Hakelber patrzył z tarasu swej willi na malowniczy zachód słońca. Z ogrodów otaczających budynek niósł się intensywny zapach kwiatów i śpiew ptaków. Satelity pogodowe Afrodyty, sprawiły, że dwie godziny temu zakończyły się popołudniowe opady deszczu, toteż aromaty z ogrodów były wyjątkowo intensywne, a i ptasie trele brzmiały radośnie i czysto. Wszystko to sprawiło wrażenie jakby scenę wycięto z finału romantycznego holoserialu, albo komedii.
– Ja tu chyba nie pasuję – rzekł w myślach Hakelber.
– Jesteś u siebie – odrzekła rozsądniejsza część jego świadomości.
– Ale ja jestem Mieczem Imperium, admirałem, szaleńczo odważnym wojownikiem, a tu plenery jak ze starego romansu.
– Znajdź więc sobie ukochaną. – Doradziła świadomość.
– No, ale Bella…
– Było, minęło. Opłakałeś, pomściłeś, ponadto upłynęło już ponad czterysta lat.
– Trochę racji w tym jest. – Hakelber zgodził się na argumenty swej świadomości.
– Więc popracuj nad znalezieniem żony.
– Czy ja mam na to czas? – Anatidae nie był pewien.
– Wolisz płacić podatek za brak wkładu w populację Imperium?
– Podatek?
– Nie udawaj, że nie pamiętasz. Jednym z najstarszych imperialnych podatków jest ten zwany populacyjnym.
– No tak, jeśli w ciągu pięćdziesięciu lat obywatel Imperium nie ma dzieci, musi oddać połowę swego majątku na rzecz wysiłku wojennego.
– Więc jak?
– Chyba czuję, jak się zakochuję.
Hakelber zastanowił się głęboko nad sytuacją. W trakcie czterech wieków z powodzeniem stosował różne metody unikania tego podatku. Wymagane prawem potomstwo rodziły mu: surogatki, i nieoficjalne kochanki. Na dłuższą metę były to rozwiązania męczące. Jedne i drugie musiały podpisywać stosowne umowy i za dyskrecję inkasowały znaczące sumy. Wyjątkiem była Nika aep Amphirion, urocza Awallachanka. Ta chętnie pojawiała się z Admirałem na spotkaniach jako asystentka. Dzięki pozyskanym kontaktom szybko zbudowała własną pozycję i obecnie jako żona księcia krwi władała kilkoma planetami królestwa an'Gleanna. Komplikacje nie dotyczyły jednak samych matek. Rozciągały się też na potomstwo, które poza wyjątkami potwierdzającymi regułę, miało niepokojącą tendencję ładowania się w kłopoty. Prawdopodobnie co najmniej część tych kwestii rozwiązałaby żona, tylko jak ją znaleźć? Teoretycznie mógłby skorzystać z ofert jakie od setek lat regularnie zapychały skrzynki pocztowe. Zainteresowane zapewniały o bezmiarze swojej miłości, reklamowały się na dziesiątki sposobów, często załączając do listów holograficzne wizerunki pozwalające drobiazgowo zapoznać się z nawet najmniejszymi szczegółami ich urody. Nie budziły one jednak jego zaufania. Szybko zastanowił się nad potencjalnymi kandydaturami dziewczyn, które znał osobiście. Jeszcze krócej zajęło mu stwierdzenie, iż w zasadzie najchętniej pojąłby za żonę Avelinę Min’Saibh. Problem w tym, że ona była w niesformalizowanym związku z Armandem de Horacjo. Nie miało to dla admirała większego znaczenia. Przywykł bowiem do pokonywania nie takich przeszkód. Wszystko wiązało się z dobraniem właściwych narzędzi ataku.
Wśród gwiezdnych potęg zasiedlających dziesiątki systemów i posiadających ogromne floty, niełatwo wywołać panikę. Na pewnym stopniu rozwoju technologicznego nawet gwiazdy na ostatniej prostej do zostania supernową nie powodowały bólu głowy. Były jednak sytuacje, w których przywódcy kosmicznych dominiów drżeli niczym osiki na wietrze. Wrogów Imperium w ten stan wprowadzały zazwyczaj informacje o tym, że admirał Anatidae wzywa swoich najbliższych doradców. Takie narady oznaczały bowiem, że wkrótce ruszą w bój floty wojenne, próżnię kosmosu przetną niosące zniszczenie smugi plazmy i laserów, gwiezdne okręty i orbitalne stacje zamienią się w kupy stopionego złomu, na planety z nieba spadnie ogień i desanty piechoty, a krew będzie płynąć strumieniami. Nie przejmując się tym wszystkim Hakelber gościł w swej posiadłości na Afrodycie zaufanych doradców ze swej prywatnej floty, w osobach: Tyberiusza Blitza, dowódcy jednostek specjalnych, Kariny de Kanarii szefowej wywiadu, Kolbeta Denari głównego finansisty oraz Harietty Ciano odpowiedzialnej za szeroko pojętą dyplomację i wizerunek. Ledwie się zebrali oświadczył im:
– Zakochałem się.
– Gratuluje szefie – rzekł Tyberiusz.
– Kim ona jest? – Karina i Herietta jednocześnie zadały pytanie?
– Jakie kwoty mam w związku z tym wyasygnować? – Kolbert był praktyczny jak zawsze.
– Aveline'a Min’Saibh – odpowiedział Hakelber.
– Aha… – Karina szybko zaczęła kojarzyć fakty.
– Myślę, że będę potrzebował funduszu operacyjnego na poziomie… – Anatidae zawiesił na chwilę głos. – Powiedzmy porównywalnym z tym, który mi szykujesz, kiedy mam ruszyć ze zgrupowaniem uderzeniowym liniowców na trzymiesięczny rajd.
– Czy wybranka, wie z jakimi obowiązkami reprezentacyjnymi będzie się wiązała jej nowa rola? – Henrietta już w myślach opracowywała potencjalny harmonogram szkolenia.
– No więc tak. – Hakelber wziął głęboki oddech. – Są drobne problemy. Pierwszy jest taki, że ona jeszcze o niczym nie wie, drugi, że z tego, co się orientuję zainteresowana jest niejakim Armandem del Horacjo.
– Szefie, taki problem, to nie problem. – Tyberiusz lekceważąco machnął ręką. – Najdalej w ciągu tygodnia zorganizuję na niego zamach.
– Zabójstwo nic nam nie da. – Anatidae skrzywił się lekko. – Trafi do klonarium i za trzy miesiące będzie z powrotem.
– Szef, myśli o wszystkim. Faktycznie, porwanie będzie lepsze. Zwiniemy go i potrzymamy ile trzeba na jakiejś zapyziałej planecie, gdzieś, gdzie światło nie dociera. – Blitz starał się zgadywać myśli admirała.
– Panowie, ochłońcie! – Ciano przerwała im ostro. – To co proponujecie, jest niezgodne z prawem i surowo karane przez Imperium.
– Nie takie rzeczy się robiło. – Tyberiusz spojrzał na swoja rozmówczynię z wyższością. – Moi ludzie są w stanie zostawić ślady wskazujące na dowolnego naszego wroga.
– Sprawstwa tego typu operacji nie da się ukryć na dłuższą metę. Trzeci ród, z którego pochodzi Armand, słynie z tego, że bardzo długo pamięta swe krzywdy choćby urojone.
– Niestety, ona ma rację – rzekł Hakelber.
– Proponuję zdobywać jej serce klasycznie, acz z nutą ekstrawagancji. – Karina na szybko analizowała profil psychologiczny wybranki admirała.
– Czyli przykładowo jakoś nietypowo mam jej wręczyć kwiaty? – Hakelber nie był pewien, co jego doradczyni sugeruje.
– Wiem – Tyberiusz znów wykazał się refleksem. – Możemy zorganizować na nią pozorowany napad, a szef niby przypadkiem ją obroni. Jak ją będzie wynosił na rękach spod ognia, to kilka naszych bombowców obsypie wszystkich kwiatami. Żadna kobieta się nie oprze romantycznej scenerii, zachód słońca, spadające z nieba płatki róż, i bohater który przed chwilą ja ocalił.
– Brzmi ciekawie – Anatidae analizował propozycję.
– Wyście totalnie oszaleli! – Ciano nie ukrywała furii. – Życie to nie scenariusz romantycznej holodramy.
– Ale przecież Karina mówiła, bym był klasyczny i ekstrawagancki. – Hakelberowi pomysł Tyberiusza podobał się głównie dzięki temu, że nawiązywał do sprawdzonych bojowych scenariuszy.
– To nie muszą być bombowce, możemy użyć gwiezdnego eskortowca, krążownika, lub czegoś jeszcze bardziej okazałego – dodał Tyberiusz.
– Stop! Nie idźcie w tę stronę! – Hariettę ponosiły nerwy.
– Ona ma rację – dodała Karina – Nie róbcie tego w ten sposób.
– To co mam robić? – Anatidae po raz pierwszy od wieków był wyraźnie skołowany.
– Przygotujemy admirałowi szczegółowy plan działania. W przeciwieństwie do waszego dający duże szanse sukcesu.
– Niech i tak będzie. – Z ciężkim sercem zgodził się Hakelber.
Kilkanaście dni później Anatidae przeglądał plan przygotowany przez szefową swego prywatnego wywiadu we współpracy ze specjalistką od wizerunku. Z każdym przeczytanym akapitem, w jego serce wsączało się zwątpienie. Dokument miał około czterystu stron i obejmował najdrobniejsze szczegóły postępowania. Co ma mówić i kiedy, jak się „przypadkowo” spotykać, jak ubierać. Hakelber po tym jak przeczytał, że w celu podkreślenia tonowanej ekstrawagancji powinien nosić bokserki w różowe jednorożce, zgasił wyświetlacz.
– Dlaczego to nie może być łatwe? – spytał sam siebie.
– Jeśli chciałeś mieć z górki, to trzeba było wybrać, którąś z ofert matrymonialnych zapychających ci skrzynki. – Życzliwie podszepnęła część świadomości.
– Początek może i byłby prostszy, ale potem najprawdopodobniej kosztowałoby to mnie więcej, niż opłacenie podatku populacyjnego.
– Skoro wiesz, to czemu narzekasz?
– Bo wolałbym, aby to było proste, tak jak zdobycie układu planetarnego.
– Głupiś – odrzekła rozsądniejsza część świadomości.
Hakelber dał sobie spokój z dalszą dyskusją. Rozsądek psuł bowiem znaczną część drobnych życiowych przyjemności, o ileż przyjemniejsze byłoby puszczenie wodzy fantazji. Przecież jeden rozkaz wystarczy by rzucić do akcji Czerwone Psy, elitę elit jednostek specjalnych Imperium. Armand del Horacjo znikłby jak kamień w wodę. Wsadziłoby się go tak jak radził Tyberiusz, do tyleż tajnego, co nielegalnego prywatnego więzienia, gdzieś na końcu galaktyki. Przetrzymało ile trzeba, wszystko by się uprościło, a tak trzeba będzie kupić te cholerne bokserki.
Pierwszy atak, wypad rozpoznawczy. Tak to nazywał, żeby jakoś oswoić otrzymane instrukcje. Miało być łatwo, drobny wernisaż sztuki modnego artysty, o pseudonimie „Klapełcjusz Kontestator”. Agenci Kariny ustalili, iż Avelina Min’Saibh tam będzie. Ciano załatwiła wejściówki dla admirała. Poświęcił ładnych kilkanaście godzin, na to, by mniej więcej przyswoić informacje o trendach w sztuce i dziełach autora, na którego pokazie miał się znaleźć. Na miejscu Hakelber męczył się bardziej niż podczas najcięższych kosmicznych batalii, ale był twardy. Rozmowy o niczym, dziwni ludzie zaaferowani czymś co miało być sztuką. Szło mu to wszystko jak po grudzie, choć często stykał się z Awallachanami, mającymi opinię wyrafinowanych estetów. Problem w tym, że poddani królestwa an'Gleanna fascynowali się pięknem przedmiotów codziennego użytku, zaś artyści Imperium preferowali abstrakcję. Z ulgą przyjął pojawienie się wybranki. Mimo zmęczenia, nawiązanie kontaktu wzrokowego, podejście i rozmowę o sztuce wykonywał zgodnie z instrukcjami, Harietty. No prawie.
– Wspaniały przykład, trywializmu minimalistycznego – zagaił Hakelber.
– Co pan powie? – Avelina rzuciła okiem w katalog sugerujący, iż meteor częściowo zatopiony w białym walcu parafiny, to przejaw nurtu triumfalizmu naturalistycznego.
– Widzę, że pani fascynuje się sztuką – kontynuował natarcie.
– Hakelber, dobrze pamiętam? – Dziewczyna przypomniała sobie kim jest jej rozmówca.
– Masz doskonałą pamięć Avelino. – Zna moje imię, więc idzie dobrze, pomyślał Anatidae.
– Coś mi mówi, że nie tylko ja. Wracając zaś do tematu sztuki, owszem bywa fascynująca. – Znów rzuciła okiem w katalog.
– Co cię w niej najbardziej pociąga? – Hakelber dostrzegł w lewitujących za swą wybranka fragmentach luster, że przegląda ona w katalogu zestawienie cen z aukcji sztuki.
– Wzrost… Chciałam powiedzieć dążenie do wzniosłości. – Avelina szybko skorygowała swą wypowiedź.
– Awallachanie twierdzą, że w odbiorze sztuki pomaga odrobina dobrego trunku. Czy więc pozwolisz zaprosić się do baru, byśmy mogli zweryfikować praktycznie ich teorię?
– Ależ oczywiście. – Dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
Hakelber wydedukował z tego, co przeglądała dziewczyna, że interesuje ją praktyczny aspekt sztuki. Sprowadzało się to możliwie taniego zakupu i korzystnej odsprzedaży. Oczywiście był przygotowany i na taki wariant. Niestety nie do końca pamiętał, co w tym przypadku zaleca Harietta. Na szczęście instrukcje rozpisane na wiele scenariuszy miał przy sobie. Nie trzymał ich oczywiście w elektronicznym katalogu dzieł sztuki. Uznał, że wówczas mógłby je odczytać ktoś niepowołany. Zastosował rozwiązanie modne na Awallachu, czyli elegancką chusteczkę pokrytą pismem w paśmie widzialnym jedynie dla posiadacza zsynchronizowanych z nią soczewek kontaktowych. Zapoznawszy się z odpowiednimi instrukcjami, odruchowo uruchomił mechanizm samozniszczenia chusteczki. Dopiero po chwili zrozumiał jaki błąd popełnił. Żeby nie szokować innych uczestników wernisażu wyrzucił ją do mijanego kosza na śmieci. Pech chciał, iż to nie był zwykły kosz, ale element instalacji artystycznej o wdzięcznej nazwie „Powrót po śladach”. Artysta wewnątrz zainstalował replikator oraz silny nadmuch. Chwilę później całe pomieszczenie wypełniły latające płonące strzępy. Hakelber zaczął to gasić wodą sodową z baru. Kelner chciał mu pomóc, ale w stresie złapał butelkę z bimbrusem maksimusem. Ogień wybuchnął ze zdwojoną siłą. Niektóre dzieła, zwłaszcza te wykonane z parafiny, topiły się i płonęły. Mniej wyrobiona artystycznie część widzów zaczęła uciekać. Ci bardzie obyci bili brawo doceniając performance. Koniec końców zadziałał system przeciwpożarowy.
Hakelber, w ponurym nastroju, siedział na tarasie swej willi i pił. Satelity pogodowe Afrodyty współgrały z jego nastrojem i serwowały wieczorne opady deszczu.
– No i wyszła katastrofa – rzekł do siebie.
– Nie było tak źle – odpowiedziała jakaś część jego świadomości.
– Coś mogło pójść gorzej?
– Nie było ofiar w ludziach. Część z nich nawet nie zorientowała się, że coś poszło nie tak. Nawet ten cały, Klapełcjusz Kontestator nie wniósł przeciwko tobie pozwu za zniszczenie praktycznie wszystkich wystawianych dzieł.
– Bo kupiłem cały ten rozwalony szajs z wystawy i drugie tyle fantów, których tam nie dał rady upchnąć! – Anatidae wykrzyczał te słowa w przestrzeń.
– Grunt, że nie będzie większego skandalu – pocieszyła go rozmowniejsza część świadomości.
– Co z tego, skoro nie dałem rady nawet wypić drinka z Aveliną. Co tu mówić o tym bym zdobył jej serce. Trzeba było uruchomić Tyberiusza i Czerwone Psy.
– Z twoim szczęściem, to pewnie skończyłoby się potężnym skandalem.
– Właśnie, skoro nie mam szczęścia w miłości, to może jestem przeklęty przez, któreś z bóstw? Może Medea knuje przeciwko mnie?
– Postawisz na Afrodycie potężną świątynię dla Ledo, patronki zakochanych. To powinno pomóc.
– Dobry pomysł. Zajmę się tym, jak tylko doprowadzę na Awallacha zamówione eskortowce z moich stoczni.
– Wyślij też wiadomość do Aveliny. Zaproś ją na kolację, drinka, czy coś podobnego. – Podpowiadała rozsądniejsza część świadomości.
– Może, jak świątynia Ledo będzie gotowa.
Mniej więcej w tym samym czasie na Vincim w systemie 6584, Avelina Min’Saibh zastawiała się co zrobić. Wydarzenia z ostatniego wernisażu Klapełcjusza Kontestatora obrosły plotkami i legendą. Wygenerowało to olbrzymie zapotrzebowanie na te dzieła artysty, które tam wystawiono. Problem w tym, że wszystkie zgarnął Hakelber. Nie inwestował wcześniej w sztukę, ale tu wykazał się świetnym instynktem. Gdyby tak dało się je choć częściowo odkupić, nie wydając na to fortuny. Tylko jak urobić admirała? Czy on aby przy niej nie zgłupiał odrobinkę? To podsunęło jej pomysł. Sięgnęła papier i pióro po czym skreśliła krótką wiadomość.
Szanowny Admirale Anatidae. Podczas naszego ostatniego spotkania, zaproponował mi Pan drinka. Późniejsze przypadki uniemożliwiły mi skorzystanie z Pana propozycji. Wierzę jednak, iż słowo admirała to pewnik. Czekam na wiadomość.
Avelina