- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Rodzice chrzestni

Rodzice chrzestni

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Rodzice chrzestni

Panna Izabela, córka poważanego hrabiego-przemysłowca, jednego z najzamożniejszych obywateli Paflagonii, przygładziła złote loczki i spytała stereotypowo:

– Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?

– W świecie nie jestem bywałe, ale w kraju z pewnością ty, moja panienko – odpowiedziało lusterko, podarunek od wróżki chrzestnej.

– I jestem bardzo zakochana w królewiczu Klodziu, nieprawdaż? – kontynuowała zalotnie.

– O, na pewno tak się czujesz! Może bardziej w sobie i swoich planach, i wyobrażeniach o miłości, a biedny Klaudio jest gdzieś w tle – głosik był cienki, szkliście brzękliwy, ale jakimś sposobem stateczny.

– Doprawdy!…

– Zresztą nic w tym złego; nowoczesna kobieta musi umieć o siebie zadbać w tym nieznośnym świecie. Doprowadzimy cię do tronu, spełnisz ambicje, ale nie zapomnij nigdy o potrzebach ludzi.

 

Róża II, królowa regentka Paflagonii, w każdą pierwszą niedzielę miesiąca wygłaszała krótki adres do narodu. Oto wyszła na trybunę przed stołecznym ratuszem, odziana w prostą błękitną suknię i srebrny diadem, zarazem poważna i urocza:

– Kochani poddani! Nasz kraj, drogie nam państwo, rozwija się. Wierzę, że wszyscy to widzicie. Wspólnym wysiłkiem budujemy drogi, tworzymy szkolnictwo i szpitalnictwo. Drudzy na świecie, zaraz po Niemczech, wprowadziliśmy renty dla osób starych i chorych. Najmodniejsze elegantki z Paryża i Wiednia przyjeżdżają do naszych wspaniałych koronkarek. Przedsiębiorstwo Balagula Steel oferuje najlepszą znaną stal nierdzewną, zawarło wieloletnie kontrakty z tak szanownymi partnerami jak Royal Navy i Stowarzyszenie na rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej. Nawiązaliśmy kontakty dyplomatyczne z pierwszymi potęgami Europy, następne w kolejce są Stany Zjednoczone: a przecież mogę śmiało powiedzieć, że w niczym nie ustępujemy tym znakomitym narodom.

Podjęłam dzieło mojego królewskiego małżonka, gdy zaginął tragicznie podczas kąpieli, nie zawiodłam i nie zawiodę. Na wypadek zaś, gdyby moje dłonie nie mogły dłużej utrzymać steru, szkolę mojego syna Klaudia. Znajdziemy mu wkrótce godną żonę, aby była mu wsparciem i zapewniła ciągłość dynastii: już teraz zapraszam was wszystkich na wesele! Pamiętajcie, że możecie się do mnie zwracać w każdej sprawie w wyznaczonych godzinach audiencji, a w nagłej potrzebie także poza nimi. W miarę swoich możliwości posłużę pomocą, radą lub choćby tylko współczuciem.

 

Nieco później tego samego dnia Klodzio leżał na łące wśród zagajnika z panną Lilią, która gładziła go po wierzchu dłoni. Była to przybrana córka doktora Vladosa, dyrektora stołecznego szpitala, jedynego w Paflagonii lekarza z zachodnim wykształceniem uniwersyteckim. Trzymała się prosto, dumnie (gdy akurat nie leżała na łące), cerę miała oliwkową, ciemne włosy puszczała prawie luźno, tylko w górze wiążąc je skórzaną opaską.

– Czym się tak dzisiaj martwisz? – zapytała czule. Czyniła postępy: księżniczka kaukaskiego narodu zgładzonego przez Rosjan, od dzieciństwa na wychowaniu doktora, przez jakiś czas nie mówiła wcale, później bardzo długo tylko wierszami.

– Jakże, przemową mojej matki. Wiemy przecież oboje, że nie ciebie miała na myśli.

– Ostatecznie to my dwoje zdecydujemy.

– Pomyśl, w sumie Izabela jest całkiem śliczna – zażartował królewicz.

– Teraz się ze mną droczysz.

– Pewnie! – Obrócili się, obsypał palącymi pocałunkami jej policzki, czoło, powieki. – Jesteś dla mnie jedyna, ale nie mogę sprzeciwić się matce, nie teraz. Ojciec miał inne od niej zdanie o polityce zagranicznej, nie orientował się tak na Zachód. Wiesz, co go spotkało w zeszłym roku.

– Rozumiem, że zwyczajnie utonął, ale nikt nie ważył się ogłosić śmierci króla, nie znalazłszy ciała.

– Lili, on zaginął tragicznie podczas kąpieli w wannie.

– Jak to?

– Musiałem ci już przecież opowiadać? Po długim dobijaniu się wyważono drzwi, łaźnia pusta, a ona jest w suterenie pałacu i nawet okien nie ma. Półoficjalnie podejrzewamy magiczne uprowadzenie. Wróżka Befana…

– Przyjaciółka królowej i matka chrzestna Izabeli? Tak ma na imię?

– Ta sama. Przeprowadziła pełne dochodzenie, ale dochodziła, dochodziła i donikąd nie doszła. Sama rozumiesz.

– Rozumiem, nie jesteś w dogodnej pozycji do dyskusji. Wobec tego porozmawiam z tatą, on wciąż ma spore przełożenie polityczne.

– „Wyjadę objąć katedrę na Uniwersytecie Wiedeńskim i będziecie się wszyscy leczyć rumiankiem” – zacytował Klodzio, nawet udatnie naśladując głos doktora. Roześmieli się oboje.

– A na razie cieszmy się chwilą – ucięła Lilia, po czym zaczęła mu szeptać do ucha: – W podmiejskim zagajniku, przed okiem intruzów ukryci pośród malin, od samego rana zbieraliśmy czerwone owoce do dzbana… przepraszam, dojrzałe owoce… arbuzów, gruzów, tuzów, Yusuf; to nie ma sensu. W podmiejskim zagajniku, ukryci wśród malin…

 

– Ojcze chrzestny – odezwała się tego niedzielnego wieczora Lilia, wchodząc do gabinetu doktora. Zdziwił się, zwykle mówiła po prostu „tato”:

– Słucham, dziecko.

– Dzisiaj królewicz praktycznie mi się oświadczył…

– Jak?

– Bez błogosławieństwa matki…

– A to raczej niepraktycznie. Czy chciałabyś, abym porozmawiał z Różą? – Nie byli z królową po imieniu, tak subtelnie dawał córce poznać, że w podobnych sprawach lekce sobie waży majestat.

– Zapewne, ale…

– Słucham.

– Wiem, że jesteśmy jeszcze oboje bardzo młodzi. Jeżeli Klodzio ma się żenić, woli ze mną niż z kimkolwiek innym; i ja wolę, ale nie byłoby mądrze, gdybyś dlatego narażał ważniejsze sprawy.

– Dziękuję. O to bądź spokojna, porozumuję z królową i razem uzgodnimy, jak będzie mądrze. Musisz rozumieć, że monarsze życie to przede wszystkim odpowiedzialność i wyrzeczenia, wcale nie jest bajkowe: nie wychowałem cię tak, abyś umiała się cieszyć samą władzą i bogactwem.

– Tak.

Doktor Vlados zastanowił się przez chwilę, układając zaczątki planu, po czym dodał:

– Zresztą bądź gotowa na wyrzeczenia jeszcze przed ewentualnym ślubem. Czy jesteś gotowa walczyć o wasze młodzieńcze zakochanie i o to, aby z czasem przemienić je w dojrzałą miłość? Czy nie wolisz pozostawić spraw zwykłemu biegowi, zachować szczęśliwych wspomnień?

– Będę walczyła.

 

– Królowa przyjmie pana!

Doktor skinął uprzejmie głową, poprawił ciemny płaszcz, przygładził niewielki wąs, wszedł. Róża II spacerowała wzdłuż sali z gracją, zaledwie tykając się ziemi, naprawdę jak orlica gotowa uderzyć szybciej niż myśl:

– Wiem, w jakiej sprawie pan do mnie przyszedł.

– Owszem.

– Dlaczego pańska córka miałaby być dla mnie dobrą synową?

– Przede wszystkim kochają się z Klaudiem.

– Młodzieńcze amory, plewy na wietrze, zapomną o sobie w kwartał.

– Przy tym jest księżniczką krwi – dorzucił niedbale lekarz.

– Panna Izabela też szczyci się nie lada jakim pochodzeniem. Praszczur jej rodu, Mustafa Balagula, zginął w bitwie na trakcie lwowskim jako przyboczny Ibrahima Szyszaka (tu doktor uniósł lewą brew). Po dziś dzień pokazują szyszman (doktor uniósł brew wyżej) przecięty, jak mówią, dłonią i szablą samego Lwa Lechistanu. A pańska kandydatka jest nieposażna.

– A pani kandydatka jest niepoważna. Wciąż tylko wdzięczy się do magicznego lusterka. – Nie pozwolił sobie przerwać. – Klaudio i Lilia to nie jest zwykłe młodzieńcze zauroczenie, tylko przyjaźń na solidnych podstawach: piszą razem wiersze, grają w szachy, dyskutują o ekonomii, o ochronie przyrody. Ty, pani, musisz rozsądzić rację stanu. Ocenić, skoro opierasz na synu przyszłość państwa, czy cenniejszy posag teraz, czy prawdopodobna powierniczka na całe życie.

– Kraje upadają równie dobrze z powodu melancholijnych i szalonych władców, jak i przez bankructwo – przyznała ostrożnie.

Lekarz postanowił pójść za ciosem, realizując swój plan:

– Skoro już i tak rozgrywamy dyplomatycznie obraz baśniowego królestwa Wschodu, możemy go teraz jeszcze wzmocnić. Urządźmy próby o rękę królewicza, tak jak godni kawalerowie mogliby rywalizować o rękę królewny. Sama określisz warunki, pani: zdołasz ocenić, czy wartości własne Izabeli połączone z posagiem przeważą nad zaletami Lilii. Zaprosimy zagranicznych dziennikarzy.

– Podziwiam koncept – powiedziała wolno królowa. – Nie ufam lekarzom i duchownym, przysięgają potęgom większym od mojej. A jednak na tym stanowisku muszę otaczać się mądrymi ludźmi. Pragnę, aby pan zasiadł w komisji konkursowej. Wezmę też Befanę i pułkownika gwardii pałacowej. I mistrza murarskiego Mirzę, ma niezwykłą jasność osądu i bezstronność.

– Skoro mowa o duchownych, zaprosiłbym ojca Jana. Spowiada bez mała pół dworu, któż rozsądzi słuszniej od niego?

– To sześć osób, w razie remisu w głosowaniach decyduję jako przewodnicząca. Klodzia zrobimy obserwatorem bez prawa głosu.

– Zgoda.

 

Komisja zebrała się w następną sobotę. Zasiedli w sali tronowej przy wrzecionowatym stole, na którym służba rozstawiła półmiski z czekoladą, chałwą, rachatłukum, koktajle z egzotycznych owoców. Klodzio, mający się tylko przysłuchiwać, co chwilę nerwowo sięgał po słodycze i cofał dłoń, próbując zachować wymagany etykietą umiar.

– Wszyscy zatem wiemy, po co się tutaj zgromadziliśmy – zagaiła królowa. – Ustalmy wpierw, czy oprócz kandydatur panien Izabeli i Lilii są inne, których dopuszczenie do konkursu należy rozważyć. Czy ktoś ma sugestie?

Odczekawszy chwilę, kontynuowała:

– Dwoje dziewcząt. Niech każdy z nas zaproponuje jedną próbę, by otrzymały losowo po trzy różne. Większa liczba zaliczonych wygrywa, w razie remisu będziemy ustalać nowe próby.

– Byłoby może właściwsze, aby obie podchodziły do tych samych testów – zauważył mistrz Mirza, ubrany w sfatygowany brązowawy surdut.

– Lepiej nie – zaoponowała Róża II – zróżnicowanie pozwoli lepiej ocenić zalety i wady kandydatek, zresztą natura niektórych prób może uniemożliwić ich dwukrotne przeprowadzenie. Zagłosujmy.

Trzy głosy za propozycją królowej, doktor z Mirzą wstrzymali się, ojciec Jan był przeciw.

– Ustalone. Teraz przedstawmy tematy naszych prób, na razie tylko nazwy, potem je omówimy. Podaję: próba magicznego lustra.

Królewicz czujnie obserwował doktora Vladosa, wypatrując oznak zadowolenia lub frustracji. Ten jednak pozostał obojętny na słowa królowej, która wskazała z kolei franciszkanina. Niepewny głos spod habitu:

– Próba wie-wiersza mi, mi-mi, miło mi, miło-sne-go. – Ojciec Jan ze zrozumiałych względów nie lubił wygłaszać kazań.

Władczyni zacisnęła wargi, jej syn nie mógł powstrzymać uśmiechu, choć szydzenie z kalectwa byłoby mu najzupełniej obce. To zadanie musi być łatwe dla Lilii, a może nieosiągalne dla Izabeli: doktor dobrze wybrał sojusznika.

Teraz zabrała głos wróżka Befana, która może w istocie wyglądała zupełnie inaczej, może była to tylko maskarada, ale występowała jako pulchna staruszka o niebieskawych lokach, w obszernej jedwabnej sukni, pobrzękująca manelami na przedramionach i głaszcząca czarną świnkę morską:

– Próba dwunastu łabędzi.

– Próba dwunastu cegieł – odpowiedział jak echo mistrz murarski.

Przyszła kolej na imigranta z Hiszpanii. Pedro Ramiro de Sotomayor y Arruabarrena, ustawicznie podkręcający wątły wąsik pułkownik gwardii i szef tajnych służb Paflagonii, oznajmił z wyszukaną galanterią:

– Droga królowo, proszę łaskawych państwa, ze swojej strony ofiaruję waszej rozwadze próbę lochu.

– Próba ziarnka grochu – zakończył stanowczo lekarz.

Należało przystąpić do tłumaczenia zadań. Koncepcje monarchini i zakonnika były jasne, sensację wywołała za to wróżka chrzestna, objaśniając, że przemieni królewicza w łabędzia i da go kandydatce do rozpoznania spośród jedenastu innych. Niemrawe protesty Klodzia zbyła stwierdzeniem, że jest to doświadczenie zupełnie bezpieczne i wprost przyjemne.

– Cała komisja ręczy honorem za pański powrót do humanoidalnej postaci – dodał swobodnie Hiszpan, którego jakiś przestryjeczny prakuzyn był nawet inkwizytorem generalnym. – A co do mnie, to niby ta legendarna Czarna Wróżka nie mogę dać nic oprócz odrobiny cierpienia, sprawdzając wierność narzeczonej w ekstremalnych warunkach.

– Żadnych trwałych okaleczeń – skrzywił się doktor Vlados.

– Żeby mi nawet jednej blizny nie było – podkreśliła z mocą królowa.

– Z przygotowaniami mojego zadania poradzę sobie całkiem samodzielnie – wyjaśnił następnie Mirza – to po prostu łamigłówka logiczna lubiana w towarzystwie, do którego należę.

Doktor zwrócił uwagę na te słowa, a sam powiedział na zakończenie:

– Moja próba jest także bardzo prosta i z natury baśniowa, kandydatka powinna spędzić noc z ziarnkiem grochu ukrytym pod dwunastoma materacami; zadbam o szczegóły techniczne. We współczesnym świecie nie ma już miejsca dla królowych, które nie umiałyby znieść tak drobnych niedogodności.

Ustalono wreszcie, że skoro próby lochu i grochu wymagają poświęcenia nocy, powinny trafić do różnych kandydatek, przy czym dwa inne wyzwania odbędą się w sesji wieczornej, a dwa w porannej. Można było wezwać obie dziewczyny, zgromadzić dziennikarzy i przystąpić do losowania.

 

Klodzio dygotał ze zdenerwowania i usiłował dostrzec, w jaki sposób jego matka sfałszuje procedurę. Lilia trzymała mu dłoń na ramieniu, sama zupełnie spokojna, gotowa od czasu tamtej rozmowy z tatą. Po drugiej stronie siedziała Izabela, nie widząc świata poza swoim lusterkiem, w odbiciu którego naprawdę wydawała się najpiękniejszą kobietą wszech czasów.

U szczytu stołu stały dwie urny, w białej leżały cztery ozdobne kule, w czarnej dwie. Podszedł do nich pałacowy błazen Pentangelo, przebrany za smoka umyślnie nieudolnie, na nadgarstku miał srebrny zegarek.

– Proszę wybrać wieczorną próbę dla panny Izabeli – zarządziła królowa.

Niedorobiony smok wyjął z białej urny, rozkręcił, odczytał z papieru wewnątrz:

– Próba dwunastu cegieł.

– I dla panny Lilii.

Wyjął, rozkręcił, odczytał:

– Próba wiersza miłosnego.

– Nocną próbę dla panny Izabeli.

Napięcie wśród zebranych sięgało zenitu.

– Próba ziarnka grochu.

Królewicz nie poczuł żadnej zmiany w dotyku ukochanej, za to drugiej kandydatce wyrwał się zgoła niearystokratyczny okrzyk tryumfu.

– I dla panny Lilii…

– Próba lochu.

– I poranną dla panny Izabeli.

– Próba magicznego lustra.

– I dla panny Lilii…

– Próba dwunastu łabędzi.

– Bardzo dziękuję, to na razie wszystko. – Królowa wstała z tronu, klasnęła donośnie. – Proszę się rozgościć i cieszyć bankietem. Będę regularnie wydawać komunikaty prasowe. Słucham?… Tak, osobiście. Nadwornego rzecznika nie ma. Dostał boleści po zsiadłym mleku i wyszedł.

 

Doktor Vlados miał teraz kilka pilnych rozmów do odbycia, ale pierwszy dopadł go Klodzio, dopytując się, co zaszło podczas losowania.

– Pewnie trzy kule były podgrzane, zresztą co za różnica – odpowiedział zwięźle i udał się poszukiwać w kuluarach mistrza Mirzy.

– Co takiego, doktorze? – spytał odnaleziony niewyraźnie, po czym przełknął ostrygę.

– Liczę na pana pomoc, aby wyrównać szanse – wyjaśnił bez ogródek.

– Chcę zachować jak największą bezstronność.

– I to chyba właśnie bezstronność? Przecież dobór prób był jawnie nieuczciwy. Poza tym Lilia z Klaudiem gotowi razem uciec, i co z nimi zrobić?… Uwięzić? Toż to będzie młodym wielka bieda, a panu murarzowi nikt nic za to nie da.

– Przykro mi, ale naprawdę nie mogę…

– Czyż nie znajdzie się pomoc dla syna biednej wdowy, siostry starej panny? – Lekarz zadał to pytanie ze szczególnym naciskiem.

– Ach, to co innego! Dla syna wdowy zawsze. Może doktor na mnie liczyć. Co muszę zrobić?

– Nic wielkiego. Przyda mi się pomocna dłoń, aby przyszykować moje zadanie dla Izabeli zgodnie z koncepcją. W nocy będę musiał jeszcze zajrzeć do szpitala. Poza tym liczę na wsparcie, gdyby wystąpiły jakieś kontrowersje przy ocenianiu, ale do tego raczej nie dojdzie.

– Rozumiem. Dziękuję. Możemy się tym zająć nawet za chwilę.

– Podejdę niedługo do pana.

Doktor myślał następnie o rozmówieniu się z królową, ale sama znalazła go pierwsza i odezwała się zupełnie ciepło:

– Dziękuję za rozsądną współpracę w komisji.

– Dziękuję nawzajem. – Nieznacznie skłonił głowę.

– Chciałam prosić… aby nie chował pan do mnie urazy za to wszystko.

– Nie ma o czym mówić, pani. Umówiliśmy się przecież od początku, że warunki nie będą równe, że Lilia powinna się wyjątkowo wykazać, aby mieć nawet szansę wygrać. Oczywiście boli mnie jako ojca, przez co będzie musiała przejść, ale nie jest już dzieckiem: zabraniając jej cierpieć w imię ideałów, byłbym nieuczciwy.

– Dziękuję. Bardzo szanuję to podejście. Mnie też jest przykro, naprawdę, proszę doktora. Racja stanu to parszywa rzecz.

– Oprócz tego chciałbym uprzedzić, że warunki będą dużo równiejsze, niż mogłoby się teraz wydawać. I już z góry nawzajem poprosić o wybaczenie – westchnął lekarz.

– Ależ wiem, że z pana także pierwszorzędny gracz. Jeżeli chce pan jeszcze zamienić parę słów z córką, proszę się pospieszyć, będziemy zaraz zaczynać pierwszą konkurencję.

Podszedł do Lilii pod czujnym okiem królowej. Objął. Mówił głośno, aby nie budzić podejrzeń o przekazywanie tajnych informacji:

– Nie stanie ci się żadna trwała krzywda, ale nie musisz walczyć za wszelką cenę o każdą próbę. Zapewniam, że nie jesteś bez szans. Pamiętaj, czego cię uczyłem. Niezależnie od rezultatu jestem z ciebie bardzo dumny.

Odwzajemniła uścisk i tylko skinęła głową. Właśnie tych słów potrzebowała, aby poczuć się pewniej i swobodniej.

 

Kamerdyner zaprowadził kandydatki do ustronnej sali na drugim piętrze pałacu, gdzie czekała już królowa z synem i przyjaciółką, jak i osobno siedzący franciszkanin. Reszta członków komisji zajęła się w tym czasie przygotowaniami do kolejnych prób.

– Rzućmy najpierw wyzwanie tej znajdzie – odezwała się wróżka, zaciągając się z fajki wodnej w stylu egipskim.

– Befano, proszę cię… – mitygowała władczyni.

– So, no, sosonet. O miłości. Klas… klasyczny – artykułował z trudem ojciec Jan.

– Ma być gotowy, kiedy panna Izabela ukończy swoją próbę. I proszę o wyraz „mebel” w klauzuli pierwszego wersu – uzupełniła twardo Róża II, dowodząc pewnej znajomości terminologii poetyckiej. – A co do ciebie, moja droga, to mistrz Mirza zostawił nam tutaj wagę szalkową i dwanaście na pozór identycznych cegieł. Mówi, że jedna nieznacznie różni się masą i masz ją wykryć, posługując się tylko trzema ważeniami. Która to i czy jest cięższa, czy lżejsza od pozostałych. Nie musisz się spieszyć, myśl tyle, ile potrzebujesz.

Iza nie traciła czasu, kładąc na początek cztery przeciw czterem, gdyż guwerner pokazał jej kiedyś tę łamigłówkę i pamiętała pierwszy ruch. Szalki pozostały w równowadze, co dało jej wniosek, że fałszywa cegła jest jedną z czterech pozostałych. Teraz zaczęła się wahać. Położyła w końcu na szali dwie z tych czterech, ale wtedy zwróciła uwagę na królową, która demonstracyjnie przeczesywała sobie włosy trzema palcami, odginając w kabłąk mały z kciukiem (i tu Klodzio zrozumiał, czemu matka tak chętnie oddelegowała murarza do pomocy doktorowi).

Kandydatka dołożyła więc trzecią cegłę do tamtych dwóch. Potem ruszyła czwartą w stronę przeciwnej łopatki, ale zastanowiła się chwilę i zamiast tego umieściła tam trzy już wcześniej zważone. Szala pozostała jednak w górze.

– Fałszywa cegła jest zatem wśród tych trzech i jest cięższa – stwierdziła z satysfakcją, zważyła zaraz dwie przeciw sobie. Były równoważne.

– Czyli ta ostatnia jest cięższa, właśnie ta!

– Tak jest, punkt dla ciebie. – Regentka uśmiechnęła się drapieżnie, całość nie trwała dotąd nawet kwadransa. – A teraz, droga panno Lilio…

„Droga panna Lilia” widziała przebieg próby, ale nie zwracała uwagi, potrafiła się odciąć. Wstała teraz, złożyła dłonie i zadeklamowała ciemnym, hipnotyzującym altem:

Słuchajcie, drodzy państwo! Miłość jest jak mebel

znany nam od dzieciństwa; jak wygodne łóżko.

Schowajmy się pod kołdrę, schłódźmy twarz poduszką

opartą o wezgłowie, które znaczył hebel.

Młodzieniec ruszy z łóżka, stanie raz na szczebel

i wyjdzie, i nie wróci, nie ujrzymy już go.

Aż wtem minęły lata, znów wędruje dróżką,

lecz w hełmie z pikielhaubą – urósł nam feldfebel.

Miłość jest też jak walka: trudno ująć w skrócie

rzecz tak mącącą spokój, tak mącącą plany,

gdy raczej niż na dłoni serce jest na dłucie.

Ból łatwo znieść i sprawić może zakochany,

skoro go wcześniej celne Amora ukłucie

zabiło lub zadało przeraźliwe rany.

– Niewątpliwie jest to improwizowany sonet – odezwała się powoli królowa – z żądanym przeze mnie meblem. Może nie wyraża jasnej myśli, nie błyszczy metaforami, istotnie wydaje się zmącony w treści, ale niepodobna go nie zaliczyć. – Wyraźnie próbowała ukryć podziw.

– Czyli mamy jeden-jeden – podsumował Klodzio.

 

Izabelę zaprowadzono następnie na najniższe piętro, gdzie zajęły się nią łaziebne. Magiczne lusterko odłożyły na bok, pomogły jej się rozebrać, rozsznurowały luźny zresztą gorset.

Po wstępnym opłukaniu ciała przyszła pora na masaż i natarcie wonnymi olejkami.

– Myślę, że mogłabym się do tego przyzwyczaić – mruczała kandydatka, gdy wprawne palce rozdzielały i pieściły pasma włókien mięśniowych.

– Skoro zlecono nam takie zabiegi, pewnie pani wybór jest już postanowiony. – Starsza łaziebna wyraziła na głos wspólne myśli. Potem załadowała ją do wielkiej żeliwnej wanny wypełnionej różnobarwną pianą.

 

Tymczasem inna grupa służby sprowadzała Lilię jeszcze niżej, do lochów. Gdy przekraczali próg przed stromymi, ciemniejącymi schodami piwnicznymi, ogarnęła ją instynktowna potrzeba rzucenia się do ucieczki. Pomyślała, że gdyby skuto jej kostki, nie musiałaby poświęcać całej siły woli na walkę z tą chęcią. To z kolei pragnienie wydało jej się tak niedorzeczne, że omal nie roześmiała się w głos. Ogółem był to objaw zdenerwowania.

– Proszę zostawić nas samych – powiedział pułkownik Pedro, siedzący za biurkiem w celi zawierającej poza tym kilka krzeseł i foteli o różnych kształtach. Przy ścianach stały lub wisiały rozmaite przyrządy.

Gdy tamci wyszli, odezwał się jakby niechętnie:

– Doszło do nas, że uwodzisz królewicza przy użyciu czarnej magii…

– Proszę nie kłopotać się historią zmyśloną na potrzeby próby, dla pana to równie żenujące jak dla mnie.

– Jeśli wola. Bądź co bądź będziesz musiała o tym opowiedzieć, abym zakończył przesłuchanie. Zobacz, jestem dobrze przygotowany. – Zaczął swój typowy wykład. – Tu mam różne rodzaje biczów. Preferuję te z jednym sznurem, zapewniają największą kontrolę. Biczuje się dobrze umięśnione partie ciała, najczęściej plecy, pośladki, uda i ramiona…

– Niektóre niżej rozwinięte kultury stosują biczowanie podeszew stóp – podpowiedziała uprzejmie Lilia. – Arabowie mówią „falaka”…

– A u nas w Hiszpanii to „bastinado”. – Pedro zorientował się poniewczasie i zrobił głupawą minę właściwą przedstawicielowi niżej rozwiniętej kultury.

 

Izabelę wytarto do sucha wielkim puszystym ręcznikiem, tak delikatnym, że wcale nie drażnił skóry. Potem starsza łaziebna wyjaśniła:

– Ponieważ muszą panienkę widzieć członkowie komisji, zastosujemy tak zwany wyjściowy strój nocny, aby nie narażać skromności.

Panienka, odziewana w luźne szaty ze zdobionego jedwabiu i batystu, nie posiadała się z zachwytu. Otrzymała także tureckie pantofle o spiralnych czubkach oraz srebrną szarfę do przepasania stroju.

 

– A teraz cię ostrzygę. – Oficer zaprezentował monstrualne nożyce.

– Słusznie, brak włosów ułatwia utrzymanie higieny. Rozumiem, że to zgodne z regulaminem lochu, nie ma powodu czynić dla mnie wyjątku. – Lilia nie wydawała się nazbyt przejęta.

– Nie, to zwyczajnie po to, aby cię ukarać za upór i upokorzyć.

– Czy czuję się upokorzona, czy dumna, to już moja prywatna decyzja. Symbol można różnie odczytać.

– Ty już i tak przegrałaś – kontynuował złośliwie – królewicz Klaudio, ani w ogóle żaden facet, nie zechce cię takiej łysej i brzydkiej.

– Myślę, że komisja kontroluje przebieg próby. Królowa może mieć tutaj podsłuch przez odpowiednie urządzenie, na pewno się okropnie ucieszy, że ma pan tak niską opinię o jej synu. – Dziewczyna pozwoliła sobie na uśmiech.

– O Boże! – Pedro popatrzył lękliwie na bliższe naroże powały.

– Ależ nie warto się tak przejmować. Bierz się pan do nożyc. Lepiej mądrze robić niż głupio gadać.

 

– Mogłabym naprawdę być dumna z takiej synowej – skomentowała po cichu Róża II, rzeczywiście nasłuchująca ze swojego gabinetu.

Doktor Vlados z Mirzą czekali zaś już w sypialni na Izabelę. Gdy weszła, jej uwagę natychmiast zwrócił ogromny stos materaców, siłą wciśnięty pod niski sufit.

– Pod tymi materacami schowaliśmy ziarnko grochu – wyjaśnił mistrz murarski – a pani zadanie polega na tym, aby udowodnić, że drobne niedogodności nie przeszkodzą jej w cieszeniu się królewskimi warunkami.

– To ziarnko jest najmniejszym problemem – zaprotestowała, ale obaj mężczyźni uwiesili się u szczytu sterty, robiąc jej dosyć miejsca, aby z niewielkiej drabinki mogła się wśliznąć w pościel, co uczyniła mimo zrozumiałych obaw.

Gdy tylko puścili, mocne sprężyny i miękki materiał wcisnęły ją dokładnie w sufit. Wrażenie było przerażające; kazało jej myśleć o sarkofagu. Nie mogła marzyć o zmianie pozycji, ruch ręką czy nogą o cal wymagał ogromnego wysiłku.

– Nie mogę oddychać, duszę się! – wołała słabo, łapiąc płytkie oddechy.

– Zapewniam, że materiał jest odpowiednio przepuszczalny, sam to testowałem. Proszę oddychać powoli i spokojnie – oznajmił doktor, strojąc głos na srogi ton.

– Ratunku, wypuśćcie mnie!

– Wówczas nie zaliczy pani próby.

– Ratunku!!

 

Lilia pomagała pułkownikowi przymocować jej lewą rękę do specjalnej poręczy krzesła. Należało zacisnąć trzy skórzane paski na przedramieniu, potem kolejno na nadgarstku, środku dłoni, na palcach wzdłuż drugich stawów paliczkowych i osobno na kciuku.

– To dopiero cudeńko inżynierii! – Wcale nie musiała udawać zachwytu, oglądając precyzyjny chromowany przyrząd wyjęty przez Pedra.

– Tak? A co ty tutaj widzisz?

– Te zaciski pewnie mocujemy do poręczy, a tutaj dwie śruby jako przeciwstawne przekładnie obrotowo-posuwiste. Jedna chyba dociska ten klin do deski na zasadzie imadła, a ta druga ma końcówkę z haczykami… Moim zdaniem to sprzęt do łamania paznokci.

– Gratuluję. Zgłoszenie na testerkę-ochotniczkę przyjęte.

Umieścił urządzenie na jej palcu serdecznym, dokręcił uważnie, trwało to więcej niż kilka minut. Kiedy zaczął poruszać śrubą odwodzącą, Lilia zaplotła drugą rękę, aby niechcący nie uderzyć. Upewniła się, że nie ma języka między zębami. Zachowała kontrolę. Gdy płytka pękła, krzyknęła krótkim ostrym „a!”, nie wiedzieć: bardziej ze zdziwienia czy z bólu. Z odsłoniętego ciała niespiesznie ściekała krew.

Kandydatka wzięła kilka głębszych oddechów, wolną dłonią otarła pot z czoła. Nie drżała prawie wcale. Aż się sama zdziwiła, jak niewiele myślała w tej chwili o Klodziu. Więcej o tym, że ona, młoda kobieta, cudzoziemka, potrafi okazać zimną odwagę niewyobrażalną dla tutejszych. A taki mechanizm myślowy jest sam sobie paliwem. Zamrugała zaszklonymi oczami, aż powróciła w nie ostrość widzenia i wyzwanie.

– I co teraz? – zapytała z nagła.

– Teraz masz jeszcze… dziewiętnaście całych paznokci.

– Czeka nas zatem długa noc – podsumowała z westchnieniem.

 

O świcie Izabela, której pozwolono się wyspać w normalnym łóżku, udała się na ostatnią próbę. W obecności prawie całej komisji oddano jej lusterko i zadała mu zwyczajowe pytanie.

Głos magicznego tworu był, jak zwykle, pełen brzęczącej godności:

– Lilia wychodzi właśnie teraz z lochu, głowę ma ogoloną i poharataną, na palcach sople skrzepłej krwi i jest piękna, stokroć piękniejsza od ciebie.

Niedowierzanie, cisza. Po dłuższej chwili doktor przerwał milczenie:

– To chyba trzeba zaliczyć jako punkt dla Lilii.

Wróżka chrzestna posłużyła się słowem powszechnie uznawanym za obelżywe.

– Kismet – dodała królowa z odcieniem rezygnacji w głosie.

 

Pnąc się po schodach, Lilia oznajmiła:

– Koniec z cierpieniem za miłość. Przynajmniej dopóki nie pojawi się temat następcy tronu.

– Teraz mogę powiedzieć, że zrobiła pani na mnie duże wrażenie – przyznał Hiszpan zupełnie innym tonem.

Nie mogła jednak jeszcze umyć się, przebrać i wypocząć: Befana nalegała, aby poddać ją natychmiast ostatniej próbie. Weszli więc wszyscy do łaźni, gdzie na tafli wody unosiło się dwanaście łabędzi.

– Teraz mi powiedz – żądała wróżka – który to przemieniony Klaudio. Skoro tak go kochasz, na pewno rozpoznasz.

Przyglądała się nie dłużej niż minutę, jakby od niechcenia. Po kolei pogłaskała, nie zważając na ból w pokaleczonych palcach.

– Żaden z nich – stwierdziła z zupełną pewnością siebie.

– Jak to? Skąd możesz wiedzieć?…

– Wszystkie są na pół uśpione, a nikt nie ma pojęcia, jak dawkować środki nasenne u człowieka poddanego magicznej metamorfozie. Poza tym ogrywała pani zagranicznych turystów w trzy kubki na deptaku pod kasynami Góra i Topos. Też nigdy w żadnym nie było piłeczki.

– Proszę państwa, ta pannica mnie obraża!…

– Nie tylko zagranicznych turystów – burknął mistrz Mirza – sam przegrałem sygnet i złotą papierośnicę.

– Też masz powód do przechwałek!…

Wszyscy oprócz Befany parsknęli śmiechem.

 

Przeszli następnie do gabinetu królowej celem ogłoszenia wyników. Lekarz obracał w palcach przedmiot o niezwykłym kształcie sferostożka, wykonany z białego granitu.

– Co to takiego? – zainteresowała się władczyni.

– Rdzeń korekcyjny do szklanych kul i soczewek, wymontowałem go na tę okazję ze szpitalnego sprzętu diagnostycznego.

– Rozumiem. – W pierwszym odruchu chciała protestować. Po rzucie oka na Izę, śmiejącą się i szlochającą na przemian, uznała, że nie warto. Może lustro rzeczywiście zadziałało lepiej.

Kiedy już wszyscy zgromadzili się w pokoju, ogłosiła wynik:

– Rywalizację wygrała, stosunkiem punktów cztery do jednego, panna Lilia…

Zwyciężczyni jednak nie zareagowała, wpatrując się intensywnie w wiszący na ścianie plan pałacu.

– Co tam widzisz tak ciekawego, moje dziecko?

– Zabawna rzecz… – powiedziała powoli dziewczyna – ale ta sąsiednia cela, z której podczas próby wydało mi się, że słyszę jakiś głos, to znajduje się dokładnie pod wielką łaźnią. A ponoć lochy wcale już nie są wykorzystywane.

Pułkownik sięgnął błyskawicznie po rapier ceremonialny, ale palce doktora zacisnęły mu się na ręce z siłą imadła.

– Prowadź do króla. I żadnych sztuczek albo będziesz jechał do Mikulicza w Breslau, żeby złożył ci ten nadgarstek.

 

Król Romuald, bardzo wynędzniały i zarośnięty, zaraz po uwolnieniu zażyczył sobie czasu na osobności z doktorem Vladosem, aby poddać się badaniom i dowiedzieć o sytuacji w kraju. Królewska małżonka z wielkimi obawami zgodziła się na odłożenie narady do godzin popołudniowych: pomocnicy mistrza Mirzy rozpuścili już plotki o odnalezieniu prawowitego władcy, a w takim razie nie mogła być pewna lojalności. Lilia z Klodziem cieszyli się swoim towarzystwem w przyległym pokoiku. Izabela nieco się opanowała, wróżka natomiast przeżywała zupełne załamanie nerwowe, obijając się o sprzęty i gryząc, wobec czego umieszczono ją na razie w kojcu dziecięcym w trzeciej bawialni.

Król w końcu powrócił, wsparty na ramieniu lekarza. Umyty, ubrany i ogolony wyglądał wcale majestatycznie, choć czaszka przeświecała mu żółtawo przez skórę. Dobitnie, acz cicho, zaczął mówić:

– Stan kraju, jak słyszę, poprawił się bardzo przez ostatnie półtora roku. Za to jestem winien podziękowanie. Nie poradziłbym sobie lepiej i nie czuję się na siłach ponownie objąć tronu. Różo, czy możemy zapomnieć o całej sprawie? Umówić się, że zapadnia w wannie była nieszczęśliwym wypadkiem, a strażnicy nie wiedzieli, kogo żywią? Udzielę ci rozwodu i abdykuję. Chciałbym tylko otrzymać tytuł tajnego radcy dworu ze stałą pensją i domkiem w górach, możliwie daleko od stolicy. A jeżeli panna Izabela się zgodzi, oświadczam się jej już teraz. – Przyklęknął na jedno kolano, doktor pochylił się, aby go podtrzymać. – W ten sposób nie zostaniesz królową, ale otrzymasz królewskie nazwisko i splendor. Na przyszłość otworzą się przed tobą wszelkie możliwości, których pragniesz. Udziały kompanii stalowej z posagu przekażemy w darze do skarbu państwa, w rezultacie wszyscy odniosą korzyść z tego układu.

– Jeżeli moi rodzice się zgodzą – potwierdziła zaskoczona Izabela.

– A co ze mną będzie? – zapytał z niepokojem oficer, wciąż rozmasowując nadgarstek.

Lilia poczuła, że wszystkie spojrzenia kierują się na nią, więc pozwoliła sobie odpowiedzieć:

– Przypuszczam, że zupełnie nic. O ile wiem, należycie wypełnia pan swoje obowiązki. Może na święta dostanie pan podwyżkę, ale nie robiłabym sobie zbyt wielkich nadziei.

 

Dzień podwójnego ślubu był niezwykle piękny jak na dość późną porę roku. Na stołecznych błoniach zebrało się przynajmniej kilkanaście tysięcy gości. Założyciel dynastii, król Lilio, mimo niemęskiego miana wsławił się wieloma czynami i zaletami, więc lud poczytywał sobie tę zbieżność imion z wybranką za dobrą wróżbę. Kto zresztą odrzuciłby szansę na darmową ucztę? Przybysze z wyższych sfer mieli zaś nawet więcej powodów do radości.

Pułkownikowi przypadło zadanie oprowadzenia Eugene’a Schuylera, nowo mianowanego ambasadora Stanów Zjednoczonych. Dostojnemu gościowi spojrzenie na Lilię, z jej krótkimi włosami i powoli odrastającymi paznokciami, wystarczyło do wyciągnięcia wniosku:

– To zapewne jakaś więźniarka ułaskawiana z okazji uroczystości? W tak odświętnym stroju?

– Nie, to jest właśnie panna młoda, królewicz się z nią żeni.

– Za tym stoi jakaś pyszna historia! Musi mi pan przybliżyć.

Koniec

Komentarze

– Ostatecznie to my dwoje zdecydujemy.

– Pomyśl, w sumie Izabela jest całkiem śliczna.

Leżeli w trójkę, albo coś się posypało w kolejności dialogu;)

 

 

– Pewnie! – Obrócili się, obsypał palącymi pocałunkami jej policzki, czoło, powieki. – Jesteś dla mnie jedyna, ale nie mogę sprzeciwić się matce, nie teraz. Ojciec miał inne od niej zdanie o polityce zagranicznej, nie orientował się tak na Zachód. Wiesz, co go spotkało w zeszłym roku.

Tu ten sam kłopot. Pewnie odpowiada ona. Potem należałoby wyrzucić tekst z z dialogu, a dalej mówi on.

 

– A na razie cieszmy się chwilą – ucięła Lilia, po czym zaczęła mu szeptać do ucha:

– W podmiejskim zagajniku, przed okiem intruzów ukryci pośród malin, od samego rana zbieraliśmy czerwone owoce do dzbana… przepraszam, dojrzałe owoce… arbuzów, gruzów, tuzów, Yusuf; to nie ma sensu. W podmiejskim zagajniku, ukryci wśród malin…

A to wszystko mówi ona.

 

Trzy głosy za propozycją królowej, doktor z Mirzą wstrzymali się, ojciec Jan przeciw.

Jan był przeciw, chyba że to dialog.

 

– Żadnych trwałych okaleczeń – skrzywił się doktor Vlados.

Skrzywił dałabym z dużej, bo krzywienie się nie jest gębowe (przynajmniej dźwiękowo;)

 

 

– Słuchajcie, drodzy państwo! Miłość jest jak mebel

znany nam od dzieciństwa; jak wygodne łóżko.

Schowajmy się pod kołdrę, schłódźmy twarz poduszką

opartą o wezgłowie, które znaczył hebel.

Młodzieniec ruszy z łóżka, stanie raz na szczebel

i wyjdzie, i nie wróci, nie ujrzymy już go.

Aż wtem minęły lata, znów wędruje dróżką,

lecz w hełmie z pikielhaubą – urósł nam feldfebel.

Miłość jest też jak walka: trudno ująć w skrócie

rzecz tak mącącą spokój, tak mącącą plany,

gdy raczej niż na dłoni serce jest na dłucie.

Ból łatwo znieść i sprawić może zakochany,

skoro go wcześniej celne Amora ukłucie

zabiło lub zadało przeraźliwe rany.

 

Zapisałabym niw jako dialog, tylko jak wiersz, kursywą.

 

Popraw błędy Anonimie, bo chciałabym kliknąć do biblio.

Wyznam Ci, że miałam kłopot z tym konkursem i nie wiedziałam, jak podejść do wyzwania.

Czytając Twoją opowieść nieustannie miałam odczucie “O! Właśnie o to chodziło!” Jest zabawnie, operetkowo i uroczo. Bohaterowie są przerysowani i nieustannie puszczasz do nas oczko. Intryga zawikłana jak węzeł gordyjski rozwiązuje się w kilku, zręcznych cięciach.

No i jako okrasa dla tego dania, występują rozliczne bajki, opowiedziane na nowo i prowadzące całą intrygę jak rumaki karocę;)

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo dziękuję za pierwszą wizytę i ciekawy komentarz! Przyjrzyjmy się najpierw możliwym błędom…

Leżeli w trójkę, albo coś się posypało w kolejności dialogu

Dodam “jest całkiem śliczna – zażartował królewicz”, tak aby nie było już wątpliwości, co kto mówił.

Tu ten sam kłopot. Pewnie odpowiada ona. Potem należałoby wyrzucić tekst z z dialogu, a dalej mówi on.

Po tym dodatku w poprzednim zdaniu powinno też być jasne, że tutaj obie części mówi on, a ten fragment narracji może pozostać wewnątrz kwestii dialogowej (jak w przykładach 25, 38 z poradnika Fantazmatów https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/). Chociaż teraz zaczynam się zastanawiać: uważasz, że dialog wypadłby bardziej naturalnie czy dowcipnie, gdyby te trzy kwestie odwrócić? O, tak:

LILIA

Pomyśl, w sumie Izabela jest całkiem śliczna.

KLODZIO

Teraz się ze mną droczysz.

LILIA

Pewnie!

A to wszystko mówi ona.

Tak, a budzi to jakieś wątpliwości? Powiedz, czy Twoim zdaniem może być jakiś kłopot z tym zapisem, bo na własną rękę nie bardzo widzę problem.

Jan był przeciw, chyba że to dialog.

Wydaje mi się, że w takiej konstrukcji opuszczenie czasownika jest naturalne, ale skoro Ci zgrzyta, postaram się to “był” dodać, chociaż widzisz, że jest jeszcze kłopot z limitem znaków.

Skrzywił dałabym z dużej, bo krzywienie się nie jest gębowe (przynajmniej dźwiękowo;)

W Korpusie PWN jest mnóstwo przykładów z małej (Andrzejewski, Bahdaj, Sapkowski, Worcell, Żukrowski…) i moim zdaniem ma to więcej sensu, bo przecież to jest tutaj integralna część wypowiedzi, doktor wymawia z takim skrzywieniem ust, a nie że skończył mówić i potem dopiero zrobił jakiś okropny grymas.

Zapisałabym nie jako dialog, tylko jak wiersz, kursywą.

W porządku, było tutaj już wcześniej trochę zawahania, który zapis będzie trafniejszy graficznie, więc chętnie przychylę się do Twojej propozycji.

 

W zakresie ogólnym bardzo mi przyjemnie, że opowiadanie Ci się spodobało! Takie przerysowanie bohaterów zawsze może być trochę ryzykowne, czy rzeczywiście doda operetkowego uroku, a nie obudzi podejrzeń o naiwność konstrukcji świata, więc Twoja przychylna opinia na pewno jest tutaj cenna. Również mam nadzieję, że rozwikłanie intrygi powinno okazać się satysfakcjonujące. Cieszę się, że da się dostrzec baśniowe i literackie nawiązania. Zobaczymy, czy tekst rzeczywiście trafia w założenia konkursowe i czy następne będą podobne!

Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego w nowym roku –

Anonim

Zapisałabym tak:

– A na razie cieszmy się chwilą – ucięła Lilia, po czym zaczęła mu szeptać do ucha: – W podmiejskim zagajniku, przed okiem intruzów ukryci pośród malin, od samego rana zbieraliśmy czerwone owoce do dzbana… przepraszam, dojrzałe owoce… arbuzów, gruzów, tuzów, Yusuf; to nie ma sensu. W podmiejskim zagajniku, ukryci wśród malin…

 

Tobie również życzę pięknego 2024 roku.

Lożanka bezprenumeratowa

Pewnie masz rację, ta dodatkowa nowa linia nie zdaje mi się tam bardzo potrzebna. Zmienione, dziękuję! A co do mojego pytania o dialog (ewentualne odwrócenie mówiących w tym fragmencie), masz jakieś zdanie?

Ja teraz już rozumiem kto, co mówi. Więc chyba OK.

Lożanka bezprenumeratowa

No i wpędziłeś/aś mnie, Anonimie, w kompleksy, bo ja w zupełnie inną stronę zamierzałem iść. :\

To chyba kwestia mojego poczucia humoru, bo dla mnie tekst raczej nie był zabawny. Wręcz przeciwnie, wydawał się – ogólnie – poważny, a w momentach, jak to ujęła Ambush, ,,puszczania oczka” czułem, że o, tu powinienem się uśmiechnąć, ale w sumie nie wiem, dlaczego. Za to klimat XIX-wiecznej bajki udało się oddać bardzo dobrze, z tym orientalnym sznytem bałkańskiego(?) kraiku.

P.S.: Po stylu wypowiedzi chyba się domyślam, kim jesteś. ;)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

To, że zaplanowałeś inną drogę zmierzenia się z wymogami tego konkursu, to przecież wcale nie jest powód do kompleksów? Może właśnie okaże się, że trafniej podejdziesz do zagadnienia. Ja akurat mam niewiele doświadczenia z komediami i możliwe, że nie całkiem trafiam w specyfikę gatunku, zwłaszcza skoro nie bardzo wiesz, dlaczego powinieneś się uśmiechać. Przyjemnie czytać, że doceniasz pozostałe warstwy tekstu!

bałkańskiego(?) kraiku

Historyczna Paflagonia to już Azja Mniejsza, ale tutaj ta kraina ma więcej wspólnego z Pierścieniem i różą niż z historią starożytną. Rzeczywiście piszę ją w kolorycie bałkańskim, w każdym razie kraik wyrywający się spod wpływów tureckich i dążący ku nowoczesnej Europie: można założyć, że w tym świecie rozpad Imperium Osmańskiego nastąpił nieco wcześniej.

Po stylu wypowiedzi chyba się domyślam, kim jesteś.

W takim razie możesz (naturalnie nie musisz) skierować się do wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/31325.

Pozdrawiam noworocznie!

Hm… Trzeba zaczekać, aż pojawi się więcej tekstów, wtedy się zobaczy, jak ludzie sobie wyobrażają komedię. :) Pozdrawiam również.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Jest ciekawie i zabawnie! czegóż więcej trzeba? :) Gratuluję pomysłu i wykonania! :) 

Zawsze mi miło sprawić przyjemność czytelnikowi lub czytelniczce – dziękuję za wizytę i komentarz!

Cześć Anonimie!

Jako pierwszy zgłosiłeś opowiadanie na ten konkurs. Gratuluję. Mam pewne podejrzenia, kim jesteś, ale poczekam ze strzałem. Może odpowiadając na komentarze czytelników, bardziej się odsłonisz.

Czytało się dobrze, choć pokazałeś bardzo skomplikowaną intrygę i łatwo można się pogubić. 

 

Pozdrawiam

Cześć, AP!

Dziękuję za gratulacje. Taka była moja koncepcja, że przyjemnie będzie wstrzelić się z pierwszym tekstem na konkurs karnawałowy w sam początek roku.

Mam pewne podejrzenia, kim jesteś, ale poczekam ze strzałem. Może odpowiadając na komentarze czytelników, bardziej się odsłonisz.

Na razie mogę zapewnić, że nie jestem słoniem… ani fortepianem… Ciekawe, czy Twoje podejrzenia się potwierdzą!

Czytało się dobrze, choć pokazałeś bardzo skomplikowaną intrygę i łatwo można się pogubić.

Były tutaj pewne obawy, czy ta intryga wepchnięta w tak wąski limit znaków będzie czytelna, w sumie jednak rdzeń jest dość prosty: królowa forsuje Izabelę jako kandydatkę na synową (aby upaństwowić potężne konsorcjum stalowe, ale to dla nas nie ma wielkiego znaczenia), doktor swoją przybraną córkę (bo o nią dba, a może trochę i dla własnej pozycji) i przechytrzają się nawzajem przy układaniu prób. Co rzeczywiście może być trudne, to poboczne smaczki pozostawione bez objaśnień, na przykład: dlaczego tak naprawdę mistrz Mirza zgodził się pomóc doktorowi?

 

Pozdrawiam i życzę wielu wspaniałych lektur w rozpoczętym roku!

Dobrze wiedzieć – jeszcze raz dziękuję za organizację konkursu i pozdrawiam!

Historia miejscami zabawna, a miejscami grozę siejąca, jednak ogólnie pomysł fajny i czytało się całkiem nieźle.

 

Dro­dzy pań­stwo! Nasz kraj, dro­gie nam pań­stwo, roz­wi­ja się. → Nie brzmi to najlepiej.

 

przy­gar­nię­ta przez dok­to­ra jako małe dziec­ko, przez jakiś czas… → Czy to celowe powtórzenie?

 

gdzie cze­ka­ły już kró­lo­wa z synem i przy­ja­ciół­ką, jak i osob­no sie­dzą­cy fran­cisz­ka­nin. → Mowa tu o paniach i panach, więc: …gdzie cze­ka­li już kró­lo­wa z synem i przy­ja­ciół­ką, jak i osob­no sie­dzą­cy fran­cisz­ka­nin.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo miło Cię widzieć, Regulatorko, zwłaszcza gdy piszesz, że czytało Ci się całkiem nieźle! Dziękuję za wizytę i komentarz, a niedługą listę uwag przyjmuję jako komplement.

Nie brzmi to najlepiej.

Koncepcja tu była taka, że królowa celowo używa dość dziwnej figury stylistycznej, aby przykuć uwagę słuchaczy na początku wypowiedzi.

Czy to celowe powtórzenie?

W każdym razie była tu chwila zastanowienia przy redakcji. Wydaje mi się, że bardzo trudno byłoby to obejść, przez pojawia się tutaj w dwóch różnych zastosowaniach i w obydwu jest dość potrzebne.

Mowa tu o paniach i panach, więc:

Tak, tu niewątpliwie wkradł mi się błąd. Na razie proponuję czekała, bo królowa pełni tu wyraźnie rolę przewodnią, reszta jej towarzyszy – chyba że Twoim zdaniem ten osobno siedzący franciszkanin wymusza jednak czekali?

 

Pozdrawiam i życzę wielu wspaniałych przygód literackich w rozpoczętym roku!

Anonimie, i mnie jest miło, że Tobie jest miło i ufam, że napiszesz jeszcze niejedno opowiadanie, które okaże się sukcesem. :)

 

Kon­cep­cja tu była taka, że kró­lo­wa ce­lo­wo używa dość dziw­nej fi­gu­ry sty­li­stycz­nej, aby przy­kuć uwagę słu­cha­czy na po­cząt­ku wy­po­wie­dzi.

A może: Kochani poddani! Nasz kraj, dro­gie nam pań­stwo, roz­wi­ja się.

 

Wy­da­je mi się, że bar­dzo trud­no by­ło­by to obejść, przez po­ja­wia się tutaj w dwóch róż­nych za­sto­so­wa­niach i w oby­dwu jest dość po­trzeb­ne.

A może: …którą doktor przygarnął jako małe dziecko, przez jakiś czas

 

W ostatnim zdaniu znalazłeś dobre wyjście. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję. “Kochani poddani” bardzo mi się podoba, już zmienione! Co do drugiej propozycji, była rozważana przy pisaniu tej frazy, niestety wychodziłoby na to, że doktor był małym dzieckiem…

To może: …którą doktor przygarnął kiedy była małym dzieckiem, przez jakiś czas

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wygląda dość niezręcznie, poza tym znów trzeba by coś skracać gdzieś indziej ze względu na limit znaków. Masz jednak rację, że należy tu znaleźć jakieś rozwiązanie: teraz dzięki Tobie dostrzegam, że ten nadmiar przez jednak sprawia złe wrażenie. Co sądziłabyś o wersji od dzieciństwa na wychowaniu doktora, przez jakiś czas…?

Jest dobrze, Anonimie. No i nie ma powtórzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skoro namawiasz, Anonimie, niewykluczone, że popełznę do rzeczonego wątku. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Anonimie!

 

Sympatyczna bajka Ci wyszła. Początkowo spodziewałem się nieco innego rozwinięcia historii, takiego bardziej weselnego klimatu. Otrzymałem za to sprytnie uknutą dworską intrygę, fajne to było :) Pod względem czysto komediowym było przyzwoicie, kilkukrotnie się uśmiechnąłem.

 

Dobrze, że ostatecznie Izabela też dostała swoją nagrodę pocieszenia (skoro technicznie przegrała główne zawody na pannę młodą :P).

 

Pozdrawiam serdecznie i klikam :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć, Cezary Podwójny!

 

Miło wiedzieć, że lektura wydała się sympatyczna. Na pewno jest to “bajka” w tym sensie, że realizm zdarzeń czy konstrukcji postaci gdzieniegdzie ustępuje aspektowi komediowemu, dobrze więc, iż ten aspekt daje się także dostrzec.

takiego bardziej weselnego klimatu. Otrzymałem za to sprytnie uknutą dworską intrygę

To również może być klimat weselny, taki bardziej w kierunku żaden Sycylijczyk nie odmówi prośbie w dniu ślubu córki

Dobrze, że ostatecznie Izabela też dostała swoją nagrodę pocieszenia (skoro technicznie przegrała główne zawody na pannę młodą :P).

Wyszło mi z pobieżnego przeglądu jako dość ważna cecha najlepszych utworów commedia dell’arte, że nikt nie zostaje smutny bez partnera.

 

Nawzajem pozdrawiam i dziękuję za kliknięcie!

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Lubię antybajki, więc intryga mi się spodobała.

Lilia jest bardzo w moim stylu, mogłabym się z dziewczyną identyfikować, polubiłam ją. Twarda babka i właściwie ma same zalety.

Anonim dużo wepchnął w konkursowy limit.

Początkowo myślałam, że to kobieta pisała, ale komentarze rozwiały wątpliwości. No i ogólna wiedza na rozmaite tematy powinna dać mi do myślenia.

Babska logika rządzi!

Wspaniale, że Ci się spodobało, pod kątem intrygi i kreacji Lilii. Te jej same zalety nie muszą być zaletą z twórczego punktu widzenia, ale wydaje mi się, że podobne postaci łatwiej uchodzą w tekstach o zabarwieniu jednak wyraźnie komediowym. Domyślam się, dlaczego byłabyś skłonna się z nią identyfikować, dzielicie zapewne swoistą zdolność do wyłączania emocji i racjonalnej kalkulacji (co uważam za ogromnie wartościowe i także staram się rozwinąć charakter w tę stronę). Choć może Cię nietrafnie oceniam, trudno kogoś tak dobrze poznać na podstawie samych tylko interakcji pisemnych.

Zainspirowałaś mnie, aby dodać tagi “antybajka” i “kobiecy bohater”, akurat dobiję do dziesięciu.

Opowiadanie zmieściło się w limicie dość planowo, jedyne drobne cięcia wynikały z tego, że licznik portalowy zawyżył znaki w stosunku do lokalnego, ale oczywiście chęć rozbudowania fabuły w takim stopniu wymusiła już na etapie pisania rezygnację z pewnych dodatkowych elementów opisu świata, rozbudowy detali i tła różnych scen.

Systematycznie nie używam tutaj form rodzajowych pierwszej osoby, więc nie mogę jednoznacznie potwierdzić Twojej ostatniej uwagi, aczkolwiek domyślam się, że byłabyś w stanie dostrzec w komentarzach także subtelniejsze wskazówki.

Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!

Anonimie, nie wiem, czy oceniasz mnie trafnie, ale to potężny komplement. Dziękuję. :-)

Do tak złożonego tekstu pasuje wiele tagów; równie dobrze możesz dołożyć “rodzinę”, “władzę” i pewnie jeszcze coś by się znalazło.

Tak, zauważyłam, że nie piszesz “zrobiłem” ani “zrobiłam”. Sama wprawa w wyginaniu języka o czymś świadczy. Acz tu trochę mnie zmyliła mnogość uwag Ambush. Wskazówek znalazłam wystarczająco i praktycznie nie mam wątpliwości co do autorstwa, czemu dałam wyraz w stosownym wątku.

I cosik mi się widzi, że Reg też nie ma wątpliwości.

Babska logika rządzi!

Muszę przyznać, że to “wyginanie języka” jest dość męczące. Przy następnym tekście anonimowym zastanowię się, czy nie można by używać form pierwszej osoby rodzaju nijakiego (zrobiłom…).

Owszem, Reg użyła słowa “popełznę” dość sugestywnie. Dzięki za przypomnienie o wątku, też tam z ochotą dokładniej zajrzę któregoś dnia.

Anonimie, wszystko już było: dziewczyna pisząca jak mężczyzna i wspominająca w komentarzach o swojej żonie, formy nijakie, bezosobowe, bezokoliczniki, mieszanka…

Babska logika rządzi!

Tej pierwszej sytuacji sobie nie przypominam, ale oczywiście jesteś już długo na forum i mogłaś w tym czasie napotkać różne fascynujące przypadki. Swoją drogą – Ty dałaś tutaj czwarty głos do Biblioteki, prawda? Ciekawe, czy dopychający zamierza się ujawnić.

Do żony przyznała się Naz w pierwszym portalowym anonimowym konkursie.

Dużo się wtedy dowiedzieliśmy o metodach rozpoznawania autorstwa i niuansikach, na które patrzą zgadujący…

Tak, mój klik był czwarty. Czy ktoś ostatnio nie klikał bibliotecznych zgłoszeń?

Babska logika rządzi!

Niby ktoś przed chwilą klikał, tylko że żadne nowe zgłoszenie “Rodziców chrzestnych” nie oczekiwało w wątku bibliotecznym.

Jeżeli wymienialiście się wtedy jakoś obszerniej doświadczeniami w temacie rozpoznawania autorstwa anonimowych tekstów, mogłoby to być ciekawe i pouczające. Miło byłoby przejrzeć taką dyskusję, oczywiście gdybyś potrafiła odnaleźć odpowiedni link bez przesadnego nakładu pracy.

Wątek "Nie dla Śniącej”, bo to ona organizowała konkurs. Ale nie pamiętam, czy dyskusje o długości nosa emotikonki to w tym wątku, czy też gdzieś indziej…

Babska logika rządzi!

Nieee… , noo fajne to było… Choć cokolwiek okrutne, a mnie okrutne sceny odrzucają …

Dziękuję za lekturę i komentarz! Dla mnie to także cenna wskazówka, że opisany tutaj poziom przemocy jest dla części czytelników trudny w odbiorze, choćby w nieco baśniowej otoczce.

Początek trochę mnie zmęczył i przytłoczył, ale od momentu pomysłów na zadania i samych zadań – zrobiło się ciekawiej, trochę zabawnie, trochę dziwnie. Podobało mi się, że zadania są inne i tak podzielone, najlepszy był kontrast lochy-pierzyna. 

uprzejmie Lilia – Arabowie mówią „falaka”…

Zabrakło kropki po imieniu. 

 

Postać Klodzia gdzieś mi tu umykał, może za mało go było, żeby tak podkreślić uczucie. 

 

Powodzenia w konkursie! 

Pozdrawiam, 

Ananke

Ananke, dziękuję za nowy wnikliwy komentarz – bardzo miła niespodzianka!

To może być cenna uwaga z tym męczącym początkiem. Nie udało mi się dotychczas zauważyć, że wprowadzenie w akcję może tu być powolne lub przeładowane szczegółami, a w sumie to dość często powracający problem w moich tekstach. Przypuszczam też teraz, że zawarte w tej części smaczki mogły okazać się trudne lub niemożliwe do odnalezienia dla ogromnej większości czytelników. (W jaki sposób wierszyk układany przez Lilię na łące zapowiada późniejsze wydarzenia? Po co Stowarzyszeniu na rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej wieloletni kontrakt na dostawy stali nierdzewnej?)

Zabrakło kropki po imieniu.

Arabowie mówią “falaka” moim zdaniem jest tutaj dopowiedzeniem myśli, integralną częścią wcześniejszego zdania – nie tylko dlatego, że jako samodzielna całość nie ma sensu, lecz przede wszystkim jako kluczowy element pułapki na hiszpańskiego oficera zastawionej w tej wypowiedzi. A w takim razie kropki nie stawia się:

– Chodźcie – zawołała przez okno babcia – na obiad.

Postać Klodzia gdzieś mi tu umykała, może za mało go było, żeby tak podkreślić uczucie.

To prawda, gdyby było miejsce na rozwinięcie tekstu, rozbudowanie Klodzia stanowczo powinno mieć pierwszeństwo; oczywiście limit to żadne usprawiedliwienie.

Podobało mi się, że zadania są inne i tak podzielone, najlepszy był kontrast lochy-pierzyna.

Tutaj, jak sądzę, może zwracać uwagę, jak sprawnie doktor radzi sobie ze złamaniem kandydatki (w porównaniu z zawodowym śledczym!), mając wprawdzie łatwiejszą “ofiarę”. I chociaż działa niejako w słusznej sprawie, myślę, że pasuje tutaj ten słynny cytat (przytaczam z pamięci):

When a doctor goes wrong, he is often the first of criminals. He has the nerve and he has knowledge.

 

Dziękuję za życzenia i pozdrawiam,

Anonim

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za wizytę, Anet. Twój komentarz zawsze przynosi uśmiech!

Wybacz późną odpowiedź, ale trochę mnie na forum nie było. ;)

 

To może być cenna uwaga z tym męczącym początkiem.

Tak chyba już bywa, że nie zawsze możemy porwać od początku, ale ważne to wciągnąć w odpowiedniej chwili, a to już zagrało. ;)

 

 

Arabowie mówią “falaka” moim zdaniem jest tutaj dopowiedzeniem myśli, integralną częścią wcześniejszego zdania – nie tylko dlatego, że jako samodzielna całość nie ma sensu, lecz przede wszystkim jako kluczowy element pułapki na hiszpańskiego oficera zastawionej w tej wypowiedzi. A w takim razie kropki nie stawia się:

– Chodźcie – zawołała przez okno babcia – na obiad.

 

Hm, ale ten przykład to jest dopełnienie całego zdania, które można zastosować w takim przypadku: 

– Niektóre niżej rozwinięte kultury jak Arabowie – podpowiedziała uprzejmie Lilia – stosują biczowanie podeszew stóp, mówią na to „falaka”…

 

a Twoje zdanie raczej można rozbić na pół, przydałby się tam przecinek, ale przecinka nie stawiamy przed myślnikiem, więc zasugerowałam kropkę.

 

W wersji bez niczego wygląda to tak:

– Niektóre niżej rozwinięte kultury stosują biczowanie podeszew stóp Arabowie mówią „falaka”… – podpowiedziała uprzejmie Lilia.

 

No ale jeśli wersja oryginalna jest poprawna (mi nie wygląda, ale ja specem nie jestem, zwracam uwagę na to, co po prostu źle wygląda :D) to okej, uznaj to za marudzenie niewarte uwagi. :) No i oczywiście – Twój tekst to zawsze Twój wybór. :)

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

Nie ma czego wybaczać, raczej serdecznie zachęcam, abyś dała radę częściej zaglądać na forum, bo Twoje komentarze zawsze czytam z prawdziwą przyjemnością! Miło mi, że w toku lektury poczułaś się na tyle wciągnięta, aby przecież po dłuższym czasie powrócić do tekstu.

Co do interpunkcji, przekonałaś mnie. W zdaniu zapisanym w sposób ciągły przecinek byłby oczywiście wymagany. Istnieje reguła, że myślnik dialogowy kasuje przecinek, więc mój zapis powinien także być prawidłowy. Jednak zadowolenie się samą tylko dopuszczalnością według zasad prowadzi czasem do brnięcia w warianty ledwie zdatne do obrony, jak powiedziałaś – po prostu źle wyglądające dla czytelnika – to chyba właśnie jest taki przypadek. A mój poprzedni argument mało przekonujący, bądź co bądź pułapkę retoryczną zawsze można domknąć w drugim zdaniu. Dodam zaraz tę kropkę.

Dziękuję i pozdrawiam,

 

Ale o co chodzi?

 

No, przysięgam, że nie mam pojęcia. Niby jest ślub, niby jest plan, ale większość tego planu rozgrywa się za kulisami. Humor zdecydowanie nie w moim guście – nie podoba mi się ten współczesno-kabaretowy typ satyry (choćby dlatego, że nieładnie kopać leżących), a zupełnie dosłowne tortury (w wykonaniu profesjonalisty, a nie nieporadnego Daleka bez rąk) praktycznie dyskwalifikują dla mnie tekst jako komedię. Z elementów, które zapewne miały być komiczne, mamy tu trochę (niewiele) rymów i gier słownych, trochę nonsensu, jedno czy dwa wystąpienia humoru toaletowego – nic z tego mnie nie rozbawiło, a raczej pozostawiło z uczuciem niesmaku. Dialogi raczej drętwe, tu i ówdzie patetyczne (przemowy). Postacie w większości papierowe (co właściwie robi tutaj wróżka?), fabuła słabo trzymająca się kupy, tu i ówdzie podparta infodumpem – może przez limit.

Światotwórstwo niezdecydowane – to orient, okcydent, Taszkient? Jakie są reguły tego świata? Nic mnie nie zaskakuje, bo nie wiem, co tu ma sens.

 

Jeśli chodzi o język, jest w miarę poprawny, choć trafiło się parę błędów gramatycznych i kategorialnych, błędne "obie" („Byłoby może właściwsze, aby obie podchodziły do tych samych testów”) i źle użyte słowa (ustronny to odludny, a nasłuchiwać można, czy orkowie nie ciągną). Stylistycznie tekst waha się od „facet” po „gdyż”. Są błędy frazeologiczne, anglicyzmy ("adres"?) w paru zdaniach zieją wyrwy (np. "takim razie nie mogła być pewna lojalności" – czyjej lojalności?). Metafory nieliczne, te, które są – niezbyt ładne. Szczególnie rozbolały mnie zęby od „zaledwie tykając się ziemi, naprawdę jak orlica gotowa uderzyć szybciej niż myśl” (tak w ogóle, powinno być "ledwo dotykając ziemi"), a „wprawne palce rozdzielały i pieściły pasma włókien mięśniowych” to obraz rodem z horroru. I co to, u licha, znaczy „strojąc głos na srogi ton”?  

 

Zmyślanie nazw maszyn ma sens, jeśli się rozumie, co znaczą ich elementy – nie wiem, co rozumiesz przez „przekładnię”, bo opisujesz urządzenie zwane śrubą (doznałam wielkiego trąbojerychońskiego fikumózgu, zanim się połapałam).

 

Wielokropki po kończących zdanie znakach interpunkcyjnych to raczej błąd: https://sjp.pwn.pl/zasady/396-92-4-Wielokropek-obok-innych-znakow-interpunkcyjnych;629818.html https://sjp.pwn.pl/zasady/339-87-3-Skrot-z-kropka-lub-wielokropek-na-koncu-zdania;629745.html

 

Elementy punktowane są dwa, oba tylko nazwane (w opisie Befany) – 2 punkty.

 

Poobijany tekst jak zwykle chętnie prześlę – poproszę tylko maila na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć!

Ślimak sroży czułki i nie ustępuje z pola. Próba sięgnięcia po sól grozi uszczerbkiem na ciele bądź umyśle.

Komentarz ambitny i wartościowy, choćby dlatego, że mało kto podejmuje tutaj próby krytyki podstawowej założeń tekstu. Sam w sobie stanowi nie lada nagrodę za udział w konkursie i niewątpliwie zasługuje na możliwie rzetelną odpowiedź. Nie znaczy to jednak, abym zgadzał się koniecznie z każdą uwagą (czy choćby z większością). A w szczegółach…

Ale o co chodzi? No, przysięgam, że nie mam pojęcia. Niby jest ślub, niby jest plan, ale większość tego planu rozgrywa się za kulisami.

I przecież masz sporo pojęcia, bo rzeczywiście chyba najważniejszym założeniem w konstrukcji utworu jest zagadkowość intrygi dworskiej, z której rozwiązywania czytelnik miałby potencjalnie czerpać przyjemność, na zasadzie zbliżonej do kryminału. Ważną treścią jest (co także najpewniej dostrzegasz) nawiązywanie do tradycji commedia dell’arte (zwłaszcza w warstwie konstrukcji postaci) i ogólniej do tradycji literackich, także z demontażem niektórych motywów (antybajkowość).

Zależy jednak, jak rozumieć Twoje pytanie, bo jeżeli zastanawiasz się, jaką głęboką prawdę o życiu przekazuje opowiadanie, to z tym istotnie może być trudniej, nawet gdybym próbował tłumaczyć się założeniami konkursu.

Humor zdecydowanie nie w moim guście – nie podoba mi się ten współczesno-kabaretowy typ satyry (choćby dlatego, że nieładnie kopać leżących)

Wobec bardzo ograniczonej ekspozycji na współczesne kabarety mogę tylko domniemywać, że wyrażasz tutaj subiektywną niechęć do satyrycznego przetwarzania klasycznych wątków baśniowych.

a zupełnie dosłowne tortury (w wykonaniu profesjonalisty, a nie nieporadnego Daleka bez rąk) praktycznie dyskwalifikują dla mnie tekst jako komedię.

Ciekawa rzecz wobec tego, że w Poskromieniu złośnicy, czyli chyba najjaśniej nawiązującym do commedia dell’arte arcydziele z epoki, Kate jest głodzona i poddawana deprywacji snu. Tutaj katharsis może czytelnikowi zapewnić seria upokorzeń pułkownika, zwieńczona koniecznością opowiedzenia całej historii ambasadorowi Stanów Zjednoczonych (a to staje się nawet zabawniejsze, jeżeli przypadkiem zauważyłaś, że to ten sam polityk, który zasłynął sprzeciwem wobec zbrodni tureckich w Bułgarii).

Z elementów, które zapewne miały być komiczne, mamy tu trochę (niewiele) rymów i gier słownych, trochę nonsensu

Tak, to prawda, ta warstwa komiczna jest w Rodzicach chrzestnych stosunkowo uboga. Mają wprawdzie podstawową strukturę nastroju komedii (dobrze – źle – dobrze). Dla mnie – choć wiem, że nie każdy tak to postrzega – istotnym aspektem komicznym są też odniesienia literackie, na przykład to podwójne nawiązanie do Żeromskiego i Pratchetta.

jedno czy dwa wystąpienia humoru toaletowego – nic z tego mnie nie rozbawiło, a raczej pozostawiło z uczuciem niesmaku.

Dwóch nie widzę, chyba gdybyśmy uparli się liczyć zapadnię w wannie. Jeżeli masz na myśli rzecznika, który dostał boleści po zsiadłym mleku i wyszedł, to humor miał wynikać głównie z dezynwoltury, z jaką królowa przytacza to usprawiedliwienie w oficjalnej sytuacji, dowodząc samej przez się, że rzecznik byłby jej się istotnie przydał. Inna rzecz, że goście w tym kontekście mogli myśleć raczej o truciźnie niż o humorze toaletowym, a jeszcze inna, że to także odniesienie do Chmielewskiej.

Mimo wszystko trudno polemizować z Twoim uczuciem niesmaku, a taka informacja zwrotna od doświadczonego odbiorcy może być nader wartościowa!

Dialogi raczej drętwe, tu i ówdzie patetyczne (przemowy).

Tam zawsze jest jeszcze coś wszyte – zwróciłaś aby uwagę w pierwszej przemowie na kontrahentów Balagula Steel? Niemniej ogólna drętwota dialogów to na pewno słuszne spostrzeżenie, bo ten problem twórczy raczej się u mnie utrzymuje od zawsze. Trzeba nad tym popracować…

Postacie w większości papierowe

Jak to w commedia dell’arte. Dołożyłem wiele starań do tego naśladownictwa i miałem nadzieję, że będzie to w miarę dostrzegalne. Przypuszczam, że w tym zakresie nieźle wywiązałem się z zadania konkursowego (Zadaniem konkursowym jest napisanie tekstu prozatorskiego czerpiącego z tradycji commedia dell'arte). Zróbmy tabelkę…

KLAUDIO – Innamorato 1 (płaski, chwilami trochę na serio);

IZABELA – Innamorata 1 (płaska, scharakteryzowana od razu przez lusterko jako typowa Innamorata);

LILIA – Innamorata 2 (na serio);

KRÓLOWA RÓŻA – la Signora (ale obsadzona, w sensie układu sił, bardziej jak Pantalone);

KRÓL ROMUALD – kombinacja, Innamorato 2 / Pantalone;

DR VLADOS – zabójcza kombinacja, il Dottore z intelektem Colombiny;

PŁK SOTOMAYOR – klasyczny il Capitano, Hiszpan podszyty tchórzem;

BEFANA – la Strega;

MISTRZ MIRZA – Arlecchino;

OJCIEC JAN – Tartaglia.

(co właściwie robi tutaj wróżka?)

Można na to pytanie odpowiedzieć na kilku płaszczyznach:

– jak wyżej, realizuje założenia gatunku;

– napędza intrygę jako przyjaciółka królowej, dostarczając magiczne przedmioty, wysuwając kandydaturę swojej protegowanej (chrześniaczki) Izabeli do małżeństwa z królewiczem, zapewne także co najmniej współorganizowała spisek na Romualda (nawet był parę lat temu podobny skandal w Korei Południowej);

– kontrastuje z doktorem Vladosem, symbolizując w tym zakresie zmagania pomiędzy nauką a zabobonem (sam tytuł opowiadania wskazuje, że warto zwrócić uwagę na tę parę).

fabuła słabo trzymająca się kupy

Miałem raczej nadzieję, że udało mi się logicznie pozszywać wszystkie wątki.

tu i ówdzie podparta infodumpem – może przez limit.

I że wszelkie przypadki wyłożenia informacji na ławę dadzą się usprawiedliwić artystycznie, nie tylko limitem, wpiszą się płynnie w całość narracji.

Światotwórstwo niezdecydowane – to orient, okcydent, Taszkient? Jakie są reguły tego świata? Nic mnie nie zaskakuje, bo nie wiem, co tu ma sens.

Tego zarzutu nie rozumiem. Już jeden z pierwszych komentujących trafnie wskazał koloryt zbliżony do bałkańskiego, jest tu dużo uwag wskazujących, iż rzecz dzieje się na obszarze rozpadu Imperium Osmańskiego. Można zresztą sprawdzić na mapie położenie Paflagonii, rozpoznawalnej wreszcie przede wszystkim jako kraina z Pierścienia i róży (i ogólnie można nawet założyć, że tekst ma ekstrapolować o kilka pokoleń naprzód świat tej powieści, do której zawarłem też parę innych znaczących nawiązań).

Jeśli chodzi o język, jest w miarę poprawny

A wieloryb, nie chwaląc się, jest w miarę spory.

choć trafiło się parę błędów gramatycznych i kategorialnych

Bez bliższych danych nie mogę całkowicie wykluczyć.

błędne "obie" („Byłoby może właściwsze, aby obie podchodziły do tych samych testów”)

SJP PWN: Obaj, obydwaj, oba – liczebnik odpowiadający liczbie 2, wskazujący, że to, o czym mowa, dotyczy każdej z dwóch wymienionych wcześniej osób, rzeczy lub spraw. Moim zdaniem to wręcz książkowy przykład użycia i nie mogę znaleźć przeczących temu źródeł.

i źle użyte słowa (ustronny to odludny

Doroszewski: Ustronny – położony na uboczu, oddalony od miejsc ludnych, uczęszczanych; odludny, mało uczęszczany, boczny, z wręcz podanym przykładem Ustronny pokój, kącik, zakątek. Tu mamy właśnie ustronny pokój (salę).

a nasłuchiwać można, czy orkowie nie ciągną).

SJP PWN: Nasłuchiwać – wytężać słuch, aby coś usłyszeć. Dokładnie to robiła królowa (Doroszewski daje jeszcze przykład nasłuchiwała jęków chorego).

Stylistycznie tekst waha się od „facet” po „gdyż”.

O “facecie” mówi oprawca, zwracając się do przesłuchiwanej rozmyślnie brutalnym (jak na realia świata przedstawionego) językiem, a “gdyż” jest w narracji obok “guwernera”.

Są błędy frazeologiczne

Może i gdzieś są…

anglicyzmy ("adres"?)

Nie wygląda mi na anglicyzm, w znaczeniu “pismo zbiorowe, także odczytywane jako odezwa” występował przed wzrostem znaczenia języka angielskiego powszechniej niż dziś.

w paru zdaniach zieją wyrwy (np. "takim razie nie mogła być pewna lojalności" – czyjej lojalności?)

Poddanych, wydawało mi się to łatwe w domyśle? Pozostawienie lub opuszczenie takiej przydawki to zawsze delikatna kwestia stylu.

Metafory nieliczne, te, które są – niezbyt ładne.

Nie przywiązywałem tu większej wagi do metaforyki i chętnie się zgodzę, że może być mało dopracowana.

Szczególnie rozbolały mnie zęby od „zaledwie tykając się ziemi, naprawdę jak orlica gotowa uderzyć szybciej niż myśl” (tak w ogóle, powinno być "ledwo dotykając ziemi")

Nawiązanie do Pana Tadeusza, zresztą nie jedyne w tekście (Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi od kogoś, kto zaledwie dotykał się ziemi). Nie upieram się jednak, że przeskok do wyobrażenia orlicy był tutaj udaną decyzją twórczą.

a „wprawne palce rozdzielały i pieściły pasma włókien mięśniowych” to obraz rodem z horroru.

Istotnie nie wpadłem na to, że ktoś mógłby tu sobie wyobrazić masarza zamiast masażu.

I co to, u licha, znaczy „strojąc głos na srogi ton”?

To znaczy, że jak się będziesz, draniu, stawiał, to zarobisz tak jak on (Młynarski to śpiewał). Poza tym po prostu – doktor nastrajał tonację głosu na częstotliwość, przy której brzmiał on najbardziej srogo, może gdzieś w okolicach b minus pierwszego.

Zmyślanie nazw maszyn ma sens, jeśli się rozumie, co znaczą ich elementy – nie wiem, co rozumiesz przez „przekładnię”, bo opisujesz urządzenie zwane śrubą (doznałam wielkiego trąbojerychońskiego fikumózgu, zanim się połapałam).

O ile mi wiadomo, śruba jako maszyna prosta spełnia definicję przekładni mechanicznej (https://pl.wikipedia.org/wiki/Przek%C5%82adnia). A Lilia potrzebowała jakoś zaznaczyć, że rozumie, iż dwie konkretne śruby w tym urządzeniu pełnią funkcję maszyn prostych (a nie po prostu złączy). Opis wydaje mi się najzupełniej jasny, nie wiem zatem, skąd Twój trąbojerychoński fikmózgu (choć wyrażenie imponująco obrazowe!).

Wielokropki po kończących zdanie znakach interpunkcyjnych to raczej błąd

Nie, nie jest to błąd: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zbieg-wielokropka-z-wykrzyknikiem-lub-pytajnikiem;15469.html.

Elementy punktowane są dwa, oba tylko nazwane (w opisie Befany) – 2 punkty.

Proszę nie traktować tego jako reklamacji co do punktacji, przytaczam jedynie jako ciekawostkę. Może zresztą zauważyłaś te elementy i uznałaś, że są zbyt nachalnie pretekstowe:

Podszedł do nich pałacowy błazen Pentangelo, przebrany za smoka umyślnie nieudolnie, na nadgarstku miał srebrny zegarek.

Poobijany tekst jak zwykle chętnie prześlę – poproszę tylko maila na priv.

Będę wdzięczny. Czy nie byłoby Ci przykro, gdybym nie odniósł się już wtedy do prawidłowości poszczególnych uwag (lub przynajmniej części z nich), lecz tylko podzielił się wrażeniami z przeglądu redakcyjnego?

 

Podsumowując: jestem pod wrażeniem drobiazgowości, z jaką przeanalizowałaś opowiadanie, oraz mnogości krytycznych uwag, które potrafiłaś względem niego sformułować. Jeżeli nawet część z nich jest wątpliwa lub subiektywna, a pojedyncze wprost błędne, to wszystko razem stanowi wartościowy materiał, który na pewno pomoże mi w dalszym rozwoju literackim.

Pozdrawiam ślimaczo!

Jesteś ostatnim człowiekiem, którego posądzałabym o napisanie tego tekstu… (myślałam, szczerze mówiąc, że stworzyłeś raczej "Szarą kulę"…)

 Sam w sobie stanowi nie lada nagrodę za udział w konkursie i niewątpliwie zasługuje na możliwie rzetelną odpowiedź.

Cieszę się ^^

 Nie znaczy to jednak, abym zgadzał się koniecznie z każdą uwagą (czy choćby z większością).

Naturalnie!

 zagadkowość intrygi dworskiej, z której rozwiązywania czytelnik miałby potencjalnie czerpać przyjemność, na zasadzie zbliżonej do kryminału

Hmmmmm. Czytałeś może "The Moonstone" Wilkie Collinsa (podobno jest polski przekład, ale popełnił go Łoziński, więc spuśćmy nań zasłonę milczenia)? Otóż tam jest zagadka kryminalna (kto ukradł tytułowy diament?), ale siłę powieści stanowią postacie (choćby dlatego, że jest, z braku lepszego słowa, epistolarna – nie ma osobnego narratora, powieść jest zbiorem wspomnień bohaterów).

 Zależy jednak, jak rozumieć Twoje pytanie, bo jeżeli zastanawiasz się, jaką głęboką prawdę o życiu przekazuje opowiadanie, to z tym istotnie może być trudniej, nawet gdybym próbował tłumaczyć się założeniami konkursu.

Nie, nad tym się nie zastanawiam – po prostu najwyraźniej umknął mi kluczowy element…

 Wobec bardzo ograniczonej ekspozycji na współczesne kabarety mogę tylko domniemywać, że wyrażasz tutaj subiektywną niechęć do satyrycznego przetwarzania klasycznych wątków baśniowych.

Samo satyryczne przetwarzanie wątków baśniowych nie jest niczym złym. Swoją ekspozycję na kabarety też staram się ograniczać do minimum, bo już nawet Hrabi (do niedawna jedyny, który dało się oglądać) wywołuje u mnie ból zębów. Ale taki np. Potem? Dało się. Co jest nie tak z naszym światem?

 Ciekawa rzecz wobec tego, że w Poskromieniu złośnicy, czyli chyba najjaśniej nawiązującym do commedia dell’arte arcydziele z epoki, Kate jest głodzona i poddawana deprywacji snu.

Nie pomyślałam o tym. Ale też – "dla mnie". Zauważyłam, że nie śmieszy mnie wiele rzeczy (slapstick), które ludzi śmieszą. Szczególnie jasno zauważyłam to przy czytaniu tekstów konkursowych…

 Tutaj katharsis może czytelnikowi zapewnić seria upokorzeń pułkownika

No, właśnie – mnie nie zapewniło.

Dla mnie – choć wiem, że nie każdy tak to postrzega – istotnym aspektem komicznym są też odniesienia literackie, na przykład to podwójne nawiązanie do Żeromskiego i Pratchetta.

Nie wiem. Ogólnie – dzięki temu konkursowi nauczyłam się (choć niby już to wiedziałam – ale jakoś, hmm, płytko?) że poczucie humoru jest rzeczą dość subiektywną.

 Mimo wszystko trudno polemizować z Twoim uczuciem niesmaku, a taka informacja zwrotna od doświadczonego odbiorcy może być nader wartościowa!

Tak to już jest z uczuciami.

zwróciłaś aby uwagę w pierwszej przemowie na kontrahentów Balagula Steel?

Hmm. Po dwóch miesiącach nie pamiętam, czy zwróciłam…

 Jak to w commedia dell’arte.

Prawda.

 Można na to pytanie odpowiedzieć na kilku płaszczyznach:

Sęk w tym, że nijak mi ta wróżka nie pasowała do otoczenia…

 Miałem raczej nadzieję, że udało mi się logicznie pozszywać wszystkie wątki.

Mam wrażenie, że po prostu nie widzę nici, którą one są pozszywane.

 Już jeden z pierwszych komentujących trafnie wskazał koloryt zbliżony do bałkańskiego, jest tu dużo uwag wskazujących, iż rzecz dzieje się na obszarze rozpadu Imperium Osmańskiego.

Hmm. Niby tak, ale mimo wszystko…

 A wieloryb, nie chwaląc się, jest w miarę spory.

A Jowisz jest jeszcze większy :P

 SJP PWN: Obaj, obydwaj, oba – liczebnik odpowiadający liczbie 2, wskazujący, że to, o czym mowa, dotyczy każdej z dwóch wymienionych wcześniej osób, rzeczy lub spraw. Moim zdaniem to wręcz książkowy przykład użycia i nie mogę znaleźć przeczących temu źródeł.

Myślę, że autor definicji PWN nie uściślił jej dostatecznie. Zobacz: obie dziewczyny podchodzą do tych samych testów. Są dwie dziewczyny, które podchodzą do tych samych testów. Czy to możliwe, żeby tylko jedna podchodziła do tych samych testów? Nie. Mamy tu relację, zob. tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880

 Doroszewski: Ustronny – położony na uboczu, oddalony od miejsc ludnych, uczęszczanych; odludny, mało uczęszczany, boczny, z wręcz podanym przykładem Ustronny pokój, kącik, zakątek. Tu mamy właśnie ustronny pokój (salę).

Hmmm. No, dobrze. Mamy przecież w języku "ustronne miejsce", oznaczające pewne pomieszczenie.

 SJP PWN: Nasłuchiwać – wytężać słuch, aby coś usłyszeć. Dokładnie to robiła królowa (Doroszewski daje jeszcze przykład nasłuchiwała jęków chorego).

Cytat:

– Mogłabym naprawdę być dumna z takiej synowej – skomentowała po cichu Róża II, rzeczywiście nasłuchująca ze swojego gabinetu.

Więc tak, królowa zdecydowanie stara się coś usłyszeć. Ale skoro czyni to ze swojego gabinetu, a słuchane zjawiska odbywają się gdzie indziej, wydaje się logicznym, że ma do tego słuchania jakieś urządzenia, ot, choćby tunel w ścianie. Czyli – wzmocnienie dźwięku.

 O “facecie” mówi oprawca, zwracając się do przesłuchiwanej rozmyślnie brutalnym (jak na realia świata przedstawionego) językiem, a “gdyż” jest w narracji obok “guwernera”.

Niby prawda, ale mimo to – zgrzyta.

 Może i gdzieś są…

A, na przykład: wołała słabo, łapiąc płytkie oddechy. Można łapać oddech, można oddychać płytko, ale łapać płytkie oddechy?

 Nie wygląda mi na anglicyzm, w znaczeniu “pismo zbiorowe, także odczytywane jako odezwa” występował przed wzrostem znaczenia języka angielskiego powszechniej niż dziś.

O, a masz jakieś źródła?

 Poddanych, wydawało mi się to łatwe w domyśle? Pozostawienie lub opuszczenie takiej przydawki to zawsze delikatna kwestia stylu.

Nie do końca stylu. Królowa może się cieszyć lojalnością poddanych ogólnie, ale też któregoś konkretnie.

 Nie upieram się jednak, że przeskok do wyobrażenia orlicy był tutaj udaną decyzją twórczą.

Nie był.

 ktoś mógłby tu sobie wyobrazić masarza zamiast masażu

Zwłaszcza taki wariat, jak, nie przymierzając, ja :)

 Poza tym po prostu – doktor nastrajał tonację głosu na częstotliwość, przy której brzmiał on najbardziej srogo, może gdzieś w okolicach b minus pierwszego.

… mhm.

 śruba jako maszyna prosta spełnia definicję przekładni mechanicznej

Ale o ile każda śruba jest przekładnią, to nie każda przekładnia jest śrubą.

Opis wydaje mi się najzupełniej jasny, nie wiem zatem, skąd Twój trąbojerychoński fikmózgu

Jak widać – każdy myśli inaczej.

 Nie, nie jest to błąd: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zbieg-wielokropka-z-wykrzyknikiem-lub-pytajnikiem;15469.html.

A, popatrz. Coś mi się najwyraźniej zawiesiło w rozumie.

 Podszedł do nich pałacowy błazen Pentangelo, przebrany za smoka umyślnie nieudolnie, na nadgarstku miał srebrny zegarek.

… dobrze, jakim sposobem to przegapiłam? Naprawdę nie wiem.

 Czy nie byłoby Ci przykro, gdybym nie odniósł się już wtedy do prawidłowości poszczególnych uwag (lub przynajmniej części z nich), lecz tylko podzielił się wrażeniami z przeglądu redakcyjnego?

Nie, oczywiście – to Twój tekst i Ty decydujesz.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jesteś ostatnim człowiekiem, którego posądzałabym o napisanie tego tekstu…

I teraz nie wiem, czy to komplement, czy wyraz zawodu… Reg i Finkla jakoś nie miały wątpliwości, ale ja sam – może podobnie jak Ty – czuję się niepewnie w rozpoznawaniu anonimowych autorów, choć pogłębianie świadomości stylistycznej niby powinno w tym pomagać.

Czytałeś może "The Moonstone" Wilkie Collinsa

Niestety nie… chyba nigdy nie wygrzebię się ze stosu lektur, które powinienem kiedyś przeczytać.

Otóż tam jest zagadka kryminalna (kto ukradł tytułowy diament?), ale siłę powieści stanowią postacie

Tak naprawdę konstrukcja postaci, nadawanie im własnych cech i celów, to dla mnie jeszcze poważne pole do rozwoju literackiego. Inna rzecz, że w powieści zawsze będą bardziej rozbudowane niż w opowiadaniu.

Nie, nad tym się nie zastanawiam – po prostu najwyraźniej umknął mi kluczowy element…

Najwyraźniej nie był zrealizowany na tyle dobrze, aby świadomy czytelnik dostrzegł go odruchowo.

Samo satyryczne przetwarzanie wątków baśniowych nie jest niczym złym. Swoją ekspozycję na kabarety też staram się ograniczać do minimum

Co pozostawia otwartym pytanie, gdzie w tekście dostrzegłaś kopanie leżących w stylu współczesnych kabaretów.

Zauważyłam, że nie śmieszy mnie wiele rzeczy (slapstick), które ludzi śmieszą. Szczególnie jasno zauważyłam to przy czytaniu tekstów konkursowych…

Dla mnie także rzadko jest źródłem udanego humoru, że ktoś doznaje groteskowo poważnych obrażeń (choć można to zrobić dobrze – u Gałczyńskiego Holofernes z uciętą głową mówi No i jak ja teraz będę żył. Chyba żebym się przyzwyczaił). Tutaj przecież cierpienie jest traktowane na poważnie, a komizm miał raczej wynikać (oprócz bezradności Pedra) z przeplotu scen w lochach oraz perypetii Izabeli z materacami. Takie pomieszanie warstw bez dysonansu na pewno jest ambitnym wyzwaniem. Szekspir potrafił…

To mi przypomina anegdotę. Znany polonista prof. Nycz posłużył się kiedyś słowem “gdzie” w znaczeniu docelowym, a na uwagę studenta, zamiast przyznać się do błędu, pogrążał się głębiej:

– Mickiewicz napisał przecież “gdzie pędzisz, kozacze szalony” czy jakoś podobnie.

Następnego dnia znalazł na drzwiach gabinetu kartkę “Co wolno Mickiewiczu, to nie Tobie, Nyczu”.

(Pointa dodatkowa: opowiadającego mi tę anegdotę zaskoczyłem spostrzeżeniem, że najwyraźniej wszyscy zaangażowani błędnie przypisali Mickiewiczowi słowa Ej, ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze?, którymi Malczewski rozpoczął inwokację Marii).

Hmm. Po dwóch miesiącach nie pamiętam, czy zwróciłam…

Bardziej pytałem w sensie, czy taka nieoczywista wstawka humorystyczna nie dekonstruuje jednak patosu przemowy.

Sęk w tym, że nijak mi ta wróżka nie pasowała do otoczenia…

To akurat miał być planowy dysonans, że Paflagonia z jednej strony dąży ku nowoczesnej Europie, a z drugiej wciąż ma kulturę zabobonną i na poły baśniową – ale może to drugie zbyt słabo wybrzmiało i została tylko niedopasowana wróżka?

Mam wrażenie, że po prostu nie widzę nici, którą one są pozszywane.

Na konkretnym przykładzie można by się zastanowić, czy to prawdziwa luka logiczna w fabule, czy też te nici trafiły Ci akurat w ślepą plamkę odbiorczą, ale nie nalegam.

A Jowisz jest jeszcze większy :P

Z pobieżnych obliczeń – płetwal wywiera wpływ grawitacyjny porównywalny z Jowiszem po podpłynięciu do niego na odległość 5–7 metrów…

Myślę, że autor definicji PWN nie uściślił jej dostatecznie. Zobacz: obie dziewczyny podchodzą do tych samych testów. Są dwie dziewczyny, które podchodzą do tych samych testów. Czy to możliwe, żeby tylko jedna podchodziła do tych samych testów? Nie. Mamy tu relację, zob. tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880

Czytałem, nawet skomentowałem. Tam we wszystkich przykładach można poprawnie użyć “te dwa” zamiast “obydwa”. Tutaj nie mamy relacji wzajemnej, tylko pozostawanie w relacji z czymś innym. Sztuczny przykład analogiczny do tego w tekście: “Funkcja, której dziedziną jest zbiór dwuelementowy, nie jest iniekcją tylko wówczas, gdy mapuje obydwa jego elementy na ten sam element przeciwdziedziny” – wydaje mi się, że nie budzi to żadnych zastrzeżeń.

Więc tak, królowa zdecydowanie stara się coś usłyszeć. Ale skoro czyni to ze swojego gabinetu, a słuchane zjawiska odbywają się gdzie indziej, wydaje się logicznym, że ma do tego słuchania jakieś urządzenia, ot, choćby tunel w ścianie. Czyli – wzmocnienie dźwięku.

I użyłem “nasłuchująca” celowo po to, aby zaznaczyć, że to jej ucho Dionizjusza nie jest bardzo wydajne i musi się dobrze wysilić, aby cokolwiek usłyszeć. Regulacji głośności nie ma: gdyby dobrze słyszała zwykłą konwersację, to od wrzasków ofiar mogłaby ponieść szkodę na bębenkach usznych.

A, na przykład: wołała słabo, łapiąc płytkie oddechy. Można łapać oddech, można oddychać płytko, ale łapać płytkie oddechy?

Chciałem z jednej strony zaznaczyć, że oddycha prędko i łapczywie, bo panikuje, a z drugiej, że płytko, bo między materacem a sufitem nie może dobrze rozprężyć klatki piersiowej. Prawda jednak, że “łapać oddech” występuje co do zasady w liczbie pojedynczej. Proponowałabyś coś innego? “Chwytając”?

O, a masz jakieś źródła?

U Doroszewskiego ma kwalifikator “przestarzałe”, poza tym głównie doświadczenia z różnych lektur. Dużo się kiedyś naczytałem o adresie warszawskiej Delegacji Miejskiej do cara w ramach wydarzeń przedstyczniowych. Adres pochwalny, wiernopoddańczy, adres jako gatunek prozy użytkowej.

Nie do końca stylu. Królowa może się cieszyć lojalnością poddanych ogólnie, ale też któregoś konkretnie.

Konkretnie to pewnie najbardziej zależałoby jej w tym momencie na lojalności aparatu siłowego, ale innych poddanych w sumie także, niezłym rozwiązaniem wydawało mi się zatem pozostawienie tego w domyśle i uniknięcie nadmiernego doprecyzowania.

… mhm.

Może nie powinienem się wymądrzać na temat tonacji, bo pewnie jestem mniej więcej równie niemuzykalny jak Ty, ale to chyba naturalne, że ludzie używają innego rejestru głosu w sytuacjach codziennych, a innego, gdy potrzebują brzmieć groźnie i onieśmielająco?

Ale o ile każda śruba jest przekładnią, to nie każda przekładnia jest śrubą.

I przecież dlatego Lilia najpierw używa słowa “śruby”, a potem uściśla, że są zainstalowane jako przekładnie?

 

Dziękuję za podjęcie ciekawej dyskusji i polecam (popełzam?) się na przyszłość!

Reg i Finkla jakoś nie miały wątpliwości, ale ja sam – może podobnie jak Ty – czuję się niepewnie w rozpoznawaniu anonimowych autorów

Ja w zasadzie nie próbowałam zgadywać, chociaż co do kilku tekstów miałam podejrzenia (na razie sprawdziły się w jednym przypadku, ale łatwym – bo sam autor zostawił wskazówkę).

 

Źle mi się wczoraj odpisywało z jednym okiem przyklejonym do zegara, a Twój post jest długi jak liść welwiczii – po południu, dobrze?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Żaden kłopot, raczej bardzo miło, że uprzedzasz – inni, mnie nie wyłączając, miewają znacznie dłuższe przerwy w prowadzeniu dyskusji nawet bez żadnego ostrzeżenia.

Jeżeli mogę się tak wyrazić, Twój liść jest dłuższy niż mój (w sensie poprzedniego komentarza); zresztą nic dziwnego, tarnina powinna wypuszczać jakieś listki na wiosnę, ślimak tak nie bardzo.

heart

I teraz nie wiem, czy to komplement, czy wyraz zawodu…

To zależy, czy poziom dopasowania mojego fenomenu Ciebie do Twojego noumenu uważasz za ważny, czy nie…

 choć pogłębianie świadomości stylistycznej niby powinno w tym pomagać.

Teoretycznie tak, praktycznie – niekoniecznie. W końcu, chociaż każde z nas jest niepowtarzalne, stanowimy przecież zbiory, złożenia cech, i dwa zbiory mogą mieć całkiem dużą część wspólną. A weź jeszcze pod uwagę, że odbiorca nie zawsze jest w doskonałej formie…

 Niestety nie… chyba nigdy nie wygrzebię się ze stosu lektur, które powinienem kiedyś przeczytać.

Polecam!

 Najwyraźniej nie był zrealizowany na tyle dobrze, aby świadomy czytelnik dostrzegł go odruchowo.

Bywa i tak. Niewykluczone też, że nasze indywidualne światy mają mniejszą część wspólną, niż zakładałam (zakładaliśmy?).

 Co pozostawia otwartym pytanie, gdzie w tekście dostrzegłaś kopanie leżących w stylu współczesnych kabaretów.

Staram się ją ograniczać do minimum, ale nie zawsze mi się udaje.

Tutaj przecież cierpienie jest traktowane na poważnie, a komizm miał raczej wynikać (oprócz bezradności Pedra) z przeplotu scen w lochach oraz perypetii Izabeli z materacami. Takie pomieszanie warstw bez dysonansu na pewno jest ambitnym wyzwaniem. Szekspir potrafił…

Hmm, "ambitnym" to mało powiedziane. Kontrast często bawi, sęk w tym, że elementy kontrastowe muszą mieć jednak coś wspólnego. I tutaj (tak mi się zdaje) tego wspólnego zabrakło, bo sceny w lochach są raczej poważne, bohaterka zachowuje spokój i godność osobistą, a jedyny odcień humoru nadają scenom jej bystre wypowiedzi (co raczej podkreśla opanowanie dziewczyny), podczas gdy Izabela staje (kładzie się…) wobec wyzwania raczej absurdalnego.

 Następnego dnia znalazł na drzwiach gabinetu kartkę “Co wolno Mickiewiczu, to nie Tobie, Nyczu”.

Urocze ;)

 Bardziej pytałem w sensie, czy taka nieoczywista wstawka humorystyczna nie dekonstruuje jednak patosu przemowy.

Nieoczywistą wstawką humorystyczną jest nazwa firmy? Nie, nie dekonstruuje – nazwy prawdziwych firm bywają dziwniejsze (z ciekawości wpisałam "Balagula Steel" w wyszukiwarkę i wyszedł mi rosyjski mafiozo, ale skoro to nazwisko, to spokojnie mogłoby być nazwą firmy – może w jakimś świecie równoległym).

 To akurat miał być planowy dysonans, że Paflagonia z jednej strony dąży ku nowoczesnej Europie, a z drugiej wciąż ma kulturę zabobonną i na poły baśniową – ale może to drugie zbyt słabo wybrzmiało i została tylko niedopasowana wróżka?

Niewykluczone, zwłaszcza, że nie jestem najlepszym człowiekiem do wyłapywania akurat takich kontrastów. Po prostu nie uznaję jednej linii postępu, z której nie da się zboczyć.

 Na konkretnym przykładzie można by się zastanowić, czy to prawdziwa luka logiczna w fabule, czy też te nici trafiły Ci akurat w ślepą plamkę odbiorczą, ale nie nalegam.

No, właśnie to miałam na myśli – sama nie jestem w stanie tego stwierdzić, właśnie ze względu na tę ślepą plamkę.

 Z pobieżnych obliczeń – płetwal wywiera wpływ grawitacyjny porównywalny z Jowiszem po podpłynięciu do niego na odległość 5–7 metrów…

 Tutaj nie mamy relacji wzajemnej, tylko pozostawanie w relacji z czymś innym. Sztuczny przykład analogiczny do tego w tekście: “Funkcja, której dziedziną jest zbiór dwuelementowy, nie jest iniekcją tylko wówczas, gdy mapuje obydwa jego elementy na ten sam element przeciwdziedziny” – wydaje mi się, że nie budzi to żadnych zastrzeżeń.

Hmmm. Hmmmmmmmmm. Przykład matematyczny wygląda zupełnie sensownie. Mimo to nie jestem taka pewna, czy ten przykład faktycznie jest analogią do omawianej frazy. Mamy funkcję, która mapuje oba elementy dwuelementowego zbioru na ten sam element przeciwdziedziny, czyli na jeden obiekt (matematyczny). Czyli każdy z tych dwóch elementów jest w relacji z tym samym obiektem, inaczej mówiąc, oba są w relacji z tym obiektem.

 

A teraz weźmy dwie dziewczyny podchodzące do prób. Gdybyś napisał po prostu: obie dziewczyny przystąpią do tego testu – nie miałabym wątpliwości, że to jest prawidłowe. Gdybyś napisał: kandydatki przystąpią do tych samych testów – takoż. Problem powstaje przy połączeniu "obie" z "tych samych". Z drugiej strony, wstawiłam sobie w myśli "wszystkie" zamiast "obie", i to wyglądało poprawnie…

 I użyłem “nasłuchująca” celowo po to, aby zaznaczyć, że to jej ucho Dionizjusza nie jest bardzo wydajne i musi się dobrze wysilić, aby cokolwiek usłyszeć. Regulacji głośności nie ma: gdyby dobrze słyszała zwykłą konwersację, to od wrzasków ofiar mogłaby ponieść szkodę na bębenkach usznych.

Aaaa… racja, przecież to nie jest elektronika, tylko czysta akustyka. Ale jednak na to nie wpadłam.

 Prawda jednak, że “łapać oddech” występuje co do zasady w liczbie pojedynczej. Proponowałabyś coś innego? “Chwytając”?

Nie, nie bardzo. Hmm. "Z trudem łapiąc oddech"?

 U Doroszewskiego ma kwalifikator “przestarzałe”, poza tym głównie doświadczenia z różnych lektur. Dużo się kiedyś naczytałem o adresie warszawskiej Delegacji Miejskiej do cara w ramach wydarzeń przedstyczniowych. Adres pochwalny, wiernopoddańczy, adres jako gatunek prozy użytkowej.

Hmm. WSJP powiada, że to słowo pochodzi z francuskiego (w ogóle, nie tylko w tym użyciu https://wsjp.pl/haslo/podglad/33817/adres/3905108/jubileuszowy ), więc spodziewałabym się go w okresach mody na francuzszczyznę. Inna rzecz, że mnie splątało się w głowie tak ściśle z adresem getysburskim, że natychmiast odsyła do Ameryki i języka angielskiego, a nad nieamerykańskimi użyciami się prześlizguje. Może to stąd moja pomyłka?

 Konkretnie to pewnie najbardziej zależałoby jej w tym momencie na lojalności aparatu siłowego, ale innych poddanych w sumie także, niezłym rozwiązaniem wydawało mi się zatem pozostawienie tego w domyśle i uniknięcie nadmiernego doprecyzowania.

Ale gdybyś napisał "poddanych" (albo nawet "naszych umiłowanych poddanych") wilk byłby syty i owca cała.

 to chyba naturalne, że ludzie używają innego rejestru głosu w sytuacjach codziennych, a innego, gdy potrzebują brzmieć groźnie i onieśmielająco?

To nie budzi wątpliwości, chodziło mi o samą frazę. Stroi się instrumenty, a głos w zasadzie można byłoby uznać za takowy, ale nigdy nie słyszałam, żeby stroiło się je na coś, a zwłaszcza na ton. Choć miałoby to sens (żargon?).

 I przecież dlatego Lilia najpierw używa słowa “śruby”, a potem uściśla, że są zainstalowane jako przekładnie?

Rzeczywiście: Te zaciski pewnie mocujemy do poręczy, a tutaj dwie śruby jako przeciwstawne przekładnie obrotowo-posuwiste. Jedna chyba dociska ten klin do deski na zasadzie imadła, a ta druga ma końcówkę z haczykami… Wielki trąbojerychoński fikmózgu…

 tarnina powinna wypuszczać jakieś listki na wiosnę, ślimak tak nie bardzo

Ale w czerwcu ślimaki zaczną składać jajeczka ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To zależy, czy poziom dopasowania mojego fenomenu Ciebie do Twojego noumenu uważasz za ważny, czy nie…

Może w ten sposób: nie chciałbym go traktować jako czegoś życiowo istotnego, ale cenię sobie Twoją opinię, zwłaszcza że zawsze potrafisz mi podsunąć jakieś nowe pojęcie!

Niewykluczone też, że nasze indywidualne światy mają mniejszą część wspólną, niż zakładałam (zakładaliśmy?).

Wspominałaś już kiedyś coś mniej więcej takiego, że możemy należeć do różnych cywilizacji w sensie Konecznego…

Staram się ją ograniczać do minimum, ale nie zawsze mi się udaje.

To znakomicie, ale pytałem, co tutaj jest Twoim zdaniem “kopaniem leżącego”, skoro nie samo przetwarzanie baśni. Nie chcę jednak nalegać.

Hmm, "ambitnym" to mało powiedziane. Kontrast często bawi, sęk w tym, że elementy kontrastowe muszą mieć jednak coś wspólnego. I tutaj (tak mi się zdaje) tego wspólnego zabrakło, bo sceny w lochach są raczej poważne, bohaterka zachowuje spokój i godność osobistą, a jedyny odcień humoru nadają scenom jej bystre wypowiedzi (co raczej podkreśla opanowanie dziewczyny), podczas gdy Izabela staje (kładzie się…) wobec wyzwania raczej absurdalnego.

Cóż tu dodać, zgłębiłaś tę scenę dokładniej, niż ja to potrafiłem (przynajmniej na poziomie operacji językowych). Całkowicie zgadzam się z Twoimi wnioskami.

Nieoczywistą wstawką humorystyczną jest nazwa firmy? Nie, nie dekonstruuje – nazwy prawdziwych firm bywają dziwniejsze

Nie, chodziło mi o kontrahentów – wymienienie w jednym rzędzie organizacji tak kontrastowych, jak Royal Navy i Stowarzyszenie na Rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej, a ewentualnie jeszcze kwestia, na co właściwie tym drugim wieloletnia umowa na dostawy stali nierdzewnej. Rozumiem jednak, że przestrzeliłem z tą nieoczywistością.

(z ciekawości wpisałam "Balagula Steel" w wyszukiwarkę i wyszedł mi rosyjski mafiozo, ale skoro to nazwisko, to spokojnie mogłoby być nazwą firmy – może w jakimś świecie równoległym).

W Pierścieniu i róży niejaki Bałaguła, zapewne przodek tego tutaj, był adiutantem Lulejki (tego, który występuje w ostatnim akapicie jako historyczny król Lilio).

Po prostu nie uznaję jednej linii postępu, z której nie da się zboczyć.

Przypuszczam, że postęp w świecie przedstawionym istotnie musiałby wyglądać inaczej niż u nas, skoro najprawdopodobniej istnieje tam działająca magia.

Czyli każdy z tych dwóch elementów jest w relacji z tym samym obiektem, inaczej mówiąc, oba są w relacji z tym obiektem.

I to samo dotyczy naszych dziewcząt, obie byłyby w relacji z tymi samymi wyzwaniami… Inna rzecz, że “aby kandydatki podchodziły do tych samych testów” rzeczywiście wydaje się czystsze stylistycznie, tylko… limit znaków…

Nie, nie bardzo. Hmm. "Z trudem łapiąc oddech"?

Pewnie to jest lepsze stylistycznie, ale nie oddaje tego spłycenia. A na tym mi zależało – pokazać zarazem, że Izabela panicznie dyszy i że jej to kiepsko wychodzi, bo jest ściśnięta jak pod lawiną.

mnie splątało się w głowie tak ściśle z adresem gettysburskim

Prawda, jakoś o nim akurat nie pomyślałem, a to powinno być podstawowe skojarzenie. I zresztą – chyba musiał mi gdzieś podświadomie majaczyć – inaczej nie użyłbym słowa “adres” na określenie odezwy władcy do narodu (zamiast pisma zbiorowego przedstawicieli narodu do władcy). Pytanie, czy to jest w ogóle prawidłowe, czy jednak od początku miałaś rację i w tym znaczeniu “adres” to błędny anglicyzm z jedynym wyjątkiem dla adresu gettysburskiego…

Ale gdybyś napisał "poddanych" (albo nawet "naszych umiłowanych poddanych") wilk byłby syty i owca cała.

… i tylko tekst zdyskwalifikowany… Oczywiście limit nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

To nie budzi wątpliwości, chodziło mi o samą frazę. Stroi się instrumenty, a głos w zasadzie można byłoby uznać za takowy, ale nigdy nie słyszałam, żeby stroiło się je na coś, a zwłaszcza na ton. Choć miałoby to sens (żargon?).

Cóż, kiedy to nawiązanie do Młynarskiego dosłownym cytatem, taki smaczek dla kojarzących tamten utwór. Mam wrażenie, że nie jesteś zwolenniczką podobnie prymitywnej intertekstualności?

Ale w czerwcu ślimaki zaczną składać jajeczka

Boję się pytać o Twój stosunek do genderfluidity ślimaków, ale mogę Cię zapewnić, że na razie czuję się osobnikiem płci męskiej i żadnych jajeczek składać nie zamierzam. Mogłyby być w zamian autografy?…

mogę Cię zapewnić, że na razie czuję się osobnikiem płci męskiej i żadnych jajeczek składać nie zamierzam.

To nie wszystkie ślimaki są obojnakami? ;-p

Babska logika rządzi!

1) Jak to jest ze Ślimakami Zagłady, to właściwie nie wiadomo, bo przepełznięty zoolog słabo się nadaje do kontynuowania procesu redakcyjnego.

2) Jeżeli człowiek z żeńskimi cechami płciowymi może uważać się za mężczyznę i pełnić odpowiednią rolę społeczną, to inteligentny ślimak z obojnaczymi cechami płciowymi chyba także mógłby?

OK, to są argumenty. Oba dobre, ale dwójka chyba silniej mnie przekonuje. :-)

Babska logika rządzi!

Może w ten sposób: nie chciałbym go traktować jako czegoś życiowo istotnego, ale cenię sobie Twoją opinię, zwłaszcza że zawsze potrafisz mi podsunąć jakieś nowe pojęcie!

blush

 Wspominałaś już kiedyś coś mniej więcej takiego, że możemy należeć do różnych cywilizacji w sensie Konecznego…

Możliwe, ale nie pamiętam, kiedy ani gdzie…

 wymienienie w jednym rzędzie organizacji tak kontrastowych, jak Royal Navy i Stowarzyszenie na Rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej

… w jaki sposób one są kontrastowe? Jasne, wiadomo, że Royal Navy to tylko rum, chłosta i sodomia, ale mimo wszystko?

 W Pierścieniu i róży niejaki Bałaguła, zapewne przodek tego tutaj, był adiutantem Lulejki (tego, który występuje w ostatnim akapicie jako historyczny król Lilio).

No, patrz, tak dawno czytałam, że po prostu nie pamiętałam. Trzeba sobie przypomnieć.

 Przypuszczam, że postęp w świecie przedstawionym istotnie musiałby wyglądać inaczej niż u nas, skoro najprawdopodobniej istnieje tam działająca magia.

Nawet magii nie potrzeba – Inkowie nie używali koła, bo w ich warunkach jest po prostu niepraktyczne (jeśli chodzi o pojazdy – maszyn raczej nie mieli).

 Inna rzecz, że “aby kandydatki podchodziły do tych samych testów” rzeczywiście wydaje się czystsze stylistycznie, tylko… limit znaków…

Zawsze można coś przykroić.

A na tym mi zależało – pokazać zarazem, że Izabela panicznie dyszy i że jej to kiepsko wychodzi, bo jest ściśnięta jak pod lawiną.

Mhm. To faktycznie trudne zadanie…

 Pytanie, czy to jest w ogóle prawidłowe, czy jednak od początku miałaś rację i w tym znaczeniu “adres” to błędny anglicyzm z jedynym wyjątkiem dla adresu gettysburskiego…

Musiałabym poszperać, bo nie wiem.

 Cóż, kiedy to nawiązanie do Młynarskiego dosłownym cytatem, taki smaczek dla kojarzących tamten utwór. Mam wrażenie, że nie jesteś zwolenniczką podobnie prymitywnej intertekstualności?

Nie znałam utworu. Albo go nie pamiętałam, bo ścieżki w mózgu mam długie.

 Mogłyby być w zamian autografy?…

:D

 To nie wszystkie ślimaki są obojnakami? ;-p

Nie wszystkie: https://en.wikipedia.org/wiki/Reproductive_system_of_gastropods XD (Lądowe przeważnie są, ale kto powiedział, że Ślimak Zagłady żyje na lądzie?)

 Jeżeli człowiek z żeńskimi cechami płciowymi może uważać się za mężczyznę

… let's not go in there.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Możliwe, ale nie pamiętam, kiedy ani gdzie…

Znalazłem, tutaj: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26516.

… w jaki sposób one są kontrastowe? Jasne, wiadomo, że Royal Navy to tylko rum, chłosta i sodomia, ale mimo wszystko?

To po pierwsze, myślałem też o kontraście między machiną wojenną a pacyfizmem chrześcijańskim. A w ogóle – chyba muszę to jawnie napisać – ta ukryta pointa (po co im stal nierdzewna) miała być taka, że w Anglii wiktoriańskiej ponoć eksperymentowano z urządzeniami mechanicznymi do zapobiegania masturbacji, ale widać to jest kompletnie nieczytelne?

Inkowie nie używali koła, bo w ich warunkach jest po prostu niepraktyczne (jeśli chodzi o pojazdy – maszyn raczej nie mieli).

O, to rzeczywiście świetny przykład!

Zawsze można coś przykroić.

Nawet tak myślałem, że w razie czego może to zdanie: – Kismet – dodała królowa z odcieniem rezygnacji w głosie nie jest bardzo potrzebne.

(Lądowe przeważnie są, ale kto powiedział, że Ślimak Zagłady żyje na lądzie?)

Nikt tego stanowczo nie powiedział, ale w wodzie trudno kogoś efektownie przepełznąć czy nawet pozostawić charakterystyczną ścieżkę śluzu… Myślę, że pełnoprawny Ślimak Zagłady musi sobie radzić we wszystkich biomach. Może prawie wszystkich, bez przesady z lataniem lub wulkanami.

Znalazłem, tutaj: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26516.

A widzisz, starałam się zapomnieć tę dyskusję… (nie ze względu na Twój w niej udział).

myślałem też o kontraście między machiną wojenną a pacyfizmem chrześcijańskim

Ekhm. “Nie przyszedłem nieść pokoju, ale miecz.” Chrześcijaństwo nie wyklucza wojowania – ujmuje je w pewne reguły. Jak wszystko.

widać to jest kompletnie nieczytelne

… w życiu bym na to nie wpadła…

Nikt tego stanowczo nie powiedział, ale w wodzie trudno kogoś efektownie przepełznąć czy nawet pozostawić charakterystyczną ścieżkę śluzu…

Za to można pływać:

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A widzisz, starałam się zapomnieć tę dyskusję… (nie ze względu na Twój w niej udział).

Prawda, zdążyłem zapomnieć, że ona potem skręciła w nieprzyjemnym kierunku.

Chrześcijaństwo nie wyklucza wojowania – ujmuje je w pewne reguły. Jak wszystko.

Nawet się spodziewałem, że to powiesz. Wydawałoby mi się jednak, że w warstwie odruchowych skojarzeń żołnierz i ksiądz należą do najbardziej kontrastowych zawodów – ale, jak już uzgodniliśmy, każdy ma inne skojarzenia.

… w życiu bym na to nie wpadła…

Tutaj jest parę bardzo mocno zaszytych smaczków. Masonerię zauważyłaś, a weźmy jeszcze to: do czego nawiązuje wierszyk układany przez Lilię na łące?

W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem

zapodziani po głowy, przez długie godziny

zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.

Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.

Za to można pływać

Nie zrozum mnie źle, to jest naprawdę śliczny obrazek, ale mam wrażenie, że w charakterze żywej wstążki wyglądałbym niepoważnie…

Wydawałoby mi się jednak, że w warstwie odruchowych skojarzeń żołnierz i ksiądz należą do najbardziej kontrastowych zawodów

Może są tak odległe, że aż się stykają? Bo widać podobieństwa; obie organizacje tworzą sztywne, zhierarchizowane struktury, obie wymagają posłuszeństwa, obie narzucają ograniczenia na życie członków, próbują ich jakoś tam mundurować i koszarować. I obie dopiero niedawno dopuściły kobiety do udziału.

Babska logika rządzi!

Wszystko by się zgadzało – i wydaje się logiczne, że powinny przyciągać zbliżone typy osobowości. Odruchowe skojarzenie chrześcijaństwa ze stanowiskiem antywojennym może być tylko symboliczne, może nawet być efektem głęboko zakorzenionej propagandy, skoro nie ma pokrycia w faktach ani w doktrynie (oprócz jakichś marginalnych nurtów).

Rozmowa właściwie dotyczyła tego, czy zdanie

Przedsiębiorstwo Balagula Steel oferuje najlepszą znaną stal nierdzewną, zawarło wieloletnie kontrakty z tak szanownymi partnerami jak Royal Navy i Stowarzyszenie na rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej.

może wnosić jakąś wartość humorystyczną do przemowy królowej (oczywiście niezamierzoną wewnątrz uniwersum), czy raczej mi nie wyszedł ten zamysł.

Wydawałoby mi się jednak, że w warstwie odruchowych skojarzeń żołnierz i ksiądz należą do najbardziej kontrastowych zawodów – ale, jak już uzgodniliśmy, każdy ma inne skojarzenia.

No właśnie – każdy ma inne skojarzenia…

 weźmy jeszcze to: do czego nawiązuje wierszyk układany przez Lilię na łące?

Maliny niesielankowe kojarzą mi się z Balladyną :)

 mam wrażenie, że w charakterze żywej wstążki wyglądałbym niepoważnie…

Ale za to jak ładnie :)

 obie organizacje tworzą sztywne, zhierarchizowane struktury, obie wymagają posłuszeństwa, obie narzucają ograniczenia na życie członków

Na tym polegają organizacje…

 Odruchowe skojarzenie chrześcijaństwa ze stanowiskiem antywojennym może być tylko symboliczne, może nawet być efektem głęboko zakorzenionej propagandy, skoro nie ma pokrycia w faktach ani w doktrynie (oprócz jakichś marginalnych nurtów).

Wiesz, są takie ruchy. Tylko raczej marginalne. Stawiałabym na propagandę. Swoją drogą, jestem świeżo po książce Fesera o dowodach na istnienie Boga, w której omówione są praktycznie same dowody kosmologiczne (bo akurat te go interesowały – Feser jest specem od Akwinaty) i w rozdziale na końcu krótkie omówienie często spotykanych zarzutów. I najczęściej spotykany z tych zarzutów jest oparty na niezrozumieniu istoty rzeczy, które Feser (za nieznanym mi bliżej Clarkem) przypisuje Hume'owi, który nie zrozumiał, co napisał Kartezjusz. A potem wszyscy przepisywali od Hume'a. Więc wystarczy jedna pomyłka, byle na eksponowanym miejscu…

 Rozmowa właściwie dotyczyła tego, czy zdanie może wnosić jakąś wartość humorystyczną do przemowy królowej (oczywiście niezamierzoną wewnątrz uniwersum), czy raczej mi nie wyszedł ten zamysł.

Jeśli może, to niekoniecznie przeprowadziło tę możność do aktu ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Maliny niesielankowe kojarzą mi się z Balladyną :)

Jak mało malin – a jakie czerwone –

by krew! – jak mało – w którą pójdę stronę?

To jest naprawdę kapitalne skojarzenie, i przez ten cytat, i przede wszystkim dlatego, że w Balladynie także mamy rywalizację dwojga dziewcząt o względy księcia… Nie wiem, czemu na to nie wpadłem, ale chyba wyszła mi głębsza intertekstualność, niż sam przypuszczałem.

Na tym polegają organizacje…

Zależy, co dokładnie rozumiemy przez organizację – jeżeli wziąć jakieś zrzeszenie anarchistów albo Polski Związek Sportowego Przeciągania Liny, to niekoniecznie spełnia wszystkie te postulaty.

Swoją drogą, jestem świeżo po książce Fesera o dowodach na istnienie Boga, w której omówione są praktycznie same dowody kosmologiczne (bo akurat te go interesowały – Feser jest specem od Akwinaty) i w rozdziale na końcu krótkie omówienie często spotykanych zarzutów.

Pewnie Ci już kiedyś polecałem Alvina Plantingę i spory o istnienie Boga prof. Tomasza Szarka? Zdecydowanie nie wszystko tam pojąłem ze względu na niedostateczny aparat filozoficzny, ale głębokość, pomysłowość i rygor rozumowań robiły wrażenie.

Nowa Fantastyka