- Opowiadanie: FilipEidel - Kurt

Kurt

Prawdziwą Kurt spotkałem jedynie przez chwilę. Zjedliśmy kolację w towarzystwie kilku innych osób i nie wybraliśmy się do portu. Może to i lepiej.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Krokus

Oceny

Kurt

Kurt

 

Na początku zacznijmy od końca. Tak będzie łatwiej. To miał być koniec świata. Przynajmniej takiego, jaki znaliśmy. Kupiliśmy po butelce wódki na głowę, każda w szeleszczącym sreberku przy banderolce, jakby rozprasowana moneta spod języka nieboszczyka. Z nieba spadały tego dnia wyjątkowo wyraźnie Perseidy. Ich świetliste ślady cięły ciemne niebo nad zaciemnionym Amsterdamem. Latarnie pogaszone. Światła w oknach – pogaszone. Świecące zwykle telebimy i banery reklamowe – pogaszone. W wielkiej akcji ratowania planety Ziemi Amsterdam przystąpił do programu zaciemnienia zarekomendowanego przez ONZ. Gdyby na niebie pojawiła się nagle spadająca kometa, nie zdziwiłbym się ani trochę. Byłem na to przygotowany od dzieciństwa przez Tove Jansson. Przygotowany przez Larsa von Triera. Kiedy o tym myślę, wszyscy Skandynawowie, jakich kiedykolwiek spotkałem, przygotowywali mnie, aż wielka świetlista kula ognia uderzy w planetę, na której żyję. Kiedy piłem z nimi, paliłem, rechotałem głupio z żartów w językach, których nie rozumiałem. Wielka zmarznięta kraina bez życia od kilku lat. Ich małe schrony przygotowane na nuklearną katastrofę – puste. Baseny publiczne, sauny, ekologiczne ścieżki zdrowia wyciosane w drewnie i spojone biodegradowalną żywicą pochodzenia naturalnego – puste. Drewniane kościoły malowane na biało. Kwadratowe place na środku miast. Niezliczone jeziora i brzegi niegdyś lizane przez zimne morza – puste. Kraina pod lodem, bez życia. Tu, w mieście zachowanym z ostatnim działającym portem Europy, ów kraj wydaje się nierealny, zwłaszcza po wypiciu trzech czwartych butelki wódki.

Idę, a wraz ze mną idzie Kurt. Zachrzaniamy przez miasto, jakbyśmy nażarli się szaleju. Idziemy w tempie, którego nie powstydziłby się aug i to taki z obiema protezami nóg. Lub rozrywający strzechę Srala Bartek. Widzicie, moje układy odniesienia nakładają się na siebie.

Pójdźmy jeszcze dalej. Przewińmy taśmę życia o trzydzieści pięć minut plus minus trzy. Przed siedzibą Zarządu Portu czeka na nas zasadzka. W ciemnej uliczce, w bramach, za pakunkami, na dachach czekają półautomatyczne zespoły antyterrorystyczne. Alfa, Bravo, Gamma, Delta i Wódz. Ten ostatni zdalnie, w zaciszu furgonetki kuloodpornej niewrażliwej na granaty elektromagnetyczne i będącej w stanie wytrzymać wybuch ładunku z wyrobu podziemnego. Zresztą i tak takim nie dysponujemy. Jedyne, co posiadamy, to składany turystyczny szpadel i urządzenie typu Flow-D, które pieszczotliwie zdrabniamy na flodie. Tym pierwszym będziemy kopać – po to, by na kabel światłowodu założyć to drugie. Flodie działa ze skutecznością odwrotnie proporcjonalną do odległości od pierwszego urządzenia szyfrującego. Im dalej, tym dłużej, zanim zacznie służyć. Z odległości metra jest w stanie rozłożyć na łopatki pozornie nierozkładalne kodowanie algorytmem podwójnie złożonym o mocy każdego z kluczy dwieście pięćdziesiąt sześć bitów i zajmie mu to dzień. Liczymy, że nam uda się go założyć około dziesięć razy dalej tuż za ogrodzeniem lub, w wariancie wyjątkowo optymistycznym, bliżej, korzystając z dojścia przez studzienkę kanalizacyjną. W tym miejscu, jeżeli będziemy mieć szczęście, flodie będzie potrzebował około osiemdziesięciu dni na deszyfrację lub, co bardziej prawdopodobne, jeżeli szczęścia mieć nie będziemy, dwa razy tyle.

Na niebie świeci księżyc z lekko czerwonawą poświatą. Po prawej stronie ma ciemną plamę, jakby ktoś zeskrobał kawałek sreberka z przyklejonej ozdoby i teraz pustka wszechświata przezierała również tamtędy. Moonopolis zwane Wielką Czernią. Miasto-kopalnia wielkości ćwierci Europy. Stąd, z Ziemi, wygląda zupełnie jak ugryzienie Hatiego Managarmra. Czy jego wilcze zęby rozpoczęły już Ragnarok?

Pijany wpadam na słup. Kurt podnosi mnie z ziemi, a potem uśmiecha się tak, by podnieść mnie również na duchu. Zresztą mój duch czuje się już dość uniesiony. Latam w górnych fragmentach, świadomość wypchnięta wypornością płynu czaszkowego unosi się do szczytu. Potykam się, ale nie upadam. Rozglądam się wokoło. Port jest głuchy jak noc na biegunie, wtem błysk. To pierwszy z granatów oślepiających.

Od tej pory wszystko dzieje się zarówno wolno, jak i szybko. Sprawy toczą się wyjątkowo sprawnie. W sposób dobrze zaplanowany i skoordynowany. Niestety, sprawy te toczą się w kierunku dla nas niekorzystnym. Do tego wszystko wygląda jak na zwolnionym filmie, zarówno ruchy dookoła, jak i moje własne. Strzał. Uchylam głowę, jakby ktoś rzucał we mnie kamieniem, a nie rozpędzoną do prędkości czterystu metrów na sekundę kuleczką ze stopu metali twardych. Kolejny strzał, a potem cała seria. Padam. Widzę rozbłyski kul uderzających o stalowe słupki. Iskry liżą powietrze jak języczki ognistych węży. Dostaję kopnięcie w brzuch i widzę lufę powoli podnoszącą się do strzału.

Może to za daleko. Rzeczy wymagają wyjaśnień. Cofnijmy się o jeden dzień, czyli czas, w którym rozpoczęło się i skończyło moje życie. Wcześniej byłem programistą do spraw zabezpieczeń.

Ósma dwadzieścia wchodzę na półlegalną imprezę do Jane. Ósma czterdzieści dwie spotykam Kurt. Chuda, wysoka, o lekko rudych włosach z nanotęczówkami w kolorze rdzy. Lepszy towar – nie moja liga. Ósma pięćdziesiąt pijemy razem drinka. Dziewiąta dwie pijemy drugiego i ona zaczyna śmiać się z moich żartów. Dziesiąta osiem – chce się nam tańczyć i idziemy do klubu. Wszystko jest, jakby nastąpiło przepięcie w systemie. Jakby niespodziewana iskra umożliwiła nową ścieżkę procesowania wątków. Z każdą minutą świat staje się bardziej nierealny, jakbyśmy płynęli we wnętrzu światłowodu. Wszędzie błysk. Za pięć północ nagły dreszcz – czuję jej język w uchu. O pierwszej trzy lądujemy u niej. Nosi miseczki dwójki. Ma płaski brzuch. Wyszczuplające wszczepy w udach – poza tym czysta. Czysta i piękna jak dziecko we śnie. I taka bezbronna. Zasypianie z nieznajomymi to zwykle nie jest dobry pomysł. We śnie nie wszystkie zabezpieczenia działają. Teoretycznie, ktoś zawsze może coś umieścić. A ona? Po prostu zasypia w moich ramionach. Taka bezbronna i ufna. Wtulam się w nią już śpiącą. Chcę ją obronić, choćby ciałem, przed całym światem. Przed złem. Nie pozwolę jej skrzywdzić. Nigdy.

Rano wciąż czuję zawroty głowy. Stężenie endorfin rozsadza system. Naga Kurt leży obok. Elektrostabilizacja wyłączyła się już wczoraj z komunikatem błędu. Latam jak jękula w kominie, tyle że ze szczęścia, a nie zwiastując śmierć. Kurt, moja piękna pani, mój niespodziewany cud, opowiada mi o Wolnym Świecie. O tym, jak ważny jest Port. Jak istotny jest kabel, który wychodzi z Portu i biegnie niestrzeżony w głąb baraków. O tym, że od złamania szyfru na tym kablu zależy potencjalny los miasta Amsterdam. Może życie większości ludzi w Europie. Na pewno życie Kurt. Niewiele rozumiem, tylko jedno, że idziemy zrobić to, co trzeba. Kurt dla świata. Ja dla Kurt.

Wieczorem ruszamy w miasto z zaimprowizowanym planem wprost na Port. Wcześniej na czarnym rynku kupujemy dwie butelki wódki. Popijamy nią potrójną dawkę fenytoiny – również z czarnego rynku. Tak zniekształcimy projekcję, by nie zatrzymał nas pierwszy lepszy policyjny skan. Wiem to, bo do wczoraj byłem programistą do spraw zabezpieczeń. Dzisiaj jestem quasi terrorystą zakochanym w Kurt. Do wczoraj nie żyłem naprawdę.

Czas przewinąć taśmę życia w przód. Dostaję kopnięcie w brzuch i widzę lufę powoli podnoszącą się do strzału. Kurt rzuca się na policyjnego auga, co sprawia, że prosta biegnąca od mojej głowy do komory pocisku nie pokrywa się doskonale z tunelem lufy. Strzał chybia, a rozproszony śrut z broni typu krótki shotgun wzbija w powietrze roztańczone iskry na betonie, roztańczone oderwane kawałki samego betonu, roztańczone powietrze rozgrzane świstem i ruchem. Mógłbym się zachwycić detalem, gdyby nie fakt, że patrzę na Kurt i na to, jak drugi strzał przechodzi przez nią. Zupełnie inaczej niż w księżycu dziura w Kurt jest jasna, świecąca, przypomina gwiazdę widzianą z bliska. Później jasność gaśnie, a ja dostaję w głowę pałką elektromagnetyczną. Wiem to, bo zanim tracę przytomność, zwalniam jeszcze bardziej. Te ostatnie półtorej sekundy trwa minutę, a ta minuta – tyle co wieczność rozcięta na pół. Twarze zastygnięte w trójwymiarowych rzeźbach. Grymasy w bezruchu ze śliną błyszczącą na wardze, z techokiem wyśrubowanym daleko poza oczodół. Po prawej – lecący w moją stronę policyjny dron, już naprowadzający kolejne pociski ogłuszające. Po lewej – kawałek wypolerowanej blachy, w której widzę siebie monstrualnie wybrzuszonego na wygnieceniu. Twarz, której nie poznaję i której mógłbym się przestraszyć. W blasze błysk zapalonego granatu oślepiającego. Płonąca saletra flesza przebija się przez ciemność nocy, a później płynie przez galaretowatą substancję ciała szklistego i obezwładnia nerw wzrokowy. Mój nerw. Ostatnie, co pamiętam, to że księżyc stał się całkowicie czerwony.

 

***

 

Reset.

 

***

− Już dobrze. To był wirus. Musiały się panu przepalić zwornice przynasadkowe. Poszło zasilanie modułu antywłamowego i jakiś robak zagnieździł się w ośrodku kontroli napięcia okołosynapsowego. Znaleźliśmy też mnóstwo dziwnych połączeń w module skojarzeniowo-lingwistycznym. To musiało być nierealne przeżycie. Zresetowaliśmy i wyczyściliśmy. Już wszystko dobrze.

− A Kurt?

 

Nigdy nie istniała.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Sugestie i wątpliwości co do spraw językowych (do przemyślenia):

Tytułu już drugi raz nie trzeba powtarzać.

Powielające się często powtórzenia – jak rozumiem – są celowe i mają podkreślić treść poszczególnych zdań.

 

Skomplikowane opowiadanie, stanowiące właściwie jedynie opis wspomnień głównego bohatera, zaprezentowany w formie monologu, bez jakichkolwiek dialogów. Fantastyka dość oryginalnie przedstawiona. Niektóre fragmenty brzmią przerażająco i złowieszczo, niczym mroczne zwiastuny Apokalipsy.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć FilipEidel !!!

 

Cóż, pierwsza połowa tekstu podobała mi się nieco bardziej niż druga, nie wiem dlaczego. Ale masz zryty beret z tym cyberpunkiem :))) Ale podobało mi się. Czytało się przyjemnie i dobrze. W trakcie pomyślałem sobie “naprawdę dobre”.

 

Pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Hej Historia, jeśli dobrze wszystko załapałem, opowiada o włamaniu hakerskim do obwodów naszego bohatera. Pomysł fajny, ciekawe opisy ale niewiele wiemy z całej historii. Jeśli wszystko to tylko opis jak wygląda zainfekowany wirusem człowiek przyszłości to trochę jak opisywanie szaleństwa. Chyba, że faktycznie do czegoś został bohater zmuszony przez hakera czy wirusa, ale z tekstu nie wynika do czego. Więc wszystko fajnie opisane jest ale mało historii w tej historii ;) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Filipie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Niepotrzebnie powtarzasz tytuł w treści.

Sam sposób narracji mi się podoba, choć czasami nadmiernie stosujesz proste zdania w dość statycznych sytuacjach, przez co tekst zdaje się być taki rwany.

A co do historii, to mogę podsumować jednym słowem: mało.

Za mało wiem o całości świata – jeśli chciałeś się skupić na sytuacji światowej, to wiem zbyt mało. Naszkicowałeś to całkiem sprawnie, ale wiem za mało, żeby mnie to ruszyło.

Z drugiej strony mało wiemy o relacji z tytułową Kurt. Jest za bardzo skrócona, żeby chwyciła.

Jedyne co mogę wywnioskować, to że w trakcie, gdy spał z Kurt, ta mogła się do niego włamać i wgrać wirusa/robaka, przez którego bohater później idzie z nią zakładać flodie. Na końcu zaś wszystko mu cofają. Jest to znów element światotwórstwa (choć jest domniemany – niekoniecznie tak musiało być), które jednak troszkę cierpi na skrótowości.

Dziwi mnie też trochę, że raz strzelają, żeby zabić, a za chwilę strzelają/biją żeby ogłuszyć. Niech się zdecydują ;)

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mam wrażenie, że opisana sytuacja jest całkiem jasna dla Ciebie, ale ja, niestety, niewiele z niej zrozumiałam. :(

 

cięły ciem­ne niebo nad za­ciem­nio­nym Am­ster­da­mem. ->Nie brzmi to najlepiej.

 

przy­go­to­wy­wa­li mnie, wiel­ka świe­tli­sta kula ognia ude­rzy w pla­ne­tę… → …przy­go­to­wy­wa­li mnie, że wiel­ka świe­tli­sta kula ognia ude­rzy w pla­ne­tę

 

uśmie­cha się tak, by pod­nieść mnie rów­nież na duchu. Zresz­tą mój duch czuje się już dość unie­sio­ny. Latam w gór­nych frag­men­tach, świa­do­mość wy­pchnię­ta wy­por­no­ścią płynu czasz­ko­we­go unosi się do szczy­tu. Po­ty­kam się, ale nie upa­dam. Roz­glą­dam się wo­ko­ło. Port jest głu­chy jak noc na bie­gu­nie, wtem błysk. To pierw­szy z gra­na­tów ośle­pia­ją­cych.

Od tej pory wszyst­ko dzie­je się za­rów­no wolno, jak i szyb­ko. Spra­wy toczą się wy­jąt­ko­wo spraw­nie. W spo­sób do­brze za­pla­no­wa­ny i sko­or­dy­no­wa­ny. Nie­ste­ty, spra­wy te toczą się w… → Siękoza.

 

Dzi­siaj je­stem quasi ter­ro­ry­stą za­ko­cha­nym w Kurt. -> Dzi­siaj je­stem quasi-ter­ro­ry­stą za­ko­cha­nym w Kurt.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący pomysł. Chyba końcowa informacja, że Kurt nigdy nie istniała, byłaby zbędna wobec wcześniejszego wyjaśnienia, gdyby nie tytuł.

Cześć.

 

Na początku zacznijmy od końca. Tak będzie łatwiej.

Wątpię… Poza tym, wcale nie zaczynasz od końca.

 

Idziemy w tempie, którego nie powstydziłby się aug i to taki z obiema protezami nóg. Lub rozrywający strzechę Srala Bartek.

Bartka wyszukałem, ale za nic nie mogę znaleźć tego tajemniczego aug. Co/kto to?

 

Latam w górnych fragmentach

Fragmentach czego?

 

Port jest głuchy jak noc na biegunie, wtem błysk.

To zdanie wygląda dziwnie z dwóch różnych powodów. Po pierwsze, konstrukcyjnie – lepiej byłoby tak:

Port jest głuchy jak noc na biegunie. Wtem – błysk.

Po drugie, logicznie. Błysk to zjawisko świetlne, więc nie zakłóca ono „głuchości” portu. Port nadal jest głuchy, tylko teraz błyszczy, więc „wtem” w ogóle tu nie pasuje.

 

Wszystko jest, jakby… → Wszystko jest tak, jakby…

 

rozproszony śrut z broni typu krótki shotgun wzbija w powietrze roztańczone iskry na betonie, roztańczone oderwane kawałki samego betonu, roztańczone powietrze rozgrzane świstem i ruchem.

Wyszło na to, że śrut wzbija w powietrze… roztańczone powietrze?

 

modułu antywłamowego

Czy ten moduł nie może być antywłamaniowy? Czy wszystko trzeba skracać?

 

Co do całości.

Nie było źle. Nie było też bardzo dobrze. Znaczy… było średnio. Krótkawe, i w zasadzie nie wiem, co chciałeś opowiedzieć. Byłem pewien, że Kurt po prostu wszczepiła bohaterowi wirusa w nocy po imprezie, ale jednak piszesz, że ona nie istniała? To mnie dość mocno zbiło z tropu.

 

Pozdróweczka.

Precz z sygnaturkami.

Interesujący wieczór pełen przeżyć pewnego młodzieńca. Ja sam nie lubię motywu “bo to wszystko to był sen” – czuję się okradziony z wrażeń i wydarzeń, bo do tych drugich nigdy nie doszło i co de facto pozbawia mnie tych pierwszych. Ot, taka przypadłość.

Technicznie jest trochę do poprawy, nawet jak na tak krótki szort. Warto jednak szlifować, zwłaszcza tak krótkie teksty, bo sprawia to lepsze wrażenie w odbiorze ;)

Tak więc ciekawy koncert fajerwerków, ale nie do końca kupiłem całośc, głównie przez zakończenie. Ah, gdyby tak całość okazała się bardziej realna…

A teraz chwytaj, Autorze, przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

To je dobre, pane Havranek !

Nowa Fantastyka