Eryk z obrzydzeniem ominął bezdomnego, który wyciągnął do niego rękę po jałmużnę. Nie lubił schodzić na Dół. Nie lubił wyglądu, hałasu ani zapachu tego miejsca. O tak, Dół śmierdział niemiłosiernie. Jak Ci ludzie.. podludzie mogą tu w ogóle żyć?
Jednak obiecał dziadkowi, że będzie go odwiedzał co tydzień, a już nie był u niego dość długo. Dość, by zmusić się i wyjść z domu swoich rodziców. Tam, na Górze, wszystko lśniło i wyglądało bogato i nowocześnie, jak to mawiał dziadek, „futurystycznie”. No i pachniało pięknie, czym tylko człowiek zapragnął.
A, no tak. Maska. Eryk wahał się przez chwilę, ale w końcu postanowił zdjąć z siebie swoją Maskę. Tutaj, na Dole, Maska nie działała. Za to na Górze każdy miał swoją. Maski były wyznacznikiem statusu społecznego, bogactwa i pozycji w ogóle. Eryk, podobnie jak jego rodzice, miał Złotą Maskę, a to już coś. Znaczyła ona, że jego rodzina jest bogata, a ich wpływy szerokie. To jego ojciec dorobił się na licznych małych firmach swojego majątku, czemu zawdzięczają obecne położenie. Co prawda nie sięgało ono Masek Platynowych czy Diamentowych, ale ich rodziny nigdy nie interesowała polityka i władza.
Pierwszą różnicą, jaką odczuł, był jeszcze większy smród niż dotychczas. Może i Maski tutaj nie działały, ale mimo wszystko trochę tłumiły zapachy. Drugą różnicą był wygląd jego ciała. Nie było już umięśnione i opalone, tylko blade i raczej rozlazłe. Spod obcisłej bluzki widać było coraz bardziej uwidaczniający się brzuszek.
– Dobra, robisz to dla dziadka – powiedział sam do siebie, omijając kolejnego żebraka – godzina, maks dwie i wracasz do swojego świata.
Zbliżał się akurat do jednego z Filarów. Popatrzył za nim w górę. Kilkadziesiąt metrów wyżej widać było spód Góry. Jej ulic, skwerów, parków, boisk, domów i wszystkiego, czego tylko mógłby sobie zażyczyć człowiek w Masce. Tutaj, na Dole, nie było nic.
Przy Filarze uwijało się akurat parę usmolonych robotników, pewnie jakieś prace naprawcze. Poganiał ich pulchny mężczyzna, lecz Eryk nie mógł dostrzec jego twarzy, gdyż ten stał za daleko. Chłopak sklął się w duchu za to, że znów zapomniał swoich okularów. Maska sama wyostrzała obraz, ale bez niej chłopak był krótkowidzem, o czym zapominał na Górze.
Dostrzegł za to Brązową Maskę u poganiacza. Biedny, ale jednak z Góry, znaczy swój. Eryk współczuł mu, że jego praca polega na schodzeniu tu i uganianie się za tymi Bezmaskowcami, nawet jeśli później mógł wrócić na Górę i rozkoszować się wszystkimi radościami życia. No cóż, nic mu nie pomoże, a szpital jest niedaleko.
Na recepcji powitała go, jak zwykle, Ania, młota, uśmiechnięta dziewczyna pracująca tutaj, odkąd dziadek Eryka zaczął tutaj leżeć. Była niziutka, miała niebieskie oczy i długie, proste, jasne włosy. Chłopak uważał ją za naprawdę ładną. Gdyby nie to, że na Górze miał swoją dziewczynę, na pewno zacząłby już dawno podrywać Anię. No i gdyby nie to, że była Bezmaskowcem. Rodzice by mu tego nigdy nie wybaczyli. A jego znajomi nie daliby mu żyć.
Po krótkiej rozmowie z Anią chłopak dowiedział się, że jego dziadka przenieśli do innej sali. Podziękował grzecznie i udał się na poszukiwania, odprowadzany uśmiechem dziewczyny. Odnalazł pokój bez problemu, wziął głęboki oddech i wszedł do środka.
Dziadek leżał na łóżku, przykryty kocem pod samą szyję. Wyglądał na jeszcze bardziej chudego niż ostatnio.
– Czy oni Cię tutaj w ogóle nie karmią, dziadziu? – przywitał się chłopak na wejściu. – Normalnie nikniesz nam w oczach.
Dziadek powoli przeniósł wzrok ze śnieżącego telewizora na Eryka.
– Nam? – powiedział dziadek wcale bez uśmiechu. – Widzę tu jak zwykle tylko Ciebie, Eryku.
– Jak zwykle kąśliwy. – chłopak nie dał się zbić z tropu. – Przyniosłem Ci ciasto od mamy i trochę owocków. Zjedz sobie, bo na tej szpitalnej diecie to długo nie pożyjesz.
– Ja już generalnie długo nie pożyje. – przeniósł wzrok z chłopaka na wielką szafę pełną ekranów i światełek. Eryk wiedział co to jest. A raczej domyślał się.
– Odłączają Cię? – powiedział już bez cienia radości.
– Sam ich o to prosiłem. I tak niewiele mi zostało, a tylko marnuje wasze pieniądze i miejsce dla innych. – powiedział to tonem tak pozbawionym uczuć, że Eryka aż zabolało serce.
– Przecież tyle razy Ci mówiłem, że możemy Cię przenieść do nas, na Górę, do dobrego szpitala lub ośrodka, gdzie postawią Cię na nogi.
– To już nie jest mój świat. Wole umrzeć tu, wśród swoich, niż w tym wirtuale na górze.
Na to Eryk nie znalazł argumentu. Jak zwykle zresztą, nie raz już toczyli tą dyskusję i za każdym razem dziadek przystawał przy swoim zdaniu. Nie chce na Górę i nie, wołami go nie zaciągną. Chłopak przysiadł przy łóżku i wyciągnął rękę, by ująć dłoń dziadka, jednak po chwili zawahał się i cofnął ją.
– A jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić?
Przez dłuższą chwilę myślał, że dziadek nie odpowie. Jednak ten w końcu powoli przechylił głowę w jego stronę i rzekł sucho.
– Gdy tam wrócisz, na górę, to zdejmij na chwilę maskę. Nie „później”, nie „jutro”, ale od razu jak tam wjedziesz.
Eryk zawahał się, ale przystał na prośbę dziadka. Na jego ostatnią prośbę. Posiedział przy łóżku jeszcze parę nieznośnie niezręcznych, cichych minut, po czym wstał, ucałował dziadka w czoło i wyszedł. Czuł smutek, że widzi go po raz ostatni, ale też żal o to głupie życzenie. Przecież pragnął tylko założyć Maskę z powrotem i nie przejmować się tym syfem.
Jadąc na Górę luksusową kolejką, Eryk myślał nad rozmową z dziadkiem. Smutek bił się w nim z żalem i radością, że to już prawdopodobnie ostatni raz musiał zjeżdżać na Dół. W końcu przekonał sam siebie, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Dla dziadka, żeby się nie męczył, dla niego, żeby tam nie schodził, i dla rodziców, by nie musieli więcej płacić.
Pod koniec podróży Eryk postanowił, że jednak później spełni życzenie dziadka. Z ulgą założył Maskę na twarz. Od razu poczuł się jak we własnej skórze, wszystko było ostrzejsze i ładniejsze, ładniej pachniało, a on sam znów był tym, kim chciał być.
Wychodząc z kolejki od razu zobaczył swoją dziewczynę. Piękną, dojrzałą kobietę o ciemniejszej karnacji i ciele modelki. Uwielbiał takie, zresztą jak wszyscy. Zawsze na niego czekała, gdy wracał z Dołu. Widziała, że nie lubi tam jeździć.
Eryk szedł w jej stronę, chłonąć otaczający go widok. Po prawej wielki gmach jakiegoś urzędu uderzał w niebo pięknymi, złotymi dachami, błyszczące zdobienia patrzyły na niego z każdej ściany, aż chciało się podejść i patrzeć. Z lewej ogromy park, w którym to za młodu chłopak jeździł na rowerze z tatą. Ogromne, rozłożyste drzewa górowały nad całą zielenią na całym tym wielkim obszarze. Piękne kwiaty zdobiły każdą polanę, a przez sam środek przepływała krystalicznie czysta rzeka. Nawet tutaj czuł zapach tego pięknego miejsca.
Eryk przytulił swoją dziewczynę, a ta z troską zapytała o wydarzenia na Dole. Chłopak powoli opowiadał, lecz zatrzymał się przy życzeniu dziadka. Długo milczał, lecz w końcu podjął decyzję. Obiecał dziadkowi, że zrobi to od razu. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, po czym powoli zdjął swoją Maskę.
Pierwsze co go uderzyło, to smród. Jak na Dole. Chłopak otworzył oczy i rozejrzał się. Gmach po prawej już nie świecił złotymi dachami. W ogóle nie świecił. Chłopak dziwił się, że ta rudera jeszcze stoi. Powybijane okna, rozpadające się ściany, jedna wielka ruina.
W parku było jeszcze gorzej. Drzew praktycznie nie było, a te obecne były prawie bez żadnych liści, całe powykręcane i złowieszcze. O źdźble trawy ani tym bardziej o kwiatku to nikt tutaj nawet nie słyszał. A zamiast rzeki przez park płynął.. właściwie pełzł regularny ściek, w którym nie brakowało dosłownie niczego.
Eryk spojrzał na swoją zatroskaną dziewczynę. Małą, grubą i piegowatą, z przetłuszczającymi się włosami i zaniedbanymi ubraniami. Chłopaka zamurowało, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, zauważył trójkę ludzi w mundurach, których w Masce nie widział. Pokazywali oni teraz na niego. Dwóch z nich ruszyło w jego stronę, a ostatni podniósł do ust krótkofalówkę.
– Kod 2, kolejny zdjął maskę, wkraczamy do akcji.