniejsze opowiadanie, 100% HandyMade. Jak znajdziesz później chwilkę na te niezgeabności, będę wdzięczny :-)

 

śniąca, z kwestią odbioru dyskutować nie będę :-) Raduję, że udało się wyklarować!

 

Dalekopatrzacy, ladnie napisane ale nie wciągnęło, szkoda! Może następnym razem się uda. Ciekaw jestem, czy inni też będą widzieć tajemnicę w ten sposób, zbyt czytelną, zbyt szybko odkrytą. Dzięki za pozostawienie śladu po lekturze!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

 Z tym tytułem, to nie umiałem wybrać. Zrobiłbym podtytuł, ale portal tego nie oferuje :D

Ze względów marketingowych zostawiłbym tylko “Uroniłem szyszkę”, bo łatwo zapamiętać, i od razu się kojarzy z opowiadaniem. “Epidermodysplasia verruciformis” może i fajnie brzmi, ale jest niezapamiętywalna.

Podtytuł miałby sens, gdybyś zamierzał napisać kontynuację, a cały cykl miałby tytuł “Uroniłem szyszkę”.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dołączę do grona marudów. Pomysł znakomity, ale jak dla mnie zabija go wykonanie.

Na plusy: pomysł z chłopcem-drzewem wielce zacny; paranormal romance [;)] też pochwalić za oryginalność (serio). Osadzenie wszystkiego w wiosce, która żyje z drwali – trochę toporne w opowiastce z przewagą realistycznej obyczajówki, lepiej by się sprawdziło w czymś bardziej metaforycznym, bardziej zawieszonym czasoprzestrzennie: przypowiastce, baśni, moralitecie. Do takiej formy też bardziej pasowałby czarno-biały świat, bohaterowie, no i przesłanie, o którym piszesz…

W kwestii odkomentów zawierających “patrz:” – widać, że masz fabułę i jej szczegóły poukładane w głowie, ale jeśli dla czytelników te elementy nie są dość czytelne w tekście, tym gorzej dla czytelników jednak tekstu.

A teraz wielkie łapanko-czepialstwo:

 

-1. Tytuł. Jak dla mnie nazwa choroby w podtytule całkowicie niepotrzebna, wręcz pretensjonalna, a zarazem zbyt łopatologiczna, zabija poetyckość tytułu. Zwłaszcza że potem to określenie pada w tekście i jest wyjaśnione, więc nie musisz tego sugerować czytelnikowi od razu, zwłaszcza w kontekście sceny 0.

 

0. Wybacz, ale to jest dla mnie bardzo słaby kawałek opowiadania. Sprawia wrażenie niemalże agitki, jest jak na literaturę zbyt emocjonalnie prostacki; ustawiasz wszystko czarno-biało: dobra matka, zły lekarz. Po co ta przewrócona tabliczka i niedopowiedziane nazwisko na końcu? Przecież matka raczej zna nazwisko lekarza prowadzącego? Ta scena mogłaby być subtelniejsza. Mam co więcej wrażenie, że gdybyś porzucił narrację linearną, to wrzucona gdzieś w środku jako retrospekcja, też zadziałałaby lepiej. Na dodatek nie jestem pewna, czy choroba, którą w końcu dajesz Jackowi, może w świetle badań prenatalnych dawać obraz, że dziecko nie pożyje więcej niż dwie doby , a potem Jacek nie ma innych zdrowotnych problemów. Jeśli niezwykłość Jacka polega na tym, że lekarze widzą jedno, a dzieje się drugie, należy to podkreślić.

 

1. Tu językowo zgrzyta mi określenie “młodzieniec” do ewidentnie dziecka w młodszej podstawówce.

A fabularnie: za szybko wiemy, że Zośka będzie najważniejszą osobą w opowiadaniu, jest to oczywiste z jej pierwszym pojawieniem się.

Z kolei kasetę magnetofonową rozkminiałeś na SB, ale dopiero teraz widzę problem. Jak dla mnie jest to bardzo mocny sygnał, że albo opowiadanie dzieje się trzydzieści (plus) lat temu, albo że dla dzieciaków Jacek jest obciachowy, bo ma przestarzały sprzęt do słuchania muzyki

“Autobus jechał, drzewa przesuwały się za oknem, Zośka obserwowała tył głowy Jacka.“ – masz przeskoki punktów widzenia (matka – Jacek), ale tu narrator zrobił się taki wszechwiedzący. Zaznaczam, ale to akurat by mnie nie raziło, gdybyś dał więcej takich elementów w tekście, robiąc z niego rodzaj przypowiastki.

 

2. Tu z kolei nieco razi przeskok do Tomka

Zośka jest znów zbyt oczywista. I klasa zbyt czarno-biała, zabieg jak w rozdzialiku 0.

“W ślad za nią, przez rówieśników przedzierał się” → przez tłum/grupę/tłoczących się w drzwiach rówieśników. Na razie wygląda tak, jakby miał supermoce i przechodził przez ich ciała. Na dodatek w następnym zdaniu masz powtórzenie: “dopadł rówieśniczkę”. Skądinąd takie określenie jest jak dla mnie okropnie nienaturalne, ze zbyt formalnego rejestru (w obu przypadkach, ale w drugim gorzej). Koleżanka byłaby idealna.

“Nim się zorientował[+,] został sam.”

“Zastępczy tata” – może dzieci tak mówią (nie mam pojęcia), ale w literackim dialogu, dopóki nie podkreślisz, że ona zawsze bardzo mocno kładzie nacisk na to, że ma rodzinę zastępczą, brzmi sztucznie

“Puściła jego rękę[+,] by podrapać się po głowie.”

 

3. ferruciformis – literówka. O ile wiem, nie ma słówka “ferrux”

 

4. Razi ta pokoleniowa bucera – największy łobuz w klasie synem wyjątkowego chama. Owszem, tak bywa i może nawet by zadziałało, gdybyś napisał przypowieść albo moralitet i dostosował do tego formę i wszelkie elementy fabuły. W obyczajówce jest trochę drogą na skróty: dobra Zosia jest biedną sierotą, zły Tomek ma wrednego tatę.

“Do pana Bogdana dołączyło kilku kolegów po fachu, w tym ojcowie Piotra i Szymona.” – strasznie dużo dzieci zawodowych drwali w jednej klasie…

“Ze zdjęcia patrzył, raczej przestraszony niż straszny, smutny chłopiec.” – coś tu nie tak z przecinkami. I lepszy byłby szyk “…patrzył smutny chłopiec, raczej przestraszony niż straszny.” W następnym zdaniu masz znów konstrukcję z niż, co nie jest zbyt dobre.

Dalszy opis jest jednak jak na kilkulatka dość drastyczny. Nie usprawiedliwia to reakcji rodziców, ale kłóci się z sugestią, że objawy choroby są lekkie, a rodzice ciężko przesadzają.

 

5. Przeczytałam Twoje wyjaśnienia odnośnie strażników Straży Parku. I powiem tak: całkowicie Ci wierzę, że tak właśnie formalnie jest, ale nie piszesz raportu o parkach narodowych, tylko literaturę i literacko nie brzmi to dobrze, zwłaszcza w narracji. Jeśli strażnik Straży Parku i starszy strażnik Straży Parku tak by się przedstawili, to okej, ale jak mówi tak narrator, to robi się nieco montypythonowsko

“chodu“ – czy to kolejny ślad, że rzecz dzieje się w jakichś eightiesach? ;)

“– Widziałeś[+,] Jacek?”

“próby dostania się do środka[-,] spełzły na niczym.”

“checa” – paskudny ort

“Szczególnie po tym, co słyszał, że działo się na wywiadówce…” – niezdarne zdanie, wystarczy: “co ponoć/podobno działo się na wywiadówce”

“legła na miękkim mchu” – to już nieco zbyt archaicznie nawet jak na eightiesy

“chciał[+,] żeby ta chwila trwała wiecznie”

Zaczęłam tu mieć problem z ich wiekiem. Sugerujesz niewielki odstęp czasowy (lekcja, a potem mowa o wycieczce do parku), ale o ile w 1-2 miałam wrażenie, że to maksimum czwarta, piąta klasa, tu wydało mi się, że minimum siódma, ósma, jeśli nie liceum. No i w sumie wygląda na to, że choroba/przemiana Jacka zdążyła postąpić między lekcją a wywiadówką.

“Czuł, że wszelkie jego problemy nie miały w tym miejscu żadnego znaczenia.” – raczej “nie mają”, polszczyzna nie wymaga następstwa czasów

“Otoczony przez te wszystkie drzewa i całą przyrodę, chłopak zupełnie uległ magii tego miejsca.” – lekka zaimkoza

“jej usta przywarły do jego ust.” – do jego warg ?

“odsunęła się od niego na kilka centymetrów” – trochę to zbyt technicznie brzmi ;)

“Zośka[+,] no co ty.”

 

6. “Chłopak w pośpiechu memłał kanapkę.“ – nie można memłać w pośpiechu, bo ten czasownik zakłada powolność

“Kapcie Jacka zastukały na schodach” – kapcie kojarzą się z czymś miękkim, więc może jednak zaszurały? Zdanie równoległe w dalszym ciągu troszkę kulawo brzmi

“– Wszystkich was pozwę – szeptała do siebie kobieta – lekarza, szkołę, Bogdana…” – lepiej matka Jacka, zwłaszcza że w tym kawałku nie wprowadzasz jej po jej pierwszej wypowiedzi

“W czasie wolnym[-,] chłopak,”

“Dni mijały, Zosia najpierw przychodziła porozmawiać z Jackiem…” – Lepiej byłoby z kropką po mijały i od nowego zdania

“Jacek ani razu się z nią nie zobaczył, lecz” – lepiej: “a/ale ona”

“co codziennie wydzwani” – niedobre coco, wystarczy odwrócić szyk

“Mama ją pewnie zabije za rachunki…“ – eightiesy, jako żywo, bo dziś już chyba mało kto tak rozumuje, jeśli nie żyje na najniższych abonamentach czy prepaidach, a nie sugerujesz czegoś takiego w odniesieniu do domu Jacka

“Telefon do ciebie (…) na szyi uwiesiła mu się Zośka” – rozumiem intencję autorską, że mama nabrała Jacka na telefon, ale nie jest to najzgrabniej ujęte w tym kawałku. On mógłby poczuć się nabrany

“Ja już nie mam włosów, tylko coś na kształt gałęzi płaczącej wierzby!” – może gałązek lub witek, bo gałęzi sugerują coś dużego i grubego

“ubłoconej twarzy” – na to chyba musiałaby kilka razy wywinąć orła prosto w błotnistą kałużę. Umorusanej?

“W panujących wokół chłodzie i wilgoci[-,] żaden człowiek nie wystałby”

 

7. “Wrócił do szkoły na dzień przed zawodami drwali. Dla miasteczka żyjącego w dużej mierze z wycinki okalających je lasów, to nie lada wydarzenie.“ – OK, tu wyjaśniasz kolegów po fachu. Ale lepiej by było, gdybyś o tym, że miasteczko z tego żyje, zasugerował wcześniej, bo tu sprawia wrażenie, jakbyś opowiadania nie przemyślał i nie poprawiał, tylko na bieżąco wrzucił wyjaśnienie do sceny, która wydała się fabularnie potrzebna.

“Wszelkie porównania do drzew[-,] naturalnie pasowały do stanu chłopaka.”

“O ile unikanie mediów szło im nie najgorzej, o tyle już po godzinie wpadli na Tomka i jego paczkę. Para próbowała zejść im z drogi, ale spotkanie było bynajmniej nieprzypadkowe.” – zmiana podmiotu z domyślnego na parę nie robi dobrze temu akapitowi

odpyskowała Zośka, a Jacek pluł sobie w gęstą, krzaczastą brodę, że dziewczyna była taka pyskata.”

 

8. “Przystojny starszy pan” – to istotne, że przystojny? Bo bardzo zwraca uwagę.

“– Yhym… – chłopak tylko przytaknął.” → Chłopak

“Po zniknięciu twojego taty[-,] szukałem go wszędzie”

“– Wyjech… łeś.” – nie jestem logopedą, ale mam wrażenie, że przy takiej wadzie wymowy on będzie miał raczej kłopot ze spółgłoskami, a nie samogłoskami

“Starzec wstał.” – to w końcu przystojny starszy pan czy starzec?

“Przedzieranie się szło mozolnie.” – to zdanie prosi się o dopełnienie (przez co przedzieranie się)

“że tu bywał. I policja też tu

“wnętrze[-,] nie wyglądało zachęcająco”

“Kwiaty nie pasowały do wystroju – wyglądały na dość świeże.” – dlaczego do wystroju? Chyba raczej do stanu, w jakim się znajdował?

“Brzemienna była, toć jej pomagał podobno“ – czy dziadek celowo nagle zaczyna archaizować? (dalej masz więcej inwersji, rychło, dychać itp)

Btw niestety tu już jest oczywiste, że dzieckiem musi być Zośka…

“W tym samym[+,] co na świat przyszedłeś.” – i dodałabym “ty” po “co”

“Gałęzioręką (Zośka nie próżnowała z wymyślaniem coraz to nowych nazw)” – trochę to znów, jakby autorowi przyszło do głowy (słusznie), że to fajny trop, tylko szkoda, że wcześniej nic o nim nie ma

 

0.5 (Dlaczego taka numeracja?) Wiedźmkę rozumiem, ale nie kupuję.

“W końcu wrota uchyliły się[+,] skrzypiąc złowrogo.” Lepiej: ze złowrogim skrzypieniem. Btw wrota chatki???

“Zielarka liczyła sobie więcej wiosen i była zaniedbana, ale nie maskowało to jej urody.“ – więcej od czego?

“Długo mierzyły się wzrokiem, starsza z kobiet wlepiła w Annę bardzo duże, przesadnie niebieskie oczy.“ – coś gramatycznie nie gra w tym zdaniu, rozłażą się podmioty, a rozdzielasz wszystko przecinkami

“– Obie nosimy jego dzieci! Mam w sobie jego część i wiem, że kochałaś go tak samo mocno, jak ja!“ – zaraz, to matka wie? Tu niestety moje zawieszenie niewiary w scenę z numerkiem 0 poszło się bujać.

“– Na boga! Miej litość. / Ale w tej chatce nie było boga.” – Mam z tym problem. Wiemy, że matka Jacka jest niewierząca, możemy założyć, że zielarka też katoliczką nie jest, ale sformułowanie “na Boga” jest frazeologizmem związanym z konkretną religią i jej wyobrażeniami (pomińmy miłosiernie niezgodność z którymś tam z wczesnych przykazań dekalogu…) i tak użyte trochę dziwacznie wygląda, zwłaszcza że co to znaczy, że “w chatce nie było boga“? Jakiego boga? Którego? Żadnego? Skoro to zielarka, to jakiś rodzimy odpowiednik Asklepiosa czy Hygiei powinien jej towarzyszyć ;) A na serio: uważam, że w takiej formie to wykrzyknienie po prostu nie ma sensu.

“chłop jak dąb z niego wyrośnie, albo jak sosna jaka.” – tu chyba nie miałam się uśmiać?

“Gdy tylko trzasnęły drzwi chatki, Annie wydawało się,“ – wydało ?

“ale mrożący krew w żyłach strach o życie dziecka[-,] opatulał jej serce jeszcze szczelniej.” – mam problem z opatulał, bo to jest bardzo pozytywnie nacechowane, więc czy coś, co jest zimne i przerażające może opatulać?? Za takim natłokiem metafor, jak zaraz dalej, nie przepadam, ale zrzucam to na karb idiosynkrazji

 

9. “Słońce przyjemnie grzało z bezchmurnego nieba.” – coś mi nieuchwytnie nie gra w tym zdaniu, stylistycznie

“Trzymanie rozpostartych gałęziorąk w górze[-,] nie sprawiało mu żadnego problemu.” W następnym zdaniu równoległym znów problem ze zmianą podmiotów

“pisanie na maszynie, czy komputerze” – tu już nie eightiesy ;)

“Postanowił sobie” – zaimek konieczny?

“Z okazji dnia strażaka[-,] szkoła zrezygnowała ze standardowych zajęć dydaktycznych.” – znów taki urzędowy styl

“urządzono różne konkurencje” – konkursy?

“Lider” – zgadzam się z kimś z przedpiśców. Też mi stylistycznie zgrzyta, mimo że słownikowo poprawne.

“Pozostali wylegli na boisko, gdzie odbywały się pokazy. Nie mieli ochoty brać udziału w wydarzeniu[-,] prowadzonym przez tego buca, pana Bogdana.” – Pozostali nie mieli ochoty?

“narzędzie pacnęło o podłogę” – siekierka jest dość ciężka, a pacnąć może raczej coś lekkiego

“mąciwoda” – to brzmi jak z Konopnickiej, a w najlepszym razie Makuszyńskiego. Stylistyka Ci się w tym opowiadaniu rozjeżdża niemiłosiernie

“Zosia zapiszczała.” – nie za słaba reakcja?

“szkoku” – literówka

“bezwładne chłopięce ciało” – wyrzuciłabym chłopięce. Wiadomo, o kogo chodzi.

“Zosia okiełznała ogień na głowie” – mam wrażenie, że niedobry frazeologizm, bo okiełznała znaczyłoby, że on płonął nadal, ale w zorganizowany, bezpieczny sposób

“w karmazynowej kałuży” – nie wystarczy “czerwonej”?

“zdezerterowali w boju” – też coś nie tak frazeologicznie

“buczała mu tylko myśl” – to może poprawne, ale jakoś takie, no nie wiem…

“Zebrani z uwagą obserwowali niecodzienną scenę.“ – tu szwankuje szyk zdania, bo ma się wrażenie, że oni byli zebrani z uwagą

“trzymający ciało“ → trzymający w ramionach ?

“wtórował Szymon.“ → wtórował mu Szymon

“po środku“ → pośrodku

“Na placu wybuchła panika i okropny wrzask setek dziecięcych gardeł.“ – orzeczenie niestety nie pasuje do obu czynności

“Pierwszy cios toporem zadał pan Bogdan. W ślad za nim poszedł wuefista i próbował wyrwać Zośkę spomiędzy zacisniętych gałęzi.” – to sugeruje, że wuefista też miał topór (może jednak siekierę?) i zadał cios

“recytowała by” – recytowałaby

“to krew z jej krwi[-,] bezwiednie dopilnowała ziszczenia klątwy.” – przemetaforowane to zdanie. Jej latorośl/potomkini?

“Jacek do samego końca tulił owoc swojej młodzieńczej miłości.” – owoc? To Jacek jest również ojcem ich obojga?

“dopiero[-,] gdy”

 

10.

“Za starą leśniczówką, w Parku Narodowym” albo bez przecinka, albo odwróć szyk

“tuż obok małego ogródka różanego, z kwiatami o płatkach białych i o płatkach czerwonych, rosło drzewo inne niż wszystkie.” – coś tu nie tego z szykiem, potykam się na tym zdaniu, a konkretnie na kawałku o kwiatach

“O koronie wierzbowej, gałęziach liściastych” – wierzba też jest liściasta, podobnie jak dąb, więc przydałby się jakiś gatunek zamiast ogółu

“Piękna niebieskooka dziewczyna, w mundurze Straży Parku, oparła się plecami o jego pień. “ – tu przecinki są dyskusyjne, ja bym wyrzuciła, ale można to od biedy potraktować jako wtrącenie

“– Zobacz, tu na odznakę,” – zgrzyta

“Ach, ja głupia – zaśmiała się“ → Ach, ja głupia!/… – Zaśmiała się

 

To jest jak dla mnie najfajniejsza scena w całym opowiadaniu, tak na optymistyczne zakończenie :)

http://altronapoleone.home.blog

chroscisko, a uciąłem tę część łacińską, masz rację.

 

drakaino, z Tobą podyskutuję :-)

Nie wiem jednak czy przyjmę tyle (choćby i konstruktywnej) krytyki na klatę ;D

Więc…

Wyciągam pół litra, napełniam szklankę, po czym osuszam butelkę.

Odnoszę wrażenie, że wolisz się czepiać – trenując na cudzych tekstach – niż przyjąć je z dobrodziejstwem inwentarza i chłonąć opowieści takimi jakie są, ale nie mówię, że to źle – Twój wybór, to Ty się narobisz!

Mówisz, że osadzenie w wiosce toporne – dlaczego? Mało takich miejsc, gdzie dominuje jakaś profesja, fabryka czy forma zarobku? A nigdzie nie stoi, że wszyscy żyją tylko z wycinki lasu. Że jest to klasyczne opowiadanie obyczajowe, też nigdzie nie stoi. Moim zdaniem, kewstia gustu, rozumiem, że wolałabyś inaczej.

 

"W kwestii odkomentów" – To co nie było dla historii Jacka kluczowe – nie zostało podane łopatologicznie, lub jeśli było ważne, można to wyłapać przy uważnej lekturze. To są smaczki do samodzielnego odkrycia – lubię gdy autor zostawia mi takie szczegóły i ufa w moją inteligencję i uwagę przy czytaniu – więc sam tak robię.

 

Ad – 1 Tytuł – racja, uciąłem.

 

Ad 0 Ok nie pasuje Ci taka scenka – czemu na początku? Jako haczyk.

Co do choroby Jacka, to tę wykrytą w okresie prenatalnym, uzdrowiła Zielarka-Wiedźmka – a zastąpiła klątwą, błędnie później diagnozowaną jako dysplazja. Tak więc tu nie widzę problemu.

 

Ad.1 Mi tam młodzieniec pasuje, a dokładnego wieku dziatwy nie podałem :-)

Czemu to fabularnie źle, że szybko wiemy, że Zosia jest ważna? To historia Jacka i Zośki, przedstawiam więc bohaterów.

Co jest złego w Walkmanie na kasety o.O? Może i dzieciakom wydaje się to lamusowate. Ale ma to swój urok, słuchanie z kasety, płyty gramofonowej, płyty cd – każde daje inne wrażenia. I ludzie to lubią!

Nie wiem o co chodzi z tą uwagą o narratorze. Tak mi sie to podobało, czytam to znów i dalej mi sie p9doba, więc zostaje.

 

Ad. 3 https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Epidermodysplasia_verruciformis

Epidermodysplasia Verruciformis – dysplazja Lewandowsky'ego-Lutza, tak się właśnie nazywa, więc wątpię, by był tam błąd.

 

cdn.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Osobliwe opowiadanie. Pomieszanie baśni i rzeczywistości, i sama nie wiem, którego elementu tu więcej. Ładnie wplecione młodzieńcze uczucie, kazirodcze, jak się domyślam.

Mnie również ciekawią losy ojca, choć podejrzewam, że to pani wiedźmka maczała palce w jego zniknięciu

Zastanawiam się, dlaczego szkoła nie robiła nic, by ukrócić znęcanie się nad chłopakiem. Czy nauczyciele niczego nie zauważali?

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia. Widzę, że Drakaina zrobiła łapankę, ale nie będę wyławiać ewentualnych powtórek.

 

Gdyby była wie­rzą­ca, pew­nie od­wró­ci­ła by się od syna… –> …pew­nie od­wró­ci­łaby się od syna

 

Za­wi­nął się na pię­cie i wy­biegł ze szko­ły. –> Odwrócił się na pię­cie i wy­biegł ze szko­ły.

Odwrócić się na pięcie – to związek frazeologiczny.

 

– Epi­der­mo­dy­spla­sia fer­ru­ci­for­mis. –> Napisałabym to kursywą: – Epi­der­mo­dy­spla­sia ver­ru­ci­for­mis.

 

– To trze­ba od­izow­lo­wać! –> Czy to celowe przejęzyczenie rodzica?

 

tylko cięż­ko było je wszyst­kie do­strzec… –> …tylko trudno było je wszyst­kie do­strzec

 

– Ała, żesz ty… –> – Ała, żeż ty

 

– No… ale on wy­glą­da, jak czło­wiek-drze­wo wy­glą­da, jak jakiś stwór z baśni wy­glą­da… –> – No… ale on wy­glą­da jak czło­wiek-drze­wo, wy­glą­da jak jakiś stwór z baśni, wy­glą­da

 

Prze­cież mogła by z tego wyjść nie­zła checa. –> Prze­cież mogłaby z tego wyjść nie­zła heca.

 

Jacek za­sło­nił lu­stro w ła­zien­ce kocem… –> Czy koc nie jest za duży, czy nie zsuwałby się z lustra? Ręcznik pewnie by wystarczył.

 

Chło­pak w po­śpie­chu mem­łał ka­nap­kę. –> Memłanie to powolne obracanie jedzenia w ustach. Nie można memłać w pośpiechu.

 

– Dzwo­ni­li ze szko­ły, je­steś za­wie­szo­ny, ze wzglę­dów zdro­wot­nych. –> Czy szkoła może zawiesić ucznia z takiego powodu? Wydaje mi się, że szkoła może zawiesić ucznia, kiedy ten złamie regulamin, ale nie dlatego, że jest uczeń jest chory.

 

Po­dmuch wia­tru zdmuch­nął pło­myk. –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Po­dmuch wia­tru zgasił/zdławił/ zwiał pło­myk.

 

po­tknął się o swo­je­go buta i wy­lą­do­wał dupą w bło­cie. –> …po­tknął się o swój/ własny but i wy­lą­do­wał dupą w bło­cie.

 

Przy­stoj­ny star­szy pan prze­krę­cił klam­kę… –> Klamkę, o ile mi wiadomo, raczej się naciska.

 

ja­kieś stare sprzę­ty co­dzien­ne­go użyku… –> Literówka.

 

Kwia­ty nie pa­so­wa­ły do wy­stro­ju… –> Raczej: Kwia­ty nie pa­so­wa­ły do otoczenie/ do wnętrza

Tego, co opisałeś, nie nazwałabym wystrojem.

 

Brze­mien­na była, toć jej po­ma­gał po­dob­no… –> Brze­mien­na była, to jej po­ma­gał po­dob­no

Za SJP PWN: toć daw. «przecież»

 

Musi być cięż­ko chło­pa­ko­wi, tak nie mieć taty w domu. –> Raczej: To musi być trudne dla chłopa­ka, tak nie mieć taty w domu.

 

Lider ru­szył ko­ry­ta­rzem, a w ślad za nim ro­ze­śmia­ni kom­pa­ni. –> Lider, moim zdaniem, ma zbyt pozytywne znaczenie, by tak mówić o Tomku.

Proponuję: Prowodyr/ Prowokator ru­szył ko­ry­ta­rzem

 

więc po chwi­li na­rzę­dzie pac­nę­ło o pod­ło­gę… –> Pacnąć może coś miękkiego, więc chyba nie siekierka.

Proponuję: …więc po chwi­li na­rzę­dzie stuknęło o pod­ło­gę

 

Jacek otrzą­snął się z szko­ku i wpadł w szał. –> Literówka.

 

Zosia okieł­zna­ła ogień na gło­wie… –> Raczej: Zosia opanowała/ stłumiła ogień na gło­wie

 

kom­pa­ni Tomka, któ­rzy zde­zer­te­ro­wa­li w boju. –> Chyba wystarczy: …kom­pa­ni Tomka, któ­rzy zde­zer­te­ro­wa­li.

Można zdezerterować skądś (z wojska, z pola bitwy), ale nie można zdezerterować w czymś (chyba że w mundurze).

 

nie­wie­le my­śląc, Jacek chwy­cił Zosię i ucie­kał. –> Raczej: …nie­wie­le my­śląc, Jacek chwy­cił Zosię i ucie­kł/ uciekli.

 

Za wu­efi­są ze szko­ły wy­biegł stra­żak… –> Literówka.

 

A Jacek stał po środ­ku tego wszyst­kie­go… –> Co się stało ze środkiem, po którym stał Jacek?

Winno być: A Jacek stał pośrod­ku tego wszyst­kie­go

 

pró­bo­wał wy­rwać Zośkę spo­mię­dzy za­ci­snię­tych ga­łę­zi. –> Literówka.

 

Chodź wiedźm­ki na miej­scu nie było… –> Choć wiedźm­ki na miej­scu nie było

 

Jacek do sa­me­go końca tulił owoc swo­jej mło­dzień­czej mi­ło­ści. –> Jacek do sa­me­go końca tulił swo­ją mło­dzień­czą mi­ło­ść.

Zosia nie była owocem miłości Jacka, Zosia była jego młodzieńczą miłością. Owocem ich miłości byłoby dziecko.

 

– Zo­bacz, tu na od­zna­kę, do­sta­łam awans! –> Spójrz/ Popatrz, tu, na od­zna­kę, do­sta­łam awans!

Można zobaczyć coś, ale nie można zobaczyć na coś.

 

Nie­bie­sko­oka od­su­nę­ła się od drze­wa… –> Czy o dziewczynie nie można napisać inaczej?

 

Bez tego nie było by nas teraz tutaj… –> Bez tego nie byłoby nas teraz tutaj

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odnoszę wrażenie, że wolisz się czepiać – trenując na cudzych tekstach – niż przyjąć je z dobrodziejstwem inwentarza i chłonąć opowieści takimi jakie są

Niestety, dają znać nawyki redaktorskie. Pozostawiłam wprawdzie ten epizod daleko za sobą, ale jak widać, old habits die hard ;) I niestety mam tak (tak mi mózg funkcjonuje), że jak z chłonięcia opowieści raz za razem wybija mnie wykonanie, to już nie płynę łatwo z nurtem… [Edit: sama opowieść o człowieku-drzewie mi się podoba, co podkreślałam.]

 

Mówisz, że osadzenie w wiosce toporne – dlaczego? Mało takich miejsc, gdzie dominuje jakaś profesja, fabryka czy forma zarobku?

Bo to zbyt wygodne dla autora… Gdyby to była baśń albo inna forma bardziej metaforyczna, to bym się nie czepiała, bo w takich utworach to jest wręcz pożądane. Ale w prozie o bardzo mocnych cechach realistycznych taki zbieg okoliczności, że dwójka leśnych dzieci rodzi się akurat w wiosce drwali? Narrative device.

 

"W kwestii odkomentów"

Tego nie wyraziłam jasno: ja akurat wszystko z szyszkami, wiewiórkami itede załapałam, ale skoro jakiś czytelnik miał z tym problem, to warto się zastanowić, dlaczego, bo tłumaczenia odautorskie nie zmienią odbioru tekstu. Niemniej tu możesz poczekać oczywiście na bardziej reprezentatywną próbę – tzn. czy znajdzie się więcej osób, które nie łapią. (A ponieważ wbrew pozorom nie trenuję na cudzych tekstach, ale własnych też, to mogę Cię zapewnić, że zdarzało mi się już iść na dalekie kompromisy z własną wizją tekstu właśnie dlatego, że opinie o niezrozumieniu moich intencji przeważały… Kompromis oczywiście nie oznacza konieczności poddania się terrorowi ;) ale czasem warto jakieś ustępstwo rozważyć.)

 

“Co do choroby Jacka, to tę wykrytą w okresie prenatalnym, uzdrowiła Zielarka-Wiedźmka – a zastąpiła klątwą, błędnie później diagnozowaną jako dysplazja. Tak więc tu nie widzę problemu.” – OK, przyjmuję wyjaśnienie, ma ono nawet sens, ale niestety nadal wydaje mi się to nieczytelne w tekście. Może byś puścił czytelnikowi jakąś zajawkę, że choroba przewidywana przez lekarzy cofnęła się i matka wie, dlaczego – gdzieś między 0 a 0.5 bodajże. Np. tam, gdzie jest diagnoza.

 

Re: Młodzieniec – SJP PWN: “młodzieniec «młody mężczyzna» “, a tam jest dziecko. W narracji wyraźnie ironicznej (nawet ciepło ironicznej) by uszło, ale Twoja taka nie jest.

 

“Czemu to fabularnie źle, że szybko wiemy, że Zosia jest ważna?” – nie wiem, czy źle. Ale troszkę mi to za bardzo po oczach biło, że tak bardzo natychmiast się odróżnia od całej reszty.

 

“Ale ma to swój urok, słuchanie z kasety, płyty gramofonowej, płyty cd – każde daje inne wrażenia.” – mam wrażenie, że projektujesz tu własne doświadczenie, człowieka dorosłego, który lubi smakować vintage, na coś, co dla dziecka nie zadziała

 

Ev – raz miałeś ferruciformis, tylko tam się czepiłam, czysto literówkowo. Skądinąd ferruca przez analogię do verruca też chyba nie ma ;)

 

EDYTKA nr 2: teraz właściwie sobie dopiero uświadomiłam, że z ojcem brakuje mi zupełnie czegoś innego: jakiejś sugestii, czy on też był niezwykły i fantastyczny, czyli oboje dzieci jest “drzewiaste”, czy też był zwykłym człowiekiem, który zawrócił w głowach dwu kobietom, w tym wiedźmie, a drzewiastość Jacka jest li tylko efektem działania wiedźmy?? Bo oryginalnie uważałam, że to jest dwójka drzewnych dzieci, w tym jedno przeklęte, a teraz zaczynam w to wątpić… Ergo jak początkowo nie dołączałam do chóru marudzenia w kwestii wątku ojca, tak niniejszym to czynię

http://altronapoleone.home.blog

Dopiero zauważyłem, że tam F zamiast V – mój błąd :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Reg, dzięki za łapankę, to co wylaałyście z drakainą wkrótce popoprawiam, lub gdzieś się powykłucam ;) Biorę na klatę słaby wykon.

Mam nadzieję, że czytelnikowi równie dobrze będzie z pomieszaniem baśni z rzeczywistością, co i mi.

Tak to kazirodcza młodzieńcza miłość.

Też podejrzewam, że Wiedźmka maczała palce w zniknięciu taty Jacka.

Szkoła nie reagowała, bo często tak jest (przynajmniej z mojego doświadczenia), że szkoła lub inna instytucja reagują z ogromnym opóźnieniem lub wcale. I najlepiej, żeby dziecko samo zgłosiło problem i to kilkukrotnie. Nawet jak coś zauważą sami, to od zauważenia do faktycznej reakcji szmat drogi i czasu.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytriksie, dziękuję za wyjaśnienia i potwierdzenie domysłów. ;)

Noszę się z zamiarem kliknięcia, ale na razie powstrzymują mnie usterki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja już nie muszę szukać, bo Drakaina i Reg wynotowaly wszystkie fragmenty, które budziły moje wątpliwości. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Szkoła nie reagowała, bo często tak jest (przynajmniej z mojego doświadczenia), że szkoła lub inna instytucja reagują z ogromnym opóźnieniem lub wcale. I najlepiej, żeby dziecko samo zgłosiło problem i to kilkukrotnie.

Tylko że tu masz problem widoczny dosłownie gołym okiem. Dziecko po prostu zamienia się w drzewo. To nie jest ktoś ze spektrum autyzmu, co może być trudno wyłapać, albo chorobą niedającą widocznych objawów albo takie, na które łatwo przymykać oko. W takich drobiazgach, msz, przejawiają się problemy z mieszaniem realizmu z baśnią. W baśni – znowu, brak reakcji byłby uzasadniony formą literacką.

http://altronapoleone.home.blog

– No… ale on wygląda, jak człowiek-drzewo wygląda, jak jakiś stwór z baśni wygląda… –> – No… ale on wygląda jak człowiek-drzewo, wygląda jak jakiś stwór z baśni, wygląda

Facet w ten sposób mówił, dlatego przecinki stoją w takich miejscach.

 

Chłopak w pośpiechu memłał kanapkę. –> Memłanie to powolne obracanie jedzenia w ustach. Nie można memłać w pośpiechu.

Dzieci potrafią niesamowite rzeczy. On naprawdę próbował szybko ją zjeść, ale nie chciała mu przejść przez gardło. W efekcie memłał w pośpiechu, np. by zrobić z niej papkę i szybko przełknąć.

 

– Dzwonili ze szkoły, jesteś zawieszony, ze względów zdrowotnych. –> Czy szkoła może zawiesić ucznia z takiego powodu? Wydaje mi się, że szkoła może zawiesić ucznia, kiedy ten złamie regulamin, ale nie dlatego, że jest uczeń jest chory.

Nie może – dlatego też matka ich pozwała i wygrała. Zresztą to tylko informacja w wersji uproszczonej przekazana przez mamę do syna.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

drakaino ale oni zareagowali – bezprawnie zawiesili chłopaka – a mama ich pozwała i wygrała. Reg. chodziło o nękanie przez inne dzieci.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dzieci potrafią niesamowite rzeczy. On naprawdę próbował szybko ją zjeść, ale nie chciała mu przejść przez gardło. W efekcie memłał w pośpiechu, np. by zrobić z niej papkę i szybko przełknąć.

Z oryginalnego zdania da się wydedukować, co autor miał na myśli. Ale czy napisałbyś np., że ludzie “wlekli się w pośpiechu”, gdyby owszem, chcieli się spieszyć, ale nie byli w stanie? To jest dokładnie taki sam błąd… Masz sytuację, kiedy ktoś chciałby się pospieszyć, ale nie jest w stanie, okej. Gdyby było żuł, usiłował przeżuć, dokładnie pogryźć, czy coś w tym rodzaju, osiągnąłbyś właściwy efekt, ale memłanie po prostu nie może być pośpieszne, bo… no, bo jest memłaniem, czyli czymś nieśpiesznym ;)

 

http://altronapoleone.home.blog

Brzemienna była, toć jej pomagał podobno… –> Brzemienna była, to jej pomagał podobno

Za SJP PWN: toć daw. «przecież»

Z tym “toć” to wezmę nieco Mytrixa w obronę. Jeśli sięgniemy głębiej do źródeł, to da się znaleść zastosowanie “toć” w znaczeniu “to”, “wtedy”.

 

Przykład:

Gdyżem z wami przebywał, tociem był przez wolę bożą (per voluntatem Dei eram)

BZ Tob 12, 18.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Jeśli sięgniemy głębiej do źródeł, to da się znaleść zastosowanie “toć” w znaczeniu “to”, “wtedy”.

Chroscisko, zgoda, u źródeł da się znaleźć to i owo, ale rzecz dzieje się współcześnie i wydaje mi się, że dziadek nie jest aż tak wiekowy, aby jego język sięgał źródeł. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A jesteś pewny, że “toć” i “tociem” to synonimy? Gramatykę historyczną zdałam totalnym fuksem, więc nie czuję się kompetentna, żeby to na części pierwsze rozebrać ;)

Na dodatek cały werset brzmi: “Etenim cum essem vobiscum, per voluntatem Dei eram” czyli “tociem” jest ewidentnie odpowiednikiem “etenim” czyli albo ponieważ/dlatego, albo zaiste

http://altronapoleone.home.blog

@reg

Dziadek ma wnuka drzewo… nie można więc wykluczyć, że sam ma na imię Bartek i pamięta Jagiełłę. W takim wypadku jezyk zastosowany przez Mytrixa subtelnie zdradza, że historia wcale nie jest taka prosta i oczywista ;)

 

@drakaina

Ja pewny nie jestem, ale pewni wydają się być autorzy słownika z Instytutu Języka Polskiego PAN, z którego to słownika cytat zaczerpnąłem. Ja im wierzę. Dla rozwiania wątpliwości kolejny przykład, choć nie tak już oczywisty.

 

Mowił-li (sc. Jesus) kiedy, toć roztropnie, krasną mową. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Poprawiłem większość usterek :-)

Nie ma co się o "toć" spierać, bo już jest "to" ;-)

 

Co jest nie tak z Niebieskooką? ;> – specjalnie ma ona kolor oczu po matce ;)

Nie wiem czym zastąpić Niebieskooka, bo nie chcę powtórzyć dziewczyna i konsekwentnie nie używałem imienia Zosia w tym "rozdziale".

Chyba dam Niewiasta.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrixie, jesteś moim wielkim zawodem. Ja tu w Twoim imieniu dzielnie w polu stawałem, naprzeciw wrogim hordom, a Tyś mnie porzucił na pastwę onych niewiast żarłocznych. Toć to zdrada.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Niebieskooka jest OK, tak baśniowo :) Nieużywanie imienia Zosia jest bardzo ładnym chwytem. Jak już pisałam, ta część mi się zresztą najbardziej podoba. Mam nadzieję, że Zosia się też kiedyś w drzewo przemieni i będą jak te głogi i róże czy co tam w Tristanie i Izoldzie.

http://altronapoleone.home.blog

Wybaczam ci, chroscisko, bo ty jeszcze chyba nie bywały, ale z naszymi pięknymi paniami nie wygrasz.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Co jest nie tak z Niebieskooką? ;> – specjalnie ma ona kolor oczu po matce ;)

Nic z nią nie jest, tylko nie lubię, kiedy o kimś, kto ma imię i wiemy kim jest, pisze się np.: niebieskooka (i każdy inny kolor oczu), czarnowłosa (i każdy inny kolor włosów), długowłosa/ krótkowłosa, smagłolica/ bladolica.

Kolor oczu Zosi znam, bo przecież na początku napisałeś: Tylko Zośka wlepiła w niego te nieznośnie wielkie, nieznośnie niebieskie oczy. – choć dalibóg, nie wiem na czym polega rzeczona nieznośność wielkości i koloru oczu. Kolor oczu matki też był wspomniany, więc wystarczy danych, aby dodać dwa do dwóch.

 

Nie wiem czym zastąpić Niebieskooka, bo nie chcę powtórzyć dziewczyna i konsekwentnie nie używałem imienia Zosia w tym "rozdziale".

Proponuję: Wiewiórka przeskoczyła z gałęzi na gałąź. Strąciła coś, i spadło to tuż obok stóp dziewczyny. Niebieskooka odsunęła się od drzewa, podniosła strąconą szyszkę, przytknęła do ust i pocałowała. –> Wiewiórka przeskoczyła z gałęzi na gałąź. Strąciła coś i spadło to tuż obok stóp dziewczyny/ kobiety, która odsunęła się od drzewa, podniosła strąconą szyszkę, przytknęła do ust i pocałowała.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Drakaino, wbrew mojemu marudzeniu, zastosowałem większość z Twoich uwag. Nie odniosę się należycie do wszystkiego, bo jestem poza domem, ale wszystko dokładnie przeczytałem ;)

Tak teraz myślę, że lata 80/90 pasują. A wiek bohaterów? Max 11 lat.

 

Reg, dzięki za podpowiedź. Wprowadziłem także Twoje poprawki.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Miło mi, że jednak moje marudzenie okazało się przydatne. Myślałam troszkę nad tym, tak skądinąd, i wyszło mi, że najwięcej uwag mam zazwyczaj do opowiadań, które jakoś do mnie trafiają treścią, a wykonanie wydaje mi się nie oddawać pomysłowi sprawiedliwości, więc chyba nie jest źle :) [Czasami też do tych bardzo bardzo złych, ale to z kolei przyzwyczajenie uczelniane: dwóję trzeba lepiej uzasadnić, niż piątkę… No i to nie jest ten przypadek.]

http://altronapoleone.home.blog

Mytriksie, jestem zachwycona i ogromnie się się cieszę, że zaakceptowałeś moje propozycje. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spodobał mi się pomysł na drzewo-chłopca i taki baśniowy, andersenowski splot pięknego ze smutnym. Ale przyznam, że nie od razu mnie wciągnęło, właściwie dopiero od wywiadówki i (świetnego) opisu zdjęcia zrobiło się dla mnie ciekawie. Pierwsze fragmenty pokazywały bardzo oklepane tematy, w dość stereotypowy sposób w dodatku – to mnie nie porwało. Potem było znacznie, znacznie lepiej i dalej czytałam już z przyjemnością.

Miałam nieco problemu z wyobrażeniem sobie dzieciaków, ponieważ odnosiłam wrażenie, jakby zabrakło spójności w przedstawieniu ich wieku – początkowo miałam wrażenie, że to uczniowie jakiejś może czwartej klasy, potem wydawali się bardziej zachowywać jak nastolatki, później znów jak dzieciaki. Przeszkadzało mi to, bo nie mogłam ich zobaczyć.

Nie bardzo mi podeszła też ostatnia scena, a ściślej to, co mówi Zosia, o tu:

– Jak to się wszystko poukładało, co nie? Praca z dala od ludzi i jeszcze pozwolili mi tu zamieszkać. Bo wiesz, stronię od innych. Po tym co nam zrobili, starcza mi twoje towarzystwo.

bo ewidentnie mówi to do czytelnika, a nie do jackodrzewa – dla nich przecież te rzeczy, o których wspomina są już jakąś dziejącą się od lat rzeczywistością, czymś oczywistym i trudno mi kupić taką wypowiedź. Ale cieszę się, że jakaś cząstka Jacka przeżyła i że jest tu taki połowiczny happy end.

 

Bardzo fajny pomysł na klątwo-chorobę. Na minus przewidywalność – połówkowy rozdział trochę za dużo wyjaśnia, IMO.

Czy matka Jacka nie wie, czyją córką jest Zosia? Dlaczego nie sprzeciwia się związkowi dzieciaków?

Strażnik Straży Parku – to brzmi jak ci radzieccy milicjanci z dowcipu. ;-)

Tak do uwag Drakainy – wydaje mi się normalne, że zielarka (a to od niej wszystko się zaczęło) mieszka w okolicach miasteczka pełnego drwali. Na blokowisku czy w slumsach wyglądałaby znacznie dziwniej.

Kiedy przyszłam, z wykonaniem już nie było źle.

Szyszkowego dziadka też załatwiliśmy.

Ładnie to tak się nabijać z kolegów z portalu? ;-)

0.5.

W języku polskim separatorem dziesiętnym jest przecinek. By chyba nie chodzi o komputerową wersję 0.5?

Babska logika rządzi!

wydaje mi się normalne, że zielarka (a to od niej wszystko się zaczęło) mieszka w okolicach miasteczka pełnego drwali. Na blokowisku czy w slumsach wyglądałaby znacznie dziwniej.

Między jednym i drugim jest jeszcze cała wielka przestrzeń wiosek/małych miasteczek, w których drwale (profesjonalni) nie tworzą grupy na tyle licznej, żeby urządzać fachowe zawody, a zielarka czułaby się dobrze. No i na dodatek to wszystko ewidentnie w otulinie parku narodowego… Fakt, np. w miejscu, gdzie moi rodzice mają domek letni, też jest otulina, a u co drugiego miejscowego tartak, ale spora część obrabia drewno pozyskiwane nie do końca, powiedzmy, lege artis, no i nie ma zawodów tartacznych ;)

A serio – motyw zawodów drwali wydaje mi się niepotrzebny. Antypatyczny Bogdan z siekierą w zupełności by wystarczył, nawet drwalem nie musi być.

http://altronapoleone.home.blog

IMO, drwale dodają lokalnego kolorytu. No i dzieciaki pewnie nie raz widziały, jak się rąbie siekierą rosnące drzewo. Ja – ze swojego miasta – nigdy tego nie widziałam, więc pewnie podchodziłabym jak pies do jeża. Prześladowcy mają gotowe wzorce.

Babska logika rządzi!

Hehe, uroniłem szyszkę czytając ten tekst ;D

Szyszkowego dziadka też załatwiliśmy.

XD

 

No dobra, cóż mam Ci powiedzieć, Mytrixie? Przede wszystkim – super, żeś wrócił. Witaj w domu.

 

Co do tekstu, to podobał mi się, choć z zastrzeżeniami. Pomysł zacny, iście hrabiowski, choć ten bujający się między akapitami mytrixowy flow tym razem nieszczególnie pasował mi klimatem. Bo, biorąc pod uwagę tematykę, chyba powinno być dramatycznie i smutno. A jest lekko, pogodnie, no i idzie się uśmiechnąć tu i ówdzie.

Cytaty z piosenek – moim zdaniem niepotrzebne. Jedyne co robią, to ukazują Twoją inspirację, a na tym akurat opowiadanie traci.

Zośka, ech… Ciekawy ma fetysz dziewczyna XD Jej zauroczenie Jackiem chyba tylko w ten sposób da się wyjaśnić, skoro wpatrywała się w niego już podczas jazdy autobusem ;)

 

Reakcja otoczenia na chorującego Jacka to też ciekawy temat, szkoda, że jakoś wyraźniej tego w tekście nie akcentowałeś. Aktualnie ludzie z łuszczycą borykają się z podobnymi problemami. Unika się ich, są odsuwani na margines i porzucani przez partnerów. Wielu się ich boi i brzydzi się nimi, choć tak naprawdę trudno kogokolwiek winić – wyglądać to może naprawdę makabrycznie, a jednak nie jest zakaźne. Cóż, taka refleksja.

 

Czytało się lekko, choć przecinki szaleją jak szalały ;P Wybacz, że nie wynotowane, ale czytałem w ekwilibrystycznej pozycji, a na dodatek bez myszki, więc niezbyt mi się chciało. W każdym razie przy końcu, w dialogach brakuje trochę tych kresek przed wołaczami.

Ból przeszył jej kręgosłup w odcinku lędźwiowym na tyle mocno, że ledwo ustała na nogach

A po co tak kombinować? Brzmi prawie jak opis radiologiczny… Nie lepiej – “plecy”?

 

Podsumowując – potencjał piórkowy jest, ale jak dla mnie, trochę źle żeś rozmieścił akcenty i źle dobrał konwencję. Za to tytuł bardzo bardzo :D

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Uch, miałam wysłać komentarz wczoraj. Oto, dlaczego nie należy niczego odkładać na później :)

 jego serce nie wytrzyma na tym świecie dłużej niż dwie doby

Dłużej, niż. Lekarz jest poetą po godzinach? Bo to cokolwiek purpurowa wypowiedź.

 przerwała stanowczo i poderwała się z krzesła, czego pożałowała już w kolejnej sekundzie.

Powtarza się dźwięk "ła" – ma być?

 kręgosłup w odcinku lędźwiowym

Trochę zbyt podręcznikowe.

 na tyle mocno

No, nie wiem.

więcej niż pozwala na to prawo

Więcej, niż. A czego prawo w tej sytuacji zabrania?

 Nic więcej mi po mężu nie zostało

Składnia: Nic więcej mi nie zostało po mężu. Albo: Po mężu nic innego mi nie zostało.

 Proszę wypisać mnie na żądanie

Jeśli proszę, to żądanie jest niejako w domyśle.

 przewracając tabliczkę z imieniem Dr. Krzysztof…

Hę?

 odwróciła by

Łącznie.

 ukradkiem przeżegnała

Jaasne, łuszczyca znakiem Antychrysta. No, weź.

 rozprzestrzeniały się jak szarańcza

Szarańcza rozprzestrzenia się chyba trochę inaczej.

 prześwitywało spomiędzy zmian chorobowych.

Prześwitywać mogło spod. I znowu cytujesz podręcznik medycyny.

 Zrezygnowany młodzieniec cisnął smarowidło

To ile on ma lat? I może lepiej: słoik maści.

 Choć skrzyczała chłopaka, to w głębi serca chciała go przytulić i płakać, ale musiała pozostać silna. Dla niego.

Wcale go nie skrzyczała, tylko łagodnie upomniała. Poza tym te dwa zdania wyglądają trochę jak z prasy kobiecej.

 nie przyciągnąć Jacka do siebie

Jakieś to dziwne.

wiedział, że z przodu siedziały

C.t.: siedzą.

 rozgryźć, czy inni dowalali mu tylko z powodu choroby, czy było z nim coś nie tak.

Jak wyżej: dowalają i jest.

 Piosenka z kasety magnetofonowej wystartowała z miejsca

Po co zaznaczać, na czym jest nagrana ta piosenka?

to już szczególnie nikt nie lubił

No, nie wiem.

 Udasz się na rozmowę z panią pedagog.

Nauczyciele tak mówią? Jakieś to nienaturalne. Poza tym – czemu ona robi to, co wredny bachor powiedział, żeby zrobiła? Niewychowawcze.

 chcesz kochaniutka

Chcesz, kochaniutka.

 wiedział, że Zośka była noga

C.t.: wiedział, że Zośka jest noga.

 Właściwie to dobrze

Właściwie, to dobrze.

 W ślad za nią, przez rówieśników przedzierał

W ślad za nią przez rówieśników.

 Dopadł rówieśniczkę

Powtórzenie. Może: dziewczynę?

 Nim się zorientował został sam.

Nim się zorientował, został sam.

 zamknęły się skrzypiąc w zawiasach.

Zamknęły się, skrzypiąc. Nie mogły się zamknąć "w zawiasach" i nie miały nic innego, czym mogłyby skrzypieć.

 Jacka pod klasą spotkała salwa śmiechów

Składnia: Pod klasą powitała Jacka salwa śmiechu.

Zawinął się na pięcie

Albo się zawinął, albo obrócił na pięcie – nie sklejaj idiomów.

 Właściwie to nie był pewien czy chciałby

Właściwie, to nie był pewien, czy chce.

 wiedząc dlaczego

Wiedząc, dlaczego.

 Puściła jego rękę by

Puściła jego rękę, by.

 Nie chcę żebyś

Nie chcę, żebyś.

 najtrafniejsza diagnoza na jaką

Najtrafniejsza diagnoza, na jaką. Problem epistemologiczny – on nie może wiedzieć, czy diagnoza jest trafna. Może najwyżej wiedzieć, że obraz kliniczny jest najbliższy temu, który wskazuje na tę konkretną chorobę.

 chwyciła oczekującego

Nie mogła chwycić czekającego?

 Pan Bogdan…

Orzeczenie by się przydało.

 że był ojcem

C.t.: że jest ojcem.

słowotok oburzenia.

No, nie wiem.

 straszy inne dzieci swoim wyglądem

Czy tak wyraża się cham?

 odizowlować!

Literówka.

 młode pędy drzewne

Pędy drzewa. Nie wszystko można zrobić przymiotnikiem.

 przedwczesne wąsy

Może raczej: przedwcześnie wyrosłe.

 Paskudna narośl tworząca garb na nosie, zupełnie jak u czarownicy

Ja dałabym: Paskudna narośl na nosie, zupełnie jak u czarownicy.

 Strażnik Straży

Powtórzenie.

 słyszałeś co

Słyszałeś, co.

rzesz

Przez samo ż, z przodu i z tyłu.

 Widziałeś Jacek

Widziałeś, Jacek.

 Tam jakaś ścieżka jest w tych krzakach ukryta

Tam jakaś ścieżka jest, w tych krzakach ukryta.

 próby dostania się do środka, spełzły na niczym

Nie oddzielaj podmiotu (próby) od orzeczenia (spełzły).

 patrzył, aby w ostateczności pomóc Zośce

Po to patrzył, żeby jej pomóc? I czemu w ostateczności, kiedy wystarczyłoby w końcu?

chciał żeby

Chciał, żeby.

 Czuł, że wszelkie jego problemy nie miały w tym miejscu żadnego znaczenia.

C.t.: Czuł, że jego problemy nie mają tutaj żadnego znaczenia.

 chłopak zupełnie uległ magii tego miejsca

Jakieś to zdawkowe – może opiszesz to dokładniej?

 ściekającą po policzku, malutką szyszkę

Zbędny przecinek. Szyszka raczej się stacza, niż ścieka – łza też może, więc nic nie tracisz na takiej zmianie.

 Dni mijały na sądach

To znaczy, że całymi dniami wygłaszano sądy. Bo jeśli chciałeś napisać, że ciągano ich po sądach, to wtedy dni mijały im w sądach. Choć woleliby być w grądach.

 przestały mieścić się

Składnia: przestały się mieścić.

 wydzwaniała, ale nie dawała za wygraną.

Wydzwaniała, czyli dzwoniła uparcie, parę razy dziennie. Więc powtarzasz informację.

 skrzypnęły w zawiasach

Już mówiłam – inaczej nie mogły.

 przeprosiła: – Przepraszam

Powtórzenie.

Że moje ciało przestaje być moje

Hę?

 tylko coś na kształt gałęzi płaczącej wierzby

Kto tak mówi?

 mchowej kurtki

Nie wiem, czy to dobre słowo.

 wiem co ci

Wiem, co ci.

 lekarze są bezradni.

Tak mówią w telewizji.

No chodź

No, chodź.

upór nie znikał z jej ubłoconej twarzy.

Wyraz uporu.

 polankę otoczoną drzewami

To definicja polanki.

 chwili, gdy ptaki podlatywały

Podleciały, skoro w jednej chwili.

 wilgoci, żaden

Zbędny przecinek.

 zupełnie jakby świątecznej choinki

Może: zupełnie jak od świątecznej choinki.

 drzew, naturalnie

Zbędny przecinek.

 ale tak długo jak nasadzają

Może raczej: dopóki sadzą nowe.

 nie najgorzej

Łącznie.

bynajmniej nieprzypadkowe.

Po co Ci to "bynajmniej"?

dziewczyna była taka pyskata

C.t.: jest pyskata. Co jest powtórzeniem.

 No spadajcie!

No, spadajcie!

 potknął się o swojego buta

O kogo, co – swój but.

 wylądował dupą w błocie

Bo tyłkiem nie mógł.

 słyszeć to nie to samo co zobaczyć

Słyszeć, to nie to samo, co zobaczyć.

że obok łóżka leżało

C.t.: leży.

 ma problemy z mową

Nienaturalne.

 niewiele brakowało, by dorównać wzrostem przygarbionemu dziadkowi.

No, nie wiem.

 silić się na odpowiedź.

Przytaknięcie to jest odpowiedź.

 zniknięciu twojego taty, szukałem

Zbędny przecinek.

 ale cóż jeszcze mogłem

Skasowałabym "ale" z poprzedniego zdania.

Ano wyjechałem

Ano, wyjechałem.

 Zresztą chyba mało

Zresztą, chyba.

 Przedzieranie się szło mozolnie.

Hmm?

trop nic nie znaczący

Nie wystarczy: to nic nie znaczy?

 wnętrze, nie wyglądało

Nie oddzielaj podmiotu od orzeczenia.

 Kwiaty nie pasowały do wystroju

Naprawdę.

 Brzemienna była, toć jej pomagał

Czemu tak nagle archaizujesz? Dziadek jest jakimś leszym?

 Wyjdźmy bo

Wyjdźmy, bo.

 W tym samym co na świat przyszedłeś.

Raczej: W tym samym, w którym ty się urodziłeś.

 zielarka skrywa się w środku

Znowu – dziwnie wysoki, archaizujący ton.

 wrota uchyliły się skrzypiąc

Drzwi uchyliły się, skrzypiąc – wrota są za duże do chatki.

 Długo mierzyły się wzrokiem, starsza z kobiet

Dałabym kropkę zamiast przecinka.

 skinęła, żeby usiadły

Może lepiej: gestem zaprosiła ją, żeby usiadła?

 Mówią, żeś nie tylko zielarka ale i wiedźmka.

Jaki cel ma to archaizowanie? Ma oddzielać magiczny świat zielarki od zwyczajnego?

Na boga!

Dużą literą.

 przeklinam cię dziewczyno.

Przeklinam cię, dziewczyno. I strasznie szybko im poszło dogadanie się. Jakbyś już chciał kończyć.

 uklęknęła przed zielarką.

Uklękła.

 strach o życie dziecka, opatulał

Podmiot, orzeczenie. Nie rozdzielaj.

 Trzymanie (…), nie sprawiało

Jak wyżej.

 pożółkła jak na jesieni

Pożółkła, jak na jesieni.

 Odczuwał smutek

A może: był smutny?

ja też nie mam biologicznych rodziców

Czy dzieci tak mówią? Nawet córka wiedźmy – zwłaszcza córka wiedźmy.

 Jacka bardzo irytowała niezdolność do swobodnego wyrażania myśli.

Bardzo okrągłe zdanie, jak z wypracowania.

 Z okazji dnia strażaka, szkoła

Zbędny przecinek.

 zrezygnowała ze standardowych zajęć dydaktycznych.

Czy to raport MEN?

różniaste konkurencje

A tu z kolei – kolokwializm. Lepiej zawody, niż konkurencje.

 Lider ruszył

Nie mógł być przywódcą?

 wydarzeniu, prowadzonym

Tu nie powinno być przecinka – one rozdzielają samodzielne części zdania.

 zorganizowana grupa dręczycielsko-dokuczająca

… nie wiem, czy Cię rugać, czy chwalić.

 zostawiając tak Zośkę, jak i Tomka

Skoro byli razem.

 szkoku

Literówka.

 okiełznała ogień na głowie

Tak purpurowe, że śmieszne – a moment jest dramatyczny.

 karmazynowej kałuży

Jak wyżej.

 którzy zdezerterowali w boju.

Takim tam boju. I nie dezerteruje się “w boju”, tylko najwyżej z niego.

 uciekał

Może raczej: rzucił się do ucieczki? Bo dopiero zaczął uciekać.

 recytowała by

Łącznie.

 Chodź

Nigdzie nie pójdę :P

 krew z jej krwi, bezwiednie dopilnowała

Podmiot i orzeczenie. Wyrzuć przecinek.

 owoc swojej młodzieńczej miłości

Owoc miłości – to dziecko. Zosia nie jest jego dzieckiem, chyba, że szykujesz bardzo pokręcony zakręt na koniec.

 dziewczyna, w mundurze Straży Parku, oparła się

To nie wtrącenie, tylko określenie – przecinki są zbędne.

 Po tym co

Po tym, co.

 gładzi swojego mężczyznę po klatce piersiowej.

Po piersi. Nie piszesz podręcznika anatomii.

coś, i spadło to

Może lepiej: coś, co spadło.

 

Niezłe. Trochę przegadane, trochę schematyczne postaci (przede wszystkim gimnazjaliści). Styl nierówny. Faktycznie, z przecinkami jest Ci ciutkę nie po drodze – ale wyrobisz się. Słabo widać miasteczko, w którym mieszkają – przydałoby się parę szczegółów więcej. Weź pod uwagę uwagi (;D) drakainy, bo dobre są.

 To w końcu buc czy pan? :)

Bo ten pan to straszny buc :)

 co schowała do kieszeni Zosia, w scenie gdy są sami w Parku Narodowym

Student powtórzy sobie rozmnażanie się roślin :) – skoro ścięli go siekierami, mogła chyba wziąć sadzonkę?

 Nie umknęło ci, po ile mają lat – bo nie podałem.

Ale ich matki były w ciąży jednocześnie, więc powinni być mniej więcej rówieśnikami. Na co wskazuje także to, że chodzą razem do szkoły.

 głównym przesłaniem jest zwrócenie uwagi na traktowanie chorych/innych,

No, nie wiem, czy Ci się to udało. Może ten wątek jest zbyt schematycznie potraktowany?

 Po co ta przewrócona tabliczka i niedopowiedziane nazwisko na końcu?

Właśnie. To nic nie wnosi.

 “Ze zdjęcia patrzył, raczej przestraszony niż straszny, smutny chłopiec.” – coś tu nie tak z przecinkami. I lepszy byłby szyk “…patrzył smutny chłopiec, raczej przestraszony niż straszny.”

Tu też się zgadzam.

motyw zawodów drwali wydaje mi się niepotrzebny. Antypatyczny Bogdan z siekierą w zupełności by wystarczył, nawet drwalem nie musi być.

Prawda. Zwłaszcza, że to były siekiery strażackie.

 Odnoszę wrażenie, że wolisz się czepiać – trenując na cudzych tekstach – niż przyjąć je z dobrodziejstwem inwentarza i chłonąć opowieści takimi jakie są, ale nie mówię, że to źle – Twój wybór, to Ty się narobisz!

Tu podyskutuję, bo sama to właśnie robię – czepialstwo ma wartość edukacyjną dla obu stron. Muszę się zastanowić, co mi nie pasuje, żeby to uzasadnić. Ty musisz się zastanowić, czemu odczytałam Twój tekst inaczej, niż chciałeś. Albo tak, jak chciałeś, ale mi się nie spodobało.

 Co jest złego w Walkmanie na kasety o.O?

Nic – ale wskazuje na coś (np., że Jackowi to odpowiada).

 dlaczego szkoła nie robiła nic, by ukrócić znęcanie się nad chłopakiem. Czy nauczyciele niczego nie zauważali?

Śmiech pusty. Z taśmy. Przepraszam, ale kombatancka przeszłość.

 dwójka leśnych dzieci rodzi się akurat w wiosce drwali?

No, blisko lasu, nie?

 drzewiastość Jacka jest li tylko efektem działania wiedźmy?

Widzisz, a dla mnie to było jasne. Różni ludzie różnie odczytują to samo – ja też czasem się dziwię Waszemu odczytaniu moich tekstów :).

 Dziecko po prostu zamienia się w drzewo.

Weirdness censor :)

 nie lubię, kiedy o kimś, kto ma imię i wiemy kim jest, pisze się np.: niebieskooka (i każdy inny kolor oczu), czarnowłosa (i każdy inny kolor włosów), długowłosa/ krótkowłosa, smagłolica/ bladolica.

To nie tylko ja tak mam?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

nie lubię, kiedy o kimś, kto ma imię i wiemy kim jest, pisze się np.: niebieskooka (i każdy inny kolor oczu), czarnowłosa (i każdy inny kolor włosów), długowłosa/ krótkowłosa, smagłolica/ bladolica.

To nie tylko ja tak mam?

 

Nie tylko :) W tej scenie mi to absolutnie wyjątkowo pasowało ze względu na jej baśniowy charakter. Czasem pasuje przy ironicznym albo mocno subiektywnym narratorze. Ale ogólnie brr. Choć chyba jeszcze bardziej nie lubię, jak w książce mamy rozmowę dwojga głównych bohaterów, o których wiemy, że mają imiona Piotr i Marta i nawet wiemy, czym się zajmują, ale autor(ka), która zazwyczaj używa imion/nazwisk i określeń ogólnych, nagle pisze o nich: – Bardzo cię kocham – powiedział policjant do fryzjerki.

http://altronapoleone.home.blog

Werweno, do klasyków to Ty mnie nie porównuj, bo mi daleko!

. Pierwsze fragmenty pokazywały bardzo oklepane tematy, w dość stereotypowy sposób

No ej, pierwszy mój tekst w takim stylu, więc miej litość :D

Cieszę się, że za połową jednak trochę porwało i ogólnie podeszło. Chodziły za mną te drzewa, więc wypadało sobie przypomnieć jak się w klawiaturę stuka. Choćby i tę na bluetooth.

Z tym wiekiem bohaterów wszyscy mają problem, (może i ja sam miałem?). Obstawiam 11 lat.

Oj, że tam na końcu Zosia mówi do czytelnika… A do kogo ma mówić? Do drzewa ciągle strzępi język, to sobie chociaż pogadała. No i to zakończenie jest, to można oko przymrużyć!

Dzięki za wizytę!

 

Finklo, że pomysł fajny to wiem! Szkoda, że opko tylko pomysłem stało, bo reszta gdzieś tam nie wypaliła tak jak powinna.

Czy matka Jacka nie wie, czyją córką jest Zosia? Dlaczego nie sprzeciwia się związkowi dzieciaków?

No… ten tego, nie wie!

 

Strażnik Straży Parku – to brzmi jak ci radzieccy milicjanci z dowcipu. ;-)

Wiem że tak brzmi i najpierw mnie odrzucało, później wydało mi się na tyle śmieszne, że powinno się samo obronić, ale jednak wybija czytelników.

 

Kiedy przyszłam, z wykonaniem już nie było źle.

Uff…

 

Jakie nabijanie się z kolegi z portalu! W aucie mam kilkudziesięcioletnią książeczkę o przygodach Szyszkowego Dziadka – taka fantastyka edukacyjna dla dzieci, fajna!

 

Z tym 0,5 czy 0.5 sam miałem zagwozdkę i wybrałem – jak zwykle – nieprawidłowo ;-)

 

Hrabio, Co wy z tym Szyszkowym? XD

 

No dobra, cóż mam Ci powiedzieć, Mytrixie? Przede wszystkim – super, żeś wrócił. Witaj w domu.

– No witam. Prowadź do jadła.

choć ten bujający się między akapitami mytrixowy flow tym razem nieszczególnie pasował mi klimatem.

To istnieje mytrixowy flow? Czyżbyś sugerował zalążki własnego stylu? Nie schlebiaj…

Cytaty z piosenek

To silniejsze ode mnie.

Zośka, ech… Ciekawy ma fetysz dziewczyna XD Jej zauroczenie Jackiem chyba tylko w ten sposób da się wyjaśnić, skoro wpatrywała się w niego już podczas jazdy autobusem ;)

A może by to wyjaśnić tym, że chłopak miły jest? No można też tym, że matka wiedźma i zielarka, że dziewczyna pasjonuje się przyrodą, a Jacek w drzewo się zamienia. No wpatrywała się w niego w autobusie, ale już wcześniej się znali nie? Może jej żal go było, może jej zmiany na jego rękach korę przypominały… kto wie! Albo ją krew matki płynąca w jej żyłach (i krew wspólnego ojca) przyciągały odpowiednio do klątwy i do przyrodniego brata. :>

 

Aktualnie ludzie z łuszczycą borykają się z podobnymi problemami.

Kiedyś na pielgrzymce, jeden chłopak z łuszczycą szedł, a i do końca sprawny umysłowo też nie był, chociaż samodzielny. Z nim też nikt na noclegi nie chciał chodzić. Do łazienki wpuszczali go jako ostatniego. A jak spało się z nim w pokoju, to w nocy słychać było jak się drapie. Ciągle, głośno, nałogowo drapie. jakbyś tarką do mięsa… No nie było to komfortowe dla żadnej ze stron. A przezywali go nawet “drapaczka”.

 

choć przecinki szaleją jak szalały

Przecinki to są byty autonomiczne i robią co chcą.

Wolność dla przecinków!

 

Podsumowując – potencjał piórkowy jest, ale jak dla mnie, trochę źle żeś rozmieścił akcenty i źle dobrał konwencję. Za to tytuł bardzo bardzo :D

Może pomysł potencjał ma. Bo opowiadanie to bardziej wyszło jak wprawka po powrocie do portalowania :) A z tytułem też były przeboje :D

 

Dzięki! Trzymać się będę!

 

Tarnino,

 

A widzisz, Twoje uwagi gęsto pokrywają się z poprzednimi, lub do tekstu gdzie już zmiany wprowadziłem, ale dzięki za włożony wysiłek. Później, jak czasu będzie dostatek pochylę się jeszcze nad nimi!

Cieszę się, że tak ogólnie to jednak na plus!

 

Pozdrawiam!

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hmmm. Powiadasz, że matka nie wie? To mi trochę zgrzyta – w małym miasteczku wszyscy wiedzą takie rzeczy. No i znała obydwoje rodziców (ojca świetnie), powinna dostrzec podobieństwo…

Babska logika rządzi!

Choć chyba jeszcze bardziej nie lubię, jak w książce mamy rozmowę dwojga głównych bohaterów, o których wiemy, że mają imiona Piotr i Marta i nawet wiemy, czym się zajmują, ale autor(ka), która zazwyczaj używa imion/nazwisk i określeń ogólnych, nagle pisze o nich: – Bardzo cię kocham – powiedział policjant do fryzjerki.

Oj, tak. Ja też.

 No ej, pierwszy mój tekst w takim stylu, więc miej litość

Twój, tak – ale ludzkość zna takie teksty od milionów lat ;)

 później wydało mi się na tyle śmieszne, że powinno się samo obronić, ale jednak wybija czytelników.

I tak sam sobie odpowiadasz – jeśli tekst (albo jego fragment, bo czasem przeskakuje się z komedii w dramat) ma być śmieszny, to śmieszne rzeczy pasują, a jeśli nie – to nie.

 A widzisz, Twoje uwagi gęsto pokrywają się z poprzednimi, lub do tekstu gdzie już zmiany wprowadziłem, ale dzięki za włożony wysiłek.

No, właśnie – stąd zastrzeżenie o moim lenistwie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To i ja się dorzucę.

 

Sam pomysł bardzo mi się podoba, bo rośliny są zawsze na tak. Zakończenie też dobre.

 

Mam za to problem z początkiem – w tym kraju do aborcji to się raczej nie namawia. Poza tym, w którym miesiącu to było? Skoro matka i zielarka obydwie były w zaawansowanej ciąży, kiedy się spotkały to co? Matka tyle czekała z pójściem po pomoc?

No i matematyczka, co to chciała wziąć Jacka do odpowiedzi w reakcji na to, że Tomek jej pyskuje? Coś mało pedagogiczne. 

 

Czy lasy dalej będą się Jackować? ;>

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

 jego serce nie wytrzyma na tym świecie dłużej niż dwie doby

Dłużej, niż.

więcej niż pozwala na to prawo

Więcej, niż.

Tarnino, konstrukcja z “niż” wymaga przecinka tylko wtedy, gdy wprowadza zdanie podrzędne, czyli zawiera orzeczenie. W cytowanych przez Ciebie fragmentach czasowników nie ma, więc Mytrix nie popełnił błędu, omijając przecinki. KLIK.

 nie najgorzej

Łącznie.

Dodatkowo nie z przymiotnikiem w stopniu najwyższym także Mytrix zapisał poprawnie. KLIK.

 

A do opowiadania jeszcze wrócę. :p

Tarnino, konstrukcja z “niż” wymaga przecinka tylko wtedy

Kurza stopa, tyle lat w sprośnych błędach niebu obrzydłych :) za naprostowanie (naprostunek?) dzięki.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

przerwanie ciąży to jedyne sen…

– Nie! – przerwała stanowczo

Kiepsko to wygląda na samym początku tekstu.

 

poderwała się z krzesła, czego pożałowała już w kolejnej sekundzie. Ból przeszył jej kręgosłup w odcinku lędźwiowym na tyle mocno, że ledwo ustała na nogach.

Wywaliłbym zaimek, bo ani on nie podnosi walorów tego zdania, ani żadnej informacji nie wnosi – wszak kogo innego mogło zaboleć, skoro to “ona” poderwała się z krzesła?

 

Zrobiłem wszystko[+,] co mogłem zrobić

Orzeczenia w jednym zdaniu wymagają rozdzielenia przecinkiem.

 

Dr. Krzysztof

Jeżeli skrótowiec kończy się na ostatnią literę pełnego słowa, kropka jest zbędna.

 

nie był pewien[+,] czy chciałby

Pan Bogdan, [to?] drwal z dziada pradziada, członek ochotniczej straży pożarnej i cham jak się patrzy, znany [był?] też z tego, że był ojcem Tomka – największego mąciwody w klasie, a może i szkole.

Kalekie to zdanie. Albo urwała mu się końcówka, albo brakuje słowa gdzieś w środku.

 

Nie słyszałeś[+,] co komendant na odprawie mówił?

 

Co prawda, mała chatka stała zabita dechami i próby dostania się do środka spełzły na niczym.

Zbędny przecinek. Poza tym – chatka w parku narodowym?

 

wiem[+,] co ci pomoże.

 

Nie czuła jego ciepła, tylko silny, sosnowy zapach, zupełnie jakby świątecznej choinki.

W Germanii na święta ubiera się sosny?!

 

Pomogę, ale przeklinam cię[+,] dziewczyno.

Wołacze, Mytrixie!

 

 

Podobało mi się. Z dużą precyzją poruszyłeś nitkami nostalgii w moim umyśle. Może po prostu dobrze mi się zgrało to już bardziej jesienne niż letnie popołudnie ze wspomnieniami pierwszych dni szkoły we wrześniu, gdy było jeszcze na tyle ciepło, że jeździło się całą klasą na wycieczki do lasu. Historia jest nie jest tutaj może najwyższej próby, bo toczy się przewidywalnym torem, ale odbieram ją tutaj jako narzędzie użyte do wyeksponowania nastroju. Całkiem zgrabnie zresztą użyte.

Ostało się parę baboli, styl może nie porywa słowotryskami, ale nie zmienia to faktu, że czytało mi się gładko, szybko i przyjemnie i nawet nie wiem kiedy pojawił się napis “koniec”.

@reg

Dziadek ma wnuka drzewo… nie można więc wykluczyć, że sam ma na imię Bartek i pamięta Jagiełłę. W takim wypadku jezyk zastosowany przez Mytrixa subtelnie zdradza, że historia wcale nie jest taka prosta i oczywista ;)

Chroscisko, wybacz, że dopiero teraz, ale przeoczyłam Twój post.

Z opowiadania wywnioskowałam, że zniknięcie ojca i drewnienie Jacka działy się za sprawą mamy Zosi i nie wydaje mi się, aby wcześniej dotykały dziadka. Wszak dziadek nie miał żadnych drzewnych cech, nie wiemy jak miał na imię, a Jagiełłę może znać tylko z historii. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja w ogóle miałam wrażenie, że to ojciec Jacka i Zośki jest jakimś tajemniczym Szyszkowym Tatą (ha ha), a nie po prostu facetem, na którego dwie babki poleciały w tym samym mniej więcej czasie…

http://altronapoleone.home.blog

Z opowiadania wywnioskowałam, że zniknięcie ojca i drewnienie Jacka działy się za sprawą mamy Zosi i nie wydaje mi się, aby wcześniej dotykały dziadka.

Otóż to – te nasiona są jednoznaczne.

ojciec Jacka i Zośki jest jakimś tajemniczym Szyszkowym Tatą

Albo zapadł głębiej w las, by bałamucić driady :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

wybranietz, myślę, że lasy będą się LumberJackować!

matematyczka słaba psychicznie była, dlatego sie na uczniach wyżywała, pały stawiała!

A miesiąc ciąży? Zinterpretuj tak żeby pasowało! A tak na poważnie, to była już za połową, gdzie dokładnie to się nie zastanawiałem.

Fajnie, że się pomysł podobał!

 

Jasnostrony

 

Pan Bogdan, [to?] drwal z dziada pradziada, członek ochotniczej straży pożarnej i cham jak się patrzy, znany [był?] też z tego, że był ojcem Tomka – największego mąciwody w klasie, a może i szkole.

Kalekie to zdanie. Albo urwała mu się końcówka, albo brakuje słowa gdzieś w środku.

Następne zdanie uzupełnia to kalekie :D

 

Poza tym – chatka w parku narodowym?

Może stała tam zanim park został Narodowym, albo stara leśniczówka jaka.

 

Wesołym, że się podobało! I że w nostalgię trafiłem, też miło. Oj babolki, bez nich inni za mało pracy by mieli, i by się nudzili, jak mopsy!

Bez słowotrysków! Ale grunt że płynnie :-)

 

drakaina, Tarnina cóż to za insynuacje o szyszkowych tatach i bałamuceniach driad!?

 

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Podobało mi się. Świetny tytuł. Pomysł ciekawy. Para głównych bohaterów fajnie przedstawiona, choć miejscami miałam problem żeby ich wiekowo umiejscowić – gdy akcja się zaczyna mam wrażenie, że to raczej dzieciaki z podstawówki, potem nagle jakby to już byli raczej nastolatkowie. Motyw z uronienim szyszki fajnie subtelnie zrealizowany.

Nie podobała mi się pierwsza scena i scena rozmowy matki z wiedźmką – obie wyszły nienaturalnie i niezbyt wiarygodnie. Dlaczego w scenie z wiedźmką matka nagle zaczyna inaczej mówć (tam chyba “żeś” użyłeś i paru innych niecodziennych słów)? Rozumiem, że wiedźmka może mówić inaczej, ale dlaczego matka? Miałam wrażenie, że niepotrzebnie stylizujesz jej język.

Za to rozmowa z dziadkiem wyszła bardzo naturalnie i przekonująco.

Scena linczu – tu mam mieszane odczucia.

Zakończenie fajne, choć lekki podtekst seksualny nieco niepokojący :P

 

Językowo – jest trochę niezgrabności, jakieś literówki, czasami powtarzasz informacje albo podajesz takie, które są zbędne – np. to że Jacek wychodził z męskiej szatni, a Zosia z damskiej. Jakby było odwrotnie to bym zrozumiała, dlaczego o tym informujesz ;-) Powiedzenie “wyskoczyć jak filip z konopii” – filip małą, to określenie na zająca a nie imię ;-).

It's ok not to.

pierożku, dzięki za recenzję :-) Większość osób sygnalizuje te same problemy, więc będę wiedział czego unikać i na co uważać. Cieszę się, że całościowo przypadło Ci do gustu.

Czemu matka tak gadała z wiedźmką – chyba uważała, że jak chce się z kimś dogadać, to spróbuje używać podobnego języka.

A nie wiedziałem, że filip to o uszatego chodzi :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

A ja chyba wiem, czemu tabliczka z nazwiskiem doktora się przewróciła ;)

A co, dalej na tabliczce stało “Cobold”? ;-)

Babska logika rządzi!

Albo "Fun".

Coboldzie, ciekawa diagnoza ;-)

Po prawdzie zostawiłem tę tabliczkę celowo, bo doktor miał jeszcze wystąpić, ale ostatecznie zrezygnowałem z dodania sceny, a tabliczka się ostała.

W ogóle to najpierw mi się ubzdurało, że ten sam lekarz później bada i fotografuje Jacka, ale gdzie tam ginekolog by się tym parał.

 

Pozostaje za to pytanie, skąd pan Bogdan wziął zdjęcie Jacka? Ano zamysł był, że zdobył jakoś od lekarza, a matka miała raz, że lekarza pozwać, dwa, że mu nawtykać. Ale jako że zrezygnowałem też z opisywania walki w sądzie tak i komfrontacja matka-lekarz też się rozmyła.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Doceniam przesłanie i wykonanie. Przesłanie ważne i poważne, wykonanie zacne. Jednak nie jestem targetem. Formuła ni to baśni dla dorosłych, ni to obyczajówki magicznej z nieletnimi bohaterami niestety nie jest mi bliska. W nieco podobnym duchu pisuje czasem Joseheim, jednak jej opowieści z pogranicza baśni i świata realnego są lepiej osadzone w umownej konwencji i pełniej wyrażają i spełniają się w takiej formule. Po części mogę powtórzyć zatem komentarz Drakainy. 

Wykonanie porządne, sam nie wyłapałem tych wszystkich błędów, które znalazły szanowne Panie od łapanek. 

Nie rozumiem tylko dlaczego puściłeś tekst, w którym, jak sam przyznajesz, został ślad po jakimś niedokończonym czy wywalonym z tekstu wątku. Miał być lekarz, sąd itd. a została tabliczka. I jeszcze najechałeś na nia kamerą narratora sugerując jakąś tajemnicę i wpływ na fabułę. To tak jakby w nowych “Gwiezdnych wojnach” na wstępie kamera wjechała do sypialni R2D2 i pokazała, że w łóżku śpi z nim jakiś futrzasty zwierzak. I teraz nie wiadomo, czy to ewok czy wookie… I oglądasz dalej, licząc, że się poźniej wyjaśni, a tu nic. To przecież spory błąd przy montażu ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bo to wprawka nie opowiadanie!

A Tabliczka to żart coboldowo-funowy.

A ten komentarz nie jest na poważnie bo uskutecznialem czwarte Z!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo to przyjemny tekst, taki baśniowo-frankensteinowy, z odrobiną paranormal romance. Ładne wykonanie, dynamiczna narracja (przede wszystkim podział na krótkie scenki – rozdziały) która pozwoliła na wepchanie całkiem długiej historii w stosunkowo niewiele znaków. Sama fabuła również satysfakcjonująca, nie jest prosta jak włos Azjaty, ale też nie kołtunisz bez potrzeby i nie zostawiasz zbytecznych niedomówień. Wszystko pięknie się domyka. 

Pomysły na osadzanie baśniowej, w gruncie rzeczy, historii "tu i teraz" (choć z perspektywy niektórych, użycie walkmana ekspediuje akcję do "dawno dawno temu") z reguły popieram, ale tu trochę się waham. Chodzi mi o charakter klątwy – o ile pierwsze fazy przypadłości rzeczywiście mogły być uznane za nietypowy przebieg wspomnianej przez Ciebie choroby, to potem gość rzeczywiście zaczął zmieniać się Groota; nawet w największym Burakowie coś takiego wywołałoby sensację (lekarze, badania, laboratoria, naukowcy, dyskusje, media, telewizja…) a nie kameralne w rozmachu odrzucenie, a potem agresję. Zwłaszcza, że chłopak nie siedział w lesie, regularnie odwiedzał lekarzy. W związku z tym musiałem zawiesić niewiarę nieco zbyt wysoko i troszkę tekstowi to zaszkodziło. Ale tylko troszkę. 

Ogólnie – dobra robota. Zarówno pod względem wykonania jak i fabuły.

P. S. 

To musi być okropne, mieć korniki.

P. S. 2

Właściwie dlaczego szyszka? Skoro w zaklęciu była mowa o dębie, to może powinien ronić żołędki? 

P. S. 3

Aaaa, już wiem, wtedy nie można byłoby zażartować szyszkowym dziadkiem :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

A w czym szypułkowy dziadek gorszy od szyszkowego? Oprócz nicka kolegi z portalu?

Babska logika rządzi!

Ja tam zawieszenie niewiary zrzuciłem na karb przyjęcia konwencji realizmu magicznego. Człowiek-drzewo był traktowany bardziej jak ciapak wśród narodowców niż kosmita wśród ludzi. Nawet jeśli niektórzy nie widzą różnicy. :p

No tak, rozumiem o co Ci chodzi. W końcu w Mytrixowym świecie naturalne było istnienie wiedźmy, zdecydowanie potężniejszej, niż te, znane z naszej rzeczywistości. Drzewołak był więc dziwnym odmieńcem, a nie ewenementem, przeczącym naturze wszechświata… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ciekawe dyskusje toczycie :-)

 

thargonie, cieszę się z pozytywnego odbioru tekstu. Co do zawieszenia niewiary, rozumiem gdzie tkwi szkopuł. Można było tego częściowo uniknąć odcięciem się Jacka i jego Matki od bezskutecznych lekarzy, gdzieś tam w połowie tekstu.

A co do reszty, no to zareagowali agresją zamiast sprawę naglaśniać, może bali się o reputację miasteczka, nie chcieli rozgłosu. Lekarz mógł nie chcieć kompromitacji z powodu braku skuteczności. Znaleźli pretekst, i poszedł drzewołak na przysłowiowy stos.

Czemu szyszka pytasz? Bo w głowie pojawił mi się taki pomysł i tak już zostało. Spodobało mi się sformułowanie "uroniłem szyszkę". A że klątwa idealna nie była, to się różne gatunki drzew załapały :-)

 

 

Kurde, z tymi etykietami, baśń połączona z rzeczywistością, realizm magiczny, paranormal romance, a ja chciałem napisać coś subtelnie fantastycznego :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za pozostawienie śladu :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przyjemny tekst. Wątek akceptacji, pogardy dla chorego chłopca i rodząca się nić porozumienia z Zosią wyszły emocjonalnie i dla mnie przekonująco. Faktycznie motyw zielarki dużo mi zdradził, ale nie wszystko ;)

Generalnie emocje stanowią treść tego tekstu i moim zdaniem dobrze je prezentujesz, nawet jeśli opierasz je na typowych motywach.

Na plus także zakończenie, tkliwe, ale zarazem będące logiczną konkluzją całej opowieści.

Podsumowując: ładny i emocjonalny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałem z przyjemnością. Lubię takie klimaty, trochę bajkowe, trochę odjechane, ze swobodną, by nie powiedzieć nonszalancką kreacją. Nie przeszkadza mi, że ten świat po prostu jest, jaki jest. Nie pcham się tam ze szkiełkiem i okiem, tylko cieszę, że oboje z autorem pozwalamy sobie na lekki odlot. Bo świat w fantastyce nie musi być logiczny, o ile jest wewnętrznie spójny i konsekwentny. A tutaj czuję tę konsekwencję, zarówno na poziomie fabuły jak i odpowiadającej jej formy i klimatu. Zastanawianie się, czemu nikogo nie dziwi człowiek-drzewo jest jak próba wyjaśniania fenomenu kota z Cheshire za pomocą podręcznika fizjologii kręgowców.

Przy poprzednim Twoim opowiadaniu zastanawiałem się, ile zawdzięczało ono becie. Teraz pokazałeś coś zupełnie surowego, tylko Twojego. Jest dobrze. Szczególnie chciałbym pochwalić za konsekwentną, przemyślaną, ogarniętą z góry kompozycję – bo z tym w przeszłości było różnie. Chwyt z krótkimi rozdziałami sprawdza się, jeśli chodzi o przyjemność i lekkość lektury, ale odbiera tekstowi szanse na epickość. Czyli: łatwiej o komentarze i bibliotekę, trudniej o piórko ;) Jeżeli mierzysz w to ostatnie, popracuj jeszcze nad psychologią postaci i śmielej buduj zdania (to z ukrytym cytatem z Leśmiana bardzo mi przypadło do gustu).

świat w fantastyce nie musi być logiczny, o ile jest wewnętrznie spójny i konsekwentny.

Hmmm. A jeśli jest wewnętrznie spójny i konsekwentny, to nie jest tym samym logiczny?

Babska logika rządzi!

Wrócę do “Alicji w krainie czarów”. Jest logiczna?

Na swój sposób. Wypicie jakiegoś napoju powiększa, innego pomniejsza. A że kot może się uśmiechać nawet po zniknięciu… Ale coś jest w tym argumencie – “Alicja” nigdy mi się zbytnio nie podobała.

Babska logika rządzi!

Bo tego się nie da dużo czytać. Ale raz na jakiś czas warto. Żeby się zresetować i uwolnić wyobraźnię. Co ma zresztą analogię w innych aspektach życia (zabawne, że wspomniałaś o napojach, ja tam pamiętam ciastka) ;)

Zdaje się, że to była buteleczka z płynem i ciastko. W każdym razie – zażywało się doustnie. ;-)

Babska logika rządzi!

Chwyt z krótkimi rozdziałami sprawdza się, jeśli chodzi o przyjemność i lekkość lektury, ale odbiera tekstowi szanse na epickość. Czyli: łatwiej o komentarze i bibliotekę, trudniej o piórko ;)

Mhm, bo piórko zarezerwowane jest wyłącznie dla podniosłych kobył, w których najlepiej jak do końca nawet nie wiadomo, o co chodzi. Pisać komercyjnie też trzeba umieć.

NigdzieCzłowieku, dzięki za komentarz! Cieszę się, że całość domknęła się w emocjonalny koncert fajerwerków. O to chodziło :)

 

Coboldzie, przeczytałeś z przyjemnością – więc podstawowy cel osiągnięty! Co do zastanawiania się czemu człowiek drzewo nie budził sensacji, tu myślimy podobnie. Tu fantastyka iesza się z fantazją i trzeba pozwolić sobie płynąć z ich nurtem, a nie w górę rzeki, by cieszyć się tekstem.

Krótkie rozdziały – od kąd zobaczyłem, że tak można…No nie wynika to z leniwości, ale dpowiada mi taki styl pisania. Można dużo treści przekazać w niewielu słowach, często krótka scenka jest symboliczna, a do tego, sporo informacji można zawrzeć pomiędzy rozdziałami, zupełnie tak jak w poezji robi się to między wersami. No i łatwiej o lekkość czytania dla czytelnika. A to miało być lekkie opowiadanie.

Jak porwę się na coś ciężkiego, dłuższego, z aspircjami do epickości, pewnie zarzucę te krótkie rozdziały, na rzecz zabawy słowem, słowotrysków itd. :)

 

Finklo, Coboldzie, a ja chyba nigdy na poważnie za Alicję się nie zabrałem. Albo nie pamiętam.

 

Jasnostrony, sojuszniku! Często stajesz w mojej obronie, zastanawiam się kto cię opłaca?  :>

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Zgadzam się z Jasną Stroną, od razu na język przychodzi kilka przykładów, ale nie będę wkładał kija w mrowisko. Wrócę tu jeszcze.

Ej, chłopaki, łatwo tak pisać, ale to czysty populizm. Pokażcie mi, kiedy ostatnio zabawne opowiadanie dostało piórko. Jedyne, co mi przychodzi na myśl to “Bohater przed wielkie B”, ale to był tekst właśnie bardziej epicki w formie.

Mytrix ma swoje charakterystyczne poczucie humoru, inteligentną figlarność, wplata cytaty z tekstów alternatywnych zespołów – i to wszystko jest bardzo fajne i bardzo Jego. Jeśli jednak dodamy do tego te krótkie rozdziały, a może przede wszystkim ich zabawne tytuły, to choćby opisywał największą tragedię (a ta opowieść jest przecież tragiczna) to czytelnik cały czas się uśmiecha i szlag trafia katharsis.

Żeby było jasne: chcę czytać też takie teksty. Dla przyjemności i odpoczynku. Ale jako współszafarz piórek próbuję wskazać Mytrixowi, co mógłby zrobić, gdyby czasem chciał napisać opowiadanie piórkowe. Jeśli się ze mną nie zgadzacie, to wątek nominacji jest przecież otwarty.

A bo ostatnio Loża coś sponurzała i woli głosować na smęty.

Tylko wszyscy marudzą, że uśmiech czytelnika trudniej wywołać niż strach, ale żeby docenić, to już nie ma komu.

Babska logika rządzi!

Bo to prawda, napisać opowiadanie, które daje uśmiech i zarazem zwala z nóg, jest najtrudniej.

A czemu upierasz się przy zwalaniu? (U)śmiech nie jest wartością sam w sobie?

Babska logika rządzi!

Nie miałem na myśli komedii, też uważam, że komedia ma trudniej, by zostać wyróżniona, także u mnie. Myślałem raczej o tych

w których najlepiej jak do końca nawet nie wiadomo, o co chodzi.

Dodałbym, czym bardziej, tym lepiej.

Mnie uśmiechało, zwalało i skłoniło do smutku jednocześnie "K 08/15" choć to 3 tomiki książki, a nie opowiadanie, to jestem wdzięczny historykowi za tę lekturę.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Lekkie, zabawne utwory z reguły mają pod górę, co nieustannie mnie dziwi. Abstrahując od literatury, ze świecą można szukać komedii nominowanych do Oscara, że o nagrodzonych nie wspomnę.

I nawiązując do Darcona nawiązującego do mnie (:p) to cenię sobie jasność przekazu – gdy opowiadanie porusza, gdy nie potrzeba do satysfakcji znajomości piętnastu odniesień i nawiązań. To powinna być wartość dodana, smaczek, a nie danie główne.

w których najlepiej jak do końca nawet nie wiadomo, o co chodzi.

Jednym z powodów, dla których wsiąkłem w portal, jest to, że tutaj ceni się normalne opowiadania, co pozostaje w miłej opozycji do zawartości wielu periodyków drukowanych. W tym roku Loża przyznała 17 piórek i wydaje mi się, że w co najwyżej dwóch przypadkach (Cerlega i Skonecznego) można mówić o tekstach z nieoczywistymi (bo przecież jednak nie niejasnymi) zakończeniami. Tekstu niezrozumiałego od początku do końca nie kojarzę.

Realistycznno bajkowy tekst. Krótkie rozdziały wydały mi się… czasem za krótkie. Ale to nic ważnego. Lekkie i przyjemne opowiadanie, w którym nikt nie umiera – to na duży plus. Trochę szkoda, że nie dałeś poznać, co stało się z ojcem, bo to bardzo zaciekawiło. Ogólnie jestem kontent z lektury. 

 

Ciao!

Jak nikt nie umiera, jak chłopaka siekierami zarąbali, bo innemu łeb rozbił?

Babska logika rządzi!

No tak, tak. Przecież on tam padł. 

Blackburn, nikt nie umiera? :D Ja tam dwie śmierci widziałem, zaginionego ojca, sierotę. Ale skoro jesteś kontent z lektury to nie będę się wykłucać ;-) Co wyście się wszyscy na tego ojca uparli, jak zniknął to zniknął! Nie ma! ^^

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ale ojciec mógł nie umrzeć? Mógł! Poszedł w kapciach wyrzucić śmieci i miasto las go wciągnął. Takie rzeczy się zdarzają. A sierotę zasadzili w lesie i żyje. ;P

Ale chyba zasadzili poszyszkowego klona? Bo nawet nie potomka, nie zauważyłem żeby doszło do zapylenia. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

A masz jeszcze jakieś wyjaśnienie na tego agresywnego chłopaka rzuconego o ścianę? ;-)

Babska logika rządzi!

Aj tam, bójek i rozciętych głów to szkolne korytarze „widziały” mnóstwo. Tylko stracił przytomność. ;)

 

Też się trzymam wersji zasadzenia klona. Magia interpretacji. 

Hmmm. Skoro leżał w kałuży krwi, a jego kumple woleli ścigać drzewo, zamiast reanimować ziomka, to doszłam do wniosku, że chłopak nie żyje.

Babska logika rządzi!

Finklo, i ja też tak myślałem, ale autor też może się mylić :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Co wyście się wszyscy na tego ojca uparli

Bo to jest ciekawy, a porzucony przez autora wątek… Wiedźma wiedźmą, ale masz taki zbieg okoliczności, że jeden facet robi w odstępie paru dni/tygodni dzieci dwu kobietom i jedno z nich cierpi na rzadką chorobę, wymagającą interwencji wiedźmy, a drugie jest dzieckiem tejże wiedźmy. Wyjaśnienia są dwa: jedno pesymistyczne, drugie optymistyczne, ale puszczone:

1) (złe) autorowi tak było wygodnie

2) (potencjalnie dobre) coś w tym jest

In dubio pro reo przyjmujemy wersję drugą, ale chcemy wiedzieć więcej. Wot, dlaczego żeśmy się na ojca uwzięli (a w każdym razie ja) ;)

http://altronapoleone.home.blog

Może i bym o tym ojcu coś napisał, ale nie mogłem się zdecydować na jedną wersję wydarzeń.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Podobało mi się i nie podobało, Mytrixie.

Zacznę od plusów. Bardzo ciekawy pomysł, któremu ładnie nadałeś treść i znaczenie. To naprawdę trzyma się kupy, ba, czyta się z przyjemnością. Pewnie dlatego, że lekko jest napisane. Postacie są wyraziste, charakterystyczne i przede wszystkim łatwo rozpoznawalne, to duży plus. Prawie, jak w bajce. :) I tu pozwolę sobie na małą dygresję, coś, co połączy plusy i minusy. Mógłbyś pisać bajki, a nie każde może, trzeba czuć to “coś”. W bajkach mógłbyś używać motywów, które w tym opowiadaniu są dla mnie minusem.

Chyba zbyt długo przyglądałeś się Zielonym przywiązanym do drzew w Puszczy Białowieskiej. Często najgłośniej protestują Ci z wielkich miast, którzy o puszczy wiedzą najmniej. Zmierzam do nieszczęsnych drwali, z których zrobiłeś katów. Oj dostałbyś od niejednego trzonkiem po dupie. :) To mi się nie podobało. I ten Bogdan z siekierą na dziecko… To dobre do bajek właśnie.

Prawie położył opowiadanie wstęp. Sam masz trójkę dzieci, w taki sposób nie mówi lekarz do pacjentki. Nawet na pierwszej wizycie, a co dopiero po długim leczeniu.

Nie zmienia to faktu, że oprócz dwóch potknięć, to bardzo udane opowiadanie. Mało takich na portalu, a jak bardzo lubię takie klimaty.

 

Darconie,

 

Miało być właśnie w taki sposób, po części baśniowo po części zwyczajnie. Dlatego są tu motywy baśniowe. Może ci to nir odpowiadać, ale ciężko mi uznać coś zamierzonego za potknięcie.

 

To że z drwali zrobiłem katów? To właśnie taki zabarwionybaśniowo motyw mamy tych dobrych i tych złych. Osobiście nic nie mam ani do drwali ani do puszczy. W tym konkretnym miasteczku drwale utworzyli sobie chamską społeczność i co ja na to mogę poradzić? Ale nawet jeśli, to ojciec Jacka, też drwal, nie był wcale złym człowiekiem – poza tym że miał dwie kobiety.

Ale w jaki sposób Darconie, nie mówi lekarz do pacjentki? Bo mnie, po osobistych doświadczeniach serio nic już nie zdziwi jeśli chodzi o lekarzy i pacjentki. Naprawdę nic, ani w stronę naprawdę miłych lekarzy, ani na tyle starych, że przy każdej wizycie ciężarnej pielęgniarka musi im powiedzieć o co chodzi bo już nie pamiętają, ani chamów totalnych też nie brakuje. Zresztą cham, który chociaż wie co robi i tak jest spoko. Są i tacy co wyglądają jakby się pacjenta bali, przygarbieni i śmieszni.

;-)

Dzięki, że mimo wszystko opko się podobało.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Jeśli to zamierzone, to rzeczywiście nie jest to potknięcie w Twojej ocenie. W mojej jest, trudno połączyć baśń z “czymś zwyczajnym”. Nawet Królowa Śniegu zamrażała swoich wrogów, którzy na końcu odzyskiwali życie. Wilk połykał babcie, a na końcu wychodziła ona z tego bez szwanku. Bieganie z siekierą i zabicie chłopca na placu pełnym dorosłych i dzieci, to nie to samo. Nie można klimatycznie, baśniowo, zgwałcić, ani zabić. Są u Ciebie elementy baśni, ale sumarycznie, niewłaściwie wykorzystane. W tym widzę potknięcie.

Pozdrawiam.

A co z antybajką? ;>

I w oryginalnych Grimmach też happyendu nie było.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Prawda, widzisz, tak się czepiam, bo chciałbym nominować opowiadanie do piórka i pal szewc tego doktora, ale antagonista nie jest nawet cieniem protagonisty. Co nie zmienia faktu, że i tak mi się podobało, ale mogło bardziej. ;)

Nie można klimatycznie, baśniowo, zgwałcić, ani zabić.

W tradycyjnych baśniach jest dużo przemocy, śmierci i zła, a happy endy wcale nie są żelazną zasadą. Nie tylko u Grimmów, u Andersena postacie też często umierają na koniec, w baśniach staroangielskich, ale także różnych innych baśniach i podaniach regionalnych też różnie z tym bywa. A tryumf dobra nad złem nie musi mieć dosłownego wymiaru i często towarzyszy mu wysoka cena.

 

Tu może happyendu nie ma, ale jakaś część Jacka żyje dalej ;-)

It's ok not to.

Jak nie masz pewności to nie nominuj, simple :-)

Jakby miało być nominowane to już ktoś by się pokusił. A ja parcia wcale nie mam. Ot wezmę i napiszę coś lepszego, a co mi tam, kto mi zabroni ;>

 

O oo o, pierożek dobrze prawi :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Czy czwarty komentarz będzie już “nie w tonie”? Jednocześnie jego brak, może być ignorancją.? ;)

Dogs, Mytrixie. Nie chodzi o to czy ginie, tylko jak.

 

Ps. Z piórkiem to prawda, bardzo mnie cieszy, że nie betowałeś. Ostatnio zbyt dużo takich opowiadań na portalu.

Darconie, a jeśli kiedyś zapragniesz wydać książkę i nawet znajdziesz wydawnictwo chętne to uczynić, też zabronisz korektorowi i redaktorowi robić swoją robotę?

Jasny, ten temat już z Darconem wałkowaliśmy kiedyś, ma swoje poglądy na temat betowanie-piórko i wątpie, czy go przekonasz :-)

Tak jak cobold nie nominuje tego co sam betował.

 

A z betą bywa różnie – czasem to tylko opinia i korekta, innym razem bardziej w stronę współtworzenia. Ja jestem zwolennikiem betowania, by podać czytelnikom tekst jak najlepszej jakości, już od pierwszego czytania. Ale czasem wrzucam coś surowego, co by nie popaść w samozachwyt :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Za betę nie uznaję rzucenia komuś tekstu z hasłem: co mam przerobić, żeby dało się to czytać, a najlepiej żeby dostało piórko. Raczej beta to opinia co gra, a co nie, wyciągnięcie wniosków i mielenie tekstu dalej. Z tego co wiem, tak wygląda praca z redaktorem przy publikacji. Trzeba być chyba jakimś Pynchonem, żeby postawić wydawnictwu warunek “żadnej redakcji!”, a ona by na to poszła.

Podobno Stiller zabraniał korektorkom dotykania swoich gazetowych felietonów. Ale w książkach prosił o nadsyłanie znalezionych błędów, więc to niezupełnie tak, że był zamknięty na krytykę.

Babska logika rządzi!

Raczej beta to opinia co gra, a co nie, wyciągnięcie wniosków i mielenie tekstu dalej.

To Twoja subiektywna opinia. Jeśli widzę opko po becie, które ma 40k znaków i setkę komentarzy, to nie jest dla mnie już tylko opinia.

Nikomu w wydawnictwie niczego nie będę zabraniał. Korekta, to nie to samo, co redakcja, a książka, która miałaby tysiąc (w przeliczeniu do powyższego) redakcyjnych uwag (co z tego, że z tego tysiąca połowa, to Twoje odpowiedzi), byłaby nadal Twoją książką?

 

Dogs, Mytrixie. Nie chodzi o to czy ginie, tylko jak.

Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem, ale jeśli chodzi o okrucieństwo, to nie jest ono obce baśniom. Nie mam teraz dostępu do swojej biblioteczki, więc konkretnymi tytułami nie rzucę, ale przemoc i zło jest przedstawiane często w dość obrazowy sposób. To animowane adaptacje baśni w dużym stopniu zmieniły wymowę (i często też treść) oryginalnych tekstów.

 

Co do bety – ilość komentarzy nie musi się przekładać na ilość komentarzy merytorycznych i liczbę zmian. Tyle tylko, że zwyczajnie nie sposób to stwierdzić, nie mając wglądu w komentarze. Dlatego myślę, że beta może i znacznie tekstowi pomóc, ale może również zaszkodzić.

 

It's ok not to.

Polecam spróbować pobetować jakiś tekst i sprawdzić, czy faktycznie każdy komentarz to góra uwag redakcyjnych, ingerujących od fabuły po warsztat, na co autor odpowiada: dajcie więcej!

Uwag może być i milion, ale nikt nikogo nie zmusza do wprowadzania choćby jednej poprawki.

Nie, dziękuję. I to nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Ja, kiedy już zdarzy mi się betować, ciurkam po kilka literówek i przecinków w komentarzu. Jeśli za każdym razem autor entuzjastycznie dziękuje, a potem melduje, że poprawił, to zrobi się hektar komciów bez żadnej istotnej ingerencji w tekst.

Kiedy z Marasem skracaliśmy jego konkursowy tekst, a pół portalu nam kibicowało, też komciów było mnóstwo. Bo ja kopiowałam akapit czy dwa, wykreślałam z niego kilka słów i publikowałam komcia. Maras wprowadzał poprawki i czasami coś odpowiadał, a ja strzygłam następny kawałek. Wyszło mnóstwo komentarzy, żeby pozbyć się tysiąca czy iluś tam znaków.

Ale z zewnątrz nigdy nie wiesz, co dzieje się w środku. A jeśli do betowania zabierze się kilka gaduł, jak zaczną między sobą dyskutować, czy w tym miejscu przecinek jest obowiązkowy czy zabroniony…

Babska logika rządzi!

To mam dla Was złotą radę, Finklo. Nie poprawiajcie, nie piszcie setek komciów, oszczędzicie sobie wzajemnie czas. Po publikacji przyjdzie Reg i zrobi to w jednym, lepiej.

Jasne, zwal wszystko na Reg. Bo Ona uwielbia wprowadzać pierdylion poprawek do każdego tekstu. Inni czytelnicy też będą zachwyceni literówkami i ortografami.

Babska logika rządzi!

Po pierwsze czas i pracę reg też należy szanować. Gdy ma wiele do wylapania sama przyznaje, że nie jest w stanie skupić się na fabule i czerpać przyjemności z tekstu.

Po drugie, reg. też nie łapie wszystkiego, w szczegółowe przecinki też się nie bawi i nie jest nieomylna. Bardzo cenię i szanuję jej pracę, ale betowania nie zastąpi.

Betując autro może oddać się bardziej szczegółowym dyskusjom niż po publikacji i przy okazji wiele się nauczyć.

A co do piórek, to w zasadzie nagradzane jest opowiadanie, a nie autor. Czemu więc nie podać czegoś pysznego, choćby i ktoś miał pomagać, tym bardziej, że jawne jest to, że pomagał. Mogę prywatnie pobetować z funem i coboldem i się do tego nie przyznać.

 

Koniec końców jesteśmy amatorami, nie mamy 8 płatnych godzin dziennie na pisanie. A jak komuś nie pasuje betowanie tekstu to jego sprawa. Parcia na piórka też nie ma, bo nie są czymś nadzwyczajnym i oszałamiającym.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nie poprawiajcie, nie piszcie setek komciów, oszczędzicie sobie wzajemnie czas. Po publikacji przyjdzie Reg i zrobi to w jednym, lepiej.

Niezmiernie mi miło, Darconie, że doceniasz moje łapanki, ale jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że chyba marzy Ci się, abym wyzionęła ducha. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, że lubi, skoro robi to od lat, opowiadanie po opowiadaniu, robiąc to za darmo. Chyba, że ktoś ją do tego zmusza? Wyzionąć ducha przecież nie zamierza.

Betowanie zawsze ma tylko plusy, stawia przed tymi, którzy nie betują, zawsze. I nie piszcie mi tu pierdół typu “to tylko przecinki, uwag można nie wprowadzać, beta może zaszkodzić”. Tak, jak ktoś brał by Finklę, Funa albo Cobolda do bety po to, żeby mu zepsuł opowiadanie albo poprawił przecinki…

To nieudolna próba umniejszenia czyjeś pomocy w Waszej pracy, tekście. Czasem większej, czasem mniejszej. Dalszy brak odpowiedzi proszę nie traktować jako impertynencki. Wyczerpałem po prostu temat.

 

Ps. Mytrixie. Możesz robić w życiu gorsze rzeczy i się nie przyznać. To ma mnie przekonać, czy zachęcić?

 

Dużo zależy od tego, jak autor betę wykorzysta. Można się sporo nauczyć i w kolejnych opowiadaniach stosować nowo poznane rzeczy. Właściwie to po co wynajdować samemu koło na nowo? Ktoś nam pokaże, że to już wynaleziono i dobrze, bo lepiej poznać wynalazki, które już są i wtedy tworzyć następne.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ależ ja nie neguję bety, Mytrixie. To bardzo dobra rzecz. Jeśli dobrze pamiętasz, neguję nominację do piórek i ich tajność. Skoro są takie dobre, dlaczego ma korzystać z tej dobroci tylko autor? Dlaczego nie podzielić się z innymi taką wiedzą i uwagami.

I nawet gdyby pozwolić startować im do piórka, jestem ciekawy, ile z nich byłoby nadal nominowanych, gdyby okazało się, że mają “pierdylion błędów, literówek i ortografy”. Dlaczego sprzątać to po cichu? By się przed resztą wybielić? Nie widzę innego wytłumaczenia.

Za błąd ortograficzny nie klikasz nawet do biblioteki Finklo, sama dyskryminujesz tych, którzy nie bętują, przed tymi, którzy betują. Nie wiesz przecież, ile takich błędów było w becie. Tłumaczenie, że czytelnikowi podajemy “porządny tekst” to żaden argument. Tu nie ma czytelników, a opowiadanie nie idzie do wydania, tu są w większości pisarze, którzy się uczą.

Portal nie przewiduje opcji jawnej bety, a betowanie po opublikowaniu będzie wiązać się z wtrącaniem się innych osób itd.

Z tym klikaniem do biblioteki, np. reg. klika gdy usterki zostaną poprawione, choćby wcześniej było ich dużo.

 

Jest sens w tym co piszesz Darconie, ale po co utrudniać sobie życie? Jeśli autor pisze tylko rękoma innych, to sam sobie szkodzi. Bo jak coś później wyśle do redakcji to zostanie odrzucony.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Darconie,

nie mam zielonego pojęcia jak na podstawie powyższej dyskusji doszedłeś do wniosku, że argumenty “za” betą to

nieudolna próba umniejszenia czyjeś pomocy w Waszej pracy, tekście.

Ale po tym, jak rzuciłeś tym oskarżeniem, jednocześnie sprowadzając argumenty drugiej (?) strony do pierdół, cytując w dodatku wybiórczo fragmenty wypowiedzi, i stwierdziłeś, że kończysz dyskusję, odechciało mi się “rozmawiać” :-(.

I pomijam już fakt, że Twoja powyższa wypowiedź sugeruje, że dyskusja toczyła się na zupełnie inny temat. Szkoda, że nie raczyłeś o tym poinformować rozmówców…

It's ok not to.

Zaraz się na wiaderka i łopatki pobijecie.

Wiadomo, że to jest portal – większe społeczniaki mają większy ruch na betach. Ale beta to cwaniactwo, piękne i (na początku "kariery") szalenie użyteczne, ale cwaniactwo. Bez niej część tekstów nie miałaby szans ani na piórko, ani na bibliotekę. To jednak piaskownica i w pewnym momencie powinna przestać być użyteczna. Trza wydorośleć – jeśli z pisania amatorskiego chce się wejść na poziom pół-amatora. No bo co to za autor, który nie jest tyle świadomym swojego tekstu i pomysłu, że potrzebuje słuchać "co jest nie tak" i "co powinienem zmienić"? To ostatnie jest zresztą najgorsze – nie mieć kręgosłupa i jak plastelina dopasowywać się do gustów czytelników.

Wiadomo, że na becie idźie szlifierka, ale cały portal jest szlifierką. To nie jest i nigdy nie będzie (nawet się nie oszukujcie) miejsce chwały (jak wydruk na papierze – choć i to bywa wątpliwe).

Ale Draconowi chodzi o to, czy tekst ukryty za tajną betą powinien zasługiwać na piórko? Zgodzę się z nim, że nie. Bo:

– pierwotny pomysł na tekst potrafi się rozmyć i często zostaje dopasowany pod uwagi, czyli "mojsze" upodobania betujących,

– resztę czytelników omija droga autora przez poprawki (nie widać ścieżki do biblio/piórka).

Piórko to taka nagroda społeczności, ale to nadal suma upodobań jej wybrańców. Pewien znak jakości. A beta potrafi być niejawnym procesem, który ma przybliżyć początkowy tekst autora do smaków i gustów tejże grupy. Ale – co dla ludzi, to dla ludzi. Poprowadzona z głową ma same zalety. Jak jednak mówiłem – w pewnym momencie trzeba z niej wydorośleć.

 

PS. Mytrix, jestem w połowie. Czytam na raty, ale czasu mało. :(

Dogs,

jeśli dotknęły Cię moje słowa, to przepraszam i szybko mówię, co miałem na myśli. I tak, cytowałem wybiórczo, argumenty. Gdybym mówił, że wszystko co mówicie, to pierdoły, to rzeczywiście dyskusja ze mną nie miałaby sensu. A słowa były surowe, bo argumenty, które próbujecie wynosić na piedestał, niewiele tak naprawdę znaczną. Już tłumaczę:

– beta może zaszkodzić? W ilu przypadkach na 100 na tym portalu to się stało? Ktoś zna chociaż jeden?

– uwag można nie wprowadzać? Ilu autorów nie wprowadziło żadnych uwag po becie? Jest choć jeden taki?

– Finkla mówi o pierdylionie błędów w becie, a uwala opowiadanie bez bety po jednym, gdzie tu konsekwencja?

I to miałem na myśli, mówiąc o pierdołach, próbujecie wyciągać argumenty, których tak naprawdę nie ma.

Może i parcia na piórko nie masz, Mytrixie, pewnie nie mają go inni, ale nie pamiętam, aby zdarzyło się na portalu, że ktoś wycofał dobrowolnie swoje opowiadanie z głosowania na piórko lub dobrowolnie z piórka zrezygnował. Czyli dla każdego jest ważne. A beta znacznie przybliża do tego piórka.

 

Z Waszych argumentów wynika, że beta daje niewielki wpływ na całość opowiadania, więc w niewielkim stopniu wpływa na piórko. Moje zdanie jest odwrotne, beta znacznie przybliża autora do piórka, patrząc na opowiadanie przed i po.

Dyskusja, dyskusją, ciekawa nie powiem, a każdy i tak postąpi tak jak uzna za słuszne :-)

 

stn, bez ciśnienia, mi też czasu gęsto brakuje, czasem uda się coś przeczytać, a czasem nie ]:->

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Darconie,

co prawda mogę mówić tylko za siebie, ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek wynosił tu jakieś argumenty na piedestał.

I tak, uważam, że beta może zaszkodzić. Nie pod kątem warsztatowym/ korekty – tu może jedynie pomóc, ale pod kątem fabularnym. Jeśli autor jest “niewyrobiony”, niepewny, a betaczytacze przekonujący, to może się skończyć na tekście napisanym pod czyjeś dyktando. Co według mnie nigdy nie służy ani tekstowi, ani autorowi. Brałam udział w becie, w której osoba betująca dość mocno forsowała swoje zdanie właśnie pod kątem fabularnym, i uważam, że poprawki wprowadzone w tekście zamiast pomóc zaszkodziły (oczywiście moje “uważam” jest subiektywne, ale od subiektywizmu nie da się tutaj uciec).

Co do wprowadzania/ niewprowadzania uwag/sugestii – nie rozumiem, w jaki sposób skorzystanie bądź nieskorzystanie z uwag umniejsza ich wartość oraz wkład betaczytacza.

 

Z Waszych argumentów wynika, że beta daje niewielki wpływ na całość opowiadania, więc w niewielkim stopniu wpływa na piórko.

Jak dla mnie nie wynika – dyskusja dotyczyła bety jako takiej, a nie jej wpływu na piórko. Też uważam, że beta zwiększa szanse tekstu na dostanie się do biblioteki i otrzymanie piórka. Ale musisz wziąć też pod uwagę, że jest dostępna dla wszystkich, a nie tylko wybranych (choć aktywni użytkownicy mają szansę na większą ilość betaczytaczy). W jakimś wątku kiedyś pytałam, czy nie ma możliwości wprowadzenia opcji wyświetlania komentarzy z bety dla wszystkich zależnie od decyzji autora – niestety technicznie jest to nie do zrealizowania. A obowiązkowo jawna beta nie do końca mnie przekonuje.

It's ok not to.

Ilu autorów nie wprowadziło żadnych uwag po becie? Jest choć jeden taki?

Kłaniam się.

 

nie pamiętam, aby zdarzyło się na portalu, że ktoś wycofał dobrowolnie swoje opowiadanie z głosowania na piórko lub dobrowolnie z piórka zrezygnował.

Był i taki ancymon.

 

Nie widzę większej różnicy między wskazaniem: tu masz ortograf, a: tu masz dłużyznę/zbędną postać/niejasny motyw/infodump. Wszyscy wiemy jak trudno we własnym tekście znaleźć wszystkie usterki. Choć o ile poprawienie ortografa jest obligatoryjne, tak z poprawką fabularną wcale nie trzeba się zgadzać. Beta to dyskusja. I jasne, jak ktoś narzuca własną wizję tekstu, jak mówi Dogs, to ja bym podziękował takiemu komuś bardzo szybko. Trzeba być kompletną świeżynką, by czegoś takiego nie zauważyć, ale umówmy się, że świeżynki rzadko kiedy prezentują poziom piórkowy – dlatego są kierowane na betę.

Natomiast fakt, czy poprawki powstały w czasie produkcji, czy postprodukcji naprawdę w żaden sposób mnie nie interesuje. Jeśli efekt mi się spodoba, to klikam, jeśli zachwyci – nominuję. Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, stąd moim zdaniem zdrowa presja by wystawić w poczekalni jak najbardziej wyszlifowany produkt.

 

Korekta, to nie to samo, co redakcja, a książka, która miałaby tysiąc (w przeliczeniu do powyższego) redakcyjnych uwag (co z tego, że z tego tysiąca połowa, to Twoje odpowiedzi), byłaby nadal Twoją książką?

Tak. Nikt za mnie tych uwag nie wprowadzi i sam decyduję, które idee są warte zaimplementowania, które przerodzą się w zupełnie nowe pomysły, a z którymi się nie zgadzam i uważam za zbędne. Tak jak redaktor zjadł zęby przy wydawaniu książek, tak uważam za żaden wstyd zapytać o opinię kogoś, kto ma pióropusz na profilu i zewnętrzne publikacje. Bo za ładne oczy tych sukcesów nie odniósł.

Piórka zgarniają też opowiadania publikowane wcześniej w zinach i magazynach. Czyli po edycji, korekcie i redakcji. I co z nimi zrobisz, STN? Zabronisz? Każde opowiadanie i każda powieść przechodzi taki proces przed publikacją. Każda. Polecam książkę "Jak napisać świetną powieść" Alberta Zuckermana, agenta m.in. Kena Folletta, w której opowiada m.in. o swoim wpływie na dzieła tego pisarza.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Za błąd ortograficzny nie klikasz nawet do biblioteki Finklo, sama dyskryminujesz tych, którzy nie bętują, przed tymi, którzy betują. Nie wiesz przecież, ile takich błędów było w becie. Tłumaczenie, że czytelnikowi podajemy “porządny tekst” to żaden argument. Tu nie ma czytelników, a opowiadanie nie idzie do wydania, tu są w większości pisarze, którzy się uczą.

Zacznę od końca. Są czytelnicy. Ja sama czytam teksty, więc się kwalifikuję.

Dla Ciebie to może żaden argument, dla mnie poważny. Przywiązuję dużą wagę do technikaliów. Jeśli autor pokazuje mi byle jak napisany tekst, czuję się olana.

Tak, IMO poważne ortografy (nawet jeden) dyskwalifikują tekst. Kiedy pisałam maturę, trzy byki w wypracowaniu oznaczały, że za rok możesz spróbować ponownie. Od aspirującego pisarza można wymagać więcej niż od maturzysty.

Jeśli ktoś robi błędy, to powinien zdać sobie z tego sprawę najpóźniej po opublikowaniu pierwszych trzech opowiadań. I niech wtedy kombinuje, co zrobić, żeby rozwiązać problem. Edytory podkreślają ewidentne błędy, ale stróżki/ strużki nie wyłapią, pisownia nie z przymiotnikami też je przerasta. Na szczęście autor ma jeszcze do dyspozycji słowniki. Jeśli i to zawiedzie – niech betuje.

Oceniam tekst taki, jaki czytam za pierwszym razem. Jeśli autor dziełka nie dopieścił – jego problem. Jeśli poprosił o pomoc przy dopieszczaniu mnie – to inna sprawa. Wytknę wszystkie błędy, które zauważę. Jeśli był wśród nich choćby jeden ortograf, sama nie kliknę, ale może zrobią to inni.

 

Dla mnie chęć betowania własnego tekstu oznacza świadomość autora, że nie pisze idealnie. Bardzo zdrowe podejście, sądzę. I wiarę, że tekst można poprawić. Jeśli mowa o drobiazgach i ortografach – to jest ona słuszna. Albo autor chce sprawdzić, jak inni zareagują, czy wyłapią niezbędne informacje, czy zrozumieją. Też to doceniam, bo ludzie myślą na różne sposoby, mają odmienne dane na starcie, a biedny twórca zna tylko własny mózg…

 

– pierwotny pomysł na tekst potrafi się rozmyć i często zostaje dopasowany pod uwagi, czyli "mojsze" upodobania betujących,

Jestem gorącym zwolennikiem myślenia, a nie mechanicznego wykonywania rozkazów. Beta to narzędzie i może być wykorzystane na pożytek społeczeństwa albo na stratę. Jak strażacka siekiera w opowiadaniu na górze. OK, z uwagami typu “pisze się brzuch, a nie bżóh” na ogół nie ma co dyskutować. Ale z “nie rozumiem motywacji X” już można. I autor albo dopisze akapit wyjaśniający motywację, albo nie. Grunt, żeby wiedział, że betujący pokazuje swoje problemy z tekstem, ale nie może ich rozwiązać.

Znaj swoje słabości i mocne strony. Wykorzystaj betę, żeby pozbyć się pierwszych, i broń tych drugich.

– resztę czytelników omija droga autora przez poprawki (nie widać ścieżki do biblio/piórka).

Gdyby ta reszta czytelników z takim zainteresowaniem śledziła ścieżki przez poprawki, komentarze Reg zamykałyby się w jednym akapicie.

Uwagi podczas bety bywają ostrzejsze niż przy normalnym komentowaniu. Nie każdy może chcieć przechodzić przez to publicznie. No i, jak już raz się tekst opublikowało, to niektórzy czytelnicy poznali się z pierwotną wersją i drugiej nie przeczytają. Przyjdzie wredna Finkla i uwali z powodu ortografa.

Babska logika rządzi!

Tak, IMO poważne ortografy (nawet jeden) dyskwalifikują tekst. Kiedy pisałam maturę, trzy byki w wypracowaniu oznaczały, że za rok możesz spróbować ponownie. Od aspirującego pisarza można wymagać więcej niż od maturzysty.

To żaden argument, Finklo, żaden. Te same matury musiałaś pisać samodzielnie, bez pomocy bety.

No właśnie.

To wyjaśnienie, czemu nie klikam tekstów z ortografami. Dlaczego uważasz, że to żaden argument?

Babska logika rządzi!

Bo sama betujesz i nominujesz betowane teksty, a wskazujesz maturę, jako odniesienie. Dopuszczasz coś, co na maturach nie jest dopuszczane. Za mój ortograf nie zdawało się matury tak samo, jak za pomaganie przez innych podczas matury wylatywało się z niej. Nie zdawałaś matury w obu przypadkach.

Jesteś więc niekonsekwentna i w ten sposób dyskryminujesz innych.

 

Bibliotekowanie/ nominowanie betowanych przeze mnie tekstów. Powtarzam: oceniam taki tekst, jaki widzę za pierwszym razem. Jeśli betowane opowiadanie już na dzień dobry zasługuje na klika/ nominację, to czemu miałabym je dyskryminować? A jeśli nie zasługuje, to nie ma o czym mówić.

 

Bibliotekowanie/ nominowanie pozostałych tekstów. Mam jakiś tam zestaw kryteriów i warunków, które tekst musi spełnić. Należy do nich w miarę przyzwoite wykonanie. Ortograf przekreśla szanse.

Jeśli ktoś wie, że sadzi ortografy, niech próbuje coś z tym zrobić. Trudno, matury by w mojej szkole nie zdał, ale cały czas ma szanse na Bibliotekę.

 

Betowanie. Literatura to nie szkolne wypracowania – autor powinien mieć możliwość sięgnięcia do źródeł. Niech sprawdza, jak coś się pisze, jak działa jakieś urządzenie, kiedy urodził się dany bohater. Niech pyta innych ludzi, jeśli sam nie może znaleźć odpowiedzi. Ale niech zrobi, co może, żeby końcowy produkt nie przynosił mu wstydu.

Ja też sprawdzam rozmaite rzeczy, także w słowniku ortograficznym. I w wielu innych książkach. Gdybym pisała wyłącznie na podstawie autopsji, wychodziłoby raczej nudno. Bywa, że nie mogę znaleźć jakiejś informacji, na przykład medycznej. Wtedy pytam ludzi w odpowiednim wątku.

Książki, które mam w domu, na ogół zostały przejrzane przez redaktora i korektę i są napisane po polsku (no, chyba że w jakimś innym języku). Na jakimś poziomie podświadomości oczekuję, że tutejsze teksty będą podobnie wygładzone. Ale nie wymagam od amatorów, żeby osiągnęli analogiczny poziom bez wsparcia. Wymagam, żeby zdawali sobie sprawę z własnych niedoskonałości i próbowali je usunąć, zanim pokażą tekst ogółowi, w tym mnie.

Babska logika rządzi!

Mytrixie, to przepiękne opowiadanie! Uroniłam kilka szyszek, żołędzi, kasztanów i bukwi. Chłopiec jest drzewnym opiekunem:), klątwa się nie powiodła bądź drzewa podpowiedziały wiedźmie tę myśl (to moje wishful thinking). 

Jest też takie inne od tych Twoich opek, które czytałam. Ma w sobie magię.

 

Napiszę też, czego mi brakowało. Opowiadanie ma mocny szkielet. Czekałam na dotknięcie, zintensyfikowanie różnicy, czyli inny sposób opisu do lasu, przebywania w nim i inny w świecie ludzi. Czarno-biały, zszarzały do świata ludzkiego i kolorowy do leśnego. Tym barwnym światem byłaby też relacja z Zosią. Ciekawe, czy dałoby radę zróżnicować sposób opisu/zapisu. W jednym więcej zmysłów, w innym minimalnie.

Bardzo mi się podobało:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za dobre słowo Asylum :)

Interpretację pozostawiam dowolną!

 

Pewnie, że można by zróżnicować zapis, podzielić na dwa światy. Mogło by wyjść coś fajnego. Lubię się bawić formą, więc pewnie spróbuję coś takiego napisać. 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nowa Fantastyka