- Opowiadanie: RogerRedeye - Móżdżek z kota na zimno

Móżdżek z kota na zimno

Stary tekst, starszy niż wskazuje to data, bo wstawiłem ją wtedy, gdy opowiadanie kiedyś nieco skróciłem.

Na początku tego tekstu nikt nie chciał. "Esensja" go schłostała, "Nowa Fantastyka" już, już miała drukować, ale się rozmyśliła. Bywa... "Silmaris" - rednacz chciał przyjąć, a reszta redakcji nie. "Brama" przyjęła tekst radośnie i redakcja była nim zachwycona, ale ten magazyn zawiesił działalność i wyszła z publikacji kiszka. Bywa...
No, ale "Okolica Strachu" przyjęła opowiadanie bez mrugnięcia okiem i tam miał premierę, całkiem niedawno, w lutym tego roku. Opowiadanie ukazało się w ostatnim, podwójnym numerze tego magazynu.

Ciekawe, czy my też w jakimś stopniu już nie żyjemy w rzeczywistości, opisanej w  opowiadaniu, chociaż na razie tytułowa potrawa nie jest nam znana. A może jeszcze nie jest... 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Suzuki M.

Oceny

Móżdżek z kota na zimno

 

– Koty mi smakują. – Lucy potarła nos. – Mają jednak mało mięsa, więc wolę psy: jednym kundlem najadamy się do syta. Psiska są też tłuściejsze.

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. 

Wyrosłego kocura ubili tak, jak zwykle. Lucy wyjęła go z klatki, pozwoliła na spacerek, przywołała smacznym kęskiem i utuliła: niespodziewanie zaczął mruczeć. Dzikiemu zwierzakowi chyba odpowiadało regularne otrzymywanie pożywienia i częste pieszczoty. Lars zdzielił go młotkiem w głowę, a parę sekund później poderżnął tchawicę. Chłopiec miał sporo czasu na wyjęcie oszołomionego kociska z rąk siostry i podsunięcie garnka pod łeb. Silnie dociskając ostrze scyzoryczka, kilka razy przesunął nim po gardle. Posokę wykorzystywano do robienia potrawy, nazywanej czerniną, więc nie należało jej marnować.

Teraz oboje pracowali przy dzieleniu tuszy. Załatwili już to, co sprawiało największą trudność: zdzieranie skóry. Z kocich futerek wytwarzano ciepłe szaliki. Lucy czekało usuwanie warstwy sadełka, ale to nie wymagało pośpiechu.

Ojciec powiadał, że psy, szczury i koty są tak pokaźne, bo dostosowały się do warunków bytowania. Dodawał, że słabsze sztuki wyginęły, a pozostałe bardzo urosły i z każdym rokiem stają się większe. Niekiedy nadmieniał, że tak działa dobór naturalny. Rodzeństwo wiedziało, że te niegdyś domowe zwierzęta mają dużo mięsa w sobie. Ich połów bardzo się opłacał.  

Chłopiec właśnie wykroił wątrobę. W wiadereczku leżały już jelita, tradycyjny dodatek do zupy. Ojciec uznawał psie i kocie trzewia za rarytas i delektował się nimi podczas niedzielnych obiadów. Metalowy pojemnik znalazła Babcia, szperając w hałdach śmieci, rozciągających się za osiedlem. Okazał się bardzo przydatny, co starszą kobietę o siwych włosach, z żylastymi gruzłami żył na wykrzywionych nogach napawało niekłamaną dumą, prawie taką samą, jak posiadane umiejętności przyrządzania najrozmaitszych potraw. Co prawda, Ojciec często wspominał i Lucy dobrze zapamiętała jego słowa, że Babcia gotuje świetnie, ale o swoim kulinarnym kunszcie ględzi aż do znudzenia. Dziewczynka sądziła, ze ma rację – zbliżała się równonoc zimowo-wiosenna, a tym samym Dzień Oczyszczenia. Babcia, jak szeptało do siebie rodzeństwo przed zaśnięciem, obawiała się wywiezienia do przytuliska, więc natrętnie akcentowała swoją przydatność.

Dzieciaki jeszcze nie zadecydowały, czy ją skrępują, przywiążą do krzesła i wystawią na werandę. Nie wiedzieli też, czy Lars, tak na wszelki wypadek, nie zdzieli ją młotkiem w głowę. Ludzie oddawani w Dniu Oczyszczenia w ręce Nadzorców często, jak podkreślała Matka, bezrozumnie się tego lękali. Może z tego powodu, że nikt nie widział przytulisk i niekiedy szeptano, że pensjonariusze są tam ewaporowani. Ojciec nic o tym nie mówił, podkreślał jednak, że Babcia miałaby w schronieniu dla staruchów dobre warunki, no i że do pierwszego ze świątecznych Dni pozostał miesiąc z okładem. Lars i Lucy uznali, że mają czas na przemyślenie oddania Nadzorcom postarzałej kobiety.  

Babcia nie bobrowała już w wysypiskach odpadów, bo Harry Ligner, chłopak z sąsiedniej ulicy, zdzielił ją pejczem w twarz, gdy znalazła dobry młynek do kawy: z korbką, co istotnie podnosiło jego wartość. Ceny energii elektrycznej ciągle wzrastały, więc urządzenia poruszane rękoma były cenne. Harry zabrał Babci znalezisko, i, jak płaczliwie opowiadała przygarbiona kobiecina, szyderczo się  śmiał. Staruszka utrzymywała, że wyrostek ją potem kopnął. Ojciec powiedział Matce – wieczorną pogawędkę podsłuchał Lars – że Lignera pewnie czeka wywiezienie, bo powoli staje się bandytą, zatem niech Babcia niczym się nie przejmuje. Cichcem dodał, że w Strefie pewnie wykorzystają jego ciało do pobrania organów.

Rodzice Harry’ego zginęli w wypadku w fabryce, więc chłopak radził sobie sam. Jeszcze nie płacił podatków, jednak ten dzień nieuchronnie się zbliżał. Harry wraz z młodszą siostrą zajmowali mały domek, a młodzik nagle stał się głową rodziny. Nadzorcy surowo postępowali z plebejuszami, uchylającymi się od uiszczania danin: kara wywiezienia była najłagodniejszą. Nieomal wszyscy wyśmiewali się ze starych ludzi, więc nikt z rodziny nie zwrócił uwagi na narzekania Babci. Ona też już o tym nie mówiła, tylko dreptała po mieszkaniu, przyrządzając jedzenie i sprzątając.

Odpady wyrzucano ze Strefy. Często znajdowano wśród nich najrozmaitsze utensylia, niezwykle przydatne. Ojciec twierdził, że stanowią reminiscencję zamierzchłych dni, tych przed Wielkim Głodem, a patrycjusze traktują je jako pamiątki dawnych czasów. Nadal używają, tak z sentymentu, a wyrzucają, gdy się im znudzą. O tych przedmiotach opowiadał Dziadek. W czasach młodości pracował w fabryce pralek w Strefie, a potem w innej, wytwarzającej samochody na kołach. Ciągle wspominał kontakty z patrycjuszami, do czasu, gdy nie zniknął w Dniu Oczyszczenia.

Teraz Babcia uczyła wnuczkę gotowania. Znała wiele przepisów, a móżdżek z kota na zimno należał do jej arcydzieł. Tak określał je Ojciec, mówiąc: „Mamo, znowu upichciłaś arcydzieło!” Lucy wydawało się, że Babcia powoli dziwaczeje. Coraz częściej wspominała Dziadka, chociaż nikt tego nie słuchał, wpatrywała się w stare fotografie i, bezgłośnie poruszając ustami, formułowała niewypowiedziane zdania.  

Mięso stale drożało, więc wszyscy uzupełniali wiktuały. Psy, koty i szczury włóczyły się w stadach na hałdach i wystarczało trochę przemyślności i cierpliwości, żeby złapać we wnyki samotny okaz. Lars i Lucy dowiedzieli się kiedyś od Babci, czemu te zwierzaki są tak cenione: dzięki nim w każdą niedzielę przygotowywała dobre danie mięsne, bo na koninę jednak brakowało pieniędzy.  

Jeden z kotów w klatce miauknął. Lars rzucił mu ochłap tuszy szczura.  

– Muszą się stłuścić – wyjaśnił w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie siostry. – Z sadełkiem lepiej smakują, więc daję im ubite szczurzyska. Przemiel wątróbkę.

Lucy posłusznie wstała. Wielki młynek, przykręcony do stołu, spisywał się doskonale, bo Ojciec stale ostrzył noże tnące, i nawet ona, drobna dziewczynka, łatwo szatkowała ociekające krwią kawałki mięsa.

Dziewczynka miała na końcu języka uwagę, ze szkoda szczurów na pokarm dla kotów, ale się rozmyśliła. Zadała inne pytanie: 

– Będziesz wyjmował teraz środek? – Palcem wskazała kocurzy łeb.  

Chłopiec, zajęty przygotowaniami do nowej pracy, potakująco kiwnął głową.

– Tak – dodał po chwili. Sapnął. Wyjmowanie zawartości łba nie należało do łatwych zadań. – Dzisiaj spróbuję obcęgami i meselkiem – kontynuował z namysłem. – Potem wykroję środek scyzoryczkiem.

Scyzoryczek napawał Larsa niekłamaną dumą, bezdyskusyjnie stanowiąc jego własność. Rzuciła go w jego stronę patrycjuszka podczas zwiedzania osiedla.  Składany kordelas przeleciał nad ogrodzeniem i wylądował u stóp chłopaka: musiał się tylko schylić. Nie za bardzo wiedział, jak go nazwać, ale szybko utarło się, że jest to scyzoryczek. Ojciec obejrzał dar, stwierdzając, że znakomicie został wykonany, jak wszystkie rzeczy używane przez patrycjuszy. 

Podarunek okazał się nie tylko piękną zabawką: trzy ostrza, szpikulec i śrubokręt bardzo się przydawały do różnych prac. Świetnie sprawdzał się przy oprawianiu zwierząt, a Lars twierdził, że ta niewdzięczna robota stała się znacznie łatwiejsza. Scyzoryczek nadawał się też do zarzynania psów i kotów, bo największy sztych miał odpowiednią wielkość. Młodzik codziennie pucował ślicznie opalizujące okładziny, z wewnętrznymi hologramami, wirującymi po obu stronach szkieletu. Tak samo postępował Ojciec, gdy pożyczał go od Syna, podkreślając, że składany kordelasik naprawdę jest poręczny. Hologramy niezbyt przyciągały wzrok: jak zwykle, przedstawiały wyobrażenia Prawa i Posłuszeństwa.

Teraz jednak pracował mesel. Lars delikatnie uderzał w narzędzie młotkiem, a nadwyrężoną czaszkę kruszył obcęgami. Łeb osadził w imadle. Nikt z rodziny nie potrafił ocenić, czy ten sposób wydobycia zwierzęcego mózgu jest właściwy, przynosił jednak dobry efekt, więc go stosowano.

Zawartość kocich lub psich łbów Babcia gotowała, dodając różnych ingrediencji dla polepszenia smaku. Powstawała potrawa, zwana móżdżkiem. Po schłodzeniu świetnie smakowała.  

Lucy mieliła teraz kocie płucka. Od kilku dni zastanawiała się nad pewnym problemem i nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Zerkała też na ścienny zegar: zbliżała się jedenasta, godzina przejazdu mieszkańców Strefy. Nie zamierzała przegapić kolejnej wizyty. Nikt nie rezygnował z ujrzenia patrycjuszy, ich lśniących jak jednolita struga blasku samochodów na poduszce magnetycznej, strojów, fryzur, posłuchania ekstatycznie brzmiącej muzyki. Każdy chciał też pozbierać obficie rzucane pieniądze i podarunki.  

Młynek furkotał, a jednostajny dźwięk przerywały uderzenia młotka w mesel.

– Powiedz, czemu nie używamy nazwisk? – Lucy oblizała palec. Lubiła surowe mięso. – Nie rozumiem też, dlaczego piszemy wielkimi literami takie wyrazy jak Ojciec, Matka, Babcia, Syn? Tak samo kreślimy literki przy Nadzorcach…

Lars pokręcił głową, dając znak, że nie ma czasu na odpowiedź. Rozłupał już koci łeb i wyciągnął zawartość, ale wykrawał jeszcze pozostałości, żeby nic się nie zmarnowało. Wyglądało jednak, że niebawem skończy.

Dziewczynka urodziła się dwa lata po bracie i często, jeżeli czegoś nie rozumiała, prosiła Larsa o wyjaśnienie. Niekiedy nie potrafił odpowiedzieć, kwitując pytania stwierdzeniem, ze zawsze tak postępowano, a wyjaśnianie przyczyn czegoś niezrozumiałego mija się z celem. Lucy bywała jednak dociekliwa, bo zapamiętywała rozmowy Ojca i Matki, tez dyskutujących o pisowni wielu nazw. Wiedziała, że stanowią nowość. Ojciec niekiedy przypominał twierdzenia Dziadka, że ten zwyczaj dawniej nie istniał. Jednak czynił tak ledwie półgębkiem: wielu sąsiadów pamiętało, ze Dziadka nazywano buntownikiem. Ojciec, jak sądziła Lucy, nie za bardzo mógł przytaczać jego dawne wypowiedzi.

Nadal pilnie pracowali w milczeniu.

– Chociaż przy Nadzorcach to chyba słusznie… Oni są ważni – dodała Lucy po chwili zastanowienia. – Nauczyciele ciągle o tym przypominają.

Rodzeństwo sumiennie uczęszczało do szkółki parafialnej. Nawet Harry Ligner ukończył szkółkę. Nadzorcy tego pilnowali.  

– Koniec! – z dumą obwieścił chłopak.

Teraz Lars starannie czyścił szczęki imadła. Zawsze się zanieczyszczały przy takiej pracy, a Ojciec nie cierpiał brudu. Kilkakrotnie skrzyczał Syna, gdy chłopak zostawił nieusunięte strzępki sierści i kawalątki kości. Lucy też zmieliła wszystko. 

Razem myli dłonie w zlewie. Mieli zimną i ciepłą wodę, co na Peryferiach Strefy nie było powszechne: większość mieszkańców dysponowała kranami z zimną wodą albo tylko studniami. Wielki ekran na ścianie szumiał – o tej porze nadawano wiadomości. Lars przed zarżnięciem kociska wyciszył monitor. Zarówno on, jak i Lucy niespecjalnie lubili oglądanie dzienników. Gustowali w filmach. Za to Ojciec i Matka uwielbiali wiadomości, tak jak wszyscy mieszkańcy osiedla.  

Jak zwykle, alegoryczne wyobrażenia Prawa, a potem Posłuszeństwa, symboli jednoczących społeczeństwo, kończyły każdą relację.

Ojciec twierdził, że to rozumne postępowanie. Lars i Lucy nie zwracali uwagi na pulsujące na ekranie obrazy. Przyznawali jednak, że niektóre naprawdę przyciągają wzrok, zwłaszcza najrzadsze, pokazujące ewaporowanie przestępców.  

– Piszemy też nazwy zawodów dużymi literami, prawie wszystkie – zauważył chłopak, wycierając ręce. – W nakazach podatkowych i poleceniach stwierdzają, że Ojciec jest Księgowym, wszystko wielkimi literami. Nazwiska są niepotrzebne – ciągnął z namysłem – bo każdy wie, kim jest. Ja Larsem i Synem, tata Ojcem i Księgowym. Chyba tak samo jest ze Świętami. To przecież jasne… Matka powiedziała, że dzięki temu ludzie się nie kłócą, bo znają miejsce w szyku.

Z pewnym wahaniem wymówił trudny wyraz „szyk”.

– Ojciec słusznie cieszy się z dobrej pracy – zauważyła Lucy, pozornie bez związku, malując paznokcie. Kiepski lakier złuszczył się, a dziewczynka nie zamierzała narażać się na docinki koleżanek, więc go usunęła. – Zresztą, Matka też.

Ojciec szczycił się profesją Księgowego i stanowiskiem w fabryce, położonej już wewnątrz okręgu, przeznaczonego dla patrycjuszy. Wytwarzano tam części do samochodów magnetycznych. Lars i Lucy wiedzieli też, że naprawdę dobrze zarabia. 

Gdy Lucy i Lars pytali Ojca o jego zajęcie, na zakończenie rozmowy zawsze z uśmiechem wspominał o podatkach.

– Akuratnie płacimy daniny – stwierdzał z dumą. – Ani jednego dnia zwłoki. Ani jednego! A jeszcze na wiele nas stać, nawet na kupno końskiego mięsa i innych rzeczy poza przydziałem! I dzięki psom i kotom na dwa dania w każdą niedzielę…

Lucy z dumą spoglądała na stół. Ułożyła żeberka, wątróbkę, płucka i żołądek na trzech talerzykach, a mózg na czwartym, obok wiaderka z jelitami. Dzisiejszy obiad przygotowano parę dni temu: dzieciaki szykowały strawę na przyszły tydzień. Pozostawało pracochłonne czyszczenie kociej skórki, jednak wcześniej uzgodnili, że zajmą się tym wieczorem. Nie mogli opuścić przejazdu mieszkańców Strefy.

Starsi tez obserwowali przejazd, z ganków, z okien, z ogródków. Sporo na tym korzystali, tak jak kiedyś Ojciec.

W pewną letnią niedzielę, dobre dwa lata temu, Ojciec podszedł do ogrodzenia szlaku, ubrany, tak jak zwykle w dzień odpoczynku, w zaprasowane w ostre kanty szerokie spodnie z samodziału z pokaźnymi mankietami, podkoszulek z krótkimi rękawkami i szelki: porządne szelki z grubej gumy. Na głowę nasadził brązowy kapelusz z szerokim rondem. Była to pamiątka po Dziadku, a Ojciec w Dniu Oczyszczenia nie wyrzucił starego nakrycia głowy. Założył sobie kciuki za szelki i strzelał nimi. Z wcięcia podkoszulka wyłaziły czarne włosy rosnące na piersiach. Lars powiedział potem, ze Ojciec je farbuje, bo powinny już siwieć. 

Wielki samochód patrycjuszy niespodziewanie się zatrzymał. Błysnęły flesze, rozległy się oklaski. To należało do wyjątków, bo zwykle użytkownicy pięknych aut tylko machali rękoma. Zdjęcia wykonywali, gdy ktoś naprawdę ich zainteresował. Za parkan poleciało mnóstwo prezentów. Elektroniczne liczydło Ojciec pochwycił w powietrzu, co znowu wywołało aplauz i serię nowych darów. Cała rodzina solidnie się obłowiła, tyle sakiewek rzucono w stronę Ojca.

Matka też z dumą opowiadała o swojej pracy. Na fermie konie ciągle  przebywały w boksach, do czasu, gdy nie nabrały odpowiedniej wagi. Wtedy Rzeźnicy je zabijali. Obsługiwała podajnik paszy, usuwała także odchody.

– Chodźmy już – zauważyła Lucy, pociągając pomadką wargi. Dysponowała świetną szminką, też jednym z darów patrycjuszy. Rzadko jej używała, lecz przejazd samochodów ze Strefy usprawiedliwiał korzystanie z cennej zdobyczy. Ktoś, siedzący w wspaniałym pojeździe mógłby na nią zwrócić uwagę. – Zajmijmy dobre miejsca.

Lars powiódł wzrokiem po kuchni. Uznał, że spisali się dobrze, a Matka i Babcia ich pochwalą.  

Jeden z wielkich kotów w klatce przeciągnął się leniwie.

– Nabieraj ciała – mruknął chłopak. – Będziesz kolejny. Kiedy wrócimy, dam ci żreć, a zarżnę w przyszły czwartek. Zdążysz się podtuczyć… Staniecie się zaczynem nowej przyszłości, mojej i Lucy, gdy my będziemy przy stole jedli główne dania.  

Nie wiedział, dlaczego wypowiedział ostatnie słowa. Nie pamiętał, że prawie bez przerwy spikerzy telewizyjni, gdy zbliżało się kolejne Święto, mówią o zaczynie nowej przyszłości.

Z zadowoleniem zatarł dłonie. 

– Wszystko przed nami! – rzucił, pakując scyzoryczek do kieszeni. – Zobaczysz, Lucy, kiedyś osiądziemy w Strefie! Zostanę pokojowym a ty służącą! Wspomnisz, co powiedziałem!

O przeniesieniu się do Strefy marzyło wielu mieszkańców osiedla. Tylko pariasi uważali, że swobodne życie na potężnym wysypisku odpadów i nieczystości, okalającym domostwa plebejuszy, jest lepsze od zamieszkania w domenie patrycjuszy.

 

***

 

Szlak magnetyczny biegł od Strefy przez osiedle, zakręcał obok olbrzymich hałd śmieci i prosto jak strzelił zmierzał ku kolejnym osadom plebejuszy. Ojciec mówił, że dalej okrąża następną kwaterę patrycjuszy, kończąc bieg w nikomu już nieznanej Strefie. Czasami cichcem wspominał, że tak twierdził Dziadek, niespokojny duch, jak z uśmieszkiem pobłażania określał swojego Ojca.

Rzadko ktoś opuszczał osiedle. Ludzie tutaj rodzili się, żyli, a w końcu znikali w Dniu Oczyszczenia, chyba, że jakiś szczęściarz znalazł zatrudnienie u patrycjuszy.

– Gdy oni przejeżdżają, czuję się tak, jakby zbliżało się Święto. – Lucy starannie poprawiła bluzkę. Dekolt uwydatniał jej małe, ale kształtne piersi z dużymi brodawkami. – Aż mnie ssie w żołądku! 

– Ciekawe, co dzisiaj złapiemy… – Lars pokiwał głową w geście aprobaty. – Ostatnio mało rzucają prezentów. Może im się znudziło… Też lubię ich przejazdy, tak samo jak Dni.

Hologramy nad ogrodzeniem poczęły żarzyć się silniejszym blaskiem: reagowały na ruch. Jeszcze parę lat temu, chcąc obejrzeć ulubione obrazy, rodzeństwo kręciło się w kółko obok parkanu, aż wyświetliła się oczekiwana scena. Nadzorcy nie zwracali uwagi na takie zabawy, a nawet do nich zachęcali.

Teraz rozbłysnął widok przestrzenny pokazujący Dni: pewnie mikrofon ukryty w słupie ogrodzenia wychwycił wypowiedziane słowo. Wielki pejzaż, obrazujący Święta, wyznaczające rytm życia plebejuszy.

 

***

 

Istniały cztery Dni, zwane też Świętami: Przeistoczenia, Narodzenia, Oczyszczenia i Przypomnienia. Mierzono od nich czas: mówiono, że niespodziewaną dostawę koniny sprzedawano tydzień po Dniu Oczyszczenia, coś równie ważnego wydarzyło się dwa miesiące przed Świętem Przeistoczenia, albo podobnie.

Ojciec dowodził, że najważniejszy jest Dzień Przeistoczenia, bo wszystko od niego się zaczęło: stare władze upadły, zmiecione buntem podczas Wielkiego Głodu. Nastał nowy porządek, wtedy jeszcze raczkujący i nieporadny.

Potem szybko nadchodziło Święto Narodzenia, przywołanie chwil, gdy nowy ład naprawdę zatryumfował. Lucy zwierzyła się kiedyś Larsowi, ze nie bardzo rozumie różnicę, a Lars stwierdził, że też jej nie pojmuje. Sądzili jednak, że kiedy Lars stanie się Ojcem, a Lucy Matką, dociekną powodów ich odrębnego istnienia.

Dzień Oczyszczenia nie przedstawiał się tak jasno. W dziennikach uroczyście ubrani dziennikarze informowali z przejęciem, iż jest pamiątką okresu, gdy z osiedli, osad i zaczątków Stref rugowano ludzi, nikczemników i przestępców, związanych z dawną władzą. Inni goście programów jednak przekonywali, że od samego początku w tym Dniu wysyłano staruchów do przytulisk, żeby mieli dobrą opiekę i nie ograniczali zasobów żywności. Odświętnie ubrani patrycjusze zapewniali, że zadecydowali o tym plebejusze, zaraz po nastaniu chwalebnego Dnia Narodzenia.

Rodzeństwo czasami dopytywało się, dlaczego Święto Oczyszczenia przypada pierwsze, ale nikt, nawet Ojciec, dobrze tego nie tłumaczył. Babcia niekiedy napomykała, że to dziwne Święto. Wspominała, że Dziadek, zabierany do przytuliska, wrzeszczał, że tak miało nie być, szarpał się, zapierał, a nawet uderzył Nadzorcę. Przytaczała szeptem jego słowa, że bunt wykorzystała sprytna klika, szybko określona mianem patrycjuszy, bezczelnie wmawiająca wszystkim, że właśnie im ludzie zawdzięczają upragniony okres spokoju i sytości. Po paru ostrych reprymendach Ojca już o tym nie wspominała. Sąsiedzi jednak czasami nadmieniali, że Dziadek wyrwał się Nadzorcom, zbiegł i długo jeszcze żył na wysypiskach.

Święto Przypomnienia kierowało umysły ku religii. Przypadało zimą, a ta pora roku napawała wszystkich strachem. Zawsze występowały kłopoty z dostawami końskiego mięsa, a bobu, fasoli i grochu też brakowało. Patrycjusze rzadziej jeździli, bo odstręczał ich mróz. Brakowało darmowych sakiewek, psów i kotów ubywało. Przed samym dniem wręczano jednak paczki z deputatami. Wszyscy wypatrywali wtedy Nadzorców, bo właśnie oni doręczali pakunki.

Spokojny puls życia pomiędzy Świętami przerywały tylko dni, takie jak dzisiejszy, z niecierpliwością oczekiwany nie tylko przez Larsa i Lucy: uroczysty przejazd patrycjuszy.

 

***

 

Tłum gęstniał. Rodzeństwo zajęło dobre miejsca tuż przy metalowym parkanie. Nie wszyscy się pchali. Dorośli stali w ogródkach albo na werandach, tak jak Ojciec. Lucy i Lars często słyszeli, jak sąsiedzi powtarzali:

– Mamy swoją dumę i nie będziemy się przecież cisnąć!  

Narastał grzmot oklasków, coraz bliższy i silniejszy, gwar podnieconych głosów, ostre dźwięki trąbek, używanych przez dzieci. Szkraby uwielbiały przejazdy mieszkańców Strefy, bo często rzucano im prezenty. Hałas nabrzmiewał, tworzony przez szum wielu głosów, wiwatów, przetykany rzęsistym klaskaniem, punktowany ekstatycznymi akordami nowych piosenek. Niedzielnym wycieczkom towarzyszyło brzmienie najlepszych piosenek, porywających widzów. Podniecony tłum falował w rytm nabrzmiewającej melodii, a znaki Prawa i Posłuszeństwa u szczytu ogrodzenia jarzyły się już wielobarwnym światłem. W głębi przestrzennych obrazów raz po raz pojawiały się teraz wielkie napisy.  

– Nadjeżdżają! – Lucy znowu obciągnęła bluzkę. – Jejku, sześć wielkich aut!

– Może być niezły połów. – Chłopiec oblizał wargi. – Wspaniali ludzie!

Zgiełk głosów przechodził w frenetyczny wrzask. Fala oklasków pulsowała niczym arytmiczne tętno wieloosobowego organizmu, raz nieco cichnąc, potem się wzmagając. Podniecenie rosło, ogarniając wszystkich, jakby żyło własnym życiem. Wzniesione ręce falowały niczym łan zboża w porywach wiatru.  

Młoda plebejuszka zdeptała stopy Lucy, przepychając się do parkanu. Tak silnie zacisnęła dłonie na prętach, że pobielały jej palce. Po twarzy dziewczyny spływały łzy, a otwarte usta czekały, aby wyrzucić radosny okrzyk uwielbienia.

Dźwięki muzyki brzmiały porywająco. Różnokolorowe refleksy świetlne, odbijające się od nadwozi, zwiastowały zbliżanie się kolumny. Ciemne poduszkowce Nadzorców śmignęły tuż przy wysoko sterczącym częstokole.

Nadjeżdżała pierwsza limuzyna.

– Zobacz! Spojrzyj, co ona trzyma na kolanach! – Lucy uchwyciła Larsa za rękaw kurtki. Podskakiwała jak pajacyk na sprężynach. – Pięknie wygląda! Ona też jest cudowna!

Na czele wolno przesuwał się odkryty samochód, większy od niejednej werandy plebejskiego domu. Czerwony lakier lśnił, opalizując w promieniach słońca, a na kolanach szczupłej patrycjuszki z długimi do pasa włosami leżał kot, wyjątkowo duży, o jednolicie białej sierści. Zielone ślepia błysnęły, gdy zwierzak odwrócił łeb w stronę Lucy, pewnie zaciekawiony jej zachowaniem.  

Dziewczyna w aucie gładziła jedwabiste futro. Kocur wyprężył grzbiet w stromy łuk. Biała kula sierści zmieniła ułożenie  i nagle język zaczął wylizywać przednią łapę.

Lars w milczeniu kręcił głową. 

– Też pierwszy raz zobaczyłem coś takiego… – wykrztusił, przeciągając palcem po nosie. Zawsze tak robił, gdy czegoś nie rozumiał. – Oni ich nie jedzą? Naprawdę kociska nie służą im za pokarm? Kurwa, niepojęte!  

W głosie brzmiała nuta namysłu, jakby Lars głęboko nad czymś się zastanawiał.  

Dziewczyna w limuzynie machnęła dłonią. Stojący obok patrycjusz cisnął kilka sakiewek. Wyglądał tak, jak wszyscy młodzi mieszkańcy Strefy: szczupły, z grzywą gęstych włosów spływającą na plecy, w rozchylonej koszuli, brokatowym żupanie, miękko układającym się na muskularnym ciele i butach z czerwonego safianu.

Ojciec twierdził, ze nie należy zazdrościć patrycjuszom strojów, fryzur ze wszczepianych włosów, drogocennych medalionów z maluteńkimi hologramami, przedstawiającymi żywe obrazy. Powiadał, że liczy się jedno: teraz wszyscy mają zajęcie i pewność jutra. I wreszcie są syci, nawet w zimie. Liczy się to, że czasy krwawej zawieruchy, nędzy, żrącego brzuch głodu odeszły w zapomnienie.

– Gwarancję przyszłości, i nikt nie będzie już zdychał z głodu – powtarzał, nieodmiennie strzelając przy tym szelkami. – Nawet po Dniu Oczyszczenia każdy znajdzie dobre miejsce w przytulisku i spokojnie dożyje końca swoich dni. Gwarantują to zasady Prawa i przestrzeganie rygorów Posłuszeństwa. Patrycjusze kiedyś opanowali sytuację, zapewnili nam spokojny byt… Niech korzystają z pewnych przywilejów.

Sąsiedzi kiwali głowami, słuchając Ojca. Wyrażał ich przekonania.

Po raz pierwszy Lars i Lucy nie wpatrywali się w gości ze Strefy. Siostra uważnie spoglądała na brata, może i w jej umyśle narodziła się podobna myśl.  

– Chyba nie… – W głosie dziewczyny zabrzmiała niepewność. – Może opiekują się kotami? Patrycjusze są jednak inni…

Kilka sakiewek z następnego auta przeleciało nad płotem. Lars nie zwrócił na nie uwagi. Nie szykował się do skoku, aby zgarnąć łup. Nie przyglądał się zwinnym poduszkowcom Nadzorców, teraz wolniuteńko poruszających się przy ogrodzeniu.

– Może, jeżeli przygotujemy potrawkę z kota na zimno, kupią ją – zauważył z niepewnym uśmiechem. Uśmiech się pogłębiał, stawał się radosny. –  Opiekują się kociskami, więc pewnie ich nie jedzą… Szybko przynieślibyśmy im kolejny móżdżek.

Chwilę się wahał.

– Może też nie jadają psiego móżdżka – kontynuował powoli. – Jest pyszny! Lars i Lucy, stali dostawcy smakołyków… Za jakiś czas mieszkalibyśmy w Strefie…

Chłopiec najwyraźniej zamierzał przedstawić szczegóły nagle zrodzonego planu, jednak już nie zdążył.

 

***

 

Pokaźny mieszek niespodziewanie wylądował u stóp Larsa. Zamilkł i schylił się, aby go podnieść.

Noga w podklejonym kawałkiem opony sandale wgniotła trzos w ziemię.

– Mój! – Głos Lignera zabrzmiał ochryple. – Kurwa, należy do mnie!

Rodzeństwo nie zauważyło, że Harry podszedł do parkanu. Wyległo nie tak dużo ludzi, co zwykle, więc szpaler widzów nie utrudniał poruszania.  

Syn sąsiada nie wyglądał dobrze. Skołtunione włosy, brudna twarz, krosty na czole, niewyczyszczone paznokcie, rozcięta nogawka spodni świadczyły o nędzy.  

Lars wyszarpnął z kieszeni scyzoryczek: głownia podarunku błysnęła w słońcu. Składany nóż miał naprawdę długie ostrze, a także zgrabniutki przesuwak, blokujący klingę. Bardzo się przydawał. Przydałby się i teraz, gdyby zadał cios.

– Muszę go mieć! – Harry trzymał dłoń w kieszeni wytłuszczonych nogawic. – Wyrzucili nas z domu. Siostrzyczka nie radzi sobie tak dobrze, jak ja. Kupię koniny, klusek i bobu. Jeszcze sporo monet zostanie na zaś.  

Soczyście splunął na ziemię.

– Trzosik należy do mnie – powtórzył. – Wy, patałachy,  macie co żreć, a my nie.  

Od wydarzenia z Babcią Lars i Harry omijali się z daleka. Nie z tego powodu, że Lars kochał Babcię. Żyła, kiedy się narodził, i tyle. Niebawem miała zniknąć w Dniu Oczyszczenia. Napaść Lignera na prawie już staruchę stała się jednak sprawą honorową. Ojca przepełniała złość. Lars tez uważał, ze Harry mocno przesadził. Nadzorcy jednak baczyli, czy nie dochodzi do bójek. Uczestnikom zakładali elektroniczne obroże. Wszyscy wiedzieli, ze dzieciak z takim signum już nie wejdzie do Strefy. Niektórzy twierdzili, że w systemie ewidencyjnym ten znak zostaje do śmierci i delikwent do końca życia nie otrzyma pracy wewnątrz Strefy.

Obaj schodzili sobie z drogi. Teraz stali naprzeciw siebie i nie mogli udawać, że się nie widzą.  

Dłoń Lignera nadal tkwiła w kieszeni, a stopa przyciskała mieszek.

– Wybudowałem szałas w dolince na hałdzie – przemówił z zakłopotanym uśmiechem. – Idzie wyżyć… Idzie wyżyć bez Nadzorców, podatków i tych Świąt dla głupków. Potrzebuję jednak pieniędzy.

Wcale nie tak mało ludzi mieszkało pośród ciągnących się po widnokrąg zwałów wysypiska. Czasami dyskutowano, czy pozostają jeszcze plebejuszami. Ojciec określał ich krótko: pariasi.

Stojąca obok dziewczyna zaczęła przeraźliwie piszczeć. Lucy obejrzała się. Z kolejnej limuzyny dwie patrycjuszki rzucały za ogrodzenie płaskie przedmioty.

– Puderniczki! Czekałam, czekałam, czekałam: i są! – Siostra Larsa klasnęła w dłonie. – Jejku, jakie szczęście!

Kilka nowych przedmiotów frunęło za ogrodzenie. Jeden Lucy schwyciła w okamgnieniu, przytulając do piersi.

Może ten nieoczekiwany dar spowodował, ze Lars schował scyzoryczek.

– Weź sobie, pariasie. – Pogardliwie wzruszył ramionami. – Mam coś na oku, coś ekstra, więc naciesz się tą zakichaną sakiewką. Mamy puderniczkę, starczy.  

 Mieszek wylądował w kieszeni bluzy Lignera.

– Wszyscy jesteśmy pariasami, baranie. – Dawny sąsiad Larsa znowu splunął. – Dobrze się skończyło: nie musiałem ci rozpruć bebechów.

Przez chwilę obaj patrzyli na siebie w milczeniu.

– Pamiętacie Dziadka? – niespodziewanie rzucił Harry. – Coś po nim zostało?

Lars nie zdążył odpowiedzieć: prawie oślepiły go błyski licznych fleszy.  Fotografowano Lignera. Najwidoczniej zmierzwiona czupryna, wymiętoszone spodnie i krostowate policzki przyciągnęły uwagę.  

– Klasyczny plebejusz! – głos jednego z patrycjuszy przebił wrzawę. – Fenomenalnie prostacko wygląda!

Sporo puderniczek, papierośnic i zapalniczek przefrunęła nad parkanem. Lucy uchwyciła sakiewkę jeszcze w powietrzu. Nie przyglądała się zdobyczy: podobnie jak Lars, wpatrywała się w wolniutko przemieszczający się samochód z kolejnym kotem, beztrosko spacerującym po rancie drzwiczek. Zwierzak otarł się o nogawkę spodni młodego patrycjusza, filmującego nowego mieszkańca wysypisk, i miauknął ze słyszalnym zadowoleniem.

– Macie w domu zapiski Dziadka? – Harry z uwagą oglądał papierośnicę. Podniósł wieczko. Zdążył ją schwycić, zanim grupka widzów nie zabrała reszty prezentów. – Chciałem je przeczytać. Bardzo się przydadzą… 

Papierośnice patrycjuszy wzbudzały podziw pięknem wykonania i zawartością. Stanowiły rarytas. Mieszkańcy Strefy rzadko używali tytoniu, bardzo drogiego, a metalowe pudełeczka zawierały specyfiki, dla prawie wszystkich będące marzeniem.

Lars zaklął. Wiedział, że Harry, chwytając cenny dar, niespodziewanie się wzbogacił.

– Pewnie Ojciec z Matką je wyrzucili, bo tak nakazują zasady Prawa i Posłuszeństwa. – Z zazdrością zerkał na ostatnią zdobycz dawnego znajomego,  jednak właśnie Lignera filmowano i wskazywano palcami, więc nie kwestionował własności łupu. – Śmiecie się wyrzuca, gdy staruchy trafiają do przytulisk. Czemu interesujesz się wypocinami Dziadka? Nadają się tylko do podtarcia dupy w sraczu.

Konwój patrycjuszy już przejechał, a ludzie powoli się rozchodzili.

– Wiem, ze po ucieczce długo mieszkał na wysypiskach. – Harry sapnął. – Ciągle go tam wspominają… On twierdził, iż zostaliśmy wrednie oszukani. Otumanieni na maksa. Powiadają, że wcześniej spisywał swoje przemyślenia, ale już nie mógł ich zabrać. Nadzorcy go tropili, niczym wściekłego psa.

Potrząsnął głową.

– Opowiadał, że Dzień Oczyszczenia miał nastąpić tylko raz – kontynuował z namysłem. – Teraz służy czemuś zupełnie innemu, tak jak pozostałe Święta. Wiem, ze walczył ze starymi władzami i nie godził się na nowe. Poszukajcie zapisków, dam za nie papierośnicę.  

Przekręcił srebrzysty przedmiot w palcach, może podkreślając wagę oferty.  

– Bredzisz! – Lars pogardliwie prychnął. – Ojciec mówił, ze Dziadkowi wszystko się popieprzyło. Na starość oszalał. Od samego początku istniały Święta, tylko pariasi ciągle coś wymyślają, żeby ukryć swoją nieporadność.  I tak zdechniecie z głodu… Czemu interesują cię jakieś stare szpargały? Lepiej już idź.

Harry milczał przez długą chwilę, grzebiąc sandałem w ziemi.

– Chcę poznać papiery twojego Dziadka i czegoś się dowiedzieć… – odpowiedział z namysłem. – Wydały mi się ważne.

 Palcami przeczesał zmierzwione włosy. W tonie głosu brzmiała dziwna, jak na niego, niepewność.

– Zyskasz papierośnicę – podjął po paru sekundach. – Jest pełna. Niebawem zajrzę do was.

Nie czekał na odpowiedź. Odszedł, machając rękoma. Lucy kiedyś powiedziała bratu, że Ligner młynkuje rękoma niczym wiatrak.  

Lars w skupieniu przyglądał się siostrze.  

– Jeżeli koty są domowymi zwierzętami patrycjuszów… – wrócił do dawnego wątku rozmowy, wolno formułując zdania – to ci ludzie nie znają smaku móżdżku z kota.  

Uważnie spojrzał na dziewczynkę.

– Potrafisz przyrządzić potrawkę tak, żeby nikt o tym nie wiedział? – Lars zawiesił głos. – Dostarczymy ją do Strefy.

– Jasne. – Lucy odęła wargi. Z uwagą oglądała puderniczkę. – Nauczyłam się już prawie wszystkiego. Pytam się Babci, co i jak, ale tak dla porządku. Móżdżek rozpłynie się patrycjuszom w ustach.

– Postanowione. – Usta Larsa rozszerzyły się w uśmiechu. – Cholera, spróbujemy… Jeżeli nie jedli potrawki, może naprawdę okazać się naszym tryumfem.

Poszli w stronę domu. Wszyscy wracający radośnie oglądali zdobycze. Rzadko plebejusze wracani niezadowoleni z niedzielnych przejażdżek mieszkańców Strefy.

– Babcia chyba nie jest nam już potrzebna. – Lars zatrzymał się nagle. – Właściwie, w nachodzący Dzień Oczyszczenia mogę zdzielić ją młotkiem w głowę.

– No, nie wiem… – Lucy z widocznym podziwem oglądała wnętrze puderniczki. . – Jest robotna, a je mało. Może poczekajmy jeszcze rok.

Znaki Prawa i Posłuszeństwa, tak jak zwykle, błyskały nad każdym domem. Większe i mniejsze hologramy, zmieniające barwę, rozszerzające się i kurczące, pulsujące feerią barw, niekiedy jak obłoki płynące nad uliczkami: widoki przestrzenne, przypominające, jak powiadał Ojciec, że w końcu każdy poznał miejsce w szyku, a czasy niepewności losu i głodu odeszły w zapomnienie.

Coraz częściej hologramy układały się w wielosegmentowy obraz. Ojciec z satysfakcją podkreślał, że mieszkańcy osiedla obserwują próby nowego wynalazku. Lars i Lucy początkowo nie wiedzieli, w co się wpatrują. Wyjaśniła im to Matka: oglądali wielki żaglowiec, pewnie zmierzający przed siebie.

– Płynie ku lepszej przyszłości – nadmieniła z uśmiechem, rozpakowując pakiet darmowej koniny. – Nowej, wspaniałej przyszłości. Co za szczęście, że zajęli się nami patrycjusze! Modlę się za nich każdego wieczora!

 

***

 

Zarżnięcie i oprawienie kolejnego kocura poszło wyjątkowo sprawnie. Lars, myjąc zakrwawione dłonie, zauważył z satysfakcją, że się wprawił.  

Lucy uśmiechnęła się potwierdzająco. Braciszek nie przesadzał. Rosłe kocisko nawet nie miauknęło, tak silnie Lars walnął młoteczkiem: teraz tak czule go określał. Do podcięcia gardła użył scyzoryczka, a kuchennego noża do rozerżnięcia brzucha.

Chłopak się ucieszył, bo wyrosły niczym psiak zwierzak miał sporo tłuszczu.

 – Doskonała omasta – zauważył z zadowoleniem, wycinając jelitka i wątrobę. – Nasza starucha powiada, że sadełko dodaje smaku, byleby tylko użyć właściwych przypraw.

Początkowo poważny kłopot sprawiało ukrycie wszystkiego przed Babcią. Lucy obawiała się, że leciwa kobiecinka zwróci uwagę na przygotowywanie jednej niedzielnej potrawy więcej. Dziewczynka pracowała jak szalona, wyręczając Babcię we wszystkim, a ta pogrążała się w lekturze starych gazet. Oglądała też dawne fotografie, nie zwracając na nic uwagi. Często ocierała powieki. Niekiedy wyciągała z dna szafy jakieś poskładane w kupki papierzyska. Z uwagą je wertowała, i wzdychając, odkładała z powrotem. 

– Pewnie studiuje pisaninę Dziadka, jakby ten szmelc posiadał znaczenie – stwierdził Lars, pomagając siostrze: szpikował łojem koci zewłok. – Możemy ją dać temu pariasowi, gdy wrócimy ze Strefy… Papierośnica za takie śmiecie!

Chłopak wybrał się na wysypisko w poszukiwaniu czegoś do przeniesienia potrawki i znalazł paterę, a także przykrywkę. Po oczyszczeniu pięknie błyszczały. Lucy wykradła trochę ingrediencji i doprawiła móżdżek. Użyła też foremek do pierniczków celem uzyskania parunastu kostek lodu.

Szarawa masa potrawki, uformowana w półkulę, spoczęła na paterze. Spróbowali po kęsku i ocenili, że smakuje wybornie.  

Lars nie mógł zasnąć, z utęsknieniem oczekując nadejścia dnia, który mógł zmienić ich życie.  

 

***

 

Wyruszyli wczesnym rankiem. Zwolnili się w szkółce parafialnej. Nauczyciel się zgodził: Lars skłamał, że mają dużo pracy przy sprzątaniu, bo Babcia znowu zaniemogła. Wychowawca doradził, aby przemyśleli oddanie kobiety do przytuliska w Dniu Oczyszczenia.  

Obok szlaku magnetycznego biegła ścieżka. Mieszkańcy Peryferii korzystało z niej, oszczędzając samochody i rowery. U wylotu drożyny, obok wjazdu do Strefy, usytuowano furtę dla plebejuszy. Rodzeństwo zamierzało z niej skorzystać, tłumacząc Nadzorcom, że idą do Matki po dodatkowy przydział koniny. Wcale nie musieli kłamać: dzielono pomiędzy pracowników stadniny tusze kilku padłych koni. Chłopak zaplanował, że obejdą wille patrycjuszy, proponując kupno specjalnego dania, a potem udadzą się do Matki.

Lignera spotkali w połowie drogi. Zmierzał w stronę osiedla.

Harry wyglądał całkiem porządnie. Krosty na czole prawie zniknęły, ładnie zaczesał czuprynę, a dziurę w spodniach ktoś starannie zaszył. Nie miał wykonanych naprędce sandałów, tylko przyzwoicie wyglądające buty – i dużą chusteczkę w dłoni. Ostrożnie przecierał nią skronie i policzki.  

– Przyjrzyj się jego twarzy… – Lars trącił siostrę łokciem.

Czoło Harry’ego znaczyła krwista pręga, jakby niedawno otrzymał cios elektronicznym harapem.

Każdy z Nadzorców posiadał bicz. Nie nosili pejczy na wierzchu, jednak  wszyscy wiedzieli, że je mają. Nauczyciele i spikerzy dzienników tłumaczyli, ze batogi są niezbędne, bo jeszcze nie wszyscy zrozumieli dobrodziejstwa czasów po nastaniu pamiętnego Dnia Oczyszczenia. Dodawali, ze Nadzorcy potrzebują bykowców do wymierzania kary chłosty głupcom, łamiącym zasady Prawa i Posłuszeństwa, złodziejom i wyrzutkom, nadal nie stosującym się do poleceń.

Nie spodziewali się zastać niedawnego mieszkańca osiedla w tym miejscu.  Ludzie żyjący na wysypiskach śmieci bardzo rzadko je opuszczali. 

– Co tutaj robisz? – ton głosu Larsa zabrzmiał niespodziewania opiekuńczo. Może ten dziwny akcent spowodowała nabiegnięta krwią szrama nad nosem Lignera. – Chłopie, wyglądasz niby nieźle, ale całkiem kiepsko.

Szlakiem przejechało kilka pojazdów ekspedycyjnych. Wszyscy troje odprowadzili je wzrokiem. Niespodziewane pojawienie się towarowych furgonów wróżyło miłą niespodziankę.

– Chciałem wejść do Strefy, dopytać się, czy zostanę pastuchem. – Harry splunął na ziemię. – Wróciłbym do plebejuszy… Nadzorcy mnie nie wpuścili. Jeden powiedział, że z bydłem nie rozmawiają. Zdzielił mnie batogiem.

Lucy wykorzystała przerwę w marszu na przejrzenie się w lusterku.

Ligner nie zwracał uwagi na dziewczynę, grzebiąc czubkiem buta w ziemi. Krew czerwonymi plamami brukała przyciśnięty do czoła biały spłacheć tkaniny.

Snuto opowieści, że z drugiej strony Strefy patrycjusze zazielenili spory szmat terenu. Plebejscy robotnicy nasadzili drzewa i krzewy, wysiali różne gatunki traw, zamieniając ziejące pustką nieużytki w piękne parki. Twierdzono, że służą też za pastwiska nieznanym zwierzętom, danielom, sarnom i jeleniom. Właśnie ich mięso jadali mieszkańcy Strefy. Niektórzy w ogóle nie cenili dziczyzny, a zabijanie zwierząt uznawali za ohydne barbarzyństwo. Często wspominała o tym Matka, podśmiewając się z dziwacznych upodobań niektórych mieszkańców Strefy.

Ojciec twierdził, ze pastuchy naprawdę istnieją, a dowiedział się o tym, sprawdzając na zlecenie Nadzorców rachunki jakiejś firmy.

Lars wcale się nie zdziwił, słysząc słowa Lignera.

– Chłopie, nie masz szans – rzucił, szyderczo się uśmiechając.

Prychnął pogardliwie.

– Jak wpadłeś na ten pomysł? – ciągnął. – Opłać najpierw podatki. Ja za jakiś czas zostanę Ojcem – w głosie chłopaka zabrzmiała duma – a Lucy Matką. A ty staniesz się nikim, Lignerem z małej litery, jak zwierzę hodowlane. Jeśli złamiesz rygory Prawa i Posłuszeństwa, w końcu Nadzorcy wykorzystają twoje śmierdzące brudem ciało do pobrania organów.

Harry zdawał się nie słuchać. Nagle znowu się odezwał: 

– Miałbym dużo miejsca. Wiele… przestrzeni… – z trudem wymówił ostatnie słowo. – To byłoby dobre – dodał z przekonaniem. – Wysypiska zajmują wielki obszar, poruszamy się, gdzie chcemy. Rosną tam nawet takie… gaje. Drzewa i krzewy. Zrobiłem wygodny szałas i mam sporo sąsiadów. Naprawdę jest dużo przestrzeni, a oni powiadają, ze są wolni.

Zamilkł na chwilę.

– Już się do tego przyzwyczaiłem… – powtórzył. – Myślałem, że może przyjmą mnie do pracy w Strefie, bo jako pastuch będę żył podobnie. Nadzorcy jednak orzekli, że jestem częścią stada bydła, wegetującego na wysypiskach. Kurwa, jestem nikim!

Z wściekłością cisnął chusteczkę na ziemię, a potem zdeptał.

Lucy pytająco spojrzała na brata. Zdawała się go milcząco ponaglać.

Harry wygodnie rozsiadł się na przydrożnym kamieniu. 

– Chcecie komuś wcisnąć to barachło? – Uważnie przyjrzał się paterze. – Ludzie ze Strefy wyrzucają stare graty, a my je gorliwie zbieramy.

Palce Lignera wyłuskały z kieszeni metalowe pudełeczko, a potem wyjęły z wnętrza czarnego papierosa.

Ojciec twierdził, że to, co patrycjusze nadal nazywali papierosami, wcale nie przypomina wyrobów tytoniowych. Wszyscy jednak wiedzieli, że czarne papierosy należą do najlepszych. Wprawiały w stan błogości trwający kilka dni, niekiedy tydzień, ale ich cena odstraszała. Przed Świętami plebejusze pilnie szacowali, ileż papierosów bezpłatnie otrzymają od Nadzorców.

– Liczy się zawartość – z wyższością stwierdził Lars, pożądliwie przyglądając się papierośnicy. – Mamy w środku specjał: potrawkę z kota na zimno. Możemy zostać dostawcami mieszkańców Strefy.  

W głosie chłopaka zabrzmiała duma.

– Poczekam na was… – Ligner delikatnie badał palcem puchnącą pręgę. Zaciągnął się głęboko dymem. – Poczekam, bo szybko wrócicie, jak zbite psy.

Może papierośnica coś mu przypomniała, bo nagle rzucił zdecydowanie:

– Potem pogadamy o zapiskach Dziadka. Na wysypiskach twierdzą, ze słusznie podjudzał ludzi do nowego buntu. Nikt go nie słuchał, a teraz tego żałują. Chcę coś o tym wiedzieć. Myślę, że taka wiedza więcej znaczy od tego przedmiotu.

Uniósł papierośnicę. Hologramy na wieczku: znaki Prawa i Posłuszeństwa błysnęły i zaczęły wirować, uaktywnione ruchem dłoni.

– Odszedł w Dzień Oczyszczenia. – Lucy odęła wargi. – Nie rozumiem, co znaczy wyraz bunt… Zobaczysz, jaką sakiewkę przyniesiemy! Może kilka nowych puderniczek albo takich papierośnic, jak twoja.

Ligner wygodnie wyciągnął nogi.

– Przyniesiecie ślady po bykowcu na tyłkach. – Znowu machnął ręką. – A potem sami zeżrecie potrawkę. Może kiedyś zrozumiecie, jacy wszyscy jesteśmy ciemni…

Lars wzruszył ramionami. Plebejusze wiedzieli, ze pariasi często opowiadają najrozmaitsze głupstwa. 

Nie czekając, co jeszcze powie Harry, rodzeństwo ruszyło w stronę majestatycznych znaków Prawa i Posłuszeństwa nad wrotami przepustu szlaku magnetycznego.

Lucy z uciechą klasnęła w dłonie: hologram nad furtą zmienił się. Pokazywał teraz ewaporowanie trzech przestępców, a ona zawsze czuła dreszcz podniecenia, oglądając widok stracenia.  

Kiedyś zwierzyła się Matce, ze najciekawsza jest chwila ułożenia przestępcy na krzyżu i rozpoczęcia wstrzykiwania różnych mikstur, gdy jeszcze nie widzi robotów za powoli uchylającą się czarną kotarą. Jeszcze nie dostrzega automatów, zmierzających ku skazańcowi, gotowych do pobrania organów, może nawet przed rozpoczęciem długich chwil konania.  

 

***

 

Trzech Nadzorców strzegło wejścia.

Nadzorcy bardzo podobali się dziewczynom. Nosili kaski z osłonami na twarz, więc koleżanki Lucy wielokrotnie zakładały się, czy Nadzorca jest przystojny: i rzadko doznawały zawodu. Twierdzono, ze są dawnymi plebejuszami, a niektórzy z nich kiedyś nawet mieszkali na wysypiskach i byli pariasami.

Lars i Lucy nie potrafili tego zrozumieć, a Ojciec wytłumaczyć. Nadmieniał tylko, że lepiej się tym nie zajmować, prędko zmieniając temat rozmowy.

– Czego chcecie? – Najwyższy z mężczyzn w czarnych uniformach uniósł wizjer hełmu. – Powinniście przebywać w szkole…

Znak Prawa i Posłuszeństwa migotał nową feerią obrazów. Teraz przedstawiał rytuał włożenia dłoni przez plebejusza w ręce patrycjusza, obraz oddania się i uzyskania opieki.

– Ojciec wysłał nas do stadniny po dodatkowe pakiety. – Lucy uśmiechnęła się promiennie. Za radą Matki ćwiczyła przed lustrem wygięcie warg, aby pokazywać ładne i równe zęby. – I niesiemy specjał, pyszny móżdżek z kota. Bardzo smaczny.

Elektroniczny harap świsnął. Odgłos niewidocznego batoga przypominał nasilający się gwizd, świdrujący uszy.

Na policzku Lucy wykwitła krwista pręga. Uderzenie rzuciło ją na ziemię.

Człowiek w ciemnym kasku zamierzył się jeszcze raz.

– Won, bydło! – wrzasnął. – Idźcie się taplać we własnym gnoju i żreć odpadki! Następne wywłoki, łamiące kanony Posłuszeństwa!

Patera wysunęła się z dłoni Larsa i upadła na ziemię.  

– Nie zajmujcie czasu prawdziwym ludziom – dodał drugi z Nadzorców. Też ważył bicz w dłoni. – Sami żryjcie koty, psy i szczury!

Po policzku Lucy zaczęła płynąć krew.

Ojciec mówił, że niekiedy Nadzorcy bywają impulsywni. Właśnie takiego określenia używał: impulsywni. Zawsze dodawał, że jeżeli stają się za bardzo nerwowi, zostają relegowani. Słowa Ojca potwierdzała Matka: opisała nawet kilka takich przypadków. Nieodmiennie na zakończenie Ojciec stwierdzał, że zasady Prawa i Posłuszeństwa działają w obie strony. Dodawał jednak, że należy podporządkowywać się poleceniom Nadzorców. 

Oszołomiona Lucy powoli wstała.

Lars podniósł paterę i oglądał ją uważnie.

– Nic się nie stało… – szepnął uspokajającym tonem. – Zaczepy nie puściły. Sami zjemy potrawkę i wrócimy za parę dni. Kotów wystarczy.

Podał siostrze chusteczkę.

Nauczyciele przywiązywali dużą wagę do posiadania chusteczek i chętnie wyjaśniali, dlaczego sprawdzają, czy każdy uczeń je nosi. Chodziło o przestrzeganie dyscypliny. Rodzice przed pójściem do pracy przeszukiwali kieszenie albo torebki, badając, czy kwadrat tkaniny gdzieś się nie zawieruszył.

Teraz biała szmatka przydała się do otarcia łez, zwilżenia twarzy wodą z manierki, podaną przez trzeciego Nadzorcę i uformowania kompresu.

– Weźcie swoje gówniane jadło i wracajcie na miejsce w szyku – przemówił z naciskiem człowiek, wcześniej podający pojemnik. Na rękawach miał naszywki, wskazujące na rangę oficera. – Nie próbujcie więcej – kontynuował twardym tonem. – Łamiecie zasady Prawa i Posłuszeństwa. Przebaczymy wam, bo jesteście niedorostkami, ale zapamiętajcie lekcję. Zapewniliśmy wszystkim jedzenie, spokój, a na starość miejsce w przytulisku. Nigdy więcej nie łamcie zasad Prawa i Posłuszeństwa: możecie wszystko stracić.

Nad szlakiem magnetycznym pojawił się boczny hologram. Przedstawiał to samo, co znak błyskający nad wejściem: rytuał zawierzenia, oddania i przyjęcia w opiekę, splatające się dłonie stojącego patrycjusza i klęczącego plebejusza.

 Lucy chlipnęła. Ona i Lars wiedzieli, że nie mają już nic do powiedzenia.

Odwrócili się i w milczeniu poszli z powrotem.  

 

***

 

Harry czekał na nich, rozkoszując się dymem czarnego papierosa.

– Jak jesteś głodny, zabierz zawartość, ale zostaw paterę – ospałym tonem stwierdził Lars. – Możesz wziąć i tacę, ale potem przynieś. Lodu wystarczy na długo… Potrawka jest naprawdę dobra.

Szrama na twarzy Lignera mocno już napuchła. On i Lucy wyglądali, jakby naznaczono ich dziwnym znamieniem. Stygmatem przynależności do określonej kasty ludzi.

Mieszkaniec wysypisk zaśmiał się.  

– Larsie, naprawdę uważałeś, że patrycjusze polubią potrawkę z kota?

W głosie Harry’ego wyraźnie zabrzmiało szyderstwo.

– Naprawdę sądzisz, że czymś się różnimy? – ciągnął z tym samym cieniem gorzkiego uśmiechu, błąkającym się w kąciku warg. – Patrząc na was pomyślałem, ze niczym: wszyscy staliśmy się pariasami, i tyle. Pamiętaj o zapiskach Dziadka! 

Odszedł w stronę hałdy ze śmieciami, górującej nad osiedlem plebejuszy.

Dołączyło do niego dwóch chłopaków w mocno złachmanionych ubraniach, Siedzieli na ławce przed ładnie odnowionym płotem jednego z plebejskich domków. Cała trojka o czymś rozmawiała, a Ligner ciągle wywijał rękoma.

Machał nimi do chwili, gdy podniósł kamień i rzucił w stary, ale pięknie odnowiony znak Prawa i Posłuszeństwa, zdobiący obejście. 

I wrzasnął całą mocą płuc:

– Śmierć patrycjuszom!

 

***

 

Ojciec po wysłuchaniu relacji rodzeństwa dokładnie przepatrzył najmniejszy nawet zakamarek domu, szukając zapisków, fotografii, starych gazet i karteluszków z notatkami, spuścizny po Dziadku. Na pytanie Matki odpowiedział ze złością, ze zgodnie z zasadami Prawa i Posłuszeństwa stanowią jego dziedzictwo. Nic nie znalazł, co przyprawiło go o napad wściekłości: dziwny, bo bardzo rzadko się denerwował. Od razu chciał rozpytać Babcię, ale nie mógł jej odszukać. Zniknęła.

Matka początkowo sądziła, ze starowinka jednak wybrała się na zwałowiska odpadów i nawet wysłała Larsa i Lucy na poszukiwania, ale jej nie odnaleźli. Wysypiska zajmowały wielki obszar, przypominając pasmo górskie z wieloma niedostępnymi zakątkami.  

Babcia już się nie pojawiła. Nikt nie wiedział, co się z nią stało, do czasu, gdy  sąsiad opowiedział dziwną historię. Widział Babcię zmierzającą ku hałdom śmieci. Szła w towarzystwie chłopaka, wymachującego ręką, na pewno Lignera. Harry trzymał kartkę i mimo tego, ze dość szybko kroczył, z uwagą ją czytał. Babcia też miała zajęte ręce: w jednej trzymała pełną papierzysk teczkę, w drugiej młynek.

Sprawiała wrażenie, jakby nagle odzyskała werwę i nabrała siły.

Sąsiad z nutą zazdrości w głosie stwierdził, ze oba przedmioty wyglądały bardzo porządnie. Matka zaraz sprawdziła kuchnię. Z radością krzyknęła, ze cenny przyrząd do mielenia stoi na swoim miejscu. Powiedziała, że pewnie Harry, ten buntownik, mąciciel i wywłoka, przyniósł Babci podobne znalezisko jako przeprosiny za swój wcześniejszy postępek. Z wyrazu twarzy Matki Lucy wywnioskowała, że rodzicielka nic nie rozumie.

Ojciec początkowo nie wierzył w relację sąsiada, a potem w milczeniu, długo, bo aż do wieczora, nad czymś rozmyślał, kręcąc ciemne włosy obficie kłębiące się w wcięciu podkoszulka.

Po raz pierwszy Lars i Lucy usłyszeli, jak Ojciec zmełł w ustach wulgarne przekleństwa. Zastanawiali się, czym się tak zdenerwował. Nie pojmowali też uwagi sąsiada, dodanej na zakończenie, że Babcia wyglądała na bardzo szczęśliwą.  

– Widziałem ich z bliska. Z jej twarzy emanowało szczęście – powtórzył sąsiad na zakończenie, wzruszając ramionami. – Niepojęte!

Lucy podsłuchała wieczorną rozmowę Ojca z Matką i powtórzyła bratu. Wiedzieli już, dlaczego kręcił miedzy palcami włosy na piersi, niektóre jednak już całkiem siwe.

Ojciec z wyraźnym niepokojem stwierdził szeptem, ze przecież teraz jest najstarszy w rodzinie – i zastanawia się, czy Lars zdzieli go młotkiem w głowę, gdy kiedyś nadejdzie kolejna rocznica chwalebnego Dnia Oczyszczenia

 

16 maja 2016 r. Roger Redeye

 

Ilustracja: obraz Salwatora Dali – „Landscape with Animals”.

Źródło ilustracji-> https://www.salvador-dali.org/en/artwork/catalogue-raisonne/1910-1929/

 

Koniec

Komentarze

Jeśli to ten tekst, który kiedyś czytałam, to nie przemówił do mnie. Brakuje mu tego, co ja bardzo cenię – interesującego pomysłu, jakiegoś nowego elementu.

Mnie nastroje i klimaty nie wzruszają, ale może inni dojdą do wniosku, że warto.

Irytowała mnie głupota bohaterów (dziewczyna niby dorasta, praktycznie już jest kobietą, ale zadaje pytania o pisownię i nie rozumie słowa, mimo że wielokrotnie oglądała relacje z procesu nim określanego). Niektóre dialogi mocno sztuczne – postacie rozmawiają o czymś, co już ewidentnie wiedzą. Sztywny styl nie pomagał.

Ale może skróty, o których wspominasz w przedmowie, mu pomogły.

Babska logika rządzi!

Oczywiście, że Lars i Lucy są dziećmi… W tekście nie ma słowa o tym, Ze Lucy zaczęła miesiączkować, a Lars rozgląda się za dziewczynami. No i uczęszczają jeszcze do szkółki parafialnej. Ligner to inny przypadek, bo jego życie nagle radykalnie się zmieniło.

Lars i Lucy mówią jak dzieci, pewnym siebie tonem, ale nadal Ojciec i Matka są dla nich autorytetami, jak to dla dzieci. Prawdą jest, że szybko dorośleją. Taki świat…

Cóż, dwóm redakcjom się nie podobało, dwóm, bardzo, a jednej najpierw się podobało, a potem już nie. Ważne, że tekst ukazał się drukiem. A tutaj drugi w kolejności tekst, drukowany w “Okolicy…” → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20953

Zapraszam.

Mam wrażenie, że gdyby opowiadanie pozbawić nazbyt drobiazgowych opisów rozbierania tuszki i pozyskiwania jej kolejnych elementów, a także zrezygnować z kilkakrotnego relacjonowania przejazdu patrycjuszy rzucających przez parkan mieszki i drobne przedmioty, może tekst nie wydałby mi się tak przegadany, rozwleczony, a miejscami wręcz nudny. Może wtedy łatwiej byłoby dostrzec zawartą w nim ideę, a nie tylko tytułową potrawkę.

 

łatwo szat­ko­wa­ła ocie­ka­ją­ce krwią ka­wał­ki mięsa. –> Szatkuje się warzywa. Mięso się miele (maszynką) lub sieka (nożem/ tasakiem). Nie wydaje mi się, aby o rozdrabnianiu mięsa można powiedzieć, że się je szatkuje.

 

Lars po­ki­wał głową w ge­ście apro­ba­ty. –> Lars po­ki­wał głową w wyrazie apro­ba­ty.

Gesty wykonuje się rękami, nie głową.

 

sil­niej­szym bla­skiem –re­ago­wa­ły na ruch. –> Brak spacji po półpauzie.

 

– Jeżeli koty są domowymi zwierzętami patrycjuszów… – wrócił do dawnego wątku rozmowy, wolno formułując zdania. – to ci ludzie nie znają smaku móżdżku z kota. – Zbędna kropka po didaskaliach.

 

Lucy z wi­docz­nym po­dzi­wem oglą­da­ła wnę­trze pu­der­nicz­ki. . –> Druga kropka zbędna.

 

Mieszkańcy Peryferii korzystało z niej, oszczędzając samochody i rowery. –> Mieszkańcy Peryferii korzystali z niej, oszczędzając samochody i rowery.

 

Może ten dziwny akcent spowodowała nabiegnięta krwią szrama nad nosem Lignera. –> Szrama to ślad po zagojonej ranie, a z dalszej treści wynika, że Ligner został uderzony przed chwilą: Krew czerwonymi plamami brukała przyciśnięty do czoła biały spłacheć tkaniny.

 

Szra­ma na twa­rzy Li­gne­ra mocno już na­pu­chła. –> Ligner nie miał na twarzy szramy.

 

Dołączyło do niego dwóch chłopaków w mocno złachmanionych ubraniach, Siedzieli na ławce… –> Zamiast przecinka powinna być kropka.

 

Literówki:

Lucy tez zmie­li­ła wszyst­ko.

Star­si tez ob­ser­wo­wa­li prze­jazd

Z wcię­cia pod­ko­szul­ka wy­ła­zi­ły czar­ne włosy ro­sną­ce na pier­siach

Lars po­wie­dział potem, ze Oj­ciec je far­bu­je

Dys­po­no­wa­ła świet­ną szmin­ką, tez jed­nym z darów pa­try­cju­szy.

fa­so­li i gro­chu tez bra­ko­wa­ło.

śmi­gnę­ły tuz przy wy­so­ko ster­czą­cym czę­sto­ko­le.

Przeż chwi­lę obaj pa­trzy­li na sie­bie w mil­cze­niu.

– Wiem, ze po uciecz­ce długo miesz­kał na wy­sy­pi­skach.

– Oj­ciec mówił, ze Dziad­ko­wi wszyst­ko się po­pie­przy­ło.

– Zy­skasz pa­pie­ro­śni­cę – pod­jął po paru se­kun­dah. –> Koszmarna literówka.

Mie cze­kał na od­po­wiedź

rzad­ko ple­be­ju­sze wra­ca­ni nie­za­do­wo­le­ni

Łu­dzie ży­ją­cy na wy­sy­pi­skach śmie­ci

ton głosu Larsa za­brzmiał nie­spo­dzie­wa­nia opie­kuń­czo.

Oj­ciec twier­dził, ze pa­stu­chy na­praw­dę ist­nie­ją

a oni po­wia­da­ją, ze są wolni.

Kie­dyś zwie­rzy­ła się Matce, ze naj­cie­kaw­sza

Twier­dzo­no, ze są daw­ny­mi ple­be­ju­sza­mi

Nad­mie­niał tylko, ze le­piej się tym nie zaj­mo­wać

– Pa­trząc na was po­my­śla­łem, ze ni­czym

mimo tego, ze dość szyb­ko kro­czył

stwier­dził szep­tem, ze prze­cież teraz

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zazwyczaj nie narzekam na długość i przegadanie tekstu. Szczególnie w przypadku tak doświadczonego i sprawnego autora jak Ty – taki powinien nawet móc sobie poględzić, bo najczęściej wynikają z tego ciekawe rzeczy.

Ale ten tekst mnie zmęczył. Większość to powolny opis Twojego świata, społeczeństwa, zasad i reguł nim rządzących i tak dalej. Gdy coś zaczyna się dziać, gdy ktoś podejmuje jakąś aktywność, gdy zostaje złamana statyczność sytuacji, następuje koniec. Do tego wszystko to podane jest spokojnym, stonowanym stylem, co w przypadku SF jest zaletą, bo nie popisy stylistyczne nie zasłaniają pomysłu, ale…

Ale tym razem mam jak Finkla. Brakuje mi właśnie tego pomysłu, świeżości, ciekawego, oryginalnego elementu. Co więcej, rzecz urywa się w najciekawszym momencie. Ale czy byłby to dobry pierwszy rozdział? Czterdzieści tysięcy znaków opisu rzeczywistości, i to niekoniecznie porywająco ciekawej czy oryginalnej, mogłoby wielu zniechęcić. 

Nie przemówiło.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Niezły upór, jak widać warto próbować. Z ciekawości – dużo czasu zajęło od pierwszej próby (Esensja) do ostatniej (Okolica)?

Zostawiam do czytania na weekend, choć widzę po komentarzu Thargone, ze może mi się zdarzyć marudzenie na opisowość.

Faktycznie, dość długo, ale bardzo późno zorientowałem się, że “Brama” dostała zadyszki. Chyba nadal się nie ukazuje, a szkoda.  W sumie wyszło nieźle, trzy teksty drukowane w jednym magazynie.

A tutaj link do pierwszego z nich → https://www.fantastyka.pl /opowiadania/pokaz/19460

Pozrdóweczka.

Roger, chodziło mi ile z grubsza walczyłeś od pierwszego tytułu do finalnego ;-) Rok? Mniej? Wiecej?

Co najmniej dwa, a blisko trzech. Tylko to jest tak – wysyłasz tekst, czekasz na odpowiedź, a czas sobie płynie… Parę miesięcy upłynęło, dostajesz maila, że redakcja bierze opowiadanie, też tak nie od razu, a tu z publikacji nici, bo zawiesili działalność. Znowu wysyłasz ten sam tekst, efekt pozytywny, ale magazyn ukazuje się w lutym br. Bardzo dobrze, że się ukazał.

Tak to bywa. Podobnie miałem z innym tekstem, ale już nie pamiętam, z którym.

Rozumiem redakcję “Esensji”, bo chyba ten tekst musiał znaleźć swój czas i inną rzeczywistość, w której dość nachalnie kształtuje się historię, wcale nie odległą. 

Pozdrawiam.

chyba ten tekst musiał znaleźć swój czas

Heh, w “Okolicy” leży moje opowiadanie, którego nie zgłosiłem do Geo, bo limit. Nie zdążyli przejrzeć przed zamknięciem letniego numeru, więc czeka na później. No i mam stresa, bo wydaje się bardzo “w obecnie”.

No to chyba poczekasz trochę, a nawet dość długo, tak jak ja… Ale spoko, ta redakcja zapowiadała, że mają jakiś bardzo długi i rewelacyjny tekst obcojęzyczny, więc sporo tekstów pewnie wyleciało. Ale dopytuj się o wydanie jesienne, bo może być kiszka.

Nota bene, zawsze w rezerwie pozostaje “Histeria”, bardzo mocna czytana.

Pozdrawiam.

Nie będzie jesiennego, dopiero okolice grudnia. Początkowo zapowiadali ocenę w 2 miesiące, potem wydłużyli czas do momentu, gdy będą selekcjonowali pod ten numer.

 I tak dobrze, że nadal istnieją i działają…

Jeżeli wydają książki, to Okolica wydaje się dobrym sposobem trzymania społeczności wokół siebie.

Okazuje się, co nie jest żadną nowością, że samodzielne wydawanie czegoś drukiem to poważna sprawa, bo to jest jednak biznes. “Okolica…” zrobiła mądrze, podłączając się do dość sporego wydawnictwa. A już, już mieli zaprzestać działalności…

Trudno powiedzieć, co będzie dalej. Zobaczymy,

Pozrówka.

Dziewczynka sądziła, ze ma rację – zbliżała się równonoc zimowo-wiosenna, a tym samym Dzień Oczyszczenia.

Ojciec twierdził, że stanowią reminiscencję zamierzchłych dni, tych przed Wielkim Głodem, a patrycjusze traktują je jako  pamiątki dawnych czasów.

Dwie spacje.

 Dziewczynka miała na końcu języka uwagę, ze szkoda szczurów na pokarm dla kotów, ale się rozmyśliła.

Hologramy nad ogrodzeniem poczęły żarzyć się silniejszym blaskiem –reagowały na ruch.

A tu brak spacji.

Mie czekał na odpowiedź – odszedł, machając rękoma.

Literówka.

– Jeżeli koty są domowymi zwierzętami patrycjuszów… – wrócił do dawnego wątku rozmowy, wolno formułując zdania. – to ci ludzie nie znają smaku móżdżku z kota.

Niepotrzebna kropka.

Mieszkańcy Peryferii korzystało z niej, oszczędzając samochody i rowery.

Zwróć uwagę na niedociśnięte alty, zwłaszcza przy “że”, bo to się powtarza, ale już nie zaznaczałam, bo nie chciałam się odrywać. Wciągnęło mnie Twoje opowiadanie, podoba mi się sposób, w jaki kreujesz świat, naiwność dzieci, no i piękne zakończenie (obawy Ojca).

Czytało mi się bardzo dobrze.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za komentarz. Coś chyba jest nie tak z klawiaiturą, bo stara już jest, muszę zmienić. Ale w egzemplarzu magazynu wsio w poriadkie.

Z tym opowiadaniem jest tak, że jednym się podoba, innym nie, ale to normalne.

Ciekawe dla mnie, że w komentarzu na innym portalu przywołano “Czarną wódkę”. Oto on “Przez sporą część opowiadania było mi bardzo niedobrze, ale po tytule się tego spodziewałam, więc to nie była jakaś wielka niespodzianka.

Przeczytałam na raz, to już o czymś świadczy. Opowiadanie statyczne, tradycyjnie skupione bardziej na opisaniu świata niż historii czy postaci, ale czytało mi się naprawde fajnie (pomijając mdłości…). W sumie nic mnie nie zaskoczyło, co właściwie zaskoczeniem było, bo spodziewałam się jakichś kosmitów, ale to też plus. Klimat dobrze zgrywa się ze światem, nawet postaci są dosyć wiarygodne. Trochę skojarzyło mi się z Twoją "Czarną wódką", która tez bardzo mi się podobała.”

Ale oczywiście były i krytyczne.

“Czarna wódka” tutaj → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/12274

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka