Mężczyzna zatrzymał się przed sztucznym pagórkiem, na którym stała świątynia Kirie, bogini magii, wiedzy tajemnej i patronki awallachańskiego wywiadu. Promienie zachodzących dwóch słońc układu Atlinne'a, oświetlały kompleks upiorną czerwienią. Sceneria pasowała do tego, co miał tu zamiar osiągnąć. W wieczornym świetle było doskonale widać, iż przed wiekami musiano tu użyć potężnych broni, które zeszkliły zbocza pagórka w jedną gładką powierzchnię. Mężczyzna okiem fachowca oszacował zniszczenia, i lekko zdziwił się, że nie ma tu śladów promieniowania.
Czekał, aż wśród strażników pilnujących schodów prowadzących do świątyni pojawiła się jego znajoma kapłanka. Odruchowo poprawił płaszcz z futra czarnego wilka. Strzepnął niewidzialny pyłek z nieskazitelnie białego lekkiego pancerza imperialnej floty. Rzucił jeszcze okiem, czy na piersi ma dwie małe tarcze herbowe podkreślające jego status. Pierwsza z nich była imperialna i na błękitnym tle miała uskrzydlony miecz. Druga oznaczała przynależność do szlachty awallachańskiej i przedstawiała czerwonego wilka na czarnym tle. Mężczyzna wziął głęboki oddech i ruszył w stronę przybytku. Kapłanka, długowłosa blondynka odziana w jadowicie zieloną suknię, uśmiechnęła się do niego smutno. Hakelber skłonił się w ceremonialnym ukłonie.
– Bądź pozdrowiona Sylvestris aep Geulliaere.
– Witaj admirale Anatidae – odrzekła.
– Wszystko gotowe?
– O ile nadal tego chcesz.
– Chcę.
– A więc chodźmy.
Pokonując kolejne stopnie Sylwestris popatrzyła na Hakelbera i powiedziała:
– Choć znamy się setki lat, chyba po raz pierwszy boję się o ciebie.
– Dlaczego?
– Rytuał nigdy nie jest taki sam, a jego efekty bywają niekiedy problematyczne.
– Jestem gotów zaryzykować.
– I to właśnie mnie martwi.
– Niepotrzebnie, przecież wiesz, że umiem sobie dawać radę, nawet w trudnych sytuacjach.
– To nie jest bitwa gwiezdnych flot ani podbój planet. W tym jesteś świetny. Nie chciałabym jednak być zmuszona szukać kogoś na twoje miejsce.
– Czyżby agentka awallachańskiego wywiadu okazała mi właśnie sympatię. – Hakelber spojrzał na kapłankę rozbawionym wzrokiem.
– Bez przesady. – Sylwestris odwzajemniła uśmiech. – Jesteś skuteczny, nie za drogi, ogólnie rzecz biorąc dobrze mi się z tobą współpracuje, a to nieczęste w obecnych czasach.
– Wierzę, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
– A nie mógłbyś tego załatwić tradycyjnie, porwanie, pojedynek, trucizna uszkadzająca dyskretnie układ nerwowy, no wiesz klasyka?
– Tak będzie lepiej.
Sylwestris nie wydawała się przekonana, niemniej poprowadziła go do wnętrza świątyni z czarnego granitu. Nie udali się jednak przed główny ołtarz, ale plątaniną schodów i korytarzy zeszli do podziemi i czegoś, co przypominało wielką naturalną jaskinię. Znajdował się w nim posąg sześciorękiej kobiety. Hakelber czuł, że przestrzeń tu drży jakby coś na nią napierało. Kiedy ostatnio miał takie wrażenie, przelatywał niebezpiecznie blisko horyzontu zdarzeń czarnej dziury. Na znak Sylwestris zapłonęły ofiarne zioła. Kapłanki w sukniach do samej ziemi, za to mające dekolty odsłaniające całe piersi utworzyły krąg, wewnątrz którego znalazł się Anatidae oraz wizerunek bogini. Sylwestris, zgodnie z wymogami rytuału, zwróciła się do Hakelbera.
– My wzywamy Kirie, ale nie mamy wpływu na jej decyzje, wiedząc, że może spełnić twoją prośbę, lub zabić cię, masz jeszcze szanse odejść stąd. Tak więc jaka jest twoja decyzja?
– Niech wasza pani osądzi mą prośbę wedle swojego uznania.
Sylwestris skinęła głową, po czy opuściła krąg. Gdy znalazła się na zewnątrz, rozpoczęła inkantacje do bogini. Pozostałe kapłanki na ten znak ruszyły do ekstatycznego tańca. Rzeczywistość drżała, aż w końcu coś w niej pękło i przed Hakelberem pojawiła się znikąd kobieta o oczach niczym wnętrze czarnej dziury.
– Po co przybywasz?
– By prosić o klątwę na wroga?
– Ciekawe… Nie czuję byś się mnie bał.
– Jestem żołnierzem imperium, patrzyłem już nieraz w oczy śmierci.
– A wiesz, że jestem gorsza od niej, bo nie możecie mnie oszukać klonowaniem.
– Tak. – Hakelber spojrzał w bezdenne oczy bogini.
– Zobaczymy ile jest warta twoja odwaga.
Kirie zaczęła się zmieniać w istoty jak z najgorszych koszmarów, półumarłe, ropiejące, gnijące, drapieżne, toksyczne. Anatidae stał jednak wyprostowany, nie okazując emocji. Dopiero gdy Kirie zamieniała się w szarżującego arachnoida, nagle złożył się do strzału, a w jego rękach pojawił się karabin plazmowy. Bogini znów przyjęła ludzką postać.
– Zabawne, ale wygląda na to, że jesteś odważny i gotów walczyć. Większość z tych, którzy tu przybywają myślałaby o tym, aby odgrodzić się od najgorszego koszmaru ze swej podświadomości, ty atakowałeś.
– Czy to ważne?
– Po części tak, zazwyczaj po klątwę przychodzą ci, którzy się boją działać. Ty masz inne cele.
– Liczę, że oczyści mi ona przedpole. Co do działania i odwagi to chyba dobrze, że je mam, nawet w kontakcie z tobą, pani. – Hakelber znowu spojrzał na Kirie.
– Dla mnie na pewno. – Bogini pozwoliła sobie na ludzki uśmiech. – Nie będziesz się bał zapłacić za przysługę.
– Złożyłem już stosowne ofiary twoim kapłankom…
– To było dla nich za przyzwanie mnie, teraz porozmawiamy o tym, co dostanę ja.
– Jak znam życie, nie zadowolisz się dymem kadzideł. – Hakelber uśmiechnął się smutno.
– Dobrze kombinujesz. – Kirie łaskawie się zgodziła – Tak więc co mi dasz?
– Tę część mojej duszy, która jest najbardziej potrzebna do realizacji klątwy.
– Uczciwa cena. – Bogini skinęła głową. – Potrzebuję obrazu twego wroga.
– Już wyjmuję. – Hakelber sięgnął do kieszeni.
– Nie trzeba, wezmę go z twojego umysłu. – W powietrzu zmaterializowała się podobizna Armanda de Horacjo.
– To wszystko? – Hakelber zainteresował się tym, co zrobi Kirie.
– Oczywiście, że nie. Teraz oplotę jego los, a ty potwierdzisz.
– Tak jest.
– Krzywda została wyrządzona. – Głos bogini wibrował przenikając przestrzeń. – Przyzywam żywioły: powietrza, wody, ziemi, ognia i metalu oraz matkę ich skrytą w sercu gwiazd. Zaklinam je wszystkie w tej sprawie. Mur o czterech strażnicach niech zlegnie oczy i myśli Armanda de Horacjo. Niech jego udziałem stanie się strach, ból, wina i zła krew. Nich jego siostrą będzie klęska, a bratem brak litości. Ja stworzę prawo przeciwko niemu, bo prawo przeciw niemu powinno zostać wskazane. Potrójna klęska, sto nieszczęść, ból i gniew niech staną się jego udziałem. Niech klątwa ta będzie związane przeze mnie. Niech on będzie przeklęty przeze mnie. – Rzeczywistość wprost falowała od rozpierającej ją energii. Bogini spojrzała na Hakelbera.
– Niech tak się stanie! – Anatidae wykrzyczał ostatnią formułę.
– Zrobione. Czas na moją zapłatę.
Kirie zamieniła się w czarną mgłę, która przeniknęła przez Hakelbera. Mężczyzna osunął się na ziemię. Bogini zaś po prostu przeszła barierę rzeczywistości i znikła. Sylwestris skończyła śpiewać i przez krąg tancerek podbiegła do leżącego Anatidae. Dotknęła jego twarzy i cicho powiedziała:
– Zdaje się, że nasza pani cię wysłuchała, żyjesz.
– Mówiłem, że będzie dobrze – wyszeptał Hakleber.
– To się jeszcze okaże, przecież ona zabrała kawałek twojej duszy.
– Wiem, taki był plan – cicho zgodził się Anatidae i stracił przytomność.
Armand de Horacjo, właśnie po raz kolejny przegrał w kasynie, co mu się normalnie nie zdarzało. Stracił już nie tylko własne pieniądze, ale też sporo kasy swojej narzeczonej Aveline Min'Saibh. Co więcej ta ostatnia nie chciała mu dać więcej pieniędzy, a przecież mógł się odegrać. Na dodatek skończył mu się kredyt i szef sali prosił go o opuszczenie miejsca przy ruletce. Oburzony poszedł z wyjaśnić sprawę z menadżerem. Nie doszli jednak do porozumienia i na oczach narzeczonej, niekoniecznie grzecznie, ale na pewno dość boleśnie ochrona wyjaśniła mu, że do czasu spłaty długu, nie jest tu mile widziany. Szef kasyna z czystej złośliwości do długu dorzucił mu rachunek za czyszczenie podłogi upapranej krwią Armanda podczas dyskusji z ochroniarzami. Awantura z narzeczoną była wisienką na torcie zdarzeń tego dnia. Avelina po raz pierwszy pomyślała, że tak naprawdę nie zna swego narzeczonego. Jednocześnie gdzieś tam, pojawiła się myśl, że admirał Anatidae, byłby lepszym wyborem.
Piorunujący, flagowy liniowiec admirała Anatidae przemierzał nadprzestrzeń lecąc na Afrodytę w układzie 7706. Wyczerpany Hakelber spał w swojej kajucie, po raz pierwszy od setek lat nie dręczony bólem po utracie ukochanej Belli, przeczuciem pecha w stosunkach damsko męskich, ani wspomnieniami miłości, którą kiedyś stracił. Zadrę tkwiącą w jego duszy, odebrała mu przecież Kirie jako tę część duszy, która była najbardziej potrzebna do realizacji klątwy.