Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wieżowiec. Trzydzieste-ósme piętro – siedziba firmy Kentex. Kilkanaście rzędów biurek z komputerami, tłum zajętych pracą ludzi; to siedzących, to śpieszących się gdzieś, to podnoszących na innych głos. Harmider zalewa całe pomieszczenie; nie pozwala się skupić.
Klark – pracownik stanowiska numer dwadzieścia-jeden usiłował zebrać myśli. Już kilka minut wcześniej odstawił robotę, oparł łokcie na biurku i od tamtej pory delikatnie masował okolice skroni. Próbował dojść do wewnętrznego ładu, nie bacząc na to, co dzieje się wokół. Ale nie było to takie proste. Czuł narastające ciśnienie w czaszce, które stawało się nie do wytrzymania. Jak gdyby wewnętrzny jakiś demon pożerał jego mózg. Klark aż zadygotał. Z wysiłkiem łapał powietrze. A gdy zamęt w głowie osiągnął moment krytyczny, coś jakby pękło i naraz zapadła cisza.
Mężczyzna doszedł do siebie. Podniósł wzrok. Tłum nie wzbudzał już irytacji; zrobiło się przyjaźnie i nawet komfortowo. Klark poczuł coś dziwnego, lecz pozytywnego… niby coś się w nim odrodziło.
Wyprostował się i odetchnął z ulgą, niemałą zresztą; tak iż odetchnął zaraz po raz drugi – pełną piersią – czując lekkie, przyjemne zamroczenie. Wstał, poruszał trochę rękoma, w tył i w przód, chcąc je rozprostować, rozluźnić. W międzyczasie wykwitł na jego twarzy uśmiech: wręcz przesadny, jakby mocno wymuszony, a jednak biła od niego szczerość i naturalność. Mężczyzna ruszył wzdłuż stanowisk; spokojnie, powoli. Rozglądał się po biurze badawczo, z dużą dozą ciekawości, jak gdyby podziwiał przyrodę podczas spaceru w lesie. Niektórzy rzucali mu pytające spojrzenia, jednak większość, zajęta pracą, kompletnie nie zwracała na Klarka uwagi.
Mężczyzna dotarł do końca pomieszczenia – do ściany z olbrzymimi, zajmującymi niemal całą powierzchnię oknami, i wyjrzał przez nie z jakąś dziką świeżością w oczach. Ujrzał potężne miasto. Po lewej stronie sterczało kilka wieżowców; równie wielkich jak ten, w którym się znajdował. Ze wschodu w kierunku centrum rozciągał się nieregularnymi kształtami park; z tej wysokości przypominał gęstą zieloną masę, uformowaną pośrodku monotonnej szarej płyty. Na niebie, w oddali, bezgłośnie przelatywał helikopter.
Klark po raz kolejny wziął głęboki oddech i stawiając nienaturalnie wielkie kroki, szybkim tempem cofnął się w głąb pomieszczenia, prawie że do samej ściany. Następnie odwrócił się, podskoczył parokrotnie w miejscu – bardzo niziutko, jak przygotowujący się do walki bokser – i sprintem ruszył w drogę powrotną do okna. Jego nagły ruch automatycznie zwrócił uwagę pracowników; nim Klark dobiegł do celu, znad monitorów oraz ogromnych stert segregatorów wyglądało już w zdziwieniu kilkanaście par oczu. Mężczyzna zdążył się rozpędzić niemal do oporu. A będąc na metr przed oknem – odbił się mocno od ziemi, niczym sportowiec w trakcie skoku w dal, i gruchnął wprost w szybę, przelatując przez nią z olbrzymim hukiem.
Dopiero po trzech-czterech sekundach lotu Klark wyrwał się z niejakiego otumanienia, szoku, i w pełni już, fizycznie odczuł brak gruntu pod stopami. Co dziwne – wydawało mu się, że zawisł w miejscu; w rozległej nicości, gdzie wprost na niego napierać zaczął potężny wicher. Ryk powietrza, niczym rozwścieczona bestia, zagłuszał rzeczywistość. Przed Klarkiem rozciągała się olbrzymia, niezmierzona ściana, przybliżająca się z ogromną prędkością. Widząc to, mężczyzna uznał iż czas najwyższy; w końcu może zrzucić z siebie maskę; nieszczęsny, fatalny kamuflaż. Wreszcie może przestać udawać kogoś, kim nie jest.
Mocno wyprostował prawą rękę ponad głowę, a za pomocą lewej, zwinnym, eleganckim ruchem próbował rozerwać służbową koszulę; jakby skrywał pod nią utajniony kostium; swe prawdziwe oblicze. Ciągnął za guziki i myślał wtenczas o upokorzeniach, jakie co dzień spotykały go w biurze; wynikających, rzecz jasna, z udawanego roztargnienia. Przez głowę przelatywał mu szereg niefortunnych sytuacji, gdy ludzie żartowali z niego, kpili, zgłaszali pretensje, w końcu wrzeszczeli za niezdarnie wykonaną pracę. Ach, gdyby wiedzieli tylko, z kim naprawdę mieli do czynienia. Gdyby pojęli istotę jego osobowości – sens misji, jaką co dzień spełnia. Ale nie. Nikt nie dowiedział się nigdy; nikt nie poznał jego wartości, męstwa i bohaterstwa. Trudno. Nie muszą wiedzieć; w końcu są zwykłymi, słabymi ludźmi. Zaledwie parobkami w wielkiej korporacji; pionkami na szachownicy świata.
Lecz mimo gorzkich wspomnień, serce Klarka wyrywało się teraz z radości, iż w końcu, przed samym sobą, nie musi już udawać.
Grunt zbliżał się nieubłaganie; przypominające kwiaty kalafiora konary drzew stawały się coraz większe, ulice ciągnące się między nimi coraz szersze, a chodzący po nich ludzie coraz mniej płascy.
Koszula Klarka nie chciała się jednak rozpiąć. Szarpnął mocniej, ale nic z tego. Opuścił nawet prawą rękę i obiema już, z całych sił, z użyciem całej swojej energii pruł zapiętą po szyję elegancką odzież firmy Reserved; kilka guzików odpadło i znikły zaraz w przestworzach huraganu; jednak te dolne trzymały szczególnie mocno.
Tuż pod Klarkiem, na chodnik wypadła nagle kobieta, pchająca wózek sklepowy z małego supersamu mieszczącego się na parterze wieżowca. Nim Klark zdążył rozpiąć koszulę, jego ciało uderzyło z impetem prosto w wózek, który w ułamku sekundy rozpadł się w drobny mak. Pod wpływem siły właścicielka zakupów upadła na plecy. Rozległ się wrzask przechodniów. Kobieta wstała i spojrzała z przestrachem przed siebie – na zakupionych przed chwilą warzywach spoczywały zmasakrowane, czerwone jak krew ludzkie zwłoki.
Istotnie, była to krew… A zwłoki – ludzkie.
Bowiem Klark z firmy Kentex był człowiekiem, nie Supermanem.
Ok, wszystko jest fajnie, tylko gdzie tu fantastyka? Bo to że gościowi od....ło i pomyslał że jest supermenem, to się raczej do niej nie zalicza. Opowiadanie jest może i fajne, ale ze względu na niezgodność gatunkową, pozostawiam je bez oceny.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dołączając się do komentarza wyżej. Jak dla mnie również nie ma tu fantastyki. Zawiało tu fantasty raczej : ). / Opowiadanie ogólnie fajne... i w pewnych miejscach wciągające... / Ja również bez oceny.
Napisane nawet nieźle, ale powiem jedno: początkowa scena Kick-Ass. I tu skończe.
Prawdę mówiąc jakoś niespecjalnie myślałem o tym, czy to już fantastyka czy jeszcze nie. Dopiero po waszych komentarzach zastanowiłem się nad tym głębiej i rzeczywiście - chyba ciężko podciągnąć to do ów gatunku. Następne opko zamieszczę już na pewno fantastyczne. Tymczasem dzięki za przeczytanie.
M.Bizzare - a mógłbyś napisać coś więcej odnośnie tej sceny? :]
Scena polega właśnie na tym, że koleś przebrany za superbohatera wchodzi na dach budynku i skacze, myśląc że poleci, po czym rozplaskuje się o zaparkowany samochód na oczach gapiów.
Od razu mi się skojarzyło bardzo. Nie mówie, że plagiat, ale idea ta sama.
Niemal cała scena jest w tym trailerze:
http://www.youtube.com/watch?v=krOzVRj9z88
faktycznie mega podobne.... / hm ... ale może... kolega nie miał na myśli tego. Fakt, podobne. Ale zdarza się, że ludzie nie wiedzą, iż tworzą podobną rzecz do czegoś, co tak naprawdę już istnieje :).
Hm... nie wiedziałem tego wcześniej. Cóż, podobieństwa się zdarzają.