- Opowiadanie: Irka_Luz - Kot dla wiedźmy

Kot dla wiedźmy

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kot dla wiedźmy

 

Gress gapiła się na pergamin od dobrych dziesięciu minut, ale intensywne wpatrywanie się w listę nie zmieniało faktu, że brakowało na niej jednego haczyka. I ten brak doskwierał, irytował i wyglądał nieelegancko, niczym dziura po wyrwanym zębie pośrodku górnej szczęki.

– Spokojnie, masz czas, zdążysz – mruczała do siebie, ale w brzuchu rósł jej powoli kamyk paniki. A co, jeśli nie zdąży? – I czegoś, idiotko, tyle zwlekała. Musisz zawsze wszystko odkładać na ostatni moment – wyrzucała sobie, ale to tylko sprawiło, że kamyk w brzuchu zaczął rosnąć jeszcze szybciej.

Za niespełna miesiąc kończyła Uniwersytet Magii Stosowanej, pozdawała już wszystkie egzaminy i mogłaby spokojnie snuć plany na przyszłość, gdyby nie fakt, że warunkiem otrzymania dyplomu było posiadanie wszystkich rzeczy z listy. Właściwie to nawet nie był problem. Czarodzieje mogli wybrać dowolne zwierzę – poza gospodarskimi – nawet żyrafę, tylko kto chciałby ciągnąć za sobą żyrafę, nie mówiąc już o tym, że nie zmieściłaby się w żadnej izbie. Najczęściej wybierali więc niewielkie zwierzątka albo ptaki: żółwie, szczury, kruki, sowy, a zaopatrzyć się w nie mogli w sklepie imć pana Dummfischa, przy Rybnym Targu.

W przypadku Gress problem polegał na tym, że koniecznie i bezwzględnie chciała mieć kota, a koty nie były na sprzedaż. Te wolne duchem istoty marniały zamknięte w klatce, więc żaden sprzedawca przy zdrowych zmysłach ich nie oferował. Na wychowanie kociaka było już za późno, więc Gress musiała nakłonić do współpracy jakiegoś bezpańskiego kota. Zresztą i tak chciała prawdziwego dachowca, bo wolnożyjące koty miały więcej mocy.

Nie brała pod uwagę innej opcji, kot albo nie dostanie dyplomu. Sama nie wiedziała, czemu się tak uparła. Cichy głosik w głowie podpowiadał jej, że cierpi na nadmiar ambicji, która to choroba kiedyś doprowadzi ją do zguby. Ale kto by tam słuchał głosów w głowie. Nawet jeśli gadają z sensem. A ten plótł niedorzecznie, bo przecież nie istnieje coś takiego, jak nadmiar ambicji.

Inna sprawa, że nigdy nie ukrywała, że na swoje zwierzę wybrała kota, więc pojawienie się na zakończeniu roku z żółwiem czy jakąś papugą wywołałoby falę ironicznych uśmieszków. A tego by nie zniosła.

Postanowiła od razu ruszyć w miasto, żeby jak najszybciej mieć problem z głowy. To przecież nie powinno być trudne. Znajdzie kota, obłaskawi go kiełbasą i wszystko będzie dobrze.

 

***

 

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy rozczochrana, spocona i zmordowana Gress odrzucała deski, zwalone obok dawno opuszczonej karczmy. Coś się za nimi kotłowało, i Gress miała nadzieję, że to kot.

– Kiiiici, kici, kici, jesteś tam, dziecino? – warczała tak gniewnie, że stworzenie czające się za drewnem musiało uznać, że zaraz straci życie.

Cały przeklęty dzień łaziła po przeklętym Dristorze i nie napotkała ani jednego sierściucha. Ani jednego! Jakby wszystkie koty, na złość jej, nagle wyniosły się z miasta. Bolały ją nogi, czuła, jak na paluchu rośnie jej paskudny odcisk, pięty miała obtarte. A na dodatek była głodna i spragniona. I wściekła. Spróchniała deska rozsypała się, gdy tylko jej dotknęła, a zza niej wybiegł spasiony i – w tej chwili – mocno przerażony szczur. Gress, która nienawidziła szczurów, wrzasnęła i rzuciła się do tyłu. Zamiast klepnąć o ziemię, nadziała się na czyjeś wielkie łapsko, które natychmiast zacisnęło się na jej pośladku. Wrzasnęła ponownie, odwróciła się i, nie sprawdzając kto zacz, walnęła zbereźnika w pysk.

– Auć! – Ręka zapiekła, jakby ją do pieca wsadziła. No tak, gęba orka to praktycznie same kości i mięśnie, twarde niczym korzenie wiązu, więc nic dziwnego, że zabolało.

Ork potarł szczękę. Oczy mu zalśniły gniewną czerwienią.

– Co ty… – Jego spojrzenie padło na wiedźmi medalion dyndający między piersiami Gress. Przełknął ślinę. – No, co też panna wiedźma wyprawia, pomóc chciałem – dokończył już innym tonem.

– Pewnie, łapiąc za dupę. Też mi pomoc – odgryzła się Gress, ale jakoś tak bez przekonania, bo to jednak ork.

– Bo się panna wiedźma tak uroczo wypinała, że grzech było nie skorzystać. Znaczy… Tego… – zaplątał się, widząc jej spojrzenie. – A czego panna wiedźma szuka, może pomogę? – dodał szybko.

– A wiesz, gdzie się podziały wszystkie koty?

Myślała, że ork ją wyśmieje, ale ten zmieszał się nagle, gęba mu lekko pokraśniała, czoła zmarszczyło się w wysiłku umysłowym sprokurowania jakiegoś kłamstwa.

– Ja tam nic nie wiem – mruknął w końcu i, zanim Gress zdążyła zareagować, odwrócił się na pięcie i uciekł.

Patrzyła za nim ze zdumieniem. Co u licha? Wreszcie zrobiła coś, od czego powinna zacząć: pomyślała. Kotów w mieście zawsze było pełno, kręciły się w okolicach karczm, na targu urządzały regularne bijatyki o rybie głowy, marcowały na ulicach, nieraz płosząc konie, gdy goniły się w miłosnym pędzie. Nie mogły tak nagle po prostu zniknąć, chyba że ktoś im pomógł. Ale kto? I na biesy były mu koty i to jeszcze w takich ilościach?

Zaczęła się zastanawiać, kiedy ostatnio widziała kota w Dristorze. I wyszło jej, że tak ze dwie, może trzy niedziele temu. Coś się w tym czasie musiało podziać niedobrego. Poszukiwanie kota zmieniło się nagle w śledztwo w sprawie zniknięcia kotów.

 

***

 

Rozpoczęła je w najbliższej karczmie, szczęściem Pohulanka była jednym z nielicznych lokali, które lubiła. Jeść dawali tu dobrze, piwo, choć rzecz jasna rozcieńczone, wciąż miało smak piwa, a gospodarz wiedział, kiedy klient ma ochotę pogawędzić, a kiedy należy go zostawić w spokoju.

Gress nie spieszyła się z odpytywaniem karczmarza, zaczęła od zamówienia kaczki z jabłkami, a gdy pieczyste trafiło na stół, zajęła się jedzeniem z takim entuzjazmem, że historia kotów zupełnie wyleciała jej z głowy. Dopiero, gdy skończyła, otarła usta i powstrzymała beknięcie, przypomniała sobie, po co tu przyszła. Przepchnęła się przez hałaśliwy tłum, stanęła przy kontuarze i poprosiła o piwo. Nigdy nie miała cierpliwości do dyplomacji, irytowało ją całe to kluczenie, omijanie sedna sprawy, więc zapytała wprost:

– Gospodarzu, a nie wiecie, co się stało ze wszystkimi kotami w mieście?

Takiej reakcji się nie spodziewała. Karczmarz parsknął popijanym piwem prosto w twarz stojącego obok potężnego mężczyzny w skórzanym fartuchu kowalskim, a ten – zamiast się odwinąć i walnąć impertynenta w gębę – skulił się nagle i zaczął zezować w stronę drzwi.

– A co mnie tam koty obchodzą – mruknął gospodarz, kiedy już skończył kaszleć.

Zabrzmiało to tak bardzo nieprzekonująco, że brew Gress sama pojechała w górę. Czarodziejka rozejrzała się po karczmie, w której wszyscy ucichli i intensywnie zajęli się jedzeniem i piciem, starannie unikając jej spojrzenia. Coś zdecydowanie wiedzieli, podobnie jak karczmarz, i wiedza ta pewnie by jej się nie spodobała. Przez chwilę ciekawość walczyła u niej z rozsądkiem, wygrał ten ostatni i Gress wzruszyła obojętnie ramionami, zapłaciła i wyszła.

Na zewnątrz przystanęła na chwilę, by posłuchać, co dzieje się w karczmie. Gwar powrócił, ale inny niż zwykle. Teraz był to pomruk grupy spiskowców, którzy zdali sobie sprawę, że ktoś wpadł na ślad ich intryg i zastanawiają się, co zrobić. Jeszcze chwila, a dojdą do wniosku, że najlepiej pozbyć się stawiającej pytania wiedźmy. Niby w obronie własnej mogła czarować nawet przed otrzymaniem dyplomu, ale zważywszy na liczbę przeciwników, mogło się to skończyć rozwaleniem połowy dzielnicy, a to nie spodobałoby się nikomu. Ruszyła w kierunku szkoły, udając, że wcale jej się nie śpieszy, ale prawdę powiedziawszy odetchnęła głębiej dopiero, gdy przekroczyła bramę kampusu.

Po drodze do kwater uczniowskich natknęła się na profesora Tinsaala, wykładowcę magii stosowanej. Był jednym z przystępniejszych nauczycieli, więc nie zastanawiając się zapytała:

– Wie pan może, co stało się z kotami w mieście?

– Nie, a co się stało?

– Znikęły.

Tinsaal uśmiechnął się ironicznie.

– A ty wszystko zawsze na ostatni moment, trzeba było zacząć wcześniej.

Najwyraźniej nie miał o niczym pojęcia, co czyniło całą sprawę jeszcze bardziej podejrzaną, bo czarodzieje zazwyczaj wiedzieli wszystko, często nawet jeszcze zanim zaczęło się dziać.

Była zmęczona i nie miała siły tłumaczyć wszystkiego od początku.

„Jutro też jest dzień” – pomyślała, mruknęła coś niewyraźnie do profesora i powlokła się do pokoju.

 

***

 

Gress niechętnie zastukała do drzwi gabinetu profesorki magii zwierzęcej. Od rana rozpytywała o koty, w odpowiedzi słysząc docinki na temat swojej prokrastynacji. Nie wątpiła, że profesor Grindel też od tego zacznie. No i zaczęła.

– Oj, dzieci, dzieci, kiedy wy się nauczycie nie odkładać wszystkiego na później. Życie ci przecieknie między palcami, jak tak dalej będziesz robiła – powiedziała po wysłuchaniu całej, choć nieco chaotycznie opowiedzianej, historii.

Normalnie Gress natychmiast by się oburzyła i zaczęła udowadniać, że „wcale, że nie”.  Tym razem jednak zbyt zależało jej na pomocy profesorki. Opuściła głowę i przybrała pokorny ton:

– Ma pani rację, pani profesor, przepraszam… Ale sama pani przyzna, że zachowanie karczmarza było dziwne. Jakby wiedzieli coś, czego – zawiesiła głos – czarodzieje nie wiedzą.

Najwyraźniej taka taktyka zadziałała, bo nauczycielka zamilkła i zaczęła się zastanawiać.

– A wiesz, faktycznie już dawno nie widziałam żadnego kota. No, nic, zrobimy sobie spacerek, ale jeśli mnie nabierasz, naprawdę tego pożałujesz.

Gress jęknęła w duchu, odcisk na paluchu wciąż jej dokuczał, pięty miała zdarte do krwi i bolały ją wszystkie mięśnie.

„Czemu nie może mi po prostu uwierzyć” – pomyślała, ale nie odważyła się tego powiedzieć głośno. Podziękowała za to z całego serca.

Jakieś cztery godziny i bogowie wiedzą ile mil później profesor Grindel w końcu przyznała Gress rację.

– To co robimy teraz, pani profesor?

– Udamy się do Rady Uczelni. 

Gress skrzywiła się rozczarowana.

– Miną wieki, zanim oni coś postanowią – wyrwało jej się.

 

***

 

Oczywiście, mimo gorących protestów Gress, udały się do rektora i oczywiście koniec końców musiała czekać przed drzwiami. Rektor wysłuchał jej historii, wezwał pozostałych członków rady, którzy też wysłuchali jej historii, po czym bez zbędnych ceregieli kazali jej wyjść. Żeby przynajmniej ktoś jej podziękował za odkrycie problemu, ale gdzie tam. Łaziła po korytarzu w tę i z powrotem, a że był wyjątkowo krótki powoli zaczynało jej się kręcić w głowie.

Zza grubych dębowych drzwi nie dobiegał nawet najcichszy szmer. Oczywiście próbowała podsłuchiwać, ale rektor postawił wyjątkowo parszywą barierę magiczną, która odrzuciła ją na przeciwległą ścianę, gdy tylko przystawiła ucho do dziurki od klucza. Skończyło się soczystą wiązanką przekleństw i sporą liczbą siniaków. A z gabinetu nikt nawet nie wyściubił nosa, żeby sprawdzić, czy nic jej się nie stało.

W końcu, gdy już całkiem poważnie rozważała potraktowanie przeklętych drzwi zaklęciem burzącym, otwarły się samodzielnie i wypuściły grono profesorskie.

– I co, i co? Dokąd teraz idziemy? – Gress natychmiast podbiegła do wykładowczyni magii zwierzęcej.

– Ty zostajesz tutaj, sami to załatwimy – oznajmił rektor.

Cierpliwość Gress wyczerpała się całkowicie i zastąpiły je uraza i wściekłość. A że opanowanie nie było jej najmocniejszą stroną, ręka sama podniosła się do rzucenia zaklęcia, usta otwierały do kąśliwej riposty, i kto wie, jakby się to skończyło, gdyby nie profesor Grindel, która wbiła paznokcie w ramię dziewczyny powstrzymując ją, i jednocześnie zaproponowała:

– A może zabierzemy ją ze sobą. Przyda jej się lekcja dyplomacji.

Rektor spojrzał na Gress z wyraźną niechęcią.

– No, dobrze, ale masz się nie odzywać. Patrz i ucz się.

„Patrz i ucz się, dobre sobie. Całe siedem lat się uczyłam i zawsze byłam najlepsza na roku” – myślała Gress, wlokąc się za grupą magów.

 

***

 

Wyraźnie zmierzali w stronę Pohulanki, co nieco poprawiło jej humor. Przynajmniej dostanie się i karczmarzowi.

Mina gospodarza, gdy zobaczył Gress w otoczeniu najważniejszych magów stolicy, wynagrodziła jej lekceważące traktowanie przez tychże. Karczmarz przypominał przerażonego, zagonionego w kąt szczura, który nerwowo rozgląda się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Reszta gości wyglądała podobnie, większość zerwała się z ław i podążyła w kierunku drzwi, ale rektor tylko machnął ręką i zazgrzytały rygle.

– Ależ proszę sobie nie przeszkadzać – powiedział i wszyscy posłusznie wrócili na miejsca, choć nikt nawet nie próbował jeść. – No, to o co chodzi z tymi kotami? – zapytał karczmarza.

– Jakimi kotami, ja tam nic nie wiem. – Drżenie głosu i krople potu, które pojawiły się na czole gospodarza przeczyły tym słowom. – Poza tym nic mi nie możecie zrobić. Nie macie prawa przeszkadzać mi w prowadzeniu interesu. Jestem wolnym człowiekiem, płacę podatki. – Głos karczmarza stawał się coraz bardziej piskliwy, a gdy jego wzrok padł na amulet telepaty, mógłby trafić do świątynnego chóru kastratów: – Nie możecie mi grzebać w głowie!

– Ależ nie zamierzamy. Jestem tu tylko po to, by stwierdzić, czy mówicie prawdę, a do tego nie potrzebuję włazić do waszego umysłu. I mogę już teraz stwierdzić, że łżecie jak pies – stwierdził spokojnie telepata.

– Oczywiście, jeśli nie chcecie rozmawiać z nami, możemy zwrócić się do Rady Cesarstwa – dodał rektor.

Karczmarz pokraśniał tak bardzo, że Gress pomyślała, że zaraz będzie mogła przetestować swoje umiejętności w zakresie przywracania oddechu. Jednak mężczyzna się nie poddawał.

– A co tam cesarza obchodzą koty!

– Tu, mości gospodarzu, nie chodzi o koty – stwierdził rektor. – Jego cesarską mość nie zainteresuje ich zniknięcie, ale tajemnice, dla których poddani są gotowi wejść w konflikt z magami już tak.

 

***

 

Przed zejściem na apopleksję uratowała karczmarza żona. Gress już wcześniej zauważyła, że kobieta podsłuchuje, kryjąc się za zasłoną oddzielającą kuchnię od izby. Nawet rozmyślała, czy nie przekraść się do kuchni, nie wyciągnąć z niej, co wie i wrócić triumfalnie z rozwiązaniem zagadki. Nie zdążyła, bo kobieta wpadła do izby.

– Ty stary idioto, po co ci to! – wrzeszczała, okładając karczmarza ścierką. – Gadaj zaraz, bo ja im wszystko opowiem!

– Niech, pani opowiada, bo ten jest chwilowo niezdolny do rozmowy – wyrwało się Gress, czym ściągnęła na siebie gniewne spojrzenia gromadki magów.

Ale interwencja okazała się udana, bo kobiecina przylgnęła spojrzeniem do Gress. Najwyraźniej łatwiej jej było rozmawiać z panną wiedźmą – jak zwyczajowo nazywano adeptki – niż z najpotężniejszymi magami cesarstwa. A gadać zwyczajnie chciała.

– A bo widzi panna wiedźma, tak z miesiąc temu pojawił się tutaj mag i rzucił na chłopów jakiś tfu – splunęła – urok. Naobiecywał im, że im takie amulety wyczaruje, że jurności im do samej śmierci nie braknie…

– Też byś skorzystała – warknął karczmarz.

– A juści, skorzystałabym – prychnęła zjadliwie. – Wszystko byś w zamtuzie przehulał. Już teraz żadna dziewka nie chce tu pracować, bo je nie tylko klienci obłapiają.

– Amulety na potencję?! – wykrzyknął zaskoczony wykładowca magii stosowanej. – Ale co z tym mają wspólnego koty?

Kobieta konsekwentnie nie zauważała magów i zwracała się wyłącznie do Gress.

– A bo widzi panna wiedźma, on mówił, że mu potrzebne są kocie ogony. Najpierw do ogona całą moc kota przeleje, a potem… ciach… odetnie i zostanie talizman…

Przerwał jej wybuch śmiechu magów. Rechotał nawet rektor, u którego Gress nigdy wcześniej nie widziała choćby cienia uśmiechu. Wszyscy zebrani w karczmie spoglądali na rozbawionych magów z zaskoczeniem i lekkim przestrachem, dopóki nie zaczęło do nich docierać, co to właściwie oznacza.

– A ile żeście mu zapłacili, bo że zapłatę wziął z góry, w to nie wątpię – zapytał telepata, ocierając łzy.

– A mówiłam ci, niemoto dzika, że cię oszwabić chce! – Żona metodycznie tłukła karczmarza szmatą.

– A myślisz, że oni to prawdę mówią?! – odparował, uchylając się.

Rektor przechylił głowę i popatrzył uważnie na gospodarza. Sięgnął do jego kubraka, jakby chciał z niego zdjąć niewidzialną nitkę, a potem strzepnął palcami.

– Nadal uważacie, że kłamię, gospodarzu?

Karczmarz potrząsał głową z głupią miną. Oczy mu się rozszerzyły.

– Na Jarasza, oszukał mnie psubrat! I zaczarował na dodatek! – zakwilił. Zwalił się na stołek i ukrył twarz w dłoniach. – Wybacz, Osuchno – szepnął do żony.

– Czy jeszcze ktoś sądzi, że kłamiemy? – zapytał rektor zebranych w karczmie.

Roboty mieli od groma. Pół miasta nosiło na sobie zaklęcie absolutnego zaufania i trzeba je było z każdego po kolei zdejmować. Osobno. Do pomocy rektor ściągnął wszystkich wykładowców szkoły. Nawet Gress pozwolono wziąć udział w uwalnianiu męskiej części mieszkańców Dristoru spod czaru.

– Jak to możliwe, że nikt nie zauważył takiego zmasowanego rzucania czarów? – zapytała w pewym momencie Gress.

Rektor wyjaśnił jej, że oszust nie musiał być magiem. Zaklęcie rzeczywiście było jak nitki, które można przechowywać w szklanej ampułce i wyciągać po jednej. Taka magia była w cesarstwie zabroniona, więc do magów szybko dołączyli strażnicy. Relacje uwolnionych spod czaru mężczyzn były, jak to zwykle w takich wypadkach, nieskładne. Nie potrafili opisać sprawcy i nawet niespecjalnie pamiętali, co wyprawiali. Na szczęście kobiety pamiętały bardzo dokładnie, i nie tylko dokładnie opisały oszusta, ale i z zawziętą mściwością raczyły oswobodzonych mężów opowieściami o tym, jak gonili za kotami, które dostarczali oszustowi. I nawet nie musiały koloryzować.

 

***

 

Pod wieczór profesorka magii zwierzęcej odciągnęła Gress od pracy. W samą porę, bo dziewczyna ledwie trzymała się na nogach ze zmęczenia. Nie przypuszczała, że zdejmowanie czarów może być takie uciążliwe. Jednak nie dane jej było odpocząć.

– Oni sobie tu już dadzą radę, chodź, idziemy uwolnić koty – powiedziała profesor Grindel.

Gress jęknęła. Nie miała ochoty łazić po mieście, jedyne czego w tym momencie pragnęła, to znaleźć się w łóżku.

– Muszę? – zapytała marudnie.

– Oczywiście, że nie, ale to twoja jedyna szansa na zdobycie kota, bo zwierzaki długo nie zaufają żadnemu człowiekowi. No, chodź, to niedaleko.

Niedaleko oznaczało półgodzinny spacer, choć trzeba przyznać, że profesorka, wyczuwając zmęczenie Gress, nie spieszyła się zbytnio. W końcu stanęły przed starą, dawno nieużywaną stodołą, zamkniętą na wielką kłódkę. Jedno szybkie zaklęcie i niewielkie drzwi wycięte we wielkich wrotach stanęły otworem. Weszły do środka.

– Na Jarasza – wyszeptała Gress.

Zewsząd patrzyły na nie lśniące w ciemności kocie oczy. Setki kocich oczu. Zwierzaki przez chwilę wpatrywały się w kobiety, a potem ruszyły. Wszystkie naraz.

– Iiii! – wrzeszczała Gress, gdy koty przelatywały po niej, przebiegały między nogami, odbijały się od głowy, wyrywając przy tym włosy, drapiąc i głośnym miauczeniem dając upust niezadowoleniu z zamknięcia.

W ciągu kilku minut stodoła była pusta. Gress popatrzyła na profesorkę i wybuchnęła śmiechem, a ta jej zawtórowała. Były podrapane, rozczochrane i całe ubranie miały w kociej sierści.

– No, chyba jednak będziesz musiała kupić żółwia – stwierdziła profesorka.

Gress tylko wzruszyła ramionami. Już miała odpowiedzieć, że odechciało jej się kota, gdy coś otarło się o jej nogi, a potem rozległo się głośne mruczenie.

– Ktoś mnie jednak lubi – stwierdziła i schyliła się, żeby pogłaskać kota. Miał czarne futerko, upstrzone białymi plamkami, które wyglądały jak gwiazdy. – Nazwę cię Nocka.

– Raczej Nocek – sprostowała rzeczowo profesor Grindel. – Ech, a myślałam, że będziesz miała nauczkę, żeby nie odkładać wszystkiego na ostatni moment.

Koniec

Komentarze

Cześć!

To ja zacznę od kilku cytatów.

Wreszcie zrobiła coś, od czego powinna zacząć: pomyślała.

Piękne. :p

 

Poszukiwanie kota zmieniło się nagle w śledztwo w sprawie zniknięcia kotów.

A tu się powtórzenie małe wkradło.

 

Głos karczmarza stawał się coraz bardziej piskliwy, a gdy jego wzrok padł na amulet telepaty, mógłby trafić do świątynnego chóru kastratów

O jak parsknęłam.

 

– Jak to możliwe, że nikt nie zauważył takiego zmasowanego rzucania czarów? Zapytała w pewym momencie Gress.

Myślnik się zgubił.

 

Powiem, że bardzo przyjemne opowiadanie. Fabuła prosta, ale ciekawa, z fajnym twistem i bohaterką, która ma charakterek już od pierwszego zdania. Trochę mi tylko nie pasowało, że skoro czarować przed otrzymaniem dyplomu może tylko w obronie własnej, to chciała strzelać rektorowi w plecy.

Przypadło mi też do gustu umieszczenie kotów w roli głównej. (Sama mam dwa. Księżniczka, kiedy to czytałam leżała ostentacyjnie odwrócona tyłem, bo się nią nie interesowałam, a Lucyfer próbował zeżreć coś z garnka, dopóki nie uświadomił sobie, że wkłada mordę do zlewek domowego wina.)

Podsumowując, ciepłe i miłe opowiadanie. Bardzo płynnie mi się je czytało. :D Dzięki za umilenie wieczoru!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, Irko!

Spokojne, nastrojowe, przyjemne w odbiorze, choć ostatnia scena jest raczej rodem z horroru dla kogoś silnie uczulonego na koty. I chyba nie dowiedzieliśmy się w końcu, po co tak naprawdę były one oszustowi potrzebne?

Znalazłem charakterystyczne klasy błędów interpunkcyjnych, mianowicie…

Brak przecinka przed wołaczem:

jesteś tam dziecino?

– Wybacz Osuchno – szepnął do żony.

Przecinek między podmiotem a orzeczeniem:

pojawienie się na zakończeniu roku z żółwiem czy jakąś papugą, wywołałoby falę ironicznych uśmieszków.

stworzenie czające się za drewnem, musiało uznać

A bo widzi, panna wiedźma

A tu chyba “t” zabrakło:

bo ja im wszysko opowiem!

W paru miejscach miałem bardzo miłe skojarzenia literackie, zwłaszcza:

A ten plótł niedorzecznie, bo przecież nie istnieje coś takiego, jak nadmiar ambicji.

Inna sprawa, że nigdy nie ukrywała, że na swoje zwierzę wybrała kota

Co było wszechpotężne, staje się niedorzeczne:

gdzie słodka woń Arabii, gdzie tajemniczy Syjam

Tutaj też, mniej bezpośrednio, szekspirowska przemowa Marka Antoniusza (Ambition should be made of sterner stuff).

– A może zabierzemy ją ze sobą. Przyda jej się lekcja dyplomacji.

Rektor spojrzał na Gress z wyraźną niechęcią.

– No, dobrze, ale masz się nie odzywać. Patrz i ucz się.

I z kolei reminiscencja tej sytuacji na początku Ojca chrzestnego, gdy Don kazał Sonny’emu przypatrywać się audiencji udzielonej przedsiębiorcy pogrzebowemu Bonaserze.

 

Dziękuję za podzielenie się tekstem, pozdrawiam i klikam!

Hej Irko,

 

Bardzo przyjemne i świetnie napisane, lekkie opowiadanie, przeczytałem z przyjemnością.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Ciekawe i bardzo dobrze napisane opowiadanie! Wyrazna struktura i sprawnie poprowadzony watek. Jedna uwaga: rzucilo mi sie w oczy odzielenie gwiazdkami fragmentow o odwiedzinach magow u karczmarza oraz momentu, w ktorym do akcji wlacza sie zona tegoz. Wydaje mi sie, ze oba fragmenty sa czesciami tej samej sceny i nie ma tam potrzeby dzielenia smiley

Fajne (na lic.Anet). Bardzo misię czytało z zainteresowaniem i bananem na pysku. Więcej opowiadań o pannie wiedźmie Gress chętnie przeczyta, bo chyba, Irko, nie skończysz na tym. :)

Fajne (na lic.Anet). Bardzo misię czytało z zainteresowaniem i bananem na pysku. Więcej opowiadań o pannie wiedźmie Gress chętnie przeczyta, bo chyba, Irko, nie skończysz na tym. :)

Hej, Verus, bardzo się cieszę, że wpadłaś, a jeszcze bardziej, że Ci się spodobało :)

 

Trochę mi tylko nie pasowało, że skoro czarować przed otrzymaniem dyplomu może tylko w obronie własnej, to chciała strzelać rektorowi w plecy.

Może w sensie wolno jej. Oczywiście strzał w rektora skończyłby się dla niej źle, nawet, gdyby miała już dyplom ;) Wkurzyła się po prostu, poczuła zlekceważona i chciała odreagować.

 

Przypadło mi też do gustu umieszczenie kotów w roli głównej.

Lubię koty i lubię pisać o kotach :) Własnych nie posiadam, bo wciąż mam przekonanie, że trzymanie kota w 50-metrowym mieszkaniu na drugim piętrze jest… no, nie tego. Znam argumenty za takim rozwiązaniem i właściwie się z nimi zgadzam, tyle że pochodzę ze wsi i wciąż mam w głowie wolnołażące koty, które robiły, co chciały.

Serdeczne dzięli za kliczka :)

 

 

Witaj, Ślimaku :) Cieszę się, że Ci się spodobało :)

 

ostatnia scena jest raczej rodem z horroru dla kogoś silnie uczulonego na koty.

Oj, to faktycznie :) Na szczęście czarodzieje są odporni na alergie ;)

 

I chyba nie dowiedzieliśmy się w końcu, po co tak naprawdę były one oszustowi potrzebne?

Myślę, że w ogóle nie były, chciał po prostu zgarnąć kasę, a trzymał je w zamknięciu, żeby móc dotrzeć do tych, których jeszcze nie zdążył zaczarować ;)

Babolki wszelkiej maści poprawiła, dzięki za łapankę :)

Co do literackich skojarzeń… Marka Aureliusza kiedyś czytałam, może po prostu zostało w głowie i się skojarzyło. To mi się nawet często zdarza. Natomiast jeśli chodzi o Ojca Chrzestnego to jestem raczej książkowa niż filmowa :) A cytacik był z mojej mamy ;)

Dziękuję za kliczka :)

 

Cześć, BosmanMacie, miło Cię tu widzieć :) Fajnie, że się spodobało :)

 

Witaj, Tomaszu, miło mi, że się spodobało

Ciekawe i bardzo dobrze napisane opowiadanie! Wyrazna struktura i sprawnie poprowadzony watek.

heart

 

rzucilo mi sie w oczy odzielenie gwiazdkami fragmentow o odwiedzinach magow u karczmarza oraz momentu, w ktorym do akcji wlacza sie zona tegoz. Wydaje mi sie, ze oba fragmenty sa czesciami tej samej sceny i nie ma tam potrzeby dzielenia

W sumie masz rację, wrzuciłam tam gwiazdki, bo bez nich ten fragment tekstu byłby wyraźnie dłuższy od pozostałych. Poczekam, czy ktoś jeszcze zwróci na to uwagę, i w razie czego zmienię :)

 

Hej, Koalo, fajnie, że fajne :) Tak liczyłam, że będzie w Twoim guście :)

Nie wiem, czy Gress jeszcze kiedyś się pojawi, choć nie wykluczam. Powstała, bo bardzo chciałam coś wczoraj wrzucić, a nie było szans, żebym dała radę dopisać opko na konkurs Grav, więc się spięłam i wymyśliłam ją w trzy dni :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Może zbyt niejasno opisałem te cytaty, który skąd pochodzi. Ten z niedorzecznością i Syjamem (oczywiście nie w znaczeniu kota syjamskiego, ale skojarzenie wyraźne) to Kaczmarski (Siedem grzechów głównych, utwór, na którym Krar oparł bardzo udane opowiadanie). Przemowę w temacie ambicji miał Marek Antoniusz jako bohater Juliusza Cezara Shakespeare’a, ale to odleglejsze skojarzenie. I również jestem zdecydowanie bardziej “książkowy”: wprawdzie widziałem film, ale scena z przedsiębiorcą pogrzebowym na weselu była także w powieści.

Po Twoich wyjaśnieniach to nieświadome wykorzystanie cytatów staje nawet bardziej prawdopodobne, bo szczerze mówiąc ambicja czytania starożytnych klasyków minęła mi bardzo dawno temu ;) Oczywiście świadomie też wykorzystuję, ale to zdecydowanie nie ten przypadek ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wciągający, lekki kawałek fantasy. Wyczułam wiedźmińskie nuty, zwłaszcza ta lista na początku i kaczka z jabłkami. Czytało się bardzo dobrze, choć miałam wrażenie, że opowiadaniu brakowało nieco doszlifowania wszystkich szczegółów. Co do głównej bohaterki, wyszła dość biernie. Coś tam próbowała, coś chciała zrobić, ale ostatecznie tego nie robiła. Ale za to zauważyłam przy tym tekście, że masz talent do wczuwania się w opowiadanie i zauważania różnych szczegółów, które zwykle piszący pomijają, umiesz sobie doskonale wyobrazić, co ktoś w danej chwili mógł sobie pomyśleć/poczuć, czy zobaczyć. Ogółem był to przyjemny tekścik, zatem klik.

Cześć Irka!

 

Agregacja kotów powiadasz. Lekkie i przyjemnie napisane opowiadanie w kocich klimatach. Trochę pachnie studenckim życiem, trochę szalonym roztrzepaniem, ale umiejętnie w to wplotłaś element fantasy, pełniący sporą role w opowiadaniu. Niezły pomysł z tą listą na początku, wprowadza w klimat. Jeżeli czegoś zabrakło – jak na koci tekst – to więcej interakcji z śierściuchami, ale wtedy by się fabuła sypnęła, więc… Opko jest dobrze rozplanowane, czytelnik – do pewnego stopnia – wie, czego się spodziewać. Zawiązujesz akcję, prowadzisz czytelnika przez intrygę i po konfrontacji stopniowo wygaszasz, serwując happy end. Jeżeli czegoś zabrakło, to jakiś większych przeciwności po drodze, ale może tak właśnie miało być?

Udany, lajtowy tekst o kotach.

 

Pozdrawiam i klikam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Kociarzem nie jestem, ale czytało mi się przyjemnie :) Takie lekkie fantasy, w sam raz na zrelaksowanie się przed nadchodzącym dniem ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej, Sonato, dziękuję za komentarz :)

Czytało się bardzo dobrze, choć miałam wrażenie, że opowiadaniu brakowało nieco doszlifowania wszystkich szczegółów.

A pewnie tak, opko powstało w dwa dni, bo koniecznie chciałam zrobić sobie urodzinowy prezent. Nie poleżało nawet godzinki, zostało napisane, przejrzane (pobieżnie, przyznaję) i wrzucone, ale i tak jestem szczęśliwa, że się spodobało i zbiera kliczki. Nie mówiąc już o tym, że mi się jakoś lepiej zrobiło, kiedy w końcu wrzuciłam coś dłuższego niż drabble :)

 

Co do głównej bohaterki, wyszła dość biernie. Coś tam próbowała, coś chciała zrobić, ale ostatecznie tego nie robiła.

A trochę na przekór aktualnym trendom. Można powiedzieć, że bohaterka stanowi przeciwieństwo wszystkich bohaterek YA ;)

 

Ale za to zauważyłam przy tym tekście, że masz talent do wczuwania się w opowiadanie i zauważania różnych szczegółów, które zwykle piszący pomijają, umiesz sobie

doskonale wyobrazić, co ktoś w danej chwili mógł sobie pomyśleć/poczuć, czy zobaczyć.

heart

I dziękuję za kliczka :)

 

Hej, Krarze, cieszę się, że się spodobało : Miało być lajcikowe i fajnie, że mi wyszło.

 

Jeżeli czegoś zabrakło – jak na koci tekst – to więcej interakcji z śierściuchami, ale wtedy by się fabuła sypnęła, więc…

No, mnie też, ale faktycznie nie dało się. Ale Gress ma już kota, więc kto wie, może jeszcze kiedyś, coś ;)

Dzięki za kliczka :)

 

Witaj dwa razy Cezary ;) Dziękuję za wizytę :)

Takie lekkie fantasy, w sam raz na zrelaksowanie się przed nadchodzącym dniem ;)

No, właściwie temu miało służyć :)

Fajnie, że się spodobało :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Za mało kotów. :(

Ale poza tym – ot, taka sympatyczna, niezobowiązująca opowiastka. Mnie trochę bardziej ciągnie w stronę rozbudowanych fabuł, więc mam lekki niedosyt. Albo może ostatnio w zbyt dużym stopniu doświadczam różnych perypetii akademickich, żeby się śmiać z takich akcji. ;)

(…) opko powstało w dwa dni, bo koniecznie chciałam zrobić sobie urodzinowy prezent.

Sto lat!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Sto lat, Irko :) Spełnienia marzeń.

Zabrakło mi w tym opowiadaniu informacji, kto właściwie uprowadził te koty i jaki miał w tym interes. A zależało mu bardzo, skoro potraktował połowę mężczyzn w mieście specjalnym czarem. Odczuwam więc niedosyt.

Poza tym opowieść okazała się przyjemna i płynęło się przez nią bardzo dobrze. Przypadł do gustu humor, jakim nasączyłaś opowiadanie, wspomniana już wcześniej dbałość o szczegóły i przyjemny klimat. Główna bohaterka jest jakaś, za co kolejny plusik. Dowiadujemy się, że ma dużą skłonność do prokrastynacji, łatwo się irytuje i na pewno nie brak jej determinacji ;)

Mężczyzn przedstawiłaś w opowiadaniu jako durnych prymitywów. Czyli kolejny plus, bo z grubsza wszystko się zgadza, jest realistycznie :D

Pozdrawiam!

Cześć!

Czepów mało, to i komentarz jakoś szczególnie długi nie będzie. ;)

Będzie też nieco wybrakowany. Ja wiem, że jeśli nie zacznę narzekać na wulgaryzmy to uznasz mój komentarz za niepełny, ale… ponieważ szczęśliwie omawiany tekst uchronił się przed inwazją tych parszywych literackich niegodziwców to sama jesteś sobie winna. ;-)

A jak odebrałem samo opowiadanie?

Na pewno jako przyjemnie lekkie. Taka sympatyczna, niezobowiązująca opowiastka, zbudowana przede wszystkim wokół mocno nakreślonej bohaterki. Sama historia z gatunku raczej prostych, ale akurat ten tekst innej nie potrzebował. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że inna nieco by mu zaszkodziła. Świat fajny, bo z jednej strony mamy mocno zaznaczoną fantastykę, a z drugiej bardzo łatwo się w nim odnaleźć i nie trzeba się go w ogóle uczyć. Przy krótszej historii na ok. 20k znaków wydaje mi się to dość istotne.

Przyczepiłbym się natomiast do zakończenia – rozwiązania tajemnicy zniknięć kotów – które zdecydowanie wydaje się zbyt pośpieszne. Niby wszystkie wątki pozamykane, ale… tak, jak zamyka się mieszkanie, kiedy człowiek za 5 minut ma autobus czy pociąg. ;-)

Druga uwaga to czarny charakter, który dostał tu mniej miejsca niż chociażby nawet ten biedny ork. Ja rozumiem, że główna bohaterka, trochę pod rękę z magami, ma wyrazistą osobowość, ale jednak mogła nie być aż tak zachłanna i chociaż kilka akapitów na prezentację tego złoczyńcy oddać. Ot, choćby po to, żeby czytelnik mógł się temu dziadowi przyjrzeć i zdążyć go znielubić. ;)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Sympatyczna i lekka historyjka. Klikałabym, gdyby jeszcze była taka potrzeba.

Spodobało mi się przedstawienie bohaterki – młoda magiczka, już coś umie i wydaje jej się, że wymiata. Wiarygodnie wypadła w tej roli.

Przedmiot poszukiwań ciekawy i nietuzinkowy. Nie wychodzisz od ratowania świata ani wielkiej miłości. Ot, kota dziewusze potrzeba, żeby zaliczyć.

Babska logika rządzi!

Bardzo przyjemnie się czytało. Ciekawy pomysł. Koty ogólnie kojarzą się z magią, ale takiego ich wykorzystania jeszcze nie spotkałem ;) 

Hej, SNDWLKR, uff, zawsze się boję, że pomylę Twoje literki ;)

Faktycznie, opowiastka niezobowiązująca, ale przynajmniej coś w końcu napisałam. Kotów też mogłoby być więcej, bo lubię o nich pisać, ale niestety nie dało się. Cieszę się, że tekścik jednak sympatyczny :)

Sto lat!

Dziękuję :)

 

Witaj, Ramonie,

Zabrakło mi w tym opowiadaniu informacji, kto właściwie uprowadził te koty i jaki miał w tym interes. A zależało mu bardzo, skoro potraktował połowę mężczyzn w mieście specjalnym czarem.

Interes miał jeden: ściągnąć kasę z naiwniaków. Taka fantastyczna odmiana oszustwa na policjanta ;) A uprowadzenie kotów miało je uwiarygodnić, nie mówiąc już o tym, że musiał mieć niezły ubaw, obserwując statecznych mieszczan ganiających za kotami. Wydawało mi się, że to widać, ale najwyraźniej ciut za dużo zostało w mojej głowie.

 

Mężczyzn przedstawiłaś w opowiadaniu jako durnych prymitywów. Czyli kolejny plus, bo z grubsza wszystko się zgadza, jest realistycznie :D

Oj tam, zaraz prymitywów. Czar miał naprawdę dobry. A jak się chłopy spod niego wyrwała, to im przykrobyło. Karczmarz żonę przeprosił :)

 

A poza tym serdeczne dzięki za wiele miłych słów o opku :)

 

Sto lat, Irko :) Spełnienia marzeń.

Dziękuję :)

 

 

Cześć, CMie, miło Cię widzieć :)

Ja wiem, że jeśli nie zacznę narzekać na wulgaryzmy to uznasz mój komentarz za niepełny, ale…

Nie, no, spoko, przecież nie we wszystkich moich tekstach bohaterowie klną jak szewc ;)

 

Na pewno jako przyjemnie lekkie. Taka sympatyczna, niezobowiązująca opowiastka

Chwilowo nie mam ambicji na tworzenia rzeczy wielkich, więc cieszę się, że tak odebrałeś opko, bo takie miało być. Coś lekkiego na poprawę humoru :)

 

Niby wszystkie wątki pozamykane, ale… tak, jak zamyka się mieszkanie, kiedy człowiek za 5 minut ma autobus czy pociąg. ;-)

Wiem, wiem, ale czas mi się kończył :)

 

Druga uwaga to czarny charakter, który dostał tu mniej miejsca niż chociażby nawet ten biedny ork.

On był z mojego punktu widzenia niespecjalnie istotny, ważniejsze było to, co zrobił. Ale widzę, że jestem osamotniona w takim postrzeganiu bohatera ;)

 

Witaj, Finklo , cieszę się, że się spodobało :)

Klikałabym, gdyby jeszcze była taka potrzeba.

Zamiar liczy się równie mocno, więc równie mocno dziękuję :)

 

młoda magiczka, już coś umie i wydaje jej się, że wymiata. Wiarygodnie wypadła w tej roli.

Sama taka byłam, więc miałam wzór ;)

 

Nie wychodzisz od ratowania świata ani wielkiej miłości. Ot, kota dziewusze potrzeba, żeby zaliczyć.

A bo jakoś tak ostatnio nie mam ochoty na ratowanie świata ;)

 

Hej, MPJ 78, fajnie, że wpadłeś, a jeszcze fajniej, że się spodobało :)

 

ale takiego ich wykorzystania jeszcze nie spotkałem ;)

Bo to oszustwo było :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Oryginalne, urokliwe i gładko wchodzące opowiadanie. Dobrze wyważone elementy jędrne (czarownica goląca browary) i baśniowe. Zaciekawiłaś mnie i nawet jeszcze przestraszyłaś pod koniec. 

 

Gdybym miał się czepiać, to śledztwo wydaje mi się nieco urzędowe. Ma to swój klimat, ale nutka skradania czy tropienia by była zacna.

Rektor wyjaśnił jej, oszust nie musiał być magiem, zaklęcie rzeczywiście było jak nitki, które można przechowywać w szklanej ampułce i wyciągać po jednej.

Zdanie do lekkiej redakcji, bo raz, że brakuje “że”, a dwa, że zdanie podrzędne jako tako połączone.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Doskonale napisane, zabawne i pomysłowe, lepsze od opowiadania Lovecrafta o kotach (takie moje zdanie). Pozdrawiam, Irko, serdecznie! :))

Hej,

 

ktoś tutaj jest kociarą – widzę po tytułach Twoich tekstów, że przynajmniej 2 inne były o kotach :D Samej mi się zdarzyło taki popełnić, więc się nie dziwie. Koty górą(^=◕ᴥ◕=^)

 

ten brak doskwierał, irytował i wyglądał nieelegancko,  niczym dziura po wyrwanym zębie pośrodku górnej szczęki.

podwójna spacja 

 

I czegoś, idiotko, tyle zwlekała. Musisz zawsze wszystko odkładać na ostatni moment – wyrzucała sobie, ale to tylko sprawiło, że kamyk w brzuchu zaczął rosnąć jeszcze szybciej.

górą też prokrastynacja ^_^

 

Hmm, samo zarysowanie problemu jest dla mnie naciągane. Ot, mogłaby wybrać chociażby tego żółwia i już. Jakoś jest to uzasadniane, ale czy warto stawiać na szali kilka lat nauki i dyplom dla jakieś tam zachcianki? Z drugiej strony to kotki, kto mógłby tak łatwo porzucić pomysł posiadania jednego?

 

Skończyło się soczystą wiązanką przekleństw i sporą ilością siniaków.

liczbą

 

Sympatyczne opowiadanie =^.^=

 

Irko, to szalenie miła opowiastka. Z jednej strony potępia odkładanie ważnych zadań na ostatnią chwilę, z drugiej – gdyby Grees była nadzwyczaj sumienną uczennicą, nie doszłoby do wykrycia oszustw i fatalnego traktowania kotów.

W finale, zawarłaś wielką prawdę o kotach – to one wybierają opiekuna. ฅ/. ̫ .\

Czytało się naprawdę nieźle i to mimo ustereczek. ;)

 

nie­ele­ganc­ko,  ni­czym… → Jedna spacja wystarczy.

 

jak na pa­lu­chu ro­śniej pa­skud­ny od­cisk… → Literówka.

 

kości  i… → Jedna spacja wystarczy.

 

i wal­nąć im­per­ty­men­ta w gębę… → Literówka.

 

A z ga­bie­tu nikt nawet nie wy­ściu­bił nosa… → Literówka.

 

– I co, i co? Dokąd teraz idze­my? → Literówka.

 

Zresz­tą resz­ta gości wy­glą­da­ła po­dob­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

Może wystarczy: Resz­ta gości wy­glą­da­ła po­dob­nie

 

kry­jąc sie za za­sło­ną… → Literówka.

 

adept­ki  – → Jedna spacja wystarczy.

 

rek­tor ścią­gniął wszyst­kich wy­kła­dow­ców… → Literówka.

 

Rek­tor wy­ja­śnił jej, oszust nie mu­siał być ma­giem… → Czy tu aby nie miało być: Rek­tor wy­ja­śnił jej, że oszust nie mu­siał być ma­giem

 

sta­nę­ły przed starą, dawno nie uży­wa­ną sto­do­łą… → …sta­nę­ły przed starą, dawno nieuży­wa­ną sto­do­łą

 

– Nazwę cią Nocka. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Greasy Smooth, dziękuję za miłe słowa :)

Dobrze wyważone elementy jędrne (czarownica goląca browary)

Należy się dziewczynie ;)

 

Ma to swój klimat, ale nutka skradania czy tropienia by była zacna.

 

Pewnie masz rację, może następnym razem pozwolę Gress trochę powęszyć :)

 

 

Cześć, Maćku, dziękuję za wizytę i bardzo się cieszę, że się spodobało :)

 

lepsze od opowiadania Lovecrafta o kotach (takie moje zdanie).

heart

<grzebie po internetach w poszukiwaniu rzeczonego opka>

 

 

Hej, OldGuard, fajnie, że sympatyczne :)

 

ktoś tutaj jest kociarą – widzę po tytułach Twoich tekstów, że przynajmniej 2 inne były o kotach :D

Chyba nawet więcej :) Mam słabość do kotów

 

Hmm, samo zarysowanie problemu jest dla mnie naciągane.

Ambicja po prostu, a raczej jej przerost. Lęk przed porażką, bo przecie wszystkim oznajmiła, że zdobędzie kota. Osobiście do osób z taką przypadłością nie należę, ale parę znam ;)

 

 

Witaj, Reg, cieszę się, że dotarłaś, a jeszcze bardziej, że Ci się spodobało :)

 

Z jednej strony potępia odkładanie ważnych zadań na ostatnią chwilę, z drugiej – gdyby Grees była nadzwyczaj sumienną uczennicą, nie doszłoby do wykrycia oszustw i fatalnego traktowania kotów.

No fakt, właściwie to odkładnie na później należy potępić w czambuł, ale cóż… takie życie, że czasem z czegoś godnego potępienia, coś dobrego jednak wychodzi ;)

 

Wszelkie ustereczki zostały oczywiście natychmiast poprawione :) Dziękuję za łapankę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo proszę, Irko. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę przyznać, że poszukiwania kota, a nawet większej ich liczby, przez bohaterkę było bardzo przyjemne. Trochę zasługi w tym bardzo sympatycznej bohaterki, trochę lekkiego stylu.

Super historia. Niby taka zwyczajna, ale niezwykle wciągająca.

No i tym razem to nie jurna kocica, ale facet. Brawo Irko, rozwijasz się;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Zygfrydzie, cieszę się, że czytało się przyjemnie :) Opko miało być lekkie, więc cieszę się, że się udało :)

 

Hej, Ambush, fajnie, że się spodobało :) Jak nie wiadomo, o czym pisać, koty zawsze pomogą ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, hej,

 

bardzo fajna opowiastka :) Ubawiłem się czytając. Może tylko coś na koniec dałbym z większym… pazurem. Może tego oszusta jakoś dodał… No i co on robił z tymi wszystkimi kotami? :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej, Basemencie, dzięki za przeczytanie i cieszę się, że się spodobało :) Myślę, że oszustowi koty do szczęście potrzebne nie były, musiały tylko zniknąć z ulic :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka