Archanioł
Rozdział 1
O tym, jak astrofizyk, zwany Archaniołem spotyka Aquamana.
Astrofizyk, Deern Heror, obudził się na plaży, usiadł i spojrzał na morze. Było bardzo piękne w promieniach wschodzącego słońca. Refleksy świetlne odbijały się od zmarszczonej powierzchni wody i trafiały Deerna prosto w oczy, zmuszając go do zmrużenia powiek. Mimo to, mężczyzna nadal obserwował horyzont szukając oznak wojskowej aktywności. Po kilku minutach uważnego wypatrywania, nie odnotowawszy militarnych jednostek, wstał otrzepując ciało z piachu, który przylepił się podczas snu. Przeciągnął się, rozłożył szeroko skrzydła z metalicznym skrzypieniem, znamionującym zastanie po kilkugodzinnym bezruchu, obrócił twarz do słońca i pochłaniał chwilę. Nigdy nie pędził, miał bowiem nieograniczoną ilość czasu, wystarczającą na spokojne przebudzenie. Chwilę zastanawiał się, po czym zwrócił się na zachód i pomaszerował plażą w tamtą stronę, nie myśląc szczególnie nad tym, co tam zastanie. Szczęściem, ta plaża w promieniu kilku mil była całkiem bezludna, w innym wypadku mógłby trafić na ignorantów chcących zdobyć nagrodę za głowę Złączonego, przez co musiałby odesłać ich na wieczny spoczynek. Teraz jednak po prostu szedł, ciesząc się kolejnym spokojnym porankiem, wolnym od armii pragnącej zaciągnąć go do Ośrodka Badań Złączonych, w przypadku braku tej możliwości unicestwić; wolnym także od poszukiwaczy Złączonych, którzy ścigali ich z dwóch powodów: zabić oraz zdobyć nagrodę, lub zrobić sobie zdjęcie z nadczłowiekiem. Poniekąd, z niszczenia kolejnych nasyłanych na niego oddziałów czerpał taką samą przyjemność jak z zabijania poszukiwaczy wynalazców zespolonych z ich wynalazkami, a także z marszu w promieniach porannego słońca. Godzinę później, zmęczony żołnierskim tempem wziął krótki rozbieg i skoczył, rozrzucając skrzydła na boki. Odpalił silniki, których odrzut wzniósł go na odpowiednią wysokość, tam zaś zaufał wiatrom i pozwolił im ponieść się w dal. Natychmiast poczuł przypływ podniecenia zawsze towarzyszącego mu przy locie szybowym.
Wolność…
Patrzył zafascynowany na przemykające pod nim szybko wydmy, wodorosty i fragmenty drzew wyrzucone przez fale na brzeg. Przy prędkości jaką rozwijał, wszystkie widoki zlewały się w oszałamiającą, wielokolorową jedność przyprawiającą o zawrót głowy. Deern roześmiał się głośno, wykonał beczkę i odpalił silniki skrzydeł, przyprawiając sobie chwilowe dopalacze. Spojrzał na przerobiony zegarek, który oprócz czasu mierzył szybkość poruszania się, przepuszczając powietrze przez małą turbinę i odczytując prędkość wiatru. Był to dość niedokładny system, ale jego prostota pozwalała na zminimalizowanie mechanizmu i wsadzenie w całości do zegarka. Mężczyzna, mimo tempa które rozwijał, zdołał zobaczyć na wyświetlaczu 150 km/h. „Mogę być szybszy!” – pomyślał i odpalił silniki nastawiając je na pełną moc. Wskazania natychmiast przeskoczyły na 175 km/h. „Jeszcze szybciej!” – przemknęło mu przez głowę – „Do dwustu!” Zmusił mięśnie ciała do machania metalowymi skrzydłami i, narażając się na poważne wyczerpanie energii, przeciążył silniki. Wskazania na wyświetlaczu pokazały 198km/h. Archanioł momentalnie rozczapierzył skrzydła i zahamował, wyłączając silniki, następnie zawisł w powietrzu. Dyszał ciężko, po jego karku spływał pot. Na wysokości półtora kilometra nad ziemią było jeszcze trochę chłodniej niż na zimnej plaży, co Złączony przyjął z radością. „Dziś więcej nie osiągnę. Ale jutro spróbuję jeszcze raz. W końcu musi mi się udać…”
Z otchłani umysłu lotnika powróciło wspomnienie dnia Złączenia. Zawsze wracało po porannej rozgrzewce. Zobaczył znów siebie stojącego przed skrzydłami i uprzężą z Reaktorem…
***
Deern stanął przed Eksperymentalną Uprzężą Lotniczą, zmierzył ją wzrokiem, a następnie skupił swe spojrzenie na pustym gnieździe pośrodku. Pasowało idealnie do urządzenia, które trzymał w dłoniach. Zamyślił się przez chwilę, wspominając moment, w którym po wielu latach wyliczył jak przechwycić energię punktu zerowego, przelatującą bez przerwy wokół i marnującą się w niezmierzonej pustce Kosmosu… Pokręcił głową, przywołując swą jaźń z powrotem do rzeczywistości. Spojrzał na zegarek. Wskazywał godzinę dziesiątą dziewiętnaście. „Idealny czas”. Odczekał jeszcze kilkanaście sekund, pochylił się do uprzęży i delikatnie wpasował Reaktor w puste gniazdo. Cofnął się, a skrzydła rozwinęły się na pełen rozmiar. Z reaktora wyemitowane zostały cztery promienie światła. Trwało to może dwie sekundy, po których skrzydła złożyły się a promienie zgasły. Wszystko działało jak należy. Astrofizyk zerknął na wskazówki zegarka. Pokazywały dziesiątą dwadzieścia. Wyciągnął rękę, aby dotknąć uprzęży, lecz wtedy usłyszał ogłuszający huk. Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł dźwięk i przypadkowo dotknął Reaktora. Natychmiast został rażony piorunem, który przedarł się przez ściany jego domu i trafił prosto w niego. Stracił przytomność.
***
Archanioł wciąż pamiętał co było dalej. Obudził się pod wieczór i przerażeniem stwierdził że uprząż zespoliła się z jego ciałem, a reaktor wtopił się w klatkę piersiową. Skrzydła od teraz wyrastały z łopatek. Nie miał pojęcia, co zrobić dalej. By dać sobie trochę czasu na przemyślenie i trening lotu, zamknął dom i odleciał z Trane, jak myślał, na kilka dni, może tygodni. Nigdy nie wrócił. Zakochał się w upajającej wolności lotu i uznał że nie potrafiłby z niej zrezygnować. Od tamtego dnia wciąż podróżował tylko z miejsca na miejsce, biorąc co chciał, czasem zaś zabijając żołnierzy nasyłanych na niego.
Dopiero trzy dni po odlocie dowiedział się, co wydarzyło się w Dniu Złączenia. Z nieba, w różnych godzinach, w wielu wynalazców trafiły strumienie kosmicznej energii, które zespoliły ich z ich tworami. Rezultaty w niektórych wypadkach były potworne, w innych ciekawe a w jeszcze innych… niezwykle potężne. Tak jak w jego. Umiejętność niesamowicie zwrotnego lotu w połączeniu z możliwością emisji strumieni czystej mocy dawała mu ogromne możliwości. Wykorzystywał je teraz w zwykłym życiu, tak jak większość Złączonych, wyjąwszy kilku idealistów często walczących ze sobą. Wielcy superbohaterowie i złoczyńcy ścierający się w wielkich bitwach w których ginęli niewinni, a z których wynalazcy wychodzili bez szwanku. Deern gardził nimi. Przez takich jak oni armie wszystkich narodów ścigały i likwidowały Złączonych. Po roku nie było już połowy najsłabszych. Po dwóch latach zniknęli ci, których wynalazki mogły stanowić podstawę przyszłości. Zostali już tylko ci, których wojska rządów bały się, lub którzy byli w stanie zniknąć i uciec przed wszystkim. W sumie dla Archanioła nie miało to wszystko większego znaczenia, był przecież zbyt mocny aby go zabili, jednak sam fakt że był ścigany doprowadzał go do szału. Pamiętał też, jak w kilka dni po Złączeniu objawił się Purpurowy Bóg, Prorok Końca, który oświadczył, że świat jest w niebezpieczeństwie i potrzebujemy jedności, po czym ogłosił się jedynowładcą całej planety i rozpoczął systematyczny podbój wszystkich krajów. Nieliczne, posiadające takich Złączonych jak Destruktor czy Chemik stawiły mu opór, inne po prostu uległy niemalże nieskończonej mocy Proroka. Archanioł nie zamierzał zwracać na siebie jego uwagi.
Rozmyślania przerwały dalekie refleksy światła, które niezmiernie go zaciekawiły. Włączył dopalacze i z prędkością 150 km/h poleciał w tamtym kierunku, zastanawiając się, co tam może być. Mogło to być po prostu morze wdzierające się w ląd, lecz coś mu podpowiadało, że to nie woda tylko niezwykle ważna rzecz, coś, co może zaważyć na życiu Deerna. Przyspieszył jeszcze trochę i w kilka minut znalazł się na miejscu.
To, co tam zobaczył, naprawdę odmieniło jego sposób patrzenia na świat. Na skale wrzynającej się we fragment oceanu stał ubrany w ciemnoniebieską zbroję i granatowy płaszcz z perłowym kołnierzem mężczyzna około czterdziestki, wyciągający ręce w stronę wody. Czarne włosy, niebieski pancerz oraz płaszcz wyszywany perłowymi nićmi były mokre, jakby dopiero co wynurzył się z toni morskiej. Pod wpływem ruchów jego rąk woda zakotłowała się i podskoczyła, potem zamarzła i wpadła z powrotem w toń. Fizyk wylądował tuż obok. Tamten nawet nie zerknął, tylko przykazał mu gestem oczekiwanie. Archanioł zagotował się w środku, widząc takie lekceważące zachowanie ale wymusił na sobie spokój i z zaciekawieniem, będącym wrodzoną cechą fizyków, przypatrywał się ruchom Złączonego, który najwyraźniej umiał kontrolować wodę. Mężczyzna, nagle, spowolnionym ruchem odciągnął rękę do tyłu, a wokół jego ramienia zajaśniała błękitna poświata. Czekał tak może ze trzy sekundy. Wtedy dopiero Deern zobaczył, czemu tak naprawdę przypatruje się drugi Złączony. Na horyzoncie stał wojskowy niszczyciel. Jeszcze ich nie namierzył, ale było to tylko kwestią czasu. Były wykładowca fizyki mimo tego czekał na to, co zrobi władca wody. Ten zaś mocnym, szybkim ruchem wykonał coś na kształt wciskania ręki w wodę na odległość. Poświata zgasła, ale Złączony wciąż trwał w tej pozycji, przygięty do powierzchni wody, z wycelowaną w nią ręką. Deern patrzył na okręt, który namierzył już dwóch wynalazców, a jego ogromne działa zwracały się w ich kierunku. Niespodziewanie przed niszczycielem wyrosła z wody gigantyczna fala, a Archanioł otworzył usta ze zdumienia. Potężna masa wody przetoczyła się nad wojskowym statkiem, a potem zniknęła w odmętach. Po kilku sekundach okręt nie pozostawił żadnego śladu swojego istnienia. Wtedy dopiero władca wody podniósł się i wyciągnął rękę w jego stronę.
-Witaj. Jestem Persen Alogaal, zwany również Aquamanem, Władcą Wód – Miał miły, przyjazny ton, sugerujący że lubi rozmawiać z ludźmi i czuje się w ich towarzystwie jak ryba w wodzie. – Z kim mam przyjemność?
Deern Heror zastanawiał się moment, czy zdradzić mu swą tożsamość. Nieznajomy miał za sobą wielką potęgę, dodatkowo stał nad brzegiem serca swej mocy. Mógł uznać Archanioła za zagrożenie i spróbować go unicestwić, a fizyk nie był pewien swego zwycięstwa w tej walce. Po chwili opamiętał się. Miał skrzydła na plecach. Nie sposób było ukryć swej tożsamości. Tylko jeden Złączony miał taki „gadżet” jak on. Aquaman wiedział, kim był. Nie miał nic do stracenia.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Jestem Deern Heror, zwany również Archaniołem – Po chwili milczenia postanowił zaryzykować pytaniem. – Co sprowadza ciebie, Aquamanie, na ten piękny brzeg?
-Wojna, niestety. Jestem tu, by ukryć się przed ścigającymi mnie wojskami Purpurowego Boga. – Rzekł zwyczajnym głosem, nie zdradzającym uczuć. – On sam, szczęśliwie, ma inne zajęcia niż ściganie Władcy Wód.
Ta odpowiedź bardzo zaciekawiła Archanioła. Postanowił dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości Persena. Odchrząknął i zapytał:
-Czym, jeśli można spytać, zasłużył sobie wielki władca mórz na gniew Proroka Końca? – Kurtuazyjna mowa męczyła go, on sam na wykładach wypowiadał się zwykle bardziej dosadnie. Potrzebował jej jednak, by nie urazić niczym, w gruncie rzeczy nieznajomego mu, człowieka.
Aquaman nie odpowiedział przez chwilę, bawiąc się małymi strużkami wody lawirującymi pomiędzy jego palcami. Niespodziewanie zacisnął pięść, a woda skamieniała zmieniona w kawał lodu, który spadł na skałę i roztrzaskał się. Podniósł wzrok i spojrzał Archaniołowi prosto w oczy. Od tego spojrzenia, będącego jak spojrzenie w ogromną głębię mórz, dreszcz przebiegł po plecach astrofizyka.
-Nie można spytać – Rzekł, jak się zdało Deernowi, po całej wieczności która przemknęła między nimi w jednej chwili. – Nie jest to rzecz, o której można rozpowiadać na prawo i lewo nieznajomym. Na takie informacje trzeba zasłużyć.
Archanioł dostrzegł swoją szansę. „Jest jeden sposób żeby się dowiedzieć czegoś o jego przeszłości. Przydałby mi się taki kompan, ale muszę znać jego historię zanim zapytam go o moje towarzystwo”
-Zadam więc inne pytanie – Podjął Deern podniosłym tonem. – Czy jeśli znajdzie się ktoś, kto pokonać w uczciwej walce zdoła Władcę Wód, wtedy tenże zdradzi mu swoje sekrety?
Aquaman myślał przez chwilę. Ważył szanse. Były mniej więcej równe, ale tylko na pierwszy rzut oka. Żaden nie wiedział, czym drugi może dysponować w głębi swych mocy. Myślał, myślał przez kilka chwil i… zdecydował:
-Wtedy ten ktoś dowie się wszystkiego, co łączy mnie z Purpurowym Bogiem, Prorokiem Końca.
Astrofizyk wziął głęboki oddech.
-W takim razie: oto jestem. Przybyłem aby rzucić wyzwanie wielkiemu władcy mórz, Persenowi Alogaalowi.
Persen skinął głową.
-Walka odbędzie się tu, nad brzegiem morza, gdzie najpotężniejsza z sił natury, prócz czasu, ma widok na to co się wydarzy. Niech nasz pojedynek będzie sprawiedliwy, godny oraz chwalebny…
Archanioł już go nie słuchał. Odsunął się trochę dalej i obserwował przeciwnika. Szukał jego słabych punktów. Ten zaś, miał ich niewiele, jeśli w ogóle jakieś miał. Całe jego ciało pokrywała zbroja z włókien węglowych powleczona izolatorem. „Niech to szlag. Miałem nadzieję na szybkie porażenie go moją mocą. Trzeba będzie sobie inaczej poradzić…” Pancerz miał tylko niewielkie szczeliny na zgięciach łokci, kolan, w nadgarstku i między korpusem a głową, te miejsca były jednak kryte przez wodoodporne skrawki materiału, zapewne będące kolejnymi izolatorami. Płaszcz był długi, wyszywany perłowymi nićmi. On był w teorii neutralny, jednak większość Złączonych wiedziała, że stanowi niemałą przeszkodę w walce bezpośredniej. I to była szansa astrofizyka. Musiał podejść bliżej, aby ten nie mógł go dosięgnął żadną ze swych mocy. Rozluźnił się nieco i przygotował do walki. Usłyszał na szczęście ostatnie słowa przemowy Aquamana, zwróconego w stronę fal:
-…Walka będzie wolna od trwałego okaleczania przeciwnika, a odbywać się będzie do upadłego. Czy druga strona przystaje na te warunki?
-Przystaje – Odpowiedział Archanioł mocnym, pewnym głosem. – Zaczynajmy.
Aquaman przybrał pozycję gotowości, w oczekiwaniu na ruch przeciwnika. Deern momentalnie wystrzelił w górę, zakręcając się wokół własnej osi. Na wysokości kilkudziesięciu metrów zawisł na moment, szykując się do wystrzału pioruna w Aquamana, ale natychmiast musiał wykonać piruet i zygzakiem unikać strumieni wody przelatujących obok niego raz za razem. „Cholera, dobry jest. I szybki. Potrzebuję więcej czasu…” Szybki skręt tułowia i unik przed strugą wody pod niewyobrażalnym ciśnieniem, zdolnym zmieść skałę. Śruba w powietrzu, pikowanie, skupienie mocy i… Strzał! Pudło. Aquaman tylko odsunął się dwa kroki w drugą stronę. Strumienie wody natychmiast zmieniły się w lodowe pociski. Jak widać, żadna ze stron nie cofała się przed niczym. Mimo południowego słońca z ziemi podniosła się mgła. Władca Wód kontrolował bowiem wodę we wszystkich trzech stanach skupienia, a jego moc wystarczała, aby zmienić pogodę na niewielkim obszarze. Archanioł zamachał skrzydłami, próbując rozgonić mgłę, ale wtedy okruch lodu przeciął mu skórę na żebrach. Zasyczał głośno i zmienił tor lotu w błyskawicznym skręcie. Postanowił inaczej załatwić tę sprawę. Wyłączył silniki i odtąd polegał na samych skrzydłach. Był przez to wolniejszy, ale miał lepszą zwrotność i latał prawie bezszelestnie. Nie mógł też zawisnąć w powietrzu, więc bez przerwy poruszał się w obrębie mgły czujnie nasłuchując świstu pocisków. Nagle jeden z nich przeleciał tuż obok. Deern machnął skrzydłami i wykonał taniec uników, jakich nie powstydziłby się Oen z tego sławnego filmu sci– fi. Gdy wreszcie zwolnił, świat wokół ucichł. Było to tak niesamowicie surrealistyczne wrażenie, jak gdyby został sam na całej planecie. Pociski umilkły, ptaki, fale i odległe syreny okrętów również. Był tylko on, on i niesłyszalny niemal szelest jego skrzydeł. Archanioł zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia gdzie jest Aquaman. W tej szaleńczej serii uników stracił orientację i zagubił się we mgle. Teraz rozglądał się bezradnie, próbując ją odzyskać. Przed całkowitym zbłądzeniem, uratował go… Władca Wód. Jego wyszywany perłowo płaszcz rozświetlił się nieziemsko, gdy tamten wykonał nieco szybszy ruch. Pragnąc wykorzystać okazję, Deern wystrzelił w stronę krótkiego błysku z pełnym dopalaczem silników, nie bacząc na widoczność. Był to poważny błąd. W chwili, w której, jak mu się wydawało, już chwytał Aquamana za płaszcz, ten wykonał oszałamiająco prędki piruet i z całej siły uderzył Archanioła kantem dłoni w kręgosłup. Astrofizyk zwalił się na ziemię, krzywiąc twarz z bólu. Wielki władca mórz złapał go za kark i uniósł w powietrze, po czym cisnął nim, poprawiając uderzenie ogromnym fragmentem zamrożonej mgły. Świat pojaśniał, opary wokół nich zniknęły. Archanioł leżał, dysząc ciężko. Nie miał siły wstać. Ten podwójny cios przygwoździł go i pozbawił energii. Z niedowierzaniem pokręcił głową. „Nie poddam się. Nie teraz. Nigdy się nie poddam.” Usłyszał za sobą ciepły głos Złączonego:
-Naprawdę myślałeś, że możesz ze mną wygrać tak łatwo? – Głos przybliżył się. – Muszę przyznać jednak, że dawno nie miałem takiej rozrywki. Kiedyś będziemy musieli to powtórzyć, nie sądzisz?
„Nie, nie sądzę. Pokonam cię teraz, wydrę z ciebie twój sekret a potem zarżnę cię jak zwierzę.”
Deern, czując przypływ adrenaliny, przetoczył się na plecy, skupiając moc. Ujrzał błysk w oczach Aquamana, gdy uwalniał zgromadzoną energię w jednym, krótkim strumieniu. Wokół Władcy Wód momentalnie zgromadziła się bańka wody, która, zamarzając, skutecznie odgrodziła go od wyzwolonej potęgi.
-Nikt nie może się ze mną równać! – Wykrzyczał przez zaciśnięte zęby Archanioł, unosząc się kilka centymetrów nad ziemię i ponownie zbierając moc. – Nikt!
Bańka pękła, a z jej środka wystrzeliła seria lodowych pocisków. Zostały jednak zniszczone w ułamku sekundy przez siły otaczające Deerna. Persen otworzył szeroko oczy.
-NIKT! – Ryknął astrofizyk po raz ostatni.
Moc przesycająca powietrze wokół niego została błyskawicznie skanalizowana i uderzyła prosto w Aquamana, odrzucając go na kilkanaście metrów w tył. Archaniołowi pociemniało w oczach, skrzydła zatrzepotały jeszcze raz i znieruchomiały. Bezwładne ciało upadło głucho na piach. Ostatnim, co ujrzał Deern przed utratą przytomności, były wielkie chmury powoli przysłaniające słońce…