Człowiek budził się zupełnie odcięty od światła, dźwięku i wszelkich innych bodźców zewnętrznych. Woda oplatała jedynie część jego ciała, podczas gdy sól epsom wypychała go ku górze. Dzięki temu był w stanie utrzymywać się na powierzchni przez okrągłe osiem godzin jak historyczne nartniki. Otwarcie oczu było niczym przedłużenie snu, ponieważ zbiornik tłumienia sensorycznego pełniący funkcję łóżka zapewniał doświadczenie nie z tego świata. Kopuła reagowała na rozszerzenie źrenicy, otwierając się z każdą esencją życia w postaci odruchu bezwarunkowego.
Widząc przed sobą znajomy biały sufit, Hatysa Orionis uświadomiła sobie, że już nie była w stanie snu. Związany z tym ból za każdym razem przejawiał się na jej twarzy – w pretensjonalnym zmarszczeniu brwi i bezradnym rozchyleniu ust. Cóż, ciężka szczęka codziennie przypominała jej o tym, że jeszcze działała siła grawitacji. Dreszcze przebiegły maraton po całym ciele, kiedy końcówki jej kruczoczarnych włosów wciąż ociekały wodą. Oszczędzając na krokach, stanęła w niemal identycznym miejscu i szybkim kliknięciem zmieniła ubranie na kombinezon wyjściowy.
– Dzień dobry. W jakim stylu ma być dzisiejszy wystrój? – rozległ się znikąd maszynowy głos, kalecząc jej wrażliwe na dźwięk uszy.
Kolor oczu kobiety stopniowo przekształcał się z pelagialu w hadal i z chłodem właściwym oceanom odparła:
– Nie wiem, może być coś kubistycznego.
Kierując się do wyjścia, mieszkanie stopniowo zaczęło przybierać formę niekonwencjonalnych brył.
Wyszła przez zamykane automatycznie drzwi. Kiedy obiema stopami już pełnoprawnie znalazła się na chodniku, ostentacyjnie zaczęła rozglądać się dookoła. Fundamenty tego miasta powstały na niegdyś opuszczonej wyspie, a ówcześnie swoją architekturą reprezentowało szczyt technologii. Ustrojem przypominało grecką polis z czasów prehistorycznych, choć minęło już od nich tyle lat, że okres ten wydawał się obecnej ludzkości zbliżony do liczby Grahama – gdyby umysł człowieka zawierał wystarczającą moc obliczeniową, aby zwizualizować ich liczbę, zapadłby się w czarną dziurę. Takie właśnie wrażenie wywoływała sama myśl o czymś takim jak starożytność i okres jeszcze wcześniejszy. Powracając do państwa-miasta, było ono odizolowane od reszty świata, a dokładniej zamknięte za swoimi lustrzanymi murami. W nich mieściły się mieszkania obywateli Atlantis. W środku nie brakowało też wielowymiarowych bloków wbudowanych w siebie, które tworzyły imitację nierównego klifu skalnego. W takich budynkach przecinały się ze sobą najróżniejsze instytucje użytku publicznego. Miasto zapewniało obywatelom najpotrzebniejszą infrastrukturę. Ponadto, jego idealne rozplanowanie pozwalało mieszkańcom na dotarcie do najważniejszych punktów w mniej niż dwie minuty, a miejsca graniczne połączone były pociągami poruszającymi się tuż nad głowami, po torach zamontowanych w mostach nadziemnych. Same w sobie nie stanowiły jedynie budowli inżynierskiej, lecz służyły za kolejne podłoże, umożliwiając piętrzenie gruntu do granic możliwości. Całą barykadę przed światem zewnętrznym wzmacniała dodatkowo kopuła, która zastępowała mieszkańcom Atlantis niebo. Sztuczny makrokosmos będący tłem architektury miasta emanował znacznie bardziej zachwycającym pięknem niż niebo widoczne w innych częściach świata – gołe i barbarzyńsko obdarte z ciał niebieskich w wyniku ogromnego zanieczyszczenia powietrza na Ziemi. W dodatku sztuczne niebo pełniło niesamowicie przydatną funkcję. Każdy obywatel Atlantis był przypisany do jednej z mieszczących się tam gwiazd i to po niej otrzymywał swoje imię. Wierzono, że dzięki temu człowiek nigdy nie zaginie, gdyż owa gwiazda rejestrowała każdy jego ruch, brała oddech razem z nim i znikała, kiedy on sam ginął. Z tego powodu, wbrew przekonaniom przodków, spadająca gwiazda nie kojarzyła się mieszkańcom ze spełnianiem życzeń, tylko z głębokim smutkiem i trwogą. Nikt zatem nie poświęcał cennych godzin z życia na nocnym tropieniu jej po niebie. Większość wolała uniknąć tego drastycznego widoku.
Hatysa Orionis obserwowała przeplatankę chmur z gwiazdozbiorami oraz rozciągające się warkocze promieni słonecznych i świecących błękitnych olbrzymów. Wpatrywała się w nie na tyle długo, żeby zachować w pamięci ich jak najlepszy obraz, gdy nagle poczuła czyjąś rękę na swojej szyi.
Chwyciła ramię sprawcy obiema dłońmi, przyciągnęła do swoich pleców, a następnie zgięła kolana i z całych sił go przerzuciła.
– Antares Scorpii?! – krzyknęła, widząc w pełni jego twarz – Jesteś nienormalny? Myślałam, że ktoś chciał mnie napaść!
Rudowłosy mężczyzna leżał obolały na ziemi, masując palcami głowę.
– Przecież zawsze się tak z wami witam! Jakim cudem jeszcze do tego nie przywykłaś?
– Też się zastanawiam – powiedziała z ironią. – Jakbym wiedziała, że to ty, rzuciłabym dwa razy mocniej.
Rozchylił usta w oburzeniu i zupełnie zapominając o bólu, podniósł się z prędkością światła. Zamierzał coś odpowiedzieć, lecz niespodziewanie w konwersacji pojawił się nowy głos:
– Co jest, czemu Antares leży na ziemi?
Na widok przybysza oboje zamilkli. Scorpii przetarł kombinezon umazany smugą glebowej farby, a Hatysa utknęła spojrzenie w smartwatchu.
– Nie mam pojęcia, dopiero tu przyszłam – wzruszyła ramionami, a jej ton był pozbawiony emocji.
Po kilku sekundach ciszy przeniosła wzrok z ekranu na drugiego mężczyznę. Pojedyncze punkciki światła lśniły brązowo w jego oczach, a na czoło opadał szary, za duży kaptur. Nie mówiąc nic więcej, najzwyczajniej podał rękę Antaresowi, jednak ten stanowczo odmówił, woląc samemu postawić się do pionu. Gdyby ta wyciągnięta dłoń należała do zwykłego przechodnia, to bez wahania przerzuciłby na nią cały ciężar swojego ciała, ale to był Felis Hydrae – osoba, która przy niewielkiej ilości wypowiedzianych słów budziła respekt niczym najlepiej przemawiający filozof.
– Nie ważne, żyję – rzucił od razu, gdy tylko poczuł grunt pod nogami. – Udawajcie, że tego nie widzieliście, jasne? – asekuracyjnie popatrzył to na nią, to na niego, szukając jakiegokolwiek potwierdzenia swoich słów. Gdy go nie znalazł, postanowił szybko zmienić temat: – To co, idziemy?
– Jeszcze Zosma Leonis – powstrzymał go Felis.
Antares zaśmiał się, lekceważąco machając przy tym ręką.
– No co ty, myślisz, że ją w jakikolwiek sposób interesuje polityka? – odwrócił się w jego stronę.
– Akurat na przemówieniu nowego prezydenta obecność jest obowiązkowa – kobieta wcięła się w jego kpiące zdanie. – Obywatel, który się nie stawi, podlega karze, także byłaby naprawdę głupia, jakby nie przyszła.
Przez chwilę stali w milczeniu, aż w końcu pojawiła się wyczekiwana osoba.
– Wybaczcie, zapomniałam, że to dzisiaj…– wydusiła z trudem po przebiegnięciu krótkiego dystansu.
– Ooo, masz nowy kolor włosów? – zauważył Scorpii, a jego entuzjazm podzielił Felis prawie niewidocznym uśmiechem.
Zosma zadowolona pokiwała głową.
– Będziesz grała drzewo, czy trawnik w nowej sztuce? – zapytała z zaciekawieniem Hatysa, ale gdy wszyscy posłali jej wymowne spojrzenia, lekko speszona dodała: – Sory, nie miało zabrzmieć aż tak niemiło.
Wkrótce cała czwórka ruszyła w stronę centralnej części miasta. Zanim wsiedli do ekspresowego pociągu, Felis zdołał upewnić się, czy każdy miał przy sobie sprawne okulary ochronne przed światłem niebieskim. Zagrażało bowiem oczom ze wszystkich stron, ponieważ ściany większości wieżowców były po prostu ogromnymi ekranami. Odpowiednio przygotowani, ruszyli niczym kwadryga na pierwsze przemówienie prezydenta. Drzwi do budynku wpuszczały każdego pojedynczo, skanując przedtem jego twarz. Hatysa, Zosma, Antares i Felis usiedli w siódmym rzędzie od końca, co zapewniało im naprawdę dobry widok. Zresztą, nawet gdyby stali pod drzwiami widzieliby wszystko z przerażającą dokładnością, dzięki przezornie zamontowanym monitorom.
Świeżo wybrany przez obywateli prezydent miał właśnie rozpocząć wygłaszanie swojego pierwszego przemówienia i wydawałoby się, że sala uległa deformacji od tak dużej liczby ludzi, którzy przyszli, by usłyszeć to na żywo. W porę zdołał opanować stres i wchłaniając całą godność tego wydarzenia, zaczął mówić. Każde słowo szczyciło się idealnym wyartykułowaniem, a sam ich dobór był projekcją niezwykłej dokładności i erudycji. Dumnie wybrzmiewające fale dźwiękowe bezproblemowo docierały do uszu wszystkich zgromadzonych.
– To dla mnie zaszczyt być waszym reprezentantem. Obiecuję, że zrobię wszystko, by przedłużyć okres świetności Atlantis i zapewnić…
W pewnym momencie zawiesił wzrok w jednym miejscu i zatrważająca nicość zawładnęła jego oczami. Delikatny uśmiech zaczął schodzić mu z twarzy, jakby zużyła się w nim bateria. Jego wyprostowana postawa przeszła w lekko zgarbioną, a ręce, którymi przedtem gestykulował zamarły. Trwało to około trzydziestu sekund, przez co szmery ludzkich głosów nie zdążyły się jeszcze rozprzestrzenić po całym pomieszczeniu. Wreszcie mrugnął raz. Potem drugi. Przy trzecim na twarzy przyszłej głowy państwa znowu pojawiły się emocje. Był to przede wszystkim strach i całkowita konsternacja. Mężczyzna spoglądał to na publiczność, to dookoła siebie i po chwili zaczął mówić w zupełnie niezrozumiałym dla innych języku.
– Co to za szopka… – szepnął do swoich przyjaciół Antares, ale żadne z nich nie odważyło się wtedy wypowiedzieć ani słowa.
Ludzie nie byli do końca pewni, czy to nieudany żart, dlatego nieporadna część z nich sztucznie się zaśmiała, podczas gdy reszta patrzyła po sobie w przerażeniu. Niespodziewanie jedna osoba z pierwszego rzędu gwałtownie poderwała się ze swojego miejsca.
– To nie ja! – krzyknął, wbijając oczy w panikującego prezydenta, a potem, przekierowując je na własne dłonie, dodał: – Zaraz… Co?! A-ale przecież…to jestem ja.
Tym sposobem, z pięknego przemówienia zostały jedynie resztki, które i tak zmiótł wydech krzyczącego mężczyzny. Prezydent natomiast zaczął coraz ciężej oddychać, nieustannie oplatając rękoma głowę.
– Proszę mi uwierzyć, drodzy państwo, że naprawdę się tak nie zachowuję! Nie z własnej woli, to w ogóle teraz nie jestem ja! – kontynuował nieznajomy mężczyzna z pierwszego rzędu – Nie mam pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło, ale przysięgam…
– Że nie ośmieliłbym się zepsuć tak ważnej ceremonii – dokończył prezydent zupełnie odmieniony i do tego stopnia opanowany, że sam swoimi gestami podjął próbę uspokojenia innych, podczas gdy mężczyzna z pierwszego rzędu dopadł dłońmi swojej głowy i rozpoczął hiperwentylację. Niedługo potem zemdlał.
– Co się dzieje?! – wrzasnęła Zosma tak głośno, jakby była solistką w tym chórze krzyków ludzkiej paniki.
Felis wstał pierwszy i jako jedyny z publiczności nie wprawił swoich strun głosowych w drgania. Gestem obu dłoni wskazał, żeby reszta się podniosła, a następnie kiwnął głową w stronę wyjścia. Wszyscy byli na tyle zdumieni i zakłopotani, że bez zastanowienia wykonali jego nieme rozkazy. On natomiast, widząc swój spokój, a ich panikę, czuł się odpowiedzialny za bezpieczne wyprowadzenie całej trójki, zresztą zawsze był dla nich pewnego rodzaju kompasem we wszystkich sferach życia, być może dlatego zawsze brali go ze sobą.
Nie potrzeba było wiele czasu, żeby udowodnić trafność jego decyzji. Dosłownie sekundę po przekroczeniu progu drzwi wyjściowych, te nagle się zablokowały pod naporem uciekających ludzi. Dopiero świeże powietrze podziałało na nich uspokajająco i powoli zaczęła wracać im zdolność myślenia. Po niedługiej naradzie cała czwórka postanowiła udać się do domu Felisa.
Niewyjaśniony incydent szybko stał się nadrzędnym przedmiotem wszelakich badań i jakiekolwiek, choćby najbardziej skąpe wyjaśnienie go stało się priorytetem czołowych naukowców. Sformułowanie części tezy i potwierdzenie jej badaniami zajęło niecałe trzy dni, ponieważ pod koniec drugiego wszyscy mieszkańcy Atlantis usłyszeli następujący komunikat:
– W wyniku długotrwałej ewolucji ludzki mózg obecnie pracuje na zdecydowanie szerszym paśmie częstotliwości, niż u naszych przodków. Z tego powodu umysł jest zdolny do wysyłania oraz przechwytywania nie tylko fal mózgowych, ale także całych sieci świadomości. Zjawisko to nosi nazwę dispersio i niewykluczone, że może stanowić nową reakcję obronną organizmu.
Oznaczało to, że możliwym stało się przeniesienie świadomości jednego człowieka do ciała kogoś innego. Po czterech dniach natomiast dowiedziono, że zjawisko zawsze funkcjonuje w obie strony, między dwoma osobami, ponieważ świadomość jednostki, z którą doszło do zamiany nie może pozostać bez żadnego ośrodka. Im więcej informacji zdobywano na temat tego zjawiska, tym szybciej można było umieścić je w ramach nauki, nadając im fachowe, powszechnie obowiązujące terminy. Osobę funkcjonującą normalnie w zakresie swojego ciała określano mianem proprius, natomiast kogoś, kto w wyniku rozproszenia znalazł się w obcym ciele, nazywano seiungens. Piątego dnia stworzono także specjalne uregulowania prawne dotyczące przebiegu oraz obowiązków obywateli podczas całego zajścia, a co najważniejsze dzięki zaawansowanym technologiom stało się możliwe wykrywanie, kiedy i w jakich warunkach dispersio może nastąpić. Wszystkie te działania miały na celu jakiekolwiek zapanowanie nad tym przełomowym w dziejach ludzkości i wciąż nie do końca wyjaśnionym zjawiskiem. Chociaż większość badaczy twierdziła, że najlepszym, co w tym wszystkim może być, jest fakt, że ludzie nie mają nad nim żadnej kontroli.
Tydzień później, czwórka przyjaciół nadal pozostawała pod jednym dachem. Wyjście na zewnątrz od czasu przemówienia prezydenta przyspieszało bowiem bicie serca i oszroniało krew w żyłach mieszkańców.
– Mam nadzieję, że zamienię się z kimś, kto jest teraz na egzotycznych wakacjach – odparł znudzony Antares, kładąc się na kanapie, po czym kontynuował – albo nie, lepiej z moim szefem, to wtedy przyznam sobie premię. Nie mógłby już tego cofnąć, co nie?
– Przecież wiedziałby, że to twoja sprawka – zaśmiała się Zosma.
– I dobrze, firma wreszcie zaczęłaby się rozwijać, jakby Scorpii wyleciał z pracy – do pokoju weszła Hatysa.
– Ah tak? Zabawne, że mówi to osoba, którą zwolnili, bo od tygodnia nie wychodzi z domu – zadrwił z niej.
– Boisz się? – zapytał z zaniepokojeniem Felis.
Kobieta nie mogąc utrzymać swoich nerwów nad przepaścią, puściła je i podniosła głos:
– Nie! To nie jest tak, że się boję, po prostu nie mam ochoty patrzeć na ludzi zachowujących się jak zombie!
– Przesadzasz… – Zosma przechyliła głowę na bok – to naprawdę nie jest takie złe, jak się wydaje.
Skrępowany ciszą Hydrae, zrzucił jej łańcuchy, proponując, żeby wszyscy wyszli razem na zewnątrz.
– W ten sposób każdy czułby się bezpiecznie. Jeżeli któreś z nas ulegnie dispersio, to pozostała trójka będzie gotowa, żeby się nim zająć.
Nie musiał ich długo przekonywać do zaakceptowania tego pomysłu, gdyż nikogo ani niczego w świecie się tak nie słuchali jak jego. Nawet własnego głosu rozsądku, który przy nim wydawał się głosem zguby.
W nieco ponad minutę znaleźli się w parku ogrodów świata. Obeszli go całego, a następnie udali się do kręgielni i po kilkugodzinnej grze – do restauracji. Ten dzień zdawał się obfitować w nic innego, jak rozrywkę, a ludzie dookoła zachowywali się zupełnie normalnie.
– Widzicie? Nic się nie dzieje – odpowiedział pewny siebie Antares, krocząc dumnie do przodu.
Wtem Felis gwałtownie szarpnął go za koszulkę, powodując chwilowe zaciśnięcie materiału na jego szyi.
– Wpadłbyś pod samochód! – oburzyła się Zosma.
Wytrzeszczył oczy, widząc, jak pojazd prawie przejechał mu po stopie. Po chwili odwrócił się nieznacznie do przyjaciół i zdobył się jedynie na nerwowy śmiech.
Kontynuowali swoją trasę, rozmawiając na przeróżne tematy, tak jak mieli w zwyczaju. Oprócz małego incydentu Antaresa nic nie zdołało podwyższyć im ciśnienia.
Do czasu, gdy przechodząc przez pasy, cały ruch w mieście został niespodziewanie wstrzymany, a na wszystkich ekranach pojawił się identyczny komunikat:
– Uwaga. Wykryto zwiększoną aktywność fal mózgowych. W ciągu trzech minut może nastąpić dispersio. Prosimy zachować spokój. Wszyscy, którzy nie ulegną zamianie, są zobowiązani udzielić pomocy i zapewnić bezpieczeństwo osobom znajdującym się w stanie seiungens. Dziękujemy.
Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, patrzyli po sobie w zakłopotaniu, oczekując, że któreś powie, że to żart. Pierwszym co zrobili, było usunięcie się z przejścia dla pieszych i możliwie jak najdalsze odsunięcie się od jezdni.
– Cholera, co teraz? – na twarzy Hatysy wyrzeźbiło się zakłopotanie.
Wtem, otoczenie zaczęło rozmywać jej się przed oczami. Pole widzenia zostało zawężone i zdawała się je pochłaniać czarna dziura. Słuch obezwładnił szum, który jeszcze bardziej odrywał człowieka od samego siebie. W końcu utknęła w nicości. Przed nią jawiła się już zupełna ciemność, a wszystkie dźwięki stały się nieprzepuszczalne. Nim dotarło do niej, co się z nią działo, mięśnie zaczęły same podnosić powieki, jakby wyciągając zmysł wzroku spod gruzów, do momentu aż uświadomiła sobie, że nie była już w tym samym miejscu, a tym bardziej nie w tym samym ciele.
To samo stało się z Felisem i Zosmą. Druga z kobiet spostrzegła, że jej pole widzenia było odgrodzone osłoną, a ona sama znajdowała się w skafandrze. Kosmicznym.
W oszołomieniu zrobiła dwa nieśmiałe kroki przed siebie, po to, by nabrać odwagi do dalszego kroczenia po srebrnym globie. Przestrzeń zalewała kosmiczna czerń, z prawdziwymi gwiazdami, które teraz we własnej osobie patrzyły na nią, a ona na nie. Mijała kratery uderzeniowe, morza księżycowe i góry w pełnym zachwycie i wzruszeniu. To było piękno, którego nie dało się określić, przez całe życie znając tylko ziemską miarę. W oddali widziała część bazy utworzonej na księżycu, a za swoimi plecami małą planetę Ziemię, której widok wcale jej nie przerażał, ani nie przytłaczał, wręcz przeciwnie – był dla niej przełomem, odkryciem istoty piękna i niesamowitości, do czego jako estetka dążyła całe życie.
W międzyczasie na rodzimej planecie Antares jako jedyny pozostał sobą.
– Co, tylko ja nie uległem przemianie? – zawołał z ogromnym rozczarowaniem – Nie no, przegięliście! – spojrzał na swoich przyjaciół.
Nagle gwałtownie doskoczył do Zosmy, która straciła czucie w nogach i prawie upadła na ziemię.
– Oj, ostrożnie! – rzucił, a następnie powoli usadził ją albo jego na ziemi.
Upewniwszy się, że osobie, która uległa dispersio nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, odwrócił się, by zobaczyć, co robili inni. Hatysa panicznie próbowała odblokować telefon.
– Wszystko… w porządku? – zapytał, mimo wszystko zdając sobie sprawę z uderzającej absurdalności swojego pytania.
– Halo, policja? Chciałbym zgłosić napaść na tyłach szkoły imienia Daphnisa, księżyca Saturna. Dwóch starszych mężczyzn, około czterdziestu lat i jeden uczeń, który jest ranny… Imię i nazwisko? Nie wiem. W sensie, ja nazywam się Sarin Herculis, ale teraz jestem w stanie seiungens. Sam zostałem pobity! – mówiła pospiesznie.
Antares w osłupieniu przysłuchiwał się tej rozmowie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to anomalne zjawisko mogło w nietypowy sposób przyczynić się do uratowania komuś życia. Przejęty i z posągową powagą, co było do niego niepodobne, położył dłoń na ramieniu Hatysy. Kiedy się odwróciła i spojrzała na niego zupełnie nieswoim wzrokiem, nagle uprzytomnił sobie, że skoro ofiara napaści jest tu, to znaczy, że ona sama musiała znajdować się w środku incydentu i to niesamowicie nim wstrząsnęło. Mimowolnie zachwiał się lekko, ale nie chcąc pokazywać po sobie zakłopotania, po prostu poklepał tego kogoś po barku. Kolejny raz ukrywał swoje prawdziwe oblicze rycerską przyłbicą, nie zdając sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo była zardzewiała. Z krzywym uśmiechem odparł:
– Nie przejmuj się, znając kobietę, z którą mają aktualnie do czynienia, na pewno to oni teraz leżą na ziemi – to jednak jeszcze bardziej zdenerwowało osobę stojącą naprzeciwko. – Znaczy…bardzo mi przykro – speszony zaczął drapać się po karku. – Wiesz co, pójdę sprawdzić, co u innych.
Oddalił się niezręcznie, myśląc w duchu, że z chęcią zamieniłby się nawet z takim Sarinem, żeby nie musieć zajmować się tyloma wzburzonymi i przerażonymi ludźmi naraz.
Wydawało mu się, że w całym tym zajściu o kimś zapomniał. Począł rozglądać się i przechadzać po chodniku, gdy wreszcie spostrzegł Felisa, który zupełnie umknął jego uwadze.
– Ej stary, wszystko gra? Sory, że cię zostawiłem, ale miałem resztę paczki do ogarnięcia – mówił Antares, podbiegając do przyjaciela.
Ten natomiast zdołał przejść kilkanaście kroków od przejścia dla pieszych, co w znacznej mierze przyczyniło się do jego zniknięcia z pola widzenia Scorpiiego. Nie był zestresowany ani nie panikował. Zamiast tego z ciekawością rozglądał się po swoim nowym otoczeniu.
– Felis Hydrae? – powiedział nieznajomy seiungens, patrząc na własne dłonie.
– Tak, to z nim się zamieniłeś albo zamieniłaś… No właśnie, jak mam się do ciebie zwracać?
Mężczyzna przeniósł wzrok na Antaresa i nie odpowiadając żadnym słowem, rozciągnął usta w delikatnym uśmiechu. On zaś w osłupieniu przyglądał się jego twarzy, mimo wszystko odczuwając w niej coś dziwnego.
– Okej, czyli też nie jesteś rozmowną osobą. Wygląda na to, że macie wiele wspólnego – rzucił na odchodne, powoli zostawiając Felisa w tyle.
Cała ta anomalia trwała piętnaście minut i w końcu trójka przyjaciół zaczęła powracać do siebie.
– Co to było… – rozległ się głos właściwej Hatysy – Dosłownie ze wszystkich ludzi w mieście musiałam zamienić się z dzieciakiem, którego pobili?!
– No cóż, to była moja ulubiona wersja ciebie – odezwał się Antares, zmierzając ku kobiecie nonszalanckim krokiem. – Może dlatego, że to wcale nie byłaś ty?
– Przezabawne, Scorpii. Chyba zamieniłeś się z jakimś błaznem dwadzieścia lat temu i nadal cię nie odmienili.
Z ich zgorzkniałymi wyrazami twarzy kontrastowała zachwycona mimika Zosmy. Ekscytacja zawładnęła również jej wszystkimi gestami.
– Ludzie, byłam na księżycu, tym prawdziwym! Rozumiecie? To było najlepsze, co mi się przytrafiło w życiu. I ten pył księżycowy…
– Jest szkodliwy i niszczy komórki astronautów – przerwała jej Hatysa.
Uśmiech Zosmy uległ lekkiej deformacji. Zamilkła na chwilę, by oddać się przemyśleniom.
– Zaraz… czy ty powiedziałaś, że zamieniłaś się z gościem, którego pobili? – zwróciła się ponownie ku przyjaciółce, na co ta jej przytaknęła – Antares, a co zrobiła zamieniona Hatysa?
– Zadzwoniła na policję i przedstawiła się jako tamten dzieciak. Muszę przyznać, że młody miał szczęście. Gdyby nie to całe dispersio… Wolę nie myśleć, co by mu się stało.
– No właśnie. Przecież to coś fantastycznego! – krzyknęła Leonis.
– Co? Cieszysz się z mojego nieszczęścia?
– Nie, nie, skądże – broniła się. – Po prostu, zastanówcie się nad tym – jak ktoś będzie chciał skrzywdzić drugiego człowieka, a potem przez dispersio oprawca zamieni się z ofiarą, to pomyśli kilka razy, zanim zada cierpienie samemu sobie albo zaprzestanie takiego pomysłu, jak stanie jako skazany przed własnym obliczem – katem. Może wreszcie skończy się zło na świecie?
Rozmówcy ucichli, analizując teorię Zosmy we własnych umysłach. Mogła mieć rację, a nawet jeśli jej wizja była zbyt utopijna, to proces zamiany ciałami i tak miał potencjał, by przyczynić się do większego dobra, co potwierdzał chociażby przypadek Hatysy.
– No nie wiem… Felis, a co ty o tym sądzisz? – zapytał Antares – W ogóle się nie odezwałeś od czasu transformacji. Z kim się zamieniłeś?
Wszyscy przyjaciele zwrócili się ku Felisowi Hydrae, lecz on na nich nie patrzył. Stał odwrócony plecami, a jego głowa patrzyła gdzieś w prawą stronę.
Nieco zaniepokojeni, stanęli bliżej niego i chcąc włączyć go do rozmowy, po kolei zaczęli opowiadać z większą dokładnością swoje doświadczenia związane z rozproszeniem. On jednak przez cały czas milczał.