- Opowiadanie: OldGuard - Planetobójstwo

Planetobójstwo

Tekst powstał jeszcze w zeszłym roku, jakiś czas później trafił na betę, gdzie dwóch betujących (Radek, Luken) miało zupełnie różne opinie, a ja stanęłam na rozdrożu i nie wiedziałam, w którą stronę pójść. I tak leżało to sobie nieruszane przez pół roku, aż BosmanMat odkopał z niebytu i dołożył swoje przemyślenia, za co bardzo mu dziękuję :)

Z świeższym spojrzeniem mocno przeredagowałam całość, wywalając z niej sporą część pierwotnego opowiadania, co niekoniecznie spasowało betującemu Bosmanowi, ale biorę to na klatę, bo jak teraz to zostawię, już więcej do tematu nie wrócę.

Co złego to ja, bo betujący chcieli dobrze :)

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Planetobójstwo

Kallindor wydaje się mały i opuszczony, jednak z każdą minutą nierówna plama brązowych pasm nabiera strzelistych kształtów, a w niebieskozielonych odcieniach można rozróżnić zarysy lądów. Obserwuję tę mozaikę przez okno na mostku kapitańskim, podziwiając bogactwo kolorów i form. Ten widok zawsze kojarzy mi się z domem.

– Rozpoczynamy lądowanie. Załoga proszona jest o zajęcie stanowisk i aktywowanie osobistych systemów bezpieczeństwa.

Niechętnie odrywam się od okna i pospiesznie zajmuję miejsce w kapsule antygrawitacyjnej.

– Inicjacja procedury odwrócenia ciągu za trzy… dwa… jeden. Hamowanie aerodynamiczne rozpoczęte. Systemy nawigacji włączone.

Statek drży, a nity jęczą z wysiłku, gdy ogromne silniki wyhamowują prędkość. Uważnie obserwuję wskaźniki na pulpicie, upewniając się, że lądowanie przebiega zgodnie z planem. Stabilizatory automatycznie dostosowują kąt nachylenia, aby zapewnić jak największą precyzję, a zaawansowane systemy bezpieczeństwa sztucznej inteligencji monitorują każdy parametr, aby wykryć jakiekolwiek nieprawidłowości.

Nie lubię oddawać sterów automatom i często sama wykonuję proste podejścia, ale teraz nie mam na to ani siły, ani ochoty, dlatego tylko przyglądam się liczbom na ekranie i sprawdzam, czy wszystko przebiega poprawnie.

– Aktywowano silniki manewrowe. Przewidywany czas do lądowania: dwadzieścia minut.

Natychmiast odpinam pasy i wracam do okna. Widzę teraz więcej szczegółów planety: wyżłobione kaniony, rozległe równiny i majestatyczne pasma górskie ledwie zarysowane na horyzoncie. Powierzchnia wydaje się pokryta cienką warstwą pyłu i kamieni, co świadczy o intensywnej erozji. Dostrzegam jednak także zielone plamy roślinności i kilka błyszczących oaz.

Od wielu tygodni przebywam na pokładzie międzygwiezdnego statku „StarWell”. Przytłumione światła, nieustanny szum generatorów i metaliczny posmak powietrza już dawno mi zbrzydły, więc ten widok i świadomość, że niedługo zakończę podróż, budzą we mnie cieplejsze uczucia. Po raz pierwszy od kilku dni.

– Wygląda znajomo, prawda?

Z zamyślenia wyrywa mnie głos sierżanta Webba. Odwracam się, aby zobaczyć jego zmęczoną twarz i oczy pełne niewypowiedzianych pytań.

– Tak. Myślę, że docenimy powiew świeżego powietrza.

– Kapitanie, oni już wiedzą, prawda?

– Czy wiedzą? Cóż… pewnie cała pieprzona galaktyka już wie. – Wzdycham ciężko i garbię się pod ciężarem odpowiedzialności.

– Ma’am, czy Kallindor będzie teraz inny? Teraz, gdy…?

– Nie – odpowiadam stanowczo. – Kallindor pozostanie taki sam i wszystko będzie dobrze.

 

***

 

Kiedy statek dotyka powierzchni, uczucie ulgi, którego oczekuję, zostaje zagłuszone przez zgiełk procedur kontrolnych. Kilkanaście minut później opuszczam „StarWell” i szybkim krokiem przemierzam szarobury plac bazy wojskowej, a niezliczone spojrzenia śledzą moje ruchy. Przyspieszam jeszcze bardziej, rozdeptując z premedytacją wyrzuty sumienia i poczucie winy. Nie ma na nie czasu ani miejsca – cokolwiek wiedzą lub czegokolwiek domyślają się inni, powinni być wdzięczni, bo żyją tylko dzięki mnie.

To przekonanie słabnie, gdy staję przed drzwiami gabinetu pułkownika Burnetta. Wzdycham ciężko, pozwalając na moment, by przygnębienie wzięło górę. Pukam raz, potem następny, ale nie wita mnie standardowe wejść. Zamiast tego z pokoju obok wyłania się major Hartman, który wygląda na zaskoczonego moją obecnością. W jego zwykłej masce dobrze wyszkolonego żołnierza dostrzegam pęknięcia: zmarszczki nieco pogłębione, włosy rozwichrzone, a w oczach – zmęczenie, jakie widuję ostatnio w lustrze.

– Kapitan Claverford – mówi, a głos ma barwę przebrzmiałego echa. – Powiedziałbym, że dobrze panią widzieć, ale obawiam się, że okoliczności nie są przychylne.

Chcę coś odpowiedzieć, ale w gardle czuję tylko suchość. Kiwam głową, bo tylko na to mnie teraz stać.

– Pułkownik Burnett został pilnie wezwany do siedziby Starego Sojuszu. Musiała pani się z nim minąć.

Poczucie winy niemiłosiernie pulsuje w moim sercu. I chociaż major nie mówi ani słowa o tym, co się wydarzyło i co mogłam zrobić lepiej, to oboje odczuwamy ciężar niewypowiedzianego. Wiedząc, że każde nierozważne zdanie może wywołać lawinę, decyduję się na bezpieczny wybieg.

– Majorze, jeśli jest coś, co mogę…

– Nie. – Przerywa mi, unosząc dłoń, jakby chciał zatrzymać nie tylko moje słowa, ale i samą rzeczywistość. – Teraz nie. Teraz… teraz niech pani odpoczywa. To rozkaz.

Spojrzenie, którym mnie obdarza, jest pełne współczucia. Nigdy bym nie pomyślała, że majora Hartmana stać na taki gest. Z drugiej strony, nigdy bym nie pomyślała, że mogę zostać bezwzględną morderczynią, więc być może wszyscy jesteśmy zdolni do rzeczy, które wydawały się nam nieosiągalne.

Wiem, co kryje się pod hasłem „odpoczynek”. Mam zniknąć i nie wychylać się przez kilka kolejnych dni. Przemykam więc pośród żołnierzy i oficerów bez słowa. Nie ma teraz dla mnie miejsca wśród tych, którzy nie rozumieją skali mojego poświęcenia, ale czy ja sama rozumiem, jak daleko się posunęłam, aby zapewnić przetrwanie innym?

 

***

 

Mój dom znajduje się na wzgórzach, daleko od lotniska, w odległości krótkiego lotu awionetką. Wybudowany nad stromą skarpą i otoczony bujną roślinnością, pozwala mi zaznać odrobiny spokoju po wyczerpujących misjach. Ma jeszcze inny atut – trudno dostać się do niego na piechotę, dlatego na polach za domem wybudowałam niewielkie lądowisko.

Latam sama. Niewielu współczesnych kapitanów statków międzygwiezdnych to potrafi. U dowódców ceni się kompetencje miękkie, szczególnie umiejętność motywowania załogi, samodzielność i odporność na stres, pozostawiając techniczne zadania w rękach SI. Niektórzy mogliby uznać to za przeżytek, ale nie ja.

Jestem dumną przedstawicielką rodu Claverfordów, który wydał na świat wielu doskonałych pilotów, więc latam od dziecka. Odkąd pamiętam, uwielbiałam ściągać się z wiatrem, unosząc się na strumieniach powietrza i przemykając przez chmury. Żadna międzygwiezdna podróż nie może się z tym równać. Poza tym latanie odrywa moje myśli od przyziemnych spraw. Mój ojciec zawsze powtarzał, że z pewnej wysokości nie widać problemów. Służył jednak na Ziemi, podlegał krajowemu, nie globalnemu, a co dopiero międzygalaktycznemu dowództwu, które potrafi być, doprawdy, wrzodem.

Zwiększam prędkość, żeby zostawić problemy za sobą. W smugach wiatru rozmazują się niewygodne rozkazy, a nieprzyjemne uczucie w żołądku jest objawem przeciążenia, nie gulą stresu związanego z manewrowaniem po cienkiej linie moralności. Śmigam nad miastem i okolicznymi wioskami, zbliżając się do mojego azylu.

W końcu zgrabnie ląduję na tyłach domu. Nie jest to szczególnie duża posiadłość – raczej skromne, ale wygodne miejsce do życia, które przywodzi na myśl typowe amerykańskie ranczo z werandą otoczoną drewnianymi balustradami i kamiennymi schodkami. Dach pokryty jest czerwoną dachówką, a ściany mają kremowy odcień. Pod płaszczykiem tej tradycyjnej, wręcz sielskiej formy, kryją się jednak najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa – zarówno widoczne, jak liczne kamery i czujniki, oraz te ukryte przed oczami przypadkowych, raczej nielicznych, gości.

Podchodzę do drzwi, które ustępują pod naciskiem dłoni. System biometryczny działa sprawnie i szybko. W środku wita mnie przyjemny chłód klimatyzacji. Od razu kieruję się do lodówki w poszukiwaniu zimnych napojów, chociaż wiem, że ani niska temperatura powietrza, ani chłodzone piwo nie ugaszą wewnętrznego żaru, który trawi mnie od kilku dni. Przykładam butelkę do karku i machinalnie sięgam po tablet. Światełka nowych wiadomości migają niepokojąco, ale je ignoruję i wchodzę do prywatnej galerii.

W ciszy domu, ze smakiem piwa w ustach i wspomnieniami zamkniętymi w setkach zdjęć i filmów, czuję się prawie bezpieczna. Otwieram album zatytułowany „Ziemia” i przeglądam obrazki z wakacji nad oceanem, rodzinnych spotkań w Vancouver, dzikich zwierząt uchwyconych w biegu. Wspominam egzotyczne smaki – pikantne curry z Indii, aromatyczne tajskie zupy, soczyste steki z Argentyny – a rośliny, których nie można znaleźć na Kallindorze, znów kwitną w moich wspomnieniach. Kolory, potrawy, drzewa, pory roku. Jest tu wszystko, tak jakbym przeczuwała, że kiedyś zostaną mi tylko zdjęcia.

Z tabletem w dłoni podchodzę do okna, za którym rozpościerają się podobne widoki. Morze kwiatów, ośnieżone szczyty górskie i szybujące po niebie ptaki. Kallindorski krajobraz jest prawdziwszy niż ziemskie wspomnienia. Czysty, ciągle nieskażony ludzkimi błędami. W końcu zdjęcia oceanu nie oddają jego smrodu, a fotografie z rodzinnych spotkań – atmosfery wzajemnych oskarżeń. A jednak to właśnie Ziemia była najważniejszą z planet. Była. I to pomimo korporacyjnej choroby, która toczyła ją od wielu dekad, zmuszając ludzi do szukania nowego domu.

Stoję tak długo, porównując Kallindor z rozrywaną przez konflikty Ziemią. Czuję się rozdarta między tymi dwoma światami, nie do końca przynależąc do któregokolwiek z nich. Zdaję sobie sprawę, że już nigdy nie poczuję się tutaj jak w domu.

 

***

 

Wysiłek fizyczny pozwala zmęczyć ciało i oczyścić umysł, a właśnie tego teraz potrzebuję. Pot spływa po plecach, gdy wbiegam na kolejne wzgórze, nie zważając na kamienie, które stawiają opór pod stopami. Słońce pali skórę, ale jednocześnie pobudza do biegu. Zamiast odpoczynku jest kolejne wzniesienie. I następne. I następne. Mięśnie drżą w proteście, ale ignoruję ból i z uporem pokonuję kolejne metry. Byle dalej od wspomnień i przytłaczającej odpowiedzialności.

Katuję się tak od trzech dni, doprowadzając ciało na skraj wytrzymałości. Każdego wieczoru ledwie stoję pod prysznicem, gdy zimna woda obmywa pot i pył. Później szybko zapadam w niespokojny sen, a nazajutrz powtarzam wszystko od początku.

Czwartego dnia rutyna zostaje zakłócona. Wbrew własnym zasadom, wybieram nieznany szlak, prowadzący przez gęstsze zarośla, które zdają się nie mieć końca. Zastanawiam się, jak długo jeszcze będę uciekać przed tym, co nieuchronne. Czy rzeczywiście można uciec od siebie? Od poczucia winy, które jak echo powraca w najmniej oczekiwanych momentach? Tylko nieskończona droga pod moimi stopami wydaje się być wolna od sądów i oczekiwań.

Przerywam bieg dopiero wtedy, kiedy siły całkowicie mnie opuszczają. Opadam na kolana w wilgotny mech, dysząc spazmatycznie. Spoglądam w dal, ale nie widzę już kolejnych szczytów do zdobycia, tylko bezkresne niebo, które jest jedynym świadkiem mojej udręki. W sercu rośnie tęsknota za zrozumieniem, przebaczeniem, a może nawet za nowym początkiem.

Zrywa się wiatr, który chłodzi rozgrzane ciało, ale nie jest w stanie ochłodzić rozgorączkowanego umysłu. Wiem, że wkrótce przyjdzie dzień, w którym stanę twarzą w twarz z konsekwencjami swoich wyborów. Zanim to jednak nadejdzie, przebiegnę kolejne kilometry, by nocą zapaść w sen, który nie da ukojenia.

 

***

 

Piąty dzień mojego urlopu przerywa warkot silnika. Siedzę właśnie na kamiennym schodku werandy i czyszczę zabłocone buty, gdy za domem ląduje mały samolot. Boso, ubrana w szorty i czarny top, idę na spotkanie gości. Nie niespodziewanych, ale miałam nadzieję, że uda mi się zyskać jeszcze dzień lub dwa względnego spokoju.

Z pokładu wychodzi dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich to major Hartman, który wydaje się bledszy i chudszy niż jeszcze kilka dni wcześniej. Jego mundur jest schludny jak zawsze, ale w oczach czai się zmęczenie i niepewność. Drugi z mężczyzn, pułkownik Burnett, prezentuje się nienagannie. Jego postawa promieniuje autorytetem, a słońce, które odbija się w licznych medalach przypiętych do klapy marynarki, prawie mnie oślepia.

Witam ich obu skinieniem głowy.

– Claverford – zaczyna Burtnett, gdy tylko stajemy naprzeciw siebie. Ton jest krytyczny, bez śladu emocji.

– Pułkowniku – odpowiadam, zachowując kamienną twarz, ale wszystko we mnie krzyczy „masz przejebane”.

Zdaję sobie sprawę, że moment wytchnienia właśnie dobiegł końca. Spoglądam w dół na bose stopy oblepione źdźbłami trawy i odwracam się na pięcie. Po przejściu kilku kroków mówię:

– Zapraszam do środka.

Gdy prowadzę ich wąskim korytarzem do salonu, Hartman nieco się rozluźnia i patrzy wokół z zainteresowaniem, jakby próbował zgłębić tajemnice mojego życia tutaj. Burnett natomiast trzyma się prosto, niczym stalowa kolumna, nie pozwalając sobie na żadne odstępstwa od wojskowej musztry.

Gestem wskazuję wysłużoną sofę, a sama zajmuję fotel naprzeciwko. Czuję, że atmosfera staje się coraz bardziej napięta. I chociaż Hartman próbuje ją złagodzić, zwracając uwagę na piękny krajobraz za oknem, Burnett szybko mu przerywa.

– Wszystko ma swój czas, pani kapitan – mówi niewzruszonym tonem. – A teraz jest czas na powrót do rzeczywistości.

Kiwam głową. Wiem, że zbliżamy się do krawędzi i boję się, że głos mnie zdradzi.

– Claverford, zdajemy sobie sprawę z poświęcenia, ale musi pani zrozumieć, że nie wszyscy podzielają nasze poglądy.

Nabieram głęboko powietrza, czując, jak w moich płucach zastyga niepokój. Odpowiedź przerabiałam w głowie już wielokrotnie i, rozważając różne scenariusze, doszłam do wniosku, że najlepsza będzie prawda. Przynajmniej tak długo, jak to możliwe.

– Co inni zrobiliby w tej sytuacji? Ten dylemat nigdy nie miał dobrego rozwiązania. Wybraliśmy mniejsze zło.

Pułkownik Burnett zaciska usta w cienką linię, jakby moja odpowiedź była przeszkodą, którą musi pokonać.

– Są sprawy większe niż my, większe niż nasze opinie – mówi mocnym głosem.

Czuję ten sam ciężar, który towarzyszył mi na mostku kapitańskim. Słuchałam szumu silników i spoglądałam w pustkę kosmosu, mając nadzieję, że objawi mi odpowiedź. Czas mijał, a ta się nie pojawiała. Zamiast odpowiedzi były rozkazy.

– Nie wiem, czy mieliśmy prawo podjąć tę decyzję – odpowiadam cicho.

– Nie wiem, czy mieliśmy prawo jej nie podjąć, ale konsekwencji jeszcze nie znamy.

Patrzę na niego zaskoczona, bo konsekwencje swojej decyzji widzę za każdym razem, gdy tylko zamykam oczy. Planeta, która pęka jak bańka mydlana pod naporem prototypowej broni. Tysiące istnień, które rozpływają się w jednej chwili w pustce kosmosu niczym pył. Wiele wieków historii i kultury, po których zostały tylko zdjęcia.

Burnett przygląda mi się przez chwilę, oceniając moją reakcję.

– Mówimy o koloniach, Claverford. Sytuacja destabilizuje się bardzo szybko. Ombrion ogłosił niezależność, a przez Thelarę przetacza się fala zamieszek. Jeśli zdecydują się na secesję, może to wywołać reakcję łańcuchową. Pozostałe kolonie zaczną się zastanawiać, czy warto trwać przy Starym Sojuszu. Teraz, gdy zabrakło Ziemi…

– Napięcia rosną – wtrąca po raz pierwszy Hartman. – Zginie jeszcze więcej ludzi, jeżeli szybko nie znajdziemy sposobu, aby przywrócić porządek.

Patrzę to na jednego, to na drugiego i próbuję ocenić, ile z tego, co mówią, to polityczny manewr, a ile rzeczywista troska o los innych kolonii. Milczenie otacza nas jak gęsta mgła. Wiem, że nie jest to zwykła wizyta, a Sojusz przygotował dla mnie rolę do odegrania. Kolejny raz. Nie wiem tylko, czy mam zagrać bohatera, czy kozła ofiarnego.

– Co dokładnie proponujecie? – pytam, starając się utrzymać spokojny ton.

– Mamy kilka opcji, Claverford.

Zamykam oczy, przygotowując się na ciosy.

– Pierwsza z nich – zaczyna – to ujawnienie kulis naszego, a w zasadzie twojego, działania. Przyniesie to pewien rodzaj ukojenia koloniom i da nam czas na negocjacje warunków, a także przerzuci ciężar winy na ziemskie korporacje.

Patrzę na niego sceptycznie. Wiem, że uderzy to w mój żołnierski honor, ale przede wszystkim wystawi mnie na pierwszą linię gniewu publicznego. Nie wszyscy uwierzą w historię o uderzeniu wyprzedzającym, o planach Wielkiej Wojny, bo korpom zaczynało brakować zasobów, czy w chęć utrzymania względnej równości w galaktyce. Poza tym propozycja jest jawnym zaprzeczeniem obietnicy, którą mi dali, wysyłając z misją – miałam pozostać anonimowa. Ot, narzędzie w ręku silniejszych.

– Druga opcja – kontynuuje Burnett bez zająknięcia – to powołanie komisji śledczej, która zbada całą operację. Odsunie cię to od bezpośredniej odpowiedzialności, ale proces będzie długi i pełen niepewności.

Mrużę oczy, rozważając tę możliwość. Komisja śledcza mogłaby oznaczać czas i przestrzeń do manewru, ale również ryzyko wykorzystania w politycznej grze. O ile już nie zostałam wykorzystana.

– Trzecia opcja to utrzymać twój obecny status quo i wykorzystać doświadczenie w innych, równie delikatnych misjach. Misjach, które mogłaby przynieść rozwiązanie i pokój dla wszystkich kolonii.

Powietrze jest teraz tak gęste, że można by je kroić nożem. Wiem, że wszystkie te opcje są równie niebezpieczne i niosą za sobą kolejne konsekwencje. Publiczne wystąpienie oznacza hańbę i wystawienie na łaskę ludu. Komisja śledcza to gra na czas, ale też pogodzenie się z rolą kozła ofiarnego. Trzecia opcja to kontynuowanie ryzykownej gry o nieznanej stawce. Wszystkie są jak szukanie drogi przez pole minowe, gdzie każdy krok może być tym ostatnim.

– Wybór należy do ciebie, Claverford. Na cokolwiek się zdecydujesz, masz nasze pełne wsparcie.

Mierzę ich wzrokiem. Pułkownik Burnett patrzy na mnie z wyczekiwaniem, jakby był pewien, że zdecyduję się na ostatnią opcję. Major Hartman wygląda na zmęczonego, ale jego oczy błagają, abym wybrała rozwiązanie, które przyniesie najmniej szkód. Czyli które?

Znów czuję ciężar, który przygniatał mnie na pokładzie „StarWell”. W głowie szukam najlepszej odpowiedzi. Takiej, która pozwoli mi żyć dalej bez oglądania się na przeszłość.

– Dajcie mi czas do jutra – mówię w końcu pozornie opanowanym głosem. – Przemyślę wszystkie możliwości i podejmę decyzję.

Obaj mężczyźni kiwają zgodnie głowami. Wiedzą, że to najlepsze, co mogą teraz dostać.

Odprowadzam ich do samolotu i z ulgą obserwuję jego start. Poszło lepiej niż mogłam przypuszczać, a jednocześnie znacznie gorzej. Wiem, że z każdym dniem ciężar będzie coraz bardziej przytłaczający i zastanawiam się, czy go udźwignę.

Wracam do domu, stopą odtrącam żołnierskie buty. Dziś rezygnuję z biegania. Zamiast tego sięgam po piwo i tablet. Ponownie wchodzę w galerię z ziemskimi zdjęciami. Wyszukuję najlepsze fotografie i robię kilka kopii zapasowych, aby mieć pewność, że nigdy ich nie stracę. Zatrzymuję się na jednej ze swoich ulubionych – niebiesko-zielona kula zawieszona w ciemnej przestrzeni. Obraz, który pozostawia wiele wyobraźni, a jednocześnie wymazuje wszelkie niedoskonałości. Z takiej perspektywy nie widać zniszczeń, brudu i smogu, które prowadziły do powolnej samozagłady, zabiły miliony istnień, a innym kazały szukać nowego domu. Nie czuć nieprzyjemnych zapachów, niepokoju i wrogości różnych korponacji. Dlatego właśnie taką chciałam ją zapamiętać.

– Kocham cię – szepczę do zdjęcia. – I przepraszam.

Koniec

Komentarze

Fakt, uważam inną wersję za lepszą, ale nie uważam tej za złą ;) to opowiadanie jest dla mnie bardzo sprawnie napisanym mixem militarnej SF White'a i socjologiczno-filozoficzbego podejścia Zajdla okraszonym ciekawym, zaskakującym twistem.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć! Mam dość mieszane uczucia po lekturze Twojego opowiadania.

 

Z pozytywów to na pewno tekst trafił do mnie tematyką i kreacją kapitan Claverford. Jakoś tak mimochodem mam skojarzenia z cyklem Skyward Sandersona. Językowo, moim skromnym zadaniem, także jest bardzo dobrze.

 

Problem mam natomiast z fabułą. Lektura pozostawiła mnóstwo niedosytu. Serwujesz czytelnikom więcej pytań niż odpowiedzi ;) najbardziej nurtuje mnie, co tak dokładnie zrobiła kapitan (bo samo uderzenie wyprzedzające to za mało). Mała sugestia: koniecznie rozwiń ten świat w kolejnych opowiadaniach;)

 

Edit: teraz do mnie dotarło (zmęczenie się odzywa): ona zniszczyła ziemię, tak?

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej 

OldGuard

 

Świetny tekst, bardziej obyczajowy niż S-F ( choć niewątpliwie jest to S-F :)). Rozterki i wyrzuty sumienia, które miotają Claverford są bardzo dobrze podane. Bałem się, że tak duże skupienie na bohaterce zmęczy mnie, ale się miło zaskoczyłem (może w końcówce jest trochę za bardzo, ale tylko trochę ;)). Czytało się bardzo dobrze i jedyne zastrzeżenie mam takie, że końcówka nie zamyka historii. Opowiadanie aż prosi się by je pociągnąć dalej. 

 

Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

BosmanMat

 

raz jeszcze dzięki za odgrzebanie tego tekstu z bety, bo dało mi to motywację, aby znów nad nim siąść :) I dzięki za komentarz, w tekstach mam niebezpieczną tendencję do “filozofowania”, ale cieszę się, że póki co jest to w miarę strawne :)

 

cezary_cezary

 

tak, zniszczyła Ziemię :P mam nadzieję, że to chociaż trochę rozwiązuje problem z fabułą ;) Hmm, może zrobię z tego Uniwersum, bo zakończenie jest otwarte, więc jest kilka dróg, aby to rozwinąć. Tego cyklu nie czytałam, ale dorzucę do listy “must read”.

 

Bardjaskier

 

dzięki za gwiazdki, chociaż rzadko używane na forum, to je lubię :P zwłaszcza gdy jest ich więcej ^_^. Tak, sci-fi jest pretekstowe i całość jest bardziej (cytując za Bosmanem z bety) o człowieczeństwie i trudnych wyborach. Tym bardziej się cieszę, że opowiadanie nie zmęczyło. Co do końcówki – j/w – jest otwarta, może ją domknę w kolejnych częściach, bo nie chciałam, żeby to wybór zamykał tekst. Osią było coś innego, ale rozumiem, że może to zostawiać z lekkim niedosytem. Tym bardziej dzięki za klika :)

 

:) chętnie przeczytam kolejny tekst z Claverford bo historia mnie wciągnęła :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

tak, zniszczyła Ziemię :P mam nadzieję, że to chociaż trochę rozwiązuje problem z fabułą ;)

Tak, to dość poważnie rozwiązuje problem z fabułą :) ale jednoczesnie tym bardziej potęguje poczucie niedosytu, potrzebna jest kolejna historia z panią Kapitan i to już, natychmiast! :)

Tego cyklu nie czytałam, ale dorzucę do listy “must read”.

Bardzo przyjemna lektura, aczkolwiek w lekko luźniejszych klimatach niż typowe Sci-Fi. Może nie must read, ale ogólnie warto przeczytać. Jednocześnie cierpi na typowe bolączki Sandersona: w pierwszych tomach świat przedstawiony jest tajemniczy i fascynujący, a w kolejnych nagle wszyscy są obywatelami wszechświata i robi się dziwnie ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dzięki chłopaki, dorzucę napisanie opka z tego cyklu na listę celów 2024 :P

 

C_C – ok, cykl ląduje na liście do przeczytania, ale gdzieś za połową stawki w takim razie ;)

Nie jest dobrze, gdy tępi żołdacy ze swoimi zabawkami mieszają się do polityki.

 

Bardzo sprawnie i ciekawie napisane opowiadanie SF. W przypadku tego typu historii zawsze mam dylemat. Aby opanować galaktykę, wymagane byłoby takie zaawansowanie techniczne, które nijak miałoby się do świata prywatnego, które wygląda mniej więcej tak, jak nasze. W takim świecie zapewne nie zabrakłoby problemów, ale coś nie chce mi się wierzyć, że jednym z nich byłoby wyczerpanie zasobów.

 

Klikam. Pozdrawiam.

 

Mam problem z tym opowiadaniem, bo zarazem mi się podobało jak i nie podobało – ale jednak zważywszy swoje odczucia na szalach, dominują te pozytywne – a przeczytawszy wyżej, że lubisz gwiazdki, dałem Ci ich pięć (wahałem się między 4 a 5 prawdę mówiąc – bo jeżeli to jest szkolna skala, to mam pewność, że utwór jest dobry, ale czy bardzo dobry? Miejscami – tak. Miejscami – nie. Ale jednak te lepsze miejsca przeważają).

 

Zacznijmy zatem od tego, co mi się tutaj podoba.

Jest to całkiem udane science-fiction z dużą dawką psychologii (o niej będę pisał w dwóch aspektach – bo to właśnie ten wymiar, który mi się zarazem podoba – jak i nie).

Lubię teksty, które stoją bohaterami. Tutaj bohaterka jest budowana (do pewnego momentu, o czym potem) – bardzo dobrze. Podoba mi się jej sposób myślenia, sformułowania odnoszące się do natury pilota, przykładowo:

W smugach wiatru rozmazują się niewygodne rozkazy, a nieprzyjemne uczucie w żołądku jest objawem przeciążenia, nie gulą stresu związanego z manewrowaniem po cienkiej linie moralności.

Podoba mi się niewypowiadany ból i to współczucie od majora Hartmana. Czuję ten ciężar, ciężar winy… Sensowne wydają się mechanizmy zagłuszenia, zakrzyczenia, zamęczenia – wysiłkiem fizycznym, skupieniem zmysłów, oderwaniem umysłu – od tego co się stało.

I to wszystko wygląda do pewnego momentu bardzo wiarygodnie – i chwała Ci za to.

 

Pora przejść do tego, co się podobało mi mniej. Jest to kawałek fantastyki, w której science fiction zostało potraktowane dość pretekstowo – nie jest to samo w sobie czymś złym, ale trochę wybija mnie z immersji, że – jak zwrócił już na to uwagę AP -z jednej strony mamy podróże z prędkościami nadświetlnymi, a z drugiej – świat tak nieróżniący się od naszego. Ale to w sumie nie jest jakiś bardzo istotny zarzut – potrafię czytać space opery, które jeszcze bardziej “siedzą” we współczesności i dobrze przy tym się bawić.

To co mi przeszkadzało o wiele bardziej, to… psychologia planetobójstwa.

Tak – to samo co mi się podobało – w wymienionych wyżej przejawach – jednocześnie mnie zdenerwowało, że nie zostało dociągnięte do końca. Może to moje marudzenie – ale po prostu zrobiłaś mi smaka na porządną psychologię, zasygnalizowałaś ją, a potem zostawiłaś z oczekiwaniami, a bez pokazania tego, co obiecywałaś.

Brakuje mi jakiegoś głębszego wniknięcia w umysł bohaterki, głębszych rozkmin na temat dokonanej zbrodnii, jakichś usprawiedliwień – mocniejszych – na własny użytek, że to było słuszne i nieuniknione.

Przez to – bohaterka w pewnym momencie przestała być dla mnie przekonująca (mimo że na początku wydawała mi się bardzo dobrze skonstruowana). Brakuje tu jakichś mechanizmów obronnych osobowości, jakiegoś wybielania się – na własny użytek – walki z samą sobą, zapasów z sumieniem, może odrobiny szaleństwa – wszystko odbywa się tak, jakby kapitan Claverford przejęła się swoją rolą w zniszczeniu kolebki ludzkości mniej niż śmiercią pieska.

Zrozumiałbym, gdyby nie była z tą planetą jakoś bliżej związana – ale tak przecież nie było. Odwiedzała Ziemię, czuła się wpół-Ziemianką, a jednak mimo wszystko jej reakcja na zagładę całego globu jest bardzo mocno stonowana – nie kupuję tego.

I stąd wynika ta moja sprzeczność w ocenie – bo z jednej strony – do pewnego momentu – psychologia jest prowadzona bardzo dobrze, a potem – jakbyś sobie trochę odpuściła, nie doprowadziła tego zamysłu do końca, albo uznała, że pora spasować (może bałaś się popadnięcia w patos?).

 

Ale do biblioteki – klikam.

 

 

entropia nigdy nie maleje

AP

 

zapewne masz rację, chociaż z drugiej strony starałam się pokazać obraz Ziemi, która już dogorywa z wielu powodów, więc łatwo mi sobie wyobrazić, że zasoby się kurczą. Czy to wystarczające by wywołać wojnę? Pewnie nie, ale jako pretekst – być może. Zwłaszcza że w realnym świecie te preteksty bywają znacznie “głupsze”, a nie chciałam iść w jakąś “denazyfikację” czy coś podobnego.

 

Jim

 

dziękuję za gwiazdki, zwłaszcza że 5 z minusem (może na szynach na zachętę :P) jest znacznie lepsze niż 2/3, które zazwyczaj otrzymywałam w szkole xD

 

Dziękuję za miłe słowa. Co do zarzutów, to tak – sci-fi jest pretekstowe. W pierwszej wersji było tego trochę więcej, ale naukowe aspekty mogą być łatwo zweryfikowane przez mądrzejszych ode mnie, których nie brakuje na tym forum. W ten sposób otoczka sci-fi została sprowadzona do roli tła, a motywem przewodnim były rozterki Claverford. Czy można to było zrobić w innym anturażu? Na pewno tak, ale ciągnie mnie do sci-fi w różnym wydaniu i chyba co drugie moje opowiadanie ma taki tag ^_^

 

Co do kolejnego zarzutu to się po części zgadzam, z tym że wynika to z prostej rzeczy – miałam wrażenie, że jest już tego za dużo i jeśli dalej będę cisnąć w takim stylu, opowiadanie stanie się utyskiwaniem bohaterki na swój los ^_^. W drugiej części weszło więc “jakieś” wytłumaczenie + kapitan w towarzystwie swoich przełożonych, nie może otwarcie pokazywać słabości, więc tych rozterek jest mniej – włączyła się zadaniowość. Oczywiście to ostatnie zdanie pozostaje bez znaczenia w tym kontekście, bo jeśli taka interpretacja nie nasuwa się podczas czytania, to ta kwestia została źle przedstawiona przez autorkę :P

 

Dzięki za rozbudowany komentarz (lubię je tak samo jak gwiazdki <3) i klika :)

Cała przyjemność po mojej stronie :)

 

Jeszcze co do samej końcówki – jest dobra – tylko wcześniej trochę mi zabrakło tego, o czym wspomniałaś, a czego się obawiałaś :) Może nie musiałoby mieć to charakteru utyskiwania na swój los, a po prostu większego “siłowania się” ze samą sobą – że przecież zrobiłam słusznie, że przecież należało, że przecież nie było wyjścia – itp. Oczywiście masz rację co do tego spotkania z przełożonymi i zadaniowości – raczej widziałbym polę dla tych rozterk tylko wewnętrzne – z zachowaniem na zewnątrz kamiennej twarzy.

 

pozdrawiam :)

entropia nigdy nie maleje

Statek drży, a jego nity jęczą z wysiłku, gdy ogromne silniki wyhamowują prędkość. Uważnie obserwuję wskaźniki na pulpicie, upewniając się, że lądowanie przebiega zgodnie z planem. Stabilizatory automatycznie dostosowują kąt nachylenia, aby zapewnić jak największą precyzję, a zaawansowane systemy bezpieczeństwa sztucznej inteligencji monitorują każdy parametr, aby wykryć jakiekolwiek nieprawidłowości.

Bardzo techniczny akapit, a jednocześnie mocno niekonkretny, zwłaszcza ostatnie zdanie. IMO można by to bez szkody dla tekstu zredukować do pierwszego zdania.

 

Powierzchnia wydaje się być pokryta cienką warstwą pyłu i kamieni, co świadczy o intensywnej erozji.

Powierzchnia jest mocno zerodowana, pokryta cienką warstwą pyłu i kamieni. <– jeśli narrator wyciąga po wyglądzie powierzchni wniosek o erozji, to wyrażenie „wydaje się” jest nie na miejscu, bo narrator wyraził dalej pewność.

 

Od wielu tygodni przebywam na pokładzie międzygwiezdnego statku „StarWell”. Przytłumione światła, nieustanny szum generatorów i metaliczny posmak powietrza już dawno mi zbrzydły, więc ten widok i świadomość, że niedługo zakończę podróż, budzą we mnie cieplejsze uczucia. Po raz pierwszy od kilku dni.

Po raz pierwszy od kilku dni co? Ten akapit, tak zapisany, sugeruje, że bohaterka od kilku dni ogląda zerodowane równiny, lecz dopiero dzisiaj pojawiły się cieplejsze uczucia.

 

Kiedy statek dotyka powierzchni, uczucie ulgi, którego oczekuje, zostaje zagłuszone przez zgiełk procedur kontrolnych.

Statek oczekuje ulgi? Czy zgubione „ę”?

 

zmarszczki nieco pogłębione, włosy nieco rozwichrzone, a w oczach – zmęczenie, które widuję ostatnio w lustrze.

Powtórzenie, domyślam się, celowe, ale użyte niezgrabnie. Albo idziemy na całość „nieco pogłębione, nieco rozwichrzone, w oczach nieco zmęczenia”, albo jedno nieco powinno się przetransformować w coś innego.

 

Spojrzenie, którym mnie obdarza, zanim znika za drzwiami pokoju, jest pełne współczucia.

Podmiotem tego zdania jest spojrzenie, czy aby na pewno to ono znika za drzwiami pokoju?

 

Spojrzenie, którym mnie obdarza, zanim znika za drzwiami pokoju, jest pełne współczucia. Nigdy bym nie pomyślała, że majora Hartmana stać na takie uczucie.

Może gest zamiast uczucia?

 

Nigdy bym nie pomyślała, że majora Hartmana stać na takie uczucie. Z drugiej strony, nigdy bym nie pomyślała, że mogę zostać bezwzględną morderczynią, więc być może wszyscy jesteśmy zdolni do rzeczy, które wydawały się nam nieosiągalne.

Masz tu (celowo) powtórzoną frazę z „bym pomyślała”, a potem jeszcze wchodzi „być”. Koślawy ten fragment.

 

W końcu zgrabnie ląduję na tyłach domu.

Czy bohaterka ma na tyłach domu pas startowy? Bo jakby tego wymaga do wylądowania awionetka; to nie helikopter.

 

Pod płaszczykiem tej tradycyjnej, wręcz sielskiej formy, kryją się jednak najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa – zarówno widoczne, jak liczne kamery i czujniki, jak i te ukryte przed oczami przypadkowych, raczej nielicznych, gości.

Powtórzenie „jak” bardzo mąci ten fragment. Może „zarówno widoczne, jak kamery i czujniki, oraz te okryte(…)”

 

Nie jest to szczególnie duża posiadłość – raczej skromne, ale wygodne miejsce do życia, które przywodzi na myśl typowe amerykańskie ranczo z werandą otoczoną drewnianymi balustradami i kamiennymi schodkami. Dach pokryty jest czerwoną dachówką, a ściany mają kremowy odcień.

Mnóstwo detali dotyczących wyglądu domu, ale czy któryś z nich będzie istotny fabularnie? Jeśli tak, to wypadałoby go podkreślić lub w ogóle skupić się na nim. Jeśli nie, uważam, że ten opis jest w większości zbędny.

 

Od razu kieruję się do lodówki w poszukiwaniu zimnych napojów, chociaż wiem, że ani niska temperatura powietrza, ani chłodzone piwo, nie ugaszą wewnętrznego żaru, który trawi mnie od kilku dni. Przykładam oszronioną butelkę do karku i machinalnie sięgam po tablet.

Oszroniona byłaby butelka wyciągnięta z zamrażarki i to np. z wódką, która nie zamarza w tych -4; piwo z lodówki byłoby zroszone wodą.

 

Nie niespodziewanych

Kiepsko to wygląda.

 

Planeta, która pęka jak bańka mydlana pod naporem prototypowej broni.

Zbyt ogólnie, konwencja dotychczasowej części opowiadania sugeruje wstawić tutaj jakiś konkret.

 

Cześć! Dość sprawnie napisane opowiadanie, choć nie powiem, bym czytał z wypiekami na twarzy. Jest problem ze strukturą tego tekstu. Brakuje zrębu w postaci Hitchcookowskiej zasady o trzęsieniu ziemi. To opowiadanie niczym nie przykuwa uwagi na samym początku, zamiast tego czytelnikowi jest serwowana okrutnie obszerna scena lądowania.

Opowiadanie próbuje skupiać się na kwestiach psychologicznych i nie ma w tym nic złego. Nie widzę natomiast tego ogromu emocji, które niby targają główną bohaterką, przeciwnie, jest raczej zimna w tych swoich rozważaniach nad zdjęciami Ziemi, którą zniszczyła. Sam fakt katastrofy, jej przyczyny, to wszystko jest przemilczane i to też byłoby akceptowalnym zabiegiem, gdyby warstwa psychologiczna była dopracowana i satysfakcjonująca. Sam finał także nie dostarcza odpowiedzi, co bohaterka wybrała, a odnoszę wrażenie, że na przestrzeni tekstu nie padają wskazówki, na co by się zdecydowała. Otwarte zakończenie tego typu miałoby większy sens, gdyby czytelnik z podrzuconych tu i ówdzie klocków mógł sobie dopowiedzieć najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tych klocków również mi zabrakło.

Podsumowując, uważam, że jest to czytadło z którym można spędzić parę miłych chwil, jednak obawiam się, że przez mniejsze i większe usterki, nie zostanie w pamięci na dłużej.

Pozdrawiam!

MrBrightside!

 

nawet nie wiesz, jak cieszy mnie Twój komentarz. Jest z nim trochę jak z zimnym prysznicem – cholernie ich nie lubię, to świetnie pobudzają i – podobno – prowadzą do lepszej odporności :)

 

Poprawiłam błędy, które byłam w stanie poprawić od ręki. Niektóre wymagają większej interwencji, spróbuję do tego wrócić w wolnej chwili :) ale z góry wiem, że nie wszystko uda się zmienić na tym etapie. Zresztą nie miałoby to chyba dużego sensu, żeby w już opublikowanym tekście wprowadzać tak daleko idące zmiany.

Co do samych zastrzeżeń, to co mogę powiedzieć – są dobrze uzasadnione, punktują słabości, których nie widziałam wcześniej i mam nadzieję, że pomogą mi w przyszłości napisać coś chociaż odrobinę lepszego :)

 

Jeszcze raz dzięki za merytoryczny komentarz i wizytę! 

Cześć!

 

Ciekawe opko pokazujące zmagania bohaterki z konsekwencjami decyzji, którą podjęła. Tytuł nieco sugeruje, o czym to może być, ale okruszki rozkładasz systematycznie, więc – przynajmniej u mnie – olśnienie wpadło gdzieś w połowie tekstu. Dobrze rozegrane imho. Zdecydowanie dobrze oddałaś atmosferę rozbicia i traumę, z którą się zmaga pani kapitan. Potrzeba samotności, bieganie, odwlekanie tego, co nieuniknione… Kupuję to. Nie do końca za to przekonuje mnie ostatnia rozmowa. Jest zbyt podniosła, patetyczna. Z jednej strony pasuje do baśni/space opery (w stylu Star Wars), ale z drugiej sporo piszesz o aspektach politycznych, a do tych klimatów już trochę mniej pasuj.

Napisanie bardzo zgrabnie, dobrze kierujesz uwagę czytelnika i pamiętasz o jego emocjach. Czytało się szybko i przyjemnie.

Jedyny poważny zarzut, jaki mam, to warstwa SF i jej znaczenie dla całości. Bo jest to zdecydowanie tekst o przeżywaniu konsekwencji swoich czynów, które są bardzo spektakularne i fantastyczne, ale stanowią tylko tło dla pokazanych działań i przeżyć bohaterki. Trochę zabrakło interakcji z światem, zanurzenia się weń, konkretów. Piszesz przykładowo o korporacjach i zniszczeniu środowiska, przydałby się konkret, głębsze zanurzenie się w świat i pokazanie konkretnych motywów, bo brakuje tego, by postać była autentyczna. Pokazałaś tyle, by zrozumieć stan bohaterki, ale za mało, by ją zrozumieć (i dzięki temu wraz z nią przeżywać żałobę). Ale wtedy by się rozrosło…

 

W każdym razie 2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki, bo opko jest dobrze napisane, rozplanowane i warstwa socjo mnie przekonuje.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej krar85,

 

dzięki za wizytę pod kolejnym opkiem, muszę się odwdzięczyć rewizytą ;)

 

Ale wtedy by się rozrosło…

Dochodzimy do kolejnego mojego problemu ^_^, mam trudności w przebiciu magicznej bariery 20k zzs. Może to zły plan, może zmęczenie tematem, może jeszcze coś innego, ale kondensuję teksty, co im nie służy. Na szczęście jest konkurs o złodziejach, gdzie wymagają 30k, więc będę musiała to przetestować.

 

W każdym razem dzięki za klika bibliotecznego i 5* ;)

To ja mam odwrotnie zazwyczaj, zawsze lubiłem długie, złożone historie. Pomysł zaplanowany na 30k rozrasta mi się do 50 – 70k (z opcją na coś więcej). Tylko kto to przeczyta? ;-)

Na złodziei zrobiłem plan na 35k znaków przykładowo i zakładam, że w 55k się zmieszczę ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

 Kallindor wydaje się mały i opuszczony, jednak z każdą minutą nierówna plama brązowych pasm nabiera strzelistych kształtów, a w niebieskozielonych odcieniach można rozróżnić zarysy lądów

Niespójne. "Opuszczony" to trochę sierotka, skupiasz się na tej pozornej małości – żaden problem, gdyby nie plama nabierająca strzelistych kształtów i odcienie, w których można odróżnić zarysy. Mimo niespójności jest to bardzo filmowe pierwsze zdanie, i to na sposób anime. "Z każdą minutą" nie łączy się z "można".

 Obserwuję tę mozaikę

Co to jest mozaika?

 podziwiając bogactwo kolorów i form

Jesteśmy na dużej wysokości. Czy bogactwo form można stąd dostrzec? Ponadto – planeta raz robi wrażenie biednej sierotki, a raz królowej w pełnej krasie. Nie jest to spójne.

 Systemy nawigacji włączone.

A wcześniej nie były potrzebne?

 Statek drży, a jego nity jęczą z wysiłku

"Jego" bym wycięła.

silniki wyhamowują prędkość

Silniki równoważą prędkość przyspieszeniem przeciwnie skierowanym, ale wyhamowują statek.

 Uważnie obserwuję wskaźniki na pulpicie, upewniając się, że lądowanie przebiega zgodnie z planem

Jesteś pewna tego imiesłowu?

 systemy bezpieczeństwa sztucznej inteligencji

Dlaczego systemy zabezpieczają sztuczną inteligencję?

 monitorują każdy parametr, aby wykryć jakiekolwiek nieprawidłowości

Jakoś mało informacyjna fraza.

 przyglądam się liczbom na ekranie, i sprawdzam

Tu bez przecinka.

 Mogę teraz dostrzec

Anglicyzm. Widzę teraz.

 wyżłobione kaniony

"Wyżłobione" krzyczy o dopełnienie.

 majestatyczne pasma górskie ledwie zarysowane na horyzoncie

To skąd wiadomo, że są majestatyczne? https://wsjp.pl/haslo/podglad/100985/majestatyczny/5243678/krajobraz

 Powierzchnia wydaje się być pokryta

"Być" wytnij.

 budzą we mnie cieplejsze uczucia

Hmm?

 – Wygląda znajomo, prawda?

Zaraz, zaraz, to w końcu jest jej ojczysta planeta, czy nie? Bo trochę jakby sugerujesz, że jest, a trochę, że tylko podobna.

 docenimy powiew świeżego powietrza

Hę?

 uczucie ulgi, którego oczekuję, zostaje zagłuszone

Hmm.

 wojskowej bazy

Bazy wojskowej. Jeśli połączenie jest przygodne, stawiamy przymiotnik na początku, ale jeśli utarte, to po rzeczowniku, np. "leśny słoń" to słoń, którego spotkałaś w lesie, ale "słoń leśny" to Loxodonta cyclotis i nic innego.

 wyłania się sylwetka

Sama sylwetka?

 zmęczenie, które widuję ostatnio w lustrze

Hmmm. Tu akurat dałabym "jakie" bo to nie numerycznie to samo zmęczenie, tylko takie samo.

 a głos ma barwę przebrzmiałego echa

…?

 okoliczności nie są zbyt przychylne

Anglicyzm. Po polsku "zbyt" jest tu kwiatkiem do kożucha, my nie osłabiamy ciosu w ten sposób. Mogłoby być np.: okoliczności nam nie sprzyjają (osłabia cios przez zastosowanie "my", przyjęcie pani kapitan do grupy).

 ale w gardle czuję tylko suchość

A co miałaby czuć?

 Poczucie winy niemiłosiernie pulsuje w moim sercu.

Troszkę melodramat.

 Przerywa mi krótko

"Krótko" dubluje informację. Widzimy, że wypowiedź jest krótka.

 Wiem, co kryje się pod hasłem „urlop”.

To hasło nie padło.

 Nie ma teraz dla mnie miejsca wśród tych, którzy nie rozumieją skali mojego poświęcenia, ale czy ja sama rozumiem, jak daleko się posunęłam, aby zapewnić przetrwanie innym?

Melodramat. Wkurzające jest to, że działa, przynajmniej na razie. Ale z drugiej strony – kiedy się wreszcie dowiem, o co chodzi?

 Mój dom znajduje się na wzgórzach, daleko od lotniska, w odległości krótkiego lotu awionetką.

Tylko nie ma gdzie jej zaparkować, bo dom jest daleko od lotniska.

 trudno dostać się do niego na piechotę, dlatego na polach za domem wybudowałam niewielkie lądowisko

Łasica konieczna? Tj. to nierealistyczne, ale coś czuję, że będzie Ci do czegoś potrzebne.

 Latam sama, co jest rzadką umiejętnością

Latam sama. Niewielu współczesnych kapitanów statków międzygwiezdnych to potrafi.

 miękkie kompetencje

Utarta fraza, przymiotnik na koniec.

 Niektórzy mogliby uznać to za przeżytek

Do czego odnosi się "to"?

 podlegał krajowemu, nie globalnemu, czy wręcz międzygalaktycznemu dowództwu, które potrafiło być prawdziwym wrzodem

Angielskawe: podlegał krajowemu, nie globalnemu, a co dopiero międzygalaktycznemu dowództwu, które potrafi być, doprawdy, wrzodem.

 Zwiększam prędkość, aby zostawić problemy za sobą

"By" albo "żeby", nie "aby". "Aby" jest nie z tej bajki stylistycznie.

 W smugach wiatru rozmazują się niewygodne rozkazy, a nieprzyjemne uczucie w żołądku jest objawem przeciążenia, nie gulą stresu

Hmmm. I ładne, i coś mi tu nie gra…

 zbliżając się do swojego azylu

Lepiej: do mojego azylu.

 Pod płaszczykiem tej tradycyjnej, wręcz sielskiej formy,

Pod płaszczykiem, to partia manipulowała członkami. https://wsjp.pl/haslo/podglad/80928/plaszczyk/5215502/przykrywka

widoczne, jak liczne

Rym.

 chłodzone piwo, nie ugaszą

Bez przecinka między grupą podmiotu a orzeczeniem.

 Diody nowych wiadomości migają niepokojąco

Tablet ma specjalne diody do nowych wiadomości? Retro. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dioda to nie to samo, co światełko.)

 ale je ignoruję

><

 ze smakiem piwa na ustach

Może jednak w ustach?

 Otwieram obszerny

Lekko aliteracyjne.

 Kallindorski krajobraz jest prawdziwszy niż ziemskie wspomnienia. Czysty, ciągle nieskażony ludzkimi błędami.

Tu nie ma łączności logicznej, chociaż to niekoniecznie błąd, bohaterka po prostu idzie za luźnym skojarzeniem, ale żeby nie było, że zmiękłam, czy coś. Also: Earth-that-Was got used up?

 Wysiłek fizyczny pozwala zmęczyć ciało i oczyścić umysł, a właśnie tego teraz potrzebuję

Dość… reklamowe. Sztuczne.

 które stawiają opór pod stopami

Stawiają opór stopom? Nie, jeszcze gorzej – czy kamienie stawiają jakiś opór? Czy właśnie nie uciekają, nie wyślizgują się, a ona nie grzęźnie? I co to ma symbolizować?

 Słońce pali skórę, ale jednocześnie pobudza do biegu.

Nie wiem, co ma piernik do wiatraka.

 ignoruję ból

>< (2)

 woda obmywa pot i pył

Woda obmywa jej ciało/skórę, zmywając zeń pot i pył. Ewentualnie woda obmywa jej ciało z pyłu. https://wsjp.pl/haslo/podglad/5362/obmywac

 Nie niespodziewanych

Nie jest to, ściśle biorąc, błąd, ale nie brzmi najładniej.

jeszcze jeden lub dwa dni

A może: jeszcze dzień lub dwa?

 Jego mundur jest schludny

Hmm.

 Drugi z mężczyzn, pułkownik Burnett, prezentuje się nienagannie

Ale w jaki sposób go to odróżnia od Hartmana, który zrobił, co mógł, żeby wyglądać porządnie?

Jego postawa promieniuje autorytetem

Co to znaczy?

 Witam obu mężczyzn skinieniem głowy.

Powtórzone "mężczyzn". Witam ich obu skinieniem głowy – spokojnie wystarczy.

 – Claverford. – Rozpoczyna Burtnett

– Claverford – zaczyna Burtnett.

 Ton ma ostry, bez śladu emocji.

Teoretycznie "ostry ton" mógłby oznaczać ton przenikliwy i wysoki ( https://sjp.pwn.pl/szukaj/ostry.html ), ale kiedy mowa o mowie, oznacza "krytyczny", "wyrażający dezaprobatę", nawet "napastliwy". Więc zdanie jest wewnętrznie sprzeczne. Poza tym – człowiek nie ma tonu.

 Spojrzenia, które wymieniamy, nie wymagają więcej słów.

Nie wiem, o co chodzi?

 Po przejściu kilku kroków, mówię

Tu nie może być przecinka.

 niewielki korytarz

Mało konkretne. Wąski, krótki? I prowadzę raczej korytarzem.

 Czuję, że atmosfera staje się coraz bardziej napięta

Etykieta.

 mówi niewzruszonym tonem

To nic konkretnego.

 zdajemy sobie sprawę z twojego poświęcenia

Po polsku nie przeskakujemy między "ty" a "pani". Po angielsku nie ma tego rozróżnienia, ale po polsku jest i jest ważne.

 czując, jak w moich płucach zastyga niepokój

Melodramat.

 Ten dylemat nigdy nie miał dobrego rozwiązania.

Dylemat moralny z definicji nie ma dobrego rozwiązania, o ile oczywiście przyjmujemy pluralizm wartości.

 zdradzając minimalną irytację,

Dublujesz informację – zachowanie pułkownika wskazuje wyraźnie, że jest zirytowany, tłumaczenie tego czytelnikowi jest wyrazem braku wiary w jego możliwości intelektualne.

 – Są sprawy większe niż my, większe niż nasze opinie

Zdanie jest treściowo puste. To niekoniecznie źle, raczej nie, bo wygląda mi na to, że pułkownik miał być tylko odpowiedzialny za wybór kozła ofiarnego i musi sobie pomóc zadętymi przemowami, ale na wszelki wypadek zaznaczam.

Nie wiem, czy mieliśmy prawo jej nie podjąć, ale konsekwencji jeszcze nie znamy.

Jak wyżej.

 Planeta, która pęka jak bańka mydlana pod naporem prototypowej broni.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/13642/napor "Pod naporem" oznacza, że popchali broń na tę planetę, jakby pchnęli w nią wielką stertę karabinów. Hmm? Ponadto – dowiedziałam się, wokół czego obraca się tekst, po, pi razy drzwi, 14 tysiącach znaków. Tekst ma niecałe 19. Wrócimy do tego.

 Tysiące istnień, które rozpływają się w jednej chwili w pustce kosmosu niczym pył.

Niespójne – czy pył się rozpływa? I angielskawe (te "istnienia").

 Wiele wieków historii i kultury, po których zostały tylko zdjęcia.

A, czyli to była Ziemia. Uuuu…

 , oceniając moją reakcję.

A jest inny powód, dla którego miałby się na nią gapić?

 Sytuacja się destabilizuje bardzo szybko.

Tu, jak raz, dałabym "się" na pozycję akcentowaną, bo to mówi właśnie taki facet, który by tak powiedział. Sztywniak. Krochmal. Wojskowy.

 Pozostałe kolonie zaczną się zastanawiać, czy warto trwać przy Starym Sojuszu.

Brązowi górą!

 Mój wzrok przeskakuje między mężczyznami

Antropomorfizacja. Patrzę to na jednego, to na drugiego.

 Milczenie otacza nas jak gęsta mgła.

Melodramat.

Przyniesie to pewien rodzaj ukojenia

Co to znaczy? Jakiego ukojenia?

 da nam czas na negocjacje warunków, a także przerzuci ciężar winy na ziemskie korporacje

Rym, choć słabo wybrzmiewa.

 wystawi mnie na pierwszą linię gniewu publicznego

Co to znaczy?

 wysyłając na misję

W misję. Albo z misją.

 Poza tym propozycja jest jawnym zaprzeczeniem obietnicy, którą mi dali, wysyłając na misję – miałam pozostać anonimowa. Ot, narzędzie w ręku silniejszych.

Nie znam się na wojsku. Ale coś mi tu śmierdzi.

 Odsunie cię to od bezpośredniej odpowiedzialności, ale proces będzie długi i pełen niepewności.

Rym. Od odpowiedzialności nie można odsunąć.

twój obecny status quo

https://sjp.pwn.pl/szukaj/status%20quo.html Ja wiem, politycy tak gadają. Ale uh.

 Misjach, które mogłaby przynieść rozwiązanie i pokój dla wszystkich kolonii.

Oraz – więcej politycznego pustosłowia.

 Napięcie w powietrzu jest teraz tak gęste, że można by je kroić nożem.

Niespójna metafora. Powietrze jest teraz tak gęste, że można by je kroić nożem.

 wszystkie z tych opcji

Wszystkie te opcje.

 niosą za sobą kolejne konsekwencje

 Wszystkie z nich są jak

"Z nich" zbędne. To anglicyzm. "Wszystkie" spokojnie wystarczy.

 patrzy na mnie oczekująco

Patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Łączność frazeologiczna. To nie moje widzimisię.

 oglądania się w przeszłość

Oglądania się na przeszłość.

znacznie, znacznie gorzej.

Anglicyzm. Po polsku nie wzmacniamy słowa powtarzaniem.

 Obraz, który pozostawia wiele wyobraźni, a jednocześnie wymazuje wszelkie niedoskonałości.

Dziwnie to brzmi i nie jest zbyt logiczne – im mniej szczegółów (więcej zostaje dla wyobraźni), tym mniej tych nieprzyjemnych, nie?

 zniszczeń, brudu i smogu, które prowadziły do powolnej samozagłady

Doprowadziły – czy były jej częścią?

 korponacji

Literówka czy neologizm? Jeśli neologizm, to ile można by z niego wydobyć…

 

No, tak. To nie jest opowiadanie (proza fabularna), tylko portret. Fabuły zasadniczo tu nie ma – wszystko zdarzyło się już wcześniej albo dopiero ma się zdarzyć w przyszłości, a Ty skupiasz się na uczuciach bohaterki. Nie ma sprawy, ale… uczucia interesują tylko tych, których interesują. Inni dostrzegą tu tylko melodramat, powieść głośną, wrzaskliwą i nic nie znaczącą.

 

A mogłaś opowiedzieć o tym, że niesprawiedliwie jest powierzać taką decyzję komukolwiek. Albo coś z etyki kantowskiej (bohaterka wyraźnie postępuje wbrew niej, instrumentalizując sama siebie jako facetka od brudnej roboty tych tam). Albo odwrotnie, pokazać geocidium jako zło konieczne. Albo powiedzieć coś o politykach (prawie mówisz, ale jednak nie). Wspominasz, że był jakiś dylemat – ale jaki? Dylemat to alternatywa, to wybór między dwoma opcjami, z których każda jest w jakiś sposób zła – jakie opcje wystąpiły tutaj? Nie wiemy, i między innymi dlatego trudno tu ferować jakieś wyroki. Bo może alternatywą dla zniszczenia Ziemi była zagłada całej ludzkości? W każdym razie filozofii tu nie dostrzegam. Psychologię, może. Filozofii nie.

 

Ładnie odmalowałaś bohaterkę z potencjałem, ale co z tego, skoro ona właściwie nic nie robi – ani się nie buntuje, ani nie poddaje. O niczym nie decyduje. Do niczego w sumie nie dąży. Sporo czasu poświęciłaś podkreślaniu, jaka jest niezależna i wolna (dom na odludziu, latanie) – i do niczego to nie doprowadziło. Napięcie pochodzi tu wyłącznie od samej bohaterki, to ona je przeżywa, ale ostatecznie nic z tego nie wynika. Właściwie nawet nie rozwiązuje się to napięcie, bohaterka dostaje tylko możliwości wyboru, ale nie wybiera. Cały tekst stanowi właściwie reakcję emocjonalną.

 

To mogłaby być część czegoś większego, i to dobra część dobrego czegoś, ale samodzielnie? Nie bardzo.

 

Teraz kwestia ukrywania tej strasznej rzeczy, którą bohaterka zrobiła (a która nie jest osią fabuły, bo tu nie ma fabuły) – zob. tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859

 Utajnianie

 Ukrywanie przed czytelnikiem ważnych informacji, które narrator zna. Tanim kosztem wytwarza napięcie, nawet w nieciekawej fabule.(…) To wytrąca czytelnika z zawieszenia niewiary przypominając, że za sznurki pociąga autor. Rozwiązanie: od razu powiedzieć czytelnikowi, że bohater widzi (wie) coś ważnego; jeżeli sprawa nie jest ważna, czytelnik by się rozczarował, kiedy by się o tym dowiedział, więc lepiej, żeby była ważna. Jeżeli zajdzie potrzeba ukrycia czegoś, można przedstawić sprawy z punktu widzenia postaci, która o tym nie wie – wtedy nie przypomnimy czytelnikowi, że nie ogląda tego świata własnymi oczami (ale ukryta informacja i tak powinna być ciekawa i warta ukrywania).

Ponieważ wygląda na to, że chodziło Ci o pokazanie uczuć Tej, Która Wcisnęła Guzik, trudno by było zmienić punkt widzenia… a może jednak by się dało? Może jakiś adiutant? Przełożony? Dziennikarz? Rodzina? Przyznaję, że nie jestem wielbicielką niekończących się łamań bohatera ze sobą – i właśnie dla takich, jak ja inny bohater, próbujący się dowiedzieć, jak pani kapitan się czuje (albo nawet co takiego zrobiła!) mógłby się okazać strzałem w dziesiątkę. Te próby stałyby się fabułą (ciągiem zdarzeń powiązanych przyczynowo), naturalnie budowałyby napięcie (między panią kapitan, która nie chce niczego powiedzieć, a kimś, kto chce się dowiedzieć) i mogłyby posłużyć jako nośnik ewentualnej filozofii (która wtedy nie byłaby niezbędna, ale pożądana).

W zasadzie takie ukrywanie miałoby nawet zupełnie dobry sens, gdyby to była fabuła opowiedziana z innej perspektywy – gdyby ktoś, kto o tym nie wie, musiał mozolnie szukać informacji o tym, co się stało, opierając się na domysłach, i dopiero na sam koniec ją odkryć. Ale to byłby zupełnie inny tekst.

 

Jeśli o język chodzi, trafiło się parę potknięć, ale ogólnie jest nieźle. Tam, gdzie metafory nie skręcają mózgu w precel, tekst czyta się płynnie, a styl jest odpowiedni do treści.

 Aby opanować galaktykę, wymagane byłoby takie zaawansowanie techniczne, które nijak miałoby się do świata prywatnego, które wygląda mniej więcej tak, jak nasze.

Dlaczego? Kto powiedział, że postęp techniczny nie może wyhamować w niektórych dziedzinach? Po co komu dom z Jetsonów?

 Mam problem z tym opowiadaniem, bo zarazem mi się podobało jak i nie podobało

Ja też – ciekawe, czy z tych samych powodów?

 ale po prostu zrobiłaś mi smaka na porządną psychologię, zasygnalizowałaś ją, a potem zostawiłaś z oczekiwaniami, a bez pokazania tego, co obiecywałaś.

Tu bym się zgodziła.

 Brakuje mi jakiegoś głębszego wniknięcia w umysł bohaterki, głębszych rozkmin na temat dokonanej zbrodnii, jakichś usprawiedliwień – mocniejszych – na własny użytek, że to było słuszne i nieuniknione.

Mmmm…

 Brakuje tu jakichś mechanizmów obronnych osobowości, jakiegoś wybielania się – na własny użytek – walki z samą sobą, zapasów z sumieniem, może odrobiny szaleństwa – wszystko odbywa się tak, jakby kapitan Claverford przejęła się swoją rolą w zniszczeniu kolebki ludzkości mniej niż śmiercią pieska.

Racja – ale wtedy musielibyśmy się dowiedzieć, co zrobiła, wcześniej. Przydałby się ten inny bohater.

 miałam wrażenie, że jest już tego za dużo i jeśli dalej będę cisnąć w takim stylu, opowiadanie stanie się utyskiwaniem bohaterki na swój los

Mmmmmm… tak trochę się stało. Niby ona od początku łamie się ze swoim sumieniem, ale tak w sumie wcale się nie łamie, tylko znieczula hajem biegacza. Unika myślenia o sprawie. W rezultacie przez większość tekstu nie wiemy, jak poważne było to, co zrobiła i wychodzi tak, jak wychodzi.

 Powierzchnia jest mocno zerodowana, pokryta cienką warstwą pyłu i kamieni. <– jeśli narrator wyciąga po wyglądzie powierzchni wniosek o erozji, to wyrażenie „wydaje się” jest nie na miejscu, bo narrator wyraził dalej pewność.

Racja.

 Mnóstwo detali dotyczących wyglądu domu, ale czy któryś z nich będzie istotny fabularnie? Jeśli tak, to wypadałoby go podkreślić lub w ogóle skupić się na nim. Jeśli nie, uważam, że ten opis jest w większości zbędny.

Prawda – dom został opisany bardzo szczegółowo, ale nic z tego nie wynika (poza tym, że przez chwilę zobaczyłam domek z "Trace").

 odnoszę wrażenie, że na przestrzeni tekstu nie padają wskazówki, na co by się zdecydowała

Ja też ich nie zauważyłam.

 Otwarte zakończenie tego typu miałoby większy sens, gdyby czytelnik z podrzuconych tu i ówdzie klocków mógł sobie dopowiedzieć najbardziej prawdopodobny scenariusz.

Tak, to też jest dobra opcja.

 Z jednej strony pasuje do baśni/space opery (w stylu Star Wars), ale z drugiej sporo piszesz o aspektach politycznych, a do tych klimatów już trochę mniej pasuj.

I dlatego nowe Stare Warsy są do chrzanu :P

 Piszesz przykładowo o korporacjach i zniszczeniu środowiska, przydałby się konkret, głębsze zanurzenie się w świat i pokazanie konkretnych motywów, bo brakuje tego, by postać była autentyczna.

Tak, ale nie tyle chodzi o autentyczność postaci, co o umiejscowienie jej decyzji w jakimś kontekście. Decyzje moralne mają kontekst, nie wiszą w próżni (teorie osiemnastowieczne prosimy o opuszczenie pomieszczenia). Tak, jak jest, nie wiemy, czemu ona to zrobiła, czemu wydawało jej się, że powinna. W imię czego? Bo równie dobrze mogła zniszczyć Ziemię, żeby zrobić miejsce pod nową kosmostradę.

Kilka wskazówek: https://limyaael.livejournal.com/534773.html

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wow, w tym roku Mikołaj przyszedł wcześniej – myślałam, że pierwszego komentarza od Tarniny doczekam się w konkursie karnawałowym, a tu taka niespodzianka :D

 

Poprawiłam błędy, które mogłam poprawić od ręki. Nad niektórymi muszę się poważnie zastanowić, bo o tej porze dnia i tygodnia nie do końca wiem, jak sobie z nimi poradzić ^_^, (może w tym tekście się już nie da), ale do komentarza będę wracać na pewno

 

Troszkę melodramat.

chyba mam do tego tendencję – czy to ta osławiona “purpura” w tekstach? I czy to zawsze musi być złe?

 

 trudno dostać się do niego na piechotę, dlatego na polach za domem wybudowałam niewielkie lądowisko

 

Łasica konieczna? Tj. to nierealistyczne, ale coś czuję, że będzie Ci do czegoś potrzebne.

Czym jest łasica? :P

 

 ale je ignoruję

><

I to? 

 

Korponacje to neologizm, chociaż pewnie nieuzasadniony, więc lepiej było trzymać się zwykłych korporacji.

 

Moją intencją było skupić się na wewnętrznych rozterkach, ale teraz widzę, że można to było lepiej ograć, a wewnętrzna walka pewnie lepiej by wybrzmiała na tle porządnej fabuły (albo jakiejkolwiek ^_^). Możliwości było sporo, problem jest taki, że na żadną inną nie wpadłam :P

 

Co do technologicznego aspektu świata, rozumiem całkowicie. Z mojej strony to trochę masochizm, bo naukowe aspekty w większości mnie przerastają, a mimo wszystko sci-fi jest moim ulubionym gatunkiem ¯ \ _ (ツ) _ / ¯ Dlatego techniczne aspekty zostały potraktowane po macoszemu, żeby nie było drastycznych/nierealnych potknięć. I tak się nie udało ^_^. Oczywiście, całość można skontrować argumentem o dokładniejszym researchu, więc nie pozostaje nic innego, jak go lepiej robić w przyszłości.

 

W każdym razie dzięki za poświęcony czas i wszystkie uwagi, mam nad czym myśleć. Niestety, chociażbym spędzała godziny nad każdym akapitem, to pewnie nie ustrzegę się kolejnych banalnych błędów, ale mam nadzieję, że będzie ich troszeczkę mniej :)

Ooo, Tarnina w formie ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Tarnino, skoro pytasz…

 Aby opanować galaktykę, wymagane byłoby takie zaawansowanie techniczne, które nijak miałoby się do świata prywatnego, które wygląda mniej więcej tak, jak nasze.

Dlaczego?

Taką mam intuicję, biorąc pod uwagę ogrom galaktyki oraz skalę wyzwań, jakie wiązałyby się z jej opanowaniem.

Kto powiedział, że postęp techniczny nie może wyhamować w niektórych dziedzinach?

Nie znam nazwiska tego kolesia. W każdym razie ja tak nie twierdzę. 

Po co komu dom z Jetsonów?

Rozglądam się i nie widzę żadnych podniesionych rąk. 

 

 

 

Wow, w tym roku Mikołaj przyszedł wcześniej – myślałam, że pierwszego komentarza od Tarniny doczekam się w konkursie karnawałowym, a tu taka niespodzianka :D

 czy to ta osławiona “purpura” w tekstach? I czy to zawsze musi być złe?

Hmmm… Melodramat i purpura na pewno są sobie bliskie, choć purpura ma jeszcze pewne cechy, których melodramat nie musi mieć. Czy to zawsze musi być złe? Częściowo to zależy od czytelnika (niektórzy lubią więcej, inni mniej), częściowo od tematu (pamiętasz grafomanię None'a? tam cały humor polega na nieznośnie purpurowym potraktowaniu tematu, który z purpurą nie pasuje, co ostatecznie daje coś zupełnie fajnego w swym komicznym zadęciu), częściowo od gatunku (wielbiciele hardkorowego science fiction wolą mniej, choć są też purpurowe space opery). Ale dobrze zastosowana purpura przestaje być purpurą, a robi się piękna – natomiast źle zastosowana purpura wystawia autora na pośmiewisko. W tym sensie tekst "beżowy" jest bezpieczniejszy.

 Czym jest łasica? :P

Przedstawicielem rzędu drapieżnych ^^ A łasica konieczna to element nierealistyczny, bez którego tekst by nie zagrał.

 I to?

To emotka przedstawiająca moją minę, kiedy widzę brzydkie słowo "ignorować". Także wtedy, kiedy wkrada się ono bez pytania do mojego monologu wewnętrznego. (Nie będę pokazywać palcem, czyja to wina.)

 Możliwości było sporo, problem jest taki, że na żadną inną nie wpadłam :P

Hmm, dlaczego? Może skupiłaś się na samych rozterkach?

 Dlatego techniczne aspekty zostały potraktowane po macoszemu, żeby nie było drastycznych/nierealnych potknięć.

To nie jest złe podejście, ale wymaga pewnej korekty. Nie musisz tłumaczyć, jak działa ansibl/napęd nadświetlny/komputer/tramwaj. Musisz natomiast wiedzieć, jak ludzie go używają. Kwestie typu "jak się ląduje samolotem" musisz zgłębić w takim stopniu, żeby nie strzelić gafy – ale, kiedy już wiesz, czego będziesz potrzebowała, możesz poszukać specjalisty i go o to zapytać.

 W każdym razie dzięki za poświęcony czas i wszystkie uwagi, mam nad czym myśleć.

heart Nie ma za co.

 Ooo, Tarnina w formie ;-)

Od paru lat nie jestem w formie. Ale… https://www.youtube.com/watch?v=hgn6py4QGDc

 Taką mam intuicję, biorąc pod uwagę ogrom galaktyki oraz skalę wyzwań, jakie wiązałyby się z jej opanowaniem.

Ależ to nie ma nic do rzeczy! Stoi teraz przede mną ceramiczny kubek, niestety pusty. Nie twierdzę, że jest on identyczny z kubkami, jakich używano, powiedzmy, pięćset lat temu – ale cały postęp, który się w tej dziedzinie dokonał, jest dla mnie niewidoczny. Skład chemiczny i proces produkcyjny się zmieniły. Produkt końcowy jest podobny – bo funkcja jest podobna, nie ma sensu zmieniać czegoś, co dobrze spełnia swoją funkcję. Oczywiście, technika ery kosmicznej zaowocowała mikrofalówkami, rzepami i tabletami, których używamy w domu, ale po prostu nie widzę powodu, żeby na przykład przyszła mikrofalówka zasilana energią galaktyki wyglądała i działała jakoś bardzo inaczej od naszej mikrofalówki.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Stoi teraz przede mną ceramiczny kubek, niestety pusty.

Zapewne również laptop. A kubek możesz napełnić od ręki herbatą, kawą, winem z Argentyny, sokiem wyjętym z lodówki. Niewiele się zmieniło? Siedzisz przed tym kubkiem nie wiadomo gdzie, a wymieniamy się uwagami, nic o sobie nie wiedząc.

Nope, laptopa nie mam. Jasne, pięćset lat temu nie było komputerów (ani mikrofalówek), ale technika na obecnym poziomie chyba nieźle zaspokaja potrzeby domowe.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ofc. Ale zaraz wymyślą coś nowego, bez czego nie będziemy sobie wyobrażać życia.

 

Możemy sobie tak rozmawiać z dowolną osobą na świecie. Pięćdziesiąt lat temu nie byłoby to możliwe. Więcej, taka wymiana zdań nie byłaby możliwa z osobą, która mieszkałaby na jakiejś, nawet najbliższej nam egzoplanecie. A jak wyglądałaby komunikacja między planetami oddalonymi od siebie tysiące lat świetlnych?

Może. A może nie wymyślą. Komunikacja z planetami o tysiące lat świetlnych też musi działać tak, żeby ludzie zdołali się w niej połapać. O ile sam człowiek sporo się nie zmieni, meble będą musiały się nadawać do siedzenia, a informacje – do czytania czy odsłuchiwania.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kurcze, no, z jednej strony bardzo dobrze mi się czytało, ale z drugiej mam niedosyt. Bo właściwie nie wiem, co sądzić o bohaterce. Zabrakło mi tła. Nie wiem nawet, czy ona leciała z rozkazem rozwalenia planety, czy też miała bardziej luźne rozkazy, miała się dostosować do sytuacji. W pierwszym przypadku to ciekawa jestem, jak to wyglądało przed, czy był to dla niej problem? Jak ją przekonano?

Sama siebie widzi, jako kogoś, kto uratował wszystkich innych. Widziała dowody na przygotowania Ziemian do wojny? Wydaje mi się, że sama Ziemia, która ledwo zipi, raczej nie poradziłaby sobie z całą resztą.

Zdaje się trochę idealistyczna, trochę naiwna (co często idzie w parze). Naiwna, bo szukanie kozła ofiarnego w takiej sytuacji jest oczywiste. Poza tym trochę mnie zaskoczyło, że tak dużo myśli o planecie, a tak mało o zamieszkujących ją ludziach. Nawet zdjęcia starannie wybiera tak, żeby widać było piękno z daleka i żadnego brudu z bliska. Ale ten brud to też ludzie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

(pamiętasz grafomanię None'a? tam cały humor polega na nieznośnie purpurowym potraktowaniu tematu, który z purpurą nie pasuje, co ostatecznie daje coś zupełnie fajnego w swym komicznym zadęciu),

Nie, ale nadrobiłam – wrażenia muszę teraz przetrawić ^_^ 

 

 Możliwości było sporo, problem jest taki, że na żadną inną nie wpadłam :P

 

Hmm, dlaczego? Może skupiłaś się na samych rozterkach?

Miałam “wizję”, przez którą nie przebijało się nic innego, przez co inne potencjalne kierunki zostały zaniedbane. Chyba łatwiej rozpoznać objawy niż przyczyny (przynajmniej teraz, po kilku komentarzach :P). W każdym razie pisanie jest trudne ^_^ 

 

EDIT, bo wskoczył komentarz Irki :)

 

Kurcze, no, z jednej strony bardzo dobrze mi się czytało, ale z drugiej mam niedosyt. Bo właściwie nie wiem, co sądzić o bohaterce. Zabrakło mi tła. Nie wiem nawet, czy ona leciała z rozkazem rozwalenia planety, czy też miała bardziej luźne rozkazy, miała się dostosować do sytuacji. W pierwszym przypadku to ciekawa jestem, jak to wyglądało przed, czy był to dla niej problem? Jak ją przekonano?

Sama siebie widzi, jako kogoś, kto uratował wszystkich innych. Widziała dowody na przygotowania Ziemian do wojny? Wydaje mi się, że sama Ziemia, która ledwo zipi, raczej nie poradziłaby sobie z całą resztą.

Chyba pokuszę się o jakiś prequel, który by wszystko wyjaśniał. Oczywiście, nie jest to zadowalająca odpowiedź, bo ta powinna być zarysowana w tekście, ale kosmetyczne poprawki na niewiele się zdadzą w tym momencie :P

 

Zdaje się trochę idealistyczna, trochę naiwna (co często idzie w parze). 

A to wypisz wymaluj autorka tekstu ^_^ 

 

Witam.

Dobre opowiadanie, zasługuje na bibliotekę. Podobał mi się sposób przedstawienia bohaterki jako pilota i żołnierza. Kapitan Claveford biega , pije piwo, przegląda zdjęcia, lubi latać pośród chmur. Jest weteranem z ciężkim bagażem doświadczeń. Jedną rzecz jednak uważam za minus opowiadania. Moim zdaniem nierealistyczne jest to, że bohaterka ma zadecydować, czy zniszczyć kolejną planetę, przyznać się do winy albo powołać komisję śledczą. Rozumiem że jest kapitanem i major oraz pułkownik mogą być jej kolegami, ale raczej takie decyzje podejmują chyba generałowie albo politycy. Nasuwa mi się wprawdzie myśl, że góra boi się, że zacznie sypać, ale i tak uważam tą sytuację za nierealistyczną.

To tylko moje subiektywne odczucia jako czytelnika, a muszę się pochwalić, że skrytykowałem już kilka ,, piórek’’, chociaż nie wiem, czy ktoś to zauważył.smiley

Pozdrawiam.

Feniks 103. 

audaces fortuna iuvat

Hej feniks103,

 

oj tam, nierealistycznych rzeczy jest więcej :P ale cieszy, że opowiadanie samo w sobie się spodobało. 

 

To tylko moje subiektywne odczucia jako czytelnika, a muszę się pochwalić, że skrytykowałem już kilka ,, piórek’’, chociaż nie wiem, czy ktoś to zauważył.smiley

Hah, właśnie nie bardzo Cię kojarzyłam na forum, ale weszłam sobie w sekcję komentarzy i przeczytałam kilka Twoich ;) w każdym razie konstruktywna krytyka zawsze na plus :)

Napisane całkiem ładnie, chociaż w formie (narracja pierwszoosobowa + czas teraźniejszy), której nie lubię. Tylko że, hm… ,,historia” to raczej fragment jakiejś dłuższej opowieści, którą zachowałaś dla siebie. :\ I to taki wyjęty z drugiej połowy, bez konkluzji i z bardzo pobieżnym zarysowaniem tła. Szkoda, bo ta pełna wersja zapowiadała się ciekawie.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Bardzo dobrze pokazana psychologia, ale obawiam się, że wygryzła z tekstu całą resztę. Fabuły właściwie nie ma, bo wszystko już się wydarzyło, a bohaterka decyzji jeszcze nie podjęła. Zaskoczenia też nie ma, bo sam tytuł mówi, co się stało, potem tylko dowiadujemy się (i to w miarę delikatnie, stopniowo), o którą planetę chodziło.

Chętnie poznałabym alternatywy dla planetobójstwa, motywy, wydane rozkazy itp.

Co do dyskusji o wynalazkach w domu: nie mogę się doczekać robota, który sprzątałby w chałupie i gotował. Samobieżny odkurzacz to za mało.

Babska logika rządzi!

SNDWLKR

 

też nie lubię czytać tekstów w tej narracji, ale jakoś łatwiej mi się w niej piszę :P I tak. aby opowiadanie miało ręce i nogi potrzeba jakichś 20k zzs więcej w pierwszej części. 

 

Finkla

 

co mogę powiedzieć – ten argument w takiej czy innej formie przewija się u wszystkich czytających. Wybija się psychologia postaci, bo taka była idea, z tym że nie pomyślałam, iż bez odpowiedniego tła to się rozmyje :P 

 

Co do dyskusji o wynalazkach w domu: nie mogę się doczekać robota, który sprzątałby w chałupie i gotował. Samobieżny odkurzacz to za mało.

O tak. Chociaż jak pokazał krar85 w swoim nowym opowiadaniu, to taka rzeczywistość może się odwrócić przeciwko nam 

uwielbiałam ściągać się z wiatrem, ← chochlik

Bardziej fragment większej całości, ale dobrze się czytało, mimo, że fabuły właściwie na lekarstwo. Psychologia. :)

Co do dyskusji o wynalazkach w domu: nie mogę się doczekać robota, który sprzątałby w chałupie i gotował.

Tak, i ugotowałby to, co powinnaś jeść, a nie to, co chcesz :P O ile ludzka pomysłowość nie zna granic, to praktyczność i opłacalność znają. Poza tym – istnieje też coś takiego jak moda (może u nich obowiązuje retro?). No, i – czy tekst o rozterkach moralnych po zniszczeniu planety to dobre miejsce na spekulacje o przyszłościowym sprzęcie AGD? (Nie twierdzę, że nie można. Ale z ostrożna.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zdrowa, zbilansowana dieta prawdopodobnie nie jest taka zła. ;-)

Różne offtopy już widywałam. Nie ja zaczęłam temat, ale jeśli Autorka ma coś przeciwko, to oczywiście natychmiast zamilknę.

Babska logika rządzi!

Ładnie napisane. Ale … Mam odczucie nieco podobne do AP – musiały minąć wieki skoro ludzkość zdążyła opanować galaktykę. Czy wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że jeszcze ĆWIERĆ wieku temu pojęcie "tablet" było nieznane ? Czy uświadamiamy sobie, że mniej niż PÓŁ wieku temu nie było internetu, smartfona i wielu dzisiejszych "gadżetów" ? A tymczasem po wiekach (a może po tysiącleciach ?) pani kapitan sięga po tablet … Goście przylatują samolotem … Jak na SCIENCE fiction chyba zabrakło wyobraźni. Dylematy pani kapitan można z łatwością przypisać współczesnej nam bohaterce, którą okoliczności zmusiły do zrzucenia bomby H na miasto. Umieszczenie akcji w przyszłości jest tylko zabiegiem "kosmetycznym" służącym umieszczeniu opowiadania w gatunku s-f.

Różne offtopy już widywałam. Nie ja zaczęłam temat, ale jeśli Autorka ma coś przeciwko, to oczywiście natychmiast zamilknę.

Nie, nie, nie chodziło o Ciebie – offtop zaczął się od stwierdzenia, że skoro obca planeta i gwiezdne imperium, to życie codzienne musi być jakoś znacząco inne. Ja pozostaję na stanowisku, że nie musi – człowiek potrzebuje zjeść, wypić, pospać, umyć się, posłuchać/poczytać i z innymi się pointegrować. Sposób zaspokajania tych potrzeb zmienia się w zależności od postępu technicznego, tak. Ale Nie dlatego, że postęp zaszedł, tylko dlatego, że udostępnił lepsze (?) sposoby ich zaspokajania. Istnienie kosmolotów i ansibli nie pociąga za sobą przejścia ludzkości na pastylki odżywcze, na przykład. I tyle.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

offtop zaczął się od stwierdzenia, że skoro obca planeta i gwiezdne imperium, to życie codzienne musi być jakoś znacząco inne.

Chyba jednak nie. Moja uwaga dotyczyła opanowania galaktyki, a nie faktu, że rzecz dzieje się na obcej planecie i była jak najbardziej na temat.

Twoja uwaga brzmiała:

Aby opanować galaktykę, wymagane byłoby takie zaawansowanie techniczne, które nijak miałoby się do świata prywatnego, które wygląda mniej więcej tak, jak nasze.

Ja wywnioskowałam z niej, że inny poziom techniki automatycznie ma oznaczać zupełnie inne życie codzienne. A co miałam wywnioskować?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Życie codzienne współczesnego człowieka wygląda inaczej niż człowieka pierwotnego. Optymistycznie możemy przyjąć, że za naszego pokolenia ludzie staną na Marsie. Istnieją projekty wysłania sondy w okolice Alfa Centauri (są to raczej eksperymenty myślowe niż poważne przedsięwzięcia).

 

Skupiasz się na fragmencie, który wyróżniasz boldem:

Aby opanować galaktykę, wymagane byłoby takie zaawansowanie techniczne, które nijak miałoby się do świata prywatnego, które wygląda mniej więcej tak, jak nasze.

Dla mnie istotne jest całe zdanie.

Nie, skupiam się na całym zdaniu. Jest ono wnioskowaniem entymematycznym:

Aby opanować galaktykę, wymagane byłoby takie zaawansowanie techniczne, które nijak miałoby się do świata prywatnego, które wygląda mniej więcej tak, jak nasze.

przesłanka: jeżeli cywilizacja X opanowała galaktykę, musi być na poziomie technicznym Y

przesłanka: poziom techniczny Y powoduje, że życie codzienne wygląda zupełnie inaczej niż nasze

wniosek (ukryty): jeżeli cywilizacja X opanowała galaktykę, życie codzienne musi w niej wyglądać zupełnie inaczej niż nasze

 

Po sformalizowaniu:

p: cywilizacja X opanowała galaktykę

q: cywilizacja X jest na poziomie technicznym Y

r: życie codzienne w cywilizacji X jest zupełnie inne niż nasze

 

C K Cpq Cqr r

 

Formalnie gra i śpiewa. Nie zgadzam się materialnie z Cqr, jak już powiedziałam.

 

Życie codzienne w cywilizacji X będzie wypadkową czynników, z których postęp techniczny jest tylko jednym. Istnieją też takie czynniki jak: potrzeby fizjologiczne (niezależne od techniki), warunki naturalne (które technika może zmieniać, ale nie zawsze jest to sensowne i opłacalne), nierówności społeczne (nie każdego stać na ansibla), moda (tylko modne rzeczy są w sklepach), etc. Część z nich może zaniknąć lub się przekształcić w warunkach "post scarcity", ale takie warunki są oświeceniową utopią.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Koala75

 

dzięki Misiu za odwiedziny i gwiazdkowanie :)

 

 

Finkla

 

Różne offtopy już widywałam. Nie ja zaczęłam temat, ale jeśli Autorka ma coś przeciwko, to oczywiście natychmiast zamilknę.

Nie ma nic przeciwko ;) zwłaszcza że offtop okazał się zajmujący, chociaż Autorka musiała sobie pogooglać, aby zgłębić niektóre hasła, które w nim padły :P

 

SPW

 

Dylematy pani kapitan można z łatwością przypisać współczesnej nam bohaterce, którą okoliczności zmusiły do zrzucenia bomby H na miasto. 

Tak, ale wtedy nie mogłabym użyć tego wspaniałego tytułu ;)

 

To, że w większości sci-fi z podróżami kosmicznymi w tle twórcy odwołują się do marynarki, przeżyję. Ma to nawet sens. Jednakże te ciągłe wstawki z kultury i języka angielskiego już mnie niesamowicie męczą. Nie tylko Brytyjczycy żyją na tej planecie. I nie tylko z nimi w roli głównej można pisać opowiadania sci-fi. Czy świat swoich języków, kultury i nazewnictwa nie ma? :|

 

Nie podoba mi się też rozmowa po krótkim urlopie pani kapitan. Chodzi mi o formę rozmowy: "coś zrobiliśmy, coś mega ważnego i tajemniczego, ale jako narrator(ka) nie mogę tego zdradzić". Zawsze opatrzone to jest ozdobnikami w stylu "wybraliśmy mniejsze zło". To takie sztuczne budowanie suspensu i usilne ukrywanie czegoś, co zaraz i tak się wydarzy/wyjawi, takie wymuszone budowanie narracji pod jeden oczekiwany i przez to niezaskakujący zwrot akcji. Przekonywanie czytelnika że zaraz się czegoś dowie, ale najpierw musi posłuchać nieco pompatycznej i przedramatyzowanej mowy-trawy dwóch bohaterów.

 

W zasadzie dopiero pod sam koniec opowiadania wychodzi ta cała straszliwa tajemnica. Niszczenie całej planety na pokaz, żeby zachować spokój i równowagę w Galaktyce jest raczej naiwnym pomysłem.

Jeśli dla kogoś jedyną alternatywą jest śmierć (i to dość brutalna), staje się raczej bardziej zdeterminowany. Zupełnie jak szczur zagoniony do rogu.

I tego mi też zabrakło, bo dylemat moralny wydał się tutaj czarno-biały. Zgadzam się więc z Jimem i Tarniną. Koniec końców bohaterka wydała się… płaska (moralnie).

 

Tekst po poprawkach całkiem nieźle się trzyma, ma nawet swój klimat. Całościowo jestem jednak niezadowolony.

Zerknę na inne Twoje opka. Może to mi po prostu nie siadło. :)

Jeśli planetobójstwem było zniszczenie Ziemi, nie dziwię się rozdarciu i szamotaninie bohaterki.

Brakło mi jednak konkretów i nieco dziwi dość „lekkie” podejście do sprawy – nie wiem, czy po czymś takim wystarczy kilka dni intensywnego biegania i oglądanie zdjęć z przeszłości. No, ale może w odległej przyszłości do pewnych spraw będzie podchodzić się inaczej…

Nie porwało, ale czytało się nieźle.

 

i kilka błysz­czą­cych oaz. → Czym błyszczą oazy?

 

szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzam sza­ro-bu­ry plac… → …szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzam sza­robu­ry plac

 

Kiwam głową, bo to je­dy­ny gest, na który mnie teraz stać. → Gesty wykonuje się rękami, nie głową.

Proponuję: Kiwam głową, bo tylko na to mnie teraz stać.

 

Słu­żył jed­nak na Ziemi, pod­le­gał kra­jo­we­mu, nie glo­bal­ne­mu, a co do­pie­ro mię­dzy­ga­lak­tycz­ne­mu do­wódz­twu, które po­tra­fi być, do­praw­dy, wrzo­dem → brak kropki na końcu zdania.

 

puł­kow­nik Bur­nett, pre­zen­tu­je się nie­na­gan­nie. Jego po­sta­wa pro­mie­niu­je au­to­ry­te­tem, a słoń­ce, które od­bi­ja się w licz­nych me­da­lach przy­pię­tych do klapy ma­ry­nar­ki, pra­wie mnie ośle­pia. → Przypuszczam, że pułkownik Burnett, skoro prezentuje się nienagannie, ma na sobie mundur, nie garnitur, którego częścią jest marynarka. Górna część munduru to chyba bluza/ kurtka. Marynarką można nazwać górną część munduru galowego, ale chyba nie taki przywdział pułkownik, bo i okazja nie po temu była, i na pewno nie był obwieszony medalami, bo z tego co wiem, na co dzień nosi się nie medale, a baretki, które nie błyszczą w słońcu i na pewno nie są umieszczone w klapie.

 

Ge­stem wska­zu­ję na wy­słu­żo­ną sofę… → Ge­stem wska­zu­ję wy­słu­żo­ną sofę

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Na­bie­ram głę­bo­ko po­wie­trza, czu­jąc, jak w moich płu­cach za­sty­ga nie­po­kój. → Czy zaimek jest konieczny – czy czułaby coś w cudzych płucach.

 

i wro­go­ści róż­nych kor­po­na­cji. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czym błyszczą oazy?

Wodą :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jej, chyba mi się myślenie wyłączyło! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja tak mam cały czas, nie martw się :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie martwię się, Tarnino. Zdumiewa mnie tylko, że po siedemdziesiatce mam tak coraz częściej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, mam nadzieję, że po siedemdziesiątce zachowam Twój sokoli wzrok :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarninio, życzę Ci tego z całego serca. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niwch Ci się wiedzie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

stn,

 

jasne, amerykańskie klimaty to pewna klisza, ale też kwestia, co kto lubi. Claverford mogłaby być kapitan Czajkowską, Claussen, Clermont lub Castillo, ale jakie to ma znaczenie poza własnymi preferencjami? :)

 

W każdym razie dzięki za wizytę, komentarz w większości pokrywa się z innymi, co tylko potwierdza największe zarzuty :P 

 

Reg,

 

jak zwykle niezawodna :D dzięki za wyłapanie baboli, poprawione. 

 

No, ale może w odległej przyszłości do pewnych spraw będzie podchodzić się inaczej…

Oby nie :)

 

 

Bardzo prosze, OldGuard. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odkąd pamiętam, uwielbiałam ściągać się z wiatrem, unosząc się na strumieniach powietrza i przemykając przez chmury.

Hmmm albo czegoś nie łapię, albo wkradła się mała literówka ;)

Poza tym, jak dla mnie opowiadanie bardzo zgrabnie napisane :)

Z drugiej strony, nigdy bym nie pomyślała, że mogę zostać bezwzględną morderczynią, więc być może wszyscy jesteśmy zdolni do rzeczy, które wydawały się nam nieosiągalne.

“Nieosiągalne” rozumiem jako pożądane, ale niemożliwe do osiągnięcia. Czy o to chodziło?

 

uwielbiałam ściągać się z wiatrem

W ciszy domu

W zaciszu domowym? → sugestia

 

obmywa pot i pył

obmywa ciało/zmywa pot i pył?

 

I…? Co dalej?

Zaciekawiło mnie to opowiadanie i urwałaś w bardzo intrygującym momencie! Zaczęłam nawet czytać na głos, bo podobała mi się warstwa językowa tekstu i nagle zaskoczył mnie koniec. Nie brakowało mi tła ani niczego innego, bo takie rozterki emocjonalne i rozważania filozoficzne bardzo lubię, ale czemu to takie krótkie? Może właśnie ten niedosyt tak pobudza… Nie wiem, ale kupiłaś mnie tym tekstem! Napisałam swego czasu SF z nutką psychologiczną, ale w moim wydaniu nie wyszło tak zgrabnie, a wręcz naiwnie i koślawo, więc zazdroszczę.

Pozdrawiam :D.

Mandragora, dzięki za komentarz – literówka poprawiona

 

M.G.Zanadra 

 

nieosiągalne – niemożliwy do zdobycia to na pewno, ale czy pożądany? Zmienię na “niemożliwe”, bo chyba w tym kontekście pasuje bardziej

 

dziękuję za miłe słowa :) Czemu krótkie? Bo w życiu nie udało mi się przebić bariery 20k zzs. Może zły plan, może pisanie na spontanie, może naleciałości z pracy, ale teksty kondensuję, co widocznie im nie służy :P Na szczęście jest konkurs, w którym potrzeba min. 30k zzs, więc może uda się stworzyć coś dłuższego :)

 

To opowiadanie SF, o którym wspomniałaś, jest opublikowane na forum?

Nowa Fantastyka