- Opowiadanie: RogerRedeye - Anioł śmierci

Anioł śmierci

Tekst wydrukowała “Okolica Strachu”. Dziękuję Anet za ustalenie poprawnej pisowni wyrazu “ferrari”,   a NoWhereManowi za wskazanie źródła ciekawych imion i nazwisk bośniackich.

Spokojnej lektury o świecie baletu, i nie tylko baletu...  

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Anioł śmierci

Zamknęła oczy. Widziała. I czuła to samo, co wtedy.

Widownia przypominała wieloczłonowy organizm, zespolony w jednym – przeżywaniu występu. Ostatniego  spektaklu, bo po kilku latach w końcu schodził z afisza. Zdawało się, że sala oddycha przepełniającym widzów zachwytem, spręża, żeby uczcić wielki sukces. W powietrzu wibrował prawie namacalny posmak tryumfu, jakby to uczucie, pomieszane z pokorną adoracją, żyło już własnym istnieniem. Stawało się bezcielesnym bytem, nabierającym mocy i zawłaszczającym umysły.  

A ona, z niewyobrażalną finezją, tańczyła finałową partię w „Jeziorze łabędzim” Czajkowskiego. Patrząc na fenomenalnie wykonywane piruety, miało się wrażenie, że przeczą one grawitacji. Scena jawiła się jako wyspa, na której obowiązują odmienne prawa fizyki.

Frenetyczne brawa kwitowały kolejne obroty jej gibkiego ciała w ostatnich minutach spektaklu. Narastały, zagłuszając orkiestrę.

Tak było podczas każdego przedstawienia. Gdy tancerka przez długą chwilę unosiła się z niepowtarzalnym wdziękiem nad sceną, przypominała ptaka, wznoszącego się ku niebu bez nawet jednego drgnięcia skrzydeł.  

Smukła kobieta westchnęła ciężko. Dłonie obciążone hantlami  wykonywały kolejne uniesienia ciężarków. Raz, pięć, szesnaście, trzydzieści… Chwila przerwy, wciągnięcie kilku głębokich oddechów, intensywne masowanie rąk, powtórzenie ćwiczeń. Potem czekało ją wyczerpujące rozciąganie ekspandera.

Musiała mieć silne i niebywale sprawne ramiona, zdolne wykonać to, co planowała. Czego pragnęła całą duszą. Mocne niczym konary dębu, ale nadal smukłe, bez wydatnych mięśni. Ciągle olśniewająco piękne.

Jej gesty posiadały istotne znaczenie. Rozrośnięte bicepsy mogłyby zniweczyć jego wdzięk.

Zatrudniła kilku znanych trenerów, żeby osiągnąć taki efekt. Nadal do talii wyglądała jak eteryczna zjawa z baśniowego świata, mimo, że z każdym tygodniem mięśnie znosiły coraz większe obciążenia. W tych staraniach pomagał jej pielęgniarz o dziwnym imieniu Tarik, który miał  dłonie wielkie jak łopaty. Jego rady okazały się niezwykle cenne.

Pamięć ponownie przywiodła wspomnienie ostatniej inscenizacji i fantastycznego tryumfu. Ten dzień niespodziewanie zakończył wielką karierę.

Najpiękniejsze chwile mojego życia – pomyślała z goryczą. – A potem upadek w otchłań zapomnienia…

W tablecie przechowywała długie ujęcia swoich licznych występów. Miała też zdjęcia osób, zasiadających na reprezentacyjnych balkonach.

Wśród nich był on.

Codziennie wpatrywała się w te kadry, śledziła kolejne partie „Jeziora łabędziego”. Szukała błędu, potknięcia, chwili zawahania, przejawu sztampowej rutyny – i nie znajdywała. Na scenie żyła tańcem, oddawała duszę tej sztuce, a baletowy pląs, niczym przywołany do życia astralny stwór, sycił się jej wspaniałymi umiejętnościami i pomagał oczarować widzów.

Dłonie wykonały kolejne ćwiczenia. Jęknęła z wysiłku.

Od kilku miesięcy wolała jednak przeglądać ujęcia, pokazujące loże. Pękały w szwach. Uważnie taksowała czerń smokingów, nieskazitelną biel koszul, wysmakowane piękno krawatów i muszek, oszałamiające suknie kobiet. Studiowała misterne fryzury członkiń śmietanki towarzyskiej, legitymujących się arystokratycznymi tytułami, wspaniałe kreacje, drogie diamentowe kolie. W ten sposób oddawały hołd jej sztuce, doskonałości ruchów, i pewnie pragnęły dorównać jej talentowi bogactwem strojów.

Ciężko westchnęła.

Wieczór największego sukcesu życia. I zarazem niespodziewanego nieszczęścia, po którym wszystko obróciło się w proch.

 

***

 

Tarik Begović powoli złożył sobotnie wydanie „Timesa”. Artykuł wspominający Dianę Foster po jej niespodziewanej śmierci zajmował pół szpalty na trzeciej stronie.

Dziennikarz naprawdę się postarał. Pewnie należał do wielbicieli wielkiej mistrzyni baletu, bo włożył w tekst całe serce. Redakcyjny grafik wyszukał dwa świetne zdjęcia primabaleriny Royal Opera House z okresu, gdy była u szczytu sławy. Zdawała się na nich płynąć w powietrzu, niesiona oddechami widzów.

Tarik dopił ostatni łyk kawy.

Czekał go nocny dyżur w hospicjum dla dzieci. Jeżeli nie będzie miał zbyt wiele pracy, jeżeli po nikogo nie przybędzie anioł śmierci, jeszcze raz przejrzy gruby plik zdjęć, kiedyś ofiarowanych przez niedawną podopieczną. Po raz kolejny może porozmawia z małymi pacjentami o tym dobrym duchu przeistoczenia, kątem oka obserwując aparaturę medyczną.

Miał tam stałą, nieźle płatną posadę. Nigdy nie wspominał o zgonach. Jeżeli maluszek, w cierpieniu dożywający swoich dni, pytał, co się z nim stanie, Tarik nadmieniał, że zabierze go skrzydlaty cherub. Poprowadzi tam, gdzie nie istnieją już cierpienie ani męka konania, do niebiańskiej krainy, wielkiej oazy spokoju i szczęścia. Dzieciaki wierzyły w te opowieści. Uśmiechały się z ulgą, z utęsknieniem wyczekując nadejścia zwiastuna ukojenia. Dopytywały się, jak będzie wyglądać droga, a Tarik cierpliwie wyjaśniał.

Niczego nie wymyślał na poczekaniu, tylko wspominał dawne czasy. Przywoływał nadal żywe wspomnienia, niekiedy wzbogacając je nowymi szczegółami. Też się uśmiechał, chociaż serce przeszywał ból.

Jego kilkuletnia córeczka, Jovanka, podczas ostrzału artyleryjskiego Srebrenicy dowiedziała się, że każdy wcześniej czy później umrze. Ona też. Wyjaśnił jej wtedy, że teraz do wielu ludzi przybędzie anioł śmierci.

Wcale się tym nie przejęła, tylko bardzo zaniepokoiła, czy znowu się spotkają i będą razem.

Wtedy stwierdził, że nikt ich nie rozdzieli. Może nawet kiedyś wrócą w dawne pielesze, gdy wszystko się uspokoi. Świadomie nie wspominał o Allachu. Był, jak wszyscy sąsiedzi, muzułmaninem, ale, w przeciwieństwie od innych, niezbyt religijnym. Wiarę, podobnie jak żona, Džemila, traktował jak tradycję, spadek po rodzicach.

Jovanka klasnęła z zadowoleniem w dłonie. Stwierdziła z powagą, że anioł śmierci jest bardzo dobrą istotą. Wykona jego podobizny dla każdego członka rodziny, dzięki temu ten otoczy ich opieką.

Z zapałem zabrała się do pracy. Ze szmatek i kijków stworzyła trzy figurki. Wycięcie, umocowanie i pomalowanie złotą farbą kartonowych skrzydeł zajęło sporo czasu. 

– Żeby wiedzieli, gdzie trafić i się nie błąkali – zaznaczyła z powagą. – Ha! Dobrze to wymyśliłam!

Jovanka już nie zwracała uwagi na świdrujący uszy huk armatnich pocisków i jazgotliwy świst odłamków. Wraz z innymi równolatkami, ufnie się uśmiechając, bawiła się w przybycie aniołów śmierci, podroż do krainy szczęścia i jej urządzanie.

Gdy serbscy nacjonaliści wtargnęli do miasta, jeden z nich kilkoma ciosami kolby karabinu roztrzaskał główkę dziewczynki. Skonała w potoku krwi, ściskając w rączce figurkę aniołka.

Tak silnie, że drobną piąstką zmiażdżyła złociste skrzydełka z grubej tektury.

 

***

 

 Diana tak mocno rozciągnęła gimnastyczne sprężyny, że stęknęła z bólu. Siedzący w kącie Tarik chrząknął zaniepokojony.

Nie zwróciła uwagi na nieartykułowany dźwięk. Teraz przypomniała sobie widok jednej z najlepszych lóż w Royal Opera House, jedynej nie do końca zapełnionej. Zasiadało w niej kilku mężczyzn.

Wśród nich on, jak zwykle z przodu.

Oczyma wyobraźni znowu oglądała burnusy i zawoje na głowach tych arabskich szejków, naftowych nababów. Śledziła z uwagą, jak wznoszą ramiona w geście dziękczynienia za fenomenalny taniec. Widziała składanie dłoni, jak do modlitwy, ruchy warg, może szepczących do Allacha wyrazy wdzięczności za możliwość uczestniczenia w baletowym misterium. Wiedziała, że ją uwielbiali, a ten młody książę ubóstwiał.

Nie dziwiła się jego zauroczeniu. Czcił, a jednocześnie kochał. Z żarem powtarzał te słowa. 

A ona mu wierzyła. Była przecież gwiazdą światowego tańca, jedyną w swoim rodzaju primadonną baletu, wielką artystką o wspaniałej urodzie.

 

***

 

 Z wściekłością ponowiła ćwiczenia. Pół roku temu przeczytała informację, że ten pustynny władca, absolwent Harvardu, zręczny polityk, pojął za żonę gwiazdę filmową. Zainwestował potężne fundusze na realizację kinowego obrazu, w którym oblubienica grała główną rolę. Media zachłystywały się opisami wielkiej miłości arabskiego krezusa i pięknej kobiety, wspaniałej odtwórczyni ról dramatycznych.

Diana nie mogła tego znieść. W głębi duszy niczemu się już jednak nie dziwiła – ukochany mężczyzna, z którym wiązała wielkie plany, nawet nie odwiedził ją w szpitalu, gdy z trudem wracała do życia. Bezceremonialnie się pozbył, tak, jak wyrzuca się znoszone, nieprzydatne trzewiki

Tak, jak usuwa się zwykły śmieć.

 

***

 

Tarik potrząsnął głową. Wspomnienia napływały, chociaż wcale tego nie chciał. Okłamał Dianę, mówiąc, że w końcu się zacierają. W jego umyśle nadal były żywe, jakby krwawa masakra miała miejsce wczoraj.

Džemilę wielokrotnie zgwałcono i pochlastano ciało bagnetami, wyzywając od bośniackiej suki, ale przeżyła. Odtąd nigdy się z nim nie kochała. Nie mogła pozbyć się wspomnień rechoczących z uciechy żołdaków.

On sam miał szczęście. Dostał dwie kule w lewy bark, stracił świadomość i padł na ziemię. Pewnie oceniono, że nie żyje. Gdy odzyskał przytomność, było już po wszystkim. Natarcie poszło dalej. Kilka miesięcy kurował się, ale w końcu wydobrzał.

 Begović pociągnął ostatni łyk kawy. Wrócił do  lektury „Timesa”. Szukał informacji o miejscu i dacie pogrzebu Diany. Pragnął ją pożegnać i położyć na grobie figurkę anioła śmierci, którą wyjął z rączki córeczki, najbardziej cenną rzecz, którą posiadał. Żywił  nadzieję, że poprowadzi wielką primabalerinę do miejsca, w którym wreszcie znajdzie ukojenie.

Bardzo lubił Dianę. Traktował ją prawie jak córkę. Czuł żal, że tak głupio i niepotrzebnie zginęła. Była egzaltowana i w głębi duszy nadal pozostała żądną sukcesu dorastającą dziewczyną, zapatrzoną w siebie egocentryczką. Ale posiadała olbrzymi talent i rozwijała go  morderczą pracą dniami i nocami. Szybko zachwyciła wszystkich tanecznym kunsztem.

Z całego serca życzył jej tryumfu w tych dziwacznych mistrzostwach w tańcu na wózku inwalidzkim. Podpowiadał, jak wzmocnić dłonie i ręce, żeby sprostały wyzwaniu. Przypomniał teraz sobie, jak ze śmiechem nadmieniał, że on, opiekun ludzi niepełnosprawnych, musi dysponować mocarnymi ramionami, bo często bardzo się przydają.

Nie wspomniał tylko nigdy, bo nie mógł, do czego tak naprawdę są mu potrzebne twarde jak stal, wyrobione godzinami ćwiczeń muskuły.

 

***

 

Budzik zaterkotał, sygnalizując koniec żmudnego  wysiłku. Trenerzy dopieścili najdrobniejsze szczegóły ćwiczeń, niczego nie pozostawiając przypadkowi. Nad choreografią pracowała samodzielnie – i stale ją udoskonalała. Późnym wieczorem musiała jeszcze wykonać ważne ćwiczenie – uelastycznianie palców dłoni, żeby błyskawicznie przesuwały się po przyciskach paneli sterowania wózkiem. Powinien wirować po parkiecie, może nawet unosić się jak ptak.

 Teraz jednak czekał ją prysznic. Tarik delikatnie usadził ją na krzesełku w łazience. W milczeniu pomógł rozebrać się.

Nie wstydziła się nagości, bo wiedziała, że jest cudowna, ale tylko do talii. Nogi przypominały uschnięte gałęzie. Nie cierpiała ich widoku.

Potem przybysz z dalekiego kraju ustali temperaturę i siłę strumienia wody, usiądzie w kącie, wygodnie wyciągnie stopy i rozpocznie swoje opowieści o oblężeniu Srebrenicy, późniejszych masakrach, stosach trupów i masowych grobach. Właściwie jednak opowiadał o czymś zupełnie innym. Wspominał dawnych znajomych, którym wydawało się, że czeka ich tylko śmierć. A jednak ocaleli, odrodzili się duchowo, rozpoczęli nowe życie. Z nikłym uśmiechem wspominał, że nabyli wiele nowych umiejętności. Przeszłość w końcu odeszła w zapomnienie.  

Tarik trafił do jej willi, gdy przechodziła intensywną rehabilitację. Polecił go jeden z lekarzy. Miał się nią zajmować tylko do chwili otrząśnięcia się z traumy i nauczenia się sposobu nowego życia, a pozostał na stałe.

Lubiła prowadzone łamaną angielszczyzną opowieści, chociaż brzmiały okropnie. Rozumiała, że ją pociesza. Pokazuje, że w końcu wymaże z pamięci przeszłość. Czekała na te nieśpiesznie snute historie, bo dawały nadzieję na to, co chciała osiągnąć. Odsłaniały nieznane perspektywy.

Niekiedy myślała, że właśnie wspomnienia dobrodusznego  Bośniaka zrodziły w jej umyśle marzenie o wygraniu mistrzostw świata w tańcu na wózku inwalidzkim. Niedawno zorganizowała je znana fundacja charytatywna. Natychmiast nabrały rozgłosu. Stałaby się znowu znana, może na krótko, ale ponownie byłaby na ustach wielu ludzi. Rozpaczliwie tęskniła do chwili, gdy znów będzie podziwiana, kochana, a może nawet, tak jak kiedyś, ubóstwiana.

Dziękowała w myślach człowiekowi, który potrafił posklejać swoje zniszczone życie, że ukazał nieodkrytą do tej pory drogę.

Nareszcie posiadała cel. Ona, kaleka z bezwładnymi nogami, po raz kolejny zadziwi wszystkich niepowtarzalną sztuką.

 

***

 

Po kąpieli czekał ją wyjazd. Cieszyła się, bo uwielbiała prowadzenie samochodu. Trzy godziny zajmą ćwiczenia poszczególnych obrotów wózka, a potem mimiki i gestów. Wszystko miało układać się w fascynujący widok kogoś, kto porusza się z niepowtarzalnym wdziękiem. Tańczy lekko niczym piórko, wirujące w podmuchu porywistego wietrzyku.

Według jej wskazówek przygotowano specjalny wózek, wykonany z wzmocnionego duraluminium.

Tak skonstruowany inwalidzki pojazd umożliwiał, chociaż wydawało się to nieprawdopodobne, oderwanie się na parę sekund od podłogi. Jak sądziła, należało tylko skorelować gwałtowne zwiększenie mocy silniczków z szarpnięciem poręczy w górę. Pragnęła, żeby przez kilka sekund wózek płynął w powietrzu. Głęboko wierzyła, chociaż zakrawało to na bajkowy miraż, że niebawem oderwie się od podłogi. Marzyła o tej chwili.  

Sala, w której miały odbyć się mistrzostwa, znajdowała się dobrych paręnaście mil od jej domu. Czekała ją długa droga.

Prawie przed północą, przed zapadnięciem w sen, jak co wieczór, napłyną wspomnienia ostatniego przedstawienia i tego, co wydarzyło się potem.

Zdarzenia, które pogruchotało jej nie tylko tak sprężyste i pięknie wyglądające nogi, lecz także całe cudowne życie.

 

***

 

Dobrze wiedziała, że sama ściągnęła na siebie zły los.

Jechała za szybko. Śpieszyła się na briefing, potem czekała ją sesja zdjęciowa, a na koniec raut ludzi kultury i biznesu. Spektakl zakończył się niebywałym tryumfem. Scenę zastawiono dziesiątkami koszy z kwiatami, a ona kłaniała się w nieskończoność i przesyłała setki całusów. 

Długotrwała owacja zajęła jednak mnóstwo czasu, a pragnęła przed wielką galą porozmawiać z tym młodym arabskim szejkiem,  czułym kochankiem. Zamierzał w swojej stolicy wznieść wspaniały budynek, zatrudnić doskonałych muzyków, choreografów i scenografów. Chciał – tylko dla niej – stworzyć nowe centrum artystycznego tańca.

Wcześniej wielokrotnie gorąco prosił o zgodę na małżeństwo. Sądziła wtedy, że ją kocha i, tak naprawdę, żąda, żeby tańczyła tylko dla niego – dla męża. Stałaby się księżną, a kiedy zakończyłaby karierę, mogłaby urodzić upragnione dziecko.

Teraz znała gorzką prawdę. Była zdobyczą, którą pragnął się pysznić. Wielka miłość w okamgnieniu wyparowała, gdy otrzymał wiadomość o wypadku.

Nawet nie przyszedł do szpitala.

„Pierdolony arabski gnój” – tak teraz określała w rozmowach z nielicznymi znajomymi dawnego miłośnika. – „Fałszywiec i mydłek” – dodawała niekiedy w rzadkich przypadkach przypływu lepszego nastroju.

Zapadł już zmrok, siąpiła mżawka. Tuż nad jezdnią gęstniały mlecznobiałe strzępy zasnuwającej okolicę mgły. 

Zbyt późno dostrzegła, że poprzedzający jej auto wielki bus zaczyna gwałtownie hamować. Ukochane ferrari wbiło się w potężną ciężarówkę, taranując tylny most. Zadziałały poduszki powietrze, a strefy zgniotu zamortyzowały niszczycielską siłę uderzenia. To wystarczyło, żeby ocalała, ale to było za mało, żeby uratować nogi.  

Żałowała, że dolnych kończyn nie amputowano. Z protezami wyglądałaby prawie tak samo jak niegdyś.

Czuła potem, że w jednej chwili przemieniła się w ludzki wrak, bezwolny kadłubek, budzący litość i śmiech. Półczłowieka, zdanego na łaskę innych ludzi.

Najgorsze okazało się to, że ona, największa diwa baletu stoczyła się w otchłań zapomnienia i powszedniej, nikogo nie interesującej, wegetacji.  

 

***

 

Całym swoim obolałym sercem kochała nowe ferrari. W samochodzie czuła się jak dawniej, niezależna od nikogo, bez wysiłku realizująca swoje pragnienia.

Auto przeszło gruntowną modernizację. Renomowany warsztat dokonał istotnych zmian, a po tej przeróbce niewielka limuzyna nadal  spisywała się wyśmienicie.

Gdy pierwszy raz wypróbowała samochód, była zachwycona.  Nareszcie decydowała o wszystkim.

Radio mruczało cicho. Zwykle  słuchała muzyki operowej, ale dzisiaj zrezygnowała. Pragnęła zrelaksować się przed tym wyczerpującym treningiem.

Powróciła do marzeń.

Zajęta myślami o zbliżającym się tryumfie, o tym, co uczyni później, nie zwróciła uwagi, że jezdnia staje się coraz bardziej mokra. Upajała się projektami nowego życia. Przyszłość przedstawiała się naprawdę kusząco.  

Silnik mruczał jednostajnie, przy każdym drgnięciu manetki gazu wzmacniając basowy dźwięk, jakby przyczajony drapieżnik, który  dawał znać, że rozpiera go nadmiar mocy. Jest gotów do nagłego zrywu.

Panował niewielki ruch, więc sądziła, że, jeżeli okaże się to konieczne, zdąży ograniczyć prędkość.

Znowu zbyt późno spostrzegła, że wielka ciężarówka przed jej wspaniałym autem zaczyna gwałtownie hamować. Zrozumiała swoje przeoczenie, gdy ferrari uderzyło w tył masywnego pojazdu.  

Nie wiedziała, że umiera. Uderzenie było dla niej wstrząsem, jednak w ostatnich przebłyskach świadomości sądziła, że tylko traci przytomność – i niebawem obudzi się na szpitalnym posłaniu.

Oczyma gasnącej duszy widziała jeden obraz – swój wielki sukces w mistrzostwach i powrót na tron primadonny.

Jej siedzisko płynęło w powietrzu… Szybowało niczym ptak, w idealnie kolistym piruecie. Wirowało w grzmocie braw.

Coraz wolniej bijące, ustające w swojej pracy serce przepełniła olbrzymia radość.

Radio nadal cicho grało, tak, jak lubiła. Z głośników dobiegała jedna z jej ukochanych piosenek, wykonywana przez Davida Bowiego. Niedawno nagrana.

Nie potrafiła tylko przypomnieć sobie tytułu.

 

***

 

Tarik lekko się uśmiechnął. Tylko Džemila wiedziała, kim naprawdę jest. Pomagała w przygotowywaniu zabójstw.

Używał kordelasa albo brzytwy, spadku po dziadku, też ofierze masakry w Srebrenicy. Ten sposób mordowania miał bardzo wiele zalet. Przede wszystkim był cichy i tani. Na miejscu pozostawało niewiele śladów. Nie było łusek i pocisków w ciele ofiary, pozwalających zidentyfikować broń. Trzeba byłoby kupić nową, a kosztowała drogo.

Zarzynał Serbów i dawnych oficerów holenderskiego kontyngentu ONZ, którzy nic nie zrobili, żeby zapobiec masakrze. Uważał, że gdyby wykazali się chociaż krztyną odwagi, nie dopuściliby do etnicznej czystki, a on nie straciłby córki.

Z Serbami szło łatwo. Przez kilka lat chwalili się swoimi wyczynami. Wyśledzenie ich miejsc zamieszkania i aktualnego zajęcia nie sprawiało trudności. Džemila miała analityczny umysł, w Srebrenicy pracowała jako księgowa w banku. Poruszanie się w sieci internetowej, łamanie zabezpieczeń, docieranie do spisów ewidencyjnych było dla niej fraszką.

 Potem należało tylko cierpliwie poczekać na sprzyjającą okazję, gdy ofiara była samotna, podejść z tyłu, wielką dłonią zatulić usta, wbić kolano w plecy i szepnąć do ucha:

– Pamiętasz, gadzie, co wyprawiłeś w Srebrenicy? Nadeszła chwila zapłaty.

I przeciągnąć ostrzem po gardle, głęboko rozcinając grdykę.

Często Tarik czuł na skórze palców łaskoczący je język ofiary, kiedy próbowała coś powiedzieć, z czegoś się wytłumaczyć. Nie zwracał uwagi na ich żałosny lament.

Zabijany dobrze wiedział, że kona. Przez kilka sekund bezskutecznie próbował nabrać powietrza do płuc, często też przebierał  nogami, jakby jeszcze rozpaczliwie usiłował uciec albo w ostatnich chwilach życia wykonywał dziwny pląs – taniec śmierci. Po chwili padał na ziemię jak źdźbło zboża, ścięte kosą. To też stanowiło zaletę, bo mordowany uzmysławiał sobie, za co spotyka go kara.

Potem pozostawało jedno – szybko, ale spokojnie, oddalić się i natychmiast wyjechać. Džemila opracowywała precyzyjne plany ucieczek. Tarik korzystał ze skradzionych samochodów, które prędko porzucał. Zawsze wracał do Londynu okrężną drogą, różnymi trasami, przesiadując się z samolotu do samolotu, z pociągu na pociąg, korzystając z fałszywych paszportów. Posiadał ich sporo, kilkakrotnie użyte niszczył. Dawny sąsiad, który w Srebrenicy stracił rodzinę, wykonywał je perfekcyjnie i o nic nie pytał. Nie żądał zapłaty. Wystarczyło, że Begović powiedział mu, że działa w słusznej sprawie.

Z Holendrami szło znacznie trudniej. Przygotowania trwały nieraz kilka miesięcy, ale Tarik był cierpliwy. Wybierał oficerów, bo wiedział, że szeregowi strzelcy musieli słuchać rozkazów.

Gdy już szlachtował jak prosiaka nie spodziewającego się niczego  dawnego członka sił pokojowych ONZ, szeptał mu do ucha:

– Tchórzu, staliście z bronią u nogi, gdy bezlitośnie wybijano  moich ziomków. Teraz posmakujesz tego, co oni wtedy czuli.

I specjalnie wolno przeciągał ostrzem po tchawicy.

Tarik wstał. Musiał się już zbierać. Džemila spała, zmęczona dniem pracy i popołudniowym ślęczeniem przy laptopie, by wskazać kolejny cel.

Czule pocałował ją w czoło i poprawił kołdrę. Żona uśmiechnęła się przez sen.

Pomyślał, że po drodze zastanowi się nad tym arabskim szejkiem i podejmie decyzję. Ta myśl męczyła jego umysł od kilku dni. Diana go kochała i wierzyła jego zapewnieniom. Wielokrotnie o tym opowiadała. Stała  się kaleką, bo spieszyła się na spotkanie ze swoim miłośnikiem. Ufna, przepełniona radością, pewna, że znalazła kogoś, kto obdarza ją bezgraniczną miłością. A ten naftowy nabab bez skrupułów ją wykorzystywał, żeby chwalić się kolejną zdobyczą.

Dawna podopieczna zwierzała się, że miłość ją uskrzydlała. Powodowała, że tańczyła coraz lepiej. Z gorzkim uśmiechem nadmieniała, że to był taniec końca jej istnienia na scenie. Taniec śmierci jako wielkiej artystki.

Ten Arab był winien kalectwu, a teraz śmierci Diany. Powinien ponieść karę. Szybciej, niż się spodziewa, odwiedzi go Anioł Śmierci i przeciągnie brzytwą po gardle.

Diana wszystko notowała w pamiętniku. Niekiedy czytała go na głos. Opisywała swoją wielką miłość i najskrytsze myśli. Pustynny władca będzie chciał go odkupić, gdy dowie się o jego istnieniu. Przybędzie do Londynu i sam odbierze, żeby jak najmniej osób wiedziało o jego istnieniu.

Wtedy się spotkają. Wtedy rozpłata mu gardło, szepcząc do ucha:

– Pamiętasz jeszcze Dianę Foster? Przybył po ciebie Anioł Śmierci, bo tak mnie nazywają. Teraz ty dla niej zatańczysz, skurwielu, po raz ostatni w życiu.

Begović ponownie uśmiechnął się. Czekało go nowe zadanie, a miał pewność, że Diana ucieszyłaby się, wiedząc, co zaplanował.

Wychodząc z pokoju, jeszcze raz czule pocałował Džemilę.

 

18 stycznia 2018 r. Roger Redeye 

 

Jako ilustrację wykorzystałem fotos, przedstawiający Natalię Osipową, jedną z baletowych gwiazd Royal Opera House. Zastosowałem polską pisownię rosyjskiego nazwiska.

Źródło ilustracji -> https://www.bing.com/images/search?q=natalia+osipova+&qpvt=natalia+osipova+&FORM=IGRE

Koniec

Komentarze

Ciekawy tekst. Poniżej kilka uwag, które mi się nasunęły:

 

Frenetyczne brawa kwitowały kolejne obroty jej gibkiego ciała w ostatnich minutach spektaklu. Narastały, zagłuszając orkiestrę.

Tak było podczas każdego przedstawienia. Gdy tancerka przez długą chwilę unosiła sięniepowtarzalnym wdziękiem nad sceną, przypominała ptaka, wznoszącego się ku niebu bez nawet jednego drgnięcia skrzydeł. – Gryzie mi się gibkość z bezruchem (co sugeruje fragment o skrzydłach). Trochę też tu dla mnie za dużo wszystkiego. “Niepowtarzalnym” spokojnie można wywalić.

 

Myślę, że poniżej gwiazdki są zbędne:

Była przecież gwiazdą światowego tańca, jedyną w swoim rodzaju primadonną baletu, wielką artystką o wspaniałej urodzie.

***

 Z wściekłością ponowiła ćwiczenia.

 

Jej gesty posiadały istotne znaczenie. Rozrośnięte bicepsy mogłyby zniweczyć jego wdzięk. – chyba ich albo wydźwięk? Bo teraz wychodziłoby, że to wdzięk znaczenia ;)

 

nawet nie odwiedził w szpitalu– jej

 

Bezceremonialnie się >jej?< pozbył, tak, jak wyrzuca się znoszone, nieprzydatne trzewiki

Tak, jak usuwa się zwykły śmieć. – lepiej zwykłe śmieci, aby utrzymać liczbę mnogą jak w trzewikach.

 

Kilka miesięcy kurował się, ale w końcu wydobrzał. – wystarczy, że długo się kurował. To, że wydobrzał fizycznie wiemy, bo towarzyszymy mu w przyszłości.

 

morderczą pracą dniami i nocami – wystarczy morderczą.

 

W milczeniu pomógł rozebrać się – się rozebrać.

 

Nie wstydziła się nagości, bo wiedziała, że jest cudowna, ale tylko do talii. Nogi przypominały uschnięte gałęzie. Nie cierpiała ich widoku. – to mi zgrzyta. Sens jest jasny, ale… Może lepiej coś w takim stylu: Nie wstydziła się nagości. Była kobieca i cudowna, do talii. Na nogi nauczyła się nie patrzeć. Od dawna tak niedołężne i pokraczne, że wolała udawać, że nie ma ich wcale.

 

Potem przybysz z dalekiego kraju – Trochę pretensjonalnie to brzmi skoro się znali. Chyba, że chcesz podkreślić arogancję/zadufanie bohaterki, ale wtedy chyba lepiej by było po prostu napisać krótkie zdanie na ten temat.

 

Tarik trafił do jej willi zaraz po opuszczeniu szpitala, gdy przechodziła intensywną rehabilitację. – fragment sugeruje, że to Tarlik wyszedł ze szpitala, tak ma być?

 

Miał się nią zajmować tylko do chwili otrząśnięcia się z traumy i nauczenia się sposobu nowego życia, a pozostał na stałe. – Miał się nią zajmować tylko przez jakiś czas, pomóc w pokonaniu traumy i w tym, by nauczyła się na nowo żyć. Został na stałe. (Tym bardziej ten przybysz wcześniej zgrzyta)

 

Lubiła prowadzone łamaną angielszczyzną opowieści, chociaż brzmiały okropnie. Rozumiała, że ją pociesza. Pokazuje, że w końcu wymaże z pamięci przeszłość. Czekała na te nieśpiesznie snute historie, bo dawały nadzieję na to, co chciała osiągnąć. Odsłaniały nieznane perspektywy. – Uważam, że powinieneś to przeredagować. Lubiła zgrzyta z okropnie. Opowieści nie mogły pokazywać bo były werbalne. Mogły dawać nadzieję, że i jej uda się osiągnąć cel, ale nie “na to, co chciała”.

 

Niedawno zorganizowała je znana fundacja charytatywna. Natychmiast nabrały rozgłosu. Stałaby się znowu znana, może na krótko, ale ponownie byłaby na ustach wielu ludzi. – Trochę za szybko. Trzeba dodać cokolwiek, by znów przenieść oko czytelnika z fundacji na bohaterkę, aby z rozpędu nie pomyślał, że to fundacja stałaby się znów znana.

 

Wkrada Ci się miejscami trochę chaosu, takiego narracyjnego adhd ;)

Po kąpieli czekał ją wyjazd. Cieszyła się, bo uwielbiała prowadzenie samochodu. Trzy godziny zajmą ćwiczenia poszczególnych obrotów wózka, a potem mimiki i gestów. – kąpiel > jazda > ćwiczenia – za szybko.

 

Śpieszyła się na briefing, potem czekała ją sesja zdjęciowa, a na koniec raut ludzi kultury i biznesu – wszystko po męczącym występie?

 

offtopic on

Ferrari skojarzyło mi się z tym: https://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci/bezpieczenstwo/news-szokujace-efekty-zderzenia-ferrari-ze-smartem,nId,1398289 wink

offtopic off

 

Limuzyna ferrari – jakiś konkretny model, czy przejęzyczenie?

 

Silnik mruczał jednostajnie, przy każdym drgnięciu manetki gazu wzmacniając basowy dźwięk – to się wyklucza.

 

masywnego pokazdu

 

Wyśledzenie ich miejsc zamieszkania i aktualnego zajęcia nie sprawiało trudności. –

 

Często Tarik czuł na skórze palców łaskoczący je język ofiary, kiedy próbowała coś powiedzieć, z czegoś się wytłumaczyć. Nie zwracał uwagi na ich żałosny lament. – nie mógł, bo zakrywa się usta wnętrzem dłoni, a nie palcami. Palce by mu odgryźli.

 

Potem pozostawało jedno – szybko, ale spokojnie, oddalić się i natychmiast wyjechać. – jeszcze przydałoby się zmyć krew, przebrać, zatrzeć ślady wink

 

Gdy już szlachtował jak prosiaka nie spodziewającego się niczego  dawnego członka sił pokojowych ONZ, szeptał mu do ucha: – przeredaguj proszę, bo brzmi strasznie. Poza tym nasuwa mi się refleksja, że ten Twój Tarik to jakiś rambo, skoro tak gładko mu idzie kłaść trupa za trupem. Swoją drogą po jakiemu szeptał, znał holenderski lepiej niż angielski? Z angielskim średnio sobie radził (chyba, że udawał?).

 

Stała  się kaleką, bo spieszyła się na spotkanie ze swoim miłośnikiem. – Wcześniej chyba pisałeś, że pędziła na briefing?

 

 

Oki. Mam nadzieję, że nic nie pomieszałem, ale czytać mogłem z doskoku.

Pomysł ciekawy i przyjemnie się czytało. Niekiedy wspomniane wyżej narracyjne adhd dawało o sobie znać, ale to drobna niedogodność, którą łatwo możesz zniwelować wink

 

Pozdrawiam

 

 

Zapraszam: www.jacek-lukawski.pl

Dzięki za obszerny komentarz. Początkowo tekst miał inny tytuł, a głównym i właściwie jedynym motywem były losy Diany Foster. Jednak potem rozbudowałem opowieść o losy Tarika Begovića. Z opowiadania obyczajowego tekst stał się o wiele szerszą historią. Mało jest grozy w tym opowiadaniu, ona czai się w tle, a mimo to “Okolica Strachu” wzięła tekst bez wahania.

Przeanalizuję opinię i potem odpowiem szerzej, ale na pewno “rozebrała się”, zgodnie z zasadami pisowni czasowników zwrotnych.

Też w pierwowzorze było ich, ale korekta poprawiła ten wyraz.

Ona-> komu: jej, ale ona –> kogo? – ją. W tym zdaniu konieczny w dopełnieniu jest biernik.

Pozdrawiam. 

 

PS.Uzupełniam.

 

Z gwiazdkami bym dyskutował. Zależało mi na tym, żeby poszczególne rozdziały objętościowo były w miarę równomierne, poza tym ten rozdział opowiada inną historię.

Lubię rozbudowane zdania. Taki styl, chociaż nie zawsze go stosuję.

Powywalałem z tekstu zbędne zaimki. A śmieć specjalnie, bo odnosi się to do osoby bohaterki. 

Jedno zdanie do przeradagowania. 

Za szybko? Opowiadanie musi mieć dynamikę. Podobnie jest z sekwencją zdarzeń po finałowym występie – Diana była gwiazdą i żyła intensywnie. Wtedy…

Tarik miał dłonie jak łopaty i niewątpliwie grube palce. Do zatulenia ust ofierze wystarczały.

Dwie literówki usunę.

Marka samochodu marki Ferrari chyba nie ma znaczenia…

Chyba wszystko. Jeszcze raz dzięki za analizę tekstu.

Zaskoczyłeś mnie bardzo z tym “ją – jej” ponieważ:

“Okazuje się, że można i dotknąć ją, i dotknąć jej, a wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod tym zwrotem.

Gdy mamy na myśli dotknięcie psychiczne, wtedy czasownik dotykać łączy się z biernikiem, np.: Mój szowinistyczny dowcip ją dotknął.

Gdy mamy na myśli dotknięcie fizyczne, wtedy czasownik dotykać łączy się z dopełniaczem, np.: Odwróciłem się i przypadkowo jej dotknąłem.” http://www.jezykowedylematy.pl/2011/01/emil-rucinski-probowac-zupe-czy-probowac-zupy-dotknac-ja-czy-dotknac-jej/

 

Ale znalazłem też:

“Która forma jest poprawna – zapytać czy zapytać jej? Tego typu dylemat miała moja korespondentka, zagadnieniem tym postanowiłem się podzielić również z czytelnikami.

 

Czasownik zapytać ma zdolność łączenia się z biernikiem oraz z dopełniaczem. Oznacza to więc, że zarówno konstrukcja zapytać , jak i zapytać jej uważane są za poprawne. Statystki pokazują, że forma z biernikiem (zapytać ją) uchodzi za częstszą, ale forma z dopełniaczem (zapytać jej) – mimo że rzadsza – jest poprawna.”

http://filologpolski.blogspot.com/2014/12/zapytac-jej-czy-ja.html

 

Dla mnie zawsze lepiej brzmi: “odwiedzić ją”, ale “nie odwiedzić jej“, natomiast nie upieram się, że moja racja jest mojsza wink Mam nadzieję, że zajrzy tu jakaś/kiś specjalista i się również wypowie.

 

Dodanie wątku Tarika to było bardzo dobre posunięcie.

Zapraszam: www.jacek-lukawski.pl

Ciekawy problem. Język polski w swoim bogactwie tak ma.

Zdanie przeredagowałem poprzez jego skrócenie. Teraz chyba jest jasne, czego i kogo dotyczy. Literówka poprawiona.

Jestem zadowolony z ilustracji. Według mnie niezła.

Pozdróweczka.

 

No dobra, a gdzie tu jest fantastyka?

Historyjka nawet ładna, ale całkiem nie w moim stylu.

Obarczanie kochanka winą za wypadek wydaje mi się przegięciem. Toż nie on siedział za kierownicą. Fakt, potem zachował się jak dupek, ale gdyby wszystkich dupków zabijać… Nic to, niech to pozostanie problemem Tarika.

W kwestii odwiedzin w szpitalu opowiedziałabym się po stronie Jacka. IMO, przeczenie (często) zmienia przypadek. Odwiedzić (kogo, co?) ją. Nie odwiedzić (kogo, czego?) jej.

Babska logika rządzi!

Historyjka? Raczej cała opowieść, a nawet dwie, splecione ze sobą. A fantastyki w niej tyle, ile w

bibliotecznych “Listach kochanków”, opowiadaniu, które znalazło się na liście najlepszych opowiadań “Esensji”, a w którym roku, nie pamiętam, ale można sprawdzić.

Link → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/14454

 

PS. Ale prawdą jest, że każdy czytelnik inaczej ocenia tekst. Jedni tak, inni owak. A Tarik chyba, całkiem po prostu, przyzwyczaił się do zabijania… To się zdarza, i to wcale nierzadko.

Chwi­la prze­rwy, wcią­gnię­cie kilku głę­bo­kich od­de­chów… –> Byłam przekonana, że oddychając, wciągam powietrze, nie oddechy.

 

Na­resz­cie po­sia­da­ła cel. –> Czy cel można posiadać? A może wystarczy go mieć?

 

Tań­czy lekko ni­czym piór­ko, wi­ru­ją­ce w po­dmu­chu po­ry­wi­ste­go wie­trzy­ku. –> Nie bardzo wiem, jak wietrzyk, z natury lekki i delikatny, mógłby być porywisty.

 

 Na jezd­nią gęst­nia­ły strzę­py mgły. –> Literówka.

 

Zbyt późno do­strze­gła, że po­prze­dza­ją­cy jej auto wiel­ki bus za­czy­na gwał­tow­nie ha­mo­wać. Uko­cha­ne fer­ra­ri wbiło się w po­tęż­ną cię­ża­rów­kę… –> Czy o busie można powiedzieć, że to ciężarówka?

 

a po tej prze­rób­ce nie­wiel­ka li­mu­zy­na… –> Mogę się mylić, ale byłam przekonana, że limuzyna to raczej duży samochód.

 

Przez kilka se­kund bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał na­brać po­wie­trza do płuc, czę­sto też prze­bie­rał no­ga­mi, jakby jesz­cze pró­bo­wał uciec… –> Powtórzenie.

 

róż­ny­mi tra­sa­mi, prze­sia­du­jąc sie z sa­mo­lo­tu do sa­mo­lo­tu… –> Raczej: …róż­ny­mi tra­sa­mi, prze­sia­da­jąc się z sa­mo­lo­tu do sa­mo­lo­tu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tyle że w Twoim zdaniu, Rogerze, nie ma słowa o wzięciu oddechu. Napisałeś: Chwi­la prze­rwy, wcią­gnię­cie kilku głę­bo­kich od­de­chów… – a ja, no cóż… umiem wciągać powietrze, ale nie bardzo umiem wyobrazić sobie wciąganie oddechów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A jak tak, a Doroszewski takoż… Przecież to jest prosta i oczywista sprawa, często stosowany zwrot.

Link → http://doroszewski.pwn.pl/haslo/wci%C4%85ga%C4%87/

W punkcie czwartym tego artykułu Doroszewski podaje ten zwrot. 

Ło matko, ile człowiek musi się napracować, żeby wyjaśnić oczywistą sprawę… Niepojęte. Proszę nie siać zamieszania!

Zajrzałam do rzeczonego słownika, przeczytałam cały artykuł, szczególną uwagę poświęcając wskazanemu przez Ciebie punktowi czwartemu, który pozwalam sobie przytoczyć:  4. «wdychać, chłonąć, pochłaniać, wsysać»: Wciągnąłem w nozdrza znajomy zapach szpargałów i starych mebli. Brandt K. Troja 114. Zbliża się do okna, otwiera je i głęboko wciąga w siebie powietrze. Perz. Aszan. 157. Zapanowało milczenie, przerywane jedynie rytmicznym wciąganiem i wypuszczaniem dymu z papierosów. Gomul. Ciury III, 107. Rozdęte jego nozdrza wciągały dym z prochu. Sienk. Ogn. I, 194.

Pot. Wciągać (w siebie) napój, płyn, piwo, wino itp. «pić napój, płyn itp.»: Jednym łykiem wciągnął w siebie pół kufla [piwa], czując przyjemny chłód w całym ciele. Szew. Kleszcze 123.

 

No i cóż – nie znalazłam w nim, niestety, żadnego przykładu potwierdzającego, że wciąganie głębokich oddechów jest zwrotem poprawnym i używanym.

 

Dodam jeszcze, bo podejrzewam, że nie zrozumiałeś mojego wpisu z pierwszego komentarza, że nie mam najmniejszych zastrzeżeń do wciągania, a tylko i wyłącznie do wciągania oddechów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jednakowoż faktem jest, że w ostatniej partii tekstu było powtórzenie wyrazu “próbować”. Zmieniłem na “rozpaczliwie usiłował”, a zdanie nieco zmodyfikowałem, wprowadzając miast przecinka półpauzę.

Brzmi znacznie dźwięczniej, jakby na to nie patrzeć.

Oddzieliłabym jakoś te części, w których kobieta występuje na scenie i ćwiczy. Zatrzymało mnie to i zdezorientowało na chwilę.

Wiedziała, ze ją uwielbiali, a ten młody książę ubóstwiał.

Literówka.

. W głębi duszy niczemu się już jednak nie dziwiła – ukochany mężczyzna, z którym wiązała wielkie plany, nawet nie odwiedził ją w szpitalu, gdy z trudem wracała do życia.

Nie odwiedził (kogo? czego?) jej.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego bohater obarcza winą za wypadek baletnicy jej kochanka. Rozumiem, że gdy mści się za śmierć córki, może postępować nielogicznie, stosować odpowiedzialność zbiorową i tak dalej. Ale kochanek?

Czytało mi się dobrze :)

Przynoszę radość :)

Anet – dzięki za komentarz. Literówka poprawiona.

Ją albo jej, było to przedmiotem dyskusji, vide komentarze Jacka. Ale tak było w tekście drukowanym i chyba korekta zaakceptowała użycie biernika w tym zdaniu. Teraz już trudno zmieniać, zresztą uważam, że jednak ją.

Czemu Tarik chciał zabić tego bezimiennego arabskiego szejka? Z kilku powodów, a są one podane w końcowej partii opowiadania. Uważał go za sprawcę, pośredniego, ale sprawcę, wszystkich nieszczęść Diany. Bardzo lubił Dianę, traktował prawie jak córkę… Tak naprawdę Tarik jest seryjnym mordercą i zna tylko jeden rodzaj kary – śmierć. Chciałem wpleść zdanie typu – śmierć za śmierć i nie może być inaczej – ale się powstrzymałem.

Dlatego chciał zabić tego arabskiego nababa, tym bardziej, że wiedział, że on Dianę wykorzystywał, i to bez skrupułów. Traktował jak zdobycz, samicę, o czym pewnie Diana napisała w pamiętniku.

Dzięki za nominację.

Pozdrawiam.

Opowiadanie jest bardzo dobre, to bez dwóch zdań. 

Dwie niezwykłe historie przeplecione ze sobą stworzyły to opowiadanie. Używasz „cholernie” plastycznego języka. Budujesz wiarygodnych bohaterów przez przyjmowanie ich punktu widzenia. Pokazujesz, mi jako czytelnikowi, drobiazgowo to co teraz robią, myślą i jak wspominają zdarzenia, które ich stworzyły, takimi jakimi są obecnie. Dzięki temu rozumiem Dianę i Tarika, ich motywacje, uczucia. Przez tekst płynęłam, jedno mnie tylko zatrzymywało, ale to drobiazg, więc o tym na końcu.

 

Teraz łyżka, zdecydowanie subiektywnego, dziegciu. Cały czas myślę o Twoich postaciach – czy polubiłam je w wystarczającym stopniu? Chyba nie, pomimo tego że zetknęłam się z dwiema niewyobrażalnym tragediam i bałam się czytać dalej, to jednak balansowałam na granicy współczucia (w znaczeniu empatia, podążanie za…) i nie przekroczyłam jej. Mogę pospekulować, dlaczego ze mną tak się stało. Mam dwie hipotezy. Pierwsza – za mało przysłowiowych „dekoracji”. Widzę osoby, a nie umiem sobie wyobrazić środowiska. Myślę, że taki był Twój zamysł na to opowiadanie lecz ja wolałabym je mieć choćby w szczątkowej postaci (taki dekoracyjny bzik). Druga hipoteza – za krótkie opowiadanie, gdyby było dłuższe musiałbyś je rozbudować o inne relacje. Ciekawa na przykład była ta pomiędzy Tarikiem, jego żoną i Jovanką – dla mnie to najlepsze fragmenty opowiadania. 

Czasami odnosiłam też wrażenie, że narzucasz sobie jakieś wędzidło i nie pozwalasz pójść gdzieś w bok, a ten bok byłby chyba dla mnie interesujący.

 

Jeśli chodzi o wspomniane na początku komentarza drobiazgi to wydaje mi się, że za dużo jest w tekście superlatyw. Na przykład: olśniewająco, fenomenalnie, niezwykle, wspaniała, perfekcyjnie. Niekiedy zdawało mi się, że są niepotrzebne, bo i bez nich byłoby bardzo dobrze. 

Zauważone literówki:

przesiadując sie z samolotu – literówki, przesiadając się

Pozdrawiam.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Możliwe, że masz rację z nieznacznym poszerzeniem opowieści o tło życia codziennego obu bohaterów, ale zależało mi na tym, żeby tekst był zwarty. I chyba jest. Skupiłem się na losach obu postaci i realia codzienności umieściłem w tle, ale one są. Poza tym, nie zwracałem uwagi na to, czy postacie są empatyczne. Są chyba po prostu prawdziwe, a na pewno realistyczne. Nawet Diana, nie mówiąc o Tariku.

Poza tym trochę gonił mnie czas, bo redakcje mają określony rytm pracy. Teraz już nic nie zmienię, bo tekst był w druku. Może dopisałbym tylko zdanie, że Tarik dlatego chce położyć na grobie Diany aniołka, pamiątkę po córeczce, bo uważa, że ten zaprowadzi wielką primabalerinę do Jovanki. Jedno zdanie.

Ciekawe, że recenzent na innym portalu stwierdził, że jest w tej opowieści silny element fantastyczny. To wózek inwalidzki wirujący w powietrzu… Wytęsknione marzenie bohaterki, ale Diana traktuje je realnie. Interesujące – jednak jakaś fantastyka w tej opowieści istnieje.

Początkowo miało to być opowiadanie obyczajowe, ale przemyślałem sprawę i dodałem postać Tarika, jego żony i córeczki.

Literówkę poprawiłem, dzięki za uwagę

Pozdrawiam.. 

Tekst jest bardzo zwarty – bez wątpienia.

Wózek inwalidzki wirujący w powietrzu i marzenia – tak, to element fantastyczny. Zreszta opowieść jest magiczna również w sensie zemsty. Widziałeś trylogię Chan-wook– Parka oraz “Służącą”. Piękne, ten ostatni film niesamowicie symetryczny.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Coś z magii w opowiadaniu na pewno też jest, jeżeli idzie o Dianę Foster, myślę, chociaż to słowo nigdzie nie pada, że ścigało ją jednak jakieś fatum… Była na szczycie, nagły upadek, a potem śmierć w prawie tych samych okolicznościach, co przy pierwszym wypadku. Rzadko to się zdarza, a jest jednak realistyczne.

Tarik wydaje się początkowo dobrodusznym emigrantem, uciekinierem, jakich wielu, ale jego dusza jest jednak mroczna. Żyje zemstą i dla zemsty. To akurat zdarza się często, ale taka mieszanka dobroci i zła już chyba nie.

Z przedstawienia obu postaci jestem zadowolony.

Pozdrówka noworoczne.

Nowa Fantastyka