- Opowiadanie: Dawidjan Wojciech Dąbrowski - Przygoda wiedźmina Przemysła

Przygoda wiedźmina Przemysła

Fanowskie opowiadanie, które napisałem na konkurs fanfików, który odbył się na Discordzie fanów Wiedźmina. Mam nadzieję że pozwolą mi je tu opublikować....

Aha. Zająłem drugie miejsce.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Przygoda wiedźmina Przemysła

Był piękny wiosenny dzień we wsi Jagoda, kiedy jeden z tamtejszych chłopów o imieniu Sieciech, udał się w krzaki czując potrzebę fizjologiczną. Opróżniawszy pęcherz, rozmyślał nad tym ile musi jeszcze przepracować, gdy nagle usłyszał tętent koni. Obejrzał się więc i ujrzał dwóch jeźdźców jadących na owych zwierzętach. Nosili oni ciemne płaszcze, zaś ich wierzchowce objuczone były różnego rodzaju torbami i jukami. Sieciech nie był jednak zbyt ciekawski, więc zignorował owych podróżników, nie wiedząc że był to wiedźmin ze swym pomocnikiem.

Jadący zmierzali do pobliskiego miasteczka o nazwie Ajer, gdzie mieli spotkać się z rycerzem Pawlukiem, który jak sam twierdził ,,pilnie potrzebował pomocy kogoś, kto potrafi odczynić różnego rodzaju uroki’’. Gdy dotarli na miejsce, udali się do tamtejszej karczmy, gdzie zamierzali oczekiwać owego męża. Będąc już w środku, zrzucili swe okrycia, przez co ciekawska gawiedź mogła im się lepiej przyjrzeć.

Pierwszy z nich był długowłosym brunetem, odzianym w czarną, nabitą ćwiekami kurtkę. Również pozostałe elementy jego ubioru były w tym kolorze, nie licząc butów, posiadających nie wiedzieć czemu odcień czerwonawy, przemieszany z niebieskim. Ów jegomość posiadał także miecz w pochwie, zamontowanej na plecach, oraz wiedźmiński medalion o kształcie szczerzącej się, kociej głowy. Ciężko było określić typ jego urody, gdyż mężczyźni uznawali go za brzydkiego, zaś kobiety twierdziły, że był on wyjątkowo ładny.

Towarzyszący mu młodzieniec, posiadał twarz przypominającą zadowoloną żabę. Ubrany był w zielony, szlachecki strój z wyszywany kwiatami i drzewami, do którego umocowana była pochwa z szablą w środku. Na swych barkach nosił coś, co przypominało skórzany plecak, wypełniony jak sądziła gawiedź, składnikami do warzenia wiedźmińskich eliksirów. Włosy miał koloru blond, zaś wiekiem był podobny do wiedźmina. Obaj wyglądali na około dwadzieścia lat i górowali wzrostem nad resztą ludzi w budynku.

Przybysze oddali swe płaszcze karczmarzowi i spytali gdzie mogą znaleźć rycerza Pawluka. Zapytany wskazał im pewien stół pod oknem, gdzie ów wojownik miał zawsze przesiadywać. Wiedźmin wraz z pomocnikiem zamówili więc piwo i zasiedli we wskazanym miejscu. Nie minęło dużo czasu, gdy drzwi karczmy otworzyły się i do środka wszedł Pawluk. Ubrany był w srebrną zbroję, na którą narzucono czerwono biały płaszcz, upstrzony różnego rodzaju wstążkami, kokardami itp.:. Gdy zdjął hełm, czekający ujrzeli, że mają do czynienia z trzydziestoparoletnim człowiekiem o długich brązowych lokach i jakby aktorskiej twarzy. Ujrzawszy go, gawiedź wstała i jak jeden mąż krzyknęła:

-Wiwat Pawluk! Nasz obrońca!

Rycerz pozdrowił wszystkich obecnych, uśmiechając się przy tym szczerze, a następnie poszedł w kierunku stołu, przy którym zawsze siedział. Zobaczył jednak, że ktoś zajął już jego miejsce. Nieco zdziwiony podszedł i spytał:

-Kto wy? Czyż nie wiecie, że zawsze siedzę przy tym właśnie stole?

Wiedźmin spojrzał mu w oczy i rzekł:

-Wiemy. Szukamy rycerza Pawluka, który ogłosił wszem i wobec, że szuka kogoś kto potrafi odczynić urok.

Szlachcic słysząc to, uśmiechnął się radośnie i usiadł naprzeciwko rozmówców.

Cała trójka poczekała, aż dostaną zamówione piwo, aby dopiero po zwilżeniu warg porozmawiać o zleceniu. Kiedy ów napój przybył, rycerz jako pierwszy wypił dwa łyki i zagadnął:

-A więc… Kim wy jesteście?

-Nazywam się Przemysł Jabłko-odparł wiedźmin.-Po wsiach nazywają mnie Futrzakiem przez moje długie włosy.

-Ja z kolei, jestem Wadim herbu Sroka. Pomagam mojemu przyjacielowi wiedźminowi w jego zleceniach.

Rycerz był wyraźnie zaintrygowany tym, że udało mu się spotkać prawdziwego łowcę potworów. Chciał zadać kilka pytań odnośnie owego fachu, lecz zauważył wtedy medalion, który Przemysł miał na piersi. Jawnie wskazywał on, że spotkany należy do Szkoły Kota. Pawluk słyszał wiele opowieści o tym, że adepci owej szkoły, byli okrutnymi mordercami, których bawiło cierpienie innych. Zaczął się trochę bać, ale nie okazał tego. Postanowił jednak dopytać wiedźmina, o jego pochodzenie:

-Jak mniemam jesteś ze Szkoły Kota, czyż nie?

Zapytany spojrzał na podłogę i głosem, w którym słychać było zarówno wstyd jak i gniew, odburknął:

-Owszem. Jestem ze Szkoły Kota.

Wadim czując, że rozmowa zaczyna dotykać nieprzyjemnych aspektów, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce:

-Domyślam się, że słyszałeś, co ludzie mówią o Kotach-rzekł do rycerza.-Musisz jednak wiedzieć, że mój przyjaciel nie jest bezdusznym mordercą, lecz człowiekiem o dobrym sercu i duszy.

-Chcesz powiedzieć, że nigdy nikogo nie zabił?-spytał Pawluk.

Szlachcic herbu Sroka westchnął. Wiedział, że może gorzko pożałować tego co zaraz powie, ale uznał że gorzka prawda zrobi większe wrażenie na potencjalnym zleceniodawcy niż słodkie kłamstwo. Zebrał się w sobie i zaczął opowiadać:

-Przemysł został znaleziony jako niemowlę w sadzie z jabłoniami, stąd jego nazwisko. Odnalazł go jeden z wiedźminów wspomnianej już szkoły, który uznał że zrobi z niego łowcę potworów. Chłopczyk był poddawany okrutnym mutacjom i treningowi, co uszkodziło mu niestety psychikę, między innymi odbierając współczucie i troskę. Po zostaniu pełnoprawnym wiedźminem, błąkał się po świecie od zlecenia do zlecenia. Nie przeczę, dopuścił się wtedy wielu zbrodni, morderstw i innych haniebnych czynów. Raz zgwałcił wioskę i splądrował wieśniaczkę i to dokładnie w tej kolejności. Nikt nie wie jak to zrobił. Pewnego dnia natrafił na płonący dwór szlachecki, należący do mojej rodziny. Jako jedyny nie wybiegłem na czas i zostałem w płonącym wnętrzu. Wtedy właśnie zjawił się Przemysł i postanowił mnie ocalić. Wyciągnąwszy mnie z ruin, zażądał zapłaty, lecz kiedy ujrzał jak moja matka przytula mnie do swej piersi, dziękując bogom, że ocalałem, poczuł w sobie uczucia, których nie czuł od bardzo dawna. Gdybym był poetą, rzekłbym że serce znów zapełniło jego pierś. Został wtedy z moją rodziną, aby się mną opiekować. Sporządzał eliksiry, które bardzo mi pomogły. Kiedy całkowicie ozdrowiałem, postanowił wrócić na szlak, ale moja matka wysłała mnie za nim, abym mu towarzyszył. Chciała abym odwdzięczył się za ocalenie życia, jak przystało na szlachcica, oraz żebym przypilnował aby wiedźmin odzyskał dawne emocje i uczucia. Uważam, że po tym wszystkim co razem przeżyliśmy, udało mi się. Tak zostałem jego pomocnikiem.

Przemysł przysłuchiwał się opowieści swego towarzysza w całkowitej ciszy. Widać było po nim, że wstydzi się swojej przeszłości. Gdy Wadim skończył mówić, przytaknął tylko głową i westchnął:

-To wszystko prawda… Wszystko.

Rycerz był bardzo wzruszony. Historia, którą usłyszał wydała mu się tak szczera, że od razu w nią uwierzył. Uznał jednak, że atmosfera zrobiła się zbyt poważna, więc postanowił opowiedzieć żart:

-Wierzę wam i ufam. Obu.

-Możemy porozmawiać o zleceniu?-przerwał mu wiedźmin.

-Nie przy tak ponurej atmosferze. Pozwolicie, że opowiem coś śmiesznego?

-Niech będzie rycerzu-odparł Wadim.

-Co mówi rycerz do giermka, by wsiadali na konia? … Giermku, wsiadamy na konia!

Przez chwilę panowała cisza, jednak nie była ona zbyt długa. Wiedźmin uśmiechnął się, zaś jego pomocnik zarechotał:

-Nawet zabawne. Ale przejdźmy już do zlecenia-rzekł szlachcic herbu Sroka uspokoiwszy się. Pawluk usłyszawszy owe stwierdzenie, zarumienił się, zaś jego twarz przybrała zawstydzony wyraz. Chwilę jąkał się, nie wiedząc co powinien odpowiedzieć, aż wreszcie zamknął oczy, nabrał powietrza w płuca i zaczął wyjaśniać swoją sytuację:

-Widzicie… Jechałem raz sobie koło rzeki Kiła i zobaczyłem, że jeden z wieśniaków złowił tam złotą rybkę, z którą zaczął rozmawiać. Uznałem, że skoro umie mówić, to musi też spełniać życzenia, tak jak mówią bajki. No więc popędziłem do rozmawiających, zabiłem chłopa…

-Bardzo szlachetnie-mruknął wiedźmin.

-No wiem-odparł smętnie Pawluk.-Wracając. Chwyciłem zwierza w dłoń i powiedziałem, że albo spełni moje życzenia, albo ją zjem. Ona tak spojrzała na mnie i koszmarnie piskliwym głosikiem rzekła ,,Dobrze, mów.” No to ja poprosiłem o nieśmiertelność dla mnie i mojego konia. Nad trzecim życzeniem trochę się głowiłem, ale ostatecznie uznałem, że chcę mieć takie genitalia jak mój koń.

-Już rozumiem-powiedział zaintrygowany historią Wadim.-Nieśmiertelność odebrała Ci sens w życiu i chcesz go odzyskać, prawda?

-Gdzie tam! Posłuchajcie do końca. Wracam sobie do mojego zamku, a tam wita mnie mój wierny sługa Miwig. Aby zrobić mu niespodziankę, zażądałem, aby uderzył mnie i mojego wierzchowca toporem. Trochę się wahał, ale koniec końców zadał cios. Kiedy zobaczył, że jesteśmy nieśmiertelni, krzyknął ,,Mój Panie, ależ wy jesteście cudownie nieśmiertelni!’’. Zachęcony tym komplementem, zdjąłem dolną część zbroi, żeby pokazać efekty trzeciego życzenia. A on tak spojrzał i krzyknął… Krzyknął…

-No co krzyknął?-zniecierpliwił się Przemysł, również zaciekawiony historią.

-Krzyknął-Pawluk zamknął oczy, jakby bojąc się reakcji rozmówców.-Krzyknął… ,,Panie jaka cudowna cipa!’…

Wiedźmin i jego towarzysz starali się zachować powagę, lecz nie dali rady. Wybuchli tak histerycznym śmiechem, że karczmarz przez sekundę zastanawiał się, czy nie powiadomić policji, że gości u siebie psychicznie chorych. Dopiero po kilku minutach udało im się opanować śmiech:

-A więc-zagadnął szlachcic.-Mamy sprawić, żeby życzenia zostały cofnięte, abyś odzyskał…

-Tak, właśnie tak. Wiedźminie, jesteś w stanie to zrobić?

-Pomyślmy-odrzekł Przemysł, wciąż rozbawiony.-Gdybym wypił jeden z eliksirów, który wyostrza zmysły, może byłbym w stanie usłyszeć ową rybkę w rzece i ją wyłowić. Wtedy poprosimy ją o cofnięcie czaru. Jednakże, jeśli ktoś już ją złowił, to wtedy..

-Wiem-przerwał mu Pawluk.

Po wypiciu piwa i zapłaceniu za trunek, cała trójka wskoczyła na konie i pojechała w kierunku Kiły. Jechali dobrą godzinę, aż wreszcie dotarli do celu. Rzeka była nad wyraz czysta, co znacząco ułatwiało wypatrzenie rybki. Wiedźmin zażądał łodzi, gdyż nawet z eliksirami nie byłby w stanie usłyszeć jej z brzegu. Kiedy Pawluk udał się do pobliskiej wsi pożyczyć owy środek transportu, Wadim zaczął warzyć miksturę. Po kilkunastu minutach była ona już gotowa, zaś rycerz zjawił się z łodzią. Przemysł wypił eliksir, wsiadł do środka i kazał zepchnąć się ze swym pomocnikiem do rzeki.

Kiedy byli już na wodzie, szlachcic herbu Sroka zaczął pływać w różnych kierunkach, zaś łowca potworów siedział i nasłuchiwał. Trwało to kilka godzin, aż nagle wiedźmin otworzył szeroko oczy i wskoczył do wody. Jego przyjaciel nie zdążył nawet zareagować, gdy mokry adept Szkoły Kota, wlazł z powrotem do łódki, trzymając w ręku szukaną przez nich rybkę.

Obaj ekspresowo dotarli do brzegu, gdzie pokazali zdobycz, cały czas tam siedzącemu Pawlukowi. Rybka zaczęła się wydzierać:

-Litości! Nie zabijajcie mnie! Proszę! Spełnię wasze trzy życzenia!

-My właśnie w tej sprawie-rzekł rycerz.-Pamiętasz mnie?

-Oczywiście! Poprosiłeś o nieśmiertelność i genitalia jak u konia.

-Zgadza się-odrzekł strapiony Pawluk.-Chciałbym prosić Cię o ich cofnięcie.

-Jak sobie życzysz, ale aby to zrobić, musisz wypowiedzieć trzy inne.

Zanim Wadim zdążył zasugerować, aby tym razem pomyślał nad tym, czego sobie zażyczy, było już za późno. Poszkodowany przez życzenia, zaczął przemawiać:

-Dobra. Chcę mieć jeża. A do dupy z tym jeżem. Aaa!!! Wyciągnijcie mi tego jeża!!!

Widząc co się dzieje, Przemysł natychmiast wyrzucił rybkę do Kiły, a następnie wyjął kolczastego zwierzaka z odbytu Pawluka. Wadim natarł poraniony otwór jakąś magiczną maścią, przez co rycerz przestał krzyczeć z bólu:

-Nie wiem, jak wam dziękować.. Macie tu pieniądze-rzekł, rzucając im mały woreczek.-Sam jednak wrócę już do zamku i poczekam, aż moja dupa się zregeneruje. Żegnajcie.

Obolały wskoczył na swego wierzchowca i pojękując ruszył w swoją stronę. Wiedźmin wraz z przyjacielem początkowo stali w ciszy, jednak kiedy ich zleceniodawca oddalił się znacząco, wybuchli gromkim śmiechem. Kiedy już się pośmiali, zauważyli że zrobiło się ciemno, to też narzucili na siebie płaszcze i ruszyli w drogę.

Wadim chciał zwrócić towarzyszowi, że powinien się wpierw osuszyć, jednak złapała ich nagle straszna ulewa, przez co on sam był cały mokry. Po chwili, obaj zdali sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że zapomnieli oddać chłopom łódź, a po drugie że nie mają pojęcia gdzie są. Błądzili tak dłuższą chwilę, aż wreszcie wiedźmin krzyknął do szlachcica:

-Spójrz tam!

Istotnie, w oddali widać było małe, żółte światełko. Zabłądzeni od razu tam pognali i zorientowali się, że natrafili na jakąś wieś. Gdy byli już na miejscu, zaciągnęli swe konie do tamtejszej stajni (o dziwo była otwarta), zaś sami zapukali do pierwszej lepszej chałupy. Drzwi otworzyła im stara babina z białą chustą na głowie:

-Kto wy? Czego chcecie?

-Jesteśmy zbłądzonymi podróżnikami-odparł Przemysł. Wiedział dobrze, że nie wszyscy ludzie cieszą się z obecności wiedźmaka.-Możemy tu przenocować?

Babina chwilę się zastanowiła, po czym pozwoliła im na wejście. Przybysze zauważyli, że chatka jest nad wyraz mała i pełna siana, które było porozrzucane dosłownie wszędzie. Wadim chciał o coś zapytać, ale staruszka kazała im się położyć na sianie i od razu iść spać. Podróżujący uznali ten rozkaz za trochę dziwny, ale nie chcieli dalej niepokoić gospodyni. Spoczęli niedaleko siebie i zasnęli. Wiedźmin wiedział, że nawet gdyby chcieli im poderżnąć gardła, to jest w stanie usłyszeć to przez sen i obronić się.

Kiedy sen dobiegł końca, postanowili podziękować za gościnę i wracać na szlak, ale babiny nie było nigdzie w chatce. Dopiero po wyjściu zorientowali się co się dzieje. Cała wieś stała przed wejściem do budynku, wpatrując się w podróżników z lękiem i strachem. Mężczyźni trzymali widły i kosy, zaś kobiety dzieci na rękach. Przemysł posmutniał, gdyż przypomniała mu się pewna wieś, którą niegdyś splądrował. Postanowił jednak dać sobie szansę i udowodnić wszystkim, że się zmienił:

-Witajcie chłopy.

-Witajcie wiedźminie-odpowiedział jakiś wieśniak.

-Znacie mnie?

-Oczywiście. Jesteś Futrzak ze Szkoły Kota, który zgwałcił wieś i splądrował wieśniaczkę. Twe długie włosy widać nawet w ciemności pod kapturem.

-Zmieniłem się. Nie morduję już niewinnych. Spójrzcie-powiedział wskazując na Wadima.-Oto mój pomocnik, któremu ocaliłem życie. On to potwierdzi słowem szlachcica.

Wskazany podszedł do chłopstwa, które początkowo zaczęło cofać się w przestrachu, lecz po chwili postanowiło zaufać nieznajomemu. Towarzysz wiedźmina wyjął z pochwy swoją szablę i pokazując jej ostrze z wyrytymi inicjałami swego rodu, zakrzyknął:

-Daję moje szlacheckie słowo na to, że wiedźmin Przemysłem zwany nie podniesie już ręki na żadnego niewinnego!

Chłopi, na których szlachecka przysięga oddziaływała najbardziej ze wszystkich stanów społecznych, natychmiast odrzucili kosy i widły, pokazując tym, że wierzą Wadimowi. Nadal jednak bali się nieco zabójcy potworów, co ten rychło zauważył i postanowił użyć klasycznej sztuczki:

-Chłopi.

-Tak wiedźminie?-odrzekło kilka osób.

-Jeśli jakiś wiedźmin jest okrutny, bez serca i duszy, to nie posiada także poczucia humoru, czyż nie?

-Owszem.

-To słuchajcie tego: Hrabia mówi do swego sługi ,,Sługo, zasłałem łóżko’’. Sługa odpowiada ,,O, to świetnie!”. Na co hrabia ,,No nie bałdzo…”.

Chłopi początkowo nie zrozumieli żartu, ale po chwili roześmiali się szczerze i przestali bać się wiedźmaka, który również będąc roześmianym, zapytał o nazwę wsi, w której się znajdują:

-Tak swoją drogą, co to za wieś i gdzie w ogóle się znajdujemy? Wczoraj zabłądziliśmy kompletnie.

-Wieś nazywa Maczki-odparła jedna z kobiet.-Leży niedaleko Sępnej Kniei.

Gdy wiedźmin usłyszał odpowiedź, natychmiast przestał się śmiać. Doskonale wiedział, że w promieniu stu mil od Sępnej Kniei nie znajduje się ani jedna osada. Natychmiast poprosił o kronikę wsi, aby mógł upewnić się że istnieje ona naprawdę. Zgodnie z jego prośbą, zaprowadzono go do chaty wójta, który akurat był nieobecny. Tam w jednej ze skrzyń znajdowała się księga, gdzie były spisane wszystkie wydarzenia związane z ową wsią. Przemysł przejrzał kilkadziesiąt stron i jego niepewność wzrosła. W papierach znajdowało się wszystko, akt lokacji, ilość mieszkańców, goszczenie przechodzących żołnierzy, ale zabójca potworów pamiętał jak wędrował w tych okolicach i żadnej wsi tu nie było.

Zabójca potworów wrócił do swego towarzysza, aby poinformować go o całej sytuacji. Zauważył przy tym, że stoi on pod jakimś drzewem i rozmawia z pewnym mężczyzną. Chłopi musieli wrócić do pracy, gdyż nikogo poza tą dwójką tam nie było. Podszedł do nich i zagadnął nieznajomego:

-Witam.

-Dzień dobry-odrzekł jegomość.

-Przemysł Jabłko, a to mój towarzysz Wadim Sroka. Widzę, że Panowie już się poznali.

-A tak. Chciałem wypytać go dlaczego chłopi przestali pracować. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się wiedźmina w moich posiadłościach.

-Waszych posiadłościach?-zapytał Wadim.

-A i owszem. Nazywam się Piotr herbu Mieszek, zaś ta wieś należy do mnie.

Wiedźmak spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem. Osobnik ten nosił szlachecki, biało-czerwony strój, jednak co dziwne bez szabli u boku. Na jego twarzy widać było delikatny, czarny wąsik idealnie pasujący kolorem do kruczo-czarnych włosów. Wzrostem był podobny do dwójki wędrujących przyjaciół, tak jak oni górował wzrostem nad chłopstwem. Przemysł czuł, że mężczyzna ten skrywa jakiś sekret, bądź tajemnicę, lecz nie wiedział dokładnie co to może być. Piotr zdawał się nie zauważać uważnego spojrzenia wiedźmina:

-Panowie zamierzają długo przebywać w Maczkach?-zapytał.

-Raczej nie, gdyż..-zaczął mówić Wadim, lecz Przemysł mu przerwał.

-Troszkę tutaj zabawimy-rzekł zabójca potworów, zerkając ukradkiem na swego pomocnika.-W tych lasach pewnie roi się od potworów, uprzykrzających życie mieszkańcom, czyż nie?

-A i owszem. Wiedźminie, porozmawiamy później o ewentualnym zleceniu. Teraz muszę iść podrywać chłopki. Żadna, ale to żadna dziewka nigdy nie oprze się mojemu urokowi. Jeśli zechcę, to mogę mieć każdą. Każdą-przeliterował szlachcic herbu Mieszek i poszedł w swoją stronę.

Kiedy dwaj podróżnicy zostali sami, Wadim od razu zagadnął towarzysza:

-Przemysł co się dzieje?

-Posłuchaj Wadi-odparł zapytany. W prywatnych rozmowach wiedźmin nazywał przyjaciela zdrobnieniem, uważając że jego zwykłe imię jest za poważne jak na jego charakter.-Ta wieś nie powinna istnieć.

-Jak to? Co masz na myśli?

-Jesteśmy niedaleko Sępnej Kniei. Mówi Ci to coś?

-Faktycznie-zamyślił się Wadim.-Może założono ją niedawno?

-Nie. Byłem w chacie wójta. Dokumenty jawnie potwierdzają, że ta osada ma sto lat.

-Może podrobione?

-Pieczęcie są autentyczne.

-Rzeczywiście. Jest to nad wyraz dziwne… Jaki jest plan?

-Zostajemy we wsi, ja poluję na potwory, ty zagadujesz Piotra odnośnie szlacheckich rozrywek, honoru, czy co tam szlachta robi…

-Mam się upewnić, czy jest rzeczywistym szlachcicem?-wtrącił Wadim.

-Otóż to. W międzyczasie postaram się odnaleźć jakieś magiczne zaburzenia świadczące o tym, że to iluzja czy coś…

Jak postanowiono, tak zrobiono. Pomocnik wiedźmina zbliżył się do właściciela wsi, z którym spędzał większość dnia. Ich głównymi zajęciami były popijawy, kontemplacje o uprawie roli, oraz wyrywanie chłopek. W tym drugim jednak przodował Piotr, gdyż Wadim wolał nie być nachalny w stosunku do dziewek. Zauważył jednakże, iż zachowanie jego nowego znajomego jest takie, jakie przystało na szlachcica. Mimo to, czuł że Piotr zachowuje się w pewien sposób sztucznie, acz nie umiał tego zdefiniować. Wiedźmin z kolei przeczesywał lasy, celem wymordowania tamtejszych potworów. Słowa szlachcica z Maczków o tym, że jest ich tam pełno były grubo przesadzone, gdyż przez pięć dni swoich polowań, Przemysł znalazł jedynie dwadzieścia nekkerów i jednego borowego. Ich eksterminacja nie przyniosła mu zbyt dużego dochodu, ale i tak cieszył się z zarobionych pieniędzy.

Prócz leśnych wypadów, wiedźmak intensywnie przechadzał się po wsi. Oficjalnie obserwował on chłopski żywot, faktycznie jednak starał się wyczuć jakieś magiczne zaburzenia, mogące pomóc mu w rozwiązaniu zagadki. Niczego konkretnego nie udało mu się jednak odkryć, aż do pewnej gwiaździstej nocy. Przemysł leżał wtedy na sianie i starał się zasnąć, jednak bezskutecznie. Jego umysł zamęczał się myślą, że nigdy nie odkryje sekretu wsi.

Nagle usłyszał czyjeś kroki na zewnątrz. Odgłos jaki wydawały nie przypominał żadnego jaki wiedźmin znał. Zabójca potworów powoli wyszedł z chaty i wyjrzał za róg. To co ujrzał, napełniło go zarówno zdziwieniem jak i fascynacją. Zobaczył stwora wyglądającego jak połączenie różnorakich zwierząt. Bestia miał tułów kury, jednak jej kuper był z łyka. Zamiast zwykłego ptasiego ogona, posiadała długi, jakby szczurzy zrobiony z rzemyka. Nie miała także skrzydeł, zastąpionych przez łapy, podobne do tych, które posiadają nekkery. Najdziwniejsza jednak była jej głowa, wyglądająca jak pysk żaby, ale z długimi ślimaczymi oczami. Wiedźmin postanowił rzucić znak Somne, aby uśpić stwora celem lepszego przyjrzenia się mu, jednak gdy składał już palce, monstrum nagle uciekło. Przemysł ruszył w pogoń, ale stworzenie jakby rozpłynęło się w powietrzu. Sfrustrowany łowca, próbował jeszcze przez kilka nocy dopaść bestię, ale ta wymykała mu się zawsze, gdy składał ręce do znaku.

Minęło kolejne kilka dni, a śledztwo przybyłych do wsi Maczki nie posunęło się ani krok naprzód. Wadim coraz częściej sugerował, aby już wyjechać i poszukać nowych zleceń, ale jego towarzysz uparcie odmawiał. Cały czas miał nadzieję, że zrozumieją co tu się w ogóle stało. Pewnego dnia gdy wiedźmin przechadzał się po polu, nagle usłyszał czyjeś wołanie:

-Hej Ty!

Przemysł odwrócił się i ujrzał młodą dziewkę, o okrągłej twarzy i czarnych jak smoła włosach. Ubrana była w białą koszulę z lnu z gdzieniegdzie wyszytymi czerwonymi wzorami. Tuż obok stała spora taczka załadowana jakimś brązowym drewnem. Przez chwilę patrzyła na zabójcę potworów, by po chwili zagadnąć:

-Wiedźmak, czyż nie?

-Zgadza się. A kto pyta i czego chce?

-Jestem zwykłą chłopką, która ma na imię Kaśka. Muszę przewieść to drewno do chaty, ale nie starczy mi sił. Pomożesz? Słyszałam, że mutanty są silniejsze od zwykłego chłopa.

Przemysł pomyślał krótką chwilę. W normalnych okolicznościach pomógłby dziewczynie, ale czuł, że od owej Kaśki bije jakaś dziwna aura. Nie okazał jednak po sobie niczego i chwycił za taczkę. Przez pierwsze pięć minut szli w ciszy, ale potem padło pewne pytanie:

-Dlaczego zwykła dziewka łazi po lasach i zbiera drewno? Nie powinni tego robić mężczyźni?

-Powinni, ale mój mąż Żejbła, który miał mi pomóc został zaciągnięty do naprawy jakiejś stodoły, która się wczoraj zjarała.

-Kiedy?-zapytał zaintrygowany wiedźmin.-Cały wczorajszy dzień byłem we wsi i nie widziałem, żeby coś się paliło.

-Eee… Znaczy się…-Kaśka zaczęła jąkać się i nie wiedziała zbytnio, co ma powiedzieć. Po chwili przełknęła ślinę i wydukała.-Ja też nie wiem.

Resztę drogi przebyli w milczeniu.

Gdy wędrujący dotarli już do wsi, drogę zagrodził im pewien młody mężczyzna, ubrany w podobny sposób co towarzyszka wiedźmaka. Aparycją przypominał wiecznego śmieszka, człowieka który nigdy nie jest poważny. Nieznajomy spojrzał na dziewuchę i rzekł:

-No proszę. Chwilę mnie nie ma, a Ty już znajdujesz sobie ,,kolegów’’.

Kaśka przewróciła oczami i wymamrotała:

-Gupi jesteś okropnie. Wiedźminie-powiedziała patrząc na Przemysła.-Oto mój mąż.

-Miło poznać-zagadnął wiedźmak.

-Mnie również-odparł chłop.-Kochanie, pozwolisz że wezmę drewno od twego towarzysza?

-Oczywiście. Bywaj wiedźminie.

Po tych słowach wieśniaczka, spodziewając się, że jej ukochany powie, bądź zrobi coś niesłychanie żenującego, oddaliła się prędko od zabójcy potworów. Ten z kolei postanowił uczynić coś bardzo, ale to bardzo nierozsądnego. Przez następne kilka godzin śledził parę chłopów, aby dowiedzieć się, gdzie mieszkają. Gdy już znał lokalizację ich chałupy, pozostało mu jedynie czekanie w pobliskich krzakach.

Gdy nadeszła noc, Przemysł wkroczył do akcji. Wspiął się na dach domostwa i przez komin wkroczył do środka. Wiedział, że właściciele będą za kilkanaście minut, toteż musiał się pośpieszyć. Prędko wskoczył do jednej z szaf, zamknął ją i zapieczętował znakiem Yrden. Przez dziurkę od klucza mógł teraz obserwować, co się dzieje w środku budynku.

Po kilkunastu minutach Kaśka i Żejbła weszli do środka i położyli się spać. Na całe szczęście nawet nie spojrzeli na szafę, w której ukryty był wiedźmin. Ten, odetchnął z ulgą i wciąż czekał. Po kilkudziesięciu minutach, chłopka wygrzebała się spod kołdry i wybiegła na zewnątrz. Wiedźmak natychmiast pobiegł za nią, starając się nie obudzić przy tym Żejbły.

Gdy już był na dworze, zaczął biec najszybciej jak mógł, aby dogonić wieśniaczkę. Kiedy był niedaleko lasu zauważył, że koło drzewa stoi ów dziwny potwór, którego przez tyle nocy starał się złapać. Monstrum odwróciło łeb w jego kierunku i wypuściło ze swej paszczy coś, co wyglądało jak biały ogień. Przemysł widząc to, zatrzymał się w spokoju pozwolił, aby owe płomienie zajęły całe jego ciało.

Po chwili bestia zaprzestała zionięcia i wyjątkowo zdziwiła się, gdy ujrzała wiedźmina, który nie odniósł żadnej szkody. Smutno zwiesiła głowę, zaś z jej pyska wydobył się głos. Głos, który należał do chłopki Kaśki:

-Przepraszam-zaczęło smutno.-To odruchowo.

-Nie szkodzi-odparł wiedźmin.-Wiedziałem, że nic mi nie będzie.

-Jak to?

-Mutacja uodporniła nas na niektóre rodzaje magii.

-W takim razie jak się domyśliłeś?

-Dwie rzeczy naprowadziły mnie na właściwy trop. Pierwszą jest ta dziwna aura, która biła od Ciebie, gdy byłaś człowiekiem. Teraz jej nie odczuwam, ale wtedy była ona bardzo wyraźna. Z kolei drugą jest twoje jąkalstwo, podczas odpowiadania na moje pytanie o stodole. Bez tego bym się nie domyślił.

-Jąkałam się, bojąc się, że się dowiesz-odparła strapiona chłopka.-Jak widać całkiem słusznie. Ja wtedy nie chciałam, tylko wystraszyłam się że ktoś mnie widzi i przez przypadek… Rozumiesz prawda?

-Rozumiem. Ale dlaczego zmieniasz się w nocy w potwora i znikasz, kiedy chcę rzucić wiedźminski znak?

-Ech..-westchnął stwór.-Urodziłam się już taka. Dwadzieścia pięć lat już się z tym męczę. Ech… A co do znaków, to nie wiem czemu tak się dzieje. Po prostu nie wiem. Gdy ktoś chce rzucić przy mnie jakieś zaklęcie, to automatycznie teleportuje mnie na jakąś sporą odległość.

-I nikt tego nie zauważył?-spytał zdziwiony zabójca potworów.

-Nigdy nie było u nas żadnego maga, więc nie.

-No dobrze. Kto jeszcze wie?

-Nikt. Nie chcę nikogo mieszać do tego.

Przemysł zamyślił się, kontemplując jak mógłby pomóc dziewczynie. Przypomniał sobie wszystkie uroki z jakimi miał do czynienia, ale nic podobnego nie przychodziło mu do głowy. Wreszcie wpadł na pewien pomysł:

-Czego najbardziej boisz się, będąc potworem?

-Tego, że ludzie mnie znienawidzą i zatłuką motykami.

-To się dobrze składa-odparł wiedźmin, uśmiechając się.-Wiele uroków podobnych do twojego, można było zdjąć, sprawiając że zaklęty stawał twarzą w twarz ze swym największym lękiem. Kto jest najważniejszą osobą w Twoim życiu?

-Mój mąż.

-A więc, musisz przyjść do niego jako maszkara i ukazać mu się. Jeśli zaakceptuje Cię z twoją przypadłością, to urok zostanie zdjęty.

-A jeśli nie?

-Wtedy albo oszalejesz i będę musiał Cię zabić, albo umrzesz.

-…jej.

Jak postanowiono, tak zrobiono. Wiedźmin obudził Żejbłę i kazał mu wyjść na dwór. Ten jednak, zaniepokoiwszy się o swoją żonę, a raczej o jej brak, począł biegać po całej chałupie, chcąc znaleźć ukochaną. Kiedy wreszcie wybiegł na zewnątrz i ujrzał maszkarę, przeraził się i myślał, że to ona jest winna zniknięcia jego żony:

-Wiedźminie!-krzyknął zrozpaczony wieśniak.-To na pewno ten potwór porwał Kaśkę! Zabij go!

-Żejbła, ten potwór to twoja żona. Ciąży na niej urok-odparł spokojnie wiedźmak.

-Co?-chłop począł jąkać się. Nie wiedział za bardzo jak ma zareagować.-Jak to? Kasiu… Kasiulku… To naprawdę Ty?

-Tak, kochanie-zapytana odparła cichym głosem.-To ja.

-Dlaczego mi nie powiedziałaś?

-A co byś zrobił?

-Sprowadziłbym pomoc! Jakiś lekarzy, magów. Wiedźminów…-Żejbła obejrzał się na Przemysła.

-Naprawdę?

-Tak. Wiesz co?

-Tak?-Kasia prawie zaczynała płakać.

-Kocham Cię.

Po wypowiedzeniu owych słów, chłopka padła na ziemię w konwulsjach. Całe jej ciało zaczęło drżeć i pękać. Procesowi temu towarzyszył przeogromny smród, jakby tysiąc ciał gniło dobry tydzień. Mężczyźni tam obecni zatkali nosy z obrzydzenia. Po chwili jednak zapach ustał, a Przemysł i Żejbła ujrzeli, iż Kaśka jest w ludzkiej postaci. Wachali się przez moment, co powinni uczynić, ale odczarowana nagle wstała i przytuliła się gwałtownie do swego małżonka:

-Dziękuję-mówiła drżącym głosem.-Dziękuję. Nareszcie jestem wolna. Ja też Cię kocham Żejbła.

Następne pięć minut upłynęło na całowaniu się, przytulaniu, wyznaniach miłosnych, aż wreszcie wiedźmin, którego wszystko to zaczęło potwornie nudzić, chrząknął znacząco. Kochankowie natychmiast przestali i wspólnie skłoniwszy się, podziękowali Przemysłowi:

-Wiedźminie-rzekł wieśniak.-Jak możemy Ci się odwdzięczyć?

-Zapłaćcie mi. Tacy jak ja nie śmierdzą groszem.

-Oczywiście-odparł Żejbła uśmiechając się.-Jutro w karczmie w południe, dobrze?

-Dobrze.

Następnego dnia w owej karczmie, Przemysł opowiadał Wadimowi, co mu się przydarzyło. Pomocnik chciał zauważyć, że dalej nie wyjaśniło to sytuacji wsi, ale zanim zaczął mówić, zjawiła się odczarowana chłopka wraz z mężem. Rzucili oni wiedźminowi mały mieszek z pieniędzmi, zaś sami zamówili piwo i zaczęli pić razem z wędrownymi kompanami.

Rozmowa jaką w międzyczasie prowadzili, dotyczyła głównie miejsc jaki wiedźmin, wraz z pomocnikiem odwiedzili. Temat został gwałtownie zmieniony, kiedy do pijącej czwórki dołączył chłop Janek, miejscowy głupek:

-Hejo!-zakrzyknął nowy przybysz.

-O nie, znowu on…-rzekła Kasia, załamując ręce.-Witaj Janek.

-Co robicie?-spytał przybyły głosem człowieka zaiste upośledzonego.

-Rozmawiamy-odparł nieco poirytowany Żejbła.

-Jej piwo!-ryknął Janek, wypiwszy zawartość kufla wiedźmina i drący się o dokładkę.

Wiedźmin zirytował się zwinięciem mu alkoholu, ale postanowił odegrać się w sposób złożony. Zaczął zadawać Jankowi pytania natury filozoficznej i z radością patrzył, jak ten nie potrafi ich zrozumieć, a co dopiero odpowiedzieć. Reszta także podchwyciła pomysł i chłop był zasypywany trudnymi pytaniami, co powodował u niego smutek, a nawet płacz. Niestety nikt z obecnych nie zauważył, że bawią się tak dobrze, iż nieumyślnie zamówili dodatkowe dwadzieścia piw. Uświadomili sobie stan własnego podchmielenia, dopiero wtedy gdy karczmarz zażądał zapłaty, a pijana piątka nie miała pieniędzy.

Wtedy zjawił się niespodziewanie Piotr, obłapiony przez trzy chude chłopi, patrzące na niego z pożądaniem i fascynacją. Widząc, że wiedźmin urządza sobie popijawę i nie ma jak zapłacić, podszedł do owego towarzystwa i uregulował ich rachunek. Następnie sam zamówił trunek i przysiadł się do towarzystwa. Chłopki zaś odprawił.

Kiedy wszyscy byli już jednakowo pijani, Wadim z trudem łącząc sylaby w słowa, zaproponował:

-Suchaj… Suchajcie. A może w coś zagramy?

-Ale f co?-odparł równie skołowany alkoholem wiedźmin.

-Znacie ,,nigdy w życiu nie’’?

-Pewnie!-ryknął Piotr.-Ja pierwszy! Nigdy w życiu nie… Nigdy w życiu nie.. O! Nigdy w życiu nie zajmowałem się danym zawodem dłużej niż pół roku.

Nikt nie wypił do dna, aczkolwiek wiedźmin spytał:

-To ty jakiś zawód miałeś?

-Szlachcic ma dużo zajęć, czysz nie Panie Wadim?

-A jakże!-odparł zapytany. -Teraz ja. Nigdy w życiu nie zeżarłem gówna.

Piotr i Przemysł wypili do dna. Wadim widząc to, zagadnął:

-Przem… Przemysłuś…. Czy ja o czymś nie wiem?

-No przecież, jak na krabopająka polowałem i jak mnie piznoł, to poleciałem w gówno, co tam obok leżało.

-Aha! A ty Piotras?

-Nie chcesz wiedzieć… To może teraz Janek!?

-Jej!-krzyknął chłop.-Nigdy w życiu nie poruchałem.

Każda z osób chłopu towarzyszących wypiła zawartość kufla. Janek widząc to, zwiesił smutno głowę. Po chwili Żejbła rzucił własną propozycję:

-Nigdy w życiu nie zostałem obrzygany.

Jedynie Wadim się napił, co też zabójca potworów skwitował gromkim śmiechem. Szlachcic odrzekł:

-Ta zmutowana menda, co się tak ze mnie ryje, raz się za dużo eliksirów nachlała i jak się nim… Nią opiekowałem, to się na mnie zrzygała.

-Zrzygał-poprawiła go Kaśka.

-Nieważne. To teraz Ty, jak taka mądra jesteś.

-Dobra. Nigdy w życiu nie zrobiłam niczego pożytecznego.

Każda z osób się napiła. Jedynym wyjątkiem był Janek, który także niczego pożytecznego nie zrobił.

-No dobra, Przemysławusiuś-wymamrotał Wadim.-Teraz Ty.

-Nigdy w życiu nie…

Nikt nie dowiedział się, czego wiedźmin nigdy nie zrobił, gdyż do karczmy wbiegł służący Piotra o imieniu Marceli. Dysząc zakomunikował, że w okolice powróciły dziki, na które właściciel Maczków uwielbiał polować. Szlachcic słysząc to, huknął że czas na polowanie i wybiegł z budynku. Przemysł i Wadim pobiegli za nim, zaś Janek, Kasia i Żejbła pozostali pić. I tak mieli zakaz polowania.

Pijana trójka prędko wskoczyła na konie i pognała do lasu. Tam Piotr był już oczekiwany przez swych ludzi. Jeden z nich widząc, że szlachcic ewidentnie ma mocno w czubie, nieśmiało zasugerował:

-Panie, chyba nie powinieneś polować w tym stanie.

-Bzdura-wrzasnął właściciel Maczków.-Jadymy!

Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, Piotr pomknął w las. Po chwili reszta kompanii ruszyła jego śladem. Wadim wraz z wiedźminem, skierowali się na wschód, gdyż właśnie tam Przemysł usłyszał gromadkę dzików. Po kilku minutach jazdy, ich oczekiwania spełniły się. Ujrzeli cztery piękne samce i pięć, mniej ładnych samic. Zabójca potworów prędko zeskoczył z konia i chwyciwszy za swój wiedźminski miecz, począł siekać ową zwierzynę. Po kilku śmiercionośnych piruetach, wszystkie zwierzęta były już martwe. Przemysł ucieszył się z szybkiego ,,zwycięstwa’’ ale uczucie radości szybko go opuściło.

Odwrócił się bowiem i zobaczył, że nie ma z nim Wadima. Zawołał go kilka razy, ale nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Wiedźmin wiedział, że jego towarzysz był tuż za nim. Nie tylko słyszał jego konia, ale nawet widział za sobą jego sylwetkę. Tymczasem po mordzie dzików, jego przyjaciel jakby rozpłynął się w powietrzu. Przemysł momentalnie przetrzeźwiał i zaczął się denerwować. W swoim wiedźminskim życiu, zetknął się z wieloma dziwnymi rzeczami, ale zawsze był w stanie zauważyć jakieś magiczne zaburzenia. Zerknął na swój medalion. Nie drgał, czyli magii nie było.

Zaniepokojony Futrzak wskoczył ponownie na wierzchowca i popędził z powrotem do wsi. Kompletnie zapomniał o swej zdobyczy. Gdy dotarł już na miejsce, począł wypytywać kompanię, która już powróciła, czy widzieli jego druha. Niestety nikt nie widział wiedźminskiego towarzysza, to też zainteresowany pognał z powrotem w dzicz.

Poszukiwania trwały kilka godzin, ale wiedźmin nie odnalazł ani jednego śladu swego przyjaciela. Zrozumiał również wtedy, że powinien był poprosić o pomoc wieśniaków, ale był wtedy zbyt przejęty aby na to wpaść. Zaczął powoli tracić nadzieję na odnalezienie towarzysza. Zmęczony i zrezygnowany, zsiadł z konia i usiadł na kamieniu.

Nagle poczuł, że jego medalion intensywnie drga. Natychmiast wstał i chwycił go w dłoń, aby lepiej się mu przyjrzeć. Przemysł poczuł odrobinę nadziei, jednak ta szybko odeszła, kiedy drganie momentalnie ustało. Futrzak już chciał zaklnąć, kiedy poczuł ogromny ból głowy, jakby jego mózg był dźgany przez rozżarzone noże. Chwycił się za skronie i powodowany bólem, padł na kolana. Niespodziewanie usłyszał głos w swym umyśle:

-Witaj Przemyśle. Tak wiem kim jesteś. Jeśli chcesz odzyskać przyjaciela, to wróć do wsi i pobij Żejbłę. Jeśli tego nie uczynisz, już nigdy nie zobaczysz Wadima. Nie masz wyboru, musisz się mnie słuchać.

Po wypowiedzeniu tych słów, głos wraz z bólem zniknęły. Obolały wstał i uznał, że nie może ryzykować. Wskoczył z powrotem na konia i ruszył do Maczków. Gdy był już na miejscu, dzień chylił się ku końcowi. Zabójca potworów zeskoczył na ziemię i zaczął szukać Żejbły. Prędko zauważył, iż znajduje się on koło stodoły. Kiedy chłop zobaczył idącego w jego kierunku wiedźmaka, podszedł do niego pytając:

-I co? Słyszałem, że Wadim zaginął w lesie.

Słowa wieśniaka zabolały Przemysła. Spojrzał on na Żejbłę oczami w których widać było strach. Jego rozmówca prędko to zauważył, po czym spytał:

-Przemysł, co się dzieje?

Nie otrzymał jednak odpowiedzi, gdyż wiedźmin szepnął tylko jedno słowo:

-Przepraszam-po czym uderzył Żejbłę w twarz.

Uderzony odskoczył zaskoczony, ale zabójca potworów dopadł go i zaczął niemiłosiernie tłuc. Okoliczni chłopi szybko zauważyli co się dzieje, ale zbyt bali się przybysza, aby móc zareagować. Wreszcie bójkę zauważyła Kaśka, która w panice popędziła w stronę bijących się. Nagle drogę zagrodził jej wciąż pijany Piotr, który czuł potrzebę spędzenia nocy z jedną z chłopek. Nie zauważył on bójki, to też nie zareagował:

-Witaj Kasieńko… Chodź ze mną do łóżeczka.

-Nie mogę-odparła przerażona chłopka.-Nie widzicie panie, że wiedźmin zaraz zatłucze mi męża.

-E tam-stwierdził szlachcic, który zdawałoby się nie uwierzył Kaśce.-Chodź no.

Chłopka czuła, że jest pod wpływem wielkiej charyzmy właściciela Maczków. Wiedziała też, że żadna nigdy mu nie odmówiła. Mimo to widok jej ukochanego, któremu wiedźmin wybił garść uzębienia i złamał nos, był nie do przyjęcia. Zacisnęła więc zęby, odepchnęła rozmówcę i popędziła do bijących się.

Gdy dobiegła na miejsce, pierwszą rzeczą jaką zrobiła było kopnięcia wiedźmaka z kolana w skroń. Odepchnęło to agresora, który przestał obijać biednego Żejbłę. Wieśniaczka utuliła męża w ramionach, po czym wydarła się na Przemysła:

-Dlaczego!? Czemu!? Czemu to zrobiłeś?-Kasia nie wytrzymała napięcia i zaczęła płakać.

-Kasia, ja…-wiedźmin próbował się wytłumaczyć, jednak nie zdążył, gdyż chłopka mu przerwała.

-Jesteś taki sam jak w opowieściach o tobie. Nic się nie zmieniłeś. Trzeba było Cię wtedy zabić, a nie gościć u nas.

Słowa te potwornie zabolały wiedźmina, Czuł się, jakby nóż rozcinał powoli jego serce. Czując ogromny żal, postanowił opuścić tą miejscowość, którą szczerze znienawidził. Odwrócił się, chcąc odejść, gdy nagle zauważył, że wokół nich nie ma żadnych chłopów, którzy jakby zniknęli. Stał tam za to Janek, który patrzył prosto na niego.

Przemysł wzdrygnął się. Oczy głupka nie wyglądały normalnie, ale były całkiem czarne. Również w jego postawie nie było widać debilizmu, którym tak się charakteryzował. Stał on dumnie i wyniośle. Obserwowany wreszcie podszedł do wiedźmaka i rzekł:

-Dobrze się spisałeś.

Nie był to jednak jego zwykły głos, ale coś co przypominało jakby demoniczny skowyt rannego upiora. Zabójca potworów odsunął się krok w tył i zapytał:

-Czym ty jesteś?

-Po kolei wiedźminie-odparł Janek.-Po kolei.

Nowoprzybyły zaczął iść w kierunku Piotra, który drżał i głosem zaiste przerażonym powtarzał w kółko:

-Nie, to niemożliwe… Niemożliwe… Jak!?

-Normalnie-odparł przybysz.-Najzwyklej w świecie normalnie.

Po wypowiedzeniu tych słów klasnął w dłonie. Ciało szlachcica zaczęło jakby płonąć, zaś on sam począł przeraźliwie wrzeszczeć. Po chwili Przemysł zobaczył, że Piotr nie ma już na sobie stroju szlacheckiego, ale zwykłe chłopskie ubranie. Przemieniony leżał na ziemi i cichutko płakał z bólu i smutku. Wiedźmak zacisnął pięści i zapytał stanowczym głosem:

-Ponawiam pytanie. Czym Ty jesteś?

-Już odpowiadam, aczkolwiek pozwól, że zrobię to w moim własnym ciele.

Po wypowiedzeniu tych słów, Janek czy też jego ciało, wypluło ze swych ust ogromne ilości czarnego dymu, który ukształtował się w człowieka w średnim wieku. Chłop oszołomiony tym procesem padł na ziemię ciężko dysząc, zaś postać która opuściła jego organizm kontynuowała rozmowę:

-Nazywam się Gaunter o’Dim i zajmuję się dawaniem ludziom tego czego zapragną. Można powiedzieć, że spełniam życzenia. Ten człowiek-rzekł pokazując palcem na Piotra-nie był nigdy szlachcicem, ale zwykłym aptekarzem z pobliskiego miasteczka. Zawsze jednak pragnął panować nad chłopami, którymi szczerze gardził. Pewnej nocy spotkał na swej drodze jedyną osobę, która była w stanie spełnić jego marzenia. Mnie. Zaproponowałem, że uczynię go szlachetnie urodzonym w małej wiosce, której nie ma na żadnej mapie. W zamian zażądałem, że jak minie dziesięć lat, porzuci szlachecki żywot i zostanie moim osobistym sługą. Piotr od razu oburzył się na taką propozycję, gdyż nienawidził wypełniać czyiś poleceń, ale prędko wymyślił kruczek, którym chciał się przede mną chronić. Ustalił, że odda mi się jedynie wtedy, gdy jakaś dziewka odmówi pójścia z nim do łóżka. Myślał, że nigdy to nie nastąpi, bo jest taki czarujący, a tu proszę-powiedział o’Dim wskazując na Kasię i Żejbłę-jakaś odmówiła. Gdy dobiliśmy targu, sprowadziłem ludność z okolicznych wsi i stworzyłem Maczki.

-A więc dlatego nie ma ich na mapie i o nich nie słyszałem-przerwał mu wiedźmin.-Czy chłopi w ogóle wiedzieli na co się piszą?

-Oczywiście, że nie-odparł Gaunter.-Przemysł, czy Ty byś dogadywał z chłopstwem?

-Spróbowałbym-odrzekł wiedźmak.-Ale jak zbudowałeś całą wieś w kilka chwil? I jeszcze pozmieniałeś im wspomnienia?

-To pytanie na kiedy indziej. Mam skończyć historię Piotra?

-Poproszę.

-Kiedy Maczki już powstały, uznałem, że będę miał mojego kontrahenta na oku i opętawszy tego debila-tu skinął głową na nieprzytomnego Janka-obserwowałem jego poczynania. Nikt nie podejrzewa idioty o posiadanie niecnych zamiarów. Kontrakt zabronił mi wpływać na chłopki, ale wtedy na szczęście zjawiłeś się Ty, Przemyśle. Kiedy zobaczyłem jak odczarowałeś tę dziewuchę, wiedziałem już co muszę uczynić. Resztę historii już znasz.

-Wiedźminie, o czym on mówi?-zapytała zaniepokojona Kasia.

-Wadim naprawdę zaginął w lesie. To-Przemysł zawahał się chwilę-coś go porwało, czyż nie?

-A jakże-odparł o’Dim.

-Kiedy go szukałem usłyszałem głos w mej głowie, który powiedział mi, że jeśli nie pobiję Żejbły, to już nie zobaczę towarzysza. Nie miałem wyboru. Przepraszam. Chłopka milczała przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili jednak, cichutkim głosikiem odparła:

-Wybaczam Ci.

Przemysł uśmiechnął się, po czym spojrzał spełniaczowi życzeń w oczy i spytał z gniewem w głosie;

-Co teraz?

-Teraz? Teraz wydarzy się kilka rzeczy. Po pierwsze, on wraca do zdrowia.

Po wypowiedzeniu tych słów, opętujący klasnął w dłonie. Rany Żejbły natychmiast się zagoiły. Jego żona przytuliła go jeszcze bardziej, zaś  o’Dim kontynuował wywód:

-Po drugie, jak już zapewne zauważyłeś, część chłopów została odesłana do wsi, skąd ich zabrałem. Oni też. Ale nie martw się. Nikt nie zauważy ich dziwacznych podróży. Oni sami nic nie będą pamiętać.

Zanim Przemysł zdążył zaoponować, Kasia, Żejbła i Janek zamienili się w pył i rozwiali się. Gaunter widząc zatroskanie na twarzy zabójcy potworów, uśmiechnął się i złośliwie zapytał:

-Popatrz, popatrz. Wiedźmin Przemysł znany jako Futrzak, zamiast mordować chłopów, zaprzyjaźnił się z nimi.

-Milcz-odparł wściekle wiedźmak.-Oddaj mi Wadima i pozwól stąd odejść.

-Jak sobie życzysz-rzekł eleganckim tonem ,,handlarz’’. Po chwili rozległ się odgłos grzmotu, zaś po lewej stronie Futrzaka zjawił się jego nieprzytomny przyjaciel. Wiedźmin od razu ruszył do towarzysza. O’Dim z kolei uśmiechnął się demonicznie i spojrzał na Piotra:

-A co do Ciebie. Zabiorę Cię do miejsca, gdzie już przez wieczność będziesz pracował jako zwykły, prosty wieśniak.

Piotr chciał krzyknąć, ale nie zdążył, gdyż zarówno on, jak i jego oprawca, rozpłynęli się w powietrzu. Przemysł klepał w tym czasie Wadima po twarzy, chcąc go ocucić. Klepany po chwili otworzył oczy, ale minęła jeszcze chwila, aż w pełni doszedł do siebie. Klepiący obejrzał się w międzyczasie za siebie. Wsi nie było. Ich konie stały na zielonej łące. Noc już zapadała, a oni byli sami na zupełnym pustkowiu:

-Przemciu-zapytał po chwili jego pomocnik.-Co się stało? Gdzie Maczki?

-Opowiem Ci po drodze, bo teraz trzeba znaleźć jakąś gospodę. Muszę się napić, bo na trzeźwo chyba oszaleję.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przepraszam. Nie wiem, dlaczego tak głupio się przekopiowało, ale nie dam rady tego poprawić. Przepraszam.

Tekst powinno dopieścić się jak najbardziej, może nawet w becie, dopiero potem myśleć o publikacji. Portalowe wskazówki powinny być przydatne dla każdego. Trochę dziwne, że autor publikuje tekst i nie ma ochoty go w jakikolwiek sposób poprawiać.

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Nie mam czasu. sad

Mam uzasadnione obawy, Dawidjanie, że Twoje osobliwe wyznanie nikogo nie zachęci do lektury opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No niestety, nie jest to dobre. Nieważne, które miejsce zajęło na discordzie.

Jestem psychofanem wiedźmina, ale wybacz – nie jestem w stanie tego przeczytać…

 

Słowa te potwornie zabolały wiedźmina, Czuł się, jakby nóż rozcinał powoli jego serce.

-Wybaczam Ci.

-Oczywiście, że nie-odparł Gaunter.-Przemysł, czy Ty byś dogadywał z chłopstwem?

Masz mnóstwo byczków, jw. Wszystkie z nich powinieneś być w stanie sam wyłapać i poprawić. I to swobodnie.

 

 

Cześć, Dawidjanie. :-)

Już chyba mieliśmy okazję się spotkać na forum? Przypominam sobie wpisywanie nicka, aby literę "j" wstawić w dobre miejsce, niestety, opka już nie pamiętam. :-(

Moje nastawienie: hmm, fanfik z wiedźmina, więc panika – dawno czytałam i cóż ja jeszcze z niego pamiętam, trochę akcji, pewną odmienność bohaterów; było zabawne. Gratuluję zajęcia drugiego miejsca, to dobre miejsce! I nie żartuję, lecz naprawdę tak myślę!

 

Po przeczytaniu.

Kurcze. Odnośnie tytułu, od razu napiszę, że jest taki sobie. Chyba najbardziej razi mnie „Przemysła”. Klimat wiedźmiński dla mnie jest ok i pomysły naprawdę niezgorsze, ale warsztat – wybacz, że tak powiem –  tragiczny! Co mierzi najbardziej i blokuje czytanie: bardzo naiwny sposób spisania tej historii, te zdania, słowa! Nie będę się rozwodziła, bo tu leżysz, IMHO. O zwykłym zadbaniu o tekst, te dialogi niepoprawione, nie wspomnę. Buuu. Tego się prawie nie da czytać.

Jednakże, wracając do pomysłów, w jednym opku są dwie wiedźminowe historie, niekoniecznie łączące się ze sobą. Obie wyjściowo naprawdę ciekawe, i ta z rybką, i z Maczkami. Rozumiem skąd drugie miejsce.

 

Bardzo wybiorcze i nieliczne uwagi, korekta minimalna:

Opróżniawszy pęcherz, rozmyślał nad tym(+,) ile musi jeszcze przepracować, gdy nagle usłyszał tętent koni. Obejrzał się więc i ujrzał dwóch jeźdźców jadących na owych zwierzętach. Nosili oni ciemne płaszcze, zaś ich wierzchowce objuczone były różnego rodzaju torbami i jukami. Sieciech nie był jednak zbyt ciekawski, więc zignorował owych podróżników, nie wiedząc że był to wiedźmin ze swym pomocnikiem.

Jadący zmierzali do pobliskiego miasteczka o nazwie Ajer, gdzie mieli spotkać się z rycerzem Pawlukiem, który jak sam twierdził ,,pilnie potrzebował pomocy kogoś, kto potrafi odczynić różnego rodzaju uroki’’. Gdy dotarli na miejsce, udali się do tamtejszej karczmy, gdzie zamierzali oczekiwać owego męża. Będąc już w środku, zrzucili swe okrycia, przez co ciekawska gawiedź mogła im się lepiej przyjrzeć.

Pierwszy z nich był długowłosym brunetem, odzianym w czarną, nabitą ćwiekami kurtkę. Również pozostałe elementy jego ubioru były w tym kolorze, nie licząc butów, posiadających nie wiedzieć czemu odcień czerwonawy, przemieszany z niebieskim. Ów jegomość posiadał także miecz w pochwie, zamontowanej na plecach,(-,) oraz wiedźmiński medalion o kształcie szczerzącej się, kociej głowy. Ciężko było określić typ jego urody, gdyż mężczyźni uznawali go za brzydkiego, zaś kobiety twierdziły, że był on wyjątkowo ładny.

Po pierwsze – każdy Twój opis postaci zaczyna się od ubioru i włosów. Po drugie mieszasz słownictwo współczesne i w klimacie opowieści. Zgoda, można to robić, ale świadomie, celowo. Niestety nie miałam wrażenia panowania nad tekstem, raczej wodził Ciebie za nos. ;-)

Ostatnie podkreślenie – może "urodziwy"?

Towarzyszący mu młodzieniec,(-,) posiadał twarz przypominającą zadowoloną żabę. 

Co masz z "żabami", w Maczkach też są. :DDD

Ubrany był w zielony, szlachecki strój z wyszywany kwiatami i drzewami, do którego umocowana była pochwa z szablą w środku. 

Oj, będziesz klęczał w kącie na grochu za to "był ubrany"? Sam poszukaj, dlaczego bez sensu. xd

Na swych barkach nosił coś, co przypominało skórzany plecak, wypełniony(+,) jak sądziła gawied.

Przybysze oddali swe płaszcze karczmarzowi i spytali(+,) gdzie mogą znaleźć rycerza Pawluka. 

Zapytany wskazał im pewien stół pod oknem, gdzie ów wojownik miał zawsze przesiadywać.

Nie przesadzaj, po co "miał", po prostu "siadał, zwykł siadać"

Ubrany był w srebrną zbroję, na którą narzucono czerwono biały płaszcz

Podwojenie kaźni klęczenia na grochu. :-)

Gdy zdjął hełm, czekający ujrzeli, że mają do czynienia z trzydziestoparoletnim człowiekiem o długich brązowych lokach i jakby aktorskiej twarzy.

Toć już wiemy, po co podkreślasz "czekający"?

Chciał zadać kilka pytań odnośnie owego fachu, lecz zauważył wtedy medalion, który Przemysł miał na piersi. Jawnie wskazywał on, że spotkany należy do Szkoły Kota. Pawluk słyszał wiele opowieści o tym, że adepci owej szkoły, byli okrutnymi mordercami, których bawiło cierpienie innych. Zaczął się trochę bać, ale nie okazał tego. Postanowił jednak dopytać wiedźmina, o jego pochodzenie.

Zerknij, na to, co natychmiast usunęłabym, postępując ostrożnie. Czy nigdy nie czytałeś na głos swoich tekstów? Spróbuję na szybko poprawić, aby nie pozostawić niejasności i lepie zobrazować swoje intencję:

"Chciał zadać kilka pytań odnośnie owego fachu, lecz zauważył medalion na piersi Przemysła. Szkoła Kota. Pawluk słyszał wiele opowieści o adeptach owej szkoły, okrutni mordercy, których bawiło cierpienie innych. Zaczął się bać, ale nie okazał tego. Postanowił dopytać wiedźmina, o jego pochodzenie"

Chłopczyk był poddawany okrutnym mutacjom i treningowi, co uszkodziło mu niestety psychikę, między innymi odbierając współczucie i troskę.

Może ekonomiczniej: "odebrało współczucie i troskę".

Poddany treningowi – tak, natomiast mutacje???

Raz zgwałcił wioskę i splądrował wieśniaczkę i to dokładnie w tej kolejności. Nikt nie wie(+,) jak to zrobił. 

To było zabawne – podkreślenie, ale sama kolejność nie wyjaśnia. ;-)

Wyciągnąwszy mnie z ruin, zażądał zapłaty, lecz kiedy ujrzał(+,) jak moja matka przytula mnie do swej piersi, 

Chciała abym odwdzięczył się za ocalenie życia, jak przystało na szlachcica, oraz żebym przypilnował(+,) aby wiedźmin odzyskał dawne emocje i uczucia. 

Widząc(+,) co się dzieje, 

Babina chwilę się zastanowiła, po czym pozwoliła im na wejście. 

Może po prostu "im wejść"

Dopiero po wyjściu zorientowali się(+,) co się dzieje. 

Chłopi, na których szlachecka przysięga oddziaływała najbardziej ze wszystkich stanów społecznych, natychmiast odrzucili kosy i widły, pokazując tym, że wierzą Wadimowi.

A tu – podkreślenie – o co się rozchodzi?

Natychmiast poprosił o kronikę wsi, aby mógł upewnić się(+,) że istnieje ona naprawdę. Zgodnie z jego prośbą,(-,) zaprowadzono go do chaty wójta

W papierach znajdowało się wszystko,(-,; +:) akt lokacji, ilość mieszkańców, goszczenie przechodzących żołnierzy, ale zabójca potworów pamiętał(+,) jak wędrował w tych okolicach i żadnej wsi tu nie było.

Tutaj, nie jestem pewna wprowadzonych zmian, ale całość lekko niezgrabna.

Chciałem wypytać go(+,) dlaczego chłopi przestali pracować. 

Przemysł czuł, że mężczyzna ten skrywa jakiś sekret, bądź tajemnicę, lecz nie wiedział dokładnie(+,) co to może być.

Ukrywa, choć i skrywa – może być. ;-)

-Przemysł(+,) co się dzieje?

Jak postanowiono, tak zrobiono.

A dlaczego "-ono", a nie "li i li"?

Najdziwniejsza jednak była jej głowa, wyglądająca jak pysk żaby

Znowu żaba? Czy nasz bohater ma jakąś predylekcję na do żab?

Gdy już był na dworze, zaczął biec najszybciej(+,) jak mógł, 

Wachali się przez moment, co powinni uczynić

Popraw, migusiem, bo ort.

 

Podsumowując, popracuj, przyłóż się nie tylko do samego pisania, ale może poprawiania, przeczytania swojego tekstu. Wiem, żmudne i po co? No właśnie. Po co?

Kimat wiedźmiński jest, zauważony, w każdym razie przeze mnie, lecz wykonanie – słabe. Jeśli chcesz "dobrych rad", którymi piekło jest wybrukowane, poczytaj forumowe opowieści innych użyszkodników  i koniecznie komentarze oraz pokomentuj innych, aby zoczyć, co Ciebie zatrzymuje, razi, jak odbierasz określony sposób przedstawiania treści. 

Jest fajny zbiorczy tekst dla nowicjuszy, użyszkodnika Drakainy. Dam linkę w edytce.

 

Pozdrawiam serdecznie :-)

asylumowe piątkowe komenty w niedzielę, no wiem już poniedzielnik. :-)

 

Edytka: Drakaina – Portal dla żółtodziobów

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć. Nie dałam rady doczytać do końca, znużyło mnie to opowiadanie. Przede wszystkim, z powodu błędów, w tym – fatalnego zapisu dialogów. IMO, można wyciąć kilka tysięcy znaków, żeby zdynamizować akcję. Polecam też poprawić zdania według wskazówek Asylum.

Twój wiedźmin wydaje się inny niż ten klasyczny. Odniosłam wrażenie, że imię i przydomek niezbyt do niego pasują.

Fanfik jak fanfik. Powiem szczerze, że nigdy takich tekstów nie oceniam pod względem wierności uniwersum, więc i tutaj jest tak samo. Fabuła w miarę się broni, choć część zachowań bohaterów naiwna.

Co jednak wymaga pracy w tym i przyszłych koncertach fajerwerków to warsztat techniczny. Zapisy dialogów, prowadzenie zdań – sporo tego, a nie będę się powtarzał za Asylum, która wykonała kawał świetnej roboty wskazując problemy. Przestudiuj jej komentarz oraz poniższe załączone linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hmmm. Przeczytałam początek i nie zażarło. Dowcip o końskim przyrodzeniu znałam (tylko w wersji konia generała, a nie własnego). Z warsztatem słabo. Nadmiar zaimków (zwłaszcza owego), zapis dialogów kwiczy, “ty” wielką literą w dialogach, interpunkcja… I jakaś taka ogólna szkolność tekstu. Jakbym czytała wypracowanie ucznia.

Trenuj dalej i poprawiaj wytknięte błędy.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka