- Opowiadanie: Piolodiusz - W zimnym popiele skaczą iskry

W zimnym popiele skaczą iskry

To opowiadanie zostało napisane z myślą o przekształceniu w słuchowisko i wypromowaniu pewnego projektu, dlatego też może sprawiać wrażenie raczej wstępu do większej historii. Opublikowałem je tutaj, aby wysłuchać opinii, które jego aspekty są lepsze lub gorsze (być może mogę jeszcze jakoś je poprawić). Mniejsza... życzę miłego czytania.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

W zimnym popiele skaczą iskry

„Nie jesteś, choć lubisz mniemać inaczej, specjalnie mądry, ale na to,

by spróbować mnie zatrzymać, jesteś za mądry”

 

~Geralt z Rivii podczas rozmowy z Pyralem Prattem

 

Preludium

 

Dzień zbliżał się ku końcowi. Złociste promyki sierpniowego słońca chyliły się ku zachodowi, ku Daevon, do którego nieugięcie i stanowczo zmierzał, mimo przeciwności losu i pazerności ludzi.

Trakt był wyboisty, wyjeżdżony, z wielkimi jak rzeka koleinami od kół wozów kupieckich i furmanek. Wiedźmin dużo podróżował, toteż był nawykły do trudów i niewygód wypraw w niejedno mniej ciekawe lub ciekawsze miejsce. W większości był tam, gdzie dobrze płacono, a że czasy stawały się coraz cięższe, tam gdzie dobrze płacono, tam potrzeba była ubić niejedno paskudztwo. Tedy pojawiał się on, zabójca potworów, bądź jak wolą inni, odmieniec, mutant, kurwie łono albo po prostu wiedźmin… Zatrzymał się na krótką chwilę. Sięgnął do szyi, do wiązania grubego skórzanego kaftana, sznurowanego na pięć rzędów. Poluzował pierwsze dwa supły w rozmokłym rzemieniu. Poprawił pas przepasujący jego pierś ukośnie, na którym z tyłu spoczywał ostentacyjnie miecz. Jego głowica była inna niż wszystkie pozostałe, nawet te szlacheckie… Przedstawiała łeb wilka z wyszczerzonymi kłami i nastroszonymi uszami, jak gdyby sam miecz nasłuchiwał niebezpieczeństwa… Rękojeść była długa, na dwie ręce, przepleciona dwoma barwnymi rzemieniami, czerwonym i zielonym, na przemian tworząc wzór. Jelec jak w każdym innym narzędziu mordu, zwyczajny, prosty, całkowicie bez finezji. Prawdopodobnie cechmistrz skupił całą uwagę na klindze i głowni, jednak owa klinga była schowana w pochwie, skórzanej pochwie, starannie rzeźbionej w zwinne zawijasy i charakterystyczne wzory. Tymczasem, koń dał znać o swoim zmęczeniu, prychając bez przerwy, rzucając łbem z lewa na prawą.

 

– Już… Spokojnie – powiedział delikatnie wiedźmin, z czułością troskliwego ojca. Paradoks polegał na tym, iż wiedźmini nie mogą mieć dzieci, dzięki licznym mutacjom… To cechy niepożądane! Wadliwe! Trzeba się ich pozbyć… Wiedźmin ma zabijać! Bez wahania! Za pieniądze.

 

Zszedł z konia i podniósł rękę. Złożył palce w skomplikowany, aczkolwiek szybko pokazany znak, pojaśniało… Koń, z niecierpliwego i porywczego, stał się, jak ręką odjął spokojny i potulny. Wiedźmin wiedząc, że znak nie będzie trwał zbyt długo, złapał za uzdę i spokojnym krokiem skierował się do małej wsi, która była na horyzoncie, wraz z gasnącym słońcem.

 

Interludium

 

W małej karczmie nieopodal traktu, gdzie jak można by pomyśleć, nic się nie dzieje i nikt do owej nie zagląda, życie toczyło się w rytm rozbijanych kufli oraz chrząknięć, splunięć wydawanych przez „gości” i „zajezdnych” tejże oberży. Wiedźmin wszedł powoli. Otworzył bezszelestnie drzwi karczemki. Z początku nikt nie zwrócił na niego uwagi, ot zwykły przyjezdny w ziemistym wełnianym płaszczu i skórzanym kubraku. Z początku nikt nie zwrócił uwagi na wystający miecz zza jego pleców… Im bliżej szynkwasu się znajdował, tym bardziej cichły półgłosy, szepty i krzyki. Podszedł do lady, po czym twardo usiadł na kolebiącym się taborecie z nieoheblowanego plastra drewna. Czuł jak chude nogi taboretu, rozjeżdżają się na boki pod jego ciężarem.

 

– Czego sobie życzy jegomość? – zapytał wątłej postury karczmarz, chrząkając jak knur, raz po raz.

– Piwa… Może też izby, z łaski swojej – odrzekł wiedźmin.

Karczmarz spojrzał przez moment na wiedźmina. Od razu dostrzegł dzikie, kocie oczy. Zląkł się.

– K-ktoś ty?! – krzyknął.

 

W tym momencie wszelki karczemny gwar ucichł, ustępując miejsca grobowej ciszy jaka zapadła. Wszystkie oczy były zwrócone w stronę przybysza. Wiedźmin czuł niebezpieczeństwo, jego mięśnie ud odruchowo skurczyły się, szykując się do nagłego i energicznego odskoku spod szynkwasu. Nie mógł wiedzieć, że będzie zmuszony do tej reakcji, nagłej, nieprzewidzianej. Lata morderczego treningu nauczyły jednak go, że ludzie… To największe i najokrutniejsze z potworów. Jeden z nich wstał, głośno i stanowczo. Wraz z nim drugi i trzeci, bez zęba. Wiedźmin położył obie nogi na ziemi. Nagle wszyscy odwrócili wzrok w stronę drzwi, które z wielkim hukiem otworzył młody chłopak.

 

– Karczmarzu! Wódki dla weselicha! – powiedział wodzirej.

– Co?! – krzyknął gospodarz.

– No, drogi oberżysto! Parze ślubnej będziesz żałował? Łączyć stoły! Wynieść wódeczkę z piwniczki ino najprzedniejszą, jak każe obyczaj!

 

Do karczmy schodzili się goście. Wąsaty, gruby chłop wyglądem przypominający sołtysa, ledwo co nie potknął się o wysoki próg na wejściu. Za nim weszli państwo młodzi – rudy chudzielec i drobna blondynka z wiankiem i długim warkoczem. Potem grajkowie – dwóch jegomościów z fletami, jeden grający na lirze oraz grubasek z małym bębenkiem – ostatecznie za nimi reszta weselników, mali i duzi, szczerbaci, pyzaci, pryszczaci i lekko pulchni. Wszyscy już stracili zainteresowanie odmieńcem siedzącym przy szynkwasie. 

 

– To jak z tym piwem? – zapytał zrezygnowany wiedźmin.

– Będzie… Będzie… – odrzekł zmarnowany oberżysta. – Ale izby ci nie dam, widzisz waść, co się porobiło. Zaraz mi tutaj wszyscy polegną jak po bitwie. Usiądź gdzieś w kącie i bądź grzeczny, zaraz podam. 

 

Jak polecił, tak zrobił, usiadł sam przy krótkiej, wyskrobanej i upaćkanej ławie. W jej prawym dolnym rogu, dostrzegł niestarannie wydłubany falus i serce Melitele. Symbole znane długo przed narodzinami wiedźmina. Artysta albo miał wielkie poczucie humoru, albo był po prostu idiotą, umieszczając owe dwa symbole tuż obok siebie.

Piwo przyszło niebawem, ciemne, pieniste w wyszczerbionym, bukowym kuflu.

 

– Wiedźminie – zagaił spokojnie karczmarz – co ty tu robisz? Idzie zima, a do warowni jest nazbyt daleko.

– Piję piwo – odparł beznamiętnie wiedźmin, upijając mały łyk rozwodnionego, gorzkiego piwa.

– Szukasz czegoś? Może pracy? – ciągnął karczmarz.

– Raczej kogoś, czemu pytasz?

– Przez moją karczmę przewala się rocznie koło dwa tysiące dusz. Nie wszystkich pamiętam, ale wątpię, że ten kogo szukasz, jest zwyczajnym chłopem z gównem na czubkach butów, prawda?

– O co znów kurwa chodzi? – zapytał zrezygnowany.

– Możemy sobie pomóc, nieodpłatnie oczywiście. – Karczmarz wyciągnął spod stołu dwa kryształowe kieliszki, a zza pazuchy malutki gąsiorek w wiklinowej otulinie. – Za początek pięknej przyjaźni! Haha!

– Mów co masz powiedzieć, weselnicy niech się bawią, ja nie muszę… I nie chcę – Powiedział zimno i beznamiętnie.

– Ech… Ten… Zabijasz potwory, po fachu, masz duże doświadcze…

– Do rzeczy! – przerwał mu krzykiem.

– Jest taka… Emm… Klientela skarży się, że kurwi trupem na cały zajazd, a-ale tylko cza-asami – Wyjąkał karczmarz.

– Nie jestem zakładem pogrzebowym.

– Nie zawracałbym ci dupy wiedźminie, gdyby to był trup albo truchło kundla. Cuchnie tylko czasem, może dwa razy w tygodniu, jak kupiec przyjeżdża z jajkami i mięsem.

 

Wiedźmin chwycił za kieliszek i spojrzał w idealnie oszlifowany kryształ. Podziwiał celowo uformowane nieforemne kształty i rogi, wklęśnięcia oraz wytłoczenia. Przez moment się zamyślił. Był pewien, że owe kieliszki to prezent od wędrownego kupca. Takiej prostej gospody nie stać na kupno aż tak wykwintnego produktu. Być może celowo nie chciał słuchać tych głupot.

„Cuchnący zapach… nisko upadłem” – pomyślał Joel. Miał nadzieję, że nie powiedział tego na głos, jednak ciągle słyszał uporczywe bzyczenie dobiegające prosto z ust karczmarza.

– Wiedźminie? – zapytał, upewniając się, że nie śpi.

– Co? – podniósł głowę znad kieliszka.

– Dwieście pięćdziesiąt wystarczy? – zapytał karczmarz, lekko zniecierpliwiony.

 

Jednak właśnie wtedy, z końca sali zaczął się ktoś wydzierać. Ewidentnie miał już dość, wnioskując po sposobie, w jaki próbował przekazać swoje żądania. Niestety coraz mniej przypominało to ludzką mowę, a bardziej bełkot.

 

– Ej kurwa!! Karczmarzu! Lejta gorzały w imię kurwa zdrowej pary! I młodej też!!

– J-już podchodzę mości panie! – odpowiedział lekko się jąkając. – A ty wiedźminie lepiej się zastanów!

 

Karczmarz nie domyślił się tego, że wiedźmin skłonny był wziąć choćby wdowi grosz, byleby dostać izbę i coś, na czym można się przespać. Choćby siennik albo skóry na deskach.

 

– Czekaj! – zatrzymał karczmarza.

– Dwieście pięćdziesiąt… I izbę.

– Skąd kurwa?! Całe wesle trzeba gdzieś położyć, ech… Zaczekaj tu, coś wymyślę – Wstał od stołu i szybkim sprężystym krokiem podszedł do młodych. Wiedźmin nie słyszał, o czym rozmawiali, ale karczmarz energicznie wymachiwał ramionami.

– Masz swoją izbę. Znaczy nie do końca… Będziesz spał na zapiecku, ale nie przejmuj się, jest tam sporo kozich skór i jakieś worki. Rzecz jasna nie wszystko gratis!

 

Wiedźmin nic nie odpowiedział. Po prostu wstał, przecierając oczy, po czym ruszył w stronę lady i dalej, w stronę zapiecka. 

 

– Wiedźminie! – zawołał za nim. – Jak się nazywasz?

– Joel… Z Daevon.

Misterium

 

Zamierzał zająć się sprawą od razu. Po przebudzeniu na (w porównaniu z ziemią) miękkich skórach, zaczął śledztwo. Karczmarz wspominał, że czuł straszny odór, tylko w czasie gdy przyjeżdżał kupiec. Akurat widocznie wtedy był ten dzień. Gdy wszedł do karczmy, poczuł niewyobrażalny smród.

– Chyba przyjechał kupczyk – rzekł ze spokojem i pewną nieskromną satysfakcją Joel. Widział handlarza kłócącego się „po cichu” z wcześniej spotkanym karczmarzem.

– Przecież to oczywiste – stanowczo powiedział właściciel przybytku. – Jebie trupem tylko, gdy TY jesteś w pobliżu.

– No, ale skąd mam kurwa wiedzieć dlaczego?

Joel postanowił się nie wtrącać. Stał obok i obserwował dwójkę dorosłych mężczyzn.

– Coś musi być na rzeczy – nie dawał za wygraną karczmarz. – Może jakiś twój towar…

– Nie, to niemożliwe. W moim wozie nic nie śmierdzi.

– Ech… – odetchnął ze znużeniem właściciel gospody. Zauważył Joela. – O, wiedźmin! Właśnie rozmawiałem z kupcem o twoim zleceniu. Mógłbyś przeszukać jego wóz?

– To wykluczone! – krzyknął gniewnie handlarz.

– Nie ma problemu… – odrzekł znów ze stoickim spokojem Joel.

Karczmarz zatrzymał zdenerwowanego kupczyka w budynku, a wiedźmin ruszył w stronę wozu. Ciężko go było przegapić, gdyż był dosyć duży jak na swoje przeznaczenie. Z wyglądu przypominał trochę barak lub ogromną beczkę z kołami. Joel rozwinął kolorową płachtę. Ujrzał mniejsze, większe skrzynie, puste jak i wręcz przeciwnie. Oprócz tego można było zauważyć również miejsce dla pasażera lub zwierzęcia. Przypominało mu ostatnie miejsce, w którym nocował. Nie pozostało mu nic innego niż wrócić do gospody. Chwilę później już otworzył drzwi przybytku.

– I jak? Co tam ma? – zapytał z pośpiechem karczmarz.

– Cóż… Towary i prawdopodobnie jakiegoś jegomościa.

– Oj tam – rzucił niepewnie kupczyk. – Przy okazji przewożę jednego chłopa.

– Robi się tajemniczo. Co to za typ? – rzucił dziarsko Joel.

W tym czasie ktoś wszedł, do prawie pustej gospody. Miał znoszone ubranie, a po prawej trzymał spory nóż w pochwie. Z twarzy wyglądał na jakiegoś najemnika albo ochroniarza, miał ślady po starych siniakach.

– Właśnie ten! – krzyknął kupiec.

Najemnik zaczął uciekać. Joel momentalnie ruszył za nim w pościg. Przeszedł przez drzwi. Uciekinier kierował się w stronę wozu. Gdy ten próbował przerzucić płachtę, aby dostać się do skrzyń, Joel złapał go za kark i powalił na ziemię. Ten jednak nie dał łatwo za wygraną. Natychmiast wstał i wyprowadził cios za pomocą noża. Joel był jednak wiedźminem z dość dużym doświadczeniem w fachu. Zachował się przytomnie i po prostu wyrwał tamtemu narzędzie kucharskie z ręki. Spadło na trawę, podobnie jak chwilę później najemnik. Joel jeszcze dla pewności walnął go w twarz. Zbir wydał z siebie jęk bólu.

– Gdzie ci się tak śpieszyło? – zapytał ze spokojem wiedźmin.

– Ja… Ja tylko pracuję – powiedział ledwo zrozumiałym głosem. Widocznie jego obrażenia w walce były poważniejsze, niż mogło się wydawać.

– Ech… I po co taki hardy byłeś? Dla kogo pracujesz?

– Dla pewnego… Dla Długiego – jego głos stawał się coraz wyraźniejszy.

– I co dla niego robisz?

– Trupy… Trupy chowam.

– Trupy chowasz? – zapytał Joel z udawanym zdziwieniem. – A gdzie je chowasz?

– A tam… za gospodą – widać było, że nie chciał już rozmawiać czy bić się z wiedźminem.

Przypuszczenia Joela okazały się prawdziwe.

– To trupojady. Dobierają się do ciał i czuć juchę z ich flaków. Tylko dlaczego to dzieje się w pojedyncze dni?

– No, bo… na cmentarz kto inny je bierze. Dogadaliśmy się z jednym grabarzem. My tylko na dzień jeden pod gospodą zostawiamy.

– Yhm – mruknął wiedźmin. – Następnym razem zabieraj je od razu do grabarza. Flaki ludzkie mają nieprzyjemny zapach.

– Ja… Ja-asne.

Joel szybko wrócił do gospody. Wszedł przez otworzone drzwi.

– No i? Skąd ten odór? – zaczął dopytywać niecierpliwie karczmarz. – Czy…

– To pożeracze zwłok. Ten chłopak zostawiał zmarłych pod twoją karczmą i trupojady miały pożywkę. Porozmawiałem z nim, już nie powinien sprawiać problemów.

– A co z potworami?

– Przygotuję przynętę i je zabiję.

 

***

 

Joel czekał już kilkadziesiąt minut. Zastanawiał się, czy przez przypadek nie spłoszył potworów. Chciał jak najszybciej skończyć robotę. Inaczej mógł nie dogonić mocno interesującej go czarodziejki – Mariel. Chciał ją wypytać o… wiele spraw. Powoli tracił nadzieję. Jednak się mylił. Po chwili dwa ghule zaczęły ostrożnie podchodzić do przynęty. W pewnym momencie po prostu się na nią rzuciły. Joel podążył ich śladem. Wykonał przewrót na dobre siedem stóp i jednocześnie dobył miecza. Ciął po poziomej linii z lewej, unik, cięcie, unik. Walka z trupojadami przypominała jakiegoś osobliwego rodzaju taniec, ale to nic dziwnego biorąc pod uwagę, że były dosyć szybkie. W końcu wbił miecz w cielsko pierwszego. Drugi przewidując swoją przyszłą śmierć, postanowił uciekać. Wiedźmin wykonał kilka ruchów dłonią i rzucił znak. Aard pozwalał łatwo powalić przeciwnika, gdy ten biegł. Tak też było w tym przypadku. Zanim ghul zdążył się podnieść, Joel dokonał (w ciekawy dla oka sposób) dekapitacji. Wiedźmin był zmęczony. Nie używał eliksiru, żeby maksymalnie skupić się na unikach i też, dzięki temu mógł jeszcze dzisiaj popić w karczmie. Miało to jednak swoje konsekwencje. Na szczęście potwory go nawet nie dotknęły, więc nie musiał opatrywać żadnych ran. Postanowił wyczyścić miecz, zmienić ubranie i napić się piwa, obojętnie czy pochodziło z Kaedwen, czy z Rivii.

 

***

 

– A słyszałeś o tym co się działo w tych… No, tej twierdzy na północ od Daevon? – zapytał lekko już pijany karczmarz.

– Nie bardzo.

– Właśnie szukają jakiego specjalisty od klątw. Może byś potrzebował trochę pieniędzy? Mogę ci dać to ogłoszenie, co mi przekazali ze dwa dni temu.

– Groszem bym nie pogardził, chociaż już miałem jechać na zimowanie. Dobra, dawaj. Najwyżej go nie wykonam.

– No! I o to chodzi! – Karczmarz wziął ogłoszenie zza szynkwasu. – Bierz.

– Hm… Jakaś podejrzana sprawa.

– Jaka tam podejrzana – zaprotestował gospodarz. – Chodzi pewno albo o pieniądze, albo o seks. No kurwa, mówię ci.

– Zaufam twojej intuicji.

– A swoją drogą to, co ci kapłani się tak na was uwzięli? Ja im tam nie wierzę, wiedźmini nigdy mnie nie zawiedli, ale ludzie to łykają jak…

– Nie wiem. Mam parę teorii, ale… lepiej zostawmy ten temat. Dla dobra nas obu. Co się rano w ogóle stało z tym weseliskiem?

– A z tym… – Karczmarz się uśmiechnął. – Jeśli nie wiadomo, o co chodzi…

– Chodzi o pieniądze… ale że co? Skończyły im się?

– No heheh. Nawet mi są winni trochę. Rano większość po prostu zwiała.

– Aa… Ale zarobiłeś, co nieco?

– A jak! Na jednym weselu potrafię zdobyć tyle waluty, co przez cały tydzień. Nawet jeśli rankiem część gości umyka.

– Ach… dobra. Wiesz, jednak ruszam jutro z samego rana. Czas mnie goni, muszę porozmawiać z pewną koleżanką. Jest w drodze. Mam nadzieję, że dotrę za nią do Daevon.

– Cóż… W takim razie życzę miłego wieczoru.

 

Postludium

 

Było już słychać odgłosy niespokojnej nocy. Wiedźmini mieli wyczulony słuch. Dzięki temu Joel mógł określić położenie pojedynczej sowy czy potwora. Niestety, burza zaczęła stopniowo nabierać na sile. Oprócz coraz częstszych kapnięć kropli deszczu dało się usłyszeć coraz bliższe grzmoty. Wiedźmin zastanawiał się, czy nie będzie musiał zatrzymać się na nocleg. Podróż do Daevon trwała dłużej niż myślał. Obawa, że nie dogoni czarodziejki, stopniowo narastała. Jego rozmyślania niezwykle szybko przerwało rżenie konia. Zwierzę wyczuło coś podejrzanego. Wiedźmin spokojnie się rozejrzał. Jego kocie oczy powinny pomóc mu w znalezieniu źródła problemu. Wilczy medalion lekko zadrgał, ale prawdopodobnie było to spowodowane trwającą burzą. Zaufał intuicji. Nie widząc niczego więcej, ruszył z koniem powoli przez siebie. Chwilę później zorientował się, że popełnił ogromny błąd. Uderzył go piorun. Nie mógł w żaden sposób zareagować, ale już wtedy się domyślił… Padł nieprzytomny na ziemię.

Koniec

Komentarze

Piolodiuszu, przecinek w tytule jest zbędny – usuń go. Popraw też zapis dialogów. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

Należałoby też wyjustować tekst, teraz prezentuje się dość niechlujnie i nie zachęca do lektury.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, Piolodiuszu, moim zdaniem to nie jest opowiadanie. To raczej kilka fragmentów, usiłujących sprawiać wrażenie opowiadania. Niestety, opisane wydarzenia nie zdołały mnie niczym zainteresować, zdały się wtórne i mało zajmujące. Nie opowiedziałeś ani nic nowego, ani ciekawego.

Do nie najlepszego odbioru przyczyniło się też wykonanie, pozostawiające bardzo wiele do życzenia – w lekturze przeszkadzają różne błędy i usterki, nieporadnie i czasem niezbyt czytelnie złożone zdania, zdarzają się słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem, że o nadmiarze wielokropków, nie zawsze poprawnie zapisanych dialogach i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Nie odwodzę Cię od dalszych prób literackich, ale sugeruję abyś postarał się pracować nad poprawą warsztatu, bo w tej chwili Twoje umiejętności, niestety, nie są zadowalające.

 

Zło­ci­ste pro­my­ki sierp­nio­we­go skwa­ru chy­li­ły się ku za­cho­do­wi… → Skwar to inaczej wielki upał, a skwar, tak jak i upał,  nie ma promyków.

 

sta­now­czo zmie­rzał, mimo prze­ciw­no­ści losu i pa­zer­no­ści ludzi. → Jaki jest związek między czyjąś podróżą, a pazernością ludzi?

 

był tam, gdzie do­brze pła­co­no, a że czasy sta­wa­ły się coraz to bar­dziej dzi­wacz­ne, tam gdzie do­brze pła­co­no, tam po­trze­ba… → Czy to celowe powtórzenia?

Na czym polegała dziwaczność czasów?

 

Roz­mo­kły­mi od potu rze­mie­nia­mi po­lu­zo­wał pierw­sze dwa supły. → Można poluzować supeł, który tworzy zawiązany rzemień, ale nie wiem jak rzemieniami można poluzować supły.

 

Po­pra­wił pas prze­szy­wa­ją­cy jego pierś uko­śnie na któ­rym z tyłu spo­czy­wał osten­ta­cyj­nie mecz. → Pas może przepasywać pierś, ale obawiam się, że nie może jej przeszywać. Na czym polegała ostentacyjność spoczywania meczu?

 

Jego gło­wi­ca była inna niż wszyst­kie po­zo­sta­łe, nawet te szla­chec­kie… → Czemu tu służy wielokropek?

W całym opowiadaniu postawiłeś blisko pięćdziesiąt wielokropków – większość z nich jest zbędna.

 

Praw­do­po­dob­nie sztuk­mistrz sku­pił całą uwagę na klin­dze i głow­ni… → Czy na pewno chodzi o sztukmistrza?

A może miało być: Praw­do­po­dob­nie płatnerz sku­pił całą uwagę na klin­dze i głow­ni

 

skó­rza­nej po­chwie, sta­ran­nie rzeź­bio­nej w zwin­ne za­wi­ja­sy… → Na czym polegała zwinność  zawijasów?

 

– Już… Spo­koj­niePo­wie­dział de­li­kat­nie wiedź­min… → – Już, spo­koj­niepo­wie­dział wiedźmin de­li­kat­nie/ łagodnie/ kojąco…

 

spo­koj­nym kro­kiem skie­ro­wał się do małej wio­ski… → Masło maślane – wioska jest mała z definicji.

 

Jeden z nich wstał, gło­śno i sta­now­czo. → Na czym polega stanowczość wstania?

 

– Co?! – krzyk­nął gło­śno go­spo­darz. → Masło maślane – krzyk jest głośny z definicji.

 

Wą­sa­ty, gruby chłop wy­glą­dem przy­po­mi­na­ją­cy soł­ty­sa… → Czy sołtys wygląda w jakiś określony sposób?

 

drob­na blon­dyn­ka z wian­kiem i za­ple­cio­nym dłu­gim war­ko­czem. → Zbędne dopowiedzenie – warkocz jest zapleciony z definicji.

 

prysz­cza­ci i lekko pu­szy­ści. → To słowo, jako zbyt współczesne, raczej nie pasuje do tego opowiadania.

 

– Bę­dzie… Bę­dzie… – od­rzekł zmar­no­wa­ny obe­rży­sta.– Bę­dzie, bę­dzie – od­rzekł zmar­no­wa­ny obe­rży­sta.

 

 Jak po­le­cił, tak zro­bił→ Jak karczmarz po­le­cił, tak zro­bił

 

usiadł sam przy krót­kiej, wy­skro­ba­nej i upać­ka­nej ławie. W jej pra­wym dol­nym rogu… → Który róg ławy jest prawy dolny, a który prawy górny?

 

Piwo przy­szło nie­ba­wem… → Samo przyszło?

 

– Wiedź­mi­nie – za­ga­ił spo­koj­nie karcz­marz.

Co ty tu ro­bisz? Idzie zima, a do wa­row­ni jest na­zbyt da­le­ko. → To jest jedna wypowiedź. Winno być:

– Wiedź­mi­nie – za­ga­ił spo­koj­nie karcz­marz – co ty tu ro­bisz? Idzie zima, a do wa­row­ni jest na­zbyt da­le­ko.

 

– Piję piwo – od­parł bez­na­mięt­nie wiedź­min, bio­rąc drob­ny haust… → Sprzeczność – haust to duży łyk. Hausty ani łyki nie bywają drobne. Haustów ani łyków nie bierze się. Winno być:

– Piję piwo – od­parł bez­na­mięt­nie wiedź­min, upijając mały łyk

 

prze­wa­la się rocz­nie koło dwa ty­sią­ce dusz. → …prze­wa­la się rocz­nie około dwóch tysięcy/ jakieś dwa tysiące dusz.

 

ale wąt­pię, że ten kogo szu­kasz… → …ale wąt­pię, że ten, którego szu­kasz

 

ma­lut­ki gą­sio­rek w wi­kli­no­wej otu­li­nie. → Raczej: …ma­lut­ki gą­sio­rek w wiklinowym oplocie.

 

a-ale tylko cza-asa­mi – Wy­ją­kał karcz­marz. → …a-ale tylko cza-asa­mi – wy­ją­kał karcz­marz.

 

Wiedź­min chwy­cił za kie­li­szek… → Wiedź­min chwy­cił kie­li­szek

 

– Cuch­ną­cy za­pach… nisko upa­dłem – po­my­ślał Joel. → Cuch­ną­cy za­pach, nisko upa­dłem – po­my­ślał Joel.

Kim jest Joel?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli bohaterów.

 

Całe wesle trze­ba gdzieś po­ło­żyć… → Literówka.

 

karcz­marz ener­gicz­nie wy­ma­chi­wał ra­mio­na­mi, twar­do ge­sty­ku­lu­jąc. → Na czym polega twardość gestykulacji?

 

– Wiedź­mi­nie! – Za­wo­łał za nim. → – Wiedź­mi­nie! – za­wo­łał za nim.

 

– Jebie tru­pem tylko, gdy TY je­steś w po­bli­żu. → Dlaczego wielkie litery? Czy karczmarz umiał mówić wielkimi literami?

 

Cięż­ko go było prze­ga­pić→ Trudno go było prze­ga­pić

 

ktoś wszedł, do pra­wie że pu­stej go­spo­dy. → …ktoś wszedł do pra­wie pu­stej go­spo­dy.

 

Miał zno­szo­ne ciu­chy, a po pra­wej trzy­mał spory nóż w po­chwie. → Ciuchy nie są właściwym  słowem w tym opowiadaniu. Po czego prawej trzymał nóż?

 

Eks­pre­so­wo wstał i wy­pro­wa­dził cios… → Brzmi to okropnie.

Proponuję: Natychmiast wstał i wy­pro­wa­dził cios

 

– Gdzie ci się tak śpie­szy­ło? – za­py­tał nie­po­śpiesz­nie wiedź­min. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Ina­czej mógł nie do­go­nić cza­ro­dziej­ki. → Skąd tu nagle jakaś czarodziejka?

 

Wy­ko­nał prze­wrót na dobre dwa metry… → Co to jest przewrót na dobre dwa metry?

 

zo­staw­my ten temat. Dla dobra nas oboj­ga. → Piszesz o mężczyznach, więc: …zo­staw­my ten temat. Dla dobra nas obu.

Gdyby chodziło o mężczyznę i kobietę, byłoby obojga.

 

Me­da­lion mu lekko za­drgał… → Me­da­lion lekko za­drgał

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy po pierwsze dziękuję za merytoryczne uwagi. Następnym razem raczej skorzystam z betalisty, żeby wcześniej wyłapać drobne, trochę głupiutkie błędy. Pomimo tego mam kilka zastrzeżeń i chciałbym odpowiedzieć na niektóre z zadanych przez ciebie pytań. Oczywiście poprawiłem wytknięte przez ciebie niedoróbki :)

 

stanowczo zmierzał, mimo przeciwności losu i pazerności ludzi. → Chodzi tu o to, że ludzie często nie chcieli wypłacać mu nagrody za wykonaną pracę, a bez pieniędzy ciężej się podróżuje.

 

był tam, gdzie dobrze płacono, a że czasy stawały się coraz to bardziej dziwaczne, tam gdzie dobrze płacono, tam potrzeba… → To celowe powtórzenie. Dziwaczne oznacza tutaj cięższe dla ludzi, ale poprawiłem to, bo faktycznie jest dosyć mylące.

 

W całym opowiadaniu postawiłeś blisko pięćdziesiąt wielokropków – większość z nich jest zbędna.https://sjp.pwn.pl/zasady/393-92-1-Zasady-uzycia-wielokropka;629815.html Wielokropek ma w moim opowiadaniu za zadanie oznaczyć nagłe przerwanie wypowiedzi, niedopowiedzenie lub dłuższą przerwę. Nie mogę go zastąpić go kropką, bo zmienia to sens. Usunąłem go już jedynie w tych zdaniach, których wydźwięk zbytnio się nie zmienia.

 

skórzanej pochwie, starannie rzeźbionej w zwinne zawijasy… → Zwinne jest w tym znaczeniu synonimem zgrabne.

 

spokojnym krokiem skierował się do małej wioski… → Wioska oznacza tutaj średniowieczną wieś. Wieś może liczyć od kilku mieszkańców do nawet kilkuset, więc dzielę je na małe i duże.

 

Czy sołtys wygląda w jakiś określony sposób? → Tak. Z tego co wiem, sołtys w średniowieczu był posadą państwową i wyglądał a nawet mieszkał lepiej niż większość chłopstwa.

 

 Jak polecił, tak zrobiłTutaj nie ma problemu ze zrozumieniem kto polecił i zrobił, więc nie widzę potrzeby doprecyzowania podmiotu.

 

Który róg ławy jest prawy dolny, a który prawy górny? → Ława to prostokąt. Górny to ten, na którym się siedzi, a dolny jest pod nim.

 

To jest jedna wypowiedź. Winno być:

– Wiedźminie – zagaił spokojnie karczmarz – co ty tu robisz? Idzie zima, a do warowni jest nazbyt daleko. → Szanuję za tę uwagę. Faktycznie błąd, ale trudne do wyłapania.

 

Jeden z nich wstał, głośno i stanowczo. → Można wstać od niechcenia albo stanowczo.

 

puszyści To słowo, jako zbyt współczesne, raczej nie pasuje do tego opowiadania. → Ciężko mi znaleźć inny eufemizm do grubi. Też nie używam słów wyłącznie archaicznych, więc współczesne (nie licząc młodzieżowych lub innych tego typu) eufemizmy mogą się tutaj pojawić.

 

Piwo przyszło niebawem… → To metafora.

 

Kim jest Joel? → To główny bohater.

 

Całe wesle trzeba gdzieś położyć… → To celowy błąd, przeinaczenie. Podobnie jak weselisko.

 

– Jebie trupem tylko, gdy TY jesteś w pobliżu. → Wielkie litery oznaczają krzyk. Nie wiem, jak można to inaczej poprawnie zaznaczyć.

 

Ciężko go było przegapićNie rozumiem po co zmieniać.

 

Inaczej mógł nie dogonić czarodziejki. → Joel podróżuje aktualnie za czarodziejką. Dowiadujemy się tego w tym momencie. Można by dokładniej opisać, jak do tego doszło, ale wymagałoby to oddalenia się od aktualnego wątku, użycia retrospekcji.

 

Co to jest przewrót na dobre dwa metry? → Jest to skok, fikołek, którego długość wynosi aż dwa metry.

Bardzo proszę, Piolodiuszu, i dziękuję za wyjaśnienia. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne.

Poniżej odniosłam się do Twoich zastrzeżeń.

 

Wie­lo­kro­pek ma w moim opo­wia­da­niu za za­da­nie ozna­czyć nagłe prze­rwa­nie wy­po­wie­dzi, nie­do­po­wie­dze­nie lub dłuż­szą prze­rwę. Nie mogę go za­stą­pić go krop­ką, bo zmie­nia to sens.

Ale w wielu przypadkach wystarczyłby przecinek.

Tekst pełen wielokropków, które ciągle każą postaciom zawieszać wypowiedź, często ją przerywać i czegoś nie dopowiadać, wygląda jakby mieli trudności z formułowaniem zdań, nie umieli płynnie mówić, jakby musieli zastanawiać się nad każdym słowem, a to sprawia, że tekst traci na potoczystości, a czytelnik ciągle potyka się o kolejne wielokropki.Dlatego podtrzymuję zdanie, że w opowiadaniu jest ich zbyt wiele.

 

Zwin­ne jest w tym zna­cze­niu sy­no­ni­mem zgrab­ne.

To co jest zwinne, niekonieczne musi być zgrabne.

Zwinność oznacza szybkie i zręczne wykonywanie ruchów, a wyrzeźbione zawijasy takich ruchów nie wykonują. Wyrzeźbione zawijasy mogą być zgrabne, ale nigdy nie będą zwinne.

 

Wio­ska ozna­cza tutaj śre­dnio­wiecz­ną wieś.

Wieś, tak w średniowieczu, jak i teraz, oznacza to samo. A wioska jest zdrobnieniem wsi i oznacza małą wieś. Dlatego używanie określenia mała wioska jest masłem maślanym, bo wioska jest mała z definicji.

 

Jak po­le­cił, tak zro­biłTutaj nie ma pro­ble­mu ze zro­zu­mie­niem kto po­le­cił i zro­bił, więc nie widzę po­trze­by do­pre­cy­zo­wa­nia pod­mio­tu.

Owszem, problem jest, bo z tego, co napisałeś wynika, że zrobił ten, który polecił. A przecież polecił karczmarz, a zrobił wiedźmin.

 

Który róg ławy jest prawy dolny, a który prawy górny? → Ława to pro­sto­kąt. Górny to ten, na któ­rym się sie­dzi, a dolny jest pod nim.

Czyli, innymi słowy, ława to deska z przymocowanymi do niej nogami, której górna powierzchnia służy do siedzenia, a dolna jest zwrócona ku podłodze. Wobec tego zastanawiam się, w jaki sposób wiedźmin, siedząc na górnej powierzchni, mógł cokolwiek dostrzec w jej prawym dolnym rogu, tym zwróconym ku podłodze…?

 

Można wstać od nie­chce­nia albo sta­now­czo.

I znów nie mogę się z Tobą zgodzić. Można stanowczo odmówić czyjejś prośbie, ale nie można stanowczo wstać.

Owszem, można wstać od niechcenia, ale antonimem będzie wtedy wstanie gwałtowne/ nagłe/ szybkie, ale nie stanowcze.

 

Cięż­ko mi zna­leźć inny eu­fe­mizm do grubi.

A po co szukać eufemizmów, skoro mamy synonimy, z których bez trudu można coś wybrać: tędzy/ otyli/ pulchni/ pękaci/ tłuści/ opaśli/ spasieni/ utuczeni/ zażywni.

 

Piwo przy­szło nie­ba­wem… → To me­ta­fo­ra.

A czemu ta metafora służy? Bo nie wydaje mi się, aby to był tekst poetycki. Czy nie lepiej napisać zwyczajnie: Niebawem przyniesiono piwo

 

Kim jest Joel? → To głów­ny bo­ha­ter.

To imię pojawiło się nagle i znienacka, kiedy przeczytałam chyba jedną trzecią opowiadania i mocno mnie zaskoczyło, bo wcześniej nie wspomniałeś, że wiedźmin miał jakieś imię.

 

Całe wesle trze­ba gdzieś po­ło­żyć… → To ce­lo­wy błąd, prze­ina­cze­nie. Po­dob­nie jak we­se­li­sko.

Weselisko nie jest przeinaczeniem, jest słowem powszechnie znanym i do dziś używanym, natomiast „wesle” brzmi jak współczesny młodzieżowy skrót jakiegoś słowa/ pojęcia, zupełnie niezrozumiały dla niewtajemniczonych.

Z ciekawości zapytam – czemu miało służyć owo przeinaczenie?

 

Wiel­kie li­te­ry ozna­cza­ją krzyk. Nie wiem, jak można to ina­czej po­praw­nie za­zna­czyć.

Do zaznaczenia, że ktoś krzyczy, służy wykrzyknik, postawiony na końcu zdania. Wykrzyknik wygląda tak: !

 

Cięż­ko go było prze­ga­pićNie ro­zu­miem po co zmie­niać.

Ano dlatego, że ciężkie jest coś, co dużo waży, a przegapienie czegoś nie wiąże się z żadnym ciężarem. Dlatego zdanie powinno brzmieć: Trudno było go przegapić. Tak jak wcześniej użyte przez Ciebie zdanie: Cięż­ko mi zna­leźć inny eu­fe­mizm do grubi. – winno brzmieć: Trudno mi zna­leźć inny eu­fe­mizm do grubi.

 

Joel po­dró­żu­je ak­tu­al­nie za cza­ro­dziej­ką. Do­wia­du­je­my się tego w tym mo­men­cie. Można by do­kład­niej opi­sać, jak do tego do­szło, ale wy­ma­ga­ło­by to od­da­le­nia się od ak­tu­al­ne­go wątku, uży­cia re­tro­spek­cji.

Dokładne rozpisywanie się wcale nie jest konieczne. Wystarczyłaby dwu– trzyzdaniowa wzmianka i czytelnik nie byłby zdezorientowany.

Mam wrażenie, Piolodiuszu, że sporo z tej opowieści zostało w Twojej głowie.

 

Jest to skok, fikołek, którego długość wynosi aż dwa metry.

A kto i w jakim celu mierzy długość skoków i fikołków?

I skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, czym są metry?  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy dziękuję za dalsze rozpisanie. Też nie mogę się zgodzić z kurczowym trzymaniem słownikowej definicji. Jeśli ludzie używają słowa ciężko w podobnym znaczeniu jak trudno i jest to dosyć popularne to warto to wziąć pod uwagę.

Jeśli ludzie używają słowa ciężko w podobnym znaczeniu jak trudno i jest to dosyć popularne to warto to wziąć pod uwagę.

Jak już wspomniałam, dla mnie cięż­kie jest coś, co dużo waży.

Cięż­ka może być praca fi­zycz­na. Kiedy ro­bot­nik ko­pią­cy rów prze­rzu­ci szpa­dlem tonę ziemi, po­wiem, że cięż­ko pra­co­wał.

Kiedy na­uko­wiec roz­wią­że bar­dzo skom­pli­ko­wa­ny pro­blem, nie po­wiem, że cięż­ko pra­co­wał. Po­wiem, że pra­co­wał mo­zol­nie i długo, że wy­tę­żał umysł i roz­wią­zał trud­ne, skomplikowane za­da­nie.

Kiedy na­uczy­ciel spraw­dzi trzy­dzie­ści wy­pra­co­wań, po­wiem, że wy­ko­nał nie­zwy­kle wy­czer­pu­ją­cą i mę­czą­cą pracę, ale nie po­wiem, że to była cięż­ka praca.

Mówi się też, że ktoś za­pła­cił za coś cięż­kie pie­nią­dze. Wy­da­je mi się, że po­wie­dze­nie po­cho­dzi z cza­sów, kiedy nie znano bank­no­tów i wszy­scy po­słu­gi­wa­li się mo­ne­ta­mi, a więk­sza ich ilość była zwy­czaj­nie cięż­ka. I ja po­sia­dam kilka rze­czy, na które wy­da­łam cięż­kie pie­nią­dze.

Gdy widzę kilka su­kie­nek i nie wiem, na którą się zde­cy­do­wać, nigdy nie po­wiem, że mam cięż­ki wybór. Po­wiem na­to­miast, że nie­ła­two mi pod­jąć de­cy­zję, albo że mam trud­ny wybór.

Po prze­my­śle­niach, w wy­ni­ku któ­rych dojdę do pew­nych wnio­sków i zdam sobie z cze­goś spra­wę, nie po­wiem, że cięż­ko my­śla­łam. Po­wiem na­to­miast, że to były trud­ne, ale chyba owoc­ne prze­my­śle­nia.

 

Piolodiuszu, pozwól że na koniec podeprę się jeszcze opinią pani dr Katarzyny Kłosińskiej z Uniwersytetu Warszawskiego:

„Przysłówek ciężko powstał (co oczywiste) od przymiotnika ciężki. Ten w jednym ze swych znaczeń – gdy wskazuje na coś przykrego, coś, co trudno znieść, co wydaje się przytłaczające dla człowieka – jest synonimem wyrazu trudny (por. ciężka sytuacja materialna = trudna sytuacja materialna, ciężkie czasy = trudne czasy, ciężki los = trudny los itp.). Podobna analogia jest między znaczeniami przysłówków trudnociężko – są synonimami, jeśli wskazują na dolegliwość, przykrość znoszenia czegoś: ciężko mu się wtedy żyło = trudno mu się wtedy żyło, ciężko o tym mówić = trudno o tym mówić – takie użycia uznamy za najbardziej standardowe. Jak wiemy, zakres stosowania przysłówka ciężko bardzo się rozszerza – obecnie jest on zamiennikiem słowa trudno nawet w tych kontekstach, w których nie jest realizowane opisane znaczenie związane z przytłoczeniem (a to właśnie wyobrażenie trudności jako przytłaczającej sprawia, że uaktywnia się metafora ciężaru i że użycie słowa ciężko ma motywację semantyczną): ciężko znaleźć coś w tym słowniku…, ciężko stwierdzić, czy on ma rację…, ciężko to ocenić itd. Takie użycia sytuują się na granicy akceptowalności, i to tylko w wypowiedziach potocznych, natomiast nie są do zaakceptowania w tekstach oficjalnych (a coraz częściej, niestety, można je znaleźć nawet w pracach magisterskich)”.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm, tekst będący zbiorem mniejszych -ludiów. Miałem problem w ustaleniu, co jest właściwie ich nicią wspólną – może to więc fragment życia takiego wiedźmina, urozmaicony weselem i tym, co naspiąło po nim.

Bohaterowie wyraźni, ale brak wyraźnej osi fabularnej sprawa, że moja uwaga czytelnicza mocno się rozłazi. Bo nie wiem, które z ich cech są ważne i jak powinni się zmieniać.

Tak więc to dosyć rostrzelany koncert fajerwerków. Jest tu koncept na prezentację, ale zabrakło wyraźnie zaznaczonej myśli przewodniej.

A na koniec – garść linków, których treść pomoże Ci poprawiać techniczne opowiadania:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka