- Opowiadanie: Jim - Na złe i jeszcze gorsze

Na złe i jeszcze gorsze

Tekst w klimacie listopadowym – mroczny, pełen przemocy i potworów – jak w tagach historia alternatywna splata się z obcością, pewnie nie będzie zbyt łatwy w odbiorze.

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Na złe i jeszcze gorsze

 

Przytłumione światło kryształowych lamp oświetlało barek i biurko z ciemnego drewna. Inżynier Paweł Gołaszewski usłyszawszy pukanie do drzwi niechętnie zwlókł się z dużego, wygodnego hotelowego łóżka.

– Kto tam? – rzucił, nie otwierając.

– Służba hotelowa – odpowiedział mu miły, głęboki alt o ciemnej barwie, w którym raczej wyczuwał niż słyszał niemiecki akcent. Z trudem przemógł pragnienie by poznać tę – jak już sobie zdążył wyobrazić – uroczą, młodziutką Niemkę.

– Nie zamawiałem.

– Polecono mi przekazać bardzo specjalny prezent dla pana – głos przybrał błagalną barwę. – Proszę mnie wpuścić.

Gołaszewski poczuwszy, że nie ma sensu walczyć z instynktami, przejrzał się w lustrze, przeczesał wciąż gęste, pofarbowane na czarno włosy, wtarł wodę kolońską w pokrytą trzydniowym zarostem kwadratową szczękę, poprawił szlafrok i otworzywszy drzwi, uczynił zapraszający gest.

Dziewczyna była młoda, nawet bardzo młoda. Jak wszystkie tutejsze pokojówki, ubrana w skromną, wełnianą, ciemno-granatową, prawie czarną sukieneczkę z długimi rękawkami, na którą narzucony miała malutki, bielutki fartuszek, z falbaneczkami na piersi i koronkowym kołnierzykiem. Skromności stroju dopełniał ledwo dostrzegalny makijaż i regulaminowa fryzurka z jasnym warkoczykiem ułożonym w obwarzanek, ozdobiona białą kokardką. Właściwie to był raczej fartuch, z dużymi falbanami i rozłożystym kołnierzem, a kokarda była ciężka i gruba, ale Paweł patrząc na tę filigranową blondyneczkę mimo woli zdrabniał w myśli.

– Co to za bardzo specjalniutki prezencik? – spytał po chwili milczenia, klnąc w duszy na te zdrobnienia.

Pokojówka uśmiechnęła się nieśmiało. Cholera. Wcielona niewinność. Takie kwiaty zrywać lubił najbardziej. Falbany fartucha utrudniały ocenę, ale Gołaszewski był przekonany, że pod warstwami stroju muszą skrywać się nieduże, ale jędrne, zwieńczone malutkimi, różowymi brodawkami piersiątka (znów zdrabniał!). Odegnał od siebie te myśli, zmarszczył brwi i ponaglił:

– Więc?

Dziewczyna (a raczej dziewczynka, ile ona mogła mieć latek?) zrobiła kilka nieśmiałych kroków i zatrzymała się niepewnie obok łóżka.

„Więc to taki prezent” przemknęło mu przez myśl. W głowie miał tylko te jabłuszka ukryte pod falbanami. Zamknął drzwi, przekręcił zamek i z drapieżnym uśmiechem obrócił się ku dziewczątku.

Mierzyła do niego z P08 Parabellum. Luger wydawał się za duży dla jej drobniutkiej dłoni, ale trzymała go pewnie i z wprawą.

– W imieniu Niemieckiego Państwa Podziemnego…

– Zanim mnie panienka zastrzeli, mogę sobie nalać koniaku? – nie przestając się uśmiechać zrobił krok w kierunku barku. – Bo to już postanowione, że mnie panienka zabije, prawda?

– Bez żadnych sztuczek!

– Nalać? – na stoliku obok łóżka postawił dwie szklanki i rozlał do nich alkohol. – Po zabiciu człowieka potrafi zaschnąć w ustach.

– Nie ruszaj się!

– Może zanim panienka mnie zabije, wysłuchałaby co mam do powiedzenia? To może się przydać panienki mocodawcom.

– Przestań nazywać mnie panienką!

– Nie chcę być niegrzeczny, a nie wiem jak mam nazywać moją zabójczynię.

– Jestem bojowniczką.

– A imię?

Przez chwilę usteczka jej drżały. Zrobiła głęboki wdech, poprawiła lewą ręką włosy po czym uchwyciła pistolet obiema dłońmi.

– Irene. Usłyszysz teraz wyrok. Nie przerywaj mi. Jeszcze będziesz miał prawo do ostatniego słowa. A potem cię zabiję. Zrozumiałeś?

Gołaszewski zwilżył usta koniakiem. Mimowolnie jego wzrok uciekł ku stojącej obok czarnej torbie z mosiężnymi okuciami, gdzie miał swoje oprzyrządowanie do zabaw z kobietami. Kajdanki, klamerki, kneble, rozwieracze, igły. Obcęgi, pogrzebacz, palnik. Nic wymyślnego. Takie tam – najpotrzebniejsze akcesoria.

– Zrozumiałem, Irene. Piękna polszczyzna, choć nad akcentem trzeba by popracować.

– Patrz na mnie, polnisches Schwein!

– Czemu tak wulgarnie? – Zrobił ku niej krok wpatrując się w dziewczynę gorącym wzrokiem. – To psuje majestat chwili.

Irene odsunęła się o dwa kroki.

– Nie zbliżaj się. Nie próbuj żadnych sztuczek. Bo zastrzelę jak psa.

– Pies, świnia, cały zwierzyniec. Wychowałaś się na wsi, prawda, mein gutes Mädchen? Myślałaś, co zrobisz, jak już mnie zabijesz? – Pociągnął łyk koniaku. – Na pewno usłyszą strzały, wezwą policję. Pomyślałaś o rodzicach? Jak przeżyją stratę córki? Swojej malutkiej Irene?

– Milcz. W imieniu Niemieckiego Państwa Podziemnego, inżynier Paweł Gołaszewski, wyrokiem Femgeheimesgerichte zostaje skazany na śmierć za zbrodnie przeciwko narodowi niemieckiemu i całej ludzkości. Proces odbył się zaocznie, wyrok jest prawomocny, nieodwołalny i do natychmiastowego wykonania. Czy skazany chce powiedzieć jakieś ostatnie słowo?

– Nie przedłużajmy. Strzelaj.

Irene nacisnęła spust.

 

* * *

 

Proces w sprawie inżyniera Pawła Gołaszewskiego odbył się, w trybie przyspieszonym, zaledwie trzy dni wcześniej. Femgeheimesgerichte – sąd czerpiący zarówno z litery prawa przedwojennego sądownictwa Rzeszy, jak i z tradycji westwalskiego Vehmgerichte – zebrał się w prywatnym mieszkaniu w kamienicy położonej w dzielnicy Berlin-Kreuzberg, prawie nad samym Landwehrkanal, nieopodal miejsca, gdzie wiele lat wcześniej do kanału wrzucono ciało zastrzelonej przez żołnierzy Freikorpsu Róży Luksemburg. Wybór miejsca nie był przypadkowy, miał pokazywać, że wszyscy wrogowie Rzeszy – czy to socjaliści, czy Polacy – zostaną z całą surowością osądzeni i zniszczeni.

Nastrój nie był tak podniosły, jakby chciał przewodniczący Femgeheimesgerichte – sędzia Karl Ludwig Freudenthal. Dało się wyczuć atmosferę pośpiechu i niepokoju spowodowanego zbliżającą się godziną policyjną (którą Polacy obiecywali znieść po zakończeniu wojny, ale nie dotrzymali tej obietnicy jak wielu innych), mimo że już wcześniej ustalono, że nikt z uczestników procesu dziś nie wróci do siebie.

Freudenthal zwrócił się szeptem do sekretarza:

– Proszę zaprotokółować, że dnia siedemnastego listopada, skład sędziowski Femgeheimesgerichte w składzie, tu proszę wpisać mnie i kolegów sędziów, oskarżyciela, obrońcę z urzędu i tak dalej, w sprawie i tak dalej. – A na głos zakomenderował:

– Proszę powstać. W imieniu Niemieckiego Państwa Podziemnego otwieram posiedzenie Femgeheimesgerichte w sprawie przeciwko Pawłowi Gołaszewskiemu.

Freudenthal z zadowoleniem odnotował, że wszyscy przybrali postawy na baczność, sztywno i elegancko jak na przedwojennych świętach państwowych. Zabrakło wzniesionych w rzymskim salucie rąk i okrzyków Heil Hitler, by Freudenthal mógł uwierzyć, że cofnął się w czasie do przedwojnia. Denerwujące napięcie, pośpiech i niepokój gdzieś się ulotniły, a na ich miejsce pojawił się staroniemiecki duch porządku i skupienia.

– Panie prokuratorze, proszę o odczytanie aktu oskarżenia.

Prokurator mówił szybko, ale starannie, po wojskowemu, mocno oddzielając zdania:

– Na podstawie art. 66 Femgeheimesgerichte, oskarżam pułkownika rezerwy Wojska Polskiego, inżyniera Pawła Gołaszewskiego, zamieszkałego na stałe w Krakowie, a rezydującego teraz w Berlinie, w hotelu Adlon, przy alei Unter den Linden 77, o zbrodnie przeciw ludzkości, czyli czyny określone w art. 169 § 1 i 2 Strafgesetzbuch, o zbrodnie przeciw narodowi niemieckiemu, czyli czyny określone w art. 88 § 1, 2 i 3 StGB, o gwałty ze szczególnym okrucieństwem czyli czyny określone w art. 212 StGB, oraz stosowanie nieludzkich tortur, szczególnie względem kobiet, co wyczerpuje znamiona czynów opisanych w art. 213 i 214 StGB.

Freudenthal skinął głową i ogłosił:

– Ze względu na ryzyko zdekonspirowania, sąd postanowił, że rozprawa odbędzie się zaocznie, bez obecności oskarżonego. Reprezentować go będzie obrońca z urzędu. Panie adwokacie, jest pan gotów?

– Tak. Jestem.

Freudenthal zwrócił się znów szeptem do sekretarza:

– Proszę zaprotokółować, że pod nieobecność oskarżonego, reprezentować go będzie obrońca z urzędu – a pełnym głosem powiedział – Panie prokuratorze, proszę o przedstawienie dowodów w sprawie.

Prokurator mówił dość długo, ale rzeczowo. Najpierw zarysował sylwetkę oskarżonego, jako podżegacza wojennego, mąciciela spokoju (tu dał przykład, że nawet Polacy go swego czasu internowali) i groźnego, bezlitosnego zbrodniarza. Obrońca przy paru śmiałych sformułowaniach zgłaszał sprzeciwy, ale Freudenthal oddalał je jeden za drugim. Prokurator był w swoim żywiole, po spokojnym i rzeczowym przedstawieniu dowodów i poszlak, porzucił dotychczasowy ton i spoglądając gorącym wzrokiem w twarze sędziów drżącym od tłumionego oburzenia głosem powiedział:

– Zakończę cytatem „Kto dopuszcza się zbrodni nieludzkiego prześladowania i krzywdzenia ludności niemieckiej – podlega karze śmierci”. Czyż jest ktoś bardziej winien prześladowania i krzywd ludności niemieckiej, niż oskarżony?

Prokurator rzucił na stół zdjęcie nagich zwłok dziewczyny z wyraźnymi śladami tortur na całym ciele. Obrońca odwrócił wzrok, pozostali nie byli w stanie ukryć emocji, twarze poczerwieniały, brwi ściągały się coraz bardziej w miarę jak prokurator dokładał kolejne coraz bardziej makabryczne zdjęcia.

– Dlatego domagam się kary śmierci. Przypomnę, że karę tę stosujemy zarówno za przestępstwa i zbrodnie osobiście popełnione przez oskarżonych, jak i za decyzje, które się do zbrodni tych przyczyniły. W przypadku Pawła Gołaszewskiego, mamy dość materiału wskazującego na jego nieludzko okrutne czyny popełnione osobiście, ale jakby tego było mało, jego decyzje umożliwiły popełnienie wielu innych zbrodni, a przypomnę, że mamy powody sądzić, że podszepty oskarżonego, gdy był zaufanym doradcą Piłsudskiego, skłoniły tego ostatniego do wysłania na Westerplatte okrętu „Wilia”, a może nawet to oskarżony podsunął plan całej prowokacji gdańskiej…

– Sprzeciw! To spekulacje! – zaprotestował obrońca.

– Tak, nie mamy na to twardych dowodów, jednak zważywszy jak Piłsudski łatwo ulegał wtedy sugestiom Gołaszewskiego…

– Podtrzymuję sprzeciw – Freudenthal z opóźnieniem i wyraźną niechęcią przyznał rację adwokatowi. – Proszę wykreślić z protokołu słowa o wpływie Gołaszewskiego na Piłsudskiego, gdyż nie ma na to niezbitych dowodów. Prokuratorze, proszę kontynuować i trzymać się faktów!

– Wszystkie fakty, które były do przedstawienia, już przedstawiłem. Dodam tylko, że jeśli by to było możliwe, należałoby Pawła Gołaszewskiego zabić po trzykroć, taki jest ogrom popełnionych przez niego zbrodni!

– Dziękuję. Proszę o zabranie głosu obrońcę z urzędu.

Adwokat nie negował żadnej z popełnionych przez Gołaszewskiego zbrodni, wręcz przeciwnie nawet przybliżył jedną z nich, z czasów jeszcze wojny polsko-bolszewickiej. Linię obrony oparł na twierdzeniu, że Gołaszewski jest niepoczytalny i jako człowiek chory psychicznie nie może odpowiadać za własne czyny. Na poparcie tej tezy przedstawił dowody na wiele bardzo dziwnych, wręcz groteskowych zachowań oskarżonego, a także ukazywał, że choroba rozwijała się w czasie.

– Z początku, w czasie wojny polsko-bolszewickiej, były to tylko pojedyncze epizody. Potem, po wojnie, Gołaszewski przeszedł do rezerwy w stopniu kapitana i dzięki swoim kontaktom, zajął się usprawnianiem, a właściwie tworzeniem, polskiego przemysłu cywilnego i miał na tym polu wielkie osiągnięcia. Został nawet doradcą ministra przemysłu i handlu Stanisława Osieckiego, jego porad słuchał też chętnie Wincenty Witos. Po przewrocie majowym, Gołaszewski trafił do więzienia…

– Sprzeciw, to nie ma związku ze sprawą!

– Podtrzymuję. Panie adwokacie, do meritum.

– Wszystko wskazuje na to, że choroba Gołaszewskiego pogłębiła się nagle po pobycie w więzieniu, odsłaniając jeszcze bardziej krwiożerczą stronę, szczególnie po rehabilitacji i powrocie do wojska. Mamy niesprawdzone co prawda, ale jednak informacje o próbach samobójczych…

– Sprzeciw! Brak dowodów na próby samobójcze.

– Podtrzymuję. Proszę kontynuować. I do sedna panie adwokacie.

– Gołaszewski został po raz drugi usunięty z wojska, tym razem na własną prośbę…

– Sprzeciw!

– Oddalam. Pozwólmy panu mecenasowi dokończyć ten wątek. Ale niech to będzie ostatnia wycieczka w tak daleką przeszłość.

– Tak. Zrozumiałem. – Adwokat spojrzał do notatek i odczytał: – „Usunięty po incydencie na dachu koszar, którego przebieg starano się utajnić, ale udało nam się ustalić, że brały w nim udział dwie młode kobiety, które Gołaszewski zmusił do czynności, o których się nie godzi wspominać wysokiemu sądowi”. Proszę o dołączenie do akt egzemplarza „Kuriera Warszawskiego” wraz z tłumaczeniem…

– Sprzeciw! Artykuł w prasie brukowej, tym bardziej w polskiej prasie brukowej, nie może być dowodem!

– Podtrzymuję. Coś jeszcze panie mecenasie?

Adwokat wzruszył ramionami, ciężko westchnął.

– Gołaszewski jeszcze w Polsce dokonał wielu aktów przemocy względem kobiet, które Polacy próbowali za wszelką cenę ukryć. Wygląda na to, że od czasów wojny polsko-bolszewickiej, gdzie pierwszy raz mamy takie doniesienia, jego choroba nasiliła się…

– Sprzeciw! Nie ma dowodów, że to choroba. To może być zwykły wrodzony sadyzm albo zezwierzęcenie!

– Podtrzymuję.

– Rozumiem. Mamy zdjęcia. O proszę. To Gołaszewski przechadzający się nago po dachu hotelu. Mam tu też opinię eksperta, że te zachowania zbiorczo wskazują na chorobę psychiczną oskarżonego.

– Doktor Rosenbaum? – skrzywił się Freudenthal. – Żyd?

Adwokat zmieszał się:

– Niestety, w takim przyspieszonym tempie, nie udało mi się zasięgnąć innej opinii…

Freudenthal pokiwał głową i nakazał wygłoszenie mów końcowych. Prokurator powtórzył swoje tezy, wymienił największe zbrodnie Polaka, a następnie ponownie zasugerował, że wobec ogromu zła, jakie wyrządził oskarżony, powinien zostać trzykrotnie ukarany śmiercią. Obrońca nieco bez przekonania powtórzył swoją linię obrony o niepoczytalności Gołaszewskiego, przytaczając jeszcze kolejny epizod z udziału Gołaszewskiego w wojnie polsko-bolszewickiej i ekscesy jakich się dopuścił podczas wyjazdu do Paryża.

Skład sędziowski Femgeheimesgerichte udał się do innego pokoju, z którego wkrótce sędziowie powrócili i Freudenthal odczytał wyrok:

– Działając w imieniu niemieckiego państwa podziemnego, po zapoznaniu się z dowodami, wziąwszy pod uwagę argumentację oskarżyciela i obrońcy, Femgeheimesgerichte stoi na stanowisku, że wina oskarżonego jest oczywista, a przesłanki za jego niepoczytalnością kruche i niewystarczające. W związku z tym sąd postanawia się przychylić do wniosku prokuratury i wydać wyrok o treści: inżynier Paweł Gołaszewski zostaje skazany na śmierć za zbrodnie przeciwko narodowi niemieckiemu i całej ludzkości. Proces odbył się zaocznie, wyrok jest prawomocny, nieodwołalny. Ze względu na okoliczności (przebywanie oskarżonego w Berlinie), przekazuję do natychmiastowego wykonania.

 

* * *

 

Ponoć gdy człowiek umiera, przed jego oczami przemyka całe jego życie. Paweł Gołaszewski nie wiedział czy to była prawda, ale gdy Irene w niego wycelowała, nim jeszcze powiedział „Nie przedłużajmy. Strzelaj”, przypomniał sobie nie całe życie, a tylko jedną, jedną jedyną scenę, z czasów wojny polsko-bolszewickiej.

Żołnierze lubili go, choć marudzili, że jak on się zajmie babą to nie ma potem z niej wielkiego pożytku. Parę razy dostał cichą reprymendę, że to co robi z pojmanymi sowieckimi żołnierkami i ukraińskimi wieśniaczkami nie licuje z honorem polskiego oficera, ale nikt niczego na głos mu nie zarzucił, ba, jego powodzenie wojenne i swoisty szósty zmysł, sprawiły, że szybko awansował.

Tego dnia, związał krasnoarmijną babę, sanitariuszkę bodajże, w sposób jaki lubił najbardziej. Miał ją świetnie wyeksponowaną, zakneblowaną, nagą, nic, tylko zacząć zabawę.

– Panie kapitanie, panie kapitanie!

– Czego? – zasapał gniewnie do sierżanta. – Nie widzisz – wskazał rózgą na tłuste, wypięte dupsko baby – że jestem zajęty?

Zdyszany sierżant ledwo tylko zerknął na niewieście wdzięki, przełknął ślinę i powiedział:

– Musi pan kapitan to sam zobaczyć!

– Ale co?

– No właśnie… Tego się nie da opisać! Musi kapitan zobaczyć! – i zupełnie nieregulaminowo sierżant pociągnął przełożonego za rękaw munduru.

– Co ty wyprawiasz? – oburzył się Gołaszewski, ale dał się wyprowadzić z izby na podwórze.

– Tam!

– No dym. No i?

– Podjedziemy. Zobaczy pan kapitan. To niedaleko.

 

* * *

 

– Nie przedłużajmy. Strzelaj.

Irene nacisnęła spust.

– Bam! – wykrzyknął Gołaszewski, błyskawicznie zrobił dwa kroki dzielące go od zaskoczonej dziewczyny i wykręcił jej ręce do tyłu. Rzucił ją twarzą na łóżko i nim cokolwiek zdążyła zrobić, otwarł swą torbę i wyjął z niej kajdanki. Irene przekręciła się na plecy i nie wiedzieć skąd wyjęła nóż, którym rzuciła w Polaka.

Gołaszewski z małpią zręcznością złapał nóż i się zaśmiał:

– Naprawdę myślałaś, że można mnie tak po prostu zabić?

Przykuł ją do ramy łóżka, mimo szamotań związał, zmuszając linami do szpagatu. Przycisnął całym ciałem, pozbawiając tchu. Oplątał nadgarstki dziewczyny, bo wydawało mu się, że kajdanki nie są dostatecznie ciasne na tak drobne rączki. Usiadł między szeroko rozrzuconymi nogami. Pogwizdując odrzucił do góry spódniczkę i zaczął powoli jeździć zdobycznym nożem w okolicach naprężonych majtek dziewczyny.

– A teraz, moja panno, grzecznie mi opowiesz wszystko. Kto cię nasłał, z kim współpracujesz.

– Nic nie powiem.

– To się okaże.

Gołaszewski wstał i bawiąc się nożem podszedł do aparatu telefonicznego.

– Recepcja? Proszę z sekcją drugą drugiego oddziału. Tak, tak, sztabu oczywiście – Gołaszewski uśmiechnął się do Irene. – Ładna nawet jesteś. Oczywiście, jak na Niemkę – a do słuchawki rzucił: – Mirek? Był zamach. Znaczy tak, zamach na mnie. Nie, nic mi nie jest, znasz mnie. Ale mam tu zamachowczynię. Przyślijcie kogoś by ją zabrał. Nie, nie musicie się aż tak spieszyć, trochę się z nią pobawię, może wam zaoszczędzę roboty.

Paweł odłożył słuchawkę i wyszczerzył zęby do Irene:

– Taksówka zamówiona, moja panienko.

Irene szarpnęła się w więzach. Trzymały mocno. Gołaszewski dorzucił jeszcze jedną linę, która oplotła gardło Niemki.

– To tak, byś się za bardzo nie szarpała. Nie bój się, nie udusisz się. – Pogładził ją po włosach. – To jak? Pogadamy teraz sobie?

Irene próbowała zaprzeczyć ruchem głowy, ale liny nawet to uniemożliwiały.

– Mówią, że ze mnie okrutnik, sadysta, że gwałciciel – wyszeptał Gołaszewski tuż przy uchu dziewczyny jeżdżąc nożem pomiędzy falbanami fartucha a koronkowym kołnierzem – A ci co tu przyjadą, będą z ciebie wyciągać prawdę dużo gorzej niż ja. Wiesz dobrze w jaki sposób. Nie zniesiesz dużo. Powiesz. Wyśpiewasz wszystko. Dwójka ma takie metody, że wszyscy się łamią, a już na pewno takie delikatne dziewczątka jak ty.

Irene zacisnęła wargi.

– Mogę sobie jeszcze nalać? Zaschło mi w gardle. Ty też chcesz? Nie? Wiesz, jak byłem młody, czytałem takie niewielkie książeczki. Sensacyjna literatura. Czysta fantastyka. Kupowałem za 95 groszy książki grozy Stefana Grabińskiego czy Edgara Allana Poego. I różne, najróżniejsze jeszcze inne – nie przestając kręcić nożem w okolicach falban unoszonych teraz w bardzo ciężkim, gwałtownym oddechu, drugą ręką pogładził dziewczynę po twarzy. – A ty lubisz czytać? Nie? Nie chcesz mówić? Może jednak się napijesz? Też nie? No trudno.

Nóż bez problemu przeciął naprężony batyst na lewym biodrze. Cięcie po prawej już nie poszło tak gładko, materiał nie był już tak napięty. Gołaszewski jednym ruchem zagarnął strzępki majtek i zdarł je z dziewczyny.

– I wiesz… – Przeczesywał nożem jasne włosy łonowe, od czasu do czasu muskając stalą o wyeksponowaną wilgotną różowość. Dziewczyna, dotąd naprężona jak struna, naprężyła się jeszcze bardziej. – W tych książeczkach często powtarzały się motywy, że jakiś szalony naukowiec, uwięził bohatera i zamiast go od razu zabić, to wyjawia mu swój niecny plan, a potem, jakimś cudownym zrządzeniem losu czy niezwykłą umiejętnością, ten bohater uwalnia się i pokonuje złego naukowca.

Paweł zarechotał:

– I co myślisz, Irene? Że ja jestem takim złym, szalonym naukowcem, a ty szlachetną bohaterką, bojowniczką o lepszą sprawę? I że teraz ci wszystko opowiem, a potem jakiś cud sprawi, że się uwolnisz i mnie zabijesz?

Paweł porzucił zabawę łonem dziewczyny. Nóż rozciął falbany fartucha. Odsłoniła się spod nich bielizna.

– Tak jak myślałem, piersi masz małe. Ale to nie szkodzi. Nie przeszkadza mi. Naprawdę.

Gołaszewski rozciął biustonosz i odłożywszy nóż rozszarpał górę stroju, łapczywie wpatrując się w niewielkie aureole sutków.

– Małe, ale ładne. Ale nie licz na cud, moja bohaterko, wszystkie cuda grają po mojej stronie. Niestety, mein gutes Mädchen, świat nie jest sprawiedliwy. Powiesz mi więc teraz wszystkie nazwiska, adresy, kontakty.

– Nic nie powiem.

– Powiesz – pogładził ją po twarzy – Jak nie mi, to im. Tylko ja, mogę ci sprawić nawet odrobinę przyjemności. Potrafię tak dobrać ból, by był przyjemny, wiesz? – przejechał dłonią po wargach sromowych a potem zbliżył ją do nosa dziewczyny – Zmoczyłaś się. Ze strachu? A może ci się to podoba? Ale z nimi tak nie będzie. Oni… cóż, oni nie mają finezji. Chcesz opowiedzieć grzecznie i kulturalnie mi, czy wolisz zdychając we własnych fekaliach i krwi wyjąkać to samo z bezzębnych, rozwalonych ust?

– Cooo to jest? – spytała przerażona, widząc urządzenie, które wyjmował z torby.

– To? – Paweł uśmiechnął się – To sprzęt do rażenia prądem. Teraz jest wyłączony. Widzisz? Ta wskazówka jest na zerze. Gdyby była w połowie skali, ból byłby nie do zniesienia. Przy krańcu skali, może zabić. No ale najpierw zobaczymy jak zareagujesz na same klamry…

– Auuuu!

– Prawidłowo. Tak jak lubię. A jeszcze nie ma prądu. To co, opowiesz mi o swoich przyjaciołach?

Irene zacisnęła zęby.

“Uparta, to lepiej” – pomyślał z uśmiechem. Ustawił pokrętło na mały prąd. Niemka zaczęła drżeć jak w febrze, z oczu spłynęły łzy. Rzucała się mocno, ale liny krępowały a klamry ściskały mocno. Powoli zwiększał napięcie, z przyjemnością obserwując zmiany na twarzy i przyspieszający oddech. W jednej czwartej skali dziewczyna wyprężyła się w pałąk i zaczęła wyć. Podkręcił do połowy i zaraz obniżył do zera.

–Chyba starczy tego odpoczynku – powiedział głaszcząc ją po włosach. – To był miły wstęp, pora na prawdziwą zabawę.

– Niech pan to zdejmie! Proszę…

 

* * *

 

Paweł niby zapisywał zeznania Niemki, ale myślą był zupełnie gdzie indziej. Tym bardziej, że głos z wewnątrz – TEN głos – ciągle poganiał. Ponaglał. Pospieszał. Nie ma czasu. Nie ma czasu. Kończ już. Kończ. Gołaszewski wielokrotnie już próbował skończyć… skończyć ze sobą, ale wiedział, że On na to nie pozwoli. Więc działali tak w przymusowym tandemie. Ludzki i nieludzki potwór zrośnięty w jedno.

Znów był tam, na gnębionej wojną, krwawiącej Ukrainie, gdzie sierżant odciągnął go właśnie od kolejnej zdobyczy.

Jaki instynkt gnał ich ku sobie? Gołaszewski tego nie wiedział, ale pamiętał, że udzieliła mu się atmosfera podniecenia sierżanta i reszty zwiadu. Jechali kłusem w stronę dymu. Wkrótce dostrzegł to, czego jego podkomendni nie umieli nazwać.

Wbite w czarnoziem było coś na kształt olbrzymiego, lśniącego jaja. Skorupka tego jaja była popękana w wielu miejscach i spomiędzy tych pęknięć właśnie sączył się dym.

– Zbliżaliście się do tego?

– Nie, nie wiadomo co to za czort albo jakaś wielka bomba. Trzymali się my z daleka, panie kapitanie.

– Bomba? Może. Zostańcie tu z końmi. Podejdę.

– A nie wybuchnie?

– Jak wybuchnie, to będę miał pogrzeb lepszy niż generał – zaśmiał się Gołaszewski – odsuńcie się jeszcze dalej, z jakieś sto metrów.

– A jak wybuchnie?

– To porucznik Gmiński przejmie dowodzenie.

Paweł zbliżył się do jaja ostrożnie, ale im był bliżej tym był bardziej przekonany, że to nie jest żadna bomba. Kształt też wydał mu się z bliska nieco inny, bardziej niż jajo przypominało mu to teraz globus z niewielką podstawką, tylko bardzo wydłużony na biegunach i nieco spłaszczony na równiku.

Gdy był już zaledwie parę kroków od tego dziwnego obiektu, dostrzegł, że nie jest on tak gładki i błyszczący, jak mu się wcześniej wydawało. Owszem, wiele powierzchni przypominało srebrne lustra albo kałuże rtęci, ale pomiędzy tymi obszarami wszystko pokrywała jakby siateczka drobnych pęknięć. Wtem, na wysokości gruntu powierzchnia dziwnego tworu zaczęła się rozjaśniać. Rozjaśnienie pobiegło wyżej, aż przybrało kształt ludzkiej sylwetki. Gołaszewski pomachał ręką i ludzki kształt pomachał w ten sam sposób. Czyżby to był tylko on sam, dziwacznie zniekształcony w krzywym lustrze?

Paweł wiedziony dziwnym, ale nieodpartym impulsem, nagle wyciągnął rękę i dotknął swego odbicia. Z cichym mlaskiem lśniąca powierzchnia zniknęła i przed kapitanem otworzył się tunel, o delikatnie rozświetlonych ścianach. Nie zastanawiając się wiele Gołaszewski wszedł do środka.

Trochę się przestraszył, gdy za nim tunel się zamknął, odcinając go od świata zewnętrznego. Natomiast wewnątrz, w jaju, tunel wił się i prowadził nie wiedzieć gdzie – miał całkowicie gładkie ściany i nie dało się na nich dostrzec żadnych szczegółów. Gołaszewski wyjął pistolet, odbezpieczył i ruszył przed siebie.

Jedynym odgłosem, który słyszał były jego własne kroki. Po chwili pojawił się nowy dźwięk. Jakby ktoś wybijał rytm, albo cicho mówił:

-Pam, pam, pam, pam…

Kapitan nie mógł zlokalizować źródła tego dźwięku, chyba dobiegał on zewsząd.

– Pa pa pa pa pa… – dźwięk był głośniejszy i bardziej natarczywy.

– Paw paw paw paw paw…

– Jest tu kto? – wykrzyknął Gołaszewski.

– Jest tu kto? Tu kto? Kto? To? Kto tu? – odpowiedziało mu dziwnie zniekształcone echo.

– Paw paw paw le le le. Pawle. Pawle. Pawle.

– Kto mnie woła? – kapitan obrócił się dookoła, ale nikogo nie dostrzegł.

– Pawle. Pawle Gołaszewski.

– Kto mnie woła? Pokaż się!

– Kapitanie! – jakby za plecami. Odwrócił się ale nic – tylko korytarz, i własna twarz jakby w milionie luster powykrzywianych, płynących, spływających z góry na dół albo z dołu do góry.

– Kto mnie woła?! – powtórzył głośniej.

– Ja.

Ściana zaczęła dymić, a dym gęstniał, po chwili zmienił się w obłoczek kurzu, ten przeszedł w obłok pyłu, by wreszcie ukształtować postać. Postać w polskim mundurze kapitańskim, mierzącą w niego z pistoletu.

Gołaszewski odruchowo nacisnął spust, ale nic się nie stało. Pistolet nie wypalił. W tysiącu luster jeszcze stali naprzeciw siebie, ale sobowtór rozwiał się z powrotem w chmurę dymu, która nagle owionęła Pawła, wlała się mu w płuca przez nozdrza i usta, wdarła do uszu i oczu.

Nigdy się nie dowiedział, jak istota z pyłu ma na imię i czy one w ogóle mają imiona. Z początku nazywał go po prostu „X”. Ale ponieważ X nie brzmiało jak imię, to by nieco go uczłowieczyć dodał końcówkę „-an” i odtąd nazywał to coś lub tego kogoś Iksanem.

– Kim jesteś? – spytał, gdy już mógł na nowo oddychać.

– Kim jestem? – odpowiedział głos w jego własnej głowie – Za mało słów w twoim języku.

– A tymi słowami, co są, nie możesz przybliżyć? I jak masz na imię?

– Imię? Imiona. Dziwne. Wojna. Jestem uciekinierem.

– Jesteś dezerterem?

– Nie. Byłem więźniem. Narzędziem. Niewolnikiem. Ale oni mnie tu znajdą. Musisz się spieszyć.

– Ja?

– My. Musimy się spieszyć. Teraz już będziemy razem. Na dobre i na złe.

Nagły blask przeniknął wszystko. Gdy Gołaszewskiemu wrócił wzrok, zorientował się, że stoi w olbrzymim leju, właściwie kraterze, jak po ogromnym wybuchu. Wdrapał się na górę by stwierdzić, że wokół wszystko było spopielone. Szedł dalej wśród popiołu. Doszedł wreszcie do miejsca, gdzie jak pamiętał zostawił swoich podkomendnych. Znalazł tylko stertę osmolonych ludzkich i końskich kości. Dostrzegł, że dalej – trawy, krzaki, drzewa – zostały siłą podmuchu powyrywane, dociśnięte do ziemi. Upadł na kolana wśród tego popiołu, chwycił się za głowę i zaczął nieludzko wyć.

– Nie ma czasu – ponaglił go głos z wewnątrz – musimy działać. Kończ. Kończ. Nie ma czasu.

 

* * *

 

Gołaszewski bawił się nożem przy szyi dziewczyny. Irene, zakneblowana patrzyła pustym wzrokiem. Widział już nieraz to spojrzenie. Jak zwykle wziął od niej wszystko co chciał, o wiele więcej, niż mogła znieść. A teraz nagle się wahał.

– Wiesz, że takie są reguły. Zresztą, ci z dwójki też by ją zabili – głos Iksana w głowie był chłodny, rzeczowy. Tłumaczył spokojnie, jak potwór potworowi.

– Wiem.

– Nie możemy zdradzić nikomu naszej tajemnicy.

– Nie zdradzimy – odparł ludzki potwór temu nieludzkiemu.

Gdy poderżnął gardło pusty wzrok zgasł. Powrócił spokój.

Na krótko.

Gołaszewski znów poczuł obrzydzenie do samego siebie, a potem to, czego najbardziej nie cierpiał. Iksan połączył ich jaźnie i oto człowiek widział oczami potwora, świat, w którym czas i przestrzeń splatały się w jedno, w którym różne ścieżki przyszłości i przeszłości krzyżowały się, pokazując różne wersje teraźniejszości. Dymiące krematoria. Komory gazowe. Straszliwe bronie niszczące całe miasta. To było już? Dzieje się teraz? Czy dopiero będzie? A może mogłoby by być?

Iksan zerwał połączenie, znów byli osobnymi bytami. Za to poganiał: spieszmy się, zostało niewiele czasu.

Niewiele czasu. Jeśli mu wierzyć, około sto dwadzieścia lat. Wtedy po niego przybędą. Do tego czasu Iksan chciał zbudować tu na Ziemi coś co pozwoli mu obronić się lub uciec dalej – nie wtajemniczał swego narzędzia w to, czym właściwie będzie ten ratunek.

Ale dla Pawła nie było ratunku, nie był w stanie uciec przed samym sobą. Popatrzył na zwłoki Irene i przebiegła mu przez głowę myśl – „taka dziewczęca, taka niewinna… czy zabiłbym ją, gdybym był sam?”. I wiedział, że odpowiedź na to mogła być tylko jedna: tak.

Tamten miał przynajmniej usprawiedliwienie – nie był człowiekiem. Mordowanie mogło być dla niego jak rozdeptywanie mrówek. Poza moralnością.

A dla mnie?

Szarpnął się ku oknu, spragniony lotu na łeb na szyję w kierunku bruku, ale Iksan podciął mu nogi, tak, że tylko boleśnie rozbił podbródek o parapet.

– Chyba już sobie to nieraz wyjaśnialiśmy? – odezwał się na głos, ustami Pawła.

Gołaszewski pokiwał głową. Wiedział, że przez te sto dwadzieścia lat nie będzie mu dane umrzeć, Iksan mu na to nie pozwoli.

A potem gdy przybędą po Iksana, Paweł miał nadzieję, że mu się nie uda – czy to obronić, czy uciec.

Ale do tego czasu są związani na dobre i na złe.

A raczej na złe i jeszcze gorsze.

Koniec

Komentarze

I gdyby nawet był Polakiem

z całą wyższością swego rodu

nad owym, germańskiego chowu,

Dichterem z nożem za kubrakiem,

Denkerem z jaskiniowym przodkiem,

jeszcze by wtedy był łajdakiem,

jeszcze by większym był wyrodkiem.

 

Obok takiego tekstu trudno przejść obojętnie. Już z To tylko… wiem, że masz dużą zdolność do wnikliwego opisu okrucieństw i tortur, którego może nie czyta się przyjemnie, ale za to wydaje się uczciwy. A tu może mniej piszesz o uczuciach ofiary, ale za to ciekawa historia alternatywna z odwróceniem ról. Polak w roli oprawcy, Niemka w ruchu oporu – wybija ze stereotypów, zmusza do samodzielnego zastanowienia.

Właśnie, zastanawiam się, co tu się stało w sensie historycznym. Prowokacja gdańska – jasne, w tej nici czasu Piłsudski przed połową lat trzydziestych nie był zniszczonym, śmiertelnie chorym człowiekiem, tylko rzutkim mężem stanu w typie Mannerheima. Ktoś go zawczasu przekonał do zmiany nawyków, zwłaszcza rzucenia palenia. Może nawet ten Gołaszewski, chociaż teraz to przychodzi mi na myśl fiński lekarz (ale z gdańskiej rodziny) Richard Faltin, akurat przyjaciel Mannerheima, mogliby się poznać, a charyzmę miał niezwykłą.

W każdym razie mogę zrozumieć, że jakoś namówili Francję na wspólny atak wyprzedzający, a po wszystkim podzielili Niemcy na strefy okupacyjne, pewnie na linii Łaby lub nieco dalej na wschód, aby wyczyścić aparat państwowy z nazizmu. Być może okupacja była przeważnie dość humanitarna, tylko konkretni ludzie (jak zawsze w takich przypadkach) nadużywali uprawnień, bądź co bądź wyraźnie piszesz, że przynajmniej do czasu fabuły nie powstały komory gazowe. Bardzo mało piszesz o szerszej sytuacji geopolitycznej, łatam drobnymi sugestiami i własną wiedzą historyczną, ale chyba z grubsza zgodnie z Twoimi intencjami?

Bardzo mi się podoba, jak zręcznie przedstawiłeś podziemny proces sądowy, znakomicie widać, jak ci ludzie starają się zachować obiektywność i prawidłowe czynności, choć przejmuje ich słuszna złość na okupanta. Mam natomiast pewne wątpliwości co do tego, że to podziemie wydaje się pięknym stowarzyszeniem z ideałami, w typie Białej Róży, jeden tylko krzywi się trochę na opinię żydowskiego psychiatry. Należałoby raczej przypuszczać, że taki ruch oporu powstałby jednak głównie z istniejących struktur narodowosocjalistycznych?

Po pierwszej lekturze tekstu miałem mocno niekorzystne wrażenie w tym zakresie, że wydał mi się dosłownie odrzucać “ludzkość” zbrodniarza, tłumacząc jego zwyrodnienie wpływem potwora-kosmity, tak jakby zwłaszcza Polacy nie mogli być tak okrutni sami z siebie. Jak mówię, to było pierwsze wrażenie, przy ponownym oglądzie widzę już wyraźnie, że mocno starasz się podkreślić obrzydliwość obydwu, ich wzajemny szkodliwy wpływ na siebie. Nie rozumiem tylko, dlaczego Gołaszewski podejmuje próby samobójcze, wydaje się przecież wieść życie ze swoich marzeń, zaspokajać wszelkie instynkty?

Ciekawe, jak naturalnie i przekonująco wyszła Ci pierwsza scena, gdzie widzę tylko, że bohater dufny we własną władzę i szczęście popełnia grubą nieostrożność, ale nie wydaje się to nienaturalne lub świadczące o niezwykłej głupocie, ani też nie pozwala się jeszcze domyślać jego nadludzkich możliwości.

Myślę też sobie, że pod koniec brakuje jednej lub paru scen. Takie klamry pewnie nie są przyjemne, ale żeby przeprowadziły ją gładko od “nic nie powiem” do “wszystko powiem”? Polskiej bojowniczki ruchu oporu nie napisałbyś w ten sposób, a Niemcy chyba też potrafią trochę pocierpieć w słusznej sprawie? I to bardziej liberalne społeczeństwo, może Irene nie była tak niedoświadczona, jak się Gołaszewskiemu wydawało, może zetknęła się już z takimi zabawkami w dobrowolnym kontekście.

Oczywiście z drugiej strony nie mówię, że chciałbym tu czytać szczegółowe opisy skrajnego sadyzmu i zezwierzęcenia (powiedzmy “zdelfinienia”, przepraszam zwierzęta niewykazujące zdolności do perwersji), zresztą wtedy i tag 18+ mógłby nie pomóc. Może jednak dałbyś radę pokazać, o czym gdzieś kiedyś trafnie pisałeś w komentarzu, że jest wielka różnica między zabawą a krzywdą, że masochista nie pragnie być naprawdę torturowany ani nawet nie zniesie tego dużo lepiej niż przeciętny człowiek?

To chyba tyle w kwestii fabuły. Jak zwykle przytrafiło Ci się trochę błędów interpunkcyjnych, ale nie jestem przekonany, czy zamierzasz odnieść korzyść z ich ewentualnego przeglądu.

mimo woli zdrobniał w myśli.

Zdrabniał.

łapczywie wpatrując się w niewielkie aureole sutków.

Areola przełożyłbym raczej jako obwódkę.

 

Dziękuję za podzielenie się intrygującą opowieścią i pozdrawiam!

Jest to fajne, czytało mi się płynnie i bez zgrzytów. W wątki geopolityczne nie ma sensu moim zdaniem wnikać, bo choć to temat ciekawy, to forma za krótka na cięższe rozkminy. Pomysł mi się podobał, sama postać Gołaszewskiego także. Dla mnie jego próby samobójcze nie były niczym niezrozumiałym. Widziałem w nim postać wewnętrznie sprzeczną i to dodało mu wiarygodności. Bardziej jednak dopowiadałem to sobie, aniżeli wyczytałem. Czy to źle – nie wiem. Dla mnie osobiście więcej introspekcji i bardziej rozbudowana psychologia bohatera uczyniłyby opowiadanie lepszym. To jednak może kwestia osobistych preferencji. Sam bym napisał inaczej, ale niekoniecznie lepiej. Niemka faktycznie nieco za łatwo pękła. Zabrakło tu trochę – nie wiem – przerażenia? Jeśli tak łatwo i szybko się poddała, musiała być naprawdę przerażona. Tak przynajmniej ja to sobie tłumaczę. W opowiadaniu jednak nie czuję tego.

Ślimak Zagłady

panrebonka

 

Dzięki za odwiedziny.

Po przeczytaniu Waszych komentarzy i ponownie tekstu, doszedłem do wniosku, że rzeczywiście Niemka poddała się zbyt łatwo, co nie przystoi oddanej sprawie bojowniczce – ale nie chciałem opowiadania wydłużać o kolejne sceny (choć może rzeczywiście by się przydały) – dodałem tylko jedną scenę i jedną kwestię dialogową – mam nadzieję, że to wystarczy.

 

Ślimak Zagłady

 

Zazdroszczę Ci Ślimaku, że ze szkatuły Twej pamięci wyciągasz z tak niezwykłą łatwością wiersze na każdą okoliczność (przyznaj się: masz jakąś kartotekę? bazę danych? przecież to jest wprost niesamowite!) – i mile połechtana została moja próżność, że zaczynasz swój komentarz Tuwimem, jakby byle Jim był godzien słów Tuwima :)

Miałem nadzieję, że tekst nie pozostawi czytelnika obojętnym.

Że może oburzy – ale że nie spłynie jak po kaczce.

Co do uczciwości – uważam ją, tak w prozie jak i w poezji za wartość najwyższą.

Tu nie piszę o uczuciach ofiary jak w "To tylko…" bo całość pokazuję okiem oprawcy.

Nie patrzymy na świat oczemi Irene, więc widzimy tylko odblask jej przerażenia, który dostrzega Gołaszewski.

Co do Twoich rozważań o geopolityce – celowo nie starałem się tego uszczegóławiać, bo nie to było dla mnie główną treścią utworu – wyrzuciłem nawet scenę, w której coś więcej tłumaczyłem, jako niepotrzebną – ale Twoje domysły pokrywają się z tym, jakie były moje intencje. Nie pokazałem niestety zbyt dobrze mocy, jakimi dysponował Gołaszewski dzięki obecności w nim Iksana, ale już to co można w utworze wyczytać – o wiedzy, umiejętności przekonywania i przewidywania przyszłości – wystarczyło by za parę sznurków pociągnąć i skierować historię na nieco inne tory, tym bardziej, że i w naszej linii czasu od czasu traktatów lokarneńskich (1925) oczywistym było, że Niemcy wcześniej czy później będą chcieli zrewidować swe wschodnie granice (granice zachodnie zostały w Locarno uznane za nienaruszalne), pięć lat później (1930) niemiecki minister do spraw terenów okupowanych Gottfried Treviranus wystąpił z żądaniem rewizji granic wschodnich, to jest granic z Polską.

Piłsudski już w tym czasie planował wojnę prewencyjną przeciw Niemcom. Dwa lata później (1932) powstały konkretne plany operacyjne zajęcia Prus Wschodnich, przeprowadzono grę wojenną i ćwiczenia w tym zakresie. Marszałek w istocie był już wtedy, jak słusznie zauważyłeś, mocno schorowany, ale podjął wysiłek przekonania Francji do wojny prewencyjnej, może rzeczywiście tylko rzutkości Mannerheima zabrakło mu, by do niej doprowadzić?

Rok później (1933) Senat Wolnego miasta Gdańska zlikwidował policję portową i nakazał przejęcie jej zadań przez Schutzpolizei. Reakcja na to ze strony Piłsudskiego była ostra – wysłał wzmiankowany w opowiadaniu okręt ORP Willia, pod dowództwem kmdr ppor. Borysa Mohucza z desantem polskiej wzmocnionej kompani (120 żołnierzy) na teren Westerplatte.

W moim wyobrażeniu – w linii czasu zmodyfikowanej przez Gołaszewskiego – zarówno Polska jest nieco innym państwem (bardziej uprzemysłowionym, w końcu Iksanowi zależy na podgodnieniu poziomu technologicznego), jak i sam Piłsudski pod wpływem Gołaszewskiego (lub innych okoliczności) – rozgrywa pewne sprawy inaczej – choć nie zawsze lepiej – przykładowo, pomyślałem, że przekonanie Francji do wojny prewencyjnej z początku się nie udaje, ale potem w wyniku kryzysu gdańskiego – dochodzi trochę metodą faktów dokonanych do ograniczonych działań zbrojnych na polsko-niemieckiej granicy, których zadzwiająco pomyślny przebieg dla Polaków przekonuje Francję do przystąpienia również do wojny – przy nieśmiałym sprzeciwie Wielkiej Brytanii i Włoch (były gwarantami układu z Locarno, miały pomóc stronie napadniętej – więc w tym przypadku – Niemcom, w razie naruszenia niemiecko-francuskiej granicy) – które jednak nie decydują się na interwencję.

Co do ruchu oporu, oczywiście, tak jak przypuszczasz – powstaje on na podstawie istniejących struktur narodowosocjalistycznych, ale uznałem, że w chwili wybuchu wojny w tej linii czasu (1933), społeczeństwo niemieckie nie było jeszcze tak mocno zindoktrynizowane, wszak ustawy norymberskie nigdy nie nastąpiły – bo do ich uchwalenia zabrakło dwóch lat (1935).

Sam Karl Ludwig Freudenthal ma w momencie rozpoczęcia wojny trzydzieści sześć lat (to postać historyczna, wyjątkowo nieprzyjemna, zresztą był spokrewniony z innym zbrodniarzem wojennym, generalnym gubernatorem Hansem Frankiem, z czego był bardzo dumny, czytając o dokonanych przez niego zbrodniach i udanym zamachu na jego życie dokonanym przez AK, wpadłem na pomysł by sytuację odwrócić – Freudenthal był nie tylko wyższym oficerem SS, ale również doktorem prawa, więc na sędziego podziemnego trybunału jak najbardziej się nadawał).

 

mocno starasz się podkreślić obrzydliwość obydwu, ich wzajemny szkodliwy wpływ na siebie

 

Miałem nadzieję, że to dobrze wybrzmi. Ten cały tandem jest niejako z przymusu i obaj “partnerzy zbrodni” nawzajem napawają siebie obrzydzeniem. Co do tego czemu Gołaszewski podejmuje te próby samobójcze, to w założeniu miało być tak, jak zauważył panrebonka, nie wiem na ile to wyszło i czy da się to odczytać, ale Gołaszewski miał być postacią wewnętrznie sprzeczną, z jednej strony z poczuciem mocy, własnej wyjątkowości, obsesyjnym sadyzmem – a z drugiej – pełną nienawiści do samego siebie, pogardy i nie tyle może skrupułów, co obrzydzenia dla tego do czego go pchają własne instynkty, nad którymi zapanować nie umie.

Cieszę się, że początkowa scena wyszła naturalnie.

Tak jak wspomniałem wyżej – wydłużyłem moment “przekonywania” Irene do zeznań.

Co do zamknięcia i brakujących scen – całkiem możliwe. Przemyślę jeszcze. Chwilowo nie chcę tekstu zbytnio wydłużać (i tak jest chyba ciężki w odbiorze).

Co do łapanek – poprawiłem zdrabnianie, pozostawię jednak aureole. Jeśli chodzi o interpunkcję, to pozostaje ona dla mnie wiedzą tajemną mimo rozlicznych wysiłków, by tak nie było.

 

 

panrebonka

Cieszę się, że nie zgrzytało.

Co do wątków geopolitycznych – w odpowiedzi dla Ślimaka Zagłady, zawarłem jak to gdzieś w moim umyśle wyglądało – ale prawdę mówiąc, jak zauważyłeś, jest to forma krótka, rzucam jakieś okruchy, a każdy może sobie z nich zbudować taką wizję tej alternatywnej rzeczywistości, jaka mu się wyda najbardziej prawdopodobna.

 

Widziałem w nim postać wewnętrznie sprzeczną i to dodało mu wiarygodności. Bardziej jednak dopowiadałem to sobie, aniżeli wyczytałem.

Jak dla mnie – to dobrze. Odbiór tekstu powstaje przy spółce autora z czytelnikiem, wydaje mi się, że wyręczanie tego ostatniego we wszystkim byłoby wręcz niegrzeczne. Myślę, że dałem dość sygnałów tej sprzeczności, by można było sobie resztę dośpiewać.

Co do introspekcji – bardzo (aż za bardzo) je lubię, ale staram się je ucinać do minimum, bo nieraz już słyszałem zarzut, że tymi wewnętrznymi monologami, tym, co się dzieje w głowie postaci – przynudzam. A w końcu nie piszę dla siebie – a dla odbiorcy, który ma ograniczony czas, który nie koniecznie chce go inwestować w roztrząsanie stanów psychicznych – więc, stosując się do zasady “show don’t tell” – próbowałem te stany mentalne raczej pokazać w działaniu, niż opisywać.

 

Tak jak wspomniałem wyżej – dodałem akapit i kwestię dialogową, by Niemka nie “pękła” tak szybko.

 

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za przeczytanie!

 

 

 

entropia nigdy nie maleje

Hmm. Dla mnie wewnętrzne życie bohaterów nie jest nudne. Częstokroć jest ciekawsze od tego zewnętrznego. Oczywiście, wszystko zależy, ale tutaj moim zdaniem wcale by nie szkodziło, ani nie zamieniło się w przynudzanie. Myślę, że nie musisz aż tak kroić tekstu pod czytelnika. Moim zdaniem nie tędy droga.

W ogóle, ja mam osobiście trochę inne podejście do pisania. Nie zgadzam się z wieloma rzeczami, o których tu czytam – a propos tego jak należy, lub nie należy pisać. Na przykład pisanie dla odbiorcy uważam za nonsens. Takie podejście rodzi może rzeczy technicznie poprawne, ale wiejące nudą. Wtórne, zachowawcze, bezpieczne. Ma to może sens, jeśli piszesz w ramach określonego gatunku, gdzie czytelnik musi dostać to, czego od tego gatunku oczekuje. Nie wiem. Może, jeśli ktoś pisze dla pieniędzy, to jest to uzasadnione. Ciężko jednak mi to sobie wyobrazić.

Jako czytelnik chcę chyba, żeby autor miał w d* mniej i moje oczekiwania względem niego czy jego pisarstwa i pisał to, na co ma ochotę. Przycinanie tekstu w myśl tego, że piszę dla czytelnika, nie dla siebie, pachnie mi jakąś nieprzyjemną autocenzurą.

A długość tekstu? Jakie to ma znaczenie? Dla mnie liczy się historia. Podróż, w którą mnie autor zabiera. Jeśli w jakiś sposób ze mną rezonuje, porusza mnie – to chyba bardzo dużo.

 

Takie moje przemyślenia, nie do końca na temat może. Czytało się dobrze, ale pozostał lekki niedosyt. Chciałoby się, żeby postać Gołaszewskiego była trochę bardziej rozwinięta. Cóż, może po prostu sam inaczej bym to napisał, a skoro o tym myślę i nawet poświęcam czas, żeby odpisywać na komentarze, to znaczy to chyba, że sam pomysł jest ciekawy i inspirujący.

Cieszę się, że pomysł był ciekawy i inspirujący i skłania do komentarzy.

Co do pisania dla siebie czy pisania dla kogoś / z myślą o czytelniku: w początkach mojego pisania dominowało pisanie dla siebie. Miałem z tego o wiele więcej satysfakcji, bo po prostu pisałem to, co sam chciałem napisać i co sam chciałem przeczytać. Teraz jednak myślę o czytelniku, ale bardziej nie o tym, co czytelnik chciałby przeczytać, a o tym, co sam bym chciał przekazać i jak to przekazać, by czytelnik znalazł w tym coś dla siebie.

Może rzeczywiście wychodzi to w jakiś sposób zachowawcze, ale podejrzewam, że gdybym tak nie robił, nie powściągał swoich ciągot (pseudo-)literackich, wyszłaby mieszanka z jednej strony bardzo obrazoburcza, z drugiej mająca cechy grafomanii, pornografii i bardzo krwawego slashera, z trzeciej przepełniona mętnymi rozważaniami filozoficznej natury, milionem odniesień zrozumiałych tylko dla mnie samego, naszpikowanej trudnym słownictwem, z czwartej – bełkotliwa, pozbawiona prawdziwej fabuły, a z piątej – niesamowicie depresyjna i pozostawiająca czytelnika z poczuciem, że nie wie właściwie co i po co przed chwilą przeczytał (o ile ktoś by już podjął trud lektury).

I najpewniej jeszcze ugrzęznę w strumieniu świadomości – jak się stało w moim opus minor.

Dlatego staram się wyważyć, między tym co mi się w głowie kłębi, a tym co myślę, że się dobrze czyta. Może mi po prostu już brak też odwagi, by pisać ot tak, po prostu duszą. I może rzeczywiście moje całe pisanie przez to nie ma sensu, bo jest takim tchórzostwem – coraz częściej wątpię w jego sens.

Bo jeśli piszę to, co gdzieś z głębi wypływa – nieprzetworzone – jest też niestrawne. Gdy piszę bardziej dbając o komfort użyszkodnika końcowego – sam w tych tekstach się nie odnajduję. Próbuję znaleźć jakiś złoty środek (pomiędzy pisaniem, co mi w duszy rzępoli, a tym, co się czytać da) – ale to nie wychodzi, więc jaki jest sens? Zamiast doświadczać progresu – próby wydają się coraz gorsze i coraz bardziej odległe od tego, co naprawdę bym chciał pisać – a jednocześnie przecież walczę o autentyczność tego przekazu, chcę przekazywać prawdę – bo tylko ona może mieć sens.

Ale coraz częściej łapię się na tym, że i to – sensu nie ma.

 

 

entropia nigdy nie maleje

Witaj Jimie! Kolejne bardzo dobre opowiadanie spod Twojego pióra (klawiatury?). Scena z obezwładnieniem Irene i dialog jej towarzyszący mimowolnie obudziły wspomnienia z lektury "Najgorszego" Waldemara Łysiaka. Te młode agentki nigdy się nie nauczą, jak radzić sobie ze starymi wyjadaczami… A jak dodamy do tego wspomaganie w postaci bytu pozaziemskiego… Irenka miała pecha ;)

Mimowolnie jego wzrok uciekł ku stojącej obok czarnej torbie z mosiężnymi okuciami, gdzie miał swoje oprzyrządowanie do zabaw z kobietami. Kajdanki, klamerki, kneble, rozwieracze, igły. Obcęgi, pogrzebacz, palnik. Nic wymyślnego. Takie tam – najpotrzebniejsze akcesoria.

Dobre! ;)

czyli czyny określone w art. 169 § 1 i 2, o zbrodnie przeciw narodowi niemieckiemu, czyli czyny określone w art. 88 § 1, 2 i 3, o gwałty ze szczególnym okrucieństwem czyli czyny określone w art. 212, oraz stosowanie nieludzkich tortur, szczególnie względem kobiet, co wyczerpuje znamiona czynów opisanych w art. 213 i 214.

Procedury niemieckiej (czy tam quasi niemieckiej, bo nie wiem czy chciałeś przedstawić prawdziwą:) ) nie znam, ale rozumiem, że te przepisy odnoszą się do prawa materialnego, więc poza wskazaniem paragrafów trzeba jeszcze dodać nazwę ustawy ;) Bo zdaje się, że przytoczony wcześniej Femgeheimesgerichte to w domyśle prawo procesowe, nie materialne? 

 

Zakończenie mocne, aczkolwiek lekko depresyjne. W sumie nie dziwię się, że Paweł chciał się "uwolnić". 

 

Na koniec standardowo: za mały staż i tak dalej, ale to się zmieni i wrócę z klikiem ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

bardzo specjalny

A czemu nie wyjątkowy?

 

Jak wszystkie tutejsze pokojówki, ubrana była w skromną, wełnianą, ciemno-granatową, prawie czarną sukieneczkę z długimi rękawkami, na którą narzucony miała malutki, bielutki fartuszek, z falbaneczkami na piersi i koronkowym kołnierzykiem.

Po była w poprzednim zdaniu, to można sobie darować. Wyszło, że kołnierzyk przy fartuszku;)

 

Mi bohater zboczeniec nie spasował. Napisane sprawnie, historycznie intrygujące, ale trąci 365 dniami.

Lożanka bezprenumeratowa

Jim, nie bądź dla siebie taki surowy. Wyszło z tego naprawdę przyzwoite opowiadanie, moim zdaniem przynajmniej. Jednakże to, o czym piszesz, ten obrazoburczy strumień świadomości, dla mnie przynajmniej brzmi dobrze – jak coś, co przeczytałbym z chęcią. Bardziej niż sprawnie napisany tekst pod odbiorcę. Moim zdaniem nie ma sensu pisanie inne, niż dla siebie. Może i warto trzymać to w jakichś ryzach, żeby dało się czytać, czy żeby fabuła miała sens, a także początek, rozwinięcie i zakończenie. Sam próbuję to wdrażać, z różnym skutkiem. Myślę, że wypośrodkowanie to trudna sprawa, i człowiek samemu musi dojść do tego, jak chce pisać. To chyba najtrudniejsze zadanie.

cezary_cezary

Ambush

panrebonka

 

Dzięki za odwiedziny!

 

cezary_cezary

 

Cieszę się, że opowiadanie się spodobało. Niestety nie znam "Najgorszego" Waldemara Łysiaka, więc trudno mi się odnieść do tego skojarzenia, niewątpliwie masz rację jednak pisząc, że biedna Irenka nie wiedziała z czym zadziera – Gołaszewski sam z siebie był niebezpieczny, a w tandemie z bytem pozaziemskim – po prostu niepokonany.

 

(…) trzeba jeszcze dodać nazwę ustawy ;) Bo zdaje się, że przytoczony wcześniej Femgeheimesgerichte to w domyśle prawo procesowe, nie materialne? 

Jak najbardziej masz rację, nie chciałem jednak niepotrzebnie wydłużać tego prawniczego wywodu – można by oczywiście użyć jakichś mniej lub bardziej niezrozumiałych skrótów (w stylu uk czy kk) – ale nie wiem czy to byłoby uprawnione i cokolwiek pozytywnego by wnosiło. Jak masz pomysł, jak to ograć, by urealnić, przedstaw jakąś propozycję, chętnie wprowadzę w tekście poprawkę, by brzmiało to bardziej zgodnie z literą (nieistniejącego :) ) prawa.

 

Zakończenie mocne, aczkolwiek lekko depresyjne. W sumie nie dziwię się, że Paweł chciał się "uwolnić". 

Nie wiem, czy to się udało dobrze pokazać, ale to współzamieszkiwanie ciała Pawła to takie małżeństwo z rozsądku – dla obu stron niosące korzyści, ale zarazem – uciążliwe (chyba bardziej dla Pawła, ale dla kosmity – również). Jednak Paweł nie jest taki jednoznaczny w tej chęci uwolnienia się – podejmuje owszem próby samobójcze, ale dobrze wie jak się one skończą, a jednocześnie bez skrupułów korzysta z mocy, jakiej użycza mu Iksan.

 

Dziękuję za wirtualnego klika :)

 

Ambush

bardzo specjalny

A czemu nie wyjątkowy?

 

Bo wyjątkowy i bardzo specjalny to jednak nie dokładnie to samo. “Wyjątkowy” by mi tu nie brzmiało.

 

Po była w poprzednim zdaniu, to można sobie darować.

Słuszne spostrzeżenie. Usunąłem nadmiarowe “była”.

 

Wyszło, że kołnierzyk przy fartuszku;)

 

A nie może być fartuszek z kołnierzykiem?

 

Mi bohater zboczeniec nie spasował.

No cóż, nie zakładałem, że ktokolwiek go polubi. Mam nadzieję, że to, że Ci nie spasował, właśnie to oznacza, że przykładowo jest dla Ciebie odrażający, a nie, że źle skonstruowany czy niewiarygodny. Jeśli się mylę, daj znać, jak go poprawić, by był jeszcze bardziej obrzydliwy i bardziej realistyczny.

 

trąci 365 dniami

Częściej słyszę porównania mojej grafomanii do 50 twarzy Graya (nie czytałem ani nie widziałem, muszę kiedyś nadrobić). Co do 365 dni – książki nie czytałem, film zobaczyłem nie tak dawno, nie dostrzegam tu za bardzo elementów wspólnych – w 365 dniach istnieje owszem przymus, ale przemoc jest mocno na niby, romantyzowana – w “Na złe i jeszcze gorsze” nikt niczego nie udaje, sadyzm jest jak najbardziej serio, nie jest elementem erotycznej gry.

 

panrebonka

Jim, nie bądź dla siebie taki surowy.

 

Próbowałem nie być dla siebie surowym, odpuszczenie sobie jest na pewno zdrowe, ale cholernie trudne, szczególnie jeśli ciągle samego siebie rozczarowuję.

Cieszę się jednak, że znajdujesz tekst przyzwoitym.

 

Może i warto trzymać to w jakichś ryzach, żeby dało się czytać, czy żeby fabuła miała sens, a także początek, rozwinięcie i zakończenie.

To przede wszystkim mam na myśli. Strumienie świadomości – są męczące, każdy ma w końcu własny, a takie pisanie zagrabia niejako go dla siebie, szczególnie, że z pewnością nie wyszłoby mi coś równie udanego jak W cieniu zakwitających dziewcząt, a raczej mało zrozumiały bełkot.

Masz rację, że znalezienie złotego środka to trudna sprawa, ale tak jak wspominałem – pisanie tylko dla samego siebie – minęło mi bezpowrotnie, teraz choćbym nawet chciał, nie potrafię pisać, nie myśląc choćby odrobinę o odbiorcy mojego przekazu.

 

Pozdrawiam Was wszystkich i jeszcze raz dziękuję za trud przeczytania (niełatwego, jak sądzę) tekstu.

entropia nigdy nie maleje

Niestety nie znam "Najgorszego" Waldemara Łysiaka, więc trudno mi się odnieść do tego skojarzenia,

Dość przyjemna lektura, utrzymana w konwencji wywiadu. Generalnie polecam :)

 

ale nie wiem czy to byłoby uprawnione i cokolwiek pozytywnego by wnosiło. Jak masz pomysł, jak to ograć, by urealnić, przedstaw jakąś propozycję, chętnie wprowadzę w tekście poprawkę, by brzmiało to bardziej zgodnie z literą (nieistniejącego :) ) prawa.

Możliwości są dwie:

 

1) Zostawiamy Twoją kolejność, ale wtedy trzeba po każdych artykułach podawać nazwę ustawy, albo skrót (tutaj prezentuję za pierwszym razem pełną nazwę, a potem skróty):

 

Na podstawie art. 66 Femgeheimesgerichte, oskarżam pułkownika rezerwy Wojska Polskiego, inżyniera Pawła Gołaszewskiego, zamieszkałego na stałe w Krakowie, a rezydującego teraz w Berlinie, w hotelu Adlon, przy alei Unter den Linden 77, o zbrodnie przeciw ludzkości, czyli czyny określone w art. 169 § 1 i 2 Strafgesetzbuch, o zbrodnie przeciw narodowi niemieckiemu, czyli czyny określone w art. 88 § 1, 2 i 3 StGB, o gwałty ze szczególnym okrucieństwem czyli czyny określone w art. 212 StGB, oraz stosowanie nieludzkich tortur, szczególnie względem kobiet, co wyczerpuje znamiona czynów opisanych w art. 213 i 214 StGB.

 

2) Najpierw wymieniamy przepisy, a potem odpowiadające im czyny:

 

Na podstawie art. 66 Femgeheimesgerichte, oskarżam pułkownika rezerwy Wojska Polskiego, inżyniera Pawła Gołaszewskiego, zamieszkałego na stałe w Krakowie, a rezydującego teraz w Berlinie, w hotelu Adlon, przy alei Unter den Linden 77, o czyny z artykułów 169 § 1 i 2, 88 § 1, 2 i 3. 212 oraz 213 i 214 Strafgesetzbuch, czyli odpowiednio o zbrodnie przeciw ludzkości, zbrodnie przeciw narodowi niemieckiemu, gwałty ze szczególnym okrucieństwem oraz stosowanie nieludzkich tortur, szczególnie względem kobiet.

 

W (polskiej) praktyce raczej zastosowanie miałoby rozwiązanie pierwsze :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Wybrałem to pierwsze rozwiązanie (już jest podmienione) – dzięki, teraz rzeczywiście brzmi to lepiej :)

entropia nigdy nie maleje

 

Pierwsze dwa zdania, które wprowadzają nas do świata, jak na mój gust (a lubię malownicze opisy) mają za dużo szczegółów, przez co odciągają od treści. Może trochę to powydzielać?

 

Przytłumione światło kryształowych lamp oświetlało ściany pokryte wysokiej jakości, tłoczoną w roślinne wzory tapetą, barek i biurko z ciemnego drewna

Przytłumione światło kryształowych lamp barek i biurko z ciemnego drewna.

 

Inżynier Paweł Gołaszewski usłyszawszy pukanie do drzwi niechętnie zwlókł się z dużego, wygodnego hotelowego łóżka, przykrytego kremową, jedwabną pościelą.

Inżynier Paweł Gołaszewski usłyszawszy pukanie do drzwi niechętnie zwlókł się z dużego hotelowego łóżka. Jedwabna pościel musnęła jego nogę.

 

głos przybrał błagalną barwę – Proszę mnie wpuścić.

głos przybrał błagalną barwę. – Proszę mnie wpuścić.

 

I tutaj dalej można coś takiego:

Gołaszewski poczuwszy, że nie ma sensu walczyć z instynktami, przejrzał się w lustrze, przeczesał wciąż gęste

Gołaszewski poczuł, że nie ma sensu walczyć z instynktami, przejrzał się w lustrze wiszącym na tapecie wysokiej jakości, tłoczonej w roślinne wzory. Przeczesał wciąż gęste

I nie chodzi o to, żeby zrobić tak, bo też mamy sporo opisów, ale zarzucanie nas od razu kremową, jedwabną pościelą, kolorem tapet, to trochę sporo jak na rozpoczęcie. Później takie opisy już tak nie rzucają się w oczy, np. przy opisie pokojówki mamy naprawdę spory akapit i nie potrzebuje odchudzenia.

 

ledwo dostrzegalny makijażyk

Mimo wszystko dałabym makijaż. Brzmi lepiej. Nawet wśród tych wszystkich zdrobnień, które można przełknąć. Ale podoba mi się, że zdrobnienia bohatera przechodzą w myśli narratora. Co do samej sceny… no, kojarzy się. XD

 

– nie przestając się uśmiechać zrobił krok w kierunku barku – bo to już postanowione

– Nie przestając się uśmiechać zrobił krok w kierunku barku. – Bo to już postanowione

 

Zwrot akcji świetny. :D

 

alkohol – po zabiciu człowieka potrafi zaschnąć w ustach.

Alkohol. – Po zabiciu człowieka potrafi zaschnąć w ustach.

 

spytał robiąc ku niej krok

Skoro pytając robił ku niej krok, a wiemy, że pyta, bo mamy znak zapytania, spokojnie możemy zrezygnować z tego pytania i dać tak:

– Czemu tak wulgarnie? – Zrobił ku niej krok

Choć dziwnie brzmi tak czy siak to wyrażenie…

 

gorącym wzrokiem – To psuje

gorącym wzrokiem. – To psuje

 

pociągnął łyk koniaku

Pociągnął łyk koniaku

 

 Cała scena jest świetna, trzymająca w napięciu i mocno wciąga w opowiadanie.

 

w sprawie i tak dalej – a na głos zakomenderował:

– Proszę powstać. W imieniu Niemieckiego Państwa Podziemnego otwieram p

w sprawie i tak dalej. – A głośniej zakomenderował: – Proszę powstać. W imieniu Niemieckiego Państwa Podziemnego otwieram

I dalej taka sama zasada.

 

Heil Hitler by

Heil Hitler, by

 

niepokój, gdzieś się

Bez przecinka

 

rację adwokatowi – Proszę

rację adwokatowi. – Proszę

 

Lubię procesy. Nawet bardzo. Swojego czasu szukałam takich filmów. Znasz może Proces siódemki z Chicago?

Trochę na minus, że oskarżonego tu nie ma, bo tak ciekawie go wykreowałeś, że już widzę go oczami wyobraźni jak siedzi na sali rozpraw z tym swoim uśmieszkiem.

 

Zrozumiałem – adwokat spojrzał do notatek i odczytał

Zrozumiałem. – Adwokat spojrzał do notatek i odczytał:

 

Freudenthal – Żyd?

Freudenthal. – Żyd?

 

Śledziłam proces z wielkim zaciekawieniem. I choć wiedziałam, jak się skończy (bo wyrok niejako zapadł), nie odbierało mi to przyjemności. W alternatywnym świecie to Polska tworzy zbrodniarzy ściganych przez niemieckie podziemie, interesująca teoria.

Przyznam, że jestem fanką światów alternatywnych, czytałeś może „Pożeglować do Bizancjum”? ;) Sama jeszcze dodam, że do pewnego opowiadania napisałam 26 alternatywnych zakończeń. :D

 

nim jeszcze powiedział:

– Nie przedłużajmy. Strzelaj.

Przypomniał sobie nie całe życie, a tylko jedną, jedną jedyną scenę, z cza

Hm, nie wiem, zapis trochę dziwnie wygląda. Może:

nim jeszcze powiedział: „Nie przedłużajmy. Strzelaj”, przypomniał sobie nie całe życie, a tylko jedną, jedną jedyną scenę

?

 

ba jego powodzenie

ba, jego powodzenie

 

sierżanta – Nie widzisz

sierżanta. – Nie widzisz

 

cokolwiek zdążyła zrobić otwarł

cokolwiek zdążyła zrobić, otwarł

I może lepiej: otworzył?

 

Poza tym – zaskoczyłeś mnie! Wiesz, zazwyczaj domyślam się, że ktoś nie umrze, bo jest głównym bohaterem, ale przez to, że dałeś scenę o życiu, co przelatuje między oczami, wplatając w to dopisek, że Gołaszewski zobaczył jedną scenę, to uznałam, że dalej już będziemy mieć tę scenę. Już chyba pisałam Ci, że zwroty fabuły to Ty masz genialne.

 

do Irene – Ładna

do Irene. – Ładna

 

rzucił – Mirek?

rzucił: – Mirek?

 

Włosach.

– To jak? Pogadamy teraz sobie?

włosach. – To jak? Pogadamy teraz sobie?

 

rzem – A ci co tu przyjadą

rzem. – A ci co tu przyjadą

 

po twarzy – A ty lubisz czytać?

po twarzy. – A ty lubisz czytać?

 

I ogólnie wszystkie zdania, które kończą czynność, powinny mieć kropkę, bo zaczynasz z wielkiej litery. Już dalej poprawiać nie będę, bo zasada taka sama. :D Ale liczę, że poprawisz. :)

 

–Chyba starczy tego odpoczynku

– Chyba starczy tego odpoczynku

 

Okeeej, podczas czytania czułam napięcie i niepokój, więc cała scena naprawdę mocna, świetnie skonstruowana. Tu czuć po prostu te emocje Irene, ten bezduszny spokój i ohydny profesjonalizm Gołaszewskiego… Uch. Trudno cokolwiek napisać poza tym, że nie mam nic do zarzucenia. To jak oglądanie filmu.

 

A dalej wspomnienie i lśniące jajo. Tutaj atmosfera trochę jak z horroru, a trochę jak z sf, ale wciąż jest klimatycznie, choć lżej i nie tak dusząco.

 

-Pam, pam, pam, pam…

– Pam, pam, pam, pam…

 

Kosmita jako para, istniejący obok umysłu Pawła, ciekawy zabieg, no i podoba mi się, że tak nawiązujesz do procesu, tam było wspomniane, że miał problemy z psychiką. Jak to się wszystko łączy w całość.

 

gdybym był sam?”

gdybym był sam?”.

 

I wracamy do Irene, już nam oszczędziłeś opisów, za to dostaliśmy wgląd w psychikę Pawła złączonego z Iksanem. Był taki ciekawy film z kosmitą w ciele człowieka: „Sputnik”. Tam jest oczywiście inaczej, ale też fajny motyw.

Można powiedzieć: nie wyszło zabijanie go, ale dla niego to lepiej, bo przecież chciał umrzeć, a musi żyć, razem z potworem, kosmitą, którego nie rozumie, który go więzi, kontroluje.

 

Bardzo lubię w Twoich opowiadaniach to, że podchodzisz do wszystkiego tak wielowymiarowo, szukasz tej głębi, pokazujesz ją nam i mówisz: „Pomyśl”. Tu można na dłużej posiedzieć, przeanalizować Gołaszewskiego, bo mimo że z niego potwór i bydlak, coś z psychiką miał może już wcześniej, a odnalezienie Iksana pozwoliło mu spojrzeć na siebie z boku, innymi oczami. I mimo że to bardzo odważne – nie skreślasz tych najgorszych szumowin, nie dajesz im kulki w łeb, nie skazujesz na czarne życie, w białym wywyższając „dobrych”. I dałam w cudzysłów, bo ja też nie uznaję podziałów dobry-zły, to wszystko sztuczne i złudne. Odcienie są fascynujące. Te odcienie widzę u Ciebie, zanurzam się w nich, mam przyjemność je odkrywać. Nawet jeśli opowiadanie ma te mroczne, odpychające sceny.

 

Gdzieś tam pisałeś, że trudno o złoty środek, a dla mnie jesteś prawdziwy. Jeśli czujesz, że nie, że mógłbyś dać tu więcej siebie: daj, spróbuj, zobaczymy, co wyjdzie.

 

Dobra, to teraz trochę zarzutów: brakuje mi rzeczywistości, bo wiemy, że Niemcy mają swoje podziemie, ale za bardzo przypomina ten polski ruch oporu, gdyby pozamieniać imiona, nie byłoby to aż tak oczywiste. Przydałoby się więcej tego świata, bo jest fascynujący, ale nie wiem, czy nie wpadłeś w pułapkę upchnięcia zbyt wiele w niewielkim limicie. Kiedy tworzysz tak inny od naszego świat, w dodatku w przeszłości, a do tego dodajesz kosmitów… Przy czym historia Gołaszewskiego jest taka ciekawa i mamy jeszcze wgląd do psychiki… No to sam widzisz – tego jest dużo! Brakuje tu rozwinięcia, pogłębienia samego tła historii.

 

A poza tym – muszę zajrzeć do innych Twoich tekstów. :D

 

Pozdrawiam,

Ananke

Wybrałem to pierwsze rozwiązanie (już jest podmienione) – dzięki, teraz rzeczywiście brzmi to lepiej :)

No i elegancko ;)

 

Lubię procesy. Nawet bardzo

Mam nadzieję, że nie będzie w złym tonie, jeżeli pozwolę sobie na bezczelną autoreklamę

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Co ja tu miałem dodać… Rzeczywiście cieszę się dobrą pamięcią, ale w sumie dużo częściej od trafienia na odpowiedni cytat przydarza mi się odczucie, że na pewno taki znam, tylko nie mogę go skonkretyzować. Czyli z tą kartoteką nie jest za dobrze. A wiersze dużo łatwiej od prozy zapamiętać dosłownie, pewnie jest to jedna z przyczyn, dla których tak polubiłem poezję.

Dziękuję za przybliżenie postaci Freudenthala, nie przyszło mi do głowy sprawdzić, czy przypadkiem nie jest historyczna.

Myślę, że dopisanie tego kawałka sceny tortur rozwiązało problem. Chyba sobie uświadomiłem, dlaczego z początku wydała mi się bardzo skrócona: opisałeś tak ładnie tę walizeczkę i potem nie wypala wiele “strzelb Czechowa” czy raczej… rozwieracz Czechowa, igły Czechowa, obcęgi Czechowa… Nie sugeruję jednak dalszych zmian, bo opis walizki jest bardzo trafny w tamtym miejscu, a wykorzystanie następnych rekwizytów łatwo przekroczyłoby już granice dobrego smaku literackiego, więc ogółem uważam poprawkę za w pełni udaną. Raczej staram się przybliżyć subiektywne wrażenia czytelnicze.

To mi przypomina jeszcze jeden kłopot – wciąż nie dostarczyłem notki o sobie do Księgi, bo nie bardzo mogę ułożyć myśli, jak się za to zabrać… Powiedz na początek: czy przedstawiamy się tam z imienia i nazwiska? Piszemy szerzej o swoich zajęciach i zainteresowaniach czy ograniczamy się ściśle do kwestii literackich?

Ananke

cezary_cezary

Ślimak Zagłady

 

Dzięki za (ponowne) odwiedziny.

Odpowiem niestety krótko, bo trochę mi czasu nie staje, ale postaram się nadrobić później.

 

Ananke

Jak zwykle świetny komentarz na gorąco – jak ja je uwielbiam czytać!

Co do sugestii, które zawarłaś – zastanowię się nad nimi, zdają się iść w dobrym kierunku – ale po prostu dziś już nie dam rady.

Twój komentarz wymaga dłuższej odpowiedzi – i takiej z pewnością później udzielę.

 

cezary_cezary

Pozwoliłem sobie skorzystać z reklamy, odwiedzić Twój tekst i zostawić pod nim skromny komentarz.

 

Ślimak Zagłady

Mnie też łatwiej zapamiętać poezję niż prozę, a już najlepiej – poezję śpiewaną (w dobrym wykonaniu). Pewnie dlatego tak często “piszę Kaczmarskim” czy Asnykiem – bo niejako mam ich za alfabet i nie postaje mi w głowie (o słodka naiwności), że ktoś może nie znać. Ty jednak czasem zarzucasz teksty tak niszowe, że muszę nieźle łamać głowę, by zorientować się w którym mi kościele dzwoni (o ile dzwoni).

Co do rozwieraczy Czechowa – jeszcze odpowiem (później) – jak będę miał ciut więcej czasu.

Co do Księgi i notki do niej:

-tak, wszyscy tam występujemy pod imionami i nazwiskami

-jest bardzo różnie (niczego nie narzucałem) ale przeważnie autorzy i autorki piszą w swoich bio nie tylko o kwestiach literackich

entropia nigdy nie maleje

Jimie, jest szereg rzeczy, które mnie przyssały do tekstu i dwie, które sprawiły, że go odrzuciłam.

Do pierwszej kategorii: dobrze, mocno poprowadzona narracja, w zamierzeniu chyba "lolitowska". Trzymasz się jej, nie wypadasz z roli nawet na chwilę. Konstrukcja niezła, choć dla mnie jajo wpada nadto przypadkowo. Nadrabiasz fabułą, która się kręci: osadzenie historyczne (proces) wygląda prawdopodobnie, choć mniejsza o to.

Co mnie zdrzaźniło? 

Eksplorowanie konwencji sado-maso jest dla mnie trochę dziwne w kontekście Iksana, podobnie jak nieporadność bojowniczki. Próbowałeś przemoc i bezmyślność zrównoważyć historycznością, co doceniam, jednak biedaczce nie dałeś za spust pociągnąć i musiałam zadowolić się wyjaśnieniem: "Wszystko przez to jajo i/lub skłonności pewnego X opanowanego przez Y". Nadprzyrodzone siły sprzyjały facetowi i go podmieniły/nakręciły, więc w zasadzie nie był sobą. Niewinna owieczka. Wygląda na rodzaj wymówki, nie dramat, gdyż trudno kibicować bohaterom, gdy stawiasz ich na planszy i jednego pozbawiasz sił (brak trenera, ręcznika, wody), a drugiego dobijasz. Dla mnie, rozgrywka, taka na poważnie, zaczyna się dopiero na zakończenie pomiędzy Gołaszewskim i Iksanem.

 

Skarżypytuję: wciągnęło, technicznie ok, prowadzenie takoż, lecz "boksowałam się" z przekazem/ mechanizmem/wyjaśnieniem. Dla mnie jest zbyt jednoznaczny, wyostrzony, trudno tutaj komuś kibicować.

 

Zupełnie na boczku: przeczytałam dzisiaj, znowu, sporo info o deepfakach, czemu idzie w tę stronę? Nie wiem? Fajnie, że w tym przypadku osoba przerabiająca wycofała się, więc może… Jaskółka nie czyni wiosny, a może…

Źródło:

https://www.theguardian.com/technology/2023/oct/28/how-did-deepfake-images-of-me-end-up-on-a-porn-site

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Jim!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Opisy na samym początku przeprzymiotnkowane. Pierwsze dwa zdania w ogóle czytałem dwa razy.

– Na podstawie art. 66 Femgeheimesgerichte,

myślę, że nikt nie mówi “art.”, raczej pada pełne słowo: “artykułu”. Zresztą całą tę wypowiedź jakbyś skopiował z prawniczego pisma, bez przekształcania na wypowiedź postaci.

Ze względu na okoliczności (przebywanie oskarżonego w Berlinie), przekazuję do natychmiastowego wykonania.

Trudno jest też mówić nawiasami. Nawiasy w literaturze stawiamy raczej w domenie narratora.

Ogólnie liczebniki zapisujemy słownie.

Jest kilka miejsc, które potrzebowałyby redakcji i korekty. Tyle o technikaliach.

 

Natomiast pod względem fabularnym… to może złe słowo tutaj – fabuła jest raczej szczątkowa, a skupiasz się bardziej na pokazaniu bohatera (oj, to też złe słowo tutaj XD).

Według mnie całkiem fajnie to pomontowałeś – konstrukcja tekstu utrzymuje napięcie, jednocześnie odsłaniając coraz to szersze spektrum osobowości Gołaszewskiego.

No właśnie – i ostatecznie chyba o to w tym tekście chodzi. Bo nie fundujesz nam przemiany Gołaszewskiego, a bardziej jego genezę. Już w trakcie czytania miałem myśl “spoko, ale do czego dążymy?” i na dobrą sprawę odpowiedzi nie dostałem. Gdybyś coś takiego wplótł w treść książki, jako przedstawienie (a nawet wyjaśnienie) czarnego charakteru, to miałoby to ręce i nogi. Jako samodzielna treść nie powiem, żeby mnie powaliła na kolana.

Natomiast nie mogę też powiedzieć, że było źle, że słabo się czytało itd. W zasadzie rzeczy, do których mógłbym się przyczepić są mocno subiektywne i sam nie wiem, czy mi przeszkadzają, czy odzywa się we mnie jakiś literacki szeryf, który mówi, że czegoś powinieneś unikać – sięgam po tekst Jima, więc spodziewać się powinienem tekstu Jima ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ananke

cezary_cezary

Ślimak Zagłady

Asylum

Krokus

 

Dzięki za odwiedziny!

 

Jak obiecałem – jak tylko znalazłem trochę czasu, udzielam nieco dłuższej odpowiedzi.

 

Ananke

Wprowadziłem większość Twoich uwag, z wyjątkiem tych, które były stylistycznie zbyt odległe od mojego pisania (przykładowo “jedwabna pościel musnęła nogę” – nie napisałbym tego w tym kontekście, bo mi po prostu to tam nie pasuje).

Procesu Siódemki z Chicago niestety nie widziałem, ale cieszy mnie, że mój proces Ci się spodobał.

Gołaszewski nie mógł się pojawić w mieszkaniu, w którym prowadzono rozprawę przeciw niemu, z dość oczywistych względów – Niemcy musieliby go w tym celu porwać, a tego by nie ryzykowali (to po pierwsze), a po drugie – nawet gdyby zaryzykowali, to by im się nie udało (bo: Iksan).

 

W alternatywnym świecie to Polska tworzy zbrodniarzy ściganych przez niemieckie podziemie, interesująca teoria.

Podobnie jak przemoc nie ma płci, tak zwyrodnienie nie ma narodowości – nie ma narodu, który byłby wolny od zbrodniarzy.

Cieszę się, że udało mi się Cię zaskoczyć. Nie zawsze zaskoczenie jest moim celem – kiedyś lubiłem czytelnika zaskakiwać bardziej, z czasem mniej cenię zaskoczenie dla samego zaskoczenia – jeśli nie jest ono jakoś wprowadzone, zapowiedziane (te strzelby Czechowa o których wspomniał Ślimak Zagłady) – to znaczy, że jest zrobione źle, a jak jest zrobione dobrze, to z reguły się można domyślić, więc żadnego zaskoczenia nie ma :) Natomiast myślę, że w tym utworze udało mi się zrobić to zarazem dobrze (zapowiedzieć co się stanie), jak i uśpić czytelniczą czujność – więc jestem z tego zabiegu zadowolony.

 

Okeeej, podczas czytania czułam napięcie i niepokój, więc cała scena naprawdę mocna, świetnie skonstruowana. Tu czuć po prostu te emocje Irene, ten bezduszny spokój i ohydny profesjonalizm Gołaszewskiego… Uch. Trudno cokolwiek napisać poza tym, że nie mam nic do zarzucenia. To jak oglądanie filmu.

 

Lejesz miód na moje serducho takim komplementem :)

Zaczynam wierzyć, że serio coś mi się udało fajnie napisać :)

 

Można powiedzieć: nie wyszło zabijanie go, ale dla niego to lepiej, bo przecież chciał umrzeć, a musi żyć, razem z potworem, kosmitą, którego nie rozumie, który go więzi, kontroluje.

 

Tak jak wspomniałem, ten tandem z przymusu jest niewygodny dla obu stron, a jednocześnie daje im korzyści. I rzeczywiście – dla Pawła, którego psychika jest tak mocno niestabilna – wymuszone trwanie jest formą nieustannej kary (a jednocześnie daje mu poczucie mocy).

Podoba mi się jak analizujesz Gołaszewskiego – o to mi właśnie chodziło, by temu zbrodniarzowi przyjrzeć się z bliska.

Gdy to pisałem – miałem w głowie dwie książki – Lolitę i Rozmowy z katem. Jednocześnie chciałem się od tych pierwowzorów odciąć – Gołaszewski w odróżnieniu od Humberta czy Jurgena nie znajduje usprawiedliwień dla swoich zbrodni – on doskonale wie, że jest potworem i to potworem gorszym od Iksana – zależało mi na tym rysie i mam nadzieję, że on dobrze wybrzmiał. Oczywiście jak każdy, musi dokonywać jakichś racjonalizacji – ale nie są one dostateczne – dlatego przychodzą chwile, gdy szuka śmierci.

Co do Twoich zarzutów odnośnie tła/rzeczywistości itp:

nie chciałem opowiadania zbytnio rozdmuchiwać – chciałem, by pozostało gęste, pokazać tej zmienionej rzeczywistości tylko tyle, by resztę mógł sobie czytelnik dośpiewać – gdybym miał na to całą powieść jak Dick w “Człowieku z Wysokiego Zamku” – to pewnie rozegrałbym to inaczej (choć – swoją drogą, podoba mi się właśnie oszczędność, z jaką tło jest budowane w tej powieści). Tu miało być opowiadanie i to w miarę możliwości – krótkie.

Może rzeczywiście trochę za mocno ściąłem odnośnie stanów psychicznych Gołaszewskiego – to jedyne, co sam uważam, że mógłbym pewnie bez szkody dla zwięzłości rozwinąć – ale nie chciałem nimi zanudzić, chciałem utrzymać dość szybkie tempo.

 

A poza tym – muszę zajrzeć do innych Twoich tekstów. :D

 

Polecam, ostatnio dodałem trochę, ciekawe co powiesz przykładowo o Walcu z panią D*** :)

 

 

cezary_cezary

 

Teraz nasze opowiadania już są wzajemnie zlinkowane :)

 

 

Ślimak Zagłady

Tak jak pisałem wyżej – bardzo Ci tej poetyckiej pamięci zazdroszczę. 

Co do Freudenthala, raczej nie zakładałem, że ktoś sprawdzi tę postać – nie jest to raczej ktoś, kto by się przeciętnemu, czy nawet dość obytemu z historią odbiorcy mógł kojarzyć.

 

wydała mi się bardzo skrócona: opisałeś tak ładnie tę walizeczkę i potem nie wypala wiele “strzelb Czechowa” czy raczej… rozwieracz Czechowa, igły Czechowa, obcęgi Czechowa…

W dobrze prowadzonych, starą szkołą, torturach – przed samymi torturami, następuje okazanie skazańcowi narzędzi i czasem – opowiedzenie, do czego służą. Myślałem o takim zabiegu, by Gołaszewski zademonstrował lub choćby opisał Irene zawartość walizeczki – ale stwierdziłem, że to jest jednak zbyteczne.

Po pierwsze – sama obecność tych igieł Czechowa i obcęgów Czechowa – wystarcza. Czytelnik wie, że one tam są. A Irene – skrępowana, roznegliżowana, odarta z godności i poddawana elektrowstrząsom przez zachowującego upiorny spokój Gołaszewskiego – jest wystarczająco przerażona, by jej dokładać.

 

wykorzystanie następnych rekwizytów łatwo przekroczyłoby już granice dobrego smaku literackiego

też się tego obawiam – więc poddałem tu rzecz swoistej autocenzurze – zresztą widzimy potem, w kolejnej scenie Irene w okropnym stanie:

 

bawił się nożem przy szyi dziewczyny. Irene, zakneblowana patrzyła pustym wzrokiem. Widział już nieraz to spojrzenie. Jak zwykle wziął od niej wszystko co chciał, o wiele więcej, niż mogła znieść.

 

i nie wiemy tak naprawdę co się stało pomiędzy, co jej zrobił i jakich “zabawek” na niej użył – w moim odczuciu przybliżanie tego jest zbędne, wystarczy wiedzieć, że było to coś strasznego – co – czytelnik może się domyśleć (lub nie domyślać, o ile wrażliwość mu nie pozwala).

Wiem – brzmi to asekuracyjnie. Może było w tym moim pisaniu tutaj za dużo tchórzostwa – ale nie chciałem tu epatować przemocą, by niektórzy z odbiorców nie zamknęli się na przekaz. Czy mi się to udało – do końca nie wiem.

 

Odnośnie bio do Księgi Ci już odpowiedziałem wyżej (i nieśmiało przypominam, że nadal go nie dostałem :) )

 

Asylum

Miło mi, że znalazłaś w tym odniesienia do Lolity (była jedną z inspiracji dla tego tekstu) – choć wiem, że Nabokovowi do pięt nie sięgam.

Od mojej pamiętnej (przez wielu przeklinanej) – najdłuższej bety na portalu i historii z świata Nadden, za każdym razem jak pojawiasz się pod moimi tekstami – czytam Twoje komentarze z wielką przyjemnością a zarazem analizuję je po wielokroć, wyczulonym będąc tak na pochwały, jak i na słowa krytyki.

Pozwolę sobie jednak tym razem na polemikę z tą krytyką – co prawda nie chcę tu podważać Twojego odbioru, bo masz do niego prawo i z pewnością to jest moją winą, jeśli coś zostało źle zrozumiane i teraz powinienem posypać głowę popiołem i stwierdzić – no tak, nie napisałem to tak dobrze, jak mógłbym – ale jednak wydaje mi się, że dałem dość wskazówek interpretacyjnych, by nie iść w tą stronę, którą z pewnymi interpretacjami poszłaś, więc chcę spytać dlaczego tak się stało.

Gdy będę wiedział – może w przyszłych utworach nie popełnię takich błędów.

Po pierwsze nie wydaje mi się, żeby konwencja sado-maso miała tak naprawdę wiele wspólnego z Iksanem. Gdy Gołaszewski o nim myśli pada nawet takie stwierdzenie:

 

Tamten miał przynajmniej usprawiedliwienie – nie był człowiekiem. Mordowanie mogło być dla niego jak rozdeptywanie mrówek. Poza moralnością.

Iksana nie obchodzi co właściwie Gołaszewski robi z innymi ludźmi, dopóki realizuje jego cele. Zabicie Irene jest przydatne, torturowanie jej i wyciąganie zeznań – też – i choć można podejrzewać, że Iksan odczuwa pewną satysfakcję ze swojej wyższości nad ludźmi, jest to pewnie uczucie podobne temu, jakie może mieć dzieciak hodujący owady i przeprowadzający na nich eksperymenty. 

Tak więc – całe sado-maso pochodzi raczej od Pawła niż od Iksana.

 

Kolejna rzecz, którą wydawało mi się, że mocno przedstawiłem to to, że to wcale nie jest tak, że

 

Wszystko przez to jajo i/lub skłonności pewnego X opanowanego przez Y

 

Gołaszewski sam z siebie był potworem już wcześniej – torturował kobiety już w czasie wojny polsko-rosyjskiej, poza tym dostajemy informację, że i bez Iksana był skuteczny:

 

Parę razy dostał cichą reprymendę, że to co robi z pojmanymi sowieckimi żołnierkami i ukraińskimi wieśniaczkami nie licuje z honorem polskiego oficera, ale nikt niczego na głos mu nie zarzucił, ba, jego powodzenie wojenne i swoisty szósty zmysł, sprawiły, że szybko awansował.

 

Widać więc, że Iksan owszem daje mu niemal boską moc, ale sam Paweł i bez niej był niezłym ziółkiem. Na pewno nie jest jak piszesz “niewinną owieczką” – bo był wilkiem na długo przed Iksanem.

 

Co do kibicowania bohaterom – myślę, że w początkowej scenie nie było jeszcze tak bardzo jasne, że Irene nie ma szans z tandemem Paweł/Iksan – przyszła do niego jako kat, by wykonać wyrok. Miałem nadzieję, że udało mi się tutaj jednak trochę zmylić tropy i wytworzyć przekonanie, że Gołaszewski jednak zginie (wiem, że Ananke takiemu uległa, więc chyba przynajmniej część czytelników tak to odebrała).

Owszem, Irene nie ma tu szans, tak rozstawiłem figury, dając boską moc parze potworów – ale tutaj masz rację, że prawdziwa rozgrywka toczy się między nimi dwoma.

Przez pewien czas zastanawiałem się nawet, czy śmierć Irene nie powinna czegoś zmienić – zmienić jakoś Gołaszewskiego, popchnąć go do czegoś, do jakiejś próby (innej niż samobójstwo) – pokrzyżowania szyków Iksanowi. A z drugiej strony – może Iksan powinien pomyśleć o zmianie “żywiciela”?

Jednak stwierdziłem, że taka przemiana byłaby bardzo niewiarygodna psychologicznie.

Wolałem więc pozostawić bohatera niezmienionym – niż zmieniać go na siłę, wbrew temu co wydało mi się prawdziwe.

 

 

Zupełnie na boczku: przeczytałam dzisiaj, znowu, sporo info o deepfakach, czemu idzie w tę stronę? Nie wiem?

 

Deepfejki podobnie jak AI to coś co nieuchronnie będzie się wdzierać coraz bardziej w nasze życie – a to co z tym zrobimy to inna sprawa. Jak zwykle – prawo reaguje zbyt wolno na zmiany technologiczne. A jeśli chodzi o wspomnianą w artykule pornografię – to wydaje się, że względy ekonomiczne wymuszą stosowanie jednego i drugiego na szeroką skalę. Większość wynalazków, jakich w historii dokonaliśmy najszybciej znajdywała zastosowanie w realizacji odwiecznych popędów eros i tanatos (sorry, za freudyzm – fuj, ale stosuję to tutaj jako pewne uproszczenie rzeczywistości) – więc nic dziwnego, że i teraz tak jest – a że to może być bardziej niebezpieczne niż broń atomowa? No cóż – pozostaje wierzyć, że okażemy się mądrzejsi niż się wydajemy.

 

Dzięki za klik biblioteczny :)

 

Krokus

Dziękuję za odwiedziny piątkowego dyżurnego!

 

myślę, że nikt nie mówi “art.”, raczej pada pełne słowo

Na próbę zmieniłem wszystkie te skróty ta pełne brzmienia, włącznie z liczebnikami określającymi numery artykułów i paragrafów i… stwierdziłem, że tego się nie da czytać.

Może to jest tylko moje wrażenie, ale – bardzo silne – że w tej skróconej formie, łatwiej to objąć wzrokiem, przebiec po tym, nie zatrzymać się – bo w sumie kogo obchodzi czy to jest “artykuł sto sześćdziesiąty dziewiąty paragraf pierwszy i drugi kodeksu Strafgesetzbuch”, czy jakiś dowolny inny.

Dlatego przywróciłem pierwotną wersję zapisu…

Ale jeśli moje zdanie jest odosobnione i więcej osób uważa, że łatwiej się to będzie czytało, gdy “po bożemu” zmienię liczby w liczebniki, arty w artykuły i § w paragrafy – to oczywiście wymienię ten akapit (z tym, że on się stanie przez to z dwa razy dłuższy).

Po prostu nie jestem w stu procentach przekonany, czy w tym przypadku poprawność (co do której oczywiście masz rację) – nie popsuje łatwości odbioru.

 

Bo nie fundujesz nam przemiany Gołaszewskiego, a bardziej jego genezę. Już w trakcie czytania miałem myśl “spoko, ale do czego dążymy?” i na dobrą sprawę odpowiedzi nie dostałem.

Jak wyjaśniałem wyżej w odpowiedzi dla Asylum – o przemianie Gołaszewskiego myślałem – ale doszedłem do wniosku, że napisałbym nieprawdę… Gołaszewski po spotkaniu z Irene się nie zmieni – może pojawiła się jakaś drobna ryska gdzieś w jego konstrukcji, może jakiś kamyczek, który kiedyś zwali lawinę – ale nawet i to nie sądzę – on owszem waha się czy Irene powinien zabić, owszem jest mu jej na swój sposób żal – ale jednocześnie przecież czerpie satysfakcję z tych tortur, z tej władzy – więc nawet jeśli ma po wszystkim ochotę ze sobą skończyć, to przecież wie, że Iksan go powstrzyma – nie robi nic, co naprawdę by mogło jakoś zmienić jego sytuację.

Cieszę się, że nie czytało się źle, ale chętnie poznałbym te właśnie subiektywne czepialstwo – rozumiem, że moja wrażliwość jest skrajnie różna od Twojej – ale właśnie tej Twojej i tego czepialstwa – jestem ciekaw, bo jestem ciekaw różnorodności możliwych odbiorów. Tego szeryfa też jestem ciekaw – bo jak wspominałem wyżej – mój własny, wewnętrzny cenzor kazał mi ten tekst ułagodzić (nie wiem czy słusznie, trochę czuję się, że częściowo stchórzyłem – raz, przed większą i głębszą psychologią, dwa – przed mocniejszym okrucieństwem – ale mam przynajmniej nadzieję, że tym razem ten cenzor zadziałał na moją korzyść, a nie przeciwnie).

 

Pozdrówka!

 

entropia nigdy nie maleje

Przeczytałem bez bólu, chociaż trudno powiedzieć, że z przyjemnością. Odświeżyłem sobie kwestię zabójstwa Róży Luksemburg. W odróżnieniu od wersji z wiki poprzednio znałem tylko .

wewnętrzny cenzor kazał mi ten tekst ułagodzić (nie wiem czy słusznie, trochę czuję się, że częściowo stchórzyłem

Być może tekst bez uładzenia byłby jeszcze lepszy, choć mógłby zacząć podpadać pod inną kategorię (gore?). Chociaż nie wiem, w jakim stopniu da się to interesująco opisać.

W tekście zabrakło mi jedynie obrazu, co się wydarzyło po strzale (czyli jednak to gore) np.:

 

Irene widziała, jak pocisk przeszedł przez czaszkę Pawła, na ścianie widać było kawałki kości i jego mózgu zmieszanego z krwią. Zrobiło jej się niedobrze, to jednak co innego niż trafić kartonową tarczę. Zachwiał się, zamknęła oczy. Otworzyła, a Paweł stał sobie, jakby nic się nie stało.

“Ki diabeł”, pomyślała.

 

albo (matrixowo):

 

Pocisk pistoletowy parabellum znieruchomiał w powietrzu tuż przed czołem Pawła. Nie wisiał długo, spadł i potoczył się pod parapet. Strzeliła drugi raz, również bez powodzenia.

 

Jako przesłanie opowiadania przyjąłem: “do opętania przez potwora, warto samemu być potworem”.

 

Idę kliknąć.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Witaj.

Cóż, sztuka pełną gębą.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

Radek

feniks103

 

Dzięki za odwiedziny.

 

Radek

 

Mi ta scena wydała się niepotrzebna, skoro się dowiedzieliśmy ze spotkania w jaju, że Iksan potrafi powstrzymać pistolet przed wystrzeleniem (to, że tak się stało i tym razem sugeruje ten fragment:

 

– Bam! – wykrzyknął Gołaszewski

 

Czyli pistolet po prostu nie wystrzelił, mimo szarpnięcia za spust. Ale może rzeczywiście, któraś ze scen, które zaproponowałeś dałaby lepsze wrażenia czytelnikowi.

Cieszę się, że tekst nie przysporzył bólu…

 

Dzięki za doklikanie :)

 

feniks103

Odbieram jako komplement – dziękuję :)

 

 

Pozdrawiam.

entropia nigdy nie maleje

Lubię zaglądać do Twoich tekstów, czasem z obawą, czy aby nie zostałeś przycięty do literackiego prostopadłościanu. Kanty zaokrąglone, forma ciasteczka. Współcześnie trudno o równowagę. Nie cierpię układności dla niej samej, bo niby po co nam wtedy odczucia, myślenie, osąd?

Lolitowskie jest i tyle, zresztą wyśmienicie to zrobiłeś. :-)) Winę, karę, odpowiedzialność odbiorcy czy autora, w ogóle pomińmy, gdyż nie mają związku z przedmiotem zagadnienia. Odpuśćmy sobie również rozmowę o błędach. ;-) Zwizualizowanie (opisanie) człowieka w działaniu/fragmencie życia i kontekście tak, aby "trafiło" do innych, jest cholernie trudne. Gdy trafi do 30% tych, którzy przeczytali można uznać za sukces, a 20% robi naprawdę dużą rzecz, imho. :-)

 

,Po pierwsze nie wydaje mi się, żeby konwencja sado-maso miała tak naprawdę wiele wspólnego z Iksanem. Gdy Gołaszewski o nim myśli pada nawet takie stwierdzenie:

Tamten miał przynajmniej usprawiedliwienie – nie był człowiekiem. Mordowanie mogło być dla niego jak rozdeptywanie mrówek. Poza moralnością.

Iksana nie obchodzi, co właściwie Gołaszewski robi z innymi ludźmi, dopóki realizuje jego cele. Zabicie Irene jest przydatne, torturowanie jej i wyciąganie zeznań – też – i choć można podejrzewać, że Iksan odczuwa pewną satysfakcję ze swojej wyższości nad ludźmi, jest to pewnie uczucie podobne temu, jakie może mieć dzieciak hodujący owady i przeprowadzający na nich eksperymenty. 

Tak więc – całe sado-maso pochodzi raczej od Pawła niż od Iksana.

 

Tak, zgoda, to było jasne, lecz wtedy wprowadzenie Iksana wydaje się bezprzedmiotowe, niepotrzebne, podobnie jak niezrozumiałe w tym kontekście wydają się myśli "moralne" Gołaszewskiego. Czyżby Gołaszewski miał sumienie, refleksję, hamulec, jakieś rozterki? Po co przydałeś mu dodatkową moc, jeśli i tak by sobie sam poradził? Facet, czyli Gołaszewski powinien oddawać się swojej potrzebie, owładnięty nią. 

Przydajesz mu moc (uzyskaną dzięki Iksanowi). Dlaczego? Czyżby lękał się jej utraty? Dlaczego? Tym bardziej, że i wcześniej był skuteczny, "niezwyciężony", wychodził z różnych tarapatów – reprymendy. Facet był uzależniony, głód, i jeśli był człowiekiem przeżywał chwile głodu, wpadał w panikę pozbawiony zaspokojenia. Iksan mógł być dla niego wybawieniem, początkowo – może – nieprzyjemna obecność, z biegiem czasu oswojone, podręczne narzędzie.

Kto tu "bryknął" – stawiałabym na Iksana i zmianę "żywiciela" na bardziej przydatnego. Gdyby miał być to Gołaszewski, kurcze, potrzebne byłoby więcej znaków, dużo więcej.

 

,myślę, że w początkowej scenie nie było jeszcze tak bardzo jasne, że Irene nie ma szans z tandemem Paweł/Iksan – przyszła do niego jako kat, by wykonać wyrok. Miałem nadzieję, że udało mi się tutaj jednak trochę zmylić tropy

I ze mną też się udało. Druga scena przyniosła rozczarowanie, bo za szybko poszło i pytałam się – jak to, o co toczy się gra, o co chodzi, co czytam?

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Lubię zaglądać do Twoich tekstów, czasem z obawą, czy aby nie zostałeś przycięty do literackiego prostopadłościanu.

 

Mam nadzieję, że mimo wszystko do prostopadłościennych foremek nie pasuję. Chyba już tak zawsze będę trochę uwierał ;)

 

Lolitowskie jest i tyle, zresztą wyśmienicie to zrobiłeś.

 

Dziękuję :)

 

Tak, zgoda, to było jasne, lecz wtedy wprowadzenie Iksana wydaje się bezprzedmiotowe, niepotrzebne, podobnie jak niezrozumiałe w tym kontekście wydają się myśli "moralne" Gołaszewskiego. Czyżby Gołaszewski miał sumienie, refleksję, hamulec, jakieś rozterki? Po co przydałeś mu dodatkową moc, jeśli i tak by sobie sam poradził? Facet, czyli Gołaszewski powinien oddawać się swojej potrzebie, owładnięty nią.

Ależ on się tej potrzebie poddaje… ale czyż mimo tego nie może mieć pewnych myśli “moralnych”? Zależało mi tu na uczynieniu go z jednej strony złym – ale jednocześnie – nie do końca niemoralnym. Takie zło, które sobie wszystko usprawiedliwia – jest poniekąd łatwe. Bo ono się złem nie czuje – robi dobrze – wg. jakiejś tam swojej skali i oceny.

Gołaszewski ma się szarpać – z jednej strony on znajduje dla siebie usprawiedliwienia, jakieś bajki sobie opowiada, by się wybielić czy zdać samemu sobie lepszym – ale jednocześnie dostrzega, że to co robi – jest złe.

 

Przydajesz mu moc (uzyskaną dzięki Iksanowi). Dlaczego? Czyżby lękał się jej utraty? Dlaczego?

 

Sama sobie odpowiadasz parę linijek dalej, dlaczego – to właśnie jego głód pozwala mu niejako “oswoić” Iksana.

 

Kto tu "bryknął" – stawiałabym na Iksana i zmianę "żywiciela" na bardziej przydatnego. Gdyby miał być to Gołaszewski, kurcze, potrzebne byłoby więcej znaków, dużo więcej.

 

Pozostawiam to otwartym. W starciu Gołaszewski – Iksan, kosmita wydaje się być na zwycięskiej pozycji – ale czy rzeczywiście? Już po napisaniu zastanawiałem się, czy pokręcona psychika Gołaszewskiego nie jest po prostu wymarzonym gniazdem dla Iksana. Może gdyby jego “żywiciel” był bardziej normalny, nie byłby tak przydatny?

 

Druga scena przyniosła rozczarowanie, bo za szybko poszło i pytałam się – jak to, o co toczy się gra, o co chodzi, co czytam?

Może rzeczywiście tu za szybko odkryłem karty. Od początku jednak w moim zamyśle cała gra toczy się między dwoma potworami i dotyczy bardziej napięcia między nimi niż między nimi a ofiarą (która, w sposób oczywisty – nie ma szans).

 

Pozdrawiam serdecznie :)

 

entropia nigdy nie maleje

Trochę się przykroiłeś, w niektórych sprawach. ;-)

Kart za wcześnie, imho, nie odkryłeś, lecz prowadziłeś niejako wielokrotnie wbrew. Dobra postać dostała fory i natychmiast pozbawiłeś ją tego,  drugi triumfował i też go tego pozbawiłeś. Pierwsze przejście było niezrozumiałe, drugie ok, lecz się zaczęło. Wszystko zależy o koncepcji, tj, czy za późno. Tekst wciąga, ponieważ jest dobrze napisany, obserwujemy sytuację i czekamy.

Dla mnie sprawa była pomiędzy Gołaszewskim i Iskanem, reszta to  potyczki, bitwy, dlatego najbardziej interesowałoby mnie, co będzie dalej. Kwestia rozłożenia napięcia w całym tekście. Na czym się koncentrujesz. Jeśli rozgrywka pomiędzy nimi dwoma, musi znaleźć to odzwierciedlenie, abym jako czytelnik złapała to.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ciekawy tekst. Odwrócenie polsko-niemieckich ról intryguje.

Chętnie dowiedziałabym się więcej o Twoich realiach. Nie bardzo wiem, czym różni się ta linia althistorii od naszej, ale nie wykluczam, że to z powodu mojej nikłej wiedzy, szczególnie na temat dwudziestego wieku i międzywojnia.

Czyżby listopad był miesiącem literackich wspominek o Piłsudskim? W jednym portalowym wierszu też wystąpił. Magia rocznic?

Niby wyjaśniasz, co tak wzmocniło bohatera, ale i tu czuję niedosyt – kim właściwie jest Iksan, jakie moce daje nosicielowi, przed kim ucieka….

Ogólnie – czytałam z zainteresowaniem, ale końcówka nie spełniła wszystkich oczekiwań. Tak dosyć obyczajówkowo wypada – rozważania, jaki to bohater był zły, jeszcze zanim spotkał fantastycznego potwora.

Babska logika rządzi!

W porządku, napisałem wreszcie i wysłałem tę parodię biogramu, mogę więc tutaj odpisać bez wyrzutów sumienia…

W dobrze prowadzonych, starą szkołą, torturach – przed samymi torturami, następuje okazanie skazańcowi narzędzi i czasem – opowiedzenie, do czego służą.

Czytałem kiedyś (niestety nie pamiętam źródła) o warunkach zatrudnienia jakiegoś małopolskiego kata, późna I RP. Płacili mu dodatkowo od każdej sesji przesłuchań, a jak ofiara poddała się podczas prezentacji, to najmniej. Przypuszczam, że mówił: to narzędzie może trocha łoskotać, niektórzy znajdują to doznanie przyjemnym

Zdaje się, że Dwójka mogła już stosować bardziej nowoczesne metody psychologiczne – gestapo niekoniecznie, bo zatrudniało wielu sadystów bez żadnego przeszkolenia pod tym kątem, niektórzy nie mieli żadnej koncepcji przesłuchania oprócz “bić aż do śmierci”. Jednak z rzadkimi wyjątkami trudnością nie jest złamanie człowieka, lecz nakłonienie go, żeby rzeczywiście współpracował, a nie tylko paplał, co mu ślina na język przyniesie, byle zadowolić oprawców.

Wiem – brzmi to asekuracyjnie. Może było w tym moim pisaniu tutaj za dużo tchórzostwa – ale nie chciałem tu epatować przemocą, by niektórzy z odbiorców nie zamknęli się na przekaz.

Też zawsze mam ten problem. Taka skrajna sytuacja wydaje mi się bardzo wdzięcznym tematem do opracowania literackiego, pod kątem zachowania, psychologii bohaterów, ale aby oddać sprawiedliwość traumie ofiar, to chyba wypadałoby straumatyzować siebie i czytelnika… Do tego, jak piszesz, każdy ma inną wrażliwość, może podałbyś dużo więcej szczegółów i tekst wciąż byłby dla mnie miły w odbiorze, dla kogo innego może już teraz jest boleśnie niestrawny.

Tak dosyć obyczajówkowo wypada – rozważania, jaki to bohater był zły, jeszcze zanim spotkał fantastycznego potwora.

Akurat myślę, że to jest tutaj potrzebne: gdyby tekst wskazywał, że bohater stał się zły tylko na skutek spotkania potwora, implikacje byłyby wysoce niefortunne.

Hmmm. Psychologicznie pewnie masz rację. Mnie chodziło o to, że tekst kończy się obyczajówkowym akcentem (czyli dla mnie słabo – kwękaniem, nie łupnięciem).

Babska logika rządzi!

Asylum

Finkla

Ślimak Zagłady

 

Dzięki za odwiedziny!

Nic tak nie cieszy, jak dyskusje pod tekstem, nawet pod nieobecność autora :)

 

Asylum

Tak, trochę się przykroiłem. Może nawet czasem za bardzo.

 

Dobra postać dostała fory i natychmiast pozbawiłeś ją tego,  drugi triumfował i też go tego pozbawiłeś.

Jest w tym jakaś konsekwencja, czyż nie?

 

Jeśli rozgrywka pomiędzy nimi dwoma, musi znaleźć to odzwierciedlenie, abym jako czytelnik złapała to.

Myślę, że by uzyskać to odzwierciedlenie tego starcia – musiałbym od nowa napisać całą końcówkę… zupełnie inaczej – i może by mi się udało to osiągnąć – wcześniejsze sceny raczej odsłaniają ile mają odsłaniać, pewnie końcówka nie jest satysfakcjonująca gdyż pozostawia zbyt wiele otwartych pytań i niewiele wyjaśnia.

 

Finkla

Dziękuję za ciekawą opinię! Cieszę się, że zainteresowałem Cię odwróceniem ról polsko-niemieckich w alternatywnej historii. Twoje pytania o postać Iksana i jego moce są uzasadnione, pewnie powinienem bardziej je ukazać.

Ogólnie – czytałam z zainteresowaniem, ale końcówka nie spełniła wszystkich oczekiwań

Tak jak napisałem wyżej – tę końcówkę pewnie musiałbym napisać od nowa… albo od nowa napisać całe opowiadanie.

Nie wyszło za dobrze – cóż – czasem tak bywa.

 

Ślimak Zagłady

W porządku, napisałem wreszcie i wysłałem tę parodię biogramu

Oj tam od razu parodię. Jako pomysłodawca Księgi stwierdzić mogę, że nic mu nie brakuje, jestem usatysfakcjonowany :)

 

to narzędzie może trocha łoskotać, niektórzy znajdują to doznanie przyjemnym

Pewnie właśnie tak było :) 

 

Zdaje się, że Dwójka mogła już stosować bardziej nowoczesne metody psychologiczne – gestapo niekoniecznie, bo zatrudniało wielu sadystów bez żadnego przeszkolenia pod tym kątem, niektórzy nie mieli żadnej koncepcji przesłuchania oprócz “bić aż do śmierci”.

Całkiem możliwe – Gołaszewski mógł Irenę tylko straszyć, może Dwójka potraktowałaby ją w o wiele bardziej cywilizowany sposób niż on. Z drugiej strony – nie wiadomo jak by to się rozwinęło na skutek wygranej wojny, może i na terenach okupowanych pojawiłoby się więcej indywiduów o skłonnościach takich jak Gołaszewski albo jeszcze gorszych – i kto wie, może niektórzy z nich znaleźliby zatrudnienie w Dwójce.

 

Jednak z rzadkimi wyjątkami trudnością nie jest złamanie człowieka, lecz nakłonienie go, żeby rzeczywiście współpracował, a nie tylko paplał, co mu ślina na język przyniesie, byle zadowolić oprawców.

Tu trzeba przyznać, że służby państw komunistycznych osiągnęły w tym zadziwiającą skuteczność. Amerykańscy jeńcy z Wietnamu, po indoktrynacji robionej metodą “małych kroków”, potrafili do końca życia być zatwardziałymi komunistami.

 

Też zawsze mam ten problem. Taka skrajna sytuacja wydaje mi się bardzo wdzięcznym tematem do opracowania literackiego, pod kątem zachowania, psychologii bohaterów, ale aby oddać sprawiedliwość traumie ofiar, to chyba wypadałoby straumatyzować siebie i czytelnika…

Mam wrażenie, że tak prawie straumatyzowałem SNDWLKR moim Walcem z Panią D… (na szczęście przestał w porę czytać… uff :) ). W sumie często się zastanawiam, na ile moja obsesja na punkcie prawdy może z jednej strony niszczyć moje teksty – z drugiej – niszczyć czytelnika. Dlatego – złagadzam… Ale czy takie owijanie prawdy w bawełnę, osłabianie jej wydźwięku nie jest też swego rodzaju przekłamaniem?

Myślę, że dobrze odczytałem, dlaczego tak skonstruowałem bohatera i jego relację z potworem. Może tekstowi zabrakło fajerwerków, ale myślę, że nie zabrakło mu jednak uczciwości.

 

Finkla

Mnie chodziło o to, że tekst kończy się obyczajówkowym akcentem (czyli dla mnie słabo – kwękaniem, nie łupnięciem).

Obawiam się, że moje pióro po prostu za słabe, by sprostać takim oczekiwaniom. Pisząc to, oczywiście przychodziły mi do głowy różne “łupnięcia” – ale doszedłem do wniosku, że może otrzymałbym w efekcie ciut lepszą fantastykę, ale o wiele gorszą literaturę.

 

 

entropia nigdy nie maleje

Jimie, tam stało “dla mnie”. Możesz mieć rację, że tak jest literacko lepiej. Ale mnie przyjemniej wchodzi średnia fantastyka niż wielka literacko obyczajówka.

Babska logika rządzi!

Jimie, wszystkie moje uwagi są tylko uwagami, luźnymi przemyśleniami (oczywiście poza stawianiem przecinka. :D), tak więc to normalne, że jedne można wprowadzić, inne pominąć, z jeszcze innymi się nie zgodzić. Może nawet przekonać mnie, że coś brzmi lepiej niż mi się wydawało. :)

 

Gołaszewski nie mógł się pojawić w mieszkaniu, w którym prowadzono rozprawę przeciw niemu, z dość oczywistych względów

Wiem, że u Ciebie nie mógł ze względu na to, o czym wspominasz, choć byłoby na pewno ciekawie widzieć go na rozprawie. Nawet w roli kogoś, kto kpi sobie z osób wydających wyrok, a znalazł się trochę przez przypadek/nieuwagę Iksana, a trochę po to, aby skusić los, bo miał już dość, co też jest prawdą. Oczywiście to taka moja wariacja, która pokazuje, że tekst mi się podobał. Bo kiedy coś mnie wciąga, lubię wyobrażać sobie alternatywne wizje, różne inne wydarzenia, trochę takie „fanfiki”. :D

 

Podobnie jak przemoc nie ma płci, tak zwyrodnienie nie ma narodowości – nie ma narodu, który byłby wolny od zbrodniarzy.

Dokładnie.

 

więc jestem z tego zabiegu zadowolony.

Nie dziwię się, tutaj zaskoczenie idealnie uzupełnia całość opowiadania i po prostu pasuje. ;)

 

Zaczynam wierzyć, że serio coś mi się udało fajnie napisać :)

Ale jakie „serio” i „coś się udało”? :P To nie pierwszy raz, kiedy świetnie piszesz, zacznij wierzyć w siebie, nie bierz przykładu z Romana. :P

 

o to mi właśnie chodziło, by temu zbrodniarzowi przyjrzeć się z bliska.

I to wyszło. Nawet powiem Ci, że aż chciałabym poczytać więcej opowiadań w tym świecie, bo zaintrygowała mnie alternatywna historia plus postać Gołaszewskiego, skomplikowane relacje między nim a Iksanem, a może nawet nie tyle relacje, co więź, biorąc pod uwagę ich sytuację. Ciekawi mnie jak dalej to mogłoby się potoczyć, jak długo Gołaszewski mógłby funkcjonować w takim połączeniu, co byłoby po wykonaniu planu Iksana.

 

Gdy to pisałem – miałem w głowie dwie książki – Lolitę

A czytałeś „Czarodzieja”? Krótka książeczka, napisana przepięknym językiem, ale treść (chyba też ze względu na to, że mam córkę) – no, sprawia, że człowiek bierze głębokie wdechy podczas lektury. „Lolitę” czytałam sama będąc nastolatką, więc odbiór, ten pierwszy, miałam zupełnie inny.

 

nie chciałem opowiadania zbytnio rozdmuchiwać

Rozumiem, ale i tak czułam niedosyt, bo mimo wszystko to zupełnie inny świat i chciałoby się w nim zanurzyć.

 

 

Finklo, ja wolę dobrą literacką obyczajówkę niż średnią fantastykę, ale rozumiem Cię bardzo dobrze, bo wolę dość dobry film wojenny niż świetny romans. A niestety czasami przy wojennych filmach mamy tyle romansu, a tak mało scen batalistycznych, że przykro się robi.

Romans w ogóle jest poza konkurencją – świetny romans jest IMO gorszy od słabej fantastyki. ;-)

Babska logika rządzi!

Romans w ogóle jest poza konkurencją – świetny romans jest IMO gorszy od słabej fantastyki. ;-)

 

Oo, aż tak? :D A myślałam, że tylko ja jestem zmęczona romansami, które tak mało się różnią, że można by pozamieniać imiona i wyszłoby na to samo. XD

Aż tak. A w ogóle “świetny romans” to oksymoron. ;-)

Babska logika rządzi!

To jesteś nie do przebicia. :D Ja nie lubię, kiedy jest wciśnięty na siłę, nie pasuje do konwencji, jest go za dużo, ale lubię, kiedy jest świeżo napisany i zupełnie inny od reszty, intrygujący. ;) Ale nie jako całość w tekście, a jeden z elementów. ;)

Rzeczywiście tekst jest dość mocny. Masz niezły styl, fajnie zbudowałeś bohatera, a opisy są na tyle plastyczne, że obrazy pojawiają się przed oczami. Na plus na pewno setting, przedstawiona przez Ciebie historia alternatywna (ze wszystkimi smaczkami) to jest coś, co na pewno wyróżnia opko na tle innych z podobną historią.

Dość ryzykowanie zagrałeś z fragmentem procesu – upchnąłeś tam tyle informacji o świecie, ile tylko mogłeś. I wiesz co? Mimo tego wyraźnego spowolnienia, podjąłeś chyba dobrą decyzję – dzięki temu pozostałe fragmenty są dynamiczne i mogłeś skupić się bardziej na akcji i bohaterze, niż całej otoczce.

Najmniej z kolei przypadło mi do gustu samo wyjaśnienie zachowania bohatera i pomysł połączenia go z tajemniczą, złą istotą. Dosłownie tuż przed lekturą Twojego tekstu, w książce, którą obecnie czytam, pojawił się wątek dziewczyny-sadystki, która słyszała stukanie w głowie (tap,tap,tap… podobne to Twojego pam,pam,pam…), które później zmuszało ją do zadawania bólu innym.

Ogólnie: mocny tekst osadzony w interesującym świecie, ale od samej fabuły mimo wszystko wymagałbym nieco więcej.

Finkla

Ananke

Perrux

 

Dziękuję za odwiedziny!

 

Finkla

Ananke

Cieszy mnie, że tu trwała dyskusja nawet bez mojego udziału. Bardzo nawet cieszy i głaszcze moje pisarskie rozdmuchane ego ;)

 

Finkla

Ale mnie przyjemniej wchodzi średnia fantastyka niż wielka literacko obyczajówka.

Doskonale to rozumiem. Niestety mam takie “zboczenie” – że gdzieś mi się pojawiają w tej fantastyce elementy innych gatunków, a czasem nawet całą tę fantastykę “pożerają”.

O dziwo – kiedyś sobie nie wyobrażałem, bym mógł pisać obyczajówki – z czasem proza życia tyle mi różnych rzeczy przyniosła, że ta obyczajówkowa zwyczajność poniekąd stała się dla mnie na równi literacko ciekawą sferą, jak fantastyczne światy.

 

Ananke

Bo kiedy coś mnie wciąga, lubię wyobrażać sobie alternatywne wizje, różne inne wydarzenia, trochę takie „fanfiki”. :D

Takiego komplementu – że ktoś by chciał tworzyć fanfiki mojej twórczości – jeszcze nie zaznałem. Czy wspominałem o moim rozdmuchanym pisarskim ego? Teraz jest jeszcze bardziej rozdmuchane ;-)

Dzięki :)

 

Ale jakie „serio” i „coś się udało”? :P To nie pierwszy raz, kiedy świetnie piszesz, zacznij wierzyć w siebie, nie bierz przykładu z Romana. :P

 

Roman ma wiele moich cech :) Zresztą – zwykle “pożyczam” cechy moich bohaterów – od siebie i od innych osób, z którymi się spotykam. Praktycznie każdy bohater jest w jakimś sensie mną – gdy jest to kobieta, sięgam do kobiecej części swojej osobowości, gdy dziecko, odszukuję w sobie co pozostało we mnie z dziecka, gdy starzec – cóż, całe życie byłem stary, więc nie muszę niczego odszukiwać. Pisząc o nicg wchodzę do ich umysłów – więc mną jest i Roman i Gołaszewski i ten nieszczęsny Andrzej bez głowy i komandor Iva Molnar i moje cierpiące tortury Naddeny – a jednocześnie oczywiście – mną nie są :)

Kiedyś wierzyłem, że ktoś kiedyś napisze moją biografię i będzie to bardzo zajmująca, a przynajmniej zabawna lektura – więc jest we mnie sporo megalomanii, ale jednocześnie – sporo niewiary w siebie, w swoje umiejętności, możliwości i dokonania.

 

Ciekawi mnie jak dalej to mogłoby się potoczyć, jak długo Gołaszewski mógłby funkcjonować w takim połączeniu, co byłoby po wykonaniu planu Iksana.

 

To miał być jednostrzał, a teraz kusisz, by z tego zrobić cykl ;-)

 

A czytałeś „Czarodzieja”?

Niestety, Nabokova czytałem tylko Lolitę. Skoro polecasz, to pewnie sięgnę kiedyś i po tę pozycję.

 

 

Finkla

Romans w ogóle jest poza konkurencją – świetny romans jest IMO gorszy od słabej fantastyki. ;-)

To zależy jak zdefiniujemy “romans” – te najbardziej powszechne romansidła, rozegrane według ustalonych reguł i wszystkie na jedno kopyto – rzeczywiście jakie by nie były dobre – męczą. Nie znajduję w nich nic wartego uwagi. Powtarzalne i stereotypowe.

Są książki, których nikt inny poza mną nie nazywa romansami, a które Jimowi się wydają romansami najlepszymi z możliwych – przykładowo “Sto lat samotności” Marqueza – historia wielowątkowa, opisująca dzieje praktycznie całej wioskowej społeczności – a przecież jednak pełna miłości, do bólu prawdziwej.

Podobnie jak Ananke – nie lubię w tym przesady, ale elementy romansowe w książkach uznaję za istotne, bo są po prostu istotną częścią życia.

 

Perrux

Dzięki za wiele poztywów jakie zawarłeś w swojej recenzji – szczególnie to, że tekst odbierasz jako mocny, plastyczny, nieźle skonstruowany.

Cieszę się też, że zabieg z procesem – jak zauważyłeś – ryzykowny – nie popsuł odbioru.

Ciekawy zbieg okoliczności, że czytałeś akurat książkę, w której wystąpił podobny motyw – cóż – motyw jest z pewnością zgrany (połączenie z obcą istotą) – jako wyjaśnienie może być rzeczywiście niesatysfakcjonujący, jednak miałem nadzieję, że z tych dość znanych klocków uda mi się stworzyć coś świeżego.

Jednak zawsze w każdej recenzji szukam tego, co mógłbym poprawić na przyszłość (niekoniecznie w już napisanym tekście, ale w kolejnych):

Chciałbym się więc dowiedzieć czego więcej wymagałbyś od fabuły? Czego zabrakło?

 

entropia nigdy nie maleje

Takiego komplementu – że ktoś by chciał tworzyć fanfiki mojej twórczości – jeszcze nie zaznałem. Czy wspominałem o moim rozdmuchanym pisarskim ego? Teraz jest jeszcze bardziej rozdmuchane ;-)

To dobrze, będziesz dalej tworzył, a o to chodzi :)

 

Praktycznie każdy bohater jest w jakimś sensie mną

O, widzisz, ja się często staram tworzyć bohaterów, którzy mają sporo moich przeciwności. Nie zawsze się to udaje, oczywiście, bo mam różne cechy, ale próbuje choćby w drobiazgach. Przykładowo, jeśli nie piję kawy – stworzę bohaterkę, która pije jej sporo. A jeśli nie lubię kalafiorów – bohater będzie je uwielbiał. :D Ale tak, gdzieś tam, między wersami, też wplatam siebie, chyba nie da się tego nie robić tak całkowicie. Nie wiem.

 

Kiedyś wierzyłem, że ktoś kiedyś napisze moją biografię i będzie to bardzo zajmująca, a przynajmniej zabawna lektura – więc jest we mnie sporo megalomanii

Zawsze możesz pobawić się w autobiografię. :)

 

ale jednocześnie – sporo niewiary w siebie, w swoje umiejętności, możliwości i dokonania.

Też się z tym zmagam, może to też kwestia obecnych czasów, takiego natłoku pisania z każdej strony. Czasami mam wrażenie, że napisałam coś dobrego, a po miesiącu już uznaję, że to słabe. ;p

 

To miał być jednostrzał, a teraz kusisz, by z tego zrobić cykl ;-)

Zawsze mogę sobie pomarzyć. :)

 

Skoro polecasz, to pewnie sięgnę kiedyś i po tę pozycję.

Nie wiem czy polecam, bo fabularnie jest jednak… specyficzna. Ale językowo to dla mnie majstersztyk. W sumie nowelka, do połknięcia na raz.

 

elementy romansowe w książkach uznaję za istotne, bo są po prostu istotną częścią życia.

Tak, problemem jest ten ograny schemat i mnie najbardziej męczy ta powtarzalność.

 

A gdyby tak Finkla miała napisać romans? :)

A gdyby tak Finkla miała napisać romans? :)

Gdyby naprawdę musiała, to by coś napisała. Ale sama żywiłaby przekonanie graniczące z pewnością, że to jest strasznie słaby tekst, nudny, przewidywalny i sztampowy.

Babska logika rządzi!

Może gdybyś napisała go Ty, przeciwniczka romansów, nie wyszedłby sztampowy? :)

Taki pojedynek Finkla vs Jim w romansach. :D

Albo nie byłby to romans, tylko pierwszy kontakt wysokiego stopnia itp. ;-)

Babska logika rządzi!

Ananke

Finkla

 

Dzięki za ponowne odwiedziny! :)

 

Ananke

To dobrze, będziesz dalej tworzył, a o to chodzi :)

Chyba muszę mieć jakąś taką małą Ananke w kieszeni, by w razie czego rozpraszała wszelkie kryzysy twórcze ;-)

 

O, widzisz, ja się często staram tworzyć bohaterów, którzy mają sporo moich przeciwności.

Też tak robię – ale nadal to traktuję jako tworzenie z samego siebie – bo to przeciwieństwo gdzieś tam we mnie jest przecież (jako zaprzeczenie) :)

 

A jeśli nie lubię kalafiorów – bohater będzie je uwielbiał. :D

Nie ma takich ludzi. Trzeba zachować jakiś realizm :)

 

Zawsze możesz pobawić się w autobiografię. :)

Mam za słabe pióro do tego. Poza tym – byłaby to jakaś forma masturbacji :)

 

Też się z tym zmagam, może to też kwestia obecnych czasów, takiego natłoku pisania z każdej strony. Czasami mam wrażenie, że napisałam coś dobrego, a po miesiącu już uznaję, że to słabe. ;p

 

To może być swoista choroba naszych czasów. Starając się racjonalnie analizować różne aspekty – stwierdzam, że wcale nie piszę źle – ale jednocześnie – piszę dużo poniżej własnych ambicji – więc piszę w moim odczuciu fatalnie :)

 

Tak, problemem jest ten ograny schemat i mnie najbardziej męczy ta powtarzalność.

 

Z drugiej strony – wszystko jest powtarzalne: jesteśmy tym co powtarzamy.

 

Taki pojedynek Finkla vs Jim w romansach. :D

 

Hahaha… To byłby pojedynek dwóch antyromansów :)

 

Finkla

(…) żywiłaby przekonanie graniczące z pewnością, że to jest strasznie słaby tekst, nudny, przewidywalny i sztampowy.

To by było coś nowego, bo żadny z Twoich tekstów, które przeczytałem, nie był sztampowy :)

 

Albo nie byłby to romans, tylko pierwszy kontakt wysokiego stopnia itp. ;-)

O to to to :)

entropia nigdy nie maleje

To by było coś nowego, bo żadny z Twoich tekstów, które przeczytałem, nie był sztampowy :)

Bo dotychczas nie napisałam romansu. Wszystko się zgadza. ;-)

Babska logika rządzi!

Bo dotychczas nie napisałam romansu. Wszystko się zgadza. ;-)

 

Masz mnie :D

entropia nigdy nie maleje

Chciałbym się więc dowiedzieć czego więcej wymagałbyś od fabuły? Czego zabrakło?

Głównie miałem na myśli coś bardziej zaskakującego i oryginalnego, zwłaszcza w końcówce. Jeśli pominiemy fajnie zbudowanych bohaterów, klimat oraz interesujące umiejscowienie w alternatywnym świecie i spróbujemy opisać w kilku punktach samą fabułę / akcję, to według mnie jak na 30 tysięcy znaków wychodzi trochę… prosta?

Ale wiadomo, tekst zdecydowanie się broni, bo nikt nie chce tutaj ignorować bohaterów, świata i klimatu :D Po prostu należę do czytelników, których ciężko usatysfakcjonować, budując historię w oparciu o (jak to ładnie napisałeś) znane klocki ;)

Jimie, będę się zjawiać pod tekstami, tylko nie obniżaj poziomu. :D

 

Też tak robię – ale nadal to traktuję jako tworzenie z samego siebie

Ach, przewrotna logika… :)

 

Nie ma takich ludzi. Trzeba zachować jakiś realizm :)

Moja koleżanka i babcie uwielbiają. :D

 

Mam za słabe pióro do tego. Poza tym – byłaby to jakaś forma masturbacji :)

Pisanie o sobie ma to do siebie, że nie trzeba zastanawiać się, czy to realistyczne. XD

 

piszę dużo poniżej własnych ambicji – więc piszę w moim odczuciu fatalnie :)

No właśnie. Dążenie do perfekcji kiedyś nas wykończy.

 

Hahaha… To byłby pojedynek dwóch antyromansów :)

I może wyszłyby najlepsze romanse. :D

Perrux

 

Głównie miałem na myśli coś bardziej zaskakującego i oryginalnego, zwłaszcza w końcówce. Jeśli pominiemy fajnie zbudowanych bohaterów, klimat oraz interesujące umiejscowienie w alternatywnym świecie i spróbujemy opisać w kilku punktach samą fabułę / akcję, to według mnie jak na 30 tysięcy znaków wychodzi trochę… prosta?

 

Chyba masz rację. Trzeba by tu jakiegoś dodatkowego twistu, większego zaskoczenia i trochę przewrócenia wszystkiego do góry nogami. Tego niewątpliwie zabrakło.

 

Chwilowo nie mam ani wenny ani czasu na pisanie, ale jak tylko znajdę te brakujące składniki, postaram się, by następne twory mogły zostać docenione przez tak wymagającego czytelnika, jak Ty :)

 

Ananke

 

Jimie, będę się zjawiać pod tekstami, tylko nie obniżaj poziomu. :D

 

Czasem mam wrażenie, że mój poziom pikuje mocno w dół (czy to nie masło maślane? można pikować w górę?) – ale postaram się sprostać Twym oczekiwaniom :D

 

Ach, przewrotna logika… :)

Lepsza logika przewrotna niż brak logiki ;)

 

Moja koleżanka i babcie uwielbiają. :D

Wiedziałem, że musisz mieć jakieś nieziemskie korzenie ;)

 

Pisanie o sobie ma to do siebie, że nie trzeba zastanawiać się, czy to realistyczne. XD

 

Nie do końca. Czasem znamy siebie mniej niż nam się wydaje, pamięć jest odTwórcza, nie jesteśmy obiektywni itd. XD

 

No właśnie. Dążenie do perfekcji kiedyś nas wykończy.

 

Niestety. Próbuję z tym walczyć. Nieudolnie.

 

 

I może wyszłyby najlepsze romanse. :D

 

Dodaję do listy rzeczy do zrobienia zaraz po zamarznięciu Piekła ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Brak powiadomień na forum jest męczący. Jak złote gwiazdki znikną z pierwszej strony, nawet nie wiemy, że ktoś gdzieś odpisał. Albo przekopujemy się przez stertę opowiadań ze złotymi gwiazdkami, choć to tylko nowe komentarze, a nie odpowiedź autora. Ech.

 

można pikować w górę?

Nie można. :D

 

ale postaram się sprostać Twym oczekiwaniom :D

Najważniejsze, żebyś sprostał swoim i będzie dobrze. :)

 

Wiedziałem, że musisz mieć jakieś nieziemskie korzenie ;)

Za dzieciaka marzyłam, że jestem dalekim potomkiem Saiyan. XD

 

Czasem znamy siebie mniej niż nam się wydaje, pamięć jest odTwórcza, nie jesteśmy obiektywni itd. XD

To tak, ale taka biografia może pomóc poznać siebie. Dawno temu pisałam opowiadanie, w którym przychodzę do psychiatry, jako ja, choć nazwałam tam siebie Ananke, ale opowiadałam o wszystkim, co się dzieje, co myślę, co przeżywam. Pomagało. Takie sesje w opowiadaniu, lepsze niż pamiętnik. Fajna sprawa. Dużo mi to rozjaśniło.

 

Niestety. Próbuję z tym walczyć. Nieudolnie.

Walczymy razem. Każdy w swojej bitwie.

 

Dodaję do listy rzeczy do zrobienia zaraz po zamarznięciu Piekła ;-)

Oj, tam, Finkla już prawie-romans napisała. XD

Oj, tam, Finkla już prawie-romans napisała. XD

Dementuję. Jeśli tak wyobrażasz sobie romans, to niech bogowie fantastyki mają w swojej opiece ludzi, którzy próbują z Tobą flirtować… ;-)

Babska logika rządzi!

Prawie-romans to nie romans. :)

 

Ale…

(…) kochał i czuł się kochany. (…) Z zapałem wymyślał nowe pieśni specjalnie dla niej, a świat mimo zimy nabrał kolorów jak nigdy dotąd. Każdy płatek śniegu krył w sobie tęczę.

No nie wiem, ja takie sceny zaliczam do scen z romansów. :P Może jestem dziwna, kto wie… Dobra, jestem dziwna, wydało się. :D

Co do flirtujących, w pociągu czytałam książkę, podszedł do mnie chłopak i powiedział:

– Też lubię Greya.

Pokazałam okładkę książki, którą czytałam: “Stalingrad”. Gość odszedł, bo nie wiedział, co by tu rzec. XD

Także bogowie mają ich w opiece. A flirtuję tylko z mężem. :D

OK, prawie robi dużą różnicę.

Zakochana osoba to jeszcze nie romans.

Ups! Pomylić Greya ze Stalingradem to spora wtopa…

Babska logika rządzi!

OK, prawie robi dużą różnicę.

:)

 

Zakochana osoba to jeszcze nie romans.

Ale składnik opowiadania, który właściwie nakręcił całą akcję. Czy gdyby bohater nie był zakochany, tak do szaleństwa, opowiadanie byłoby tym samym opowiadaniem? Czy gdyby nie wierzył, nie ufał, koniec wybrzmiałby tak samo mocno? Dla mnie nie, ale to pewnie zależy od tego, kto czyta. Więc to tylko moje luźne przemyślenia. ;) Ja tam czułam dużo chemii, a chemia to podatny grunt pod romans. Prawie-romans, oczywiście. :D

 

Ups! Pomylić Greya ze Stalingradem to spora wtopa…

To chyba był plan na zagadanie, ale przy zderzeniu ze Stalingradem, plan runął.

Nie chcę tutaj ciągnąć dyskusji o moim tekście, bo już wkraczamy w spoilery.

No właśnie zestawienie Greya z czymś takim wali jak obuch. Zakładam, że to było o oblężeniu?

Babska logika rządzi!

Jasne. :) 

Ale może Jim przeczyta, skoro już zrobiliśmy reklamę. :D

 

Książka o całej bitwie, z kwestiami politycznymi, cywilnymi, bardzo polecam. Napisana przystępnym językiem. ;) 

Ja tam czułam dużo chemii, a chemia to podatny grunt pod romans.

Mówi się przecież, że się do “poczuło chemię”, więc to naturalne ;-)

 

 

Ale może Jim przeczyta, skoro już zrobiliśmy reklamę. :D

 

Przeczyta. A raczej doda do listy rzeczy do przeczytania. Swoją drogą miałem dziś dziwny sen, w którym dyskutowałem z wami dwiema zażarcie – choć nie pamiętam już zupełnie o czym.

Była to scena prawie-łóżkowa – bo wszyscy leżeliśmy w czasie tej dyskusji wsparci na poduchach w kątach mojego łóżka (mam naprawdę duże łóżko).

Może to znak, że powinienem poczytać prawie romans.

entropia nigdy nie maleje

Nowa Fantastyka