- Opowiadanie: Arn - Chwila

Chwila

Pierwsze opowiadanie. Przydadzą się opinie. Pozdrawiam.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Chwila

‘’Mój sąsiad ma takiego psa (pokazuje ręką).

Tyle je (pokazuje ręką).

I tyle sra (pokazuje ręką)’’.

Mądrość podwórkowa.

 

 

1.

 

– Cholerka, ściemnia się… ech… obym tylko zdążył do domu – Przyspiesza kroku, plecak zabawnie podskakuje na wyprostowanych, wyćwiczonych plecach, przywykłych już w tak młodym wieku do dźwigania większych ciężarów. Oby głowa nie zrobiła się równie ciężka po przyswojeniu takiej porcji informacji. Nie uważacie, że byłby to zabawny widok? Po skończeniu szkoły podstawowej mieć problemy z utrzymaniem swojej głowy w pionie? Tup, tup, tup. 

– Na dziś to wszystko. W końcu wolne. Jeszcze tylko kilka rzeczy do zrobienia w domu i będę mógł pograć, poziom dziesiąty jest dziś do osiągnięcia BANZAI! – Wypowiedziane na głos i lekkie uniesienie prawej nogi do przodu jak w filmie, który obejrzał kilka dni temu. Jeszcze tylko kilka kroków i będzie na podwórku na którym nie tak dawno bawił się jeszcze w jakieś dziecinne gry, zajmujące zabawy, podwórkowe perypetie, pochłaniacze wolnego czasu.Otwieranie drzwi, plecak w kąt

– Hej! Wróciłem, co tam? – Matka odwraca się z uśmiechem na twarzy, ojciec jak zawsze obojętny, czyta gazetę, tak jakby oprócz niej nie było niczego i nikogo. Otoczony bańką z informacji na najbliższe minuty, nie raczy nawet spojrzeć na swoją pociechę.

Matka radośnie – Co to za chłopiec? Zygmunt kojarzysz go? To jakiś program dla starszych ludzi gdzie obce dzieci wpadają do domu, nie czując żadnego skrępowania… dziwne… – Uśmiecha się jeszcze bardziej.

– Mamo znowu? Wymyśl coś lepszego. Zdecydowanie.

– Ok, ok, nie dość, że obcy to jeszcze wygadany cha, cha.

– Chyba mnie adoptowaliście– Wydaje dźwięk znużenia i siada na fotelu.

– Marek… hmm… czy mógłbyś łaskawie teleportować się do swojej krainy na piętrze i przynieść te brudne talerze, które zalegają tam już drugi dzień? Odpocznij, odsapnij kilka minut i zium do siebie, wiesz, że nie lubię jak tak robisz…

– No, już, chwila. Nagle da się słyszeć szepty, dobiegające z kuchni. Marek trochę zaskoczony waha się pomiędzy pójściem tam, a zapytaniem ‘’Co się dzieje?’’. W ułamku sekundy stwierdza, że jest zbyt zmęczony na takie bzdury przywołując w pamięci przykład swojej postaci na ósmym poziomie, która miałaby wykonywać jakieś zadania poboczne z pierwszych trzech poziomów – durnota. Zaczerpnąwszy powietrza dał troszkę odpocząć nogą, postanowił wstać i uczynić, co matka powiedziała. Schody. Pierwszy, drugi…ostatni. Otwarcie drzwi. Ogląd, rozejrzenie się po pokoju…

-EJ! – mówi głośno i wyraźnie. Po kilku sekundach z dołu dało się wychwycić dźwięk urodzinowej przeszkadzajki (dmuchnięcie w nią powoduje rozwinięcie się jakby węża w różnych, jaskrawych kolorach).

– Czy to? Urodzinowa niespodzianka? A… – Już chce wybiec z pokoju, kiedy dopada go jakieś dziwne, trudne do opisania uczucie. Nie może się poruszyć, nie może krzyczeć. Ręce zginają się do tyłu, głowa zaczyna się miotać z prawej na lewą, pada na kolana. Czuje się jakby… jakby… sam nie wie… jak pędzące stado dzikich rumaków gnało w jego wnętrznościach po czym wylatywało głową, rękami, nogami, wszystkim. Wylatują od jakiegoś punktu w środku i rozchodzą się po całym ciele. Mocniej, mocniej, jeszcze szybciej i silniej. Uderzenia, impet jak młot uderza w ręce, nogi, plecy, brzuch. Potężny młot napędzany jakaś nieludzką siłą. Rozkręca się, przyspiesza, zwalnia i znów to samo i znów i znowu… .Marek możne tylko się temu poddać leząc w tej niezbyt komfortowej pozycji. BUM, BUM, BUM, BUUM. Koniec, stop, minęło.

– Co to było? – Strach w oczach, pot na czole, drżące dłonie i po chwili młot jak taran uderza i jego dźwięk rozchodzi się po całym ciele. Zabawki, lampka nocna, książki, kołdra, konsola do gier, poduszki, bałagan na podłodze zostają odepchnięte. Szybko i mocno odlatują do tyłu, uderzają w ściany, cześć rzeczy uderza w sufit i tam zostaje. Po chwili cięższe elementy otoczenia poruszają się i uderzają w ściany i sufit. Grzecznie przyklejone jakby na komendę niewidzialnego generała. Nie mija minuta, a same ściany zaczynają drgać. Pojawiają się rysy, pęknięcia. Dwie pierwsze oderwały się i poleciały każda w inną stronę, pozostawiając wyrwy. Trzecia odleciała fragmentami, a ostatnia wraz z sufitem… Nim zdążył zarejestrować co się dzieje. Podłoga na której stał zaczęła się osobliwie zachowywać. Straszliwy hałas, krzyki i Marek wraz z podłoga znajduje piętro niżej w kuchni. Krew. Sporo krwi. Zmiażdżone ciała. Jęki niedobitków, prośby o pomoc.

– Co?! Co się dzieje?! – Z przerażeniem. – M-mamo?! Tato?! 

 

2.

 

 Inne miejsce.

 

Kolejna nieprzespana noc. Nie pamiętam która. Która godzina? To niezbyt ważne. Kiedy jesteś sam i nie masz żadnych obowiązków nie ma to żadnego znaczenia. Poniedziałek czy środa. Dwudziesta druga czy druga.

– Chuj z tym – klnę po raz kolejny szeptem w swoim mieszkaniu. Przez okno wpada światło księżyca tworząc złudzenie dnia. Stolik, krzesło, kanapa. Na stoliku broń i puste butelki. Na krześle spodnie i koszula. Na kanapie zdjęcia.

Siedzę na podłodze, plecy oparte o ścianę. Mam na sobie koszulkę i bokserki. Szepcze do siebie. W ręku szklanka soku wymieszana z mocnym alkoholem. Nieźle kopie. To wszystko czego mi trzeba. Czas mija ale przestrzeń pozostaje ta sama. Przecinana od czasu do czasu alarmem ambulansu, policyjnym sygnałem czy głosami ludzi, którzy wracają po klubowym kielichu czy pubowej paczce papierosów spalonej w grupie znajomych (oczywiście kto ma najwięcej, ten częstuje, a cudzego ostatniego się nie bierze). Czasem jakiś bezdomny kot drze japę. Nic ciekawego się nie dzieje. Odpowiada mi to. Pomaga złapać równowagę. Patrze na elektroniczny zegarek stojący w kącie – trzecia pięćdziesiąt dwa.

-Zrobię kawę – nachodzi mnie myśl. Powolnym krokiem zmierzam do kuchni. Dwie łyżeczki do kubka i wstawiam wodę na gaz. Czekam. Jakieś niewyraźne wspomnienia próbują się przebić do mojej świadomości. Ignoruje to. Z kubkiem kawy kroczę w kierunku kanapy. Siadam i biorę jedno ze zdjęć. Czerwiec dziewięćdziesiątego piątego. Ja i moja ekipa. Młodzi, pełni marzeń, zawsze razem. Zawsze. Uśmiecham się delikatnie przypominając sobie jacy byliśmy, jaki JA wtedy byłem i co się stało. Powoli przenoszę się do tamtego świata, w już dosyć odległe realia pełne pierwszych praw, zasad, ideałów, inspiracji, popieprzonych pomysłów i sypania soli na rany wrogów. No i pierwszych miłości. Czuje to. Wyraźnie czuje smak tamtych papierosów, szminki i perfum A., jej ulubione czarne spodnie i inteligentne oczy. Nasze ulubione miejsca – jedna kawiarnia, skwerek z kilkoma ławkami i kino. Jedyne w tym miasteczku. W mojej głowie pojawia się coraz więcej obrazów, zapachów, barw, jakieś krótkie projekcje. Jak my nienawidziliśmy S. i jego paczki. On i banda tępych goryli, którzy zrobiliby dla niego wszystko. Spełniający każdy rozkaz. Ale ostatecznie to my wygraliśmy. Kilka ostatnich walk, które przesądziły o wyniku wojny. Pamiętam to. Podbite oczy, pęknięte łuki brwiowe i roztrzaskane nosy. Zwykłe gówniarstwo. Ale wtedy dla nas i całej reszty sprawa życia, honoru i chodzenia z podniesiona głową. Nikt nie pękał. Zawsze jak jakaś jednostka dostawała po dupie mówiła reszcie o tym. Wtedy uderzaliśmy grupą jak jakieś głodne i wściekłe wilki. Ząb za ząb, kieł za kieł i na wszelki wypadek pazurami po placach, żeby zniechęcić do następnej zaczepki, kupić więcej czasu. Pieprzone małolaty. Zamykam powieki. Odchylam delikatnie głowę w tył. Dziewięćdziesiąty piaty.

-Wygraliśmy to koledzy. – szeptem. -Wygraliśmy to i wiele innych spraw później. Zawsze razem. Jak jakiś związek , sekta, braterstwo. Nie, nie cięliśmy się i nie robiliśmy żadnych paktów krwi. Żadnych rytuałów, symboli, żadne gówno tego typu. Dla nas było to głupie i niepotrzebne. P. poszedł w ślady ojca. Firma taty i stary który staje się kumplem po pracy, a kompanem w pracy. Dobra relacja. B. był z rozbitej rodziny. Wiele lat mówił o tym, że to on pokaże jak rodzina powinna wyglądać i to ze jego żona będzie najpiękniejsza i utalentowana. Żadna pospolita kura domowa smażąca kotlety, żaden pustak, tylko idealne połączenie ciała i umysłu. Jak gadał i zamęczał nas tym tak też zrobił. Pozazdrościć B. takiej żony. Wiele osób się za nimi oglądało. D. dal nam poznać co to siła, szybkość i wytrzymałość. Typ sportowca. Na zawodach zawsze drugi. To był jego czuły punkt. Kilka lat później przedstawił pomysł, który był kontynuacją jego sportowej aktywności. Kilka osób było zainteresowanych. Od raczej skromnych początków do poziomu na który mnóstwo ludzi reaguje niedowierzaniem. Następnie A.,Z. i R. też nie najgorzej. No i ja – Broński Jan. Po takim okresie dorastania wiedziałem czego chce i gdzie iść by to osiągnąć. Po jakimś czasie zrobiłem podsumowanie, rachunek sumienia (rachunki, jedzenie i większość potrzeb zawsze zaspokojone). Wyszło, że jestem na plusie. Trochę chorób, jeden wypadek ale, ALE. Biorę łyk kawy. Mam ochotę na spacer. Niedługo zacznie świtać.

 

3.

 

-Tato? Gdzie jesteście?

-Mar…? – Wydyszał ojciec przygnieciony sufitem.

W tym czasie ściany kuchni zaczynają się poruszać. Marek wybiega z domu, szuka pomocy, prosi, krzyczy, błaga. Wokół panuje chaos. Wszelkie wysiłki na marne, jakby zanurzony w marze tak gęstej i ciężkiej, że nie można się poruszyć. Ludzie natychmiastowo odpychani niewidzialna siła. Elementy otoczenia również. Masa odgłosów.

– Nie chce was skrzywdzić, naprawdę…– I kolejno komentarze, urywane, pełne emocji, pokazujące niedowierzanie, zdziwienie, zaskoczenie, szok. Po chwili obserwacji osoby będące o wiele dalej postanowiły nie próbować swoich sił i nie ryzykować poniesienia przez jakaś bliżej niezidentyfikowaną siłę.

– Proszę nie odchodźcie, nie uciekajcie… – Łamiącym się głosem.

Nie minął kwadrans, a został sam. Spogląda na resztkę domu. Głowa spuszczona, ramiona obwisłe, mowa ciała – rezygnacja, smutek, smutek tak dojmujący, że odechciewa się wszystkiego… Szklane spojrzenie wbite w ziemie i powolny chód, marsz straceńca, wyrzutka, który wszystko zniszczył. Człap, człap. Iść tam gdzie nogi poniosą, nie ważne gdzie, bezcelowo. Po drodze odpychane samochody, drzewa wyrywane z korzeniami i jak miernik, pomiar tej monstrualnej siły budynki zakrzywiające się, wydające ponurą melodie, koszmarny skowyt na przymusowa przeprowadzkę, rwanie betonowych korzeni. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że zaczął przechodzić przez jezioro, a woda zmieniła miejsce swego pobytu. Obojętność. Nagle słyszy ćwierkanie. Coraz bliżej i oddala się by ponownie wrócić. Wróbelek pokazując swą odmienność siada na bucie chłopca. Wesoło dokazuje, dziobie sznurówkę i treli nie przejmując się zaskoczeniem młodych oczu. Marek zbliża rękę chcąc go pogłaskać. Coraz bliżej i jeszcze trochę, zaraz, jeszcze moment… i nie udaje się. Wróbel pokazuje, że powygłupiać się można ale z głaskania nic nie będzie. Przysiadł kilka metrów dalej. Zapał, entuzjazm, chęć do życia budzą się . Nie przejmując się swoja mocą biegnie do nowego kolegi. Ten jakby wszystko rozumiejąc ucieka coraz dalej i dalej zachowując się jak nieuchwytne marzenie, które raczej się czuje przez krótki czas aniżeli posiada. Pościg trwa. Marek niezrażony rozrastającą się dewastacją otoczenia jest urzeczony. Goni, pędzi, wyrywa się aby dogonić, pochwycić, posiąść, zbliżyć się i nacieszyć obecnością kogoś żywego. Tym razem nauczony doświadczeniem postanawia spróbować sposobu, zmyślnej zasadzki, super sztuczki jaka widział w telewizji. Będzie cichy, cierpliwy i całkowicie opanowany. Tym razem zdoła się zbliżyć. Głęboki wdech, spokojny wydech, pierwszy krok, kryjówka. Coraz bliżej. Powoli, systematycznie do celu ale i emocje wymagają coraz lepszej kontroli. Nagle zaczął słyszeć wozy policyjne. Odwraca się tylko po to, aby zobaczyć je odlatujące z impetem w różne strony. Stwierdziwszy, że to nic ciekawego postanawia wrócić do swojej pasjonującej przygody. Odwraca głowę, a tam … nie ma… nie ma jego celu, chwilowego marzenia, kompana. Nie ma. Koniec. Zniknął.

– Nie wiem gdzie… ale jak… to niemożliwe… Chłopiec skula się na ziemi i zaczyna szlochać, cichy płacz, cichuteńki, młodego człowieka o niewyobrażalnej mocy.

 

4.

 

Powoli zakładam ubranie. Klucze, zamek i wychodzę z klatki schodowej. Mój krok jest powolny. Nie spieszę się bo niby gdzie? Mijam pozamykane sklepy. Gdzieniegdzie widać dostawcze samochody. Oddycham spokojnie, głęboko. Wyjmuję paczkę papierosów i patrze na pozawieszane ogłoszenia na sygnalizatorze świateł: Ezo Damian, weź pożyczkę i zaginął pies. Psa nie widziałem, pożyczki nie potrzebuje, a jakiś ezo debil nie jest mi potrzebny nawet do umycia toalety. To by było na tyle. Idę dalej. Mijam grupę podpitych młodych ludzi, jeden z nich zauważywszy mnie krzyczy ’’LAAAAAAN CEEELOT!’’. Uśmiecham się i ignoruje go. Wybucha śmiechem i oddala się z reszta ludzi. Brudny chodnik nie jest w stanie zepsuć mojego dobrego samopoczucia. Walające się śmieci w zaułkach, tanie graffiti i szczeniackie teksty na ścianach. Jakiś bezdomny siedzi na ławce, o dziwno niczego nie chciał ode mnie. Zmierzam w kierunku małego parku. Jest tam urwisko dające dobry widok na okolice i na to co dalej. To jest mój aktualny cel. Po kilkunastu minutach jestem na miejscu. Nucąc zapomniana przez mnóstwo ludzi piosenkę siadam na skraju urwiska i zamykam powieki. Wschodzi słonce. Promienie zaczynają dotykać mojej twarzy. Spokój.

 

5.

 

Marek obudził się wewnątrz krateru. Chwilę zajęło zanim wyszedł na równy ląd. W oddali zauważył telewizje i policję. Zdenerwowanie zamieniło się we wściekłość. Zaczyna biec w ich kierunku. Ludzie, samochody, sprzęt zostają mocno odepchnięci i wylatują uderzeni w różne strony. Marek krzyczy. Łzy lecą po policzkach. W ziemi pojawia się wgniecenie. W pobliżu pojawia się znajomy wróbel.

 

6.

 

Depcze resztkę papierosa i wchodzę na klatkę schodową. Wróciłem i czuje się świetnie. Wezmę prysznic i położę się chociaż na kilka godzin… Jest dwudziesta pierwsza pięćdziesiąt dwa. Widocznie moje ciało potrzebowało więcej snu niż mnie się wydawało. Nie szkodzi. Mogę sobie na to pozwolić. Przeciągam się jeszcze leżąc i niespiesznie wstaje. Kawa, mały posiłek, później setka czystej. Moim kompanem do wódki będzie księżyc, a pieprzone gwiazdy niech patrzą i zazdroszczą. Cała reszta dla mnie nie istnieje. Czas wlecze się jak ślimak, pozostawiając za sobą ślad w postaci wspomnień – czasem tak małych, że umrą po kilku dniach. Mam sporo wolnego. Do odwołania. Po ostatnim łyku księżyc dalej milczy, a gwiazdy są obojętne na to co się dzieje. Może wyjdę? Przewietrzę głowę?

 

7.

 

– Broński?

– Tak, przy telefonie.

– Mam zadanie dla Ciebie. Jutro o trzynastej. U mnie.

– Zrozumiałem.

– Wyśle samochód.

 

Następnego dnia wsiadam do podstawionego auta. Znam kierowce. Czas mija nam na błahej rozmowie. Po kilku minutach od jej zakończenia włącza muzykę. Vangelis– Rydwany ognia. Jeden z jego ulubionych utworów. Wyglądam przez okno i milczę. Muzyka wypełnia samochód jak woda basen. A ja unoszę się na jego powierzchni. Poddaje się całkowicie. Błękit nade mną i pode mną. Zawieszony… Po około dwudziestu minutach jesteśmy na miejscu. Żegnam się z nim i idę w stronę niczym nie wyróżniającego się budynku. Pukam i uśmiecham się do pobliskiej kamery. Otwieram drzwi i wchodzę do miejsca, które kiedyś było moim domem.

– Witaj – starszy mężczyzna podaje mi rękę.

– To co dobre szybko się kończy – Odpowiadam.

– To prawda. Z dobrego w ciekawe, co ty na to?

– Mam jakiś wybór? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

Na moim ciele pojawiają się dreszcze. Zawsze tak jest gdy mam nowe zadanie. Wchodzimy do małego pokoju i siadam przed dużym mahoniowym biurkiem na którym porozrzucane są papiery. Zadowolony staruszek siada naprzeciwko mnie i czujnie się przygląda.

– Co mam do zrobienia? – Przerywam cisze.

– Kilka dni temu zaszła pewna anomalia. Pewnie byś o niej wiedział gdybyś miał telewizor albo komputer. Potężny wyrzut energii. Dużo zniszczeń. Za wszystko jest odpowiedzialny jakiś chłopiec. Twoim zadaniem jest obserwacja jego poczynań, zebranie odpowiednich informacji. Jesteś dobra osoba do tego zadania. W razie komplikacji Kurtz będzie Twoim pomocnikiem. Jakieś pytania?

– Na razie nie.

– Dobrze. Udaj się do sali obok, tam dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. 

 

8.

 

– Broński nie łapie za broń bo to nie jego kaliber. Broń boże strzelać i uciekać. Jest jak koliber – mały i szybki. Prawie niewidoczny dla innych. – Przypominam sobie słowa starego sprzed kilku lat. Jeszcze wtedy myślałem, że zawsze tak będzie. Pojawię się, zrobię co trzeba i zniknę zanim ktoś się zorientuje. Od czasów pierwszej wpadki zawsze noszę przy sobie coś poręcznego. Na wszelki wypadek. Lepiej mieć i nie potrzebować, niż potrzebować, a nie mieć i ucierpieć przez to. – Żaden ze mnie komando czy inny… – myśli. Podstawy trzeba znać. I umieć improwizować. – kończy swój wywód w umyśle. Zaopatrzony w odpowiedni sprzęt siedzę za kierownicą służbowego wozu. Obok mnie Kurtz. Kilka razy pracowaliśmy w jednym zespole. Niczego złego nie mogę powiedzieć o nim. Dojeżdżamy do celu w milczeniu. Każdy wie co ma robić.

– Był tu niedawno. Nie wydaje mnie się aby daleko odszedł. Może jakieś maks trzydzieści kilometrów na północ. Sądząc po śladach. – Powoli mówi Kurtz.

– Rozejrzę się tu i zbiorę odpowiednie próbki. Zapiszę kilka rzeczy i możemy ruszać dalej. Po około czterdziestu minutach są gotowi do drogi. Kurtz prowadzi, a Broński rozmyśla nad tym co zebrał.

– Za mało żeby powiedzieć coś konkretnego. Potrzebuję więcej materiałów, czasu, środków. Najlepiej kontakt z tym dzieciakiem. Tylko nie wymyśliłem jeszcze jak?

– Mh – To wszystko na co Kurtz się zdobył. Jedziemy dalej na północ. Skala zniszczeń oraz plamy krwi opowiadają brutalną historię. Powyrywane latarnie uliczne nie schowają już nikogo pod swoim światłem, a zniszczone mieszkania nie zapełnią się rodzinnym ciepłem w najbliższym czasie. Po mniej więcej kilkunastu minutach jazdy słyszymy jakieś osobliwe odgłosy.

– Jest! – wykrzykujemy razem na widok hydrantu i krzaków lecących w naszą stronę.

– Zatrzymaj. Nie możemy podjechać ani podejść.

– Jakieś pomysły? Jan, przecież ten dzieciak to jakiś pieprzony magnes. Nawet igła się tam nie przeciśnie.

– Tylko obserwacja. Z dogodnego dla nas miejsca. Chodź. Zajmujemy miejsce na pobliskim dachu. Czekamy, obserwujemy ze świadomością, że jeden kaprys nastolatka, jedna zmiana zachowania i lądujemy w szpitalu albo kostnicy.

Marek biegnie za wróblem, który wcześniej dotknął jego ramienia. Nie czuje głodu , pragnienia czy wyczerpania. Jest uparty.

– Mareczek, Mareczek. Niezła zabawa z Tobą. Naprawdę. – Rozlega się głos za plecami nastolatka. I w tym momencie traci on całą swoją moc. Zniknęła równie tajemniczo jak się pojawiła. Przedmioty w pobliżu opadają. Wszystko się zatrzymało, wróciło do normalności. Marek patrzy z niedowierzaniem. Doznaje mieszanych uczuć.

– Kim jesteś? Co tu robisz? Jak to zrobiłeś? Dlaczego…

– Cicho! Nie muszę odpowiadać na Twoje pytania. Jesteś tylko lalką, marionetką, którą się wykorzystuje i porzuca. Lalce nie należą się żadne wyjaśnienia. Poza tym, że jest już niepotrzebna gdy nadejdzie odpowiedni czas. Także giń i gnij!

Marek w tajemniczy sposób zostaje podniesiony kilka centymetrów nad ziemią. Nie może krzyczeć ani się poruszyć. Zza sąsiedniego budynku wybiegają Broński i Kurtz. Są gotowi do walki.

– Kimkolwiek jesteś zostaw go! – krzyczy Jan.

– Cha, cha, cha – Nieznajomy sprawca całego zamieszania nie może ukryć rozbawienia. Śmieje się głośno, doniośle. Szybkim ruchem prawej ręki wykonuje gest i kręgosłup Marka pęka. W tym samym czasie lewą ręką wykonuje inny gest i Broński wraz ze swoim towarzyszem nieruchomieją i zaczynają unosić się kilka centymetrów nad ziemią. Nie mogą się poruszyć ani krzyknąć. 

– Znajdę dla was dobre zadanie.

 

Maj 2018

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. Na początek, masz błędy w zapisie dialogów – gdzieś brakuje kropki, gdzieś dywiz zamiast półpałzy i tym podobne. Ponadto w tekście roi się od literówek, szczególnie we fragmentach pisanych w narracji pierwszoosobowej, zapominasz o zapisaniu głosek nosowych, ale literówek było więcej. Krótko mówiąc, pod względem technicznym, tekst jest poważnie niedopracowany i należałoby mu się jeszcze raz przyjrzeć. Interpunkcja kuleje, jakby miała tylko jedną nogę. Jeśli nie jesteś pewien, co do zasad zapisu dialogów, polecam portalowe poradniki. Mnie samej bardzo pomogły. 

Teraz sama treść, historia, czyli to, o co chodzi. Ja nie wiem, o co chodzi. Nie rozumiem istoty motta z początku, na moje oko niczego nie wnosi do opowiedzianej historii. Pierwsze dwa segmenty okej, ale potem niczego nie wyjaśniasz. Za mało wiem o bohaterach, by się nimi przejąć, a kończysz opowieść tak, że wygląda bardziej na fragment większej całości, niż pełnoprawny, zamknięty tekst. Sporo tutaj takich niedociągnięć. Dlaczego dzieciak zaczyna gonić za wróblem? Skąd wie, gdy widzi go po raz kolejny, że to ten sam wróbel? Kim jest Broński i dlaczego zostaje wysłany by się zająć sprawą chłopca? Dlaczego wprowadzasz nowe postaci na sam koniec, nie dając im niemal nic do powiedzenia? Wszyscy tutaj są boleśnie papierowi, ale to już kwestia warsztatu, nad którym musisz sporo popracować. Ostatnie, do czego się przyczepię to gwałtowne przerzuty w trybie narracji pod sam koniec. Skaczesz nagle pomiędzy trzecioosobowym, a pierwszoosobowym narratorem, ale robisz to nieumiejętnie, powodując, że czytelnik się gubi. 

Na plus: widać, że masz jakąś smykałkę, kilka naprawdę fajnych konstrukcji zdaniowych i urokliwych metafor, budujących dobry klimat. Na razie poziom jest jednak bardzo nierówny. Pracuj dalej, dużo pisz i dużo czytaj. Dziel się z nami swoją twórczością. Krytyka tutaj potrafi być ostra, ale porady, które uzyskasz mogą okazać się bezcenne. Piszę z doświadczenia. Powodzenia :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Hmmm. Zgadzam się z Rosebelle. Jest jakiś pomysł, ale wymaga jeszcze długiego szlifowania. Ja też nie wiem, co tu się stało. Dlaczego “lalkarz” zrobił, co zrobił? Po co mu Broński? Co właściwie potrafi Broński? Pozostawiasz mnóstwo pytań bez odpowiedzi.

Popełniasz mnóstwo błędów. Niektóre typowe dla początkującego, inne wynikają z niedbalstwa. Zapis dialogów do remontu, interpunkcja leży i kwiczy, zatrzęsienie literówek, zwłaszcza związanych z ogonkami przy “ę”, powtórzenia, czasami problem z pisownią łączną/ rozdzielną…

Zaczerpnąwszy powietrza dał troszkę odpocząć nogą,

Jest różnica między “nogą” a “nogom”. Przecinek po “powietrza” – zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem uprzednim lub współczesnym.

W ręku szklanka soku wymieszana z mocnym alkoholem.

Zastanawiaj się, co naprawdę chcesz napisać. Bo tak to wygląda, jakby facet zmieszał szkło z alkoholem.

Iść tam gdzie nogi poniosą, nie ważne gdzie, bezcelowo.

Nieważne. Raczej “dokąd” zamiast drugiego “gdzie”, ale w tym wypadku bym się nie upierała. Przecinek po “tam”.

– Mareczek, Mareczek. Niezła zabawa z Tobą. Naprawdę.

Ty, twój, pan itp. w dialogach małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Ok. W następnym tygodniu biorę się za poprawianie.

Właściwie mogę podpisać się pod opinią Rosebelle. Nie mam pojęcia, co wnosi motto z początku. Dwa pierwsze fragmenty mają pomysł, ale potem wszystko zaczyna lecieć w takim kierunku, że się pogubiłem. Technicznie nie jest najlepsze.

Łap przydatne linki, mogą się przydać :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan – wielkie dzięki za linki, na pewno skorzystam.

Przykro mi, Arn, ale nie wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

Doceniam, że masz chęć dzielenia się własną twórczością z innymi, ale byłoby miło z Twojej strony, gdybyś przed opublikowanie przeczytał własne dzieło i zadbał o to, by opowiadanie dało się czytać bezboleśnie.

 

– Cho­ler­ka, ściem­nia się… ech… obym tylko zdą­żył do domu – Przy­spie­sza kroku… –> Brak kropki po zakończeniu wypowiedzi.

Wiesz już, że źle zapisujesz dialogi. Mam nadzieję, że skorzystasz z poradników podlinkowanych przez NoWhereMana.

 

po­chła­nia­cze wol­ne­go czasu.Otwiera­nie drzwi, ple­cak w kąt –> Brak spacji po kropce. Brak kropki na końcu drugiego zdania.

 

– Chyba mnie ad­op­to­wa­li­ście– –> Brak spacji przed drugą półpauzą.

 

Wy­da­je dźwięk znu­że­nia i siada na fo­te­lu. –> Jak brzmi znużenie?

 

Pierw­szy, drugi…ostat­ni. –> Brak spacji po wielokropku.

 

-EJ! – mówi gło­śno i wy­raź­nie. –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszym ciągu opowiadania.

 

zwal­nia i znów to samo i znów i znowu… . –> Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

Marek możne tylko się temu pod­dać leząc w tej… –> Literówka.

 

od­la­tu­ją do tyłu, ude­rza­ją w ścia­ny, cześć rze­czy ude­rza w sufit i tam zo­sta­je. Po chwi­li cięż­sze ele­men­ty oto­cze­nia po­ru­sza­ją się i ude­rza­ją w ścia­ny i sufit. –> Powtórzenia.

 

Szep­cze do sie­bie. –> Literówka.

 

Pa­trze na elek­tro­nicz­ny ze­ga­rek… –> Literówka.

 

trze­cia pięć­dzie­siąt dwa. –> …trze­cia pięć­dzie­siąt dwie.

 

-Zro­bię kawę – na­cho­dzi mnie myśl. –> Tu znajdziesz poradnik o zapisywaniu myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

pró­bu­ją się prze­bić do mojej świa­do­mo­ści. Igno­ru­je to. –> Literówka.

 

Czuje to. Wy­raź­nie czuje smak tam­tych pa­pie­ro­sów… –> Literówki.

 

jej ulu­bio­ne czar­ne spodnie i in­te­li­gent­ne oczy. Nasze ulu­bio­ne miej­sca… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Ząb za ząb, kieł za kieł… –> Kły to też zęby.

A może miało być: Oko za oko, ząb za ząb

 

Jak jakiś zwią­zek , sekta, bra­ter­stwo. –> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

i to ze jego żona bę­dzie naj­pięk­niej­sza… –> Literówka.

 

Po takim okre­sie do­ra­sta­nia wie­dzia­łem czego chce… –> Literówka.

 

Biorę łyk kawy. –> Wypijam łyk kawy.

Łyków się nie bierze.

 

jakby za­nu­rzo­ny w marze tak gę­stej i cięż­kiej… –> Co to znaczy zanurzony w marze?

 

po­nie­sie­nia przez jakaś bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ną siłę. –> Literówka.

 

Szkla­ne spoj­rze­nie wbite w zie­mie i po­wol­ny chód… –> Literówka.

 

kosz­mar­ny sko­wyt na przy­mu­so­wa prze­pro­wadz­kę… –> Literówka.

 

Wró­be­lek po­ka­zu­jąc swą od­mien­ność siada na bucie chłop­ca. We­so­ło do­ka­zu­je… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

dzio­bie sznu­rów­kę i treli nie przej­mu­jąc się… –> Wróble nie wydają treli, wróble ćwierkają.

 

Zapał, en­tu­zjazm, chęć do życia budzą się . –> Zbędna spacja przed kropką.

 

Nie przej­mu­jąc się swoja mocą… –> Literówka.

 

Od­wra­ca głowę, a tam … –> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Nie spie­szę się bo niby gdzie? –> Nie spie­szę się bo niby dokąd?

 

Wyj­mu­ję pacz­kę pa­pie­ro­sów i pa­trze na… –> Literówka.

 

Uśmie­cham się i igno­ru­je go. –> Literówka.

 

i od­da­la się z resz­ta ludzi. –> Literówka.

 

dziw­no ni­cze­go nie chciał ode mnie. –> Literówka.

 

da­ją­ce dobry widok na oko­li­ce… –> Literówka.

 

Nucąc za­po­mnia­na przez mnó­stwo ludzi pio­sen­kę… –> Literówka.

 

Wscho­dzi słon­ce. –> Literówka.

 

Chwi­lę za­ję­ło zanim wy­szedł na równy ląd. –> Chwi­lę trwało, zanim wy­szedł na równy ląd.

 

W od­da­li za­uwa­żył te­le­wi­zje i po­li­cję. –> Literówka.

 

i wy­la­tu­ją ude­rze­ni w różne stro­ny. –> Jak uderza się w różne strony?

 

Wró­ci­łem i czuje się świet­nie. –> Literówka.

 

Jest dwu­dzie­sta pierw­sza pięć­dzie­siąt dwa. –> Jest dwu­dzie­sta pierw­sza pięć­dzie­siąt dwie.

 

Prze­cią­gam się jesz­cze leżąc i nie­spiesz­nie wsta­je. –> Literówka.

 

– Mam za­da­nie dla Cie­bie. –> – Mam za­da­nie dla cie­bie.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszym ciągu opowiadania.

 

Wyśle sa­mo­chód. –> Literówka.

 

Znam kie­row­ce. –> Literówka.

 

Van­ge­lis– Ry­dwa­ny ognia. –> Brak spacji przed półpauzą.

 

Mu­zy­ka wy­peł­nia sa­mo­chód jak woda basen. A ja uno­szę się na jego po­wierzch­ni. –> A ja uno­szę się na jej po­wierzch­ni.

Zakładam, że unosi się na powierzchni wody, nie basenu.

 

Pod­da­je się cał­ko­wi­cie. –> Literówka.

 

Błę­kit nade mną i pode mną. Za­wie­szo­ny… Po około dwu­dzie­stu mi­nu­tach je­ste­śmy na miej­scu. Że­gnam się z nim i idę… –> Czy dobrze rozumiem, że pasażer żegna się z zawieszonym błękitem?

 

w stro­nę ni­czym nie wy­róż­nia­ją­ce­go się bu­dyn­ku. –> …w stro­nę ni­czym niewy­róż­nia­ją­ce­go się bu­dyn­ku.

 

Je­steś dobra osoba do tego za­da­nia. –> Literówki.

 

– Żaden ze mnie ko­man­do czy inny… –> Czy jeden człowiek może być komando?

 

Po­wy­ry­wa­ne la­tar­nie ulicz­ne nie scho­wa­ją już ni­ko­go pod swoim świa­tłem… –> Chyba trudno byłoby się schować pod światłem.

 

Także giń i gnij! –> Tak że giń i gnij!

 

zo­sta­je pod­nie­sio­ny kilka cen­ty­me­trów nad zie­mią. –> …zo­sta­je pod­nie­sio­ny kilka cen­ty­me­trów nad zie­mię.

 

Śmie­je się gło­śno, do­nio­śle. –> Śmie­je się gło­śno, do­no­śnie.

Za SJP PWN: doniosły «mający wielkie znaczenie, odgrywający istotną rolę»;  donośny «głośny, rozlegający się daleko»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy wielkie dzięki za szczegółowe pokazanie błędów. Bardzo pomocne. Hej. 

Muszę się podpisać pod powyższymi komentarzami. Dość mglista fabuła, postaci, o których niewiele się dowiadujemy, zatrzęsienie błędów. Na szczęście wszystko jest do wyćwiczenia.

No, niestety, nadal bardzo źle się czyta :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka