Niekontrolowany napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki zachwiał fundamentami Unii Europejskiej. Brednie opowiadane w postępowych mediach, jak to różnorodność kulturowa ubogaci nasze społeczeństwa nie przyniosły żadnego efektu. Z dnia na dzień rosnące rzesze zacofanych i zakompleksionych obywateli protestowały przeciwko przyjmowaniu nielegalnych imigrantów. Wszyscy obawialiśmy się islamizacji naszego kontynentu. Baliśmy się, że ludzie wyznający tak różne od naszych wartości, będą zagrożeniem dla naszego stylu życia.
Cios przyszedł jednak z innej strony. Wypowiedzi niemieckich polityków, z początku wzywających pozostałe państwa członkowskie do solidarności, z czasem stały się ostrzejsze. Nie zawahano się szantażować mniejsze i biedniejsze państwa zamrożeniem czy ograniczeniem dostępu do wspólnych funduszy. Sytuacja stała się naprawdę napięta gdy przewodniczący Parlamentu Europejskiego – Niemiec, Martin Schulz – zagroził innym państwom użyciem siły. Być może bezmyślnie bredził, możliwe też, że poniosła go fantazja. Niemniej oliwa się wylała. I to blisko ognia.
Premierzy, ministrowie, parlamentarzyści kolejnych państw członkowskich, także tych które do tej pory stały murem za Niemcami, uznali, że posunął się za daleko. Naprędce zwoływano tajne spotkania, narady. W kuluarach i na salonach wrzało. Zawiązywały się nowe koalicje. Stare obracały się w proch i pył. Pielęgnowany przez lata mit o niemieckim przywództwie upadł. Wraz z nim umarła idea europejskiej solidarności.
Trzeciego dnia zmartwychwstała. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Parlamentu Europejskiego jednogłośnie, oczywiście jeśli nie liczyć głosu Niemiec, zdecydowano o wykluczeniu tego państwa ze wspólnoty. Z Brukseli usunięto wszystkich niemieckich urzędników, wakaty uzupełniono ludźmi z pozostałych krajów członkowskich. Na czas jakiś zawieszono układ z Schengen. Na lotniskach przywrócono kontrole, na drogowych przejściach znów opuszczono szlabany. Nieprzebrane zastępy strażników i żołnierzy skierowano do pilnowania granic.
W pierwszych tygodniach zapanował chaos. Zwłaszcza na rynkach finansowych. Niemniej, zmiany w prawie, które zostały w zaskakująco szybkim tempie i, niespotykanej już od wielu lat, zgodzie wprowadzone, już na początku wiosny dały niezłe efekty. Cła, które musiały płacić niemieckie firmy chcące eksportować towary do Nowej Unii, zrekompensowały z nawiązką straty wynikające z braku niemieckich wpłat do wspólnego budżetu.
W Niemczech zaś narastała frustracja. Olbrzymia fala protestów spowodowała rozpisanie przedterminowych wyborów. Żadne z ugrupowań nie odniosło spektakularnego sukcesu. Przez długi czas nie udało się skonstruować koalicji, ani uzgodnić kto powinien zostać kanclerzem. Ale trzeba uczciwie przyznać, że żaden z liderów nie kwapił się do objęcia tego stanowiska. Gołym okiem widać było, że naród niemiecki potrzebuje nowego, charyzmatycznego przywódcy.
Wczesną wiosną, gdy spod pokrywającego cały prawie Niż Wschodnioeuropejski śniegu zaczęły się wyłaniać pierwsze pierwiosnki i krokusy, a wiszące coraz wyżej Słońce dało asumpt dla zrzucania kolejnych warstw odzieży, zwłaszcza wśród przedstawicielek płci przeciwnej, czegośmy w skrytości ducha oczekiwali od miesięcy, wystartowały pierwsze bombowce…