- Opowiadanie: Szeptun - Krew na złotych maskach - fragment pierwszy z czterech.

Krew na złotych maskach - fragment pierwszy z czterech.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krew na złotych maskach - fragment pierwszy z czterech.

Uwaga!

Niniejsze opowiadanie kontynuje wątki z opowiadania pt. Krucze Uroczysko

http://www.fantastyka.pl/4,6703.html

 

Krew na złotych maskach.

Autor: Piotr Grochowski

 

„Nimic vedea cand pastra laterna” – (ces.) Niewiele widzisz, gdy trzymasz pochodnię

 

 

Link do Prologu

http://www.fantastyka.pl/4,7452.html

 

 

Fragment Pierwszy z Czterech.

 

 

Baltaro Molenaar otworzył okiennice i wpuścił do pomieszczenia świeże powietrze. Było chłodne, rześkie i pachniało morzem. Starszy mężczyzna zamknął oczy i oparł się rękoma o gruby parapet. Gdy uniósł powieki, westchnął i uśmiechnął się. Lubił te chwile. Wyglądała o poranku tak samo przez te wszystkie lata. Widok, tak dobrze mu znany, przywodził na myśl jedno słowo – spokój.

 

Zawsze myślał i mówił o Niej jak o swojej kobiecie. Jego przyjaciele twierdzili wręcz, że kochał to miasto mocniej, niż każdą ze swoich trzech małżonek. Jego pierwsza żona, zmarła młodo, nim poznała tajemnice, dobre i złe miejsca Konstanzy. Dwie kolejne potrafiły, jak sam Baltaro, docenić piękno miasta. Dla ostatniej, pochodzącej z dalekiego Vinantium – Elii, zbudował dwie najwyższe kondygnacje ich karczmy, by z okien mogła oglądać panoramę Miasta na Wyspach. Piękna, półkrwi surenejka nigdy wcześniej, nie zaznała takiego widoku.

 

Baltaro spędził w Konstanzie całe swoje życie, a każdy jej zakątek, wyspę, czy kanał znał doskonale, lub przynajmniej dosyć dobrze.

 

Powiódł wzrokiem w dół, gdzie Avereos, Wyspa Dobrobytu, tętniła już targowym życiem, zapełniając ulice tłumem kupujących i tych, którzy oferowali swoje towary. Zaraz potem spojrzał na północny zachód, ku centralnej części miasta, gdzie mieszkańcy Grimei i Famis, dopiero witali dzień. Dzwony wzywały na poranne modły, a ich natężenie rosło. Wkrótce dały się słyszeć także niskie tony świątynnych trąb i rogów. Najsilniejszy dźwięk dobiegał z kapłańskiej części Imparei, Wyspy Cesarskiej. Potężna Świątynia Trzynastu Kamieni, z majestatycznymi wieżami modlitewnymi była mniejsza niż wznoszący się obok kompleks cesarskiego zamku. Jego wysokie mury, wyłaniające się wprost z wód Wewnętrznego Morza, pokryte były gigantycznymi malowidłami i płaskorzeźbami. Pobożni mieszkańcy stolicy wierzyli, że zaklęto w nich antyczną magię ochronną, która po dziś dzień strzegła miasta przed niebezpieczeństwami, tymi sprowadzanymi przez ludzi i tymi, które mogli zesłać bogowie. Na tle murów, ledwie wystając nad wzburzone po porannym sztormie fale, widniała Wyspa Czaszek, zarządzana przez zakon Craniunitów. Na ten płaski kawałek skały mówiono: Cimitiros.

 

Na wschodzie widać było liczne, pokryte lasami wyspy, te bliżej poświęcone były Niebu: Gwiazdom, Słońcu i Półksiężycowi, i mówiono o nich Cer. Te dalej, ledwie dostrzegalne przez mgłę, nazywano Wyspami Błękitnymi.

 

Niebo było dziś zasnute nisko zawieszonymi chmurami, więc wzrok Baltaro nie sięgał zbyt daleko, ale w pogodny, słoneczny dzień, za cesarskimi murami można było ujrzeć gęsto zaludnioną Pamos, o której mówiono Wyspa Piasku, oraz Insulo – Planto, Wyspę Ogrodów. Jeszcze dalej, zupełnie na północy, leżała skalista, praktycznie pozbawiona mieszkańców, wyspa Ascu – Nord. Stacjonowali tam wyłącznie żołnierze garnizonu Północnej Twierdzy. Co do twierdz i czatowni, było ich w Konstanzie sporo, a część z nich pełniła także funkcje wież sygnalizacyjnych i nocnych latarni.

 

Zgiełk dobiegający z dołu budynku wyrwał mężczyznę z zamyślenia. Jego „poranna podróż po mieście” dobiegła końca. Skrzywił się i ruszył schodami w dół.

 

Zajazd prowadzony przez rodzinę Molenaarów znajdował się przy Złotej Ulicy, na szlaku do Wielkiego Południowego Mostu, więc ruch był ogromny. Nawet tak wcześnie, o poranku, ciżba przeciskała się między wozami i zaprzęgami, aby dotrzeć na stragany, do portu lub po miskę strawy. Wielu twierdziło, że wzorem miast południowych Konstanza „nigdy nie zasypiała”.

 

Baltaro nie mógł narzekać, tłum dostarczał srebrników i złociszy. Wszyscy odwiedzający jego przybytek byli mile widziani: przyjezdni kupcy, zabłąkani marynarze, zamyśleni mnisi, minstrele, trupy aktorskie w barwnych strojach, żacy przybywający z południowego portu, żołnierze i awanturnicy. Zwłaszcza ci ostatni, bardzo często, ceniąc własną prywatność płacili sowicie, za ustronne miejsce do odpoczynku i za brak zadawanych pytań.

 

Ot choćby ten młody szlachcic. – Karczmarz krzątał się już za kontuarem i doglądając swoich pracowników odnalazł wzrokiem dobrze znaną sylwetkę, pochyloną nad miską z żarciem. – Jak nic, poszukiwacz przygód. Niektórzy mówią na takich: „poszukiwacze kłopotów”. Mieszkał tutaj, wraz z towarzyszami jakieś trzydzieści dni. Długo, jak na awanturnika, bo tacy zwykle zostają na chwilę i ruszają dalej. Ten, płaci srebrem i z całą pewnością planuje swoje dalsze „przygody”. I nic mi do tego, póki płaci.

 

Wycierając kufle z grubego, przydymionego szkła, które na bieżąco dostarczał z izby kuchennej jego najmłodszy syn, Baltaro przymknął oczy próbując przypomnieć sobie więcej.

 

Będą ze trzy tygodnie[i], jak szlachcic zajrzał tutaj po raz pierwszy, a razem z nim szczupły, brodaty żartowniś, z twarzą przeoraną paskudną blizną. Ukrywał to, ale znać było od razu, że ma w sobie coś z przeklętego shaeida. Pamiętam, że nie spodobał mi się, od początku, niby taki trefniś, lekkoduch, ale ucha nadstawiał, wracał poranną porą z dziwnych spotkań i schadzek. I obdarzał promiennym uśmiechem Julanę. Moją Julanę, co niespełna piętnaście wiosen żyje na tym padole. Kurwi syn.

 

Molenaar sapnął i odegnał od siebie złość.

 

Mieszkał ze szlachcicem, i sporo czasu spędzał w biesiadnej izbie krasnolud, na którego wołali Ziggo. Ten był szczery, jak to karły bywają, wulgarny i prostolinijny. Ale znać po nim było od razu, że nie jeden orczy łeb ściął, i nie jedną bitwę przeżył. – Karczmarz uśmiechnął się pod nosem. – Ten wesołek ze szramą na pysku wspomniał kiedyś, że to orkowie usiekli krasnoludzką brodę, co prawie wywołało awanturę. Istotnie, krasnal niewiele włosia miał na twarzy, znaczy się opowiastka mogła mieć w sobie sporo prawdy.

 

Hmm. Jest jeszcze ten potężny mnich, albo kapłan. Ale niektórzy szeptali, że może i magik jakiś. Gada, jakby z Północy pochodził, twardo. I w sumie, może kilka dni spędził pod naszym dachem, ale rycerz płacił za niego pełną wartość. No i grubas. Nie wyglądał na zbrojnego, raczej na handlarza. Też uważnie rozglądał się dookoła, jak ten cholerny wesołek, też szpiegował… Ot cała drużyna.

 

Julana pojawiła się właśnie na zapleczu, słychać było jej śliczny głos. Stary Baltaro Molenaar podziękował w myślach Trzynastu:

 

Szczególnie ty, Galbenie[ii] daj mi siłę, bym pracą nadal złoto pomnażał, aby ani jej, ani reszcie moich dzieci nigdy niczego nie brakło, a ty Rozo[iii] strzeż naszej rodziny. Ty zaś Vremesie[iv], traktuj nas pobłażliwie, by zbyt lekko, ale też i zbyt trudno nam w życiu nie było. Ja zaś ofiarami swoimi będę was sławił. – Mężczyzna wychodząc z głównej izby spojrzał jeszcze na posilającego się szlachcica. – Daj także i jemu, i jego towarzyszom, Panie Losu pociechę, bo to może i cholernicy, i magowie, i proste krasnoludy, ale coś mi podpowiada, że to jakieś Dobro za tą drużyną przestaje.

 

 

***

 

 

 

Co najmniej jeden z Trzynastu Spętanych w Błogosławieństwie[v] od czasu do czasu bywał złośliwy. By nie rzec: okrutny, w swej złośliwości.

 

Kapłani z przyświątynnej szkoły, do której oddano młodego Ragnara, powtarzali często przypowieść ze Zwojów Vremesa. Młody wojownik, dobrze zapowiadający się na giermka zapamiętał obszerne fragmenty. Stało tam:

 

„Deszczu się nie bójcie, wystrzegajcie się wiatru. Krople deszczu, choć uciążliwe i zimne, mogą, co najwyżej spowodować, iż odzienie wasze przemoknie i stanie się szorstkie w dotyku. Ale zziębniętego człowieka ogrzeje słońce, a szata wyschnie. Podmuch wiatru, inaczej. Jest niebezpieczny. Człowiek może być, a często się to przydarza, jak samotne drzewo. Wiatr w najmniej spodziewanej chwili potrafi nagiąć je w dowolną stronę. Może także złamać jego konary, a nawet pień”.

 

Niby, jak prawili kapłani, za wiatr i niepogodę odpowiadał Spętany zwany Vantem[vi], którego czcili marynarze i samotni podróżni. Ale to Vremes, Pan Losu, zsyłał na kompanię pod wodzą szlachcica, burze i wichury. Potrafił także sprowadzić pojedynczy, śmiertelnie niebezpieczny podmuch.

 

Rag siedział teraz nad niedojedzonym serem i chlebem skropionym oliwą, wracając wspomnieniem dziesięć dni wcześniej.

 

Wtedy to udało się nareszcie, po wielu dniach prób i próśb, ugadać spotkanie z przedstawicielami kupieckich rodzin. Jeremiasz Galbo zabrał do Dzielnicy Sukiennej rycerza i krasnoluda, który za nic nie chciał przegapić spotkania w interesach. Wspominał coś o zabawnych „dusigroszach”, z których należy właśnie owe „grosze wydusić”. Ależ się „uśmiał” ze swojego żartu, pod koniec dnia.

 

Pomniejsze rodziny, wspierane przez jednego z rządców Domu Metzerów ufundowały nagrodę za zlikwidowanie problemu na szlaku do Pogórza. Czarnoksiężnik został unicestwiony, lecz wypłata należności ciągle oddalała się w czasie. W końcu, nastała ta chwila.

 

W Izbie Kupieckiej panowała podniosła atmosfera. Wielu ludzi zeszło się, aby zobaczyć pogromców Czarnego Maga z Ringen. Pełno było gapiów odzianych w szare kubraki. Sporo było także przedstawicieli braci kupieckiej – ci nosili się na kolorowo.

 

Do Ragnara zbliżyła się grupa możnych w zdobnych wamsach, na które narzucono rycerskie szaty. Na piersiach dumnie prezentowały się herby, na szyjach połyskiwały łańcuchy.

 

Na przedzie szedł starszy szlachcic ze znakami Trzynastu – rycerz zakonny z imponującą brodą. Sztywno skłonił się, pogratulował sukcesu misji i przedstawił, jako Hagerland de Gea. Zabrzmiało znajomo, ale początkowo, nazwisko nic Ragnarowi nie mówiło. „Podmuch wiatru” miał nadejść dopiero w wewnętrznej sali.

 

Trzej przedstawiciele rodzin, służący i kilku strażników, suto zastawiony stół – nic nie zapowiadało problemów. Jeremiasz Galbo wyraźnie zdziwił się, gdy do izby zaproszono także trzech rycerzy zakonnych. Ragnar poczuł niepokój. Ziggo Bragg ogryzał nogę gigantycznej gęsi.

 

Po dłuższej chwili kurtuazji i wymianie wzajemnych uprzejmości, kupcy przeszli do formalności. Potwierdzono, po raz kolejny prawdziwość opowieści o zagładzie czarnoksiężnika. Nim jednak rozpoczęto spisywanie umowy, która miała zatwierdzić wypłatę nagrody, głos zabrał Hagerland de Gea.

 

Starzec mówił sporo, sławiąc i komplementując działania drużyny. Gdy doszedł do sedna przemowy, Rag już wiedział skąd zna rycerskie nazwisko. Niepokój narastał.

 

– Mając na uwadze, olbrzymie poświęcenie i odwagę nordyjskiego rycerza, i fakt, iż walczył z przerażającym sługą Mroku. – Głos de Gea był niski i wywoływał znużenie. – Prosiłem władze Świątyni o specjalną nagrodę dlań. Jeśli tylko uzna, przed samym sobą, iż godzien jest, może rozpocząć natychmiast starania o przywdzianie szat rycerza zakonnego, co prowadzi prostą drogą do służby inkwizytora. Syn mój, pełniący tę zaszczytną służbę – i tu głos załamał mu się na ułamek sekundy – Tyrmand, bestialsko zabity przez czarnoksiężnika, został przez Ragnara ze Svero pomszczony.

 

Krasnolud uśmiechnął się szeroko, zapijając kolejny kęs pucharem wina. Ale chwilę później mina mu zrzedła, bo stary szlachcic dodał:

 

– Oczywistym jest fakt, iż nagrodę w imieniu przyszłego inkwizytora, Świątynia Trzynastu przeznacza na rozdanie ofiarom Zła i Mroku. Tacy cni rycerze, jak my, sługusów Cienia niszczymy dla chwały, nie dla złota. –Bragg bezgłośnie łapał powietrze, Jeremiasz Galbo zbladł, a Ragnar zakrył twarz dłonią, za to kupcy westchnęli z ulgą, gdy mówiący zwrócił się do nich. – Należność przekażcie na rzecz służby świątynnej, w dowolnej formie i w dowolnym miejscu. Niech będzie godna Trzynastu!

 

Zaprawdę, Vremes bywał złośliwy.

 

Po czasie równym trzem uderzeniom serca, wszyscy zgromadzeni w sali wewnętrznej, na korytarzach i zapewne, także na ulicy, usłyszeli serię przerażających i oryginalnych zarazem, krasnoludzkich przekleństw.

 

 

***

 

 

 

Z krasnoludzką mową jest tak, że ludzie używający jej korzystają właściwie tylko z dwóch grup słów. Pierwsza to wyrażenia techniczne: kamieniarski żargon, nazwy broni lub rynsztunku, i fachowe słownictwo związane z prowadzeniem krasnoludzkiej bankowości. Drugą grupę tworzą przekleństwa. Mawia się, że każde najpodlejsze wyrażenie trafiło na ten świat, za pierwszym razem „wypadając” z ust tych niskich wzrostem i siermiężnych obyczajami istot.

 

Mężczyźni siedzący przy stoliku pojęli ogólny sens usłyszanej kombinacji. Kończyła się słowami „rzyć” i „rżnąć” i odnosiła się do „jakiejś grupy ludzi”. Moment później stało się jasne, o kim była mowa.

 

– Ale tak, żeby całemu szlachetnie porodzonemu gatunkowi rycerskiemu aż w głowach się wyprostowało – Ziggo Bragg dokończył w cezaryjskim, splunął i zatrzymał wzrok na Ragnarze ze Svero. – Znaczy się z całym szacunkiem dla twojej rycerskości, ale sam wiesz…

 

Nordyjski szlachcic nie raczył skomentować, za to Koryntiasz zwany Szramą, skrzywił się i potakująco kiwnął głową, mówiąc:

 

– Ciekawy dobór słownictwa. Talent czystej wody, panie Bragg. Baczcie, by go nie zmarnować. Co wy jeszcze robicie w naszej kompanii? W cesarskim teatrze spróbujcież, więcej zarobicie. I konkurencyjnych trefnisiów samym wyglądem zniechęcicie do rywalizacji.

 

– Gębę zawrzyj, komediancie.

 

– Zdaje się, że nadal cię nie lubi – mruknął tęgi mężczyzna podchodząc do stołu. Ubrany był w brunatny kubrak, przyozdobiony czerwonymi nićmi. Powiódł wzrokiem po siedzących i dodał: – Dość wściekania się, ponurych myśli i przeklinania bogów. Mam możliwość, dzięki której ruszymy do przodu.

 

– Sławcie Trzynastu, panie Galbo. Nikt ich tutaj, ani żadnych innych bóstw nie wyklina. Ale człowiek, z natury bywa słabym i ciągłe niepowodzenia mogą go rzeczywiście, poważnie smucić. – Ragnar podał rękę przybyłemu. – Prawcie.

 

Jeremiasz Galbo przywitał się z pozostałymi, zgrabnie chwycił stojący na stole kubek i podstawił go, nalewającemu wina Koryntiaszowi, jednocześnie mówiąc:

 

– Jak dobrze pamiętam, i ku chwale Galbena, umiejętnie kalkulując… – Uśmiechnął się w kierunku rycerza. – Potrzebujemy czterech tysięcy w złocie, jeśli założymy, że nie liczymy żadnego ze sprzedanych przedmiotów.

 

Rag potaknął, a Szramie, szykującemu się do zabrania głosu, wzrokiem nakazał milczenie.

 

– I dalsze trzy, dwa, co najmniej, jeśli założymy, że chłopaka nie ma blisko, i będzie trzeba skorzystać z magicznego transportu.

 

– I jak tu nie złorzeczyć – krasnolud mruczał w głębi brody, ale wyraźnie i głośno. – Tyle byśmy dostali od kupców za czarownika.

 

– Czarnoksiężnika. – Galbo skrzywił się. – Nagroda mogła nie być tak wysoka, była mowa o…

 

– I tak, tych pieniędzy już na oczy nie zobaczymy – przerwał mu szlachcic i spojrzał na krasnoluda. – Też zgrzeszyłem w myślach z setkę razy, panie Bragg, i prawie, że, w uczynku, jak usłyszałem, co się stanie z nagrodą. Ale nikogo nie obchodzi, na co zamierzaliśmy ją wydać. A wasz grzech, ten w mowie, mógł was kosztować życie.

 

– Oj, zabrałbym kilku ze sobą. – Ziggo Bragg uśmiechnął się paskudnie, ale zaraz znów zmarkotniał. – Teraz, po tym, co zrobił ten nawiedzony rycerz, raczej mi dalej do nawrócenia na waszą wiarę.

 

– Aa, bo to było bliżej – zaśmiał się Koryntiasz.

 

Krasnolud nie odpowiedział i wymownie spojrzał na Galbo. Ten zaczekał jeszcze moment i dokończył:

 

– Możemy zarobić okrągłe osiem tysięcy, w złocie lub w kamieniach. Trzeba wydostać ofiarę uprowadzenia. Tutaj, w Konstanzie. I, liczy się czas.

 

Zapadła cisza.

 

– Płaci jeden z wysoko postawionych Popperów. Sprawa jest pewna, zaliczkę mogę pobrać jeszcze dziś. Na gwałt potrzebują szybkich i sprawnych ludzi. Sprawa jest także utajniona, bo porwaną jest dziewczyna z rodziny. Gdyby się to rozniosło, ich interesy mogłyby się poważnie skomplikować.

 

– Osiem to dużo. Bardzo dużo – rzucił Szrama, nerwowo zagryzając pajdę chleba.

 

– Ich poprzednia drużyna nie sprawdziła się. Vremes w swojej najokrutniejszej postaci „siedzi kupcom na karku”. Kręcili nosem, że mamy „za mało ludzi”, ale chyba stoją w martwym punkcie, i nawet nie targowałem się zbytnio.

 

Ragnar przebiegł wzrokiem od Koryntiasza do krasnoluda.

 

– Wiemy doskonale, po co robimy to, co robimy. Omawialiśmy to nie raz. Minęło już tak wiele dni, ale wciąż ufam, że nie jest za późno. Gdybyśmy nie byli gotowi, nie siedzielibyśmy w stolicy. Wchodzimy.

 

Na to słowo czekał Jeremiasz Galbo. Odwrócił się i skinął dłonią na chłopca odzianego w lniane spodnie i skórzaną kamizelkę. Ten podbiegł i nadstawił ucho. Mężczyzna szepnął kilka słów i wręczył mu złotą monetę, przebitą w środku. Przez pieniążek przewleczony był rzemyk. Chłopiec odwrócił się i zręcznie wmieszał się w tłum.

 

 

 

***

 

 

– Ktoś gra naszym losem partyjkę w kości, z demonami – Koryntiasz Szrama szeptał do ucha Ragnara – i niby nie po drodze mi do świątyni, ale coś mi się widzi, że to Vremes.

 

Rycerz nie odpowiedział, bacznie obserwując ruch statków na wodach zatoki, zwanej Wewnętrznym Morzem. Słońce chyliło się ku zachodowi, a na portowych nadbrzeżach kłębiły się tysiące tragarzy, marynarzy i handlowców.

 

– No, bo jak określić tę naszą sposobność na zdobycie pieniędzy? Ratujemy dziewczynę, żeby znaleźć naszego chłopaka… O! To jak sądzę oni.

 

Szrama wskazał na zbliżającą się dwójkę ludzi. Wysoki, postawny mężczyzna szedł miękko, o udo obijała mu się pochwa długiego miecza, ale wprawny obserwator oceniłby, że z wojaczką miał niezbyt wiele wspólnego. Po jego lewej stronie szła kobieta, odziana na czarno, koniuszki drogiego płaszcza brudziła o portowy bruk. Na pierwszy rzut oka, nie nosiła broni.

 

Ragnar i Koryntiasz czekali na przybyłych w podcieniu. Stara marynarska kamienica mieściła w wyższych kondygnacjach pokoje na wynajem. Na parterze urządzono, między innymi składzik towarowy. Dziś był nieczynny. Galbo wraz z zaliczką otrzymał klucz do drzwi.

 

Rycerz skinął głową na powitanie i zaprosił dwoje nieznajomych do środka. Koryntiasz bacznie rozglądał się dookoła. Wszedł ostatni i zatrzasnął odrzwia.

 

– Poczęstujcie się. Polecam z czystym sercem. Przedni trunek, w sam raz na tą duchotę. Zwą mnie Galbo. Jeremiasz Galbo. – Handlarz rozlewał wino do kubków. – A to Ragnar, szlachetnie urodzony pan ze Svero. Drzwi strzeże Koryntiasz, nasz łucznik.

 

Postawny mężczyzna przyjrzał się rycerzowi i sięgnął po kubek. W tym czasie kobieta zsunęła z włosów i twarzy chustkę chroniącą przed miejskim pyłem. Przeczesała dłonią czarne włosy. Mężczyzna upił łyk.

 

– Moje imię nic wam nie powie, ale możecie zwracać się do mnie: Tertio. Reprezentuję pana Poppera. Mam wszelkie potrzebne informacje. Chciałbym żebyście zaczęli od razu. I życzeniem mojego mocodawcy jest, iż byście przyjęli pomoc od tej oto niewiasty. Panno Elbaz?

 

Kobieta rozciągnęła wargi w uśmiechu i odezwała się cicho:

 

– Pan Popper zwracał uwagę, na małą liczebność waszej grupy…

 

– Niczego nam nie brakuje, czy też nikogo – przerwał jej Galbo – jak wspominałem zawczasu. Ale… przy odpowiednim układzie możemy pomyśleć o współpracy, jak sądzę?

 

Ragnar poczuł na sobie pytający wzrok.

 

– Jak jaśnie panna mogłaby nam pomóc? – Szlachcic przyglądał się kobiecie.

 

– Wiedzą tajemną i dobrą znajomością miasta. Jestem Niyah Elbaz z Yel. I, nie jestem szlachetnie urodzona, panie.

 

– Yel, czyli Sahil Yel, Burzowe Wybrzeże Lothanu – mruknął z zadowoleniem Jeremiasz. – To dobre miejsce pochodzenia, jak idzie o uczonych w czarodziejskiej sztuce. Z dala od cesarskiej niechęci i kultu Trzynastu.

 

Ragnar uśmiechnął się, na myśl o tym. Cesarz nadal utrzymywał w mocy zakaz, a każda drużyna, czy też najemna kompania działająca na cesarskich ziemiach, miała w swoich szeregach czarodziei. Lothańskie włości leżały za Żelaznymi Górami. Otwarcie praktykowano tam magię.

 

– Oczywiście, pan Popper płaci pani czarodziejce z osobna? – upewnił się Galbo.

 

– Tak zostało ustalone. – Tertio zniecierpliwił się widać. – Im szybciej zaczniecie tym lepiej. Zabrana panienka ma na imię Gratia, ma skończone jedenaście lat, jasną cerę i kasztanowe włosy. Znamię na jej lewym ramieniu, przypomina dwa źdźbła trawy. Jest delikatna i od trzech dni i nocy przebywa z dala od rodziny. Niech Trzynastu ma ją w opiece.

 

– Zwłaszcza Pan Losu. – Szrama pokiwał głową i rzucił wymowne spojrzenie rycerzowi.

 

– Tak. Ale nie po modły tu przyszliście, panie. – Galbo sapnął, wyjął dwie karty pergaminu z tuby leżącej na stole i przeglądając je zaczął wymieniać. – Musimy obejrzeć miejsce uprowadzenia, wypytać ostatnią osobę, która widziała panienkę, chcemy znać też wszystkich z jej otoczenia, sposób kontaktu z porywaczami byłby istotny, a wasze domniemania zapewne mi zaraz przekażecie.

 

– Mam wszystko spisane i dobrze spamiętane.

 

– Idealnie. I jeszcze jedno – handlarz zawiesił głos – ta kompania, co to już dla was nie pracuje… Musimy wiedzieć wszystko.

 

– To była drużyna niejakiego Guderiona…

 

– Ibena Guderiona? – Koryntiasz pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jakie licho sprawiło, że się ich pozbyliście?

 

– Nie mamy pojęcia, co się stało z samym Guderionem, i jakie „licho” z tym miało związek, ale głowy kilku jego ludzi dostaliśmy, jako smutny, makabryczny „prezent”. Jakiś nieświadomy ładunku kupiec dostarczył je dzisiaj z rana.

 

Koryntiasz Szrama był zszokowany.

 

– Guderion zebrał w ostatnich latach najlepszych ludzi, każdego doskonale znającego się na robocie. Zwykle działał poza stolicą, ale na pewno zadbał także o własne bezpieczeństwo w mieście. Coś tu cholernie nie pasuje.

 

Po chwili ciszy Galbo mruknął:

 

– Taka robota, takie czasy. Guderion może i był dobry w swoim fachu, ale już wypadł z gry. Mówcie, panie znawco, co ustaliliście do tej pory, a my dołożymy wszelakich starań, by dziecko trafiło do domu.

 

***

 

 

 

 

Z wieży roztaczał się widok na okoliczne wille, wiszące ogrody i bielone mury. Ragnar sięgnął do sakwy i dotknął dłonią zdobionej lunety. Uśmiechnął się i powędrował myślami, wiele dni wstecz. Dziś miał powody do satysfakcji. Nie był biegły w ocenie przydatności czarodziejskich przedmiotów, ale tamtym razem przeczucie podpowiadało mu, że niektórych zdobyczy nie powinni się pozbywać.

 

Z samotni ringeńskiego czarnoksiężnika wynieśli sporo złota i kilka szkatuł wypełnionych drogocennymi kamieniami. Znaleźli pokaźny zapas eliksirów. Sporo było tkanin i szat, które dało się zabrać, bo nie ważyły zbyt wiele, a okazały się cenne.

 

Prawdziwym „wynagrodzeniem”, jak to bywało w takich sytuacjach były jednak magiczne przedmioty, a o kilku z nich dało się nawet powiedzieć – artefakty. Upadły mag zgromadził ich kilka, a być może część jego zbiorów pozostała w ukryciu. Drużyna zbierała się z wyspy na moczarach dosyć pospiesznie. Jeszcze długo poszukiwacze niezwykłych, zakazanych skarbów zapuszczać się będą w tamte okolice, w nadziei na niezwykłe zdobycze.

 

W posiadaniu czarnoksiężnika, który mówił o sobie: Ma-Kramma, znajdowały się dwie magiczne kule, kościana laska, trzy wisiory wykonane z kamieni, kilka pierścieni i czarnoksięskie księgi. Te ostatnie były ciężkie i trudne do przetransportowania, zresztą rycerz, biorąc pod osąd opinię Paulusa ocenił je, jako mroczne pisma, i postanowił je spalić. Prawdopodobnie mogły posłużyć tylko plugawym celom.

 

Do czarnoksięskich skarbów należało doliczyć jeszcze dwa przedmioty, a będąc bardziej szczegółowym – trzy: tajemniczy amulet i lunetę należące do porywacza noszącego się na czarno oraz ramię owego złoczyńcy, które zostało mu oderwane w wyniku działania magii, gdy próbował skorzystać z czarodziejskiego portalu. Ramię, na pierwszy rzut oka zdawało się tylko przerażająco okaleczonym kawałkiem ludzkiego ciała. Jakież było zdumienie wszystkich, gdy okazało się, że poprzez reakcję z portalem nabrało dziwnych właściwości. Postanowili, więc zabrać je ze sobą. Jak miało się później okazać, było to dobrym pomysłem – dało cień szansy na odnalezienie zaginionego chłopaka, adepta sztuki magicznej: Gaspara Vittela.

 

Wizyta w ukrytym w podziemiach rozległej kamienicy lombardzie była niezwykłym przeżyciem. Prowadził go niejaki Gelien Vos, człowiek znający się doskonale na interesach, sam nieposiadający czarodziejskich mocy, ale dobrze obeznany w owej materii. Jego współpracownikami byli trzej bracia Theallet. Pochodzili z jakiegoś odległego miejsca na południowym wschodzie. Każdy z nich był magiem, a sztukę identyfikowania mocy tajemnych, zawartych w artefaktach opanowali do perfekcji. Wycenę magicznych przedmiotów też traktowali, jako sprawę bardzo istotną. Fachowcy.

 

Kule służyły do komunikacji, ale pochodziły z czasów starożytnych, więc były nieprzydatne, ale suma za ich sprzedaż, z uwagi na wiek była znaczna. Wisiorki były ciekawe: dwa pełniły funkcję magicznych zbiorników na energię, z odpowiednimi specyfikacjami, trzeci umożliwiał wzmocnienie kontroli nad orczymi bandami. Zostały sprzedane szybko i w rozsądny sposób. Pierścienie wspomagały zaklęcia Czarnej Magii, służyły także do wpisywania weń odrażających czarów. Nie były wysoko wycenione, z uwagi na swój charakter – niewiele osób w cywilizowanym świecie kupiłoby je ot tak, a lombard Vosa, jak utrzymywał właściciel, nie zajmował się zaopatrywaniem odszczepieńców i magowskich renegatów. Vos brzmiał w tej kwestii dosyć przekonująco, ale Ragnar chciał znać szczegóły:

 

– Co stanie się z przedmiotami, przecież nie mają dla waszych klientów żadnej wartości?

 

– Nie do końca – Vos zamyślił się. – Może się okazać, że poza Czarną Magią mogą współdziałać z jakąś jej szarą odmianą, Sztuką Esencji choćby…

 

Na co jeden z czarodziejskich braci, wysoki Tarun Theallet przytaknął.

 

– A jeśli nie? – Szlachcic chciał być pewien.

 

– Wtedy pozostaje oddać je do Świątyni Trzynastu. – Widząc, że Ragnar zmarszczył brwi handlarz kontynuował: – Wsadzamy przedmioty do porządnej sakwy, rzucamy złotą monetę ulicznemu posługaczowi, pewnemu, lecz niezbyt rozgarniętemu, co by mu do głowy nie przyszło zaglądnąć do pakunku, i posyłamy go na Impareę. W Zaułku Inkwizytorów porzuca swój ładunek a kapłani czynią resztę. Modły, egzorcyzmy, a na sam koniec zniszczenie w świętym ogniu, lub coś podobnego.

 

– A posługacz?

 

– Jeśli jest spryciarzem, ujdzie cało, niezauważony. Jeśli będzie miał mniej szczęścia, to czeka go przesłuchanie, nauki świątynne, biczowanie i wypędzanie złych duchów. Wierzącym to nawet dobrze robi, ponoć.

 

– Za takie, mało istotne przedmioty, nie karzą śmiercią, jeśli to was ciekawi, panie szlachcicu. – Biyan Theallet, niższy z braci magów kręcił głową.

 

Ragnar nie był pewien, czy dobrze robi, ale oddał wisiorki, zgarniając za nie kilka „marnych” złotych monet.

 

W kwestii kościanej laski zrobiło się ciekawie, a nawet intrygująco. Identyfikacja trwała długo, ponad sześć godzin. Bracia wydawali się poruszeni, ale okazali profesjonalizm i po opanowaniu emocji zawyrokowali: pradawny przedmiot pochodzący z odległego południa, zawierający dziwną symbiozę Dzikiej Magii i antycznej, nienazwanej Sztuki, prawdopodobnie umożliwiający zaglądanie w przyszłość. Rarytas, tyle, że przeklęty. Używający go czarodziej musiał „ofiarować” cząstkę swojej mocy i witalności. Klątwa zaniżała wartość, ale i tak lombard zaoferował za artefakt dwa tysiące złotych monet. I widać było, że opcja targowania się wchodziła w grę. Wtedy rycerz przypomniał sobie słowa Koryntiasza Szramy wypowiedziane we włościach czarnoksiężnika. I odmówił sprzedaży.

 

Przyszła kolej na przedmioty pochodzące od mężczyzny w czerni, który zabrał Gaspara. Jego talizman, noszony na wytrzymałym łańcuszku był przydatny przy namierzaniu i odnajdywaniu magicznych przedmiotów. Potrafił je „wywęszyć” z olbrzymiej odległości. Cena zaproponowana przez magów i Geliena Vosa była konkretna. Doszło do transakcji. A kiedy czarodziejscy bracia rozpoczęli przyglądanie się lunecie oraz oderwanej ręce, szybko zapomnieli o wcześniej identyfikowanej, kościanej lasce.

 

Lunetę badali wiele dni a Ragnar lub Paulus, na zmianę doglądali identyfikacji. Porównywanie przedmiotu z zapiskami z tajnych ksiąg nie przynosiło efektów. Właściciel lombardu początkowo kręcił nosem uważając, że studia nad artefaktem hamują codzienny ruch w interesie, ale magowie nie chcieli słyszeć o przerwaniu ekscytującego zajęcia, dając Vosowi do zrozumienia, jak cennym zdaje się być ten przedmiot.

 

Dwunastego dnia Rohit Theallet, czarodziej z wyraźną nadwagą, przedstawił wyniki badań:

 

– To jest shaeidański przyrząd optyczny posiadający runiczne znaki, uaktywniające określone zaklęcia. Nie ma odpowiednika wśród ludzkich artefaktów. Nie potrafimy zidentyfikować go w pełni, ale dotarliśmy do kilku ciekawostek – mag zrobił pauzę – potrafi niesamowicie zwiększać możliwości wzroku patrzącego przezeń, umożliwia widzenie w nocy, nawet bez towarzyszenia światła księżycowego, poznaliśmy także imię tego przedmiotu: Suil Bann, co można tłumaczyć, jako Dosiężne Oko. Jest niezwykły, misternie wykonany i pełen tajemnic.

 

Ragnar poprosił o podanie ceny, a gdy ją usłyszał pokręcił głową, odmówił i zapłacił za identyfikację ostatniej z posiadanych rzeczy: odjętej kończyny. Właściciel lombardu był wściekły i podał wysoką cenę za ostatnią przysługę, zabierając także sporą sumę za pracę przy lunecie. Nordyjski szlachcic zapłacił i dostarczył makabryczny obiekt badań.

 

Pierwszą reakcją magów na widok urwanego ramienia był śmiech, ale kiedy dokonali nań zwykłego wykrycia magii, zmienili swoje nastawienie i pracowali przez wiele godzin. Poprosili także, w pewnym momencie o dodatkowe informacje. Chcieli wiedzieć dokładnie, kiedy i gdzie kończyna została oddzielona od ciała, jakie panowały wtedy warunki, i jaki rodzaj magii znajdował się w pobliżu. Późną nocą, a właściwie wczesnym porankiem, zmęczony Biyan Theallet poprosił Ragnara i Paulusa o chwile rozmowy.

 

– Pan Gelien Vos, nasz szef, to dobry człowiek. Płaci nam dobre pieniądze. Dba o ruch w branży. Ale przy całym swoim talencie, jego podejście nijak się ma do naszego. Te przedmioty, które nam pokazaliście nie stanowią dla niego takich skarbów, jak dla nas. – Czarodziej uśmiechnął się. – Przez te ostatnie kilka dni nauczyliśmy się o identyfikacji i o artefaktach o wiele więcej niż w ciągu ostatniego roku, i za to wam dziękuję. Ja i moi bracia. Za tą sposobność. Luneta jest cenna poprzez unikalne pochodzenie i stanie się jeszcze cenniejsza, gdy zbada ją ktoś bardziej wyuczony niż my. Ale jest także zapowiedzią kłopotów. Nasz świat nie toleruje tego, co shaeidańskie, tego, co obce. Pamiętajcie o tym, kiedy będziecie jej używać. Ramię zaś…, to kolejna zagadka. Według naszych domniemań, doszło do reakcji między pradawną, artefaktyczną mocą Suil Bann, a energią wspominanego przez was portalu. W efekcie, oderwane ramię nabrało cech nadnaturalnych. Nie ulega rozkładowi. Jest wieczne, jeśli tak można o nim powiedzieć. I emanuje dziwną energią, powiązaną z Esencją podobną do tych, które wypełniają magiczne przejścia.

 

Ragnar podniósł się i otworzył usta. Mag pokiwał głową i dokończył:

 

– Byliście ze mną szczerzy, i powiedzieliście prawie wszystko. Jeśli szukacie człowieka, do którego należało to ramię, jest szansa, że zdołacie go odnaleźć. Energia wypełniająca kończynę, umożliwia to. To będzie kosztowało. Dużo, może nawet bardzo dużo, ale znam ludzi, którzy potrafią ustawić specyficzne przejście, czarodziejski pomost do miejsca gdzie obecnie przebywa poszukiwany przez was mężczyzna.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Niyah Elbaz z Burzowego Wybrzeża zmrużyła oczy. W najwyższej komnacie wieży czuła silne drganie unikalnej, shaeidańskiej magii. Na specjalistycznym stojaku wykonanym z drewna, umieszczono lunetę. Rycerz przytrzymywał ją dłonią. Jego palce dotykały jednego z runicznych znaków, który lśnił bladoniebieskim światłem. Mężczyzna odziany był w tunikę, na którą zarzucił płaszcz z miękkiego materiału. Dzień zapowiadał się na upalny i duszny, ale w powietrzu czuć było jeszcze chłód poranka.

 

Czarodziejka zatrzymała się i z dużą przyjemnością przyjrzała nordyjskiemu szlachcicowi. Długie włosy związał z tyłu głowy, za pomocą barwnej chusty. W skupieniu oddawał się obserwacji. Lewe oko przytknął do okularu, prawe przymknął.

 

Silne, wyraźne rysy. Młodzieńcza uroda, ale gdzieś pod tym wszystkim tajemnica i niezwykły smutek.

 

– Wybaczysz, pani, ale nie będę w stanie rozmawiać z tobą, twarzą w twarz – Ragnar powiedział to cicho. – Od tego, co jestem w stanie dojrzeć może zależeć…

 

– Życie dziecka. – Niyah przerwała mu i zbliżyła się.

 

Dwojga dzieci – rycerz zagłębił się we wspomnieniach. – Gaspar ma nie więcej niż piętnaście wiosen.

 

– Nie zamierzam odrywać cię od obserwacji. – Kobieta nachyliła się i szepnęła do jego ucha. – Ale siedzisz tutaj kilka godzin. Przyniosłam trochę chleba i winogrona, panie.

 

– Nie śmiałbym odmówić.

 

– To dobrze. Powinieneś być najedzony i wypoczęty. Przynajmniej o to pierwsze mogę się postarać. – Podała mu kilka gron wprost do ust.

 

Karmiła go przez chwilę. Po jakimś czasie przez jego twarz przemknął delikatny uśmiech.

 

– Lubisz te owoce – mruknęła. – Na Północy próżno ich szukać.

 

– Nie trzeba czytać w myślach, by to wiedzieć, pani.

 

– Zdradziłam wam, co potrafię.

 

– Nie wyobrażam sobie, byśmy mogli współpracować, gdybyś zataiła tę akurat wiedzę tajemną. – Tym razem Ragnar spojrzał na kobietę otwierając prawe oko. – Nasze życia zależą od tego, jak bardzo możemy sobie ufać.

 

Milczała.

 

– Jak zaczęłaś pracować dla Popperów, pani?

 

– Polecono moje usługi. Wykonałam kilka zleceń, kilka razy ryzykowałam życie dla tej rodziny. Zaufali mi. I wtedy spadło na nich to nieszczęście. Byłam poza miastem. Kiedy przybyłam, Guderion już działał, a ja miałam zapewnić bezpieczeństwo reszcie domowników. Zadowolony?

 

– Nie dąsaj się, mości czarodziejko. – Rycerz zaśmiał się, ale zaraz spoważniał i dorzucił – oni ufają tobie, ale ty im nie. Przecież wiesz, że nie mówią nam wszystkiego, zbyt dużo tutaj tajemnic. To nie pomaga.

 

– Oni zbudowali swoją pozycję, poprzez tajemnice i sekrety.

 

– Nie namawiam cię, by ich szpiegować, i tym bardziej nie proszę o wykorzystywanie twoich magicznych zdolności. Ale mogłabyś nam zdradzić więcej, z tego, co i tak już wiesz.

 

– Jesteś ciekawym przypadkiem, jak na rycerza, panie. – Teraz Niyah uśmiechnęła się. – Niby nord, co zwyczajnie ceni honor i winien być wierny służbie i ideałom, ale jednak twardo stąpający po ziemi, i znający się na ludziach. Jest w tobie coś jeszcze. Gdybym, dla przykładu chciała zajrzeć w twój umysł, musiałabym bardzo się postarać.

 

– Siła przodków i moc wiary Trzynastu.

 

– Odpowiedziałeś bez zawahania, ale ja bym raczej rzekła: trening. Ktoś cię uczył jak blokować moce, podobne do moich.

 

– Mówimy o mnie, pani, czy o Popperach?

 

Pokręciła głową i fuknęła z niezadowoleniem. Po dłuższej chwili odezwała się cicho:

 

– Porwana jest córką Erstena, drugiego brata w rodzinie, w głównej gałęzi. Popperowie są już jak szlachta. Jak jej bogata część. Mają tutaj majątki, na Insulo-Planto, pod cesarską strażą. Wieczerzają z rycerzami i kapłanami…

 

– Ale ci nimi gardzą.

 

-Owszem. I nienawidzą ich. Popperowie byli kiedyś zwykłymi rybnymi kupcami. Dostarczali cesarskim pożywienia, a teraz siedzą przy ich stole. – Niyah oparła się o krawędź małego stołu i jadła winogrona. – Ersten i jego brat mają niezliczoną ilość wrogów. A ci wszyscy, nienawistni ludzie uderzą, gdy poczują słabość rodu. Stąd ukrycie wiadomości o porwaniu.

 

– Porywacze nie rozgłosili, że dokonali uprowadzenia. – Rycerz cały czas spoglądał w lunetę.

 

– Może zamieszanie, nie jest im na rękę. Nie wiem tego. Nie ulega wątpliwości, panienka Gratia jest bardzo cenna. A ojciec kocha ją nad życie. Jej starsze siostry zmarły młodo, mówi się, że na cesarski pomór.

 

– Osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo dziewczynki spartaczyły sprawę.

 

– Nie zamierzam ich bronić, ale wszyscy oni zapłacili życiem.

 

Ragnar otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć. Pokręcił lekko głową i po chwili ciszy, odezwał się:

 

– Koryntiasz zajmie się obejrzeniem ogrodu, co da nam dodatkowe informacje. A Paulus dowiedzie, czy w porwaniu brali udział magowie. Mamy mało czasu, a możliwości jest multum. Wygląda to jednak, choć nie jestem specjalistą w takich przypadkach, na dobrze zaplanowaną robotę. I to przygotowywaną tygodniami.

 

– Mieli kogoś wewnątrz, albo…

 

– Myślę, że powinnaś spojrzeć w lunetę, pani.

 

Rag poinstruował ją jak użyć przyrządu, przestrzegając przed gwałtownym szokiem wizualnym, gdyż luneta w niezwykły sposób wpływała na postrzeganie rzeczywistości.

 

– Co widzę? – szepnęła, przymykając jedno oko.

 

Barwy były przesycone, roślinność kusiła swoją świeżością i bujną zielenią, pył pokrywający gzymsy wyglądał niezwykle wyraziście, a dachówki miały kolor krwistej czerwieni. Oko przytknięte do okularu spoglądało w odległe miejsce, tak jakby znajdowało się ono na wyciągnięcie dłoni.

 

– Wysoki budynek na północnym wschodzie, tuż obok małej świątyni. Tej z płaskorzeźbami u podstawy dachu, w sąsiedztwie willi Popperów. – Szlachcic stanął za jej plecami i dwoma dłońmi, lekko dotknął jej skroni, wskazując odpowiednie miejsce – Od godziny przyglądam się tej części zabudowań. Wyeliminowałem kilka miejsc, ale tam gdzie spoglądasz, co jakiś czas pojawia się mężczyzna. Wypatruje. Myślę, że warto to sprawdzić. Z całą pewnością jest ich kilku, ale ten jeden powinien nam wystarczyć. Potrzebuję Koryntiasza.

 

Ostatnie zdanie było formą prośby, skierowanej do czarodziejki. Niyah przekazała rycerzowi lunetę, zamknęła oczy i powędrowała myślami do mężczyzny nazywanego Szramą.

 

W środku nocy, wiele godzin wcześniej, członkowie drużyny, wszyscy poza krasnoludem, przystali na jej propozycję. Zgodzili się na kilka kwadransów medytacji, połączonej z kontaktem umysłowym, tak, aby telepatka była w stanie „odnaleźć ich” później i błyskawicznie przekazać wiadomość.

 

Kilka przecznic dalej, na terenie posiadłości, należącej do rodziny Popperów, Koryntiasz Szrama poczuł delikatne ukłucie bólu w przedniej części czaszki, zmarszczył brwi, po czym odczytał treść przekazu.

 

 

 

 

***

 

 

 

– Wiedziałeś, mój drogi Casimirze, że posągi, na które teraz patrzymy, są jedyne w swoim rodzaju? – Głos starca był aksamitny, pobrzmiewała w nim charyzma i niezwykła mądrość.

 

– Zapewne, skoro tak mówisz, panie. Nie do końca rozumiem jednak, co masz na myśli.

 

Staruszek uśmiechnął się.

 

– Miało wyjść retorycznie, ale zapomniałem, że twoje studia nad historią antyczną, nie należały do najdokładniejszych. Tak samo, zresztą było z teologią klasyczną.

 

Ostatnie zdanie, zabrzmiało jak pytanie.

 

Casimir pokiwał głową i przyjrzał się smukłej postaci wyrzeźbionej ze sporej bryły szlachetnego, białego marmuru. Posąg, wysoki na ponad cztery metry, przedstawiał brodatego, łysego mężczyznę o atletycznej sylwetce. Jego ciało owijała obszerna toga, a w ręku dzierżył przedmiot przypominający słoneczny dysk.

 

– To musi być Soares. Pan promieni słonecznych.

 

– Więc nie jest tak źle. – Starzec znów się uśmiechnął. – Ale to było proste do ustalenia…

 

– Bo symbol jest oczywisty, a obok ustawiono kobietę z kwiatem róży i skulonego przy ziemi starca. – Casimir uniósł brodę i potarł podbródek. – Choć gąszcz zakradł się do podstawy postumentów. Ogrodnicy tutaj nie zaglądają, zdaje się.

 

– O to właśnie pytałem. Wiesz już, dlaczego ta część ogrodu jest unikalna?

 

– I zaniedbana? Na pół dzika? Droczysz się ze mną, panie.

 

– Nie pamiętasz. – Staruszek wyglądał na zawiedzionego. – Takich posągów nie zobaczysz w innych majątkach świątynnych. W opactwach także. W całej Cezarii, nie ma podobnych, zachowanych w całości posągów Trzynastu, pochodzących z czasów przed Drugim Spętaniem. Wszystkie usunięto i zniszczono. Z odpowiednią, rzecz jasna czcią, ale jednak zniszczono.

 

– Te pozostały.

 

– Były blisko Wielkiej Świątyni, cesarze nie odważyli się, a arcykapłani uznali, że zapomnienie w dzikim ogrodzie wystarczy.

 

– Trzynastu to symbol, zaklęta w kamieniu moc boska.

 

– Tak. A wyobrażenia Patronów zbyt mocno przypominające ludzi, z naszymi wadami, przywarami i słabościami, nie znajdowały popularności w nauce Zakonu Trzynastu Kamieni.

 

– Ty jednak odwiedzasz ten gąszcz.

 

– Przywilej wieku. – Starzec podreptał w kierunku posągu kobiety z różanym krzewem, lewą ręką opierając się na lasce. W prawej dłoni, bezustannie ściskał modlitewny piasir[vii]. Kamienie połączone delikatnym łańcuszkiem były wytarte i dawno powinny być wymienione na nowe. Casimir podszedł za staruszkiem do stóp figury i rzekł:

 

– Roza, patronka rodziny, gospodarstwa domowego.

 

– Pani miłości i pożądania – dodał staruszek i zachichotał – jak utrzymują inni. Piękna, kamieniarska robota. Wspaniałe proporcje.

 

– Nie przystoi nam prawić o takich rzeczach, zwłaszcza w świętym miejscu, panie.

 

– Wypadł mi z pamięci, twój stosunek do dziewek, Casimirze, z całą pewnością z uwagi na mój zaawansowany wiek. Ale coś tam, co pochodzi z historii twoich miłosnych podbojów, przypomina mi się aktualnie. Są w tym wspomnieniu i miejsca, w których nie powinno cię być, i rzeczy, których nie powinieneś był w owych miejscach robić.

 

– Znów znęcasz się nade mną, panie.

 

– Oj rozchmurz się. – Stary mężczyzna odwrócił się i poklepał Casimira po ramieniu. – Poproś Rozę, w myślach, o pomyślność dla twej małżonki i dzieci. I o więcej czasu, i mniej zajęć dla siebie, byś mógł ich odwiedzić w domu rodzinnym.

 

Starzec zamknął oczy, oparł kostur o podstawę pomnika, ujął piasir dwiema dłońmi i bezgłośnie wypowiedział słowa modlitwy. Po krótkiej chwili, nie otwierając oczu, szepnął:

 

– Póki myśli nasze blisko są Patronów i kwestii boskich, nasze własne sprawy mają większą moc, i większą szansę powodzenia, więc mów. Co z człowiekiem z lochu?

 

Casimir uśmiechnął się do siebie, półgębkiem.

 

– Nie jest już w naszym zasięgu, choć nim go straciliśmy, wyznał nam sporo.

 

– Czyżby wieczerzał już na wieki, u boku Craniusa[viii]?

 

– Tak byłoby najlepiej, choć prawdopodobnie nie powiedział nam wszystkiego. Zbiegł.

 

Staruszek zmarszczył czoło, ale nie uchylił powiek. Młodszy mężczyzna kontynuował:

 

– Rzekł nam o chłopcu, który posiada silny Dar. I podał nam, choć bardzo starał się nas zwieść, miejsce, gdzie ów przebywa. Natknął się na młodzieńca całkiem przypadkiem, i porwał go, gdy zdał sobie sprawę z jego niezwykłości. Chciał go nam wydać, ale zamierzał się targować. I chyba przecenił własne zdolności kupieckie.

 

– Może i tak, ale faktem pozostaje, iż wyrwał się twoim ludziom.

 

– Zaiste.

 

– Cóż właściwie o nim wiemy? To nasz człowiek?

 

– Wolny. Najemny wypatrywacz, zabójca, czasami parający się kradzieżą. Używa kilku imion. Sprytny. Pracował niegdyś dla jednej z naszych grup. Skontaktował się z nami przez świątynię.

 

Starzec milczał przez moment, później szepnął coś niezrozumiale i skłonił głowę, mrugnął oczami i spojrzał na Casimira.

 

– Jak trafił na chłopaka?

 

– Pracował dla kupieckiego bractwa, ale to była tylko przykrywka. Pamiętacie, panie, tą historię o czarnoksiężniku? To było, jakieś trzy miesiące temu. Przy tej okazji ucierpiał stary de Gea.

 

– Stracił syna. Niech Cranius ma go w opiece. Pamiętam.

 

– Upadłego maga, koniec końców dopadła grupa śmiałków. Nasz zbieg uczestniczył w tej awanturze, w jakiś sposób. Nie ustaliliśmy czy współpracował z drużyną, czy działał w pojedynkę, ale znalazł się tam, opodal Ringen, na wyspie. Jego zadaniem było zdobycie czarnoksięskiego artefaktu, pewnego rodzaju różdżki, o sporej, wedle jego słów wartości.

 

Stary mężczyzna pocierał kamienie w piasirze.

 

– Po przedmiot wysłała go grupa czarodziei. Nim wszedł w jego posiadanie, natknął się na młodziaka.

 

– Co z czarodziejami?

 

– Tortury zadziałały, akurat w tym przypadku. Dał nam imiona i miejsca. Rozpracowujemy ich, powolutku.

 

– A zbieg?

 

– Szukamy. Można rzec, że jesteśmy blisko.

 

Starzec zachował beznamiętny wyraz twarzy.

 

– Chłopak?

 

– Tutaj jest ciężej. Ból kazał przesłuchiwanemu mówić, ale robił on wszystko by ukryć prawdę. Nie dostaliśmy, żadnej informacji wprost. Dobrze słuchaliśmy, i teraz z tych strzępków informacji budujemy obraz całości. Mogę, cie zapewnić, że i w tej sprawie, jesteśmy nieopodal celu.

 

– Zawsze ci ufałem, Casimirze. Więc wiesz, że nie zadam żadnego zbytecznego pytania. – Staruszek zawiesił piasir na szyi, chwycił laskę i przeszedł kilka kroków w lewą stronę, nie przestając mówić. – Mam pewność, że zrobisz wszystko dla naszej sprawy. Ciekawi mnie tylko jedno.

 

– Panie?

 

– Czemu przyszedł do świątyni? Czemu szukał Straży[ix]? Nie zwrócił się do magów.

 

– Długo się zastanawiałem. To od początku mi nie pasowało. Możemy tylko snuć domysły. Przypuszczam, że porywacz musiał mieć wiedzę o ludziach obdarzonych podobnym Darem. I zdawał sobie sprawę, z wartości chłopaka, a jego aktualni pracodawcy mogli nie mieć odpowiednich funduszy, by za „obiekt” zapłacić. To najpewniejsza możliwość.

 

Starzec przycupnął przy podstawie trzeciego posągu, przedstawiającego przykucniętego do ziemi mężczyznę, odzianego w prostą tunikę. Chudy, marmurowy jegomość wspierał się, w przysiadzie na długim, prostym kiju.

 

Casimir podszedł i schylił się obok starszego mężczyzny, gdy ten skinął na niego. Z pomiędzy obszernych, białych szat, staruszek wyciągnął kawałek lnianego materiału. U podstawy figury znajdowało się sporo zielnych roślin. Z pomiędzy ich korzeni wygrzebał garść ciemnej ziemi, zawinął ją w zaimprowizowany woreczek i wcisnął w dłoń Casimira.

 

– Stare podania głoszą, że pod posągami Pana Urodzaju zawsze znaleźć można odpowiednią, najlepszą z możliwych, orną ziemię. Fakt, że jest to ostatni z pomników, tłumaczy, skąd tyle głodu na cesarskiej ziemi. Daje ci tą garstkę, byś szybko dokończył, co zlecili ci Spętani, i byś szczęśliwie mógł wrócić do rodzinnego majątku. Zasiej coś na tej ziemi, którą moimi rękami daje ci Mar[x], patron rolników.

 

Rozmowa była zakończona, więc Casimir skłonił się przed starcem. Do mężczyzn zbliżyły się dwie służki świątynne i potężnie zbudowany eunuch. Służki były głuche a siłacz, nie rozumiał zbyt wiele z tego, co się dookoła niego dzieje, chyba że chodziło o podtrzymanie staruszka, pomoc w marszu, względnie o walkę w jego obronie. Wszyscy wyżsi kapłani Świątyni mieli do dyspozycji specjalną gwardię, złożoną z ograniczonych umysłowo pół-mężczyzn. Większość eunuchów sprowadzano z Sudmaaru, z cesarskiego pogranicza. Tajemnice, które mogły pojawić się przy okazji rozmowy, były bezpieczne.

 

Staruszek pobłogosławił Casimira, wymieniając imiona wszystkich Spętanych w Błogosławieństwie, zaciskając wątłą dłoń na jego ramieniu. Młodszy mężczyzna oddalił się pospiesznie.

 

Kiedy miał już pewność, że starzec nie widzi jego oblicza, odetchnął. Mięśnie twarzy, starannie ułożone, wyrażające dokładnie to, czego życzył sobie ich posiadacz, zawsze były jego atutem. Potrafił zwieść każdego. Każdemu był w stanie wmówić dowolne kłamstwo. Ale ze staruszkiem było inaczej.

 

Elam Graniros potrafił wyczytać z twarzy rozmówcy wszystko. Całe życie poświęcił na studia nad ludzkim kłamstwem. I tą wiedzę uczynił swoją bronią. Znając fałsz tak dobrze, nauczył się także jak go w odpowiedni sposób maskować. Miał niewielu uczniów. Najlepszym, z nich był Casimir.

 

Teraz zastanawiał się, jak wiele ponad to co wypowiedział, zdradził staruszkowi. Ufał, że mało. I miał nadzieje, że Elam uzna tę wiedzę za niezbyt ważną, że zrzuci te wątpliwości na karb zdenerwowania swojego rozmówcy. I wstydu, związanego z niewypełnieniem wszystkich, pokładanych weń nadziei.

 

Casimir źle się czuł, kłamiąc przed swoim nauczycielem i mentorem, przed człowiekiem, który nauczył go wszystkiego, i dał szansę na dostatnie życie. To łgarstwo mogło kosztować go głowę, ale nie miał wyboru. Nie rozumiał wszystkiego, co rzucił mu los, a dawno przestał wierzyć w Trzynastu.

 

Nie mógł powiedzieć prawdy na temat porywacza. Całej prawdy, na temat jego niezwykłej ucieczki, i na temat jego przerażającej tajemnicy. Nie zdradził Elamowi Granirosowi, nestorowi Straży Świątynnej, członkowi rady cesarskiego wywiadu, faktu istnienia Ismaela Hyml, niebezpiecznego maga zza Żelaznych Gór, który zbierał z zakątków całego, znanego świata młodzieńców i dziewki potrafiących ingerować w Nici Czasu.

 

Miało stać się coś niezwykłego, Casimir to przeczuwał. A wiedza, którą zgromadzi, i miejsce, w którym będzie stał, gdy zostaną „rozdane karty” były bardzo istotne. Ważniejsze niż Elam. Ważniejsze niż Cesarstwo. Ważniejsze niż dotychczasowe życie Casimira. Zapewne, nawet ważniejsze niż bogowie.

[C.D.N.]

[i] Trzy tygodnie to jeden miesiąc według rachuby kalendarza cesarskiego, gdyż każdy tydzień ma dziesięć dni a każdy z trzynastu miesięcy liczy trzy tygodnie.

[ii] Galben, Jeden z Trzynastu, Złotodzierżca, bóstwo panteonu cesarskiego, opiekun i patron kupców i handlarzy.

[iii] Roza (Singe), Jedna z Trzynastu, bóstwo panteonu cesarskiego, opiekunka rodziny, patronka miłości.

[iv] Vremes (Vremez), Jeden z Trzynastu, jedno z wiodących bóstw panteonu cesarskiego, kojarzony ze sferą czasu, losu, jasnowidztwa.

[v] Trzynastu Spętanych w Błogosławieństwie, wg legend i mitów Cesarstwa, pierwszy cesarz pokonał i zmusił do służby trzynaście potężnych boskich istot, które zostały patronami i opiekunami imperium, obecnie tworzą panteon cesarski.

[vi] Vant, Jeden z Trzynastu, Pan Przestworzy, jedno z mniej ważnych bóstw panteonu cesarskiego, czczony bardzo często wespół z Bluiusem (Navalesem), Panem Mórz.

[vii] Piasir (sir de piatra), łańcuch złożony z trzynastu kolorowych kamieni, używany w trakcie modłów, przez większość kapłanów Zakonu Trzynastu Kamieni, wyobraża mistyczny Łańcuch Spętania.

[viii] Cranius, Jeden z Trzynastu, bóstwo panteonu cesarskiego, Pan Dobrej Śmierci, patron grabarzy.

[ix] Straż Świątynna, oficjalna nazwa bractwa zakonnego, powszechnie wiadomo, iż pełni ono służbę wywiadowczą dla Cesarstwa.

[x] Mar, Jeden z Trzynastu, Pan Urodzaju, plebejskie bóstwo panteonu cesarskiego, opiekun rolników, patron zbiorów.

Koniec

Komentarze

Czemu wrzuciłeś tekst po raz drugi, co w nim zmieniłeś? Niniejszym ostrzegam, że poprzednią wersję już wydrukowałam, więc, wybacz, ale szkoda mi papieru i tonera, by teraz tamto ciskać w kosz i drukować na nowo.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

kosmetyka (wielkie litery w nazwach i jakies dwie ortograficzne), ale przy formatowaniu poprzedniego wyskakiwał mi jakiś błąd - nie moge ogarnąć tego edytora - i postanowiłem poprosić DJ-a o zlikwidowanie tamtego. I stąd druga wersja. Wydrukowałaś? wow.

ale moge liczyć na wytknięcie błędów tutaj na forum?

Bo szczerze powiem że bardzo na Ciebię liczę.

Pozdrawiam!

Dobrze, dobrze. Ale nie obiecuję, że to będzie teraz, zaraz, jutro. Dopiero zaczęłam czytać, a potem muszę znaleźć czas, by spisać to i owo. ; )

 

I owszem, drukuję, bo czytanie na komputerze jest dla mnie zbyt męczące. No i wydruk mogę zabrać do tramwaju ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

:)

Dzięki z góry. Deadline mnie nie męczą... sam czekam miesiącami na korekty. Jak cos robi sie nieodpłatnie - trudno wymagac terminów.

HEEEJ DERE DELAILAH

To normalne, nie przejmuj się.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Akż to już całkiem niedawno było... Po co publikować tekst drugi raz?

Czuję się przytłoczona ilością informacji zawartych w tym tekście. Historia kolejnych żon, nazwy kolejnych wysp... nie lepiej byłoby wplatać to jakoś w akcję?

RogerRedeye

nie do końca rozumiem co napisałes?

Achika

Przyjąłem taką akurat opcję wplatania nazw w myśli Baltaro Molenaara oglądającego miasto... "Historia kolenjych żon" jest zawarta w jednym zdaniu. Nie sądzisz że z lekka przesadzasz z tym "przytłoczeniem"?

A tu przychylę się do zdania Achiki - początek jest po prostu nudny, zawiera masę nieistotnych dla fabuły informacji.

Ponieważ bohaterami są członkowie drużyny, to cała otoczka wokół karczmarza jest przesadnie nadmuchana. A statyczne opisy geografii (zwłaszcza jeśli najeżone nic nie mówiącymi, trudnymi do wymówienia nazwami) na początku to jedno z największych potknięć, jakie można popełnić przy pisaniu fantasy ever.

Mnie nie interesuje ile nazw miała dana wyspa, ciekawe jest to, co się ewentualnie na niej może dziać.

Co mniej wtrzymali czytelnicy po prostu nie dotrwają do akcji.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Sprawdziłem. Rzeczywiście, tekst funcjonował, ale został usunięty. Wizualnie go zapmoętałem, a to przez naszpikowanie tekstu linkami do przypisów.

Czyli --- zapewne jest to tekst poprawiony. Ale ---  graficznie się prawie nie zmienił. To samo --- czytam, i muszę sięgnąc do odnośnika, żeby wiedzieć, o czym czytam... A odnosników dziesięć...

Chyba nie jest to fortunne rozwiązanie kompozycyjne.  Ale --- co kto lubi.

 joseheim

Przy założeniu że opowiadanie jest w czterech fragmentach i liczy 60 stron (worda) to raczej po lekturze całości można okreslać czy dane informacje były/nie były istotne... Poza tym fragment pierwszy jest poprzedzony Prologiem - gdzie trochę akcji występuje i czytane łącznie (Prolog + pierwszy fragment) zapewne inaczej byłu by odbierane. Idę za Twoją radą i podzieliłem tekst...

Rzeczywiście - co do wytrwałości czytelników - nic nie poradzę - nikogo nie zmuszam do czytania... Może akurat komus się spodoba...

A co do bohaterów opowiadania: "jednym z nich" jest właśnie Konstanza (miasto) . Stąd Baltaro, przemyślenia i opisy... Osadzenie akcji w mieście na wyspach... itp...

Taki wybrałem sposób...

RogerRedeye

O tym co i jak z drugim tekstem pisałem powyżej w komentarzu.

Co do linków - jak sam napisałeś - " --- co kto lubi." - Ja lubię i uważam to za odpowiednie rozwiązanie - świadomie podaje to w takiej formie - skazując sie byc może na brak odbiorców...

 

Ogólnie tekst nawet dobry. 

No to jadziem.

 

Jak już wspomniałam, początek wydaje mi się – wybacz – zwyczajnie nudny.

 

„Piękna, półkrwi surenejka nigdy wcześniej, nie zaznała takiego widoku.” - oba przecinki zbędne, czy surenejka nie powinna być czasem wielką literą?

 

„Potężna Świątynia Trzynastu Kamieni, z majestatycznymi wieżami modlitewnymi była mniejsza niż wznoszący się obok kompleks cesarskiego zamku.” - Przecinek po modlitewnymi.

 

„...a część z nich pełniła także funkcje wież sygnalizacyjnych i nocnych latarni.” - W odróżnieniu od latarni dziennych?

 

„Zwłaszcza ci ostatni, bardzo często, ceniąc własną prywatność płacili sowicie, za ustronne miejsce do odpoczynku i za brak zadawanych pytań.” - Ten brak zadawanych pytań brzmi okropnie kulawo, raczej: niezadawanie pytań. Zbędny przecinek.

 

„Ot choćby ten młody szlachcic.” - Przecinek po ot.

 

„Mieszkał tutaj, wraz z towarzyszami jakieś trzydzieści dni.” - Raczej: od jakichś trzydziestu dni. Przecinek po towarzyszami.

 

„Wycierając kufle z grubego, przydymionego szkła” - hihi, to brzmi tak, jakby wycierał kufle ze szkła, a nie z wody/brudu. Albo szklane kufle, albo brakuje słowa „wykonane”.

 

„Pamiętam, że nie spodobał mi się, od początku, niby taki trefniś, lekkoduch...” - zbędny przecinek między się a od.

 

„Ot cała drużyna.” - Przecinek po ot.

 

„Szczególnie ty, Galbenie[ii] daj mi siłę, bym pracą nadal złoto pomnażał, aby ani jej, ani reszcie moich dzieci nigdy niczego nie brakło, a ty Rozo[iii] strzeż naszej rodziny. Ty zaś Vremesie[iv],” - imiona bogów winne być wydzielone z obu stron przecinkami.

Szczególnie ty, Galbenie, daj mi siłę, bym pracą nadal złoto pomnażał, aby ani jej, ani reszcie moich dzieci nigdy niczego nie brakło, a ty, Rozo,strzeż naszej rodziny. Ty zaś, Vremesie...”

 

I wiem, że mas wyrobione zdanie na temat przepisów, ale tutaj ich nagromadzenie jest szczególnie rażące.

 

„By nie rzec: okrutny, w swej złośliwości.” - zbędny przecinek.

 

„Młody wojownik, dobrze zapowiadający się na giermka zapamiętał obszerne fragmenty.” - Przecinek po giermka.

 

„Może także złamać jego konary, a nawet pień”. - kropka przed cudzysłowem. W końcu chodzi o kropkę kończącą konkretne zdanie, a nie cytat jako taki.

 

„Sztywno skłonił się, pogratulował sukcesu misji i przedstawił, jako Hagerland de Gea.” - Zbędny przecinek po przedstawił.

 

„Potwierdzono, po raz kolejny prawdziwość opowieści o zagładzie czarnoksiężnika.” - Przecinek po kolejny.

 

„- Mając na uwadze, olbrzymie poświęcenie i odwagę nordyjskiego rycerza, i fakt, iż walczył z przerażającym sługą Mroku. – Głos de Gea był niski i wywoływał znużenie. - Prosiłem władze Świątyni o specjalną nagrodę dlań.”

Zbędny przecinek po uwadze. Zrobiłabym „oraz fakt”, bo strasznie dużo i w okolicy. Natomiast co do dialogu, to zrobiłeś tak, że pierwsze zdanie jest niedokończone bez sensu. Mając na uwadze poświęcenie... i co dalej? To, co zaczyna się od „prosiłem” jest tak naprawdę kontynuacją, a nie nowym zdaniem. Lepiej by było:

- Mając na uwadze olbrzymie poświęcenie i odwagę nordyjskiego rycerza, oraz fakt, iż walczył z przerażającym sługą Mroku – głos de Gea był niski i wywoływał znużenie - prosiłem władze Świątyni o specjalną nagrodę dlań.

 

Tak też się czasem robi ; > Albo w ogóle napisać zdanie ciągiem, a opis na końcu, nie ma potrzeby robić wtrącenia w środku.

 

„- Oczywistym jest fakt, iż nagrodę w imieniu przyszłego inkwizytora, Świątynia Trzynastu przeznacza na rozdanie ofiarom...” - Przecinek po nagrodę.

 

„–Bragg bezgłośnie łapał powietrze” - brak spacji.

 

„Po czasie równym trzem uderzeniom serca, wszyscy zgromadzeni w sali wewnętrznej, na korytarzach i zapewne, także na ulicy, usłyszeli serię przerażających i oryginalnych zarazem, krasnoludzkich przekleństw.” - Przecinek po korytarzach, za to bez przecinka po zapewne.

 

Potakująco kiwną głową... - nauczono mnie, że kiwa się zawsze tylko i wyłącznie potakująco, przecząco zaś kręci. „Potakująco kiwnął” to dla mnie pleonazm, masło maślane.

 

„Ale człowiek, z natury bywa słabym i ciągłe niepowodzenia mogą go rzeczywiście, poważnie smucić.” - Zbędny przecinek po człowiek, przecinek przed rzeczywiście.

 

„Jeremiasz Galbo przywitał się z pozostałymi, zgrabnie chwycił stojący na stole kubek i podstawił go, nalewającemu wina Koryntiaszowi, jednocześnie mówiąc:” - Zbędny przecinek przed nalewającemu.

 

„- Jak dobrze pamiętam, i ku chwale Galbena, umiejętnie kalkulując…” - Ku chwale Galbena, jako wtrącenie, winno być wydzielone przecinkami z obu stron.

 

„Też zgrzeszyłem w myślach z setkę razy, panie Bragg, i prawie, że, w uczynku, jak usłyszałem, co się stanie z nagrodą.” - Przecinkoza. Skasuj te przed i po że, są zbędne.

 

„Na pierwszy rzut oka, nie nosiła broni.” - Zbędny przecinek.

 

Marynarska kamienica? Co to jest i czym się niby charakteryzuje?... Pierwsze słyszę o takim wynalazku.

 

„Na parterze urządzono, między innymi składzik towarowy.” - Przecinek po innymi.

 

TĘ duchotę, a nie tą.

 

„W tym czasie kobieta zsunęła z włosów i twarzy chustkę chroniącą przed miejskim pyłem. Przeczesała dłonią czarne włosy.” - Powtórzenie.

 

„I życzeniem mojego mocodawcy jest, iż byście przyjęli pomoc od tej oto niewiasty. Panno Elbaz?” - Jak dla mnie to „iż” jest zbędne. Ktoś chce, byś coś zrobił, a nie iż byś coś zrobił...

 

„- Pan Popper zwracał uwagę, na małą liczebność waszej grupy…” - Zbędny przecinek.

 

„I, nie jestem szlachetnie urodzona, panie.” - Zbędny pierwszy przecinek.

 

„Ragnar uśmiechnął się, na myśl o tym.” - Zbędny przecinek.

 

„Znamię na jej lewym ramieniu, przypomina dwa źdźbła trawy.” - Zbędny przecinek.

„- Tak. Ale nie po modły tu przyszliście, panie. – Galbo sapnął, wyjął dwie karty pergaminu z tuby leżącej na stole i przeglądając je zaczął wymieniać. – Musimy obejrzeć...” - po wymieniać dwukropek.

 

„- Nie mamy pojęcia, co się stało z samym Guderionem, i jakie „licho” z tym miało związek, ale głowy kilku jego ludzi dostaliśmy, jako smutny, makabryczny „prezent”.” - Zbędny przecinek po dostaliśmy.

 

„Uśmiechnął się i powędrował myślami, wiele dni wstecz.” - Zbędny przecinek.

 

„...bo nie ważyły zbyt wiele, a okazały się cenne.
Prawdziwym „wynagrodzeniem”, jak to bywało w takich sytuacjach były jednak magiczne przedmioty,
a o kilku z nich dało się nawet powiedzieć – artefakty. Upadły mag zgromadził ich kilka, a być może część jego zbiorów pozostała w ukryciu.”

Brzydko.

 

„...biorąc pod osąd opinię Paulusa ocenił je, jako mroczne pisma, i postanowił je spalić.” - Czemu opinię Paulusa trzeba było „osądzać”? Dziwny dobór słowa.

Po Paulusa przecinek, zbędny przecinek przed jako, drugie je zbędne.

 

„Ramię, na pierwszy rzut oka zdawało się tylko przerażająco okaleczonym kawałkiem ludzkiego ciała.” Na pierwszy rzut oka albo wydzielone przecinkami z obu stron, albo wcale.

 

„Postanowili, więc zabrać je ze sobą.” - Zbędny przecinek.

 

„Każdy z nich był magiem, a sztukę identyfikowania mocy tajemnych, zawartych w artefaktach opanowali do perfekcji. Wycenę magicznych przedmiotów też traktowali, jako sprawę bardzo istotną.” - Przecinek po artefaktach. Zbędny przecinek w drugim zdaniu.

 

„Kule służyły do komunikacji, ale pochodziły z czasów starożytnych, więc były nieprzydatne, ale suma za ich sprzedaż, z uwagi na wiek była znaczna.” - Powtórzenie. Przecinek po wiek.

 

„Nie do końca - Vos zamyślił się.” - Kropka po końca.

 

„W Zaułku Inkwizytorów porzuca swój ładunek a kapłani czynią resztę.” - przecinek przed a.

 

„Biyan Theallet, niższy z braci magów kręcił głową.” - Przecinek po magów.

 

„Jego talizman, noszony na wytrzymałym łańcuszku był przydatny przy namierzaniu i odnajdywaniu magicznych przedmiotów.” - Przecinek po łańcuszku.

 

„Lunetę badali wiele dni a Ragnar lub Paulus, na zmianę doglądali identyfikacji.” - Przecinek przed a oraz po zmianę.

 

„Suil Bann, co można tłumaczyć, jako Dosiężne Oko.” - Zbędny przecinek przed jako.

 

„Poprosili także, w pewnym momencie o dodatkowe informacje.” - W pewnym momencie przecinkami z obu stron albo wcale.

 

Chwile rozmowy – literówka: chwilę.

 

„Te przedmioty, które nam pokazaliście nie stanowią dla niego takich skarbów, jak dla nas.” - Przecinek po pokazaliście.

 

TĘ sposobność, a nie tą.

 

„Ramię zaś…, to kolejna zagadka.” - O jeżu kolczasty, nie, nie stawiamy żadnych dodatkowych znaków interpunkcyjnych po wielokropku.

 

„Energia wypełniająca kończynę, umożliwia to.” - Zbędny przecinek.

 

„- Wybaczysz, pani, ale nie będę w stanie rozmawiać z tobą, twarzą w twarz” - zbędny przecinek po tobą.

 

Dwojga dzieci – rycerz zagłębił się we wspomnieniach. – Gaspar ma nie więcej niż piętnaście wiosen.” - Tu jak z normalnym dialogiem. Od rycerz zaczyna się nowe zdanie, zatem tenże Rycerz wielką literą, a wcześniej po dzieci kropka.

 

„...gdybyś zataiła tę akurat wiedzę tajemną.” - Powtórzenie.

 

„- Oni zbudowali swoją pozycję, poprzez tajemnice i sekrety.” - Zbędny przecinek.

 

Czy nord nie powinno się pisać wielką literą?

 

„- Siła przodków i moc wiary Trzynastu.” - Chyba W Trzynastu.

 

„-Owszem. I nienawidzą ich.” - brak spacji.

 

Raczej liczbę wrogów niż ilość. Wrogowie są policzalni.

 

„A ci wszyscy, nienawistni ludzie uderzą, gdy poczują słabość rodu.” - Zbędny przecinek po wszyscy.

 

„- Może zamieszanie, nie jest im na rękę. Nie wiem tego. Nie ulega wątpliwości, panienka Gratia jest bardzo cenna.” - Zbędny przecinek po zamieszanie, I raczej: Nie ulega wątpliwości, że...

 

„Pokręcił lekko głową i po chwili ciszy, odezwał się:” - Przecinek przed po.

 

„Szlachcic stanął za jej plecami i dwoma dłońmi, lekko dotknął jej skroni, wskazując odpowiednie miejsce – Od godziny przyglądam się tej części zabudowań.” - Raczej obiema dłońmi niż dwoma. Bo „dwoma” sugeruje, że może ma ich więcej gdzieś w zanadrzu... Po miejsce kropka.

 

„Wyeliminowałem kilka miejsc, ale tam gdzie spoglądasz, co jakiś czas pojawia się mężczyzna.” - Przecinek przed gdzie.

 

„Kilka przecznic dalej, na terenie posiadłości, należącej do rodziny Popperów, Koryntiasz Szrama poczuł delikatne ukłucie bólu w przedniej części czaszki, zmarszczył brwi, po czym odczytał treść przekazu.” - Zbędny przecinek po posiadłości.

 

„- Miało wyjść retorycznie, ale zapomniałem, że twoje studia nad historią antyczną, nie należały do najdokładniejszych. Tak samo, zresztą było z teologią klasyczną.” - Zbędny przecinek po antyczną. Zresztą albo wydzielone z obu stron, albo wcale.

 

„Ostatnie zdanie, zabrzmiało jak pytanie.” - Zbędny przecinek.

 

„W całej Cezarii, nie ma podobnych, zachowanych w całości posągów Trzynastu, pochodzących z czasów przed Drugim Spętaniem. Wszystkie usunięto i zniszczono. Z odpowiednią, rzecz jasna czcią, ale jednak zniszczono.” - Zbędny przecinek po Cezarii, przecinek po jasna.

 

„W prawej dłoni, bezustannie ściskał modlitewny piasir.” - Zbędny przecinek, skreśliłabym też bezustannie. To, że podkreślasz to tak mocno nakłania do zastanawiania się, czy inni w takim razie co chwila odkładają ten piasir na ziemię i potem go podnoszą, skoro to, że ten gość ściskał go bez przerwy, zasługuje na wzmocnienie? Ok, trochę to mętnie wyjaśniłam, ale bezustannie skreśliłabym i tak ; p

 

„- Wypadł mi z pamięci, twój stosunek do dziewek, Casimirze” - zbędny przecinek po pamięci.

 

„- Oj rozchmurz się.” - Przecinek po oj.

 

Znowu: raczej obiema dłońmi ujął piasir niż dwiema.

 

TĘ historię, a nie tą.

 

„- Upadłego maga, koniec końców dopadła grupa śmiałków.” - Po końców przecinek.

 

„Jego zadaniem było zdobycie czarnoksięskiego artefaktu, pewnego rodzaju różdżki, o sporej, wedle jego słów wartości.” - Po słów przecinek.

 

„Ból kazał przesłuchiwanemu mówić, ale robił on wszystko by ukryć prawdę.” - przed by przecinek.

 

„Nie dostaliśmy, żadnej informacji wprost.” - Zbędny przecinek.

 

„Mogę, cie zapewnić, że i w tej sprawie, jesteśmy nieopodal celu.” - cię a nie cię, bez przecinka po mogę, bez przecinka po sprawie.

 

„I zdawał sobie sprawę, z wartości chłopaka...” - Zbędny przecinek.

 

„Starzec przycupnął przy podstawie trzeciego posągu, przedstawiającego przykucniętego do ziemi mężczyznę, odzianego w prostą tunikę. Chudy, marmurowy jegomość wspierał się, w przysiadzie na długim, prostym kiju.”

Fatalny opis. Przykucnięty do ziemi? A gdzie, do nieba miał przykucać? Wszyscy wiedza jak się przykuca, to „do ziemi” brzmi wręcz śmiesznie. A drugie zdanie w ogóle jest do kompletnej przeróbki. Brzmi, jakby gość przysiadywał na kiju, a nie się na nim wspierał.

 

Raczej rośliny zielne, a nie zielne rośliny, po co ten szyk przestawny?

 

Spomiędzy, a nie z pomiędzy.

 

„- Stare podania głoszą, że pod posągami Pana Urodzaju zawsze znaleźć można odpowiednią, najlepszą z możliwych, orną ziemię. Fakt, że jest to ostatni z pomników, tłumaczy, skąd tyle głodu na cesarskiej ziemi. Daje ci tą garstkę, byś szybko dokończył, co zlecili ci Spętani, i byś szczęśliwie mógł wrócić do rodzinnego majątku. Zasiej coś na tej ziemi, którą moimi rękami daje ci Mar[x], patron rolników.” - Powtórzenia. I TĘ garstkę, a nie tą.

 

Posiadacz mięśni twarzy? Brzmi okropnie.

 

TĘ wiedzę, a nie tą.

 

:Najlepszym, z nich był Casimir.” - Zbędny przecinek.

 

„Teraz zastanawiał się, jak wiele ponad to co wypowiedział, zdradził staruszkowi.” - Przecinek przed co.

 

„I wstydu, związanego z niewypełnieniem wszystkich, pokładanych weń nadziei.
Casimir źle się czuł, kłamiąc przed swoim nauczycielem i mentorem, przed człowiekiem, który nauczył go
wszystkiego, i dał szansę na dostatnie życie. To łgarstwo mogło kosztować go głowę, ale nie miał wyboru. Nie rozumiał wszystkiego, co rzucił mu los, a dawno przestał wierzyć w Trzynastu.” - Powtórzenia. Zbędny przecinek przed pokładanych.

 

„Nie mógł powiedzieć prawdy na temat porywacza. Całej prawdy, na tematjego niezwykłej ucieczki, i na temat jego przerażającej tajemnicy.” - Powtórzenie. Zbędny przecinek po prawdy, zbędny po ucieczki.

 

„A wiedza, którą zgromadzi, i miejsce, w którym będzie stał, gdy zostaną „rozdane karty” były bardzo istotne. Ważniejsze niż Elam. Ważniejsze niż Cesarstwo. Ważniejsze niż dotychczasowe życie Casimira. Zapewne, nawet ważniejsze niż bogowie.” - Przecinek po karty, Zbędny przecinek po zapewne. W tym ostatnim zdaniu pokombinowałabym zresztą z szykiem, bo jakoś dziwnie brzmi.

 

Uff, tyle, choć nie gwarantuję, że wszystko. I nie mogę zagwarantować również, że dalej będę się bawić w łapanie przecinków – bo to strasznie dużo roboty i dużo czasu zajmuje. ; /

 

Fabuły nie oceniam, bo to fragment.

 

Pozdrawiam!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr


 joseheim

Ogromne dzieki za mozolną pracę nad moim fragmentem. Jestm bardzo wdzięczny i postaram sie aby kolejny fragment nie był naszpikowany błędami interpunkcyjnymi.

Poprawiłem i zastosowałem sie do sugestii...

Co do kilku uwag pozwolę sobie na własne zdanie...


Czy surenejka nie powinna być czasem wielką literą? Czy nord nie powinno się pisać wielką literą?

Nie. Po konsultacjach (ale już o tym wspominałem przy okazji prologu, bodajże) z moim znajomkiem ustaliłem że wszystkie nazwy nacji i ras będą u mnie pisane z małej.
 
I wiem, że mas wyrobione zdanie na temat przepisów, ale tutaj ich nagromadzenie jest szczególnie rażące.
 

POzostanę przy swoich przypisach. Jedna z osób recenzujących moje zapiski podrzuciła mi taka oto uwagę:

"zawsze mnie wkurzało, w fantasy że atakowany byłem nazwami/pojęciami o niewytłumaczonym pochodzeniu i znaczeniu - tutaj mam przypisy i wszystko elegancko wiem"

Coś w tym jest i zaryzykuję gniew i gromy od części (może i sporej) czytelników. Wiem, że mógłbym sie silić na "wplatanie" w tekst tych wszystkich wytłumaczeń - wybieram jednak własne rozwiązanie.


Marynarska kamienica? Co to jest i czym się niby charakteryzuje?... Pierwsze słyszę o takim wynalazku.  

zmieniam na portowa


 
Posiadacz mięśni twarzy? Brzmi okropnie.

Pozostawiam to tak jak jest - masz może jakąś sugestię?

 

POzdrawiam o oby chciało Ci się zajrzec do kolejnych częśći bo jesteś jedyną osoba, która na tym forum poważnie podchodzi do kwestii pomocy piszącym - reszta pozostaje przy czytaniu drabble i shortów (znak czasów? - brak czasu?) i tam komentarz za komentarzem leci (aczkolwiek tez zwykle niezbyt konstruktywnie) ...

Pozdrawiam i jeszcze raz ogromne podziekowania.

"...ustaliłem że wszystkie nazwy nacji i ras będą u mnie pisane z małej."

Nie z małej, tylko małą ; P

 

Nie gwarantuję, że będę miała czas i sposobność. Ale że - jako jeden z nielicznych w sumie - starasz się uczyć, analizować i poprawiać, daje to pewną motywację do pracy. ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

 joseheim

Ale że - jako jeden z nielicznych w sumie - starasz się uczyć, analizować i poprawiać, daje to pewną motywację do pracy. ; )

- wzruszyłem się :)

Czytam, czytam, czytam.

Nowa Fantastyka