Z radością zatarł spracowane dłonie. Znowu przybyło sporo grosiwa…
Miał nużącą i żmudną pracę, często ręce omdlewały z wysiłku. Niby w jedną stronę trudził się przybysz, a on sterował, ale w drodze powrotnej sam wiosłował. Rzeka imponowała szerokością, a wodny szlak był kręty i zdradliwy, pełen mielizn, odnóg wiodących donikąd lub do bezdennych bagien, kręcących się z potworną siłą wirów i niepohamowanych w pędzie bystrzyn.
I wcale nie wiódł prosto… Należało wiedzieć, w którym miejscu lekko skręcić, a gdzie szerokim łukiem ominąć czającą się tuż pod powierzchnią kipiel. Trzeba było pamiętać, że skrzący się po drugiej stronie złocistym blaskiem strand jest ułudą szczęśliwości, pułapką, kryjącą trzęsawisko. Trzeba było płynąć dalej bocznym zakolem, co parę staj rozdwajającym się, bo główny nurt w tym miejscu był tak płytki, że niewielka barka ugrzęzłaby w okowach szybko gęstniejącego na kamień mułu. Nikt wtedy nie przyszedłby mu z pomocą, nie przybyłaby odsiecz, a jego skromny dobytek stałby się kolejną rafą, jedną z wielu.
Wreszcie dobijał do zasnutego mgłą brzegu, pełnego widmowych postaci, w milczeniu oglądających nowego towarzysza.
Ale przewoźnik wyśmienicie znał drogę i doskonale sobie radził. I dobrze wiedział, że bez niego, właściciela lichej łodzi, nikt by nie przebył przeprawy i nie osiągnąłby upragnionego celu. Był z siebie naprawdę dumny.
Jednakże ta niekończąca się mordęga miała wielką zaletę – przynosiła niewielki, ale stały profit. Oceniał, że wcale nie taki mały, bo chętnych było naprawdę wielu. A każdy z nich płacił akuratnie i bez grymaszenia.
Stos monet systematycznie się powiększał. Wielki wór, w którym je gromadził, pękał już w szwach. Sądził, że niebawem będzie potrzebny kolejny.
Charon rzucił okiem na przeciwległy brzeg. Przewoźnik martwych ludzi wracał po podróży z kolejnym zmarłym. W karnej kolejce czekali następni, a każdy w bezcielesnej dłoni ściskał srebrnego obola. Od razu wyjmowali monety z ust. Większość stała w milczeniu, niektórzy płakali, kilku się śmiało, a parunastu rozpaczliwe wyło. Tak było zawsze, od niepamiętnych czasów.
Nowoprzybyli, jak zwykle, z ciekawością zerkali na budyneczek z kamieni i bali.
Charon uśmiechnął się skąpo. Nie rozumieli potrzeby istnienia tej skromnej sadyby, właściwie nędznego siedliszcza, a była przecież tak prosta…
Musiał mieć miejsce, gdzie mógł odpocząć, obmyć policzki z potu, spożyć skromny posiłek i napić się czystej wody. I przechowywać swój skarb, o wykorzystaniu którego coraz częściej myślał. Pewnie teraz w jedynej izbie czekała na niego prostacka strawa. ciągle ta sama, kasza z kawałkami tłustej baraniny. Wiele miało jeszcze skórę z włosiem. Bóg konających i umarłych coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Hades go lekceważy i traktuje jak zwykłego sługę, a może nawet pospolite popychle.
Muskularny mężczyzna splunął i mocniej pociągnął wiosłem po ciemnej jak smoła i równie jak ona gęstej toni Styksu. Znowu czekała go nużąca robota, ale dawno się do niej przyzwyczaił.
W łodzi oprócz niego mieściła się tylko jedna osoba. Nigdy nie rozmawiał z korzystającymi z przeprawy, to nie należało do jego obowiązków. Z zadowoleniem odbierał niewielki krążek kruszcu i w milczeniu ruszali na drugą stronę.
Charona już od dawna nurtowała jedna myśl – na co wyda dorobek swojej pracy? I kiedy?
Nie był biegły w rachunkach, ale sądził, że jest to już kilka talentów srebra, może nawet więcej. Przybysze często wiedli rozmowy na brzegu, opisywali swoje losy, a on słyszał ich wypowiedzi i dobrze rozumiał, że zebrał fortunę. Wiedział też, że na razie bezużyteczną. Całkiem niedawno chiton zupełnie się już porwał, świecił dziurami, a on musiał uniżenie błagać władcę krainy umarłych o nowy.
Wiosło poruszało się rytmicznie.
W umyśle przewoźnika zaczął krystalizować się dziwny zamiar, niepokojący, ale niezwykle kuszący. Myślał o nim od wielu dni.
Gdybym uzyskał zwolnienie od tej pracy – nieśpiesznie formułował plany. – Albo po prostu zbiegł, żyłbym prawie jak Krezus. Długo…
– Ale co dalej? – Z niepokojem pytał sam siebie. – W końcu pękaty mieszek odsłoni puste dno… Co wtedy pocznę? Jestem stary i chyba nigdy nie byłem młody. A Hades na pewno znajdzie kogoś na moje miejsce. I nawet będzie nosił takie samo imię.
Brodata twarz władcy przeprawy jeszcze bardziej sposępniała.
Było już blisko do brzegu, gdy niespodziewanie łódź zatrzymała się. Tłumek czekających niespokojnie zafalował.
Charon po chwili szparko ruszył naprzód. Już wiedział, co uczyni.
Ucieknie, tak jak zamierzał, zabierając swój skarb. Wyda go na uczty, stroje i miłosne uciechy, bo nadal czuł jurność w lędźwiach. Zostawi sobie tylko jednego obola, pilnie go strzegąc. Wreszcie wróci z pustym worem na plecach i pokornie ustawi się w kolejce oczekujących na przeprawę.
Jego chwila nadejdzie, gdy będą blisko przeciwległego brzegu. Zdzieli nowego przewoźnika wiosłem w głowę, tyle razy, ile trzeba, żeby stracił przytomność. Potem skieruje łódź na bagno i tam wyrzuci ciało. Czyhające w głębi trzęsawiska upiorne stwory szybko się z nim rozprawią, zżerając nawet kości. A ostatni obol stanie się zaczynem nowego skarbu…
Charon był pewien, że Hades surowo go osądzi, ale potem okaże łaskę. Władca krainy umarłych nie mógł unicestwić boga konających, nie posiadał takiej mocy. Zezwoli więc na powrót do pracy.
Wtedy on, Charon, postawi warunki. Zażąda szacunku do siebie i swojego wysiłku, dodatkowego tytułu włodarza przeprawy przez Styks, zgody na czasowe opuszczanie krainy ludzkich dusz, gdy znowu uzbiera wór pełen oboli. Będzie się domagał boskiego pożywienia, nektaru i ambrozji, a jako powszedniego napitku dobrego wina.
I na koniec powie, że zastępca bez słowa ustąpi mu miejsca, gdy po raz kolejny wróci do sadyby z kamieni i bali. Inaczej przyłoży mu całą siłą mocarnych ramion wiosłem i z dziką rozkoszą ciśnie w bagno.
Przewoźnik umarłych po raz pierwszy w swoim wielowiekowym istnieniu uśmiechnął się szeroko.
18 października 2019 r. Roger Redeye
Źródło ilustracji → https://www.facebook.com/ByFonsecaMiSanta/posts/1594371080599960