I
Wstał i sięgnął po stojącą na niewielkim stoliku szklankę, wypełnioną czarną substancją przypominającą smołę. Odwrócił się i podszedł do okna, skąd mógł zobaczyć ponury horyzont miasta pogrążonego w mroku nocy. Nagle jeden z węży będących w mieszkaniu wpełzł mu na ramię. Mężczyzna strzepnął go, a ten rąbnął w podłogę i popełzł w kierunku kryjówki pod fotelem. Nieznajomy odszedł.
Szafa trzeszczała. Dwustronne drzwiczki od mebla nosiły na sobie ślady wieloletniego użytkowania. W środku znajdował się zrobiony w wiktoriańskim stylu cylinder. Mężczyzna wyciągnął go i przejechał palcami po brązowym pasku, następnie włożył kapelusz na głowę. Twarz… w zasadzie trudno o niej było coś powiedzieć, bo była ukryta pod gazecianą maską z wyciętymi otworami na oczy. Długi na dwa metry czarny płaszcz opinał go szczelnie, poszerzając barki. Tors zasłoniła brudna koszula, a na nogach miał spodnie ubrudzone węglowym pyłem. Nieznajomy skierował się ku drzwiom, zostawiając w mieszkaniu głuchy dźwięk, spowodowany obitych metalem w środku butów.
***
Dziewiętnastowieczne latarnie gazowe świeciły słabym blaskiem, oświetlając jedną z dzielnic Londynu – Whitechapel. Należała ona do biedniejszych rewirów, gdzie kobiety oddawały swe ciało, sprzedając je bogatszym klientom i dając im to, czego tak pożądali i oczekiwali. Większość budynków nie nadawała się do dalszego użytku. Ulicą kroczyło niewielu mieszkańców, a powozy były tu na porządku dziennym.
Nieznajomy skoczył, opuszczając w ten sposób swój punkt obserwacyjny umieszczony na jednym z budynków i wywołując stłumiony huk. Szedł powoli, jak gdyby nigdy nic. Wiele słyszał, dużo widział, ale wciąż… brakowało mu czegoś. Krwi.
Soczysty, życiodajny napój płynący w żyłach każdego śmiertelnika na ziemi. Była to cenna waluta zwłaszcza dla nieumarłych, którzy się zabijali o nią. Dlaczego…?
Dla pewnego minerału, który listopada czwartego, dnia pamiętnego spadł z nieba w postaci asteroidy w jednej z prowincji położonych na południu kraju, o nazwie West Florence. Ci, którzy znaleźli się w pobliżu, bardzo szybko poznali prawdę drzemiącą w tym minerale… zagładę. Dlatego nie starano się badać znaleziska i szybko odizolowano skażoną część kraju.
Strach… Cierpienie… Śmierć…
Trzy proste słowa potęgowały pragnienie. Apetyt krwi w upiorze dawnych czasów, nieuczciwym dżentelmenie poszukującym zabawy…
W jego uszach rozbrzmiewał śmiech, żałosny jęk wydobywał się z ust panny przeżywającej miłosne igraszki i w końcu…
Betherghasty, swego rodzaju fantomy, przypominały wilka. Wokół nich unosiła się złota poświata, a z ich pysków lała się brązowa piana. Mężczyzna szybko dobył noża, umieszczonego w wykonanej z czarnej skóry pochwie. Sam nóż był średniej wielkości i posiadał ręcznie zdobioną rękojeść, gdzie widniał napis: „Rzeźnik”. Była to adekwatna nazwa do atutów i ostrości broni.
Mężczyzna wcisnął z wysiłkiem ostrze w żebra widma, przekręcając je tak, że stwór zawył głęboko i rozpadł się w pył. Nie był to jednak koniec, bo na jego miejscu pojawił się przywódca watahy z krótką sierścią i oczami z najgłębszych czeluści piekieł.
– No chodź… – rzekł mężczyzna w cylindrze, trzymając ręcznie zdobiony nóż. – No chodź, skurwysynu…
Bestia ruszyła na niego z wściekłością, jakiej dotąd nigdy nie widział. Gryzła niemiłosiernie długo, zmieniając swoje szczęki w arsenał noży i mieczy, mogących szybko doprowadzić do śmierci. Nieznajomy natychmiast przycisnął mocarnym i wielkim cielskiem bestię, wbijając raz po raz ostrze noża pomiędzy żebra i w udo. Nie przynosiło to jednak rezultatu. W pewnym momencie mężczyzna chwycił potwora za łeb, przytrzymał mu pysk i skręcił jego mordę. Zaraz potem ciało rozpadło się w pył.
***
Ciosy zadawane przez mężczyznę były chirurgicznie precyzyjne i szybkie. Zapach krwi zaczerpywany przez jego nozdrza, napędzał go jeszcze bardziej. Patrząca na to wszystko dziewczyna, zaatakowana przez napastnika, krzyknęła i uciekła po pomoc. Mężczyzna w kapeluszu rozpruł brzuch agresora z którego wylały się wszystkie wnętrzności: różowawy ciąg jelit, przypominający żelazny łańcuch, żółta podobna do jesiennego słońca wątroba, karmazynowe serce bijące jeszcze w piersi ofiary…
Kości szybko pękały, ale mężczyznę obchodziła tylko krew… jasnoczerwona posoka sikająca z przeciętych żył.
Na miejscu pojawili się policjanci, ale było już za późno, aby pomóc pociętemu napastnikowi leżącemu na trawie. Funkcjonariusze wyciągnęli stalowe, rozkładane pałki, zwykle używane do pacyfikacji podejrzanych. Na sobie mieli ciemnoniebieskie mundury z oznaczeniami Brytyjskiego Scotland Yardu.
– Odsuń się! – nakazał jeden z nich.
Nieznajomy powoli odwrócił się w ich stronę. Nabrał głęboko powietrza w swe martwe płuca i zawył upiornie. Przeżarci strachem strażnicy prawa uciekli, a mężczyzna w cylindrze wypijał krew, aż ciało zbladło, pozbawione życiodajnej substancji.
***
Brudna szklanica wypełniła się cieczą o nieznanej dotąd goryczce. Substancja zwała się Czarnym Winem. Był to potężny alkoholowy trunek, wypijany jak codziennie, a pochodzenie płynu wciąż nie było powszechnie potwierdzone. Mężczyzna włączył stary wideoodbiornik pochodzący z lat osiemdziesiątych. W nim ujrzał młodą monarchinię WIB, widoczną w purpurze i czerwieni na czarnobiałym ekranie z koroną wysadzaną brylantami. Osobnik zaśmiał się złowrogo, głaszcząc po łuskach swoją ulubienicę z Indii o imieniu Jadeit. Ona natomiast odwdzięczała się swemu panu, kontrolując podległe w mieszkaniu węże. Zza okna dało się usłyszeć zawodzenie upiorów, które budziły się na ulicy londyńskiej dzielnicy.
II
– Mamy problem, Kubo – oznajmił starszy mężczyzna, przypominający siedemdziesięciolatka.
Mężczyzna przypominał nieco greckiego boga albo zapomnianą postać z baśni lub podań. Jego twarz porastała długa, biała broda, a ciało miał okryte delikatnym materiałem podobnym do togi, jaką nosili kiedyś starożytni Grecy. W ręce trzymał szkarłatny miecz, którym karał nieostrożnych przybyszów. Sięgnął on po szklanicę wypełnioną czarnym płynem i wypił ostrożnie.
– Co się stało? – tubalny głos niósł się przez całe mieszkanie.
– W Berlinie zamordowano ważnego arystokratę – zaczął. – Ludzie mogą się o nas dowiedzieć. – dodał po chwili, sięgając po kolejny łyk trunku.
– Czy… zostawił coś?
– Pióro kruka, Rozpruwaczu.
– Sądzisz, że…
– Myślę, że Ojciec-Kruk wrócił, mój drogi… a jego powrót to zapowiedź rychłej wojny – odparł starzec. – Ucierpią niewinni.
– Pierdoli mnie to – rzekł wulgarnie Kuba. – Pytanie brzmi: Czemu Rada Zaświatów nie reaguje? Co z małżeństwem Raskolnikow?
– Bogowie Nordyccy są poza jurysdykcją Rady Zaświatów.
Walhalla była miejscem, gdzie zasiadali bogowie Skandynawów. Potężne Walkirie strzegły tego miejsca zarówno w dzień jak i w noc, latając i używając olbrzymich wilków do obrony przed najeźdźcami. Obecność Ojca–Kruka była zapowiedzią wojny między dwoma uniwersami: Zaświatami i Walhallą.
– Jakie rozkazy?
– Znajdź go, Kubo Rozpruwaczu – rzekł starzec. – I zabij – syknął.
– Wedle życzenia, Królu Olch.
***
Dla ludzi był niewidzialnym gościem, dla upiorów kimś, kogo trzeba się bać. Nawet on przewyższał legendę Kuby Rozpruwacza, mordercy straconego na stryczku za zbrodnie popełnione na kobietach. W ślad za nim podążały smoliście czarne kruki, z dziobami pełnymi krwi i ślepiami o odcieniu szkarłatu. Pochodzenie Ojca-Kruka nie miało jasnego potwierdzenia w tym świecie. Głoszono, że koszmary zgromadziły się w jednym ciele, tworząc to przerażające widmo. Zamiast twarzy miał maskę średniowiecznego medyka, poruszał się cicho w dymie, czarnym i nieprzeniknionym, a wyciągając swoje kościste ręce, szukał potencjalnych ofiar. Zniszczony, szary płaszcz okrywał go, niczym pierzyna w zimną noc. Za broń służyły mu jego własne kości oraz dzieci – kruki.
Jego ofiara miała na sobie ładną, fioletową sukienkę, długie włosy koloru niedźwiedziego futra i piękne niebieskie oczy. Ubranie krępowało jej ruchy, przez co szła powoli i dystyngowanie. On sam obserwował ją od dłuższego czasu. Ale i nawet przeciętna ofiara zorientuje się, że jest obserwowana…
Przyśpieszyła kroku i skręciła w niewielką alejkę. Okazało się, że to była pułapka.
***
Dopadł ją. Zniszczył suknię i przybił dzieweczkę do ściany. Oddalił się i z rozpędem wszedł w jej ciało, wysysając je od środka. Dziewczyna czuła uniesienie, jakie towarzyszy często miłosnym zabawom, aż nagle krzyknęła przeciągle, umierając. Ciało opadło na ziemię, przybierając odcień delikatnej bieli, podobnej do zimowego puchu. Z chorą troską Ojciec–Kruk pozwolił swoim “dzieciom” zjeść pozostałe resztki ciała szesnastoletniej dziewczynki.
***
Oglądała się w lustrze. Pięknej twarzy młodej dzierlatki towarzyszyły pełne agresji i szaleństwa żółte oczy. Umazane krwią włosy powiewały swobodnie. Dłonie ochroniła jedwabnymi rękawiczkami, a na sobie miała płomienną jak zorza poranna sukienkę. Jej imię wypowiadano z powszechnym strachem. Ludzie, którzy to robili, zwykle kończyli w rynsztoku z podciętym gardłem, w którym zawsze spoczywał odłamek szkła. Do torebki schowała rewolwer M1918 w kolorze stalowej szarości z magazynkiem bębnowym, mieszczącym sześć kul. Wyszła, przechodząc przez kryształowe lustro. Spotkanie było zbyt ważne, żeby je opuścić.
III
Natrafił na kolejnego Betherghasta, którego zabił bez trudu. Żaden z upiorów nie miał wyrzutów sumienia, nikt z nich nie poczuwał się do winy, byli zwykłymi mordercami. Nigdy jednak nie zabijali niewinnych, poza tymi, których skrzywdzili w poprzednim życiu. Mieli swój kodeks i swoje prawa, którymi rządziła się Rada Zaświatów, złożona z ohydnych mar sennych i innych stworzeń, polegających na swych zdolnościach.
Do rady należało także małżeństwo Raskolnikow. Nie byli upiorami, ale mieli zdolności, które kwalifikowały ich jako członków Zaświatów. Podczas pełni księżyca mogli dobrowolnie zmieniać się w węże. Robili to rzadko, a sama żona Rodiona nie była dumna z tej umiejętności. Nie czynili ludziom krzywdy wbrew pozorom. Woleli być w ukryciu, trudniąc się pomaganiem biedocie, która nie miała najmniejszych szans na przetrwanie. Pieprzenie władców o tym, jak bardzo ich interesuje ich los…
– Soniu? Widziałaś moją muszkę?
– Sprawdzałeś w szufladzie?
– Czekaj! Już patrzę.
Rodion Raskolnikow podszedł do szuflady, nad którą umieszczone było pięknie ozdobione lustro. Coś przykuło jego uwagę, a wkrótce z przeźroczystego zwierciadła wyłoniła się znajoma postać.
– Krwawa Mary! – krzyknął zdumiony. – Co ty, kurwa, tutaj robisz?
– To, co zwykle, drogi Rodionie… Gdzie Sonia?
– Szykuje się na bal. Właśnie mieliśmy iść.
– Niestety, muszę was zmartwić – odparła. – Nie dziś i nie w tym życiu.
– Co zaś?
– Ojciec–Kruk jest na wolności – oznajmiła.
– Rozkaz Rady?
– Nie. Rozkaz Króla Olch.
***
Cięcie, a potem cios między żebra. Strużki czerwonego płynu tryskały niczym fontanna. Kuba wcisnął swoje grube ręce w głąb wyrwy i rozerwał ciało na pół. Wyssał resztki krwi, delektując się rozkoszą, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. Następnie wypił trochę czarnego wina i przywołał do siebie Jadeit. Wąż wpełzł mu na ramię i zasnął, cały czas zachowując czujność.
Cmentarz porastały dzikie wierzby i roślinność. Część nagrobków została zniszczona podczas wojen polsko–rosyjskich. Owe konflikty były skutkiem przewrotu, co doprowadziło do śmierci ostatniego cara, a Polska zmieniła swój ustrój. Stała się Federacją Hanzeatycką złożoną z poszczególnych województw, wiernych swojemu władcy. Nagrobki nosiły na sobie świeże ślady po kulach, a w powietrzu unosił się gęsty, fioletowy dym.
– Noc… – powiedział Kuba.
Szedł dalej, podążając do krypty, gdzie prowadził dym. Krypta należała do jednego z królów. Jadeit zadrżała.
– Spokojnie, moja mała – rzekł Kuba czułym tonem.
Drzwi otworzyły się. Oczom mężczyzny ukazał się trup policjanta. Zjedzonego do kości. Na grobie umiejscowiony był minerał o nazwie Noc Eteryczna. Dotknięcie mogło oznaczać śmierć albo niekontrolowaną przemianę, jaka miała miejsce w West Florence.
– Chodź tu.
Pustka odpowiedziała mu gardłowym śmiechem. Zewsząd pojawiły się kruki i coś wybuchło, odrzucając Rozpruwacza i Jadeit do tyłu.
***
Dziewczyna o wzroście dziewięciolatki ubrana była w metalową zbroję. Z pleców wyrastały skrzydła, a ze srebrnej pochwy na miecz wystawała złocona rękojeść. Walkiria poleciała do góry.
Walhalla przypominała ogromną górę pokrytą śniegiem, w której znajdowało się wejście do pokrytego złotem kompleksu Odyna. Wewnątrz krążyły boginie, a młodzi bogowie sprzeczali się między sobą.
– Panie… – Walkiria pokłoniła się.
– Wstań! – ryknął Odyn.
Jego twarz była surowa, niczym ziemia nieurodzajna, w dłoni dzierżył długą na sto metrów włócznię.
– Panie… upiory się budzą, Kruk przemówił.
– Jeszcze nie.
Do rozmowy wtrącił się Bóg o twarzy błazna. Odziany w głęboką zieleń nie dzierżył żadnej z broni. Potrafił upodobnić się do każdej postaci, nie mówiąc o zmianie płci, która temu towarzyszyła.
– Ojcze! Ludzie zasługują na śmierć, za długo trzymaliśmy rękę na pulsie.
– Synu, walka z upiorami, które ich strzegą to samobójstwo.
– Piją ich krew, zabijają…
– Tylko tych złych, Loki – odparł Odyn. – Uspokój się! – warknął.
Loki, korzystając z magii, znikł z oczu ojca. Władca krainy Asgard, w której znajdowała się Walhalla, znów powrócił wzrokiem do anielicy wojny.
– Zostawmy ich w spokoju, droga Asni. Nie budźmy jeszcze Fenrira.
Anielica odleciała, posłusznie wykonując rozkaz.
***
– Miałeś dużo szczęścia – powiedziała Mary.
Rozpruwacz długo lizał rany po wybuchu minerału, podobnie jak jego wąż. Sonia i Rodion nie byli zadowoleni z takiego obrotu rzeczy. Mieli nadzieję pójść na bal i tam opowiedzieć o losie biedoty, zaniedbanej przez ojczyznę. Zamiast tego musieli polować na morderców.
– Co się tam wydarzyło? – zapytała Sonia łagodnie, widząc poszarpany strój mężczyzny.
– Ten skurwiel mi uciekł! – ryk tubalnego głosu Rozpruwacza przeszedł po całym mieszkaniu państwa Raskolnikow, niszcząc luksusowe wyposażenie domu.
– Nie było go tam? – zapytał dla odmiany Rodion.
– Nie. Jego dzieci się tam pojawiły.
– W Asgardzie na pewno o tym usłyszą.
– Jebie mnie to! – warknął Rozpruwacz. – Znajdę skurwiela i wypatroszę go jak dorsza.
– Oby… ja ci chętnie pomogę – zaoferowała Mary.
IV
Dzielnica Królewska była objęta kwarantanną. Kilka lat temu wybuchła tu epidemia tajemniczego wirusa, który doprowadził do śmierci większości mieszkańców. Aby uniknąć dalszych zachorowań, zamknięto ją, a ludzie którzy tu mieszkali pomarli albo przemienili się w wyniku mutacji Nocy Eterycznej. Było tu pełno pustych budynków, w których mogli się ukryć goście niepotrzebujący nadmiernego rozgłosu.
Ciemna piwniczka wypełniła się mrocznym światłem. Stary chleb, który zapełniał półki, Ojciec-Kruk wykorzystał do nakarmienia swoich “dzieci”. Zdjął maskę i patrząc na zupełnie przeźroczystą taflę wody, ujrzał zmasakrowaną, pełną blizn twarz. Potwór zawył głośno i uderzył skostniałą dłonią w wodę. Nie odczuł bólu.
Usłyszał powolne kroki. Drzwiczki od piwniczki otworzyły się.
– Wilkołak? – powiedział zdeformowanym głosem Ojciec–Kruk.
Istota podobna do wilka przemieniła się. Zamiast niej, ukazał się młodzieniec o rysach małego chłopca, z krótkimi kruczoczarnymi włosami, przepasany zieloną szatą ze złoconymi elementami.
– Jeszcze trochę – powiedział mężczyzna.
– Staram się, Loki – zapewnił.
– Za mało! – Mężczyzna zwany Lokim wzburzył się. – Odyn musi widzieć, co robią nieumarli.
– Oszalałeś! – krzyknął Ojciec–Kruk. – Chcesz wywołać Ragnarok?
– Jedyna szansa, abyś mógł się odpłacić za to, co ci zrobili. Zobacz jak wyglądasz!
Upiór na powrót włożył swoją maskę, po czym przycisnął do ściany piwniczki nordyckiego boga. Ten jednak rozpłynął się, przelatując przez ciało Ojca-Kruka. Loki zaśmiał się.
– Naprawdę sądziłeś, że dam się zabić? – zapytał, a następnie przemienił się w Kubę Rozpruwacza.
– Loki… – Ojciec–Kruk wymówił jego imię. – Zabiję cię! – zagroził.
– Proszę bardzo… ale najpierw…
– Dostaniesz to, czego chcesz… a teraz znikaj! – zapewnił ponownie upiór.
Drzwiczki zamknęły się, a bóg–żartowniś znikł z pola widzenia Ojca–Kruka. Powrócił do karmienia swoich „dzieci”, śmiejąc się przeraźliwie. Jego ręce trzęsły się.