Miał być short, wyszło krótkie opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba :)
Miał być short, wyszło krótkie opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba :)
Dziesiątki. Setki. Tysiące. Każdy z nich miał określony cel, do którego szedł, nie rozglądając się na boki. Ich życie toczyło się w miejscach do których zmierzali, droga pomiędzy nimi nie istniała. Mało który w ogóle reagował, gdy przeze mnie przechodził. Niektórzy się wzdrygali, może jedna na sto osób się zatrzymywała, ale większość po prostu szła dalej. Nie zwracali na mnie uwagi, tak jak ignorowali siebie nawzajem. Sam również kiedyś do nich należałem. Nie myślałem o śmierci, żyłem przyszłością, nie zauważając tego, że moja teraźniejszość ucieka w zapomnienie.
Gdy słońce pochyliło się nad horyzontem i zaczęło świecić mi w oczy, westchnąłem. Nie wiem, jak długo stałem na środku chodnika. Może to był tylko jeden dzień, a może i miesiąc. W rzadkich przebłyskach świadomości zwykłem odnajdywać się w dziwniejszych sytuacjach, na przykład stojąc na dnie oceanu, czy idąc z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Zwłaszcza to drugie mnie zastanawiało. Nie potrzebowałem już wiary i, paradoksalnie, wraz z jej ubytkiem sam powoli znikałem. To nie tak, że w Niego nie wierzyłem. Po prostu przestałem ufać Jego miłosierdziu.
Zadałem sobie tylko tyle trudu, żeby zejść ze słońca i usiąść pod ocienioną ścianą jakiegoś budynku. Parę metrów ode mnie klęczał żebrak. Co jakiś czas ktoś mechanicznie sięgał do kieszeni i rzucał mu drobniaka, nawet nie patrząc w jego stronę. Ci ludzie nie robili tego ze współczucia, po prostu głęboko w ich podświadomości zakorzeniło się przeświadczenie, że tak trzeba. Nawet nie wiedzą, że to robią. I nie jest to jakaś tam hipoteza, którą wymyśliłem, bo nie mam nic innego do roboty. Wiem to, bo i przede mną lądują drobniaki. Ci ludzie nie mają prawa wiedzieć, że tu jestem, ale sama moja obecność dociera do ich podświadomości i wyzwala ten sam mechanizm. Nikomu nie wydaje się to dziwne i tylko żebrak patrzy w kierunku „moich” monet ze zdumieniem. Jeszcze parę, a przestanie udawać sparaliżowanego i po nie przyjdzie.
Te coraz krótsze rozbłyski świadomości i leżące przede mną pieniądze to za mało żeby mi udowodnić, że istnieję. Bo niby czemu tak? Nikt mnie nie widzi, mogę przenikać przez wszystko i nie pamiętam, co robiłem przez ostatnie lata. Czasem zastanawiam się, czy istnieją gdzieś tacy jak ja. Ci którzy nie dostali się nigdzie. Jeżeli są, to może oni jeszcze we mnie wierzą. Bo ja sam już chyba nie.
*
Eden. Często przychodzę tu, żeby popatrzeć. Jeszcze na początku wzbudzało to we mnie jakąś nadzieję, teraz po prostu robię to, bo nie mam dokąd iść, a to miejsce jest dobre jak każde inne. Łąki są ciche i spokojne. Można na nich usiąść i ma się piękny widok na Raj. Trochę przeszkadzają złote pręty ogrodzenia, ale nie jakoś bardzo. Oczywiście nie widać tych, którzy są po drugiej stronie. Siedzą w głębi Edenu i nie dziwię im się. Po co mieliby zbliżać się do tego gorszego świata, jeżeli mogą spędzić wieczność w duchowym dostatku i przyjaźni z Nim.
– Witaj.
Nie usłyszałem, jak podchodził. Zresztą chyba nie musiał. Po prostu nagle obok mnie na trawie wylegiwał się ktoś jeszcze.
– Przyszedłeś – wyszeptałem. – Po co?
– Bo ty tu jesteś – powiedział i zamilkł, jakby to wszystko wyjaśniało.
Łypnąłem w Jego stronę kątem oka. Tak jak ostatnim razem, zobaczyłem siebie, wylegującego się na trawie, ze źdźbłem trawy w ustach. A raczej idealnego siebie, pewnego i spokojnego, jakby wszystkie problemy świata zniknęły. Nie wiem czemu to robił. Może Jego zdaniem miało to motywować ludzi do pracy nad sobą, w moim przypadku jednak tylko bardziej mnie dołowało. Przedstawiał bowiem ideał, którego nigdy nie osiągnę.
Znów spojrzałem w dal, w stronę Edenu. On również się nie odzywał, więc obaj siedzieliśmy w ciszy.
– Czemu po prostu mnie nie wpuścisz? – spytałem w końcu.
– Przecież wiesz, że nie mogę.
Wiedziałem doskonale. Wiedziałem i za pierwszym razem, gdy zadawałem to pytanie. Ale pytałem i tak, z tego samego powodu, dla którego ludzie rzucają pieniądze żebrakom. Bo czułem, że tak trzeba.
– Twoi bliscy pytają o ciebie. – Tym razem to On się odezwał. – Chcą wiedzieć, kiedy w końcu do nich dołączysz.
– To nie ode mnie zależy.
– Właśnie, że od ciebie. W Edenie nie ma miejsca na grzech. Musisz się go po prostu wyzbyć.
Westchnąłem. Zawsze kończyło się tak samo. Próbował wmówić mi, że mam wybór. Nie miałem. Nie potrafiłem zrobić tego, czego ode mnie oczekiwał. Nawet gdybym chciał, a była to ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął.
Spojrzałem w Jego stronę, ale zobaczyłem tylko trawę, falującą na delikatnym wietrze. Pewnie zniknął, gdy opanowały mnie czarne myśli. Znów byłem sam.
*
– Wstawaj.
Niechętnie przyjąłem do wiadomości, że ktoś ciągnie mnie za rękę. Sen odpłynął, nie pozostawiając po sobie śladu i znów otoczyła mnie rzeczywistość.
Wokół panowała zima. Musiało minąć parę ładnych lat, bo stare budynki wokół mnie ktoś wyburzył i postawił nowe, piękne apartamentowce.
Za rękę ciągnęła mnie kobieta. Trochę trwało zanim przypomniałem sobie, skąd ją znam.
– Co tu robisz? – spytałem. Powinienem był powiedzieć coś więcej, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, jak kiedyś byliśmy sobie bliscy, ale czułem się zmęczony. Nie dlatego, że mnie obudziła, lecz tak ogólnie. Może to znaczyło, że wreszcie znikam?
– Szukałam cię. – Widząc, że nie wstanę, kobieta przestała ciągnąć mnie za rękę i uklękła obok. – Bardzo długo.
– Po co? – znów udało mi się tylko tyle z siebie wycisnąć. Oczy mi się kleiły, chciałem zostać sam.
– Musisz się pospieszyć. – Kobieta chwyciła mnie za twarz i skierowała na siebie moje oczy. Miała bardzo zatroskaną minę. Wydało mi się to zabawne. – Nie możesz wiecznie chodzić po świecie bez swojego miejsca. Jeżeli czegoś nie zrobisz, znikniesz!
– No i? – Nie interesowała mnie odpowiedź. Widziałem, że otwiera usta i coś mówi, ale już nie słyszałem słów. Zamknąłem oczy i moje myśli znów powędrowały do krainy marzeń sennych. Nie dotarły tam jednak, bo zawrócił je mocny policzek, który od razu mnie ocucił.
– Nie pozwolę ci spać! – wykrzyknęła kobieta. – Jeżeli zaśniesz, możesz już się nie obudzić!
W jej oczach błysnęły łzy. Nie chciałem, by była smutna. Spróbowałem zmusić się do ponownego skupienia uwagi na otaczającym mnie świecie. Wtedy dopiero zauważyłem, jak drobinki śniegu przelatują przez aureolę nad jej głową.
– Czemu nie jesteś w Raju? Przecież ciebie wpuścił – przypomniałem sobie.
– Mówiłam ci, że bez ciebie tam nie zostanę.
Może i mówiła. Minęło tyle czasu, że ledwo co przypominałem sobie moje życie. Ją samą zresztą też ledwo co pamiętałem.
– Powinnaś tam zostać – wyszeptałem. – On mnie i tak tam nie chce.
– Oczywiście, że chce! Musisz tylko…
– Nie – przerwałem jej. Samo mówienie o tym wprawiało mnie w złość. A przecież podobno złość to grzech.
Przez chwilę przyglądała mi się w milczeniu. Miała bardzo smutne oczy. Chciałem wstać i ją przytulić, ale nie czułem się na siłach.
– A więc znikniemy razem, bo ja nigdzie się bez ciebie nie wybieram – rzekła w końcu i położyła się obok mnie.
Leżała plecami do mnie, ale ja wciąż przyglądałem się jej włosom, oświetlonym przez aureolę. Nie chciałem, żeby znikała. Kiedyś oddałbym za nią wszystko, to nie mogło przecież ulotnić się bezpowrotnie. Coś jeszcze do niej czułem.
Objąłem ją w pasie i pocałowałem w odsłonięty kark. Nie odezwała się, ale poczułem, jak po chwili jej dłoń zaciska się na mojej. Miała przyjemnie ciepły dotyk. Zupełnie jak za życia.
Nie zareagowała, gdy się podnosiłem. Może już wtedy spała? Spojrzenie na jej leżącą sylwetkę dodało mi otuchy. Potem odszedłem, nie odwracając się.
*
Miarowy odgłos uderzania metalu o metal wypełniał całą jaskinię. Echo ostatniego brzdęknięcia gasło dokładnie przed następnym, sprawiając, że samo słuchanie tego napawało uczuciem satysfakcji.
Miło się tak siedziało na skalnej półce. Można było zapomnieć o całym świecie, tylko słuchając tego hipnotycznego dźwięku i obserwując kowala.
Stał tyłem do mnie, tak, że widziałem tylko burzę czarnych włosów, opadającą mu na kark. Jego ręka wznosiła się i opadała w magicznym rytmie. Czekałem, aż to on odezwie się pierwszy, bo na pewno wiedział, że za nim siedzę. Ponadto to niezbyt uprzejme zaczynać rozmowę z kimś trzy razy większym od ciebie.
– To ty – olbrzym nie przerywał pracy i nie odwrócił się do mnie. – Wiem po co tu jesteś. Pewnie chcesz mnie oskarżyć o wszystkie nieszczęścia, które ci się przytrafiły. Każdy to robi. Łatwiej żyć ze świadomością, że kto inny odpowiada za twoje błędy. Nikt nie chce zaakceptować faktu, że zło siedzi w każdym, nie tylko we mnie.
Nie chciałem go oskarżać. Nie bardzo wiem, co chciałem zrobić, po co tu przyszedłem. Pomachałem nogami, zwieszonymi ze skalnej półki i dalej wpatrywałem się w plecy olbrzyma.
– Nad czym pracujesz? – spytałem w końcu. Musiało mu się to wydać dziwne, bo łypnął za siebie, ukazując mi swój profil. Nie zdążyłem się przyjrzeć, bo szybko stracił mną zainteresowanie.
– Pewnie spodziewasz się, że powiem, że wykuwam miecz dla armii sił ciemności, albo coś w tym rodzaju. To by pasowało do Pana Piekieł, prawda? – usłyszałem nutkę rozbawienia w jego głosie. – Nie tym razem. Jeden z moich koni zgubił podkowę.
Zwiesiłem głowę. Nagle poczułem się mały i nic nie znaczący. Moje nogi nikły w ciemności jaskini. Albo może już ich nie było. Przypomniałem sobie, co mówiła kobieta, o tym, że znikam. Nagle przypomniałem sobie, po co tu przyszedłem.
W tym samym momencie dźwięk młota umilkł. Echo powoli wygasło i w jaskini zapanowała cisza. Olbrzym powoli odwrócił się do mnie. Jego sylwetka była oświetlona od tyłu przez piec hutniczy, więc nie widziałem dobrze twarzy i jedynie oczy odcinały się od reszty twarzy. Dwa punkciki czarniejsze nawet od mroków jaskini.
Przemknęło mi przez myśl, że powinienem się bać, ale nie czułem strachu. Bo czy niby moje życie pozagrobowe mogło być gorsze? Od ścian jaskini odbiło się głośne westchnienie.
– Widzę, że nie wyglądasz najlepiej. Zgaduję też, że nie masz dokąd pójść. Jeśli chcesz, możesz zostać w piekle przez parę dni. Załatwię ci zniżki w kasynach i burdelach, odpoczniesz sobie i zastanowisz się, co zrobić dalej ze swoim życiem. Po to przyszedłeś?
– Dziękuję – odpowiedziałem. – Ale muszę kogoś odwiedzić. Mogę?
Olbrzym skrzyżował ręce i odchylił głowę. Blask pieca hutniczego oświetlił jego wysoko uniesione, krzaczaste brwi.
– W porządku – odrzekł. – Powiedz kogo.
*
Wił się w ciemnościach. Widziałem tylko zarys jego wykrzywionego bólem ciała, ale i tak mimowolnie zacisnąłem pięści. Fala wspomnień, o których nie wiedziałem, że jeszcze je mam, nagle się uwolniła i zalała moją głowę. Gdy tak nad nim stałem i słyszałem jego postękiwania, wdychałem pot, którym cały był oblepiony, jedyne co czułem to satysfakcja. Dostał to, na co zasługiwał za wszystkie te lata znęcania się nade mną i matką.
Choć cierpiał, poczułem przemożną chęć by jeszcze dołożyć mu bólu. Już nie byłem przestraszonym dzieckiem, mogłem to zrobić. Poczułem na plecach wzrok czarnych oczu. Czyżby to była jego sprawka? Nie. To leżało we mnie, to przez to nie mogłem wejść do Raju. Spróbowałem się uspokoić, spojrzeć na niego nie jak na sadystę, który znęcał się nad swoją rodziną, lecz po prostu jak na człowieka, który cierpiał przez wieczność. Nagle poczułem żal. To przecież on był prawdziwie samotny, nie ja. Leżał tutaj, znienawidzony przez wszystkich, których znał i cierpiał sam, w ciemnościach.
Nagle usłyszałem charkot. Człowiek uniósł drżącą głowę i skierował ją w moją stronę.
– Przyszedłeś… żeby ze mnie… szydzić? – wyrzęził i wtedy zorientowałem się, że nie wie, kim jestem. Jego oczy zostały wyłupione.
– Nie, ojcze – powiedziałem cicho i uklęknąłem na jedno kolano. Zamarł, gdy położyłem mu rękę na ramieniu. A przynajmniej próbował, bo jego ciałem wciąż wstrząsały drgawki.
Jeszcze niedawno nie uwierzyłbym, że jestem zdolny to zrobić. Sama myśl o tym napawała mnie obrzydzeniem, ale w tamtej chwili czułem, że rzeczywiście tego pragnę.
– Przyszedłem ci wybaczyć.
Da się czytać, ale szału nie ma. Dusza zmarłego tułająca się po świecie, wybaczenie rodzicom – takie rzeczy już grali i to nie raz.
Usterki techniczne:
Gdy słońce pochyliło się nad horyzontem i zaczęło świecić mi w oczy, westchnąłem.
Brakujący przecinek.
Parę metrów ode mnie klęczał jakiś żebrak. Co jakiś czas ktoś mechanicznie sięgał do kieszeni i rzucał mu drobniaka,
Powtórzenie.
I nie jest to jakaś tam hipoteza, którą wymyśliłem, bo nie mam nic innego do roboty. Wiem to, bo i przede mną co jakiś czas lądują drobniaki.
-//-
Ergo, nie wierzą we mnie. On też już pewnie przestał we mnie wierzyć. Czasem zastanawiam się, czy istnieją gdzieś tacy jak ja. Ci którzy nie dostali się nigdzie. Jeżeli są, to może oni jeszcze we mnie wierzą. Bo ja sam już chyba nie.
-//-
Sen odpłynął, nie pozostawiając po sobie śladu i znów otoczyła mnie rzeczywistość.
Wokół panowała zima. Znów musiało minąć parę ładnych lat, bo stare budynki wokół mnie ktoś wyburzył i postawił nowe, piękne apartamentowce.
-//-
Nie dotarły tam jednak, bo zawrócił je mocny policzek, wymierzony w moją twarz.
Trochę bezsensowne to zdanie, ciężko byłoby dostać policzek np. w pośladek.
Pewnie chcesz mnie oskarżyć o całe zło, jakie cię spotkało. Każdy to robi. Łatwiej żyć ze świadomością, że kto inny odpowiada za twoje błędy. Nikt nie chce zaakceptować faktu, że zło siedzi w każdym, nie tylko we mnie.
Powtórzenie.
– W porządku – powiedział. – Powiedz kto.
-//-
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Fakt, językowo głowy nie urywa.
Fabularnie, niestety również bez rewelacji. Lektura przeważnie nuży i zniechęca. Bohater bez wyrazu, pozbawiony charakteru. Jedynie finał ratuje tekst. Niby motyw nie nowy, ale ciągle zjadliwy. Dlaczego? Bo, cholernie prawdziwy.
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Hmmm. Ciekawe, ale trochę zbyt umoralniające. Jako rzecze Wicked, to wszystko już było.
Wszyscy żyli z jednego miejsca do drugiego
Nie rozumiem, co Poeta chciał przez to powiedzieć.
Wołacze, Armoredzie, oddzielamy od reszty zdania przecinkami.
Babska logika rządzi!
Całe opowiadanie napisałem dzisiaj. Fakt mogłem trochę dopieścić, zanim opublikowałem, ale strasznie nie lubię czekać, gdy coś już napiszę. Bohaterowi nie poświęciłem aż tak uwagi, bo skupiłem się na postaciach, które spotykał.
Marudzita, Koleżanko i Kolegowie. Trza dostrzec, co nie pokazane, nie nazwane… – i tekst zyskuje wyraz.
Ale, Autorze, i Ciebie “krytyknę”. Za skutki nielubienia czekania, jak to nazwałeś.
Co prawda opowiadanie mocno pachnie kawą wyłożoną na ławę, ale nie jest źle. Jednak na przyszłość wolałabym, abyś popracował nad samodyscypliną, okiełznał niecierpliwość. Pamiętaj, że teksty bardzo lubią poleżeć i odpocząć a potem być dopieszczone. ;-)
Wszyscy żyli z jednego miejsca do drugiego, droga pomiędzy nimi nie istniała. – Można żyć z dnia na dzień, ale z miejsca do miejsca?
…robię to, bo nie mam gdzie iść… – …robię to, bo nie mam dokąd iść…
On również się nie odzywał, więc oboje siedzieliśmy w ciszy. – Narrator jest mężczyzną, obok jest On i zdanie winno brzmieć: On również się nie odzywał, więc obaj siedzieliśmy w ciszy.
Oboje, to kobieta i mężczyzna. Oboje, to także drewniane instrumenty dęte.
Nie dotarły tam jednak, bo zawrócił je mocny policzek, który. – ?
Jego sylwetka była oświetlona od tyłu przez piec hutniczy, więc nie widziałem dobrze jego twarzy, ale jego oczy były doskonale widoczne. – Nadmiar zaimków, powtórzenie.
Ale muszę kogoś odwiedzić. Mogę? […] W porządku – odrzekł. – Powiedz kto. – Powiedz kogo. Lub: Powiedz kto to.
…wdychałem pot, jakim cały był oblepiony… – …wdychałem pot, którym cały był oblepiony…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Średnio – opowiadanie tak naprawdę bazuje na ostatnim zdaniu, więc wszystko (a w tym tempo) powinno być podporządkowane odpowiedniemu wyeksponowaniu tego zdania. Tymczasem nieco zbyt rozwlekła narracja i rozbudowane scenki rozmydlają sens historii i rzeczywiście nużą czytelnika. Tym bardziej, że chyba każdy zna te pośmiertne klimaty ; )
Wydaje się, że odchudzenie tekstu poprawiłoby jego jakość.
I po co to było?
Całkiem przyjemnie mi się czytało :)
Przynoszę radość :)