Gdy martwi zaczynają się żywić, żywi zaczynają się martwić
Hospodar wołoski Vlad Țepeș, śnił o wyjątkowo krwistej kaszance. Sen był tak realistyczny, że Władca Mroku prawie odgryzł sobie bladego kciuka. Gdy w końcu przebudził się z letargu, na zabytkowym zegarku spoczywała gruba warstwa kurzu. Po wyjściu z trumny Dracula przeciągnął się, aż mu w stawach strzyknęło. Przejrzał się w lustrze: uśmiechnął się, nie dostrzegłszy żadnych niedoskonałości, ani w ogóle niczego, bo przecież był wąpierzem.
Na rozgrzewkę spróbował swoich mocy transformacji: zamiast wilka wyszedł mu chart afgański. Hospodar pokręcił głową z niezadowoleniem, rozciągnął palce i sięgnął po sprawdzony kształt: nietoperza. W postaci latającego szczura z małą, złośliwą główką, z zadowoleniem odczuł, jak wracają do niego czarcie zdolności. Ubijając chłodne powietrze czarnymi skrzydełkami, Vlad nietoperz uniósł się w lodowatym świetle księżyca, wyruz krwawe łowy. Nasycić głód.
– Elisabeta! Elisabeta!
Na parapecie domu swojej ulubionej wieśniaczki ponownie przybrał ludzką postać. Zawsze urzekał ją blask moich aksamitnych, czarnych wąsów, pomyślał. Długim paznokciem uniósł okienną zasuwę i łypiąc czerwonymi oczami, przyjrzał się pomieszczeniu. Niestety, im bardziej Dracula zaglądał do sypialni, tym bardziej urokliwej Rumuneczki nie było w środku. Wściekły arystokrata powyrywał kwiatki z doniczek, a potem porozpruwał firanki, zmieniając się w nietoperza z głową spuchniętą z żalu. W tej postaci podleciał do okna rezerwowej wybranki.
– Gabriela! – zapiszczał nietoperz. W środku cisza, pusto. – Marina! – Dracula przycumował do trzeciego parapetu, ale u Mariny też było cicho jak w trumnie. Hospodar dobrze wiedział, jak cicho jest w trumnie: czasem tylko słychać poskrzypywanie żuwaczek zaprzyjaźnionych korników, a poza tym ma się przeklęty spokój. Tylko, że tej nocy potężny wąpierz nie chciał spokoju. Potrzebował świeżej krwi. Krwi! KRWI!!! I może odrobinę rozrywki. Pogadać, pochichotać wspólnie, pogilgotać kogoś. Za tym tęsknił.
Dracula przeleciał całą wioskę, niestety nie tak, jak tego oczekiwał. Jedyna krew, jakiej posmakował, poleciała mu z nosa, który rozkwasił sobie o słup wysokiego napięcia. Nienażarty, rozsierdzony wrócił do Țepeszowego zamczyska. Na widokowym tarasie przyszpeconym gotyckimi maszkaronami przemienił się w humanoidalną formę, westchnął ciężko i ruszył do swych nieumarłych narzeczonych. Cóż, kiedy nie ma co liczyć na ciepłe żarcie, chce się possać choćby zimny ersatz. Vlad i jego wąpirzyce żyli na kocie łapy od kilkuset lat, niestety coraz bardziej monotonnie. Hospodar niezmiennie uganiał się za młodymi dziewczynami i czerwoną, półwytrawną krwią, a obiecane wakacje na słonecznych wyspach odkładał na ostatnią chwilę: to jest, całkiem długo, gdy się jest nieśmiertelnym. Odzyskał odrobinę nadziei na wesołą noc, gdy przypomniał sobie, że po latach przebywania między deskami trumny, przyszedł mu do głowy przedni drewniany żart, i w dodatku rumuński: wiecie, jak się nazywa takie coś, gdy cię wsadzają do trumny z buczyny i nie chcą wypuścić? Buk-areszt! Spod grubych, arystokratycznych wąsów rozległ się równie gruby i arystokratyczny śmiech. Do komnaty pan zamku wszedł, jak to miał w zwyczaju, bez pukania.
– Dziewuszki? To ja, wasz Vlad! – Hospodar rozsunął zasłonę szkarłatnego baldachimu nad ogromnym łożem: było puste. Zerknął pod spód. Zajrzał za firany, do szafy. Potknął się o rozłożoną na podłodze walizkę i poszybował przez pokój, tym razem nie zdążywszy zmienić się w nietoperza. Rąbnął głową w dębową toaletkę, a przecierając obolałe czoło wypatrzył list:
„Kochany Vladzie. Nie miej nam tego za złe, ale znudziło nam się już w Rumunii. Wampirzyce z klasą, takie jak my, mogą na wyspach zrobić prawdziwą karierę. Ileż tam jest nocnych klubów! A coś nam się przecież od nieżycia należy! Zresztą wyjechali wszyscy z przyzamkowej wioski, więc tu i tak nie ma już kogo pić. PS – Nie chciałyśmy cię budzić. Zostawiłyśmy ci krwistą wątróbkę w lodówce”.
Gdy Dracula otworzył lodówkę, wątróbka wyskoczyła z krzykiem i pobiegła w stronę schodów, ku wolności. No tak, musiały mnie opuścić już jakiś czas temu. Tylko o jakich wyspach pisały? Poirytowany władca nocy podrapał się po głowie, zbierając myśli. Jego bystry, przenikający ciemności wzrok, padł na stertę płyt CD i słowników do nauki języka angielskiego.
– Czyżby kraj Lorda Byrona i Lady Shelley? – Otworzył małą książeczkę zatytułowaną „Angielski nocą” i przeczytał na głos:
– Bardzo lubię ssać.
Diaboliczny śmiech wypełnił zamczysko. Brytania miała już królową, Dracula postanowił zostać królem.
***
Wsiadł na pierwszy wolny żaglowiec do Anglii. Ponieważ takie statki za często już nie pływają, trochę sobie poczekał, ale było warto, choćby dla klimatu. Trafił się rosyjski szkuner, „Dym-w-Eter”. Romowie z sąsiedztwa, opłaceni kluczykami do wysłużonej Dacii hospodara, posłusznie wnieśli jego trumnę pod pokład i obłożyli skrzynkami ziemi z ogródka Draculi i eksportową kukurydzą na mamałygę. Dacia pamiętała czasy Ceaușescu – Słońca Karpat. Wąpierz panicznie bał się słońca i generalnie za nim nie przepadał, więc nie rozpaczał.
Po drodze wysączył rosyjską załogę, a że podenerwowani marynarze wydoili w międzyczasie baniak spirytusu, Dracula przywitał brzegi Albionu z rozrywającym bólem głowy, chwiejąc się na nogach. Ledwie trzymał w dłoni podróżny tobołek: zgodnie ze swą naturą przebiegłego krwiopijcy, Dracula schował do trumny worek pieniędzy, żeby zacząć życie w Anglii jak na arystokratę przystało.
Brytania powitała go gościnnie jak recydywiści gliniarza pod więziennym natryskiem: na głowę lał mu się brudny deszcz, a zimny wiatr penetrował najintymniejsze zagłębienia ciała. Przekrwione oczy słabo widziały w świetle latarni, ale hospodar dostrzegł na ścianie modnego biurowca przy nabrzeżu logo firmy Hawkins & Harker, pośrednika nieruchomości. Z całą dumą, na jaką pozwalała niezupełna trzeźwość, poprawił pelerynę. Szybko przekartkował słownik, utrwalany w przerwach między szyjami matrosów Wani i Sierioży, i stanowczym krokiem, niemal sunąc w powietrzu, wtargnął do budynku. Mister Harker oczywiście pracował nocą, ponieważ korporacyjny Londyn nie zasypia nigdy. Ulizany dżentelboj w markowym garniturze polecił Draculi rozgościć się w obrotowym fotelu i pokazał ulotki ze zdjęciami domków jednorodzinnych. Wąpierza, pamiętającego uniformizm komuny, onieśmielił szeroki wybór. Wbił się w siedzenie, wycierając kciukiem lśniąco biały kieł. Zastanawiał się właśnie, czy ma większy apetyt na trawnik w odcieniu irlandzkiej koniczyny czy polskiego ogóra, gdy na biurku Harkera dostrzegł portretowe zdjęcie znajomej buzi. Łagodne linie twarzy przyozdabiały loki w kolorze ciemnej czekolady. Korporacyjny prawnik wnet odgadł, gdzie pada wzrok hospodara i pochwalił się:
– To zdjęcie mojej nowej dziewczyny, Elisabety. Przyjechała z Rumunii, gdy otworzyli granice. Ma ciało osiemnastolatki i buźkę słodką jak ciągutka. Trofeum! Dlatego trzymam to zdjęcie frontem do ludzi, żeby widzieli, że w Hawkins & Harker zawsze kierujemy się najwyższymi standardami. Niezła, co?! Jestem Brytyjczykiem, więc mam malutkie i trochę smutne libido, ale tę małą rwałbym jak plaster smażonego bekonu na full English breakfast.
Rosyjska krew napłynęła hospodarowi do twarzy, aż pojawiły się ciemnoniebieskie żyłki. Moja Elisabeta. Moja pieszczoszka, moja soczysta transfuzyjka. Zazgrzytałby zębami, ale, z uwagi na nietypowe uzębienie, tylko zacisnął pięści.
Mister Harker zinterpretował pełne napięcia milczenie jako zazdrość i szeroko się uśmiechnął, a potem oznajmił:
– Szczegóły wyjaśni panu mister Renfield.
Gabinet Renfielda był mniejszy i gorzej oświetlony. Dracula od razu poczuł się lepiej: przypomniała mu się swojska trumna. Postanowił odzyskać inicjatywę:
– Będę twoim mistrzem, Renfield!
– Czego tylko pan sobie zażyczy – beznamiętnie zgodził się pracownik. Zbyt małe okulary pobłyskiwały pod melonikiem na za wysokim czole.
– Teraz wypiorę ci mózg, a potem będziesz mi służył! – Mała lampka biurowa rzucała na ścianę za plecami Draculi ogromny cień w formie rogatego demona.
– Ależ mister Țepeș, to nie będzie konieczne. Korporacyjna praca dawno wyprała mi mózg, a brytyjskie standardy obsługi wręcz wymagają, bym panu służył. Przy okazji: kiedyś Cyganka wywróżyła mi miłość i chciałbym się dowiedzieć, czy to ciągle aktualne. Czy mistrz przepowiada przyszłość?
– Co?
– Mistrz przybył z Rumunii. Czy posiada mistrz dar jasnowidzenia, jak inni Cyganie?
– A kto ci powiedział, że jestem Cyganem?! – Wkurzony Dracula pacnął Renfielda w głowę, strącając melonik na podłogę. – Przeklęty Angliku! Rumun to nie Cygan! Jak będziesz mnie sierdził, to czarno widzę naszą dalszą współpracę, a nie jasno. A na problemy miłosne zażywaj muchy. Podobno pomagają, zwłaszcza hiszpańskie.
Poirytowany ignorancją sługi i zniecierpliwiony oczekiwaniem na arystokratyczną rezydencję, wąpierz wylał pieniądze na stół (były to leje). Renfield zaksięgował „prze-lew”. Krwiopijca miał też kilka lewów znalezionych w skarpecie wyssanego do ostatniego paluszka przemytnika z Bułgarii. Brytyjczyk zaksięgował je w rubryce „lew”.
– Chcę posiadłość. Carfax Abbey. W ostateczności Downton Abbey, albo coś przy Abbey Road.
– Za tę kwotę? – Renfield nerwowo poprawił kołnierzyk. – Zobaczę, co da się zrobić…
***
Z niepokojem patrząc na górną pryczę, Dracula ustawił swoją trumnę na dolnej. Za oknem powoli świtało, a wąpierz witał nowy dzień z trzema polskimi imigrantami. Dwoma białymi i jednym czarnym, ze Śląska. Na wszelki wypadek hospodar schował dokumenty, pastę do zębów i czyste ręczniki do trumny, bo na emigracji nigdy nie wiadomo, z kim ma się do czynienia.
Następna noc była ciężka. Dracula zmarszczył czoło, skupił w sobie przeklętą moc i spróbował skontaktować się z Renfieldem. Nie udało się: sługa miał wyłączoną komórkę. Wąpierz kolejny raz musiał polować samotnie. Wciąż żywił nadzieję, że odzyska swój haremik, ale był też otwarty na nowe przygody, byle zaspokoić żądzę życiodajnej substancji.
Londyn go zadziwił. Hospodar nigdy wcześniej nie pomyślał, że można podawać piwo w temperaturze pokojowej, kropić smażonego ziemniaka octem, i jeść kaszankę w kolorze węgla – niestety, żadne z powyższych nie smakowało ani trochę jak krew.
Grupki buntowniczych punków patrzyły na Draculę z mieszanką uznania i pogardy. Odwzajemniał się spojrzeniem pełnym dezaprobaty, bo młodzi ludzie ozdabiali szyje obrożami i kolczatkami i choć bez trudu dałoby się przypiąć im smycz, za cholerę nie można się było przyssać. Wąpierz porozglądał się za jakimś barem dla fanów rocka gotyckiego, ale po krótkich kalkulacjach wyliczył, że fani Bauhausa w 2015 roku mogą mieć już po sześćdziesiątce na karku. Choć sam niemłody, zupek z proszku pić nie lubił.
Licząc na łut szczęścia, spróbował poowijać kilka przypadkowo napotkanych kobiet peleryną i spontanicznie powbijać im kły w żyły, ale za każdym razem kończyło się sińcami i wyzwiskami. Choć grube wąsy powoli wracały w Londynie do łask, styl wąpierza zupełnie nie imponował płci pięknej. Nawet powietrze zdawało się nieprzyjazne: czarne, watowate chmury opadały na ziemię i ocierały się o przechodniów. Na domiar złego, w stolicy Albionu wszystko przypominało o głodzie: autobusy, budki telefoniczne, pulchne twarze podpitych brytoli – wszystko było w kolorze krwi!
Zdesperowany, postanowił spróbować starej metody „na śpiocha”. Przemienił się w nietoperza i wleciał przez okno dziewiętnastowiecznej kamienicy, rzucając na ścianę cień w kształcie charakterystycznego symbolu. Przemieniając się z powrotem w hospodara wołoskiego, poślizgnął się na leżącym na podłodze samochodziku-zabawce i z trudem utrzymał równowagę. Zrobił kilka ostrożnych kroków. W łóżku leżał młodziuchny, rudowłosy piegus. Hospodar westchnął cichutko: wolałby ognistowłosą nastolatkę, najlepiej ponętną Żydówkę, jak u Polańskiego, ale z głodu nie miał siły wybrzydzać. Zakradł się nad łóżko, naciągając nad głową złowieszczą pelerynę… już miał zatopić kły w cienkiej szyi chłopca, gdy młody otworzył oczy i krzyknął:
– Mamo!!! Tato!!! Co to ma być!?
Wąpierz zatrzymał się powątpiewając, a w drzwiach ukazał się brzuchaty brytol.
– Tato! No co to ma być!? Ja lubię Batmana! BATMANA! A ten tu, to nie jest nawet Bruce Wayne. Ma dziwne wąsy, doły pod oczami, pachnie smalcem i starą szafą.
– Ten pan to na pewno Dracula. – Ojciec próbował uspokoić rudzielca. – Oglądałeś Draculę na DVD, pamiętasz Winston?
– Dracula srula. Roger, po co mi ten dziad? Ma batmobila? Ma batdyski? Batyskaf, batystat, batymetr?! Raz zróbcie coś dobrze i załatwcie B-a-t-m-a-n-a!
– Dracula ma trzy piękne narzeczone, a Batman ma tylko jednego Robina – zaoponował nieśmiało brytyjski tata.
– A ja jestem jeszcze za mały na dziewczyny i bardziej mnie rajcują zabawki. Zresztą po co ci to tłumaczę?! Zabieraj tego wąsatego pajaca, a następnym razem pomyśl przez jedną, pieprzoną sekundę, zanim mnie rozczarujesz! – Mały rudzielec sapnął głośno w wyrazie krańcowej irytacji.
Tata wziął zmieszanego Draculę pod ramię i wyszli z pokoju. Szepnął wąpierzowi, wyraźnie zawstydzony:
– Proszę wybaczyć Winstonowi. On jest only child i dajemy mu wszystko, czego zapragnie. Pewnie zamówiła pana moja żona? Proszę wybaczyć tę sytuację. – Mister Roger uśmiechnął się jak makrela i wręczył Draculi pliczek banknotów.
***
Kolejnej nocy uznał, że potrzebuje lepszego łowiska. Polacy polecili mu, żeby unikał imigrantek z Europy Środkowo-Wschodniej, bo one zawsze wolą spotykać się z Brytyjczykami. Zamiast tego radzili, żeby poszukał alternatywnych miejsc i znalazł sobie zakręconą Angielkę. Na odwagę, zaproponowali kielicha:
– Przemek przemycił to w Ryanairze. Leśny Dzban, jak za starych, dobrych lat!
Spojrzenia zebranych skupiły się na plastikowym woreczku, pachnącym tajemnicą.
– Nigdy nie piję… – odmówił Dracula, dodając z niepewnością: – wina?
– Seba ma jeszcze wódeczkę. Słuchaj, Władek, skąd ty w ogóle jesteś?
– Z Rumunii.
– No proszę. Z Cyganem jeszcze nie piłem.
– Nie jestem Cyganem! Rumun to nie Cygan! Ile razy trzeba wam to wbijać tępą stroną kołka w niedokształcone banie!?
– Widzisz go, Przemek, jaki chojrak? Uważaj na Władka, jak twoja Bożena przyjedzie do Anglii. Nic tak nie boli, jak zdrada z Cyganem! – Polacy rozgrzmieli chóralnym śmiechem i zanucili hit Braci Figo Fagot.
Obrażony Wąpierz zmienił się w nietoperza i wyfrunął z pokoju pachnącego cebulą z patelni i ignorancją.
Pulchniutką, blondwłosą Lucy Westenra odnalazł w camdeńskiej kawiarni dla artystów. Anglicy słyną z miłości do koni i pięknych kobiet – uczuć o tyle łatwych do pogodzenia, że w ich kraju trudno dostrzec różnicę. Na tle ogółu, blondynka prezentowała się zaskakująco dobrze: miała włosy związane w koński ogon i pupę dorodnej klaczy, ale zdecydowanie nie była brakującym ogniwem między ssakami naczelnymi a nieparzystokopytnymi. Dracula poprawił uczesanie, przygładził pelerynę, pewnym gestem wręczył nieznajomej kieliszek absyntu i postawił wszystko na jedną kartę:
– Jam Dracula, władca średniowiecznych Rumunów.
– Och, to cudownie, kocham cygańską muzykę!
– Rumuni to nie… – Wąpierz zaklął pod nosem i wbił kieł w język. – To super! Fantastycznie! Ja też kocham cygańską muzykę. Mam w mieszkaniu fajną składankę.
Lucy obdarowała go uśmiechem anioła i spytała z dziecięcą ciekawością:
– A co to znaczy: Dracula?
– Dracula, czyli syn smoka.
– Twój tata dużo palił?
Wąpierz pokiwał głową.
– Mój też – odparła Lucy. – Dwie, trzy paczki dziennie, a twój?
– Dwie, trzy wioski.
– To… intrygujące. Musiałeś mieć ciekawe dzieciństwo. A jak masz na imię, mój książę?
– Oj tam od razu książę. Hospodar jestem. Nazywam się Vlad Palownik.
– Dlaczego Palownik?
– Pokażę ci. – Wąskie usta Draculi złożyły się w diaboliczny uśmiech.
Znów czuł potęgę, która napełniała go, gdy na polu bitwy pokazał swój pal stu tysiącom Turków. A może nabił sto tysięcy Turków na pal? Dracula nie lubił wracać myślami do młodzieńczych wygłupów. Przecież wszystkiego w życiu trzeba spróbować… Tej nocy udało mu się zmienić Lucy w wampa. Tylko chrapanie Polaków trochę rozpraszało Vlada, a gdy łóżko się trzęsło, od Ślązaka odłupywały się kawałki węgla.
Upojony pierwszym sukcesem na wyspach, wąpierz przemierzał szare chodniki Londynu w pastelowym świetle latarni, pogwizdując wesoło. Wtem za ramię złapał go podstarzały jegomość z pobrużdżoną twarzą, niepokojąco podobny do Hannibala Lectera.
– Stój, upiorze! Widzisz ten nagłówek?!
Nieznajomy pomachał Wąpierzowi przed nosem tabloidem „The Sun”. Na widok słońca na pierwszej stronie, Dracula pisnął z przerażenia. Natarczywy facet tak długo wycierał mu twarz gazetą, że hospodar w końcu przeczytał, od razu na głos:
– Dwadzieścia milionów Rumunów imigruje do Anglii. – Dracula skrzywił się i wyszeptał: – Co to za bełkot?! Jako obywatel Rumunii wypraszam sobie takie nagłówki. Dwadzieścia milionów… Że niby co, ostatni zgasi światło?
– Zgasi światło, zdmuchnie świecę, wypuści świetlika. Nie wiem, czy ktoś już doprowadził prąd na wasze zakarpackie odludzie. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, co się dzieje w kraikach trzeciego świata, gdzie ludzie zjadają dżem razem ze słoikiem, a szczytem techniki jest kamień dociskający pokrywę beczki na kiszoną kapustę.
Dracula na moment zignorował obelgi pod adresem ojczyzny. Przełożył stronę, mrucząc sam do siebie:
– Rzeczywiście, jest na trzeciej stronie, tak jak mówił Przemek. – Tamże „The Sun”, niezmiennie od 1970 roku prezentował babę topless. Nie tę samą babę, ma się rozumieć. – Ale ma żyły! – syknął wąpierz, przecierając z niedowierzaniem czerwonawe oczy. Nawet dziąsła Draculi zesztywniały od wzwiedzionych kłów.
– Oddawaj zboczeńcu, to moja gazeta! Wszystko tylko byście kradli, pasożyty! – warknął nieznajomy z intensywnym niderlandzkim akcentem. – Nazywam się Van Helsing, doktor Abraham Van Helsing, i prowadzę niezależne śledztwo w sprawie imigrantów, kradnących nam pracę i wysysających ze społeczeństwa pieniądze. Lud Anglii musi w końcu przejrzeć na oczy! Pora stanąć do walki z falą krwiopijców szturmujących niezłomną wyspę, której przez ostatnie milenium nikt oprócz Holendrów nie podbił!
– Nie wyglądasz mi na Anglika, Hamie – Vlad pozwolił sobie zdrobnić imię rozmówcy. – Głos masz szczekliwy jak u psa. Patrząc po gębach, przodkowie tutejszych, popiwszy w pubach, mieszali się raczej z innymi zwierzętami – stwierdził podejrzliwy Dracula, lustrując starca.
– Jestem Holendrem! – szczeknął Van Helsing.
– No to sam jesteś imigrant.
– Wolne żarty. Imigranci są z biednych krajów, ja jestem ekspat. My, Holendrzy, jesteśmy najwspanialszym narodem Europy! Odkryliśmy najdalsze zakątki ziemi, nasza gospodarność dała początek nowoczesnym bankom, ba, wynaleźliśmy kapitalizm. A Rumuni? – Van Helsing prychnął lekceważąco. – Co dali światu Rumuni?
Dracula odparł dumnie:
– Wynaleźliśmy amfetaminę, która daje wrażenia nie z tej ziemi. W jedną noc można wciągnąć nosem cały ten wasz holenderski bank razem z kapitalizmem. No i wymyśliliśmy kamienie na pokrywę beczki z kiszoną kapustą. Nie wierz Polakom, gdy mówią, że to oni.
– Amfetamina, tak, rzeczywiście… – Pokiwał głową łowca imigrantów. – To użyteczny lek. W Anglii na wszystko przepisują paracetamol. Tutejsi lekarze są zbyt ostrożni. Nie pozwolili mi leczyć moimi metodami i nie mogłem pracować w zawodzie.
– A co to były za metody? – spytał wąpierz.
– Jedyną metodą, która pozwala poznać prawdziwą przyczynę dyskomfortu pacjenta, jest sekcja zwłok. – W oczach Van Helsinga zapłonął ogień szaleństwa.
– Może poszukaj sobie szczęścia w Polsce. Mój współlokator Seba mówił, że jest tam miasto, gdzie każde schorzenie leczy się pavulonem. Pacjenci nie narzekają, a przemysł trumienny rozwija się lepiej niż w Transylwanii. Widać, że niezły konował z ciebie.
– Przynajmniej mam posadę! Teraz pracuję w banku krwi, gdzie też niestety zaczęli przyjmować takich jak wy, wschodnich Europejczyków. W wolnym czasie jestem wolontariuszem w kampanii „Prosimy, już sobie idźcie” – fuknął Holender. – Niech zgadnę, jesteś bez pracy?
– Dopiero przyjechałem, musiałem zrobić rozeznanie rynku, badania zawodowe, pobieranie krwi…
– Ha, tak myślałem. Typowa wschodnioeuropejska pijawka, bez roboty! Czyli przyjechałeś wysysać z nas krew i socjal!
Dracula przewinął w myślach wypowiedź irytującego Holendra jak kasetę magnetofonową, aż złapał myśl szkarłatną niby gumno po świniobiciu w transylwańskiej wiosce.
– Czekaj, doktorku, gdzie pracujesz? Krew… Bank krwi, mówisz? O… ja blady. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem! Opowiedz mi, doktorze Hamie, gdzie to jest…
***
Zorientował się, że pomylił budynki, gdy zobaczył cele zamknięte kratami i Renfielda w kaftanie bezpieczeństwa, uwięzionego w jednej z nich.
– Mistrzu! Mistrzu! Wiedziałem, że po mnie wrócisz! Że nie zostawisz mnie pośród tych wariatów!
– Renfield?! Co ty tutaj robisz?
– Silnoręcy w białych fartuchach złapali mnie przy konsumpcji much. Uwolnisz mnie, mistrzu?
Blada twarz Draculi skryła się w jego równie bladej dłoni.
– Oczywiście, że uwolnię, tylko powiedz, w którą stronę do banku krwi?
Pożyteczny idiota wskazał hospodarowi drogę. Nadnaturalne zmysły żywego trupa szybko wyczuły rozkoszny aromat życiodajnego płynu. Kilkanaście metrów przebiegł na paluszkach, wdrapał się po rynnie, bo z emocji nawet nie zdążył przemienić się w nietoperza. Wskoczył przez okno jak nocny rabuś i zobaczył… ją.
– Elisabeta!
Stała w korytarzu wyłożonym grafitowym linoleum. Miała na sobie zielonkawy strój pielęgniarki, który pięknie współgrał z kolorem jej oczu.
– Vladek? Co ty tutaj robisz? To pomieszczenie dla personelu.
– Elisabeta… – powtórzył hospodar. – Ucieknij ze mną. Szaleję bez ciebie.
– Ho, ho. Jakbyś przy mnie nie szalał. A poza tym, to już nie Elisabeta, ale Myna.
– Myna?
– Tak. To tutaj popularne imię. Ciągle słyszę, jak dziewczyny przedstawiają się „My name”. Skróciłam to sobie do Myny.
Wąpierz pokręcił głową z niedowierzaniem, ale wnet machnął nieumarłą dłonią. Łaknął towarzystwa Elisabety dla jej pysznej krwi, a nie dla horyzontów intelektualnych. Wspomnienia upojnych nocy na zboczach Karpat uderzyły hospodara jak stado nietoperzy z wyłączoną echolokacją. – Więc jak będzie, najdroższa, uciekniemy razem do mojego zamczyska?
– Mam już narzeczonego.
Dracula wściekł się, złapał stojące w korytarzu krzesło i chciał efektownie nim rzucić. Okazało się przytwierdzone do podłogi, więc tylko agresywnie się o nie oparł.
– Nie możesz tak po prostu powiedzieć mi „nie”! Należysz do mnie! Przemierzyłem ocean czasu, żeby cię odnaleźć!
– Gdybyś wsiadł w Wizz Air jak normalny człowiek, doleciałbyś w dwie godziny.
– Milcz, kobieto! Niczego nie rozumiesz! Nakazuję ci, wracasz ze mną do Rumunii, ale już!
Zaalarmowany krzykiem Draculi, doktor Van Helsing przebudził się z nocnej drzemki i wybiegł na korytarz, dzierżąc improwizowany krzyż z ołówków. Dracula porwał z chłodni sześciopak woreczków z krwią i czmychnął przez okno, ścigany krzykiem Holendra:
– Jeszcze cię dorwę! Wiedziałem, że na jednej Rumunce w banku krwi się nie skończy! Jesteście jak zombie!
– Jak wąpierze, stary durniu, jak wąpierze! – odkrzyknął w odpowiedzi rabuś krwi.
Lucy była smaczna i wciąż miał jej numer, ale nagły afront ze strony byłej ulubienicy rozdrażnił wąpierza jak wizyta w salonie piękności, którego wyposażenie ograniczono do lamp UV i toalety. Dracula zapłonął niespełnioną ambicją i postanowił odebrać co swoje.
Aby przechytrzyć Van Helsinga, następnej nocy wąpierz pośpieszył pod biurowiec Jonathana Harkera. Poczekał, aż pracoholik zdecyduje się wrócić do domu i ruszył w ślad za nim. Tak odnalazł Elisabetę. Narzeczeni mieszkali razem w piętrowym domku ze schludnie utrzymanym ogródkiem. Dracula zakradł się pod żywopłotem i nadstawił nietoperzego ucha. Im więcej słyszał, tym bardziej się uśmiechał, obnażając zaostrzone kły.
– Muszę ci coś powiedzieć, ukochany!
– Ok – mruknął Harker.
– Muszę wrócić do Rumunii. – Moja krew!!! Pomyślał Dracula.
– Ok.
– Kolacja będzie w piekarniku. Pojadę jutro wieczorem, ostatnim autokarem.
– Ok, dzięki Myna, dziecinko. A teraz daj mi doczytać „The Sun”.
Dracula skrzywił się z obrzydzeniem na myśl o Słońcu, ale już po chwili zebrał się w sobie i pobiegł spakować manatki. Z radością na bladym licu wracał do wynajmowanego mieszkania, by zdążyć jeszcze kupić bilet na autokar, którym jechała wytęskniona Elisabeta. Więc jednak ciągle to w sobie mam! myślał, pełen dumy. W środku zobaczył nieznajomego, starszawego faceta o białych włosach i nieogolonym zaroście.
– A ty, kto? – spytał zdziwiony.
– To ja, Gerard z Rybnika. Twój współlokator ze Śląska. Postanowiłem w końcu zmyć z siebie węgiel. A, Vladek, słuchaj: wziąłem twój ręcznik, powiesiłem ci na trumnie.
– Yyy… Dzięki, Gerard. Możesz go sobie zatrzymać.
***
Całą drogę do Rumunii przejechał w bagażniku. Obawiał się wschodu słońca, no i chciał zrobić Elisabecie niespodziankę. Nastawił alarm budzika na dwadzieścia cztery godziny i zanurzył się w wąpiryczny sen. Zmęczony, wysiadł z bagażnika dopiero na postoju, tuż za rumuńską granicą. Przywitał go znak „Unia Europejska, 0 km”.
Jego transfuzyjka zajadała się fast foodem w przydrożnym barze. Dracula podszedł do niej i powiedział z zadowoleniem:
– Kochana Ela. Wolałaś, żeby to rodak wysysał z ciebie krew, a nie zachodni kapitalista.
– Vladek? Znowu ty? O co ci chodzi?!
– Wróciłaś dla mnie, piękna!
– Wróciłam odwiedzić dziadków. Idź sobie, bo jem hamburgera. – Kawałek sałaty spadł Mynie na brodę.
– Co ty mówisz? Czy nie przywiodła cię tu nasza odwieczna miłość?
– Ja kocham Jonathana. Jest dużo lepszym facetem od ciebie. Ma stałą pracę, w jego domu nie ma niekończących się przeciągów i nie spotyka się z innymi dziewczynami na boku.
– A czy umie tak ci possać, jak ja? – zagadnął Dracula, mrugając tajemniczo i oblizując brwi.
– Vladek, po nocach z tobą byłam zmęczona i blada, jakby brakowało mi krwi. Jak śpię z Jonathanem, to jeszcze dwadzieścia osiem dni po nie mam jej tam gdzie zwykle.
Wąpierz złapał się za głowę. A więc to tak! Dracula zasyczał, jak zranione dziecię nocy.
– Nie odstawiaj cyrków, bo wyglądasz jak nietoperz w rui! Won! – Elisabeta oblała hospodara sosem czosnkowym. Trafiony złapał się za nieumarłe serce i zaczął tarzać po ziemi, zhańbiony i pokonany.
Najgorsze miało dopiero nadejść. Na drugą noc, po powrocie do Țepeszowego zamczyska, markotny Dracula wybrał się na spacer po okolicy. Całą dolinę wokół hospodarskiej posiadłości porastały brytyjskie Tesco. Nie dość, że szpeciły piękny krajobraz Karpat, to raziły celnie w słaby punkt wąpierza. Na białych billboardach tkwiły nienawistne białe główki! Kilogram chińskiego czosnku za sześć lei! Całe rodziny Rumunów dały się opleść sieci wyspiarskiego kapitału, maszerując z i do sklepów z plastikowymi siatkami i ortalionowymi torbami na kółkach.
Hospodar spróbował uciec od tego koszmaru. Biegł przez wzgórza i lasy, przez pagórki i wąwozy, aż dotarł do opłotków sąsiedniej posiadłości. Stanął jak wryty, gdy za ogrodzeniem zobaczył następcę tronu Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, księcia Karola Windsora. Charlie rozmawiał przez telefon. Właśnie wyznawał żonie:
– Kochanie, chciałbym być twoim tamponem.
Wtedy Dracula zrozumiał. Angielski książę i rumuński. Może tak bardzo się nie różnimy?
Na emigracji wiele się nauczyłem. Wcześniej Polacy kojarzyli mi się tylko z peerelowskimi cinkciarzami przyjeżdżającymi małym fiatem w siedem osób z dziesięcioma torbami towaru i z królem Władkiem, który jadąc do Bułgarii pożyczył od mojego ojca dwa śmigłe rumaki i nigdy nie oddał. Teraz wiem, że to cudowni, odważni ludzie, którzy mają marzenia i przed którymi trzeba umieć schować ręcznik. A brytole? Ich krew też da się pić! Młodzi Jonathan i Elisabeta dali się połączyć miłości…
Z lasu wyszedł stary, brodaty Cygan z butelką rumuńskiej wypalanki. Był już solidnie nawalony i z pijackiej serdeczności wyciągnął flaszkę w kierunku wąpierza.
Miłości. – Dracula skończył myśl i uśmiechnął się krzywo. – Żadnej miłości! Żądzy! Żądzy!!! – krzyknął szaleńczo, wbijając kły w szyję Roma. Przybysz smakował jak domowa śliwowica; jak długa podróż i powrót do domu. Oczy wąpierza spłynęły krwią. Skąpane w karmazynie, jak przez rubinową soczewkę, widział piękno swojego kraju: na horyzoncie Karpaty, nieujarzmione sosnowe bory i górskie potoki, na niebie zabłąkane pelikany powracające nad deltę Dunaju… Przeżywał katharsis i nie przestawał pić cygańskiej krwi.
– Przepraszam, skarbie, ale muszę kończyć, jacyś rumuńscy geje dobierają się do siebie pod moim płotem! – szepnął książę Karol do słuchawki i przestraszony odtuptał do swojej letniej rezydencji.