- Opowiadanie: ostaszewski - Odbicie

Odbicie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odbicie

Delikatny szum turbin kołysał pasażerów windy kosmicznej CW-48 do snu. Jeden z jej pasażerów, Robert Smart, walczył ze znużeniem. Pierwszą część podróży do stacji kosmicznej Finezja spędził na studiowaniu raportu przygotowanego przez śledczych. Zerwany o wpół do piątej ze swojego wygodnego łóżka pojechał prosto do siedziby Europolu w Hadze, gdzie jego bezpośredni przełożony przekazał mu rozkazy.

– Udasz się na stację kosmiczną Finezja. Bierz dokumenty. Odjazd za dwie godziny z lądownika nad Bosforem. Zbadasz sprawę zgonu Jensa Bogatoffa, właściciela stacji.

– Jak pan sobie życzy, szefie. Szkoda tylko, że nie pozwolił mi się pan wyspać. Umarłemu moja wściekłość i kilka kaw wypitych na jego cześć już nie pomogą.

– Nie żartuj, Smart. Sam musiałem wstać wcześniej niż ty, właściwie wcale się nie kładłem. Bogatoff to był bardzo ustosunkowany człowiek. Znajomości w ONZ, Komisji Europejskiej. Wiesz, jak to jest… Do roboty!

Smart oparł głowę o zagłówek fotela. Kabina wyszła z ziemskiej atmosfery. Pozwoliło to pasażerom podziwiać piękne rozgwieżdżone niebo. Wokół windy roztaczał się widok na inne takie urządzenia. Przestrzeń usiana była wręcz kosmicznymi windami. Nad Ziemią wznosiły się już ich dziesiątki. Połączone ze sobą specjalnymi tunelami sprawiały wrażenie pajęczyny otaczającej Niebieską Planetę.

Robert się uśmiechnął. Pracował już blisko piętnaście lat w policji, w tym pięć w Europolu. Ile to się zmieniło podczas jego życia! Kiedyś, aby dolecieć z Frankfurtu do Nowego Jorku, należało odbyć kilkugodzinną podróż samolotem. Teraz wystarczyło wsiąść do jednej windy, przemieścić się korytarzem do drugiej – i na tym kończyła się cała podróż. Nie lubił tej formy podróżowania tak bardzo, jak nie znosił przebywania na kosmicznych stacjach. Każda winda łączyła powierzchnię Ziemi z jakimś miastem na okołoziemskiej orbicie. Usytuowane na niej laboratoria, instytuty, lądowiska dla statków i promów kosmicznych, a także fabryki i osiedla mieszkalne przynosiły ich właścicielom krociowe zyski. Jednym z potentatów w branży był Jens Bogatoff. Właściciel pięćdziesięciu dwóch procent akcji PA-48 Spółka Akcyjna, obywatel Unii Europejskiej, lat pięćdziesiąt sześć. Tajemnicę jego śmierci leciał właśnie rozwiązać Robert Smart, czterdziestodwuletni komisarz Europolu, specjalista do spraw zabójstw.

– Witam. – Niewysoki, gruby człowieczek o przepoconych dłoniach wyciągnął jedną z nich na przywitanie Roberta. – Jak podróż?

– Dziękuję, dobrze. – Komisarz odwzajemnił wymuszony uśmiech nieznajomego.

– Vince Burke, komendant stacji Finezja – przedstawił się. – Nie musi mi się pan prezentować, przysłano mi informację na pański temat. Przystąpmy lepiej do pracy.

Robert skinął głową. Z zaciekawieniem ogarnął wzrokiem gabinet Bogatoffa. Na ścianach wisiały stylowe obrazy, wnętrze gabinetu wypełniały wyłącznie antyki. Świadectwa bogactwa jednoznacznie dawały do zrozumienia, kto jest najważniejszym i najpotężniejszym człowiekiem na stacji. Komisarz podszedł do okna. Spojrzał w dół. Gabinet prezesa CW-48 znajdował się na samym szczycie najwyższego budynku na Finezji. W zasięgu wzroku miał niezliczoną ilość wieżowców, fabryk i lądowisk. Wszystko to pomnażało na pewno konto właściciela.

– Robi wrażenie, prawda?

– Tak, nie ukrywam. – Robert odwrócił się i usiadł naprzeciwko w fotelu. Znajdowali się sami w gabinecie.

– Widzi pan, może to i niepotrzebna atencja z mojej strony, ale cieszę się, że przysłano jednego z najlepszych specjalistów w Europolu… 

– Jaką ustalono wstępną przyczynę śmierci? – przerwał mu Smart. Nie zamierzał zmarnować całego dnia na słuchaniu skrzekliwego głosu grubasa. Nie lubił ludzi, którzy nie patrzyli prosto w oczy, lecz rozglądali się nerwowo na boki, jakby szukali, czym by cię tutaj załatwić.

– Zawał serca.

– Zawał serca? I po to angażujecie Europol?

– Widzi pan… – Burke wstał i zaczął chodzić po pokoju. – Pan Bogatoff to nie byle kto. Miał nie tylko wielu przyjaciół, lecz także wielu wrogów. Krążyły różne plotki, wie pan… Dlatego lepiej, aby jego śmierć wyjaśnił ktoś z zewnątrz, przepraszam, to złe sformułowanie, chodzi mi o to, że ktoś z Ziemi. Ja muszę się wyłączyć. Przydzielę panu do pomocy mojego najlepszego człowieka. To wielce obiecujący tegoroczny absolwent szkoły policyjnej w Nowym Jorku.

– Gdzie znaleziono ciało?

– Tutaj, za jego biurkiem. Leżał na blacie. I jeszcze jedno. Zawał zawałem, ale… On w zeszłym roku zrobił sobie przeszczep. Wymienił stare serce na nowe, wyhodowane z komórek macierzystych. Możliwość zawału po takim zabiegu wynosi jeden na milion. 

W tym momencie do gabinetu Bogatoffa wszedł wysoki, przystojny blondyn w szarym mundurze ochrony stacji. 

– Michael Kunst, miło mi pana poznać.

– Witam. – Robert odwzajemnił uścisk jego dłoni.

– Skoro już się panowie poznali, mogę się oddalić. Wprowadziłem pana Smarta w szczegóły. Życzę powodzenia! – Vince Burke opuścił gabinet i zostawił śledczych samych.

– Domyśla się pan czegoś, Kunst? – Robert nalał sobie do filiżanki piątej już tego dnia porcji kawy z termosu. Dochodziło południe. Mimo przyciemnionych szyb słońce bezlitośnie wdzierało się do gabinetu.

– Szczerze mówiąc, nie wiem… Zawał serca po przeszczepie? Doprawdy dziwne.

Robert pokiwał głową. Zapowiadał się dłuższy pobyt na stacji. Dalszą rozmowę przerwał dźwięk holofonu. Komisarz go otworzył. Na przegubie lewej ręki ukazał się trójwymiarowy obraz strażnika.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest tu jakiś facet. Mówi, że nazywa się Peter Riedl i że był umówiony z panem Bogatoffem. Co mam robić?

Robert spojrzał pytająco na Michaela. 

– To właściciel CW-12, najbliższej windy i platformy Arkadia, kosmicznego Las Vegas – wyjaśnił Kunst.

– Niech wejdzie – zdecydował Smart.

Po krótkiej chwili do gabinetu wszedł pewnym krokiem szczupły, choć niewysoki jegomość ubrany w nienagannie skrojony garnitur. Przedstawił się i nie pytając o zgodę, usiadł na fotelu za biurkiem.

– Zapytam krótko i na temat: co tu się dzieje?

– Pozwoli pan, że się przedstawię: komisarz Robert Smart, wydział zabójstw, Europol, a to mój asystent, porucznik Michael Kunst z ochrony stacji. Pan nic nie wie?

– O czym? – zapytał podejrzliwie gość. – Byłem umówiony z panem Bogatoffem na spotkanie w interesach. Mówi pan, że jest z wydziału zabójstw?

– Dzisiaj w nocy znaleziono pana Bogatoffa martwego. Siedział właśnie na tym miejscu.

Riedl zerwał się jak oparzony.

– Więc jednak – mruknął do siebie, głośno zaś powiedział: – Czy byłby pan tak uprzejmy, komisarzu, i udał się ze mną do mojego biura? To tylko godzinka lotu korytarzem na sąsiednią stację. Pokażę panu pewien dokument, który pana zainteresuje.

 

Za oknem kabiny windy poziomej CK-48/49 migotały gwiazdy. Pod nogami przesuwały się w ekspresowym tempie kontynenty. Świat wydawał się nie mieć granic ani różnic czasowych. Tak oto spełniało się marzenie wszystkich rządzących: wszystkie interesy i ważne sprawy można było załatwiać ponad głowami ludzi, których dotyczyły. Korytarze próżniowe łączące windy kosmiczne oplatały cały glob jak wielka pajęczyna. Świat naprawdę stał się globalną wioską. A właściwie przedmieściem dla centrów życia społecznego – stacji kosmicznych budowanych na szczycie ludzkiego dążenia do doskonałości.

Robert Smart rozmyślał. W kieszeni jego marynarki spoczywała kopia prawdopodobnie najcenniejszego w chwili obecnej dokumentu w tej części przestrzeni okołoplanetarnej. Testamentu Bogatoffa. Wręczając go komisarzowi, Riedl nie omieszkał skomentować tego faktu.

– Jak pan widzi, teoretycznie to mnie powinno zależeć na szybkim zgonie Bogatoffa. Żona, dzieci, krewni nic nie dostaną. Nawet gdyby chcieli unieważnić testament, stać mnie na spłatę ich roszczeń. Przyznam się panu, że od dawna planowaliśmy fuzję naszych przedsiębiorstw. Jednak niełatwo to zrobić, gdy rodzina żony przyszłego wspólnika jest blisko skoligacona i zaprzyjaźniona z możnymi tego świata, tam na dole. Rozumie pan, nie było innego wyjścia, jak przepisać całość majątku na mnie na wypadek śmierci.

Komisarza zastanowiły słowa Riedla: „Nie było innego wyjścia”. Po śmierci Bogatoffa jego spadkobierca został największym potentatem w branży kosmicznej na świecie. Po przejęciu udziałów zmarłego jego udział w rynku wyniósł, ostrożnie licząc, siedemdziesiąt, a może nawet osiemdziesiąt procent. Do tego należało dodać know-how, laboratoria, fabryki i inne drobiazgi, takie jak kopalnie na Marsie. Był największym udziałowcem… Ale czy na pewno jedynym?

Rozważania Smarta przerwało buczenia w okolicach nadgarstka.

– Słucham. – Robert odebrał połączenie. Na przegubie pojawił się hologram Michaela Kunsta.

– Melduję, szefie, że w gabinecie Bogatoffa odkryliśmy coś niezmiernie interesującego. Kiedy można się pana spodziewać?

– Już dolatuję do Finezji. Będę za piętnaście minut.

 

Na biurku Bogatoffa stała klatka. Przedzielona była na dwie komory. W jednej nerwowo chodził mały szczur, obwąchując wszystko dookoła. W drugiej także znajdował się szczur, z tą tylko różnicą, że leżał martwy. Oba ssaki były na pierwszy rzut oka identyczne, białe w czarne plamki.

– To jest to niezwykle interesujące odkrycie? W tym, że ktoś hoduje domowe szczury, nie ma raczej nic nadzwyczajnego – zauważył Robert Smart, kiedy już uporał się z zacinającą się maszyną do kawy i nalał sobie do kubka życiodajnego płynu. Był zmęczony. Cała ta historia zaczynała przypominać kiepski thriller. Zmarł bogaty, potężny biznesmen. Różne towarzyskie i biznesowe kręgi starają się wykorzystać to wydarzenie dla swoich partykularnych interesów. Chcą wyrwać dla siebie jak najwięcej z majątku denata, pogrążając przy tym konkurencję.

– No, wiem, szefie, że to nic takiego… – Kunst zrobił się czerwony. Nie był przyzwyczajony do tego typu przytyków. W szkole policyjnej był prymusem, w związku z czym uważał, że jego decyzje i odkrycia mają walor niepodważalny i są jedynymi z możliwych. – Ale odkryłem to tutaj, za biurkiem Bogatoffa, niech pan spojrzy.

Młody policjant podszedł do wskazanej ściany za biurkiem. Delikatnie odchylił wiszący na niej obraz. Ściana bezszelestnie się rozsunęła, a oczom Smarta ukazał się mały pokój wypełniony lustrami, komputerami oraz dwiema szklanymi kabinami. Robert wszedł do pokoiku. W chwili przestępowania progu jego asystent szarpnął komisarza za ramię.

– Niech pan lepiej tego nie robi – rzekł z naciskiem. – Kiedy tam wszedłem, urządzenia zaczęły pracować. Cofnąłem się i wtedy zobaczyłem na podłodze klatkę ze szczurami.

– Przestraszył się pan, że komputery wygenerują potwora, który pana pożre?

– Proszę nie żartować, komisarzu. – Asystent zmarszczył czoło. – Sprawa jest chyba naprawdę poważna. To urządzenie to transponder.

– Ma pan na myśli urządzenie do teleportacji? Przecież one nie istnieją. To znaczy, chciałem powiedzieć, są dopiero w fazie testów.

– Nie jesteśmy na Ziemi, komisarzu. Co prawda na Finezji obowiązuje prawo Unii Europejskiej, ale sprawy mogą wyglądać nieco inaczej niż tam, na dole. Te dwa szczury na przykład. One są takie same.

– No, prawda. Wyglądają bardzo podobnie.

– One są takie same – powtórzył Kunst z naciskiem.

– Klony?

– Niezupełnie… Nasz genetyk po pobieżnym ich zbadaniu powiedział mi, że są po prostu takie same. To wszystko.

Robert usiadł w fotelu za biurkiem Bogatoffa. Spojrzał na dziesiątki urządzeń z migającymi lampkami przyczajonymi jak tygrys w dżungli do skoku na swoją ofiarę. O co w tym wszystkim chodzi? Transponder, który nie ma prawa istnieć. Dwa takie same szczury schowane w gabinecie prezesa największego przedsiębiorstwa obsługującego kosmiczne windy i stacje. Wreszcie szef konkurencji, który twierdzi, że zmarły przekazał mu swoje imperium, wydziedziczając przy tym swoją rodzinę. Coś tu nie pasuje.

– Co pan radzi, Kunst? – Komisarz upił duży łyk kawy. Kofeina z pewnością mu się teraz przyda. Musi dokonać wielu analiz.

– Tutaj, na Finezji, ma swoją siedzibę największe laboratorium hi-tech, czyli nowych technologii. Firma Space Time Industries Ltd. Słyszał pan o niej?

– Oczywiście, to dzięki niej mamy przecież kosmiczne windy dla każdego i holofony. – Smart machnął ręką.

– No tak, przepraszam. Bez urazy, ale tu, na górze, patrzymy inaczej na Ziemię i jej problemy… 

– Jak na prowincjonalnych buraków niepotrafiących myśleć w skali wszechświata, prawda? – Komisarz się uśmiechnął. Coś było w słowach młodego asystenta. Kosmiczne windy i możliwości, jakie dały ludzkości, zmieniały ją jeszcze szybciej niż na przełomie XX i XXI wieku rewolucja informatyczna i telekomunikacyjna. Społeczności żyjące na stacjach coraz to bardziej izolowały się od swoich ziemskich korzeni.

– No nie, nie w ten sposób. – Kunst odchrząknął. – Wracając do tematu, prezes Space Time Industries jest, a właściwie był, przyjacielem Bogatoffa. Sugeruję spotkanie z nim. Pomoże nam to zapewne w wyjaśnieniu tajemnicy śmierci prezesa. W końcu nikt na Ziemi nie ma transpondera, może oprócz wojska.

 

– Ciekawe… Mówi pan, zdechły szczur z żywym w jednej klatce? Fascynująca opowieść. Tylko nie wiem, co ja mogę mieć z tym wspólnego? – Frederick Wolfhart, prezes Space Time Industries, rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu. Był pięćdziesięcioletnim mężczyzną o charakterystycznej barwie głosu. Zawdzięczał ją przeszczepowi krtani oraz kuracji hormonalnej. Poza tym był szczupłym, łysiejącym przedstawicielem klasy wyższej okołoziemskiego społeczeństwa. Nie czuł się więc w obowiązku ukrywać swojej ironii ani niechętnego stosunku wobec komisarza policji przerywającego mu ważne biznesowe spotkanie.

– Nie wiem, czy był pan łaskaw zauważyć, że poruszyłem kwestię posiadania przez pana Bogatoffa transpondera. Nie jest to chyba do końca legalne. – Robert Smart oparł się wygodniej o oparcie fotela, w którym siedział. – Jadąc tutaj, sprawdziłem przepisy obowiązujące w tej kwestii. Dyrektywy Unii Europejskiej wyraźnie zabraniają posiadania transponderów przez prywatne osoby. Nie mówiąc już o eksperymentowaniu z przesyłaniem cząstek na odległość bez specjalnej licencji.

– Widzę, że jest pan znakomicie zorientowany. – Wolfhart odstawił szklaneczkę whisky, wstał i podszedł do okna. – Wie pan, tu, na orbicie, nie jest tak jak na Ziemi. Przepisy nie przystają do tempa i poziomu życia w kosmosie. Bogatoff był moim przyjacielem. Wspólnie stworzyliśmy Finezję. Wierzyliśmy w możliwość postępu, wyjście ludzkości w kosmos, nowe technologie. W zamian dostaliśmy pazerne żony, nadętych wspólników i rozzuchwaloną biurokrację. Nie dziwię się Jensowi, że w końcu nie wytrzymał i to zrobił.

– Co zrobił? – Robert także podniósł się z fotela. Próbował nie dać tego po sobie poznać, ale słowa rozmówcy zabrzmiały intrygująco. Coś jednak kryło się za śmiercią Bogatoffa.

– Wspominał pan o dwóch szczurach w klatce. Identycznych.

– Tak.

– Odbicie.

– Słucham? – Smart nie zrozumiał.

– Odbicie. Przenoszenie materii jest mniej skomplikowane, niż to się wszystkim wydaje. Doprowadziliśmy do tego, że rozkładamy dany przedmiot na atomy i je kopiujemy.

– Coś w stylu klonowania?

– Powiedzmy. Transponder tworzy matrycę, którą powiela. Następnie wysyła skopiowane atomy w dwa różne miejsca. Rozumie już pan?

Robert przetarł oko. Kopiowanie i klonowanie w jednym? Szczur przeniesiony w dwa miejsca naraz?

– No dobrze, ale…

– Spokojnie. – Wolfhart położył mu rękę na ramieniu. Robert usiadł na fotelu. – Niech pan lepiej usiądzie. Udawało nam się przenosić rzeczy, martwą naturę. Jens wpadł na pomysł, aby spróbować z żywymi istotami. Próbowaliśmy najpierw z bakteriami, potem z wielokomórkowcami. Zawsze z takim samym wynikiem. Przenosiliśmy organizm w dwa miejsca. Nigdy jednak się nie zdarzyło, aby w obydwu miejscach one żyły. Przynajmniej jeden z organizmów materializował się martwy. Czy to nie dowód na istnienie jakiejś siły życiowej, duszy? Nie można jej powielić. Idzie za sercem, jak trafnie określił to jeden z naszych naukowców. A Jens zmarł na zawał…

– Czy…

– Wiem, o co chce pan zapytać. Nie, nie próbowaliśmy z ludźmi ani nawet z ssakami. Powiem jednak panu, że kluczem do rozwiązania zagadki śmierci Bogatoffa są szczury. I transponder. 

 

Komisarz Robert Smart siedział samotnie w gabinecie Jensa Bogatoffa. Musiał się skupić. W głowie huczały mu słowa Wolfharta. Rozwiązanie zagadki ma związek ze szczurami i transponderem. Robert podszedł do urządzenia. Uchylił drzwi. Delikatny szum maszyn oznaczał, że urządzenie zaczęło pracować. Wszedł. Usiadł na krześle stojącym pośrodku niewielkiej kabiny.

 

Jasność. Tylko tyle poczuł. Poświata jasnego światła wkradała się delikatnie przez powieki. Potem doszedł szum. Morze? Tak, zapach słonej wody docierał do nozdrzy i wypełniał płuca. Otworzył oczy.

– Witam pana, komisarzu. – Uśmiechnięty mężczyzna pomógł mu się podnieść.

– Co się… Gdzie…

– Spokojnie. To szok po materializacji. Wkrótce to minie, proszę głęboko oddychać.

Robert poczynił wysiłek i spojrzał na mężczyznę. Skądś znał tę twarz. Nie, to niemożliwe! Bogatoff?

– Zdziwiony? Wie pan, to zabawne obserwować śledztwo w sprawie własnej śmierci, taniec krewnych nad majątkiem. Biedacy, nawet nie wiedzą, że nic nie dostaną…

– Co to za miejsce?

– Niech się pan nie boi. – Bogatoff pomógł usiąść Robertowi na wiklinowym krześle. – Nie umarł pan, to niestety nie jest raj, chociaż niektórzy tak uważają. To tylko moja prywatna wyspa na bezkresnych wodach Pacyfiku. Cóż, chyba jesteśmy na siebie skazani… Ale niedługo sprowadzimy też pana rodzinę. Księgowa, którą jest pańska żona, przyda się w mojej nowej firmie. Pan będzie za to znakomitym szefem ochrony. Co pan na to?

– Pić mi się chce…

 

Pavel Drietl, komisarz wydziału. zabójstw Europolu, stał na platformie windy kosmicznej CW-48. Przeklinał w duszy swojego szefa, na którego rozkaz walczył z wiatrem i deszczem nad Bosforem. Czekała go podróż na stację kosmiczną Finezja. Miał przeprowadzić śledztwo w sprawie śmierci swego kolegi Roberta Smarta. Ciało Smarta znaleziono w gabinecie Jensa Bogatoffa. Ciekawe, pomyślał Drietl. Czy to możliwe, aby osoba prowadząca śledztwo zmarła w takich samych okolicznościach jak obiekt śledztwa? Na zawał serca… Komisarz odetchnął głęboko morskim powietrzem. Czekało go długie śledztwo…

Koniec

Komentarze

Całkiem fajne. Nie pasują mi tylko te poziome tunele wykorzystywane do przemieszczania się na Ziemi z punktu A, do punktu B. Jak zrozumiałam, to najpierw windą na orbitę, a potem "poziomo" do windy nad punktem docelowym. Wydaje mi się że szybciej i taniej byłoby, tak tradycyjnie. Po lądzie, albo tuż nad nim. No i czymś te windy musiałyby być zasilane. Zimną fuzja? Wydaje mi się że warto by o tym wspomnieć, nawet bez rozwodzenia się nad tym, no bo to w końcu kryminał :) pozdrawiam.

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Podobało mi się, naprawdę ciekawa robota. Interesujący pomysł na przedstawienie świata, szczególnie cała mechanika “klonowania” jest fajnym konceptem. Zakończenie też niczego sobie, mała “pętla czasowa” jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziła. Ale znalazłem parę rzeczy do (w mojej opini) poprawy:

 

Do roboty!

Po tym brakuje chyba pustej linijki odstępu,

 

krociowe zyski

Hmm nie jestem pewien czy to aż tak dobrze działa, może “niebotyczne zyski”? Albo jeszcze coś innego jeśli na coś wpadniesz,

 

go otworzył

”otworzył go” brzmi lepiej,

 

mamy przecież kosmiczne windy dla każdego i holofony.

Może “kosmiczne windy i holofony dla każdego”? Chyba że holofony są dostępne tylko dla wybranych ludzi, w takim wypadku można by o tym wspomnieć wcześniej w tekście,

. Pan będzie za to znakomitym szefem ochrony. Co pan na to?

– Pić mi się chce…

Tutaj oczywiście uwzględniam, że Smart jest cały czas po szoku podróżnym, ale nadal jego odpowiedź jest trochę zbyt “offtop”, nie zgrywa się logicznie z wypowiedzią Bogatoff’a. Jest jeszcze jedno  podejście – Bogatoff powinien wiedzieć, że po takiej podróży człowiek nie zbyt ogarnia co się do niego mówi, więc może powinien poczekać z tak ważną propozycją? Proponowałbym dopisać kilka zdań wydłużających całą scenę i przez to zrobić ją bardziej logiczną,

 

Smart trochę zbyt pochopne użył urządzenia. Gdyby dać mu jakiś powód aby to zrobić, wtedy było by to o wiele bardziej logiczne.

 

Ponarzekałem na to, co było do ponarzekania i chciałbym jeszcze zaznaczyć, że jestem tutaj nowy więc nie musisz stricte stosować się do wszystkich moich uwag. Ja pokazałem bardziej miejsca w których mi coś nie zagrało, to Twoja decyzja czy coś zmienisz czy nie. A ponieważ widzę, że też jesteś nowy to podrzucam kilka przydatnych linków:

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!

 

Czytałam z umiarkowanym zainteresowaniem, bo choć pomysł wydał mi się dość ciekawy, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że pokazałeś zaledwie wycinek świata, sprowadzając sprawę do śmierci Bo­ga­tof­fa i dość krótkiego śledztwa, które, jak na mój gust, potoczyło się zbyt szybko i zbyt gładko.

 

kil­ku­go­dzin­ną po­dróż sa­mo­lo­tem. Teraz wy­star­czy­ło wsiąść do jed­nej windy, prze­mie­ścić się ko­ry­ta­rzem do dru­giej – i na tym koń­czy­ła się cała po­dróż. Nie lubił tej formy po­dró­żo­wa­nia tak bar­dzo… → Czy to celowe powtórzenia?

 

W za­się­gu wzro­ku miał nie­zli­czo­ną ilość wie­żow­ców, fa­bryk i lą­do­wisk. → Wieżowce, fabryki i lądowiska można policzyć, więc: W za­się­gu wzro­ku miał nie­zli­czo­ną liczbę wie­żow­ców, fa­bryk i lą­do­wisk.

 

– Widzi pan, może to i nie­po­trzeb­na aten­cja z mojej stro­ny… → Dość, moim zdaniem, niefortunnie użyte wyrażenie. Jak można powiedzieć komuś, kogo właśnie się poznało: – Widzi pan, może i niepotrzebnie okazuję panu szacunek i względy

 

Ro­bert od­wza­jem­nił uścisk jego dłoni. → Zbędny zaimek – wiadomo, z kim wita się Robert.

 

Przed­sta­wił się i nie py­ta­jąc o zgodę, usiadł na fo­te­lu za biur­kiem. → Dlaczego, będą w cudzym gabinecie, zajął fotel za biurkiem?  

 

Ko­ry­ta­rze próż­nio­we łą­czą­ce windy ko­smicz­ne opla­ta­ły cały glob jak wiel­ka pa­ję­czy­na. → Dlaczego ponownie piszesz o czymś, o czym już wspomniałeś na początku opowiadania → Prze­strzeń usia­na była wręcz ko­smicz­ny­mi win­da­mi. Nad Zie­mią wzno­si­ły się już ich dzie­siąt­ki. Po­łą­czo­ne ze sobą spe­cjal­ny­mi tu­ne­la­mi spra­wia­ły wra­że­nie pa­ję­czy­ny ota­cza­ją­cej Nie­bie­ską Pla­ne­tę.

 

upo­rał się z za­ci­na­ją­cą się ma­szy­ną… → Nie brzmi to najlepiej.

 

prze­ka­zał mu swoje im­pe­rium, wy­dzie­dzi­cza­jąc przy tym swoją ro­dzi­nę. → Czy konieczne są oba zaimki?

 

Ro­bert Smart oparł się wy­god­niej o opar­cie fo­te­la… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Pavel Drietl, ko­mi­sarz wy­dzia­łu. za­bójstw Eu­ro­po­lu… → Czemu służy kropka w środku zdania?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm. Uwielbiam czytać o śledztwach, ale to mnie nieszczególnie wciągnęło i staram się zrozumieć dlaczego.

Jest trochę niezgrabności i powtórzeń, np. już na starcie:

Delikatny szum turbin kołysał pasażerów windy kosmicznej CW-48 do snu. Jeden z jej pasażerów

Ale głównym powodem było chyba to, że w tekście jest stosunkowo mało napięcia. Być może stawka była za mało podkreślona. Może gdyby zacząć od podbudowania całej tajemnicy jakimś potencjałem wojny, czy w podobny sposób zaznaczyć jej wagę, to historia byłaby bardziej angażująca. Być może tekst też trochę za bardzo pędzi. Nie zdążyliśmy poznać charakterów żadnej z postaci. Osobiście nie lubię przeciąganych tekstów, ale żeby zwięzłość dla mnie działała, tekst musiałby być bardziej złożony na poziomie konceptualnym, żebym miał się nad czym zastanawiać.

Rzeczy, które zwróciły jeszcze moją uwagę:

Był największym udziałowcem… Ale czy na pewno jedynym?

Ze zdania twierdzącego, że był największym udziałowcem, wynika że nie był jedynym. Ten fragment jest jakiś niezdecydowany. Poza tym policja musi mieć dostęp do listy udziałowców danej spółki.

– Sprawa jest chyba naprawdę poważna. To urządzenie to transponder.

Transponder to już zajęte słowo, oznaczające coś zupełnie innego: https://en.wikipedia.org/wiki/Transponder .

Spojrzał na dziesiątki urządzeń z migającymi lampkami przyczajonymi jak tygrys w dżungli do skoku na swoją ofiarę.

W jaki sposób lampki mogą być przyczajone?

– Tutaj, na Finezji, ma swoją siedzibę największe laboratorium hi-tech, czyli nowych technologii.

Dziwnie mi to brzmi. Zostawiłbym tylko "nowych technologii" bez tego hi-techu.

 

Pomysł na mechanizm kopiowania ma kryminalny potencjał, ale mam wrażenie, że nie został tu w pełni wykorzystany. Ma też pewne dziwne elementy, które zachwiały moim zawieszeniem niewiary.

 

Generalnie oceniam ten tekst ze wstępną wiedzą, że dostał on jakieś wyróżnienie, co automatycznie sprawia, że jestem trochę bardziej surowy. Nie jest on per se zły, ale ma w sobie niewykorzystany potencjał. Przynajmniej w moim odczuciu.

Łukasz

Cześć!

 

Gratuluję debiutu. Opko przeczytałem i uważam za całkiem ciekawe koncepcyjnie, wymagające jednak pewnego dopracowania. Nie jestem fanem śledztw i kryminałów, to nie moja bajka, ale przez cały czas miałem wrażenie, że bohater w zasadzie nie robi nic poza ganianiem z miejsca na miejsc. Ok, może taka praca, ale w erze tak rozwiniętej technologii potrzeba takiego ciągłego ganianie wygląda dziwnie. Już teraz coraz więcej rzeczy robi się zdalnie, nie tracąc czasu na dojazdy. Poza rozmowami i ruchem niewiele się tu dzieje, jakieś tam napięcie pojawia się w końcówce, ale też tylko na chwilę, bo zanim zdąży rozbudzić ciekawość wszystko się wyjaśnia, bo bohater odnajduje denata i to żywego, ale to stawia tylko kolejne pytania i sugeruje fragmentaryczność tekstu. Bo nie wiemy, co się stało, nie mamy obrazu całości.

Napisane akceptowalnie, choć miejscami szyk zdania i powtórzenia wybijają z rytmu. Przydałaby się beta i korekta, by móc płynąć przez tekst a nie co chwilę rozbijać się o zgrzyty. Zwłascza na początku rzuca się to w oczy.

 

Z uwag logicznych:

Kiedyś, aby dolecieć z Frankfurtu do Nowego Jorku, należało odbyć kilkugodzinną podróż samolotem. Teraz wystarczyło wsiąść do jednej windy, przemieścić się korytarzem do drugiej – i na tym kończyła się cała podróż.

To nie jest w prawdzie hard s-f, ale… Windy kosmiczne można teoretycznie budować w okolicy równika, czyli Frankfurt i NYC raczej odpadają. Rozumiem, że to nie jest sedno tego opowiadania, ale nieco zgrzyta. To taki trochę samochód na kwadratowych kołach.

Korytarze próżniowe łączące windy kosmiczne oplatały cały glob jak wielka pajęczyna.

Po co budować korytarze próżniowe w próżni?

 

Z kwestii edycyjnych:

Delikatny szum turbin kołysał pasażerów windy kosmicznej CW-48 do snu. Jeden z jej pasażerów, Robert Smart, walczył ze znużeniem.

Powtórzenie już na samym początku. Zawsze warto, alby pierwszy akapit był dopieszczony do granic możliwości, to nim walczysz o uwagę czytelnika.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ciekawa koncepcja świata. Może pomysł kosmicznych wind i stacjonarnych miast na orbicie nie jest do końca możliwy, ale uznałem, że nie jest to najważniejsza rzecz.

Czytało mi się dość płynnie, a sam transponder przypominał mi trochę tę szafę, którą teleportowano się do Hoghwartu w Harrym Poterze. Pamiętam, że podczas nieudanych prób Malfoya, w przypadku niepowodzenia, istoty wewnątrz umierały. Wracając natomiast do samej fabuły, generalnie mam jeden zarzut – wszystko wygląda trochę tak, jakby miało się wydarzyć. Przyjeżdża nasz bohater, zaawansowany gość od śledztw, po czym biznesman mówi mu „pan pojedzie ze mną”. Bohater się zgadza i aż ciśnie się na usta, że gdyby ów biznesman był zamieszany w spisek, to śledczy dałby się „jak młody”. Pod koniec opowiadania mam nieodparte wrażenie, że bohater musiał wejść do kabiny – nagle zostaje sam i wchodzi. Bardziej wygląda to, jakby fabuła szła po ustalonym sznurku, a nie, że zachowanie postaci jest konsekwencją czegoś.

Podsumowując, opowiadanie na mały plus, choć nie porwało do końca.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka