- Opowiadanie: krar85 - Trzej Jeźdźcy

Trzej Jeźdźcy

Taki eksperyment. Dosyć dziwny tekst o czymś, co w pewnym sensie nigdy się nie zmienia. Chyba trochę zbyt hermetyczny, w dodatku mroczny i przesycony symbolami (ale za to z fantastyką). Zapraszam do lektury i konstruktywnej krytyki. Pierwotnie miał być na „Tajemnice światów”, ale życie dopadło i się nie wyrobiłem, a potem zatonął gdzieś w folderze „tekstów niedokończonych”.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Trzej Jeźdźcy

Mrok ogarnął całe miasto, nawet gwiazdy zgasły i nie sposób było stwierdzić, gdzie kończy się ziemia a zaczyna niebo. Tu, gdzie jeszcze przed chwilą biło serce gwarnej metropolii, zapanowała upiorna cisza, przerywana tylko szumem liści. Nikt nie chrapał, nikt się nie śmiał. Wszystkie pojazdy trwały w bezruchu.

Jedynie na rynku tliło się jakieś światło, niczym ostatnia iskra w bezmiarze mroku. Pośrodku placu targowego, na wytartym bruku dogasało coś, co z daleka wyglądało jak niewielkie ognisko. Siedząca przy nim postać kiwała się miarowo, jakby zahipnotyzowana blaskiem niknącego płomienia.

– Co teraz? – zapytał mężczyzna skryty gdzieś w mroku po lewej.

– A jakie to ma znaczenie? – odparł siedzący. – Wszystko na marne. Umrzemy, kiedy ogień zgaśnie – powiedziawszy to, dorzucił kilka drew.

Płomień rozgorzał na moment, oświetlając smutną, pomarszczoną twarz starego człowieka. Długie, siwe włosy były brudne i posklejane. W szarych oczach nie pozostał nawet ślad nadziei.

– Może wreszcie zginiemy tutaj… – kontynuował apatycznie starzec.

– Pieprzysz, Chiormel! – krzyknął ktoś z prawej, podchodząc do ognia.

Przybysz również był niemłody, ale głos miał czysty i silny, a ruchy pewne. W zielonych oczach błyszczał gniew podszyty dumą, a złota korona i zbroja płytowa dodawały majestatu.

– Pieprzysz! – wrzasnął ponownie. – Nie umrzemy tutaj! Mamy zadanie do wykonania. Nie udało się, ale nadal istniejemy. A mrok w końcu przeminie.

Siedzący przy ogniu długo patrzył na przybysza, nim zaczął się histerycznie śmiać. Po chwili z ciemności wyłonił się kolejny mężczyzna. Miał pulchną, rumianą twarz a w okrągłych oczach czaiła się drwina.

– A dokąd to mamy jechać, dzielny Taz-Bal-Arze? Wracamy na wschód, czy może ruszamy na południe?

– Jeszcze nie wiem.

– A kiedy będziesz wiedział, czcigodny Taz-Bal-Arze?

– Zamknij się Repcak!

– Zamknijcie się obaj! – krzyknął Chiormel, opanowawszy wreszcie napad upiornego śmiechu. – Tylko się kłócimy i przez to stoimy w miejscu. Od zawsze! Właśnie tak sobie pomyślałem, może akurat teraz umrzemy, kiedy ostatnie światło zgaśnie.

Zamilkli, wpatrując się w ogień.

– Przecież nie możemy umrzeć – podjął po dłuższej chwili Taz-Bal-Ar. – Mamy misję do wykonania. Na naszych barkach spoczywa ciężar… – zaczął mówić, ale nie dokończył.

Oto zasłona mroku pękła nagle i zerwał się wicher. Niebo rozbłysło miriadami gwiazd, które jedna po drugiej zapalały się, rozpraszając ciemność. Nad północnym horyzontem zalśnił księżyc w pełni, tak jasny, że każdy mógł wypatrzeć własny cień na bruku. Gnane wiatrem chmury przyjmowały niesamowite kształty, przywodzące na myśl bestie z dawnych mitów i zwiastowały dobrą pogodę. Wyrwani z ciemności mężczyźni rozglądali się w milczeniu, jakby urzeczeni tym fantastycznym spektaklem.

– Tam! – ryknął Taz-Bal-Ar, wskazując na zachód. Jego oczy płonęły. – Nisko, tuż nad horyzontem.

– Daleko… – zaczął z rezygnacją Chiormel. – I tak nisko, nie damy rady.

– Ma warkocz. Mały, ale wyraźny. To kometa. – Repcak poprawił rude włosy i zaczął nerwowo obracać koronę w dłoniach.

Trwali tak chwilę, w absolutnym bezruchu.

– Na koń! – krzyknął wreszcie Taz-Bal-Ar. – Napatrzymy się po drodze.

– Powinniśmy wyruszyć pieszo… – jęknął Chiormel, a następnie podążył za towarzyszami, którzy go nie usłyszeli lub zignorowali.

Zostawili ognisko i poszli w stronę studni. Rumaki stały właśnie tam, gdzie się ich spodziewali. Trzy wielkie, czarne ogiery o krwistoczerwonych oczach. Pomiędzy nimi leżał martwy jeleń, którego truchło wierzchowce niespiesznie rozszarpywały.

Taz-Bal-Ar energicznie wskoczył na najroślejszego konia i z dezaprobatą popatrzył na marudzących towarzyszy. Chiormel zwlekał, głaszcząc rumaka po umazanym juchą pysku. Repcak, pomagając sobie kosturem, starał wgramolić się na wierzchowca, ale pokaźna tusza wyraźnie mu w tym przeszkadzała.

– Ruchy, panowie! – wrzasnął Taz-Bal-Ar, rozpierając się na kulbace. – Tym razem zdążymy, już ja was przypilnuję, obiboki! Pomóż mu, mądralo, bo żarłok sam nie da rady, a jeszcze latarnię połamie.

– Sam mi pomóż, raptusie! – odburknął Repcak, dysząc ciężko.

– Trzeba było tyle nie jeść. Zajeździsz rumaka – wyszczerzył się Taz-Bal-Ar.

– Życia nam nie starczy, by zajeździć te konie. Mają napęd termonuklearny oraz zapas paliwa, pozwalający na…

– To dlaczego polują, mądralo? – przerwał Taz-Bal-Ar, przewracając sugestywnie oczami.

– Może bywają głodne – odparł Repcak, usadowiwszy się wreszcie w siodle.

Chiormel parsknął, Taz-Bal-Ar poczerwieniał.

– Zamiast się mądrzyć, daj Chiormelowi latarnię, niech widzą, kto jedzie.

Repcak posłusznie dał towarzyszowi długi na dziesięć stóp kostur, zwieńczony srebrzystą kulą wielkości pięści. Siwowłosy mężczyzna czas jakiś szukał czegoś w licznych kieszeniach płaszcza, by w końcu wydobyć z jednej skromną koronę. Niedbale nałożył ją na głowę, po czym szepcząc coś niewyraźnie uderzył kosturem o ziemię. W jednej chwili kula i korony jeźdźców rozgorzały ciepłym, złotym blaskiem.

– W drogę! – krzyknął Taz-Bal-Ar.

Konie zarżały nerwowo, wypuszczając przy tym kłęby zielonkawej pary, a następnie zerwały się do biegu.

 

***

 

Gnali tak w milczeniu dobrych kilka godzin, bez wytchnienia, przez świat oświetlony jedynie gwiazdami i księżycem. Skryte w czarnych brzuchach stosy atomowe tłoczyły wrzącą krew w stworzone do szarży ciała.

Mijali pojedyncze sadyby, wioski i miasta. Brnęli przez ruiny dawnych imperiów oraz oglądali przepiękne, nowoczesne osiedla nowych mocarstw. Na gościńcach ponownie dało się słyszeć tętent żelaznych kopyt. Pokonywali góry, wąwozy i rwące rzeki. Na ich widok ludzie, oraz nie ludzie, padali na kolana lub uciekali, onieśmieleni blaskiem bijącym od trojga podróżnych. Tylko nieliczni rozpoznawali jeźdźców, siląc się przy tym na tęskny, ale i pełen żalu uśmiech.

Wisząca tuż nad horyzontem kometa stopniowo rosła, a wędrowcy coraz śmielej na nią spoglądali.

– Długo tak będziemy gnać? – przerwał ciszę Repcak, gdy przejeżdżali obok karczmy.

– Nie możemy zwlekać – pouczył go Chiormel z wyrzutem. – Zapomniałeś już, jak się to kończy?

– Nie, ale jestem zwyczajnie, po ludzku, zmęczony. I głodny.

– A więc przerwa! – zarządził Taz-Bal-Ar, wbrew protestom Chiormela. – Ale bez marudzenia czy obżarstwa, staniemy przy następnej karczmie. Konie przestygną, ja popytam o dalszą drogę, a wy rozstawicie to całe astrolabium i powiecie, jak daleko jeszcze przyjdzie nam jechać.

Gospoda stała na niewielkiej polanie, pośrodku dębowego lasu. Pachnący świeżym drewnem budynek był duży i zadbany. Przed wejściem, na kamiennych schodach, siedziały dwie wyzywająco ubrane niewiasty, które poruszyły się na widok przyjezdnych.

– Tylko bez marudzenia – powtórzył Chiormel, widząc błysk w oczach pozostałych.

– Zapytam je tylko o drogę – odparł z powagą Taz-Bal-Ar, zabierając mu latarnię.

W jego zbrojnej ręce światło latarni zmieniło się z ciepłej żółci w gorącą, pożądliwą czerwień.

– A ja go przypilnuję – dorzucił rudzielec, oblizując się nerwowo.

Kobiety przez cały czas bacznie przyglądały się przyjezdnym. Każda zdążyła już kilka razy poprawić włosy oraz suknię, eksponując dekolt i pozostałe wdzięki. Czekały teraz w napięciu, zasłaniając oczy przed jarzącym się coraz mocniej blaskiem.

– Witajcie, piękne panie! Przybywamy ze wschodu, wiedzeni blaskiem najmłodszej z gwiazd. Wieziemy oświecenie i dary, by złożyć je przed…

– Co na obiad? – przerwał Repcak, przejmując inicjatywę.

Światło nieoczekiwanie przygasło. Taz-Bal-Ar zgromił towarzysza wzrokiem, ale nic nie powiedział.

– Dziczyzna, szlachetni panowie – odparła blondynka, kłaniając się lekko – dziś matka poleca sarninę i jaja przepiórcze. Za trzy złote dukaty wszyscy najecie się do syta.

– A my – dodała brunetka, kładąc ręce na biodrach – za trzy kolejne możemy zabrać was do nieba.

– Dwa razy niebo dla niego, a dla mnie sarnina. – Repcak wyciągnął z kieszeni garść monet i podał je kobietom, a następnie zwrócił się do towarzysza. – Tylko się pośpiesz, to wrócimy, nim mądrala upora się z sekstansem.

– Miałeś mu pomóc.

– A ty miałeś je tylko zapytać o drogę.

– On się nie zorientuje? – Bardziej stwierdził, niż zapytał Taz-Bal-Ar, spoglądając ukradkiem przez ramię.

– Już się zorientował. Nie traćmy więcej czasu.

– A zatem prowadźcie, moje panie, i to szybko!

W głębi duszy jednak żaden z nich nie zamierzał się zbytnio spieszyć. Chiormel tymczasem rzucał przekleństwa, nerwowo rozpakowując aparaturę. Podstawy, trójnogi i obciążniki. A wszystko tylko po to, by po raz kolejny odkryć, że droga przed nimi daleka a czasu niewiele.

– Dlaczego? – mamrotał sam do siebie. – Oni tak zawsze. Idioci! To ja powinienem dowodzić, a nie ten raptus! Przecież wiedzą, dlaczego więc nie słuchają? Barany skończone! Zwierzęta w ludzkiej skórze!

– Z kim pan rozmawia? – Beztroski, dziecięcy głos wyrwał go ze spirali czarnych myśli.

Odwrócił się, pragnąc nadać swej twarzy życzliwy, acz dostojny wygląd. Kilka metrów od niego stał chudy urwis w ubłoconej koszulce, trzymający piłkę pod pachą.

– Z nikim, chłopcze. Ustawiam astrolabium. Wiesz, co to jest astrolabium?

– Nie, proszę pana.

Starzec zmierzył podrostka wzrokiem. Dzieci to co innego, dzieci potrafią słuchać i docenić mądrość, mają też szacunek dla starszych. Dzieci to nasza przyszłość. Jeżeli my zawiedziemy, w nich cała nadzieja. Trzeba tylko umieć z nimi rozmawiać.

– Może zechcesz mi pomóc? Razem szybciej się z tym uporamy, a ja w zamian opowiem ci trochę o gwiazdach, planetach i innych cudach na nieboskłonie.

– Dobrze, proszę pana. Tylko nie wiem, jak?

– Wszystko ci pokażę, nie martw się.

Chłopiec okazał się nadzwyczaj rozumnym i zręcznym pomocnikiem. Sprawnie rozstawili aparaturę i już po chwili Chiormel rozwodził się na temat budowy sfer niebieskich, a malec słuchał, wpatrując się w przybysza, który żywo gestykulując opowiadał o orbitach, zodiaku, gwiazdach zmiennych i przemierzających bezmiar otchłani stworach.

– Widzisz ten ciemny, wężowaty kształt poniżej dwunastu jasnych gwiazd tworzących koronę?

– Ten, który ma wiele głów i wygląda, jakby się poruszał?! – Chłopiec wzdrygnął się, wytężając wzrok.

– Tak. To Hydra, zwana też czasem Bestią. Ona naprawdę się porusza. Nieustannie ściga gwiazdozbiór Gołębicy, który jednak wciąż jej umyka, krążąc na przemian wokół Korony i Gwiazdy Polarnej.

– A czy Hydra kiedyś dogoni Gołębicę?

– Nie wydaje mi się. Dawno temu Hydrze pomagał Smok, ale w końcu chyba mu się znudziło, bo teraz leży tam i odpoczywa – wskazał na północny horyzont – mając oko na wszystko. Te dwa czerwone olbrzymy to Oczy Smoka. A teraz chodź, pokażę ci kometę, która wskazuje nam drogę.

– Tę, za którą tak gonicie? – zapytał chłopiec, marszcząc brwi.

– Tak, tę najważniejszą z gwiazd, nową. Gołym okiem ledwo ją widać, ale przez lunetę można wyraźnie dostrzec nie tylko warkocz ale i sam niebiański okruch…

– Ale skoro ona jest tak bardzo ważna – przerwał mu malec, jakby zbierając się w sobie – to dlaczego się tu zatrzymaliście, przecież sam pan mówił, że ona jest coraz niżej?

Chiormel westchnął głęboko, siląc się na uśmiech. Malec zrobił niewielki krok w tył.

– Nawet tacy wędrowcy jak my muszą czasem odpocząć – odparł po chwili.

– Ale dlaczego pana towarzysz poszedł do tamtych kobiet? Mama powiedziała, że one są próżne. Mężczyźni po spotkaniu z nimi nie są wypoczęci, ledwo stoją na nogach. Dlaczego więc zwlekacie?

Starzec nabrał powietrza. Chłopiec zrobił kolejny krok w tył, piłka wyślizgnęła mu się spod pachy i spadła na ziemię.

– Nie wiem… – rzekł Chiormel po chwili, wielkim wysiłkiem woli powstrzymując wybuch gniewu. Jeżeli my zawiedziemy, w nich cała nadzieja, dobrze, że potrafią nie tylko słuchać, ale też myśleć i mają odwagę zadawać pytania.

– Chuan! – rozległ się kobiecy głos od strony karczmy. – Chuan, obiad na stole!

– Do widzenia! – krzyknął chłopiec, podniósł piłkę i pobiegł w stronę karczmy.

– Nie wiem… – powtórzył szeptem Chiormel.

 

***

 

Pierwszy wrócił Taz-Bal-Ar, maszerując dziarsko w niedbale założonej zbroi. Kobiety, które zdążyły ponownie rozsiąść się przy wejściu, odprowadzały go wzrokiem, kryjąc twarze za szerokimi wachlarzami i chichocząc.

– Co tam słychać w sferach niebieskich? – zapytał, posyłając niewiastom ostatni uśmiech przez ramię.

– To co zwykle. Kometa na niebie, ty u dziwek, tamten żre jak świnia, a ja nie wiem, co robić i mam już dosyć!

– Nie rób scen, mądralo, i pomóż mi z tymi blachami – rzucił z szelmowską miną Taz-Bal-Ar. – Czasem trzeba odpocząć. Sam też powinieneś kiedyś pohulać, bo zbytnia wstrzemięźliwość…

– Mamo, to oni! – krzyknął Chuan, prowadzący w ich stronę kobietę o pogodnym obliczu. – Oni ścigają kometę!

Taz-Bal-Ar uderzył drzewcem latarni o ziemię i skłonił się dwornie, gubiąc przy tym jeden z naramienników.

– W istocie, to my, niosący na swych barkach najszlachetniejszą z powinności – odparł niezrażony. – Pomóż nam proszę, niewiasto, i dociągnij te paski, by zbroja dobrze na mnie leżała, kiedy będę ścigał gwiazdę…

Tego już było za wiele. Chiormel wyrwał latarnię z ręki towarzysza, przez co ten prawie runął na ziemię.

– Oszalałeś?! – ryknął Taz-Bal-Ar, z trudem odzyskując równowagę.

Chuan schował się za matką.

– Wybacz temu głupcowi, pani. – Chiormel zignorował oburzenie towarzysza. Latarnia w jego drżącej dłoni znów jarzyła się ciepłą żółcią. – Czas na nas, dbaj o syna.

Niewiasta skinęła głową, uśmiechając się delikatnie, a następnie bez słowa podeszła do Taz-Bal-Ara i zaczęła poprawiać rzemienie oraz łańcuchy mocujące pancerz. Mężczyzna nie protestował, starając się jednocześnie nie spoglądać na kobietę. Chłopiec obserwował to z niepokojem.

– On się brzydko zachowuje, mamo. Dlaczego mu pomagasz? – zapytał w końcu malec.

– Bo tylko tyle możemy dla nich zrobić, synku – odparła, zapinając ostatnią sprzączkę. – Reszta zależy od nich.

Malec, słysząc spokojny głos matki, ponownie stanął obok niej.

– Ale skoro oni jadą do komety, to czy nie powinniśmy jechać z nimi?

– Nie, Chuan. To ich droga. My cierpliwie poczekamy, aż gwiazda zajaśnieje nad nami.

– Powodzenia – zwróciła się tym razem do Chiormela. – Mam nadzieję, że wam się uda. Życzę wam tego z całego serca. Zrobiliście wrażenie na moim synu, ale na nas już czas. I na was też. Chodźmy, Chuan. Zupa już pewnie ostygła.

– Głupcze, co ty sobie myślałeś? Mieliśmy dawać przykład, inspirować, prowadzić ich, do wyższych rzeczy aspirujemy… – zaczął Chiormel, kiedy kobieta i chłopiec odeszli.

– Zdecydowanie tak – zgodził się z nim Repcak, który nieśpiesznie maszerował od strony karczmy. – Ale mi się łatwiej aspiruje z pełnym brzuchem. Mówiłeś już sekstansowi o morzu, Taz-Bal-Arze?

Kobiety na schodach roześmiały się.

– Przed nami morze – wytłumaczył Taz-Bal-Ar, przełykając ślinę. – Aby dotrzeć do celu, musimy je przebyć, albo raczej ominąć. Tylko nie wiem, z której strony.

– Kobitki też nie wiedziały – dodał rudzielec. – Ale nieco na południe wznosi się podobno wizygocka arkologia. Z jej szczytu widać całą okolicę, a nawet drugi brzeg. Dowiemy się, czy jechać na północ czy na południe.

– To mi się nie podoba – zaczął Chiormel, spoglądając to na jednego, to na drugiego z towarzyszy. – Powinniśmy jechać dokładnie tam, gdzie prowadzi gwiazda, nie zważając na okoliczności, tak nam przykazano!

– Tak, ale z tego co pamiętam, to konie nie potrafią pływać. – Taz-Bal-Ar położył ręce na biodrach.

– To prawda – odparł ostrożnie Chiormel. – Ale dalej mi się to nie podoba. Mamy jechać prosto do celu, nie rozglądając się na boki! A poza tym Wizygoci to barbarzyńcy. Nie znamy nawet ich języka!

– Przecież ty znasz wszystkie języki świata! Głowa do góry, to kawałek stąd, coś wymyślimy! – Repcak klepnął go w ramię. – W drogę!

– A zatem w drogę! – powtórzył Taz-Bal-Ar, zabierając towarzyszowi latarnię.

Lampa rozbłysła niebieskim, butnym blaskiem, kiedy dosiedli koni. Podkowy znowu uderzały o bruk, gdy pognali na północ. Chiormel co chwilę spoglądał przez ramię. Miał wrażenie, że kometa jest coraz niżej za każdym razem.

 

***

 

Arkologia okazała się być rozświetloną iglicą, wysoką przynajmniej na kilkanaście kilometrów. Niczym gigantyczna szpada rzucała wyzwanie niebu i gwiazdom, w których świetle skąpany był jej szczyt. Do podstawy budowli dotarli szeroką, dobrze utrzymaną drogą, wiodącą wprost do potężnej, żelaznej bramy. Odrzwia pokryte były płaskorzeźbami, przedstawiającymi groteskowe sceny z życia codziennego, a także jakieś barbarzyńskie wierzenia i inne herezje. Po obu stronach wejścia, na niewielkich postumentach, stali strażnicy. Rośli mężowie o posturach herosów, odziani w złote stroje i zbrojni w halabardy.

– Pokój wam i chwała, szlachetni Wizygoci! – zawołał Taz-Bal-Ar, spinając konia. Latarnia rozbłysła i zakołysała się jak tańcząca gwiazda, wierzchowiec stanął dęba, wierzgając zamaszyście kopytami.

Strażnicy ani drgnęli. Stojący po lewej wolno taksował otoczenie, stojący po prawej z przejęciem wpatrywał się w świecący, płaski przedmiot trzymany w dłoniach.

– Bądźcie pozdrowieni! – zawołał ponownie Taz-Bal-Ar. Tym razem ciszej i z wyraźną nutą pretensji.

– Zaczyna się – rzekł znudzonym głosem stojący po prawej. – Niebiescy przy piłce. Oj, mam przeczucie, że wygrają!

– Słucham? – zapytał zbity z tropu Taz-Bal-Ar.

Strażnik z płaskim przedmiotem, wsparty o halabardę, zdawał się jednak nie widzieć świata poza świecącą powierzchnią. Po dłuższej chwili drugi z wartowników westchnął, a następnie spojrzał na wędrowców z politowaniem.

– Prawe skrzydło, trzecia scena w drugim rządzie.

– Drwisz ze mnie, głupcze? Wiesz, do kogo… – Taz-Bal-Ar odruchowo sięgnął do pasa, szukając broni.

Chiormel szepnął coś do Repcaka. Rudzielec zachichotał.

– Jemu chodzi o drzwi – powiedział mędrzec, tym razem głośno. – Oni mają w zwyczaju mówić poprzez obrazy.

– Gol! – ryknął niespodziewanie drugi strażnik. – Ten to ma klasę, z przewrotki strzelił!

Trzej przybysze popatrzyli po sobie z konsternacją, a następnie, za radą Chiormela, skupili się na wskazanej płaskorzeźbie. Sąsiednie pola przedstawiały sceny bądź postacie, które coś symbolizowały, ale ta wskazana przez wartownika nie przywodziła na myśl nic konkretnego.

– Mnie to przypomina kiełbasę, albo może kaszankę – stwierdził po dobrym kwadransie Repcak.

– Bredzisz! – Taz-Bal-Ar uderzył go w plecy otwartą dłonią, tak że grubas o mało co nie wypadł z siodła. – Nie gadaj, jeżeli nie masz nic do powiedzenia. Nie przeszkadzaj mądrali, a zaraz na pewno coś wymyśli.

Chiormel obrzucił badawczym wzrokiem towarzyszy. W ich oczach płonęła ciekawość i tliła się nadzieja. Pierwszy raz od dosyć dawna kamraci liczyli na jego mądrość, jednak – ironia losu – tym razem nie miał im wiele do powiedzenia.

– Nie wiem! – rzucił w końcu, spuszczając wzrok. – Może to faktycznie kaszanka. Albo może kuśka. Albo zakole rzeki z lotu ptaka.

Repcak parsknął, drugi z towarzyszy zdjął z głowy koronę i cisnął nią o ziemię.

– Jak to nie wiesz, mądralo!? – wrzasnął Taz-Bal-Ar. – Przecież ty zawsze wiesz wszystko! Znasz osiem tajemnic wschodu, umiesz interpretować sny i masz dar rozmawiania z duchami. Władasz wszystkim językami ziemi i rozumiesz wszelkie znaki na niebie, a nie potrafisz…

– Umiecie czytać znaki? – zapytali jednocześnie obaj strażnicy.

– Tak! – odkrzyknęli chórem przybysze. Korony i latarnia ponownie rozbłysły błękitem.

– To znaczy, on umie – dodał Taz-Bal-Ar, wskazując na Chiormela i uśmiechając się przyjaźnie. – To mędrzec jakich mało.

Strażnik ze świecącym przedmiotem błyskawicznie zeskoczył z postumentu i podbiegł do jeźdźców.

– Patrzcie – mówiąc, wskazywał na przedmiot. Okazało się, że zaklęto w nim ruchomy obraz, przedstawiający świętujących ludzi. – Trzy dni temu, podczas uczty z okazji zdobycia władzy nad światem, kiedy przemawiał nasz władca, nad jego głową ukazała się dłoń, jaśniejąca w glorii i blaskiem swym napisała coś na ścianie. Potraficie to odczytać?

– Możliwe – zaczął ostrożnie Chiormel. – Tylko musicie mi to pokazać.

 

***

 

Ruchoma klatka, którą barbarzyńcy nazywali windą, szybko niosła wędrowców ku górze, ale i tak czas dłużył się niemiłosiernie. Nie pomagały nawet widoki, które niejednemu człowiekowi zaparłyby dech w piersiach.

– Widzi ktoś morze, o którym mówiły tamte kurwy? – zapytał Chiormel, znudzony próbami uspokojenia wierzchowca, który najwyraźniej nie lubił ciasnych pomieszczeń.

– Nie – odparł Taz-Bal-Ar z dezaprobatą, na przemian polerując latarnię i przeglądając się w lustrze. – Ale te zacne niewiasty były pewne, że wszystko zobaczymy dopiero ze szczytu. Myślicie, że wypada nam w takich strojach pokazać się temu królowi królów?

Chiormel westchnął i powtórnie zajął się koniem.

– Ja też go nie widzę – dorzucił Repcak, nerwowo zacierając ręce. – Za to kometa jest jakby nieco niżej i prawie nie jestem w stanie jej dostrzec. Może by tak rozstawić astrolabium i sprawdzić, ile jeszcze mamy czasu?

– To nic nie da, jedziemy w górę, a stąd wszystko wygląda inaczej – zaczął tłumaczyć Chiormel.

– Coś w tym jest… – odparł Repcak, ocierając pot z czoła. – Nigdy nie przypuszczałem, że będę widział gwiazdy, spoglądając w dół. Nie zrozumcie mnie źle, wpuścili nas, a to ich miasto robi wrażenie, ale nie podoba mi się tutaj, ludzie powinni chodzić po ziemi.

– Przestańcie ględzić jak stare baby! – rzekł Taz-Bal-Ar z nieskrywaną pogardą. – I strzepnijcie chociaż kurz z płaszczy, niech barbarzyńcy wiedzą, kogo goszczą!

W końcu klatka dotarła na miejsce, zatrzymując się z nieprzyjemnym zgrzytem. Mieli wrażenie, że stąpają pośród chmur, gdyż po podłodze snuła się mgła, a ściany i sufit wykonano z częściowo przezroczystego szkła. Daleko w dole widzieli skryty w mroku świat, gdzie nieliczne, wątłe iskierki znaczyły ludzkie siedziby. Wysoko nad sobą mogli podziwiać najjaśniejsze gwiazdy, inne galaktyki i krążące wśród nich pradawne monstra.

Konie rżały nerwowo, kiedy największe odrzwia, jakie kiedykolwiek widzieli, otwarły się, ukazując ogromną salę biesiadną. Z wnętrza natychmiast wylała się fala śpiewów i wrzasków. Przy długich ławach ucztowali mężowie podobni do strzegących wrót wartowników, ale ubrani w odświętne stroje. Pomiędzy nimi uwijały się roześmiane, pełne gracji niewiasty ze wszystkich stron świata. Strój większości z nich ograniczał się jedynie do biżuterii. Minstrele grali, służba roznosiła mięsiwo i napitki, ukryte pod stołami psy ogryzały kości.

– Pozwólcie, że zaopiekuję się końmi. – Zgrabna panna w przezroczystej sukni zabrała uzdę Chiormelowi, nie czekając na przyzwolenie. Jej smukłe ciało pokrywały fantazyjne wzory, których kolory zmieniały się w takt falowania wdzięków.

– Raj! – krzyknął Taz-Bal-Ar, stukając drzewcem latarni o podłogę. – Valhalla!

– Lepiej niż raj! – poprawił go Repcak, śliniąc się i oblizując wargi. – Zaiste, oto jest uczta godna króla królów.

Pośrodku sali, na bogato zdobionym podwyższeniu stał tron, na którym siedział największy mąż, jakiego kiedykolwiek widzieli. Niczym złoty smok pośród lwów. Tęgi, barczysty, ze złotą brodą sięgającą pasa i berłem wielkim jak topór wojenny. Jego z pozoru roześmiane oczy nieustannie się rozglądały, taksując otoczenie. Zdawało się, że pomimo gwaru żaden szczegół nie umyka jego uwadze.

– A oto i nasi goście! – ryknął król, po czym wzniósł kielich w powitalnym geście.

Taz-Bal-Ar mimowolnie pochylił głowę, onieśmielony siłą głosu władcy.

– Podejdźcie zatem, strudzeni wędrowcy, i oświećcie nas, cóż to pragną przekazać nam niebiosa – mówiąc to, zaprosił ich gestem na podwyższenie, a następnie zwrócił się do stojącego za tronem młodzieńca. – Adonisie, odsłońże kotarę!

Młodzieniec skłonił się i z udawaną powagą pociągnął za sznur. Oczom jeźdźców ukazał się zakryty dotychczas fragment brudnej i mokrej ściany. Wpatrywali się weń przez chwilę, miarkując, czy wystawiono ich na pośmiewisko, czy też dopadła ich jakaś wyjątkowo wybiórcza ślepota. Na ścianie bowiem próżno było szukać jakiegokolwiek znaku. Twarz Taz-Bal-Ara szybko naszła czerwienią, ale zanim zdążył podnieść wzrok, król przemówił.

– Adonisie, dlaczego mnie zawiodłeś, kazałem ci wszak strzec boskiego znaku?

– Kazałeś, królu królów – odparł młodzieniec, pochylając głowę. – Ale miałem go również pokazywać wszystkim szlachetnie urodzonym. I stało się tak, że przebiegły Loki, gość z dalekiego kraju, opryskał ów boski znak piwem…

Król parsknął, a następnie zaczął się śmiać. A wybuch radości natychmiast udzielił się biesiadnikom, aż sala zadrżała.

– Gdzie myśmy trafili? – syknął Taz-Bal-Ar, spoglądając na Chiormela.

– Ty mi powiedz – odburknął tamten. – Mówiłem, że to zły pomysł…

– Za to jadło mają przednie – wtrącił Repcak, pochłaniając kawał kiełbasy, podebrany z pobliskiego półmiska.

Kiedy już wrzawa nieco przycichła, król królów uniósł otwartą dłoń, a następnie wstał. Ucztujący ucichli błyskawicznie, wpatrując się we władcę.

– Nazywali nas barbarzyńcami, ludźmi bez domu, śmiali się z nas! – krzyknął, wznosząc puchar. Odpowiedział mu pomruk aprobaty. – Ale byliśmy cierpliwi i hardzi, nieraz zapłaciliśmy krwią, ale patrzyliśmy i uczyliśmy się. I oto dzisiaj, po latach walki i wyrzeczeń, odnieśliśmy wreszcie zwycięstwo.

Ludzie podrywali się z ław i zaczynali rytmicznie uderzać orężem o co tylko się dało, jednocześnie wykrzykując:

– Baltazar, Baltazar, Bal-Ta-Zar!

Władca patrzył, szeroko się uśmiechając.

– I oto stało się, bracia! – kontynuował. – Chwała wam! Podbiliśmy cały świat i zbudowaliśmy wieżę sięgającą gwiazd. Chwała nam! Staliśmy się tak potężni, że nawet niebiosa nie mają nad nami władzy. Oto znak uczyniony boską ręką w proch się obrócił pod wpływem naszej potęgi.

Wśród ogólnego aplauzu dało się słyszeć niski, upiorny chichot. Wtem światła przygasły, a nad głową mówcy pojawiła się dłoń świetlista, która nieśpiesznie zaczęła kreślić znaki na ścianie.

– Nie podoba mi się to… – zaczął Chiormel, interpretując kolejne symbole.

– Tobie się zawsze wszystko nie podoba, ale tym razem przyznam ci rację. Przetłumacz to prędko, mądralo, i znikamy – ponaglił go Taz-Bal-Ar. – W tym miejscu jest coś złowieszczego…

Nie dokończył, bo oto król królów roześmiał się i chlusnął na ścianę złocistym trunkiem. Tym razem jednak napis nie zniknął, lecz zaczął zmieniać kolor na czerwony. Radosna wrzawa nieco przycichła.

– Może trzeba obsikać?! – zaproponował Adonis, gestykulując ekspresywnie, ale władca zgromił go wzrokiem, a następnie zwrócił się do wędrowców.

– Skoro niebiosa tak bardzo chcą nam coś przekazać, przetłumaczcie, wszak podobno jesteście biegli w tej materii.

– To słowa w bardzo starym języku, z innego miejsca i czasu – zaczął Chiormel słabym głosem, czując siłę świdrujących go spojrzeń. – Nie jestem pewny znaczenia niektórych znaków…

Król królów delikatnie zmarszczył brwi.

– Przejdź do sedna, mądralo. – Taz-Bal-Ar szturchnął go w bok latarnią, która gorzała teraz zimnym, białym światłem strachu.

Repcak parsknął, opluwając towarzyszy kawałkami przeżuwanego właśnie kąska. Chiormel przez chwilę jeszcze wpatrywał się w powstający napis, a następnie odkaszlnął, poprawił koronę i przemówił, tym razem głośniej. Boska dłoń wciąż kreśliła kolejne znaki, które stawały się krwistoczerwone.

– W dosłownym tłumaczeniu to będzie: MANE TEKEL, czyli jakby: policzone, zważone… FARES, czyli tak: policzone, zważone, rozdzielone. Przywodzi mi to na myśl fragment starej księgi…

Nieziemska dłoń jednak wciąż pracowała. Chiormel zmarszczył brwi.

– Tego wcześniej nie było – rzekł z niepokojem Adonis, obserwując kolejne znaki.

– Ciekawe – Chiormel otarł pot z czoła – to wygląda jak cyfry rzymskie, to chyba jakieś liczby: dziewiętnaście, osiemnaście, teraz siedemnaście…

– Na koń! – ryknął Taz-Bal-Ar, który pierwszy zrozumiał sens przekazu.

Ciosem latarni wytrącił Repcakowi kąsek z ręki, a następnie zaczął odciągać od ściany Chiormela, który niczym mistyk w transie zgłębiał sens kolejnych formuł.

– Straż! – wrzasnął władca wizygocki, ale ludzie zamiast chwycić za broń, wpatrywali się weń z zaciekawieniem.

– Oszalałeś? – jęczał Repcak, wleczony przez towarzysza z kosturem w stronę wejścia.

– Nie! – pisnął Chiormel, łapiąc dech. – On ma rację, musimy stąd uciekać.

Ludzie rozstępowali się przed nimi, pokrzykując, ale ich zdziwione twarze sugerowały, że nie rozumieją, co się dzieje.

– Dlaczego? – nie ustępował rudzielec.

Nagle dało się słyszeć stłumiony trzask, a podłoga zaczęła drżeć. Ludzie, jeszcze przed chwilą beztrosko ucztujący, zaczęli panikować i wrzeszcząc przeraźliwie, rzucili się w stronę drzwi.

– Na koń! – powtarzał Taz-Bal-Ar, torując drogę ciosami latarni.

Pierwsi do koni dopadli Wizygoci. Wierzchowce jednak szybko powaliły kilku, buchając przy tym z pysków zieloną parą, co skutecznie ostudziło zapał pozostałych biesiadników.

– Za mną! – ryknął Taz-Bal-Ar, który zdążył wgramolić się na kulbakę, nim z góry zaczęły spadać pierwsze kawałki przezroczystej substancji.

Barbarzyńcy tłoczyli się przy wyjściu, wrzeszcząc przeraźliwie. Król królów stał pośród nich, otoczony przez straż, starając się opanować narastający chaos. Uciekający w panice ludzie zdawali się jednak nie słuchać lub nie rozumieć poleceń. Nawet gwardziści rozkładali ręce, kiedy wskazywał palcami i przeklinał.

– Przecież wyjście jest tam! – protestował Repcak, kiedy na przekór gospodarzom gnali w stronę środka sali.

– Zaufajcie mi – odpowiedział mu Taz-Bal-Ar.

Minęli podwyższenie i skierowali się w stronę wielkiego, strzelistego okna, nad którym lśniła złota litera W. Chiormel spostrzegł w przelocie, że niebiańska dłoń ciągle pisała, mając za nic sikającego na ścianę Adonisa i spadające z góry fragmenty budowli.

– Pięć! – przeczytał kreślony właśnie znak. – Nie wiem, co chcesz zrobić, ale lepiej zrób to szybko.

Taz-Bal-Ar odwrócił się, spinając konia. Na twarzy miał upiorny uśmiech, a w oczach szaleństwo. Wierzchowce zarżały, tocząc z pysków zieloną pianę, a następnie przeszły do galopu. Kiedy pozostali wędrowcy pojęli, co mają zrobić, zawahali się i próbowali zatrzymać, ale konie, przyuczone i wyszkolone, posłusznie pognały za pierwszym z jeźdźców.

Dzierżący latarnię Taz-Bal-Ar skulił się w siodle i przywarł do grzbietu rumaka, kiedy ten w pełnym galopie wyskoczył, rozbił kryształową taflę i poleciał w ciemność. Pozostali wyskoczyli za nim, na przemian klnąc i błogosławiąc towarzysza. Z ciepłej i przytulnej sali biesiadnej wypadli prosto w czarną, mroźną pustkę, w której szalała burza.

– Co się dzieje? – pytał Repcak, bojąc się otworzyć oczy.

– Lecimy! – wrzeszczał Taz-Bal-Ar, starając się przekrzyczeć zawieję. – Lecimy wśród gwiazd, zupełnie jak bogowie!

Nastała oszałamiająca jasność, kiedy kolejna błyskawica przecięła niebo.

– Szybujemy! – poprawił go Chiormel, urzeczony pięknem mijanych ciał niebieskich, które do tej pory oglądał tylko przez lunetę. – A to na pewno nie są gwiazdy…

Opadali tak, wśród szalejącej zamieci, błyskawic i gwiazd, które nie mogły być gwiazdami. Konie szybko odnalazły się w nowej sytuacji i zaczęły zmieniać formę. Sierść przeistoczyła się w łuskę, ogony wydłużyły, a z boków wyrosły skrzydła, pokryte czarnymi, błyszczącymi piórami.

– Nie smęć mi tu o ciałach niebieskich! – zganił go Taz-Bal-Ar. – Wyskoczyliśmy przez zachodnie okno, wypatruj komety i tego cholernego morza.

Obaj wytężali wzrok, ale ani jednego, ani drugiego dostrzec nie mogli. Gdzieś z tyłu dało się słyszeć oszałamiający huk. Grom lub trzask walącej się wieży, żaden nie odwrócił się jednak, by to sprawdzić. Im byli niżej, tym gwiazd było mniej, a i zawieja słabła, po chwili zdawała się już tylko odległą burzą, która została gdzieś za nimi.

– A sio! – krzyknął Taz-Bal-Ar, starając się odpędzić ptaka, który bezczelnie przysiadł na latarni, kiedy opadli poniżej poziomu chmur. Sokół unikał jednak razów, trzymając się jednocześnie blisko pierwszego z jeźdźców.

– Zostaw go. To nic nie da – westchnął Chiormel.

– Latarnię mi obsrał, a teraz jeszcze skrzeczy sobie bezczelnie, ptaszysko! – Taz-Bal-Ar wymachiwał drzewcem, okładając przy tym wierzchowca, sokoła jednak dosięgnąć nie zdołał.

– Nam – poprawił go Repcak. – To jest nasza latarnia, nie twoja!

– Zamknij się, otwórz wreszcie oczy i pomóż mi go odpędzić, tłuściochu!

– To nie jest zwykły ptak – westchnął ponownie Chiormel. – Morza ani komety nie widać. Jesteśmy coraz niżej, trzeba znaleźć miejsce do lądowania.

Sokół zatoczył koło i przysiadł na ramieniu Chiormela, w czarnych oczach ptaka gorzała iskierka tryumfu. Taz-Bal-Ar fuknął, pogroził mu latarnią i pokierował ich w stronę piaszczystej równiny, przez której środek biegła droga. Wierzchowce, najwyraźniej czytające w myślach swoich panów, powoli obniżały lot i jeden po drugim dostojnie lądowały na gościńcu. Podróżujący traktem rozstępowali się na ich widok i uciekali, wszak nie codziennie z nieba sfruwają ludzie dosiadający czarnych smoków.

– Dokąd teraz, dzielny Taz-Bal-Arze? – zapytał Repcak, szczęśliwy, że ponownie znaleźli się na ziemi.

– Jeszcze nie wiem, grubasie. Widzisz kometę?

– Nie. A kiedy będziesz wiedział, czcigodny Taz-Bal-Arze? – Urażony Repcak nie ustępował.

– Zamknij się!

– Pozwólcie, że się przedstawię – zaskrzeczał sokół, a następnie zeskoczył pomiędzy jeźdźców i z wrzaskiem zmienił postać. W mgnieniu oka tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedział ptak, stał teraz młody mężczyzna w odświętnej szacie, ze zdobionym pucharem w dłoni.

– Loki. – Przybysz się skłonił. – Zawitałem w te strony dawno temu i wreszcie udało mi się was spotkać.

– Kim jesteś i czego chcesz? – przemówił ostrożnie Chiormel, nie odrywając oczu od nieoczekiwanego gościa.

Loki tymczasem pociągnął długi łyk z kielicha.

– Dawno temu doszły mnie słuchy o waszej śmiałej wyprawie – zaczął, powoli opuszczając kielich. – Życzę wam jak najlepiej, na waszym miejscu też chciałbym się stąd wyrwać. Słyszałem też o trudnościach, które wciąż napotykacie, ale pomimo których dzielnie brniecie dalej. Pomyślałem więc, że muszę koniecznie się z wami spotkać i poprosić o drobną przysługę.

– Zwodzi nas – rzekł ostrzegawczo Chiormel, głaszcząc konia, który już nie był koniem i z jakiegoś powodu zaczął gniewnie prychać. – Jedźmy stąd!

– Poczekaj! – Uciszył go Taz-Bal-Ar, a następnie zwrócił się do Lokiego. – Potrzebujesz więc pomocy, my również. Powiesz, o co zapytamy, a wtedy my pomożemy tobie, jeżeli to faktycznie drobnostka.

– Odważnie, z miejsca stawiać warunki, ale cóż, to wy jesteście tu panami, pytajcie więc, a ja postaram się służyć mą skromną mądrością. Trzy pytania za trzy podpisy, co rzekniecie?

– Dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz! – krzyknął Chiormel, przerywając przybyszowi. – To czart, dosyć czasu już straciliśmy dla takich jak on!

– A w którą stronę, mądralo? – odkrzyknął Taz-Bal-Ar, prostując się wyniośle. – Wiesz? Nie wiesz! A on wie. Zapomniałeś już, że konie też od czarta wytargowałem?

– Gdybyśmy nie tracili czasu na takie rzeczy… – zaczął Chiormel.

– A oto pierwsze pytanie. – Taz-Bal-Ar zwrócił się do czarta, ignorując protesty towarzysza. – Gdzie jest kometa, którą straciliśmy z oczu?

– Tam – odparł Loki, wskazując na zachód. – Od kiedy zgasło słońce, komety widać tylko z ziemi. Odwróćcie się i spójrzcie dokładnie na zachód, nadal wisi nad horyzontem.

– Faktycznie – odparli jednocześnie Chiormel i Repcak, wytężając wzrok.

Loki demonstracyjnie upił kolejny łyk.

– Czy na tych latających stworach, w które zmieniły się nasze konie, zdążymy na czas? Czy damy radę pokonać morze, które leży na naszej drodze?

– To dwa pytania – rzekł po chwili namysłu przybysz. – To, czy zdążycie, zależy tylko od was, pośpiech czy wierzchowce nie mają tu znaczenia, liczy się droga, o czym zresztą dobrze wiecie sami – kontynuował głosem, w którym pobrzmiewała jakaś niewypowiedziana tęsknota. – A jeżeli chodzi o morze, to nie mam pojęcia, o czym mówicie. Wszak wszystkie morza wyschły dawno temu, kiedy zgasło słońce, zapomnieliście już? – powiedziawszy to uśmiechnął się porozumiewawczo i pociągnął dwa kolejne łyki.

Repcak parsknął, Chiormel westchnął, twarz Taz-Bal-Ara przybrała kolor purpury.

– Oszukali nas! – jęknął Taz-Bal-Ar, uderzając latarnią o ziemię. Jej światło było teraz wściekle czerwone.

– Teraz wasza kolej, panowie – stwierdził Loki, wyciągając spod płaszcza wielką, oprawioną w skórę księgę. – Kończę właśnie dzieło mojego życia. W zasadzie już skończyłem, brakuje tylko kilku drobnostek. Zachęcam do lektury, ale jeżeli naprawdę się spieszycie, to zadowolę się waszymi podpisami. – Powiedziawszy to, rzucił tomiszcze Taz-Bal-Arowi. – Niech każdy z was podpisze się na pierwszej stronie. Siedem razy.

– Zapomnij! – syknął tamten, księga z hukiem upadła na ziemię. – Ruszamy, kamraci! – krzyknął do towarzyszy i nie oglądając się na Lokiego spiął konia.

Tym razem jednak wierzchowce nie chciały współpracować. Zaczęły ryczeć, stawać dęba oraz bić skrzydłami, buchając przy tym z nozdrzy fosforyzującą parą. Taz-Bal-Ar rozpaczliwie próbował okiełznać stwora, ale widząc, że Chiormel i Repcak spadli na ziemię, zeskoczył, lądując kilka kroków od intruza. Loki tymczasem przybrał postać pięknej, kuso ubranej kobiety i zagwizdał, a wtedy stwory podbiegły do niego, łasząc się oraz mrucząc jak koty.

– Siedem razy – rzekła niewiasta, głosem pełnym rozkoszy. Najwyraźniej bardzo odpowiadała jej bliskość czarnych stworów. – Inaczej w dalszą drogę ruszycie na piechotę.

– Ragnarök. – Chiormel zdążył przeczytać napis na okładce, nim towarzysze otworzyli tomiszcze i zaczęli gorączkowo gryzmolić parafki na pierwszej stronie. – Dlaczego siedem razy?

– Bo wiedzie was siedem demonów, co wami się karmią! – Niewiasta roześmiała się, a stwory zarżały donośnie. – Zamiast podążać za gwiazdą, woleliście zaufać dziwkom i karczmarzom. Mieliście sobie pomagać, być wzorem, nieść oświecenie i nadzieję, ale ciągle tylko się kłócicie. Doskonale! Nie przywiązujecie żadnej wagi do własnego słowa, próżno szukać w was pokory, ale jednocześnie nie przeszkadza wam to zadawać kolejnych pytań. Wybornie, siedem podpisów poproszę i już mnie nie ma.

Ziemia zatrzęsła się, kiedy Taz-Bal-Ar z opuszczoną głową oddał podpisaną księgę.

– Cudownie – odparła niewiasta, eksponując wdzięki i jednocześnie starając się uchwycić jego wzrok. – I jeszcze te spojrzenia. A te myśli, a fuj! Wstydziłbyś się, chociaż… Może kiedyś, o czcigodny, ale póki co wybacz, mam robotę.

Loki powtórnie przybrał postać sokoła i zerwał się do lotu. Wierzchowce podążyły za nim, wzbijając przy starcie tumany kurzu.

– Mieliśmy umowę! – wrzasnął rozpaczliwie Taz-Bal-Ar.

– Mieliśmy – zaskrzeczał sokół. – Ale to wy ją pierwsi złamaliście. A że nie lubię niespłaconych długów, pozwólcie, że też ją złamię. Będziemy kwita, a spacer dobrze wam zrobi.

 

***

 

Najpierw się pokłócili, później pobili, dopiero po kilku chwilach szamotaniny spostrzegli, że nie są sami. Ludzie, którzy uciekli z gościńca na widok smoków teraz pospiesznie wracali na trakt, starając się jednak nie zbliżać nazbyt do trzech niecodziennych wędrowców. Taz-Bal-Ar uderzył drzewcem o bruk, a zimne, pełne zawiści i strachu światło wyrwało z ciemności ustawiające się w szeregi ludzkie sylwetki.

– Wojsko… – sapnął Repcak, wstając ociężale. – Niedobrze mi, chyba zwymiotuję.

– Rzymianie. Legion smoka, niedobitki. Wynędzniali, ale zbrojni i wciąż karni – stwierdził rzeczowo Chiormel, mrużąc podbite oko.

Zbrojni tymczasem uformowali kolumnę, podnieśli sztandar i ruszyli, maszerując w ich stronę.

– Pokój z wami, dzielni legioniści! – Taz-Bal-Ar uniósł latarnię, mieniącą się teraz zielonym światłem strachu.

Repcak, jak zapowiedział, zwymiotował. Pozostali dwaj wyprostowali się, chcąc zasłonić towarzysza.

– Pokój z wami, wędrowcy z niebios – odparł bez przekonania wojak w najozdobniejszym z hełmów. – Jesteście przyjaciółmi czy wrogami? Jeśli wrogami, szykujcie się do walki!

– Nie szukamy zwady z Rzymem. Jesteśmy wędrowcami, przybywamy z daleka, by… – zaczął prawić Taz-Bal-Ar.

– Czy jesteście aniołami? – zapytał ktoś z tłumu.

– Spokój! – odburknął nerwowo dowódca, uciszając żołnierza. – Słyszeliście, to podróżni, nie szukają z nami zwady, ruszamy dalej. Śmierć Wizygotom!

– Śmierć Wizygotom! – powtórzyli chórem, a następnie ruszyli, powłócząc nogami.

Wędrowcy w milczeniu obserwowali przygarbione, przeraźliwie chude sylwetki, obwieszone pordzewiałym uzbrojeniem, które mijały ich, nucąc cicho piosenkę z czasów świetności imperium. Dowódca, wydawszy rozkaz wymarszu, przekazał sztandar potężnie zbudowanemu setnikowi, a następnie podszedł do trzech wędrowców, którzy usunęli się na skraj drogi.

– Wiecie, jak daleko stąd do barbarzyńskiej twierdzy? – zapytał Rzymianin upewniwszy się, że nikt z pobratymców go nie słyszy.

– Kilka chwil lotu na smoczym grzbiecie – odpowiedział Taz-Bal-Ar, przyglądając się mężczyźnie. – Tylko po co tam iść, znajdziecie jedynie ruiny.

– Ciii! – syknął tamten. – Droga trochę zajmie, a marsz podniesie na duchu. Może nawet znajdziemy tam kogoś, kto zgodzi się stoczyć bitwę.

– Bitwę… – Taz-Bal-Ar z zakłopotaniem spojrzał na Chiormela.

– Co robiliście, zanim zgasło słońce? – zapytał mędrzec, postępując kroku.

– Oblegaliśmy Jerozolimę. Tu, gdzie teraz rozciąga się piaszczysta równina, stało miasto. Szykowaliśmy się właśnie do decydującego natarcia, kiedy nastała ciemność, a jak mrok wreszcie przeminął i zalśniły gwiazdy, wszystko zniknęło – przerwał, ocierając płynące po policzkach łzy.

 

***

 

Długo jeszcze stali na skraju drogi, bez słowa wpatrując się w odchodzących żołnierzy. Kiedy ostatni legioniści zniknęli z pola widzenia, wędrowcy zaczęli się nawzajem przepraszać. Złożyli wiele szczytnych obietnic, płakali, wspominali wszystkie te lepsze chwile, w końcu ruszyli w drogę. Podróż na piechotę przebiegała jednak dużo wolniej. Co gorsza, podczas upadku z konia Repcak skręcił kostkę, więc teraz mógł tylko kuśtykać, wspierając się na ramieniu Chiormela. Taz-Bal-Ar maszerował z przodu, popędzając towarzyszy i bacznie obserwując niebo.

– To już blisko, prędzej bracia! – wołał. – To musi być już za tym wzniesieniem, albo za następnym.

Ilekroć docierali na szczyt okazywało się jednak, że to jeszcze kawałek. Jeszcze pagórek, jeszcze lasek albo łąka. Maszerowali więc tak, godziny, dni, a może lata. Próbowali liczyć kroki, ale co i raz tracili rachubę. Od kiedy zgasło słońce trudno było stwierdzić ile czasu minęło. Kometa ciągle wisiała na niebie, tuż nad horyzontem. Pokonywali więc kolejne wzniesienia i wąwozy, przedzierali się przez dżungle i forsowali rzeki.

– To bez sensu! – nachmurzył się w końcu Taz-Bal-Ar. – Musicie przyspieszyć, w takim tempie nigdy tam nie dojdziemy. Wydłużcie nieco krok, coś mi mówi, że z tamtej przełęczy zobaczymy wreszcie cel podróży.

– Zapomniałeś już? – odparł Chiormel, łapiąc dech. – Tu nie chodzi o pośpiech ani o czas, to od nas zależy. Musimy iść, konsekwentnie i wytrwale, a w końcu dojdziemy.

– Wiem, ale jeżeli nieco przyspieszymy…

Rozmawiając tak dotarli na przełęcz pomiędzy trawiastymi pagórkami. Przed sobą, w szerokiej dolinie, ujrzeli nowoczesne, rozświetlone miasto, a także kometę, wiszącą tuż nad nim, teraz bliską jak nigdy przedtem. Wyglądała jak najpiękniejsza z gwiazd, z pokaźnym warkoczem skrzącym się nieziemskim blaskiem.

– Dotarliśmy? – zapytał Repcak z niedowierzaniem.

Nie mogli być tego pewni, bo od opłotków dzieliła ich ciągle znaczna odległość, ale mieli wrażenie, że na skraju metropolii stała wyglądająca znajomo karczma, a przed nią kobieta i chłopiec z piłką pod pachą. Gwiazda opadała powoli, kierując się w stronę placu na środku miasta, gdzie zgromadziło się mnóstwo ludzi.

– Jeszcze nie – odparł Taz-Bal-Ar, wpatrując się jak zahipnotyzowany w zniżającą lot kometę. – Ale wierzę, że tym razem uda się nam. Do zobaczenia, panowie! – krzyknął i puścił się biegiem w dół zbocza.

– Wracaj tu! – wołali za nim, obserwując jednocześnie z trwogą, jak kometa zaczyna opadać coraz szybciej i szybciej. – Wracaj tu, głupcze!

Taz-Bal-Ar pędził jednak jak opętany, był już w połowie drogi między przełęczą a rogatkami miasta. Kometa jednak wylądowała i nastała przeraźliwa jasność, przywodząca na myśl czasy, kiedy słońce wędrowało jeszcze po niebie. Trwało to zaledwie chwilę, niebiańskie światło jaśniało po czym zgasło tak nagle, jak rozgorzało, a wraz z nim zgasły wszystkie inne światła: lampy uliczne, ogniska, a nawet gwiazdy i latarnia, z którą wędrowali. Wszystko raptem stało się czarne i nie sposób było stwierdzić, gdzie ziemia styka się z niebem. Wydawało się, że mrok, cisza i bezruch pochłonęły cały świat.

Dopiero po dłuższej chwili gdzieś z dołu dało się słyszeć przekleństwa i lamenty Taz-Bal-Ara.

 

***

 

Kiedy ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności, powoli zeszli na dół. Wiedzeni instynktem bądź intuicją, nie zamieniając ze sobą choćby słowa, dotarli na rynek, gdzie na wytartym bruku tliła się ostatnia iskra w bezmiarze mroku.

– Spóźniliśmy się. – Pierwszy odezwał się Repcak, kiedy Chiormel posadził go na bruku obok pozostałości komety. – Co teraz?

– A jakie to ma teraz znaczenie? – odparł Chiormel, dysząc. – Wszystko na marne! A było tak blisko… Myślicie, że umrzemy wreszcie, kiedy światło zgaśnie?

– Pieprzysz! – wrzasnął Taz-Bal-Ar. – Nie umrzemy, bo nie możemy umrzeć. Nie udało się, owszem, ale nadal istniejemy, mrok przeminie i pojedziemy dalej. Czuwajcie, pójdę poszukać koni.

Chiormel patrzył przez chwilę na towarzysza, po czym zaczął się histerycznie śmiać.

– Myślisz, że wrócą? Ten czart… – zaczął Repcak, masując kostkę.

– Przecież zawsze wracają – przerwał mu Taz-Bal-Ar. – Dorzućcie do ognia, żeby nie zgasł przypadkiem.

Zwieńczenie latarni zaczęło jarzyć się delikatnie.

Koniec

Komentarze

Outta

 

Dzięki wielkie za nocną łapankę. Dosłownie w ostatniej chwili, bo chciałem dziś z rana publikować. Jakbyś jeszcze znalazł chwilę, to jestem bardzo ciekaw odbioru poprawionej wersji.

 

Wszyscy dzielni betujący

 

Wielkie podziękowania dla was i za całą pomoc, zarówno łapankową jaki i poglądową w tym tekście, opowiadanie zyskało (i stało się nieco mniej hermetyczne, mam nadzieję). Jeżeli potrzebowalibyście mojej pomocy przy betach to dawajcie znać, pomogę na ile potrafię.

 

Pozdrawiam i udanej soboty życzę!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Siema :)

 

Wybacz, że nie zdążyłem z jakimiś ewentualnymi merytorycznymi komentarzami na becie, ale ta łapanka rzutem na taśmę, mam nadzieję, była pomocna.

No więc z fabułą to mam tak, że historia jest całkiem ciekawa, choć początek jakoś specjalnie nie zachęca. Dopiero przy tej karczmie poczułem, że to nie jest tylko prosta jazda za betlejemską gwiazdą, tylko kryje się tam o wiele więcej. Jednak tego o wiele więcej nie dałbym rady rozkodować, gdyby nie zapoznanie się z bazą pod ten tekst, z piosenką i obrazami, które tę piosenkę zainspirowały. Nie rozszyfrowałbym też chyba siedmiu grzechów, choć przy karczmie dość łopatologicznie pokazałeś nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu oraz nieczystość.

Tutaj chcę zapytać: zdaje mi się, czy dopisałeś fragment o chłopcu, który wrócił z mamą? Bo przedtem to się chyba kończyło zawołaniem Chuana na obiad – albo się mylę i czas zacząć rozważać jakieś leki na pamięć :) I oni znów pojawiają się przy końcu, kiedy wędrowcy myślą, że właśnie dotarli tam gdzie mieli. Mam tutaj takie niejasne wrażenie pętli w pętli, bo: skoro zaczynamy opowiadanie od miasta, z którego bohaterowie wyruszają, po kilku godzinach galopu docierają pod karczmę, a potem spędzają jeszcze w cholerę czasu na podróży, w końcu docierając do miasta, będącego początkiem i końcem klamry, to czy ta kobieta z dzieckiem i karczma nie powinny być w znacznym oddaleniu od opłotków miasta, kiedy wędrowcy je spostrzegają? Bo jeśli to nie jest błąd to oznacza, że coś tu się zadziało z czasoprzestrzenią, co uważam w przypadku tego opowiadania, symbolicznego i dosyć nieprzewidywalnego fabularnie, za prawdopodobne, oznaczające coś, choć ja nie wiem co :)

Więc co jest takiego nieprzewidywalnego w całej tej historii? Bo niby drogi są dwie: dopadną gwiazdę, albo nie dopadną? No w zasadzie wszystko pośrodku, a najkonkretniej od Wizygotów. Bo jest kojarząca się z solarpunkiem arkologia, znudzeni strażnicy, oglądający mecz piłki na tablecie, jakieś symbole na drzwiach (nie wiem o co kaman:)), potem Baltazar, Adonis, Loki, pomieszanie mitologii, hebrajski licznik zagłady (GodAllMighty TradeMark), transformacje, umowy, pytania, oszustwa i się dzieje, nie dajesz wytchnienia, od jednego motywu do drugiego – i się trochę pogubiłem, bo próbowałem to scalić w jakiś jeden spójny obraz, z którego wyłoniłby mi się jakiś wzór, ale tych ścieżek prawdopodobieństwa interpretacji mam za wiele. Jeśli chodzi o symbolikę, to takie zamotanie chyba jest w porządku, ale u mnie nastąpił system overload, bo te siedem grzechów, to nie może być wszystko, nie potrzeba aż takiego skomplikowania kreowanej historii, żeby pokazać tylko to jedno. Na próbach interpretacji poległem.

Kończysz klamrą, wędrowcy wracają do początku, aby znów powtarzać stare błędy i dotrzeć do końca kolejnej pętli. Mam z tym niewielki kłopot, bo mogę zrozumieć, że napotykani ludzie moga być częścią pętli, jdnak wędrowcy będący wyłącznie w pętli – a to sugerują ich wymiany zdań – ale nie podlegający resetowi, powinni pamiętać zdarzenia z poprzednich rundek, a przynajmniej te będące kamieniami milowymi ich tułaczki. Tam przecież jeden drugiego zapewnia, że wierzchowce zaraz się znajdą, bo zawsze się znajdują, a skoro wierzchowce się powtarzają, to powtarzać się musi Loki, bo to od niego je wytargował jeden z podróżników. A skoro powtarza się Loki, to czemu nie arkologia, Baltazar, Mene Tekel Fares (które przecież Chiormel odczytuje z takim trudem, jakby tego nie robił od wieków) i całą reszta? Czy może znów czegoś nie rozumiem? A zakładam, że tak być może :)

Styl masz coraz lepszy, serio. Nie żebym jak był jakiś masta blasta madafakasta, ale to widać, zdania są okrąglejsze, czyta się płynniej. Z tego narzekania powyżej mogłeś wywnioskować, że mi się nie podobało, ale to nie jest tak. Ten tekst ocieka symboliką, a ja wolę chyba jednak bardziej umiarkowane w tym względzie opowiadania. Jest więc fajnie, ale bardziej jako przygodówka, a przynajmniej dla mnie, bo od prób rozkminiania zaczęła mnie boleć głowa ;)

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Intrygujący tekst, jeden z tych “ciemnych”, ponurych i trudnych w odbiorze. Nie znałem Podróży Trzech Króli – a w każdym razie wcale nie pamiętałem – chwilę mi więc zajęło odszukanie tego pierwowzoru poetyckiego. Rzeczywiście ułatwia zrozumienie niektórych fragmentów. Również nie jestem pewien, jakie znaczenie symboliczne było zaplanowane dla ponownego spostrzeżenia karczmy w trafianym kometą mieście. Klimat zupełnego synkretyzmu kulturowego, coś jakby starożytny Bliski Wschód – zresztą naturalny przy Trzech Królach – i jeszcze Wizygoci trochę mieszają… Dynamika relacji pomiędzy bohaterami ciekawa. Z drobiazgów zwróciłem uwagę na następujące kwestie:

Na gościńcach ponownie dało się słyszeć tętent żelaznych kopyt.

Podków chyba?

Zgrabna panna w przezroczystej sukni zabrał uzdę Chiormelowi

Zabrała.

 

Wysyłam punkcik do Biblioteki i pozdrawiam!

Cześć!

 

To opowiadanie nadal robi na mnie wrażenie, przeczytałam ten tekst z ogromną przyjemnością. Początek jest mroczny i ciężki, zdecydowanie potrafisz stworzyć w wyobraźni czytelnika obraz. Wrzucenie w świat jest tu świetne. Pomysł na konie bardzo intrygujący. 

Zdecydowanie nie jest to typowa kreacja świata, są tu miasta, karczmy, współczesne rozwiązania technologiczne, mitologiczne krainy. Nie można tego świata nazwać spójną kreacją (to nie zarzut), bo w tym też jest metoda. W pewnym momencie czytelnik się przestawia na fascynację i szukanie nawiązań zamiast logiki, oczywiście pod warunkiem, że zrobi się to dobrze, a moim zdaniem Tobie wyszło świetnie. Jedną z najważniejszych zalet tego tekstu jest to, że udało Ci się przy tak odjechanej kreacji świata nie zaniedbać fabuły i bohaterów. To jest coś, co zdecydowanie ten tekst wyróżnia, bo łatwiej stworzyć odjechaną wizję świata z nudną fabułą i postaciami, które niczym się nie wyróżniają. Fabuła wciąga i stanowi logiczny ciąg wydarzeń, naprawdę chciałam wiedzieć, jak to się skończy. Bohaterowie mają wyraziste charaktery, a zadanie miałeś niełatwe, bo masz od razu trzy postaci. 

W tekście roi się od nawiązań i to jest ryzykowne, bo może uczynić tekst hermetycznym, prawdopodobnie część czytelników nie będzie tym zachwycona, ale ja jestem. Naprawdę zaciekawiłeś i zmotywowałeś tym opowiadaniem do szukania aluzji i nawet sprawdzania tropów w Internecie. Szczerze mówiąc nie daje mi spokoju ten tekst, bo jestem pewna, że jeszcze nie wszystkie odniesienia znalazłam.

Scena ucieczki z wieży to mój ulubiony fragment, możliwe, że dzięki zamianie koni w smoki. Klamra wyszła tu bardzo dobrze. Niesamowite wrażenie robi też na mnie klimat tego tekstu, bo mamy tu pewnego rodzaju koniec świata i napięcie wynikające z pogoni za kometą, ale zachowanie bohaterów momentami wydaje się niepoważne, co tworzy intrygującą mieszankę.

Cześć!

 

Outta

 

ale ta łapanka rzutem na taśmę, mam nadzieję, była pomocna.

Zdecydowanie była pomocna. Pracuję na uważnością, ale widzę, że droga przede mną jeszcze daleka (oby nie tak daleka jak przed bohaterami)

Jednak tego o wiele więcej nie dałbym rady rozkodować, gdyby nie zapoznanie się z bazą pod ten tekst, z piosenką i obrazami, które tę piosenkę zainspirowały.

Ciii, skasowałem to, może ktoś się zorientuje, choć jak napisałem w przedmowie, koncept jest hermetyczny (bardzo w tej materii liczę na Ślimaka Zagłady), a opowiadanie w zamyśle ma być zrozumiałe bez znajomości inspiracji (choć ją w sumie warto poznać imho)

Tutaj chcę zapytać: zdaje mi się, czy dopisałeś fragment o chłopcu, który wrócił z mamą?

Tak, tego pierwotnie nie było.

karczma nie powinny być w znacznym oddaleniu od opłotków miasta, kiedy wędrowcy je spostrzegają?

Powiem tak: Zadaniem bohaterów jest podążać za gwiazdą. Nigdzie nie jest powiedziane, że gwiazda stoi w konkretnym miejscu. Uniwersum też nie jest z tych nazbyt fizycznych, raczej każdy ma tu swoją drogę. Niewiasta z chłopcem czekają na swoją kometę, bohaterowie wolą ją gonić… Więcej nie powiem póki co ;-)

Bo jeśli to nie jest błąd to oznacza, że coś tu się zadziało z czasoprzestrzenią, co uważam w przypadku tego opowiadania, symbolicznego i dosyć nieprzewidywalnego fabularnie, za prawdopodobne, oznaczające coś, choć ja nie wiem co :)

Zdecydowanie tak, czasoprzestrzeń rządzi się tutaj innymi prawami.

i się trochę pogubiłem, bo próbowałem to scalić w jakiś jeden spójny obraz, z którego wyłoniłby mi się jakiś wzór, ale tych ścieżek prawdopodobieństwa interpretacji mam za wiele.

Oj, jest tego trochę, na kilka szortów by wystarczyło, ale postawiłem na dłuższą, bardziej złożoną formę (i jestem niezmiernie ciekaw odbioru)

Jeśli chodzi o symbolikę, to takie zamotanie chyba jest w porządku, ale u mnie nastąpił system overload (…) Na próbach interpretacji poległem.

Trzeba RAMu dokupić ;-) No tu lekko nie będzie, ale może ktoś coś z tego ulepi, póki co więcej nie powiem, bo nie chcę sugerować.

Tam przecież jeden drugiego zapewnia, że wierzchowce zaraz się znajdą, bo zawsze się znajdują, a skoro wierzchowce się powtarzają, to powtarzać się musi Loki

Tam nie ma pętli ani resetu, świat się toczy, kolejne gwiazdy spadają, ale pewne zachowania się powtarzają. Loki nie jest powtarzalny – nie znają go przecież, póki się im nie przedstawia – ale zapewne już kiedyś utracili konie, które potem wróciły (nie tak łatwo pozbyć się diabelskiego pomiotu).

Styl masz coraz lepszy, serio

Jeszcze kilka opek i może coś z tego będzie.

Ten tekst ocieka symboliką, a ja wolę chyba jednak bardziej umiarkowane w tym względzie opowiadania. Jest więc fajnie, ale bardziej jako przygodówka, a przynajmniej dla mnie, bo od prób rozkminiania zaczęła mnie boleć głowa ;)

Z jednej strony mission:accomplished, ale chyba trochę przegiąłem z symboliką i nasyceniem. Zobaczymy, co inni napiszą.

Dzięki wielkie za wyczerpujący komentarz i porcję drogowskazów do kolejnych tekstów.

 

 

 

Ślimak Zagłady

 

Witam serdecznie kolejnego czytelnika.

Intrygujący tekst, jeden z tych “ciemnych”, ponurych i trudnych w odbiorze.

Zdecydowanie tak.

Nie znałem Podróży Trzech Króli – a w każdym razie wcale nie pamiętałem – chwilę mi więc zajęło odszukanie tego pierwowzoru poetyckiego.

Cóż mogę powiedzieć… Prawie. Też nie znałem Podróży Trzech Króli, przesłuchałem dopiero przed chwilą i poczułem się naprawdę dziwnie, ciarki mnie przeszły, bo wiele elementów faktycznie pasuje, ale to nie to, ale blisko. Bo (UWAGA SPOILER) tu inspiracją była m. in. piosenka Kaczmarskiego, ale inna.

Rzeczywiście ułatwia zrozumienie niektórych fragmentów.

Tak…

i jeszcze Wizygoci trochę mieszają…

Wizygoci to dobry trop, więcej nie powiem ;-)

Podków chyba?

Nie, te koniki nie potrzebują podków, mają żelazne kopyta.

Błąd zaraz poprawię, dzięki za czujność.

Wielkie dzięki za przeczytanie (oraz jestem bardzo ciekaw, czy odkryjesz, czym to inspirowane)

 

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Siedem grzechów głównych – – – dla jasności, wiedziałem od początku, że należy szukać inspiracji wśród utworów Kaczmarskiego, a to z opisu na betaliście.

Krarze, z przedmowy dowiedziałam się, że opowiadanie jest eksperymentem, a przy tym tekstem dość dziwnym i hermetycznym. Pewnie dlatego, choć Trzech jeźdźców czytało się nieźle, niewiele z tej historii zrozumiałam, poza tym, że miałam świadomość towarzyszenia trzem królom w osobliwej wędrówce. Obawiam się, że chyba nie byłam przygotowana na tę opowieść.

 

– Wszyst­ko na marne. Umrze­my, kiedy ogień zga­śnie.Po­wie­dziaw­szy to do­rzu­cił kilka drew. → =– Wszyst­ko na marne. Umrze­my, kiedy ogień zga­śnie  – po­wie­dziaw­szy to, do­rzu­cił kilka drew.

 

– Ten, który ma wiele głów i wy­glą­da, jakby się po­ru­szał?! – wzdry­gnął się chło­piec, wy­tę­ża­jąc wzrok.– Ten, który ma wiele głów i wy­glą­da, jakby się po­ru­szał?! – Chłopiec wzdry­gnął się, wy­tę­ża­jąc wzrok.

 

ledwo ją widać, ale przez lu­ne­tą można wy­raź­nie do­strzec… → Literówka.

 

– Ale skoro ona jest tak bar­dzo ważna – prze­rwał mu malec, jakby zbie­ra­jąc się w sobie.To dla­cze­go się tu za­trzy­ma­li­ście, prze­cież sam pan mówił, że ona jest coraz niżej? → Chyba miało być: – Ale skoro ona jest tak bar­dzo ważna – prze­rwał mu malec, jakby zbie­ra­jąc się w sobie – to dla­cze­go się tu za­trzy­ma­li­ście, prze­cież sam pan mówił, że ona jest coraz niżej?

 

piłka wy­śli­zgnę­ła mu się spod pachy i spa­dła na zie­mię → Brak kropki na końcu zdania.

 

Ar­ko­lo­gia oka­za­ła się być wy­smu­kłą, roz­świe­tlo­ną igli­cą… → Zbędne dopowiedzenie – iglica jest smukła z definicji.

 

Ru­cho­ma klat­ka, którą bar­ba­rzyń­cy na­zy­wa­li windą, szyb­ko pięła się w górę… → Masło maślane – czy mogła piąć się w dół?

Proponuję: Ru­cho­ma klat­ka, którą bar­ba­rzyń­cy na­zy­wa­li windą, szyb­ko niosła ich ku górze

 

Z wnę­trza mo­men­tal­nie za­la­ła ich fala śpie­wów i wrza­sków. → A może: Z wnę­trza mo­men­tal­nie/ natychmiast wylała się fala śpie­wów i wrza­sków.

 

wszak nie­co­dzien­nie z nieba sfru­wa­ją lu­dzie… → …wszak nie­ co­dzien­nie z nieba sfru­wa­ją lu­dzie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zdecydowanie tak, czasoprzestrzeń rządzi się tutaj innymi prawami.

To wiele wyjaśnia ;)

 

Tam nie ma pętli ani resetu, świat się toczy, kolejne gwiazdy spadają, ale pewne zachowania się powtarzają. Loki nie jest powtarzalny – nie znają go przecież, póki się im nie przedstawia – ale zapewne już kiedyś utracili konie, które potem wróciły (nie tak łatwo pozbyć się diabelskiego pomiotu).

Jakaś pętla jest. No dobra, klamra, nie pętla ;)

Known some call is air am

Alicella

 

To opowiadanie nadal robi na mnie wrażenie, przeczytałam ten tekst z ogromną przyjemnością.

Bardzo mnie to cieszy, zwłaszcza, że czytałaś tekst nie raz podczas bety.

Nie można tego świata nazwać spójną kreacją (to nie zarzut), bo w tym też jest metoda.

Bo przecież to w końcu fantastyka.

W pewnym momencie czytelnik się przestawia na fascynację i szukanie nawiązań zamiast logiki, oczywiście pod warunkiem, że zrobi się to dobrze, a moim zdaniem Tobie wyszło świetnie.

Dzięki! W tym też masz swój udział, bo beta pozwoliła temu tekstowi dojrzeć.

W tekście roi się od nawiązań i to jest ryzykowne, bo może uczynić tekst hermetycznym, prawdopodobnie część czytelników nie będzie tym zachwycona, ale ja jestem.

Ja tak lubię, tu chyba faktycznie nieco przegiąłem z ilością, ale cóż, w swoim tekście mi wolno ;-)

Szczerze mówiąc nie daje mi spokoju ten tekst, bo jestem pewna, że jeszcze nie wszystkie odniesienia znalazłam.

Szczerze zachęcam do dalszych poszukiwań. Sam bardzo lubię “odkrywać” ukryte smaczki i przemycone idee i w pewnym stopniu przyświecało to tworzeniu tego tekstu.

Jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc na becie!

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Ślimak Zagłady

 

Trafiony zatopiony, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem Podróży Trzech Króli sam zaczynam mieć wątpliwości, bo niektóre motywy bardzo pasują, tylko że ja naprawdę nie znałem tego tekstu (albo nie słuchałem tego od wielu lat i zapomniałem). Dziwne uczucie.

dla jasności, wiedziałem od początku, że należy szukać inspiracji wśród utworów Kaczmarskiego, a to z opisu na betaliście.

;-) A już myślałem, że napisałem coś podświadomie kierującego czytelników w tę stronę. Następnym razem muszę pamiętać, by ostrożniej dobierać słowa w opisie na betalistę, chociaż w sumie początkowo planowałem zamieścić inspirację na końcu tekstu.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć Reg!

 

Pewnie dlatego, choć Trzech jeźdźców czytało się nieźle, niewiele z tej historii zrozumiałam

Taki urok eksperymentów, raz zachwycą, a raz nie. Cieszy mnie niezmiernie, że chociaż czytało się nieźle.

Obawiam się, że chyba nie byłam przygotowana na tę opowieść.

Na tę opowieść nie była gotowa nawet Hiszpańska Inkwizycja.

 

Uwagi przeglądam i zaraz będę poprawiał. Wielkie dzięki za lekturę i komentarz!

 

 

Outta

 

Jakaś pętla jest. No dobra, klamra, nie pętla ;)

Tak, klamra jest, natomiast pętla zdecydowanie nie była planowana.

 

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Bardzo proszę, Krarze. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z każdym kolejnym czytaniem odkrywałam w tym tekście więcej Kaczmarskiego i bardzo mi się to podobało. Kaczmarskiego przypomina mi również zabawa wrażeniami i obrazami, która poza głównym przekazem, pozwala czytelnikowi snucia własnych rozmyślań. 

Bardzo fajnym pomysłem jest jak dla mnie lampa. Ponieważ dużo się dzieje, zmienia się tło opowieści, a nawet perspektywy dla wędrowców, ta lampa jest pewnego rodzaju drogowskazem. 

Królowie plastyczni, bo wielowymiarowi, biscy na bo ułomni, słabi a za razem jednak bajkowi. 

No i na koniec klamra, która tak wiele domyka i jeszcze więcej zostawia otwartym.

Lożanka bezprenumeratowa

Interesująca opowieść.

Też nie zrozumiałam wszystkiego. Pomieszanie ludów, czasów i miejsc imponujące.

Po przesłuchaniu inspiracji podejrzewam, że to jakiś symbol ludzkości – chcemy jak najlepiej, wychodzi jak zwykle. Ale przy następnej okazji znowu próbujemy i znowu wymieniamy złoty róg na sznurek…

Nie wiem, czy słusznie, ale dopatrzyłam się tu również wieży Babel.

Babska logika rządzi!

Czytało się misiowi bardzo dobrze. Będzie musiał sięgnąć po pomoc do studni Internetu. Tego nie da się przeczytać i odfajkować. Porusza. yes

Ciekawe, bardzo ciekawe opowiadanie. Nietuzinkowe połączenie mitologii i motywów, a sam klimat przywodził na myśl “Darkest Dungeon”. Nie wiem, czy to było zamierzone, czy nie, ale tak mi się skojarzyło :)

 

Sama fabuła i problemy, zawarte w tym tekście mogą być interpretowane na wiele sposobów, co trochę wpędza człowieka w wrzenie mózgu, ale poza tym przyjemnie się czytało :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Ambush

 

Z każdym kolejnym czytaniem odkrywałam w tym tekście więcej Kaczmarskiego i bardzo mi się to podobało.

Bardzo mnie to cieszy! Niezmiernie lubię twórczość Kaczmarskiego i zawsze chciałem coś w Kaczmarsko/Boschowskich klimatach napisać.

Królowie plastyczni, bo wielowymiarowi, biscy na bo ułomni, słabi a za razem jednak bajkowi. 

Królowie tacy, jak czasy, w których przyszło im wędrować, łatwo nie mają, ale mają też swoje za uszami ;-)

Wielkie dzięki z pomoc na becie i przeczytanie tego całkiem długiego tekstu.

 

 

 

Finkla

 

Też nie zrozumiałam wszystkiego. Pomieszanie ludów, czasów i miejsc imponujące.

Z różnych parafii to zbiegowisko. Długo się zastanawiałem, czy to nie zbytni miszmasz, ale jak eksperymentować, to na całego.

Po przesłuchaniu inspiracji podejrzewam, że to jakiś symbol ludzkości

To już zostawiam czytelnikom (chociaż same interpretacje niezmiernie mnie ciekawią)

chcemy jak najlepiej, wychodzi jak zwykle.

A potem siedzimy osowiali, do czasu aż uznamy, że dziś też jest dzień i warto walczyć dalej. Życie, choć pewnie nie wszyscy wywijają jak ta trójka.

Nie wiem, czy słusznie, ale dopatrzyłam się tu również wieży Babel.

Wizygotom nawet udało się ukończyć budowę. Może jakby zbytnio nie skakali, to by trochę postała, a legion miałby z kim wojować.

Wielkie dzięki za przeczytanie i za dobre słowo.

 

 

 

Koala75

 

Czytało się misiowi bardzo dobrze.

Nic tak nie cieszy i nie motywuje jak zadowoleni czytelnicy.

Będzie musiał sięgnąć po pomoc do studni Internetu.

Polecam, polecam… Wielkie dzięki za lekturę i za dobre słowo.

 

 

 

BarbarianCataphract

 

Witam serdecznie nowego czytelnika.

Nietuzinkowe połączenie mitologii i motywów, a sam klimat przywodził na myśl “Darkest Dungeon”.

“Darkest Dungeon” nie znam, ale bardzo zależało mi na niecodziennej mieszance, pasującej jak ulał do nieco fantasmagorycznego świata, który przemierzają bohaterowie.

Sama fabuła i problemy, zawarte w tym tekście mogą być interpretowane na wiele sposobów, co trochę wpędza człowieka w wrzenie mózgu

Wrzenie mózgu to chyba dobre określenie, ale całość jest – mam nadzieję – do ogarnięcia. Chciałem zawrzeć dosyć sporo treści, jednocześnie trzymając długość tekstu w ryzach.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Stworzyłeś niesamowity, nadzwyczaj smaczny miks. Już samo pomieszanie wątków biblijnych – wędrówka magów ze wschodu, odniesienia do apokalipsy, wieża Babel – byłoby ciekawe, a Ty jeszcze wplotłeś w to mitologię nordycką, deko współczesności i futurystyki. To mogło się nie udać, a udało się zdecydowanie.

Trzej jeźdźcy to chodzące stereotypy, ale biorąc poprawkę na silne osadzenie tej historii w kręgu mitów, wierzeń i rozmaitych tradycji, stanowi jeden z atutów opowiadania. W pamięci zapadną mi dwie, bardzo odlegle klimatem, ale świetne sceny – wykład o gwiazdach, który Chiormel udziela Chuanowi i paniczna ewakuacja z wieży.

Bardzo przyjemna lektura. Pozdrawiam!

Cześć krar85,

 

bawiłem się doskonale. Nie sądzę, bym wszystko zrozumiał, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Zgodziłem się na cały absurd i wszelkie dziwactwa Twojego tekstu. Tak po prostu. Miszmasz nordyckich bogów, trzech króli, elementów nowoczesnych – to wszystko powinno się tak koszmarnie nie udać. A się udało. Naprawdę godne podziwu.

Na pewno jeszcze wrócę do tej lektury :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

adam_c4

 

Stworzyłeś niesamowity, nadzwyczaj smaczny miks.

Właśnie taki był plan, chociaż nie tylko ;-)

To mogło się nie udać, a udało się zdecydowanie.

Czytając kolejne komentarze z ulgą stwierdzam, że się chyba udało. Pomysł narodził się dawno, dojrzewał wraz z kolejnymi epizodami i czytając ostatnia wersję zastanawiałem się, czy nie za dużo tych kwiatów na grządce. Ostatnio mam jakąś ufantastyczniania i uwspółcześniania biblii, bo to dosyć powszechnie znany punkt wyjścia, na którym można wiele zbudować.

Trzej jeźdźcy to chodzące stereotypy, ale biorąc poprawkę na silne osadzenie tej historii w kręgu mitów, wierzeń i rozmaitych tradycji, stanowi jeden z atutów opowiadania.

Uff po raz drugi. Są nieco przejaskrawieni, ale mi też dobrze współgrało to z mityczną – w pewnym sensie – krainą przepełnioną symbolami.

 

Bardzo dziękuję za komentarz i lekturę!

 

 

 

fmsduval

 

bawiłem się doskonale.

Bardzo mnie to cieszy.

Miszmasz nordyckich bogów, trzech króli, elementów nowoczesnych

Szukać i kleić co się da, bo nowych sensownych rzeczy do wymyślenia jest coraz mniej.

to wszystko powinno się tak koszmarnie nie udać. A się udało.

Bardzo jestem ciekaw odbioru, a widzę, że większości się całkiem spodobało. Długo walczyłem z tym tekstem, bo początkowo był strasznie hermetyczny, ale warto było, bo – jak na razie – komentarze pokazują, że się udało.

Na pewno jeszcze wrócę do tej lektury :)

Zapraszam serdecznie.

 

Dzięki z lekturę i komentarz!

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Gratulacje dostania się do biblioteki!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dzięki! ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Mrok ogarnął całe miasto, nawet gwiazdy zgasły. Wszystko stało się czarne i nie sposób było stwierdzić, gdzie kończy się ziemia a zaczyna niebo

Wywaliłbym. 

powiedziawszy to dorzucił kilka drew

Zabrakło przecinka. 

 

– Życia nam nie starczy, by zajeździć te konie. Mają napęd termonuklearny oraz zapas paliwa, pozwalający na…

Interesujące. Skojarzyło mi się ze "Stworami światła i ciemności". 

 

Chłopiec okazał się nadzwyczaj rozumnym i zręcznym pomocnikiem. Sprawnie rozstawili aparaturę i już po chwili

A to nie miało trwać dość, by zaliczyć w międzyczasie dwa numerki? 

 

wizygocka arkologia

Hmm… ciekawe połączenie. 

 

W tym miejscu jest coś złowieszczego, to wszystko coś mi przypomina, nawet jego imię, ale

Zgaduję, że chodzi o imię króla, ale słabo skonstruowałeś tę wypowiedź. 

 

Kiedy pozostali jeźdźcy pojęli, co mają zrobić, zawahali się i próbowali zatrzymać, ale konie, przyuczone i wyszkolone, posłusznie pognały za pierwszym z jeźdźców

 

Powtórzenie. 

 

Zawitałem w te strony dawno temu, szukając was i wreszcie udało mi się was spotkać.

Powtórzenie. 

 

Kim jesteś i czego chcesz

Zgubił się znak zapytania. 

 

na waszym miejscu też chciałby się

Brak literki. 

 

skromną, czarcią mądrością

Czart nie ma powodu przyznawać się, że jest czartem. Za to zaraz i tal jest określony w ten sposób przez bohaterów, więc tutaj bym wywalił. 

 

Bo wiedzie was siedem demonów, co wami się karmią! 

Siedem grzechów głównych? 

 

– Rzymianie. Legion smoka, niedobitki.

Ciekaw jestem, jak ty to wszystko na koniec poszyjesz. :P

 

na skraju metropolii stała wyglądająca znajomo karczma, a przed nią kobieta i chłopiec z piłką pod pachą.

Wrócili do punktu wyjścia? 

 

– Pieprzysz! – wrzasnął Taz-Bal-Ar. – Nie umrzemy, bo nie możemy umrzeć. Nie udało się, owszem, ale nadal istniejemy, mrok przeminie i pojedziemy dalej. Czuwajcie, pójdę poszukać koni.

Wrócili do punktu wyjścia. 

 

Opowiadanie od pierwszych akapitów wzbudziło we mnie bardzo pozytywne skojarzenia z twórczością Rogera Żelaznego – ściślej mówiąc z Dilvishem Przeklętym (ze względu klimat na konie), oraz ze Stworami Światła i Ciemności (ze względu na klimat i konie :P).

Inspiracja, czy nawet bezpośrednie nawiązanie do historii o trzech mędrcach ze wschodu jest oczywiste i by je zbudować wystarczyłaby nawet sama gwiazda, ale dodałeś jeszcze korony i bardzo pomysłowe anagramy imion. Przy czym nawiązanie nie powtarza biblijnej opowieści, choć prawie do końca myślałem, że tak właśnie będzie.

Nie obserwujemy nowej wersji spotkania z Herodem, a w zamian mamy Wizygockiego króla świata (przy tym królu świata w mokm przesączonym religijną symboliką umyśle zapaliła się czerwona lampka, że motywy mesjanskie się pojawią) i pewnego rodzaju pomieszanie – bo mamy taką jakby Wieżę Babel razem z Sodomą i Gomorą, a także nawiązanie do wizyty Daniela u króla Babilonu (swoją drogą fajne nawiązanie do imienia mędrca). Ogólnie w tym jednym fragmencie od znaczeń robi się gęsto. 

A przecież to nie wszystko. Mamy tych Wizygotów (którzy chyba mają być wskazówką, że utwór Siedem Grzechów Głównych był twoją inspiracją, a może i kluczem do tekstu), mamy Lokiego, który z jednej strony zwiastuje Ragnarok, a z drugiej zaliczany jest do grona czartów, mamy Rzymian oblegających Jerozolimę, płaczących za dawnymi bitwami, aż można się w tym wszystkim zagubić, ale jest to zagubienie najwyższej próby, zagubienie wręcz pożądane, nawet jeśli można odnieść wrażenie, że już jest się tuż tuż, by ujrzeć sens w tym, co się czyta, a on w ostatniej chwili wymyka się z rąk… 

No bo właśnie, cel podróży nie jest jasno określony – to znaczy nie jest wyjaśniony czytelnikowi, choć dla bohaterów jest nader konkretny. Mają zdążyć przed kometa. Czemu? To pytanie będzie m ie nawiedzać przez najbliższe wieczory.

Wiemy za to, a raczej dane jest nam to obserwować w końcówce, że ich historia zatacza koło i to nie pierwszy raz. W swojej podróży spotykali demony – w liczbie mnogiej – i kontynuują ją, póki nie uda im się osiągnąć celu. Więcej: tem cel w ogóle nie jest zależny od czynników zewnętrznych, bo choć bohaterowie spieszą się (ale w sumie to też niekoniecznie) to wiedzą, że to od nich samych zależy, czy zdążą na czas. Próbują, popełniają błędy (inne? te same?), by w końcu wrócić do punktu wyjścia, co mnie osobiście przypomina karę Syzyfa, albo – trzymając się chrześcijańskiej myśli – piekło i to w wydaniu Dantego. 

Nawet ta ciemność, która opadła ma świat, kojarzy mi się z początkiem podróży Dantego, choć może to ma być nawiązaniem innego rodzaju, co jest drugą rzeczą, którą muszę przemyśleć. 

Ciemność, brak śmierci, powtarzalność zdarzeń jak w jakiejś nowej wersji Limbo, każe mi przypuszczać, że obserwujemy właśnie karę wymierzaną mędrcom w zaświatach, choć po spotkaniu z chłopcem wydawać by się mogło, że to nie tylko to, że oni w jakiś sposób – doganiając kometę – mogę dokonać przemienienia świata. To jest prawdziwą zagadką, co chciałeś tu przekazać, a mój umysł błądzi w skojarzeniach. Dotarł nawet do teorii, że betlejemska gwiazdę mędrcom wysłał Szatan, dlatego najpierw prowadzi ich ona do Heroda. Czyżby za to pokutowali? 

Czy może sami mędrcy też są tu jedynie symbolami, w końcu niosą latarnię pychy… 

Sam świat jest zestawieniem przeciwieństw i idealnie oddają jego naturę tę konie z napędem atomowym. Z jednej strony ma za sobą wiele wieków rozwoju, z drugiej miesza epoki, co również do Piekła mi bardzo pasuje. Jednak i tego nie jestem pewien, interpretacje mogą być różne, zwłaszcza, że powód misji mędrców nie jest do wyłożony i pozostaje do odgadniecia przez czytelnika. 

Dobrze, że popuściłeś wodze wyobraźni, nie bałeś się zgasić słońca i zestawić ze sobą wielu elementów. Jeszcze lepiej, że zaserwowałeś przy tym rozbudowaną, nieco szaloną historię, która porusza wyobraźnię, intryguje i zachęca, by poświęcić na jej zrozumienie więcej niż pięć minut. Bo to jeden z tekstów, który wypada należycie dopiero, gdy ktoś zacznie się nad nim zastanawiać – czyli im więcej czytelnik da od siebie, tym więcej dostanie.

Jest to mój ulubiony rodzaj tekstów. Uważam, że skomponowanie podobnego opowiadania w taki sposób, by – nawet jeśli nie spotka się ze zrozumieniem – czytelnik miał poczucie, że obcuje z przemyślaną i starannie skomponowaną historią, a nie bezsensem i grochem z kapustą, wymaga sporej pracy i wprawy. Tobie się to udało. 

W głosowaniu będę na TAK, to chyba jasne jak słońce, nawet jeśli akurat zgasło.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć Gekikara!

 

Wrócili do punktu wyjścia. 

W pewnym sensie tak, ale nie do końca…

Opowiadanie od pierwszych akapitów wzbudziło we mnie bardzo pozytywne skojarzenia z twórczością Rogera Żelaznego – ściślej mówiąc z Dilvishem Przeklętym (ze względu klimat na konie), oraz ze Stworami Światła i Ciemności (ze względu na klimat i konie :P).

Dopisuję do list kolejne teksty, z którymi warto się zapoznać.

Przy czym nawiązanie nie powtarza biblijnej opowieści, choć prawie do końca myślałem, że tak właśnie będzie.

Tym razem postanowiłem długo trzymać czytelnika w niepewności i chyba jest przez to ciekawiej. Do biblijnej historii tu nawiązuję, używam też nieco biblijnej symboliki, ale to głównie punkt wyjścia. No i dodałem chciałem wymieszać to z innymi elementami. Opowiadanie – w zamyśle – nie jest opisem podróży Trzech Króli ani nie kończy się narodzinami mesjasza.

To pytanie będzie mnie nawiedzać przez najbliższe wieczory.

Bardzo mnie cieszy, jeżeli znajdziesz tu coś dla siebie. Motywuje, by czasem napisać co bardziej złożonego niż przygodówka czy futurologiczne s-f. Choć przyznam też, że tekst powstawał długo i swoje dojrzewał, ale widzę, że było warto.

by w końcu wrócić do punktu wyjścia, co mnie osobiście przypomina karę Syzyfa, albo – trzymając się chrześcijańskiej myśli – piekło i to w wydaniu Dantego. 

To może nieco przypominać Syzyfa, bo mamy pewną powtarzalność, ale oni mają wolną wolę i środki (a przynajmniej są co do tego przekonani). Mogą gonić gwiazdę albo też pohulać, jeżeli dusza zapragnie.

Sam świat jest zestawieniem przeciwieństw i idealnie oddają jego naturę tę konie z napędem atomowym.

Na samym początku, to miał być tekst o facecie na koniu z napędem atomowym, ale szybko stwierdziłem, że pomysł jest za dobry i bardzo pasuje do rozważań nad motywacją i naturą ludzką, w których to często spotykamy się z pomieszaniem i (pozornymi) sprzecznościami.

Dobrze, że popuściłeś wodze wyobraźni, nie bałeś się zgasić słońca i zestawić ze sobą wielu elementów. Jeszcze lepiej, że zaserwowałeś przy tym rozbudowaną, nieco szaloną historię, która porusza wyobraźnię, intryguje i zachęca, by poświęcić na jej zrozumienie więcej niż pięć minut.

;-) Jak fantastyka, to fantastyka, trzeba korzystać.

W głosowaniu będę na TAK, to chyba jasne jak słońce, nawet jeśli akurat zgasło.

Dzięki! Bardzo mnie to cieszy, ale jeszcze bardziej mnie cieszy, ze tekst się podoba i dostarczył pożywki dla rozmyślań. Sam bardzo lubię teksty, które zostają w głowie, również Twoje, bo analizowanie ich jest bardzo przyjemną forma rozwoju i czasem pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na otaczający świat. A i w pisaniu się przydaje, bo dostarcza inspiracji.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet!

 

Fajnie, że ci się podobało ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Też się cieszę ;)

Przynoszę radość :)

Ogólnie szybko się czytało, jak zwykle u Ciebie, chociaż nie obyło się bez paru niezgrabności, np. to:

Strażnicy ani drgnęli. Stojący po lewej wolno taksował otoczenie, stojący po prawej z przejęciem wpatrywał się w świecący, płaski przedmiot trzymany w dłoniach.

– Bądźcie pozdrowieni! – zawołał ponownie Taz-Bal-Ar. Tym razem ciszej i z wyraźną nutą pretensji.

– Zaczyna się – rzekł znudzonym głosem stojący po prawej. – Niebiescy przy piłce. Oj, mam przeczucie, że wygrają!

Dalej masz windę, która jest dość nieszczęśliwym określeniem i, bez określenia rozmiarów, wzmianka o koniach powoduje dysonans :P

Ogólnie też w scenie pałacowej mieszasz styl taki archaiczno-podniosły, pojawiający się przy opisie biesiady, z dość luźnymi, zahaczającymi o potoczność stylem gwardzistów i dialogami protagonistów. I też nie jestem pewien, czy to wychodzi na dobre.

I – przyznam szczerze – że po trzech lekturach Twoich tekstów widzę cały czas te same dialogi, luźne i potoczne. Co po pierwsze nie jest dobre do każdego tekstu, a najprędzej do luźnych, bo przy bardziej poważnych wybija z klimatu (i trochę tak było).

Po drugie pewne kwestie stają się powtarzające i przewidywalne, a szczególnie w złości – w każdym tekście ktoś będzie się przekomarzał w ten sam sposób, leciutko wyzywał od mądrali, żeby potem wrzucić przekleństwo typu “pierdolisz”.

Po trzecie stają się niewiarygodne. Za dowód wypowiedź dziecka:

– Ale dlaczego pana towarzysz poszedł do tamtych kobiet? Mama powiedziała, że one są próżne. Mężczyźni po spotkaniu z nimi nie są wypoczęci, ledwo stoją na nogach. Dlaczego więc zwlekacie?

Czy mały urwis mówiłby “towarzysz”, “próżne” i “zwlekacie”? To detal, ale świadczy o zastoju w tych dialogach.

Miałem też czwarty argument, ale go zapomniałem.

Ogółem – to pewnie poważna diagnoza i może wynikać z moich ograniczeń poznawczych, wszak to tylko trzy teksty czytałem :P Ale chyba lepiej napisać, szczególnie że rzeczywiście mi tutaj ten styl dialogów wybitnie przeszkadzał we wczuciu się w klimat.

 

Z drugiej strony są też pozytywy i to nie tak mało. Sama historia jest fajnie zaplanowana, od grzechów w domu pociech, przez pałac Gotów i spotkanie z Lokim, po zakończenie. Co najwyżej to wyschnięte morze tak mimochodem rozwiązałeś. Po drugie duża ilość symboli i ukrytej treści, z której zapewne nie wszystko jeszcze rozczytałem (anagramy imion od razu rzuciły się w oczy; ktoś w komentarzach wspominał o siedmiu grzechach głównych, która jest w zasadzie też dość jasna; no i po odsłuchaniu Kaczmarskiego rzeczywiście widać nawiązania :P). Tak gdzieś odrobinę pod granicą Piórka moim zdaniem.

Слава Україні!

Cześć!

 

Wskazany fragment miejscami brzmi osobliwie i jest w nim powtórzenie, ale póki co zostawię go jak jest, lewa i prawa, jak i postawa stojąca nie są przypadkowe ;-)

Dalej masz windę, która jest dość nieszczęśliwym określeniem i, bez określenia rozmiarów, wzmianka o koniach powoduje dysonans :P

Wzmianka o koniach ma dać wyobrażenie o rozmiarach windy.

Ogólnie też w scenie pałacowej mieszasz styl taki archaiczno-podniosły, pojawiający się przy opisie biesiady, z dość luźnymi, zahaczającymi o potoczność stylem gwardzistów i dialogami protagonistów. I też nie jestem pewien, czy to wychodzi na dobre.

Z założenia, narracja miała być nieco podniosła, podobnie jak niektóre wypowiedzi na początku, zwłaszcza Taz-Bal-Ara, ale generalnie wzajemne relacje bohaterów są mocno powszednie. Wiem, że nieco kontrastuje to ze scenerią i tematyką, ale postawiłem na taką właśnie formę.

I – przyznam szczerze – że po trzech lekturach Twoich tekstów widzę cały czas te same dialogi, luźne i potoczne.

Hurra, mam swój styl ;-) Nad tym muszę się pochylić nieco głębiej. Podpowiesz, o których konkretnie tekstach piszesz?

Czy mały urwis mówiłby “towarzysz”, “próżne” i “zwlekacie”? To detal, ale świadczy o zastoju w tych dialogach.

To jest ktoś o mentalności dziecka, ale – w zamyśle – nie jest to dziecko w naszym tego słowa znaczeniu.

Miałem też czwarty argument, ale go zapomniałem.

;-)

Ale chyba lepiej napisać, szczególnie że rzeczywiście mi tutaj ten styl dialogów wybitnie przeszkadzał we wczuciu się w klimat.

Zdecydowanie warto napisać, bez szczerych czytelników nie ma rozwoju.

Co najwyżej to wyschnięte morze tak mimochodem rozwiązałeś.

Symbol. Wyimaginowane przeszkody niejednego wędrowca zwiodły, choć częściej pewnie na manowce, niż do wizygockiej arkologi.

 

Dzięki wielkie za przeczytanie i opinię.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hurra, mam swój styl ;-) Nad tym muszę się pochylić nieco głębiej. Podpowiesz, o których konkretnie tekstach piszesz?

O tak, też sądzę, że to już styl :P

 

Teksty, poza tym, to “Mars w trzydzieści dni…” oraz tekst o asteroidzie do Uranii.

Слава Україні!

Cześć, Krarze!

 

Ha! XD Znalazłem:

Miał pulchną, rumianą twarz(+,) a w okrągłych oczach czaiła się drwina.

Sztuką jest napisać tekst o zabarwieniu absurdalno-humorystycznym, który jednocześnie niesie ze sobą ważną treść. A tutaj wyszło Ci to świetnie! Do tego dołożyłeś sporo symboliki biblijnej, wymieszałeś z mitami, rzuciłeś trochę klimatu Monty Pythona – istna mieszanka wybuchowa i pułapka na niedoświadczonych pisarzy. Udźwignąłeś to jak Pudzian oponę od tira, pogwizdując wesoło przy wejściu na metę.

Całą kwintesencją tekstu jest dla mnie to:

To, czy zdążycie, zależy tylko od was, pośpiech czy wierzchowce nie mają tu znaczenia, liczy się droga, o czym zresztą dobrze wiecie sami

To się jeszcze później powtarza (i bardzo dobrze), jest morałem, który wpada do tekstu bardzo naturalnie.

Trochę z klimatu wybił mnie napęd termojądrowy szatańskich koni – trochę się przy tym skrzywiłem, bo albo źle to odczytałem, albo nie zrozumiałem (w sumie na jedno wychodzi). O ile winda jest ok, to z tym atomem nie do końca wiem co zrobić. Poza tym bez zgrzytów.

A właśnie – klimat! Początkowa scena jest bardzo mroczna i dość niespodziewanie przechodzi o zupełnie inne tony – nie spodziewałem się, ale to pozytywna niespodzianka.

Cóż, niczego Ci tu już nie brakuje, bo ani klika nie potrzeba, a kolejna nominacja w zasadzie nic już nie zmienia, niemniej jednak dla samego faktu polecę do piórka, bo za taki tekst uważam.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć Krokus!

 

Do tego dołożyłeś sporo symboliki biblijnej, wymieszałeś z mitami, rzuciłeś trochę klimatu Monty Pythona

Monty Pythona powiadasz, kurcze, lubię i znam całkiem nieźle, ale przyznam szczerze, że kompletnie tu tego nie widzę. Chociaż zgadzam się, że w tekście występują elementy (pozornie) absurdalne.

Całą kwintesencją tekstu jest dla mnie to (…) To się jeszcze później powtarza (i bardzo dobrze), jest morałem, który wpada do tekstu bardzo naturalnie.

To zdecydowanie jedna z głównych myśli, które kołatały mi się w głowie podczas pisania tego tekstu.

Trochę z klimatu wybił mnie napęd termojądrowy szatańskich koni

Jak fantastyka, to fantastyka. Cały pomysł na tekst wyszedł od tego, że chciałem napisać opko o facecie, który jeździ na atomowym koniu. Szybko uznałem jednak, że taki koń to zbyt ciekawy koncept, by się spieszyć, warto go więc dobrze wykorzystać, a że przy okazji doskonale sygnalizuje, że świat jest nieco metaforyczny i zdecydowanie nierzeczywisty…

Początkowa scena jest bardzo mroczna i dość niespodziewanie przechodzi o zupełnie inne tony

Urrra! Udało się (bo właśnie tak miał być, takie wyjście z mroku prosto w rozgwieżdżone perspektywy)

niemniej jednak dla samego faktu polecę do piórka, bo za taki tekst uważam.

;-) Bardzo mnie cieszy, że tekst się aż tak spodobał. Motywuje do tworzenia kolejnych nieco ambitniejszych form. 

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Monty Pythona powiadasz, kurcze, lubię i znam całkiem nieźle, ale przyznam szczerze, że kompletnie tu tego nie widzę. Chociaż zgadzam się, że w tekście występują elementy (pozornie) absurdalne.

No i z uzasadnieniem mam problem, ale takie miałem odczucia – może chodzi o sposób rozmów jeźdźców – choć były w kilku miejscach dramatyczne (jak przy rozmowie z chłopcem, czy podczas ucieczki z wieży), to jednak wciąż miały zabarwienie humorystyczne.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Będę, niestety, na Nie. Oceniam – również niestety – podług siebie, choć usilnie staram się wbrew gustom i ważyć, jeśli do czegoś mam szczególne upodobanie. U Ciebie było bliżej tego drugiego. Jest ciut poniżej piórka, lecz gdybyś mnie zapytał o ocenę powieści i opowiadań tych wydawanych i w przestrzeni netu, sporo z nich oceniłabym na "poniżej piórka", kolejne dużo gorzej, a większość, eh, nie napiszę jak, choć doceniam w każdym przypadku sam fakt zapisywania, zbierania i ujęcia w słowa. 

 

Najbliżej mi chyba do opinii Golodha, przeczytałam opowiadanie dwa razy, w czasowych odstępach, aby zobaczyć, co mi pozostaje, czyli tak…

Sama wędrówka i opowieść misię! Trójka kompanów – fajna, lecz w niej kłują dwie rzeczy. Najpierw pierwsza. Dlaczego w kolejnych zdarzeniach konkretnej pętli (czy spirali, czy drogi) tego czy innego wszechświata i jeszcze dłużej powtarzają się podobne "gagi"? Rozumiem typowość bohaterów, ale z tego samego "pożądania" w różnych sytuacjach mogą wyniknąć inne zachowania/reakcje, a przynajmniej odzywki.  

Zastanawiało mnie też – co dzieje się z ich pamięcią? Wiedzą, co mają zrobić, za czym gonić. Niepamięcią objęte są zdarzenia z wcześniejszych epizodów, może bohaterowie są zmęczeni, mają dość? Dajesz ku temu wskazówki, lecz oni zupełnie się nie uczą. W zasadzie żaden z nich, pomimo świadomości i pamięci nic z tym nie robi. Dziwne. Wygląda na totalną rezygnację, więc czemu odtwarzają? 

Wyjściem z obu rzeczy – tak na czuja – zadaje mi się dopracowanie bohaterów (drużyny), ich "grzechów", a niekiedy też postaci drugoplanowych jak Loki czy Wizygoci, bądź czegoś w rodzaju losu-przeznaczenia, skazania. Motyw trójki i misję masz.

Początek i koniec jest zrozumiały, oczywisty. Kłopot dla mnie polega na tym, że przedstawiasz wieczną wędrówkę i pętlę, a nigdy (przynajmniej do tej pory – zaznaczę) dwa razy to samo/tak samo się nie zdarzyło. "Mądrale" sądzą, że wiedzą już dużo, lecz teorie są opracowywane post factum, historycznie i biorą pod uwagę określone, znane im zmienne, oni wiedzą. Ty podobnie, bo opowiadasz nam historię bez dramatu, na lekko, jakby siedząc i zagłębiając się w ich historię na podobieństwo czytelnika, podczas gdy bohaterowie robią to zawsze po raz pierwszy, choćby był kolejnym. Wkrada się obojętność. Narrator opowiada nam o wtedy i tam. Miałam dziwne odczucie gonienia za czymś bez sensu i jednocześnie podążałam, aby dowiedzieć się, czy coś z tego wyjdzie. Jak zwykle kibicowałam bohaterom pomimo ich wad uwypuklanych zakreślaczem. Nie było ruchu, kulminacji. Teoretycznie mogłaby być nim scena wypryśnięcia z iglicy, choć za wcześnie, biorąc pod uwagę znaki.

Od środka trochę mi się dłużyło z uwagi na powtarzalność sekwencji dialogowych i różne scenerie nie rekompensowały rozwoju (na tak lub nie) postaci. Postaci mnie nie zaskakiwały, nie odnosiły się do wydarzeń, raczej grały wciąż tę samą nutę.

 

Wizygoci i Loki, oraz Kaczmarski – dobre, ale dla mnie niewystarczająco rozegrane obrazami. Brakuje mi puenty, nawet majaczącej się w oddali. Wiesz, chyba przez ludzi – wędrowców, nieskażonych rozumem; koncept w miarę "łapię", lecz realizację kupuję w całościowym planie, a w szczegółach już nie. 

 

Z drobiazgów:

*koń nie jest drapieżcą lecz roślinożercą, lecz jasne fantastyka. Koń o takim napędzie zdecydowanie mnie interesuje. xd

*kometa nie jest gwiazdą, lecz jasne to fantastyka, z drugiej strony tutaj używałeś w taki sposób, że ciut przeczepić można by się było.

*kiksy

– Nie wiem… – rzekł Chiormel po chwili, wielkim wysiłkiem woli powstrzymując wybuch gniewu. Jeżeli my zawiedziemy, w nich cała nadzieja, dobrze, że potrafią nie tylko słuchać, ale też myśleć i mają odwagę zadawać pytania.

Zmieniasz narrację na w pierwszej osobie.

– Patrzcie – mówiąc, wskazywał na przedmiot. Okazało się, że zaklęto w nim ruchomy obraz, przedstawiający świętujących ludzi. – Trzy dni temu, podczas uczty z okazji zdobycia władzy nad światem, kiedy przemawiał nasz władca, nad jego głową ukazała się dłoń, jaśniejąca w glorii i blaskiem swym napisała coś na ścianie. Potraficie to odczytać?

Niezręczność chyba, rodzaj przeskoku – podkreślenie (jakby głos zza kadru).

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć Asylum!

 

Będę, niestety, na Nie.

Szkoda… ;-) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się napisać tekst, który zdobędzie Twoją aprobatę. Dzięki wielkie za lekturę (2 razy powiadasz, bardzo mnie to cieszy, może jeszcze tekst coś sobie wypracuje…) i za podzielenie się opinią co zagrało a co nie. Wszak bez krytyki nie ma refleksji, a bez refleksji i pracy nie ma progresu.

Jest ciut poniżej piórka, lecz gdybyś mnie zapytał o ocenę powieści i opowiadań tych wydawanych i w przestrzeni netu, sporo z nich oceniłabym na "poniżej piórka", kolejne dużo gorzej, a większość, eh, nie napiszę jak, choć doceniam w każdym przypadku sam fakt zapisywania, zbierania i ujęcia w słowa. 

Czyżby to była forma pochwały?

Dlaczego w kolejnych zdarzeniach konkretnej pętli (czy spirali, czy drogi) tego czy innego wszechświata i jeszcze dłużej powtarzają się podobne "gagi"?

U mnie – w zamyśle – nie ma pętli, czas płynie, życie się toczy, nikt nie traci pamięci. Bohaterowie gonią kometę, ale ponoszą klęskę (nie pierwszy raz). Wzajemna złośliwość, zawiść i podobne odzywki miały na celu pokazać (trochę podzielę się swoją “interpretacją”), że ci goście wędrują razem już BARDZO długo, znają się na wskroś i choć jednoczy ich cel to czują do siebie nawzajem głównie pogardę (choć momentami potrafią wznieść się ponad drobnostki, jak choćby po ucieczce koni)

Zastanawiało mnie też – co dzieje się z ich pamięcią? Wiedzą, co mają zrobić, za czym gonić. Niepamięcią objęte są zdarzenia z wcześniejszych epizodów, może bohaterowie są zmęczeni, mają dość?

Z ich pamięcią nic się nie dziej (a przynajmniej tak chciałem to pokazać). Oni doskonale wszystko pamiętają.

Dajesz ku temu wskazówki, lecz oni zupełnie się nie uczą. W zasadzie żaden z nich, pomimo świadomości i pamięci nic z tym nie robi. Dziwne.

Tak… to jest nieco dziwne, ale czy też nie jest dosyć powszechne? Czy nie widujesz takich postaw w świecie realnym? Przykład: czas leci, człowiek popełnia błąd z pełną świadomością, upada, przeprasza, kaja się, krzyczy i zaklina, że nigdy więcej, a kolejnego dnia… Tyle pozwolę sobie podpowiedzieć ;-)

Kłopot dla mnie polega na tym, że przedstawiasz wieczną wędrówkę i pętlę, a nigdy (przynajmniej do tej pory – zaznaczę) dwa razy to samo/tak samo się nie zdarzyło.

Czy ta wędrówka jest wieczna, tego nie wiemy. Możemy domniemywać, że trwa już długo, ale bohaterowie doskonale wiedzą, jak ją zakończyć (albo przynajmniej są co do tego przekonani)

Ty podobnie, bo opowiadasz nam historię bez dramatu, na lekko, jakby siedząc i zagłębiając się w ich historię na podobieństwo czytelnika

A czy postawa bohaterów nie jest dla Ciebie dramatem? Narracja – która momentami jest bardzo lekka – nieco z tym kontrastuje.

Miałam dziwne odczucie gonienia za czymś bez sensu

To zdanie dobrze oddaje zachowanie bohaterów, którzy niby jada z kometą, ale z postojami ;-)

Nie było ruchu, kulminacji.

Tu się nie wypowiem, to już zostawiam czytelnikom.

Postaci mnie nie zaskakiwały, nie odnosiły się do wydarzeń, raczej grały wciąż tę samą nutę.

Nie obserwujemy przemiany, a przynajmniej nie takiej długotrwałej, raczej zamki na piasku. To kolejny z elementów, który miał pokazać “dojrzałość” (pułapkę wzajemnej pogardy) bohaterów.

Brakuje mi puenty, nawet majaczącej się w oddali.

Tu ponownie się nie wypowiem, to już zostawiam czytelnikom.

Wiesz, chyba przez ludzi – wędrowców, nieskażonych rozumem; koncept w miarę "łapię", lecz realizację kupuję w całościowym planie, a w szczegółach już nie.

Rozumu im nie brakuje, gorzej z motywacją i przyznaniem się do własnych ułomności. Praca w grupie też nie jest ich mocną stroną. Sam rozum nie wystarczy do realizacji celu.

Miło, że chociaż w ogóle realizacja przypadła Ci do gustu.

 

Dzięki wielkie za opinię i wskazanie potknięć.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Czyżby to była forma pochwały?

Zdecydowanie tak! :-)

ci goście wędrują razem już BARDZO długo, znają się na wskroś i choć jednoczy ich cel to czują do siebie nawzajem głównie pogardę (choć momentami potrafią wznieść się ponad drobnostki, jak choćby po ucieczce koni)

Właśnie z tego względu mi nie gra: relacje pomiędzy nimi, tolerancja wzajemnych „grzechów”, wznoszenie się ponad drobnostki. Są jak stare dobre małżeństwo, które ktoś pozbawił granic, wybuchów, przedstawione w szarych dniach, a jednocześnie kolorowych, będących w prologu, a epizod dzieje się po bardzo długim wędrowaniu, powtarzalności i zachowanej pamięci. W tym momencie budzi się moja niewiara.

Prawdą jest, że zakleszczenie w pewnej sytuacji/ach można odnaleźć w postawach współczesnych (i nie tylko) ludzi, lecz nawet wtedy sytuacja się rozwija, a tu dodatkowo mamy naprawdę długie i cykliczne wędrowanie. Poza tym wybierasz dla czytelnika pewien kluczowy moment. Zostańmy przy swoich różnicach, i ja nie będę dalej rozwijała. ;-)

A czy postawa bohaterów nie jest dla Ciebie dramatem? Narracja – która momentami jest bardzo lekka – nieco z tym kontrastuje.

Niewątpliwie sytuacja dramatem jest, natomiast bohaterom taką się nie wydaje (może z wyjątkiem pierwszej sceny i jednego z wędrowców) i to mnie nurtowało. 

Motywacja ma to do siebie, że nie jest constans, to raczej obserwator spostrzega schemat; nie przyznawanie się, czyli zaprzeczanie, prosty mechanizm obronny i ciut inaczej się przejawia – wprost. Jednak to  nieważne, jak jest i jakie są mechanizmy, istotniejsze raczej dla mnie, że niejako oni nie mogą tego wiedzieć, a wie to „obserwator” – Autor i zamiast pokazywać, stwierdza, wytłumiając  głos bohaterów. 

realizacja przypadła Ci do gustu.

Przypadła, i realizacja (sposob opowiadania), i wyobraźnia połączona z konceptem. :-)

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Mam wrażenie, że to Twoje opko jest bardzo na czasie, bo IMO tu nie ma żadnej pętli, oni gonią od jednej małej apokalipsy do drugiej, od jednej wojny do kolejnej. To raczej podróż przez czas i to w poprzek albo slalomikiem ;) Mogliby ten cykl zatrzymać, gdyby nie siedem grzechów głównych, którym stale ulegają. Na początku, po powrocie gwiazd, są pełni dobrych chęci, grzeją przed siebie, nic ich nie zatrzymuje, ale wystarcza jeden postój i wszystko się sypie.

Do tego dochodzą fatalni doradcy i zwykli oszuści (prostytutki, Loki), którym dają wiarę.

Brak słońca oznacza pewnie kondycję ludzkości. Słońce jest symbolem życia, oświecenia, ale też wolności. Jego brak, albo słońce zasłonięte ciemnymi chmurami jest często symbolem autorytarnej władzy. Królowie gonią kometę, ale w rozmowie z dzieciakiem Chiormel nazwał ją też gwiazdą, czyli hmm… słońcem. Czyli tak naprawdę szukają jakiejś formy mądrej władzy, sposobu na przerwanie tego cyklu, żeby znowu zaświeciło słońce i ludzie mogli cieszyć się życiem, bez obaw przed kolejną małą apokalipsą.

Zdaje się, że to słońce zgasło dość dawno, bo masz po drodze i zaginiony legion rzymski, i krzyżowców pod Jerozolimą, i Wizygotów (choć tu muszę przyznać mnie przystopowało, bo bardzo niemieccy ci Wizygoci). Może wtedy, kiedy w ogóle pojawiła się idea władzy jako takiej. Motywy biblijne i mitologiczne, a tkże ich przekonanie o ważności ich misji mogą świadczyć o tym, że religia i ideologia są często motorami każdej kolejnej apokalipsy.

Konie wydają mi się symbolem oderwania od rzeczywistości zwykłych ludzi. Wracają za każdym razem, bo mimo kolejnych apokalips, oni stale uważają się za coś lepszego. To jakiś szatański podszept, z którego nie potrafią zrezygnować. Korony i latarnia pychy dopełniają tego wizerunku. Obawiam się, że nie mogą wygrać, że będą tak wędrowali do ostatecznego końca świata. I jest to, niestety, bardzo pesymistyczna wizja. A ja… patrz na sam dół ;)

Napisane dobrze, ale przyznam, że przegryzałam się przez ten tekst kilkakrotnie, i początkowo nie było we mnie wielkiego zrozumienia. Mam wrażenie, że nieco przedobrzyłeś z symboliką, licznymi nawiązaniami, postaciami i w ogóle całokształtem. I tym samym zaciemniłeś obraz. Mnie się czasem (no dobra, dość często) zdarza, że przeczytam, nie rozumiem i dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie znaczenie tego, co przeczytałam. Ale w tym wypadku to było mozolne przedzieranie się przez symbolikę w poszukiwaniu zrozumienia, co właściwie, u licha, autor miał na myśli. A jednocześnie zdaję sobie sprawę, że interpretacja, którą przyjełam, wynika po części z mojego sposobu widzenia świata i nie jest jedyną możliwą. Trochę tak, jak z tekstami Kaczmarskiego ;)

Reasumując, podziwiam pomysł i wykonanie, jestem pod wrażeniem całego dobra, które zdołałeś pomieścić w opku, ale szczerze mówiąc wolałabym ciut prościej. Było blisko, ale jednak będę na NIE.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, hej

Niestety, ja również na NIE.

Przyznam, że podchodziłem dwa razy do tego opowiadania. Nie wpadłem na to, co chcesz przekazać – może nie mam odpowiedniej wiedzy, żeby wydobyć z tekstu wszystkie odwołania i nawiązania.

I tu leży główny problem. Nie „wszedłem” w to opowiadanie, bardziej ślizgałem się po powierzchni, a to rzutuje na moją ocenę. Zabrakło mi motywu przewodniego wędrówki – a może chodzi o samą wędrówkę, a nie jej cel?

Postacie w porządku, całkiem realistyczne, ale nie zaskakujące niczym szczególnym: mędrcy, którzy mimo wielkich słówek dalej pozostają ludźmi wraz ze wszystkimi przywarami tego gatunku.

Do wykonania zastrzeżeń nie mam.

I… to właściwie wszystko, co mogę napisać. Po prostu nie trafiło w mój gust, ale nie wykluczam, że to piórkowe opowiadanie (Gekiemu i dyżurnym się spodobało, a to coś znaczy).

 

Asylum

 

Zdecydowanie tak! :-)

Co bardzo mnie cieszy ;-)

Są jak stare dobre małżeństwo

Celne porównanie.

Prawdą jest, że zakleszczenie w pewnej sytuacji/ach można odnaleźć w postawach współczesnych (i nie tylko) ludzi, lecz nawet wtedy sytuacja się rozwija, a tu dodatkowo mamy naprawdę długie i cykliczne wędrowanie.

Można domniemywać, że długie, występuje również pewna cykliczność. Może to kwestia ludzi, środowiska, ja poznałem wiele osób “zakleszczonych” w swojej gonitwie, które podobnie jak bohaterowie w pewnych kwestiach zabrnęli w ślepa uliczkę i pomimo frustracji i pogardy nie chcą (nie potrafią z niej wybrnąć). Również o tym jest ten tekst.

Niewątpliwie sytuacja dramatem jest, natomiast bohaterom taką się nie wydaje (może z wyjątkiem pierwszej sceny i jednego z wędrowców) i to mnie nurtowało.

Albo zwyczajnie uciekają przed sumieniem, wszak czasem łatwiej coś gonić niż spojrzeć w lustro.

Jeszcze raz wielkie dzięki za przeczytanie oraz wyczerpujący komentarz i opinię.

 

 

 

Irka_Luz

 

Mam wrażenie, że to Twoje opko jest bardzo na czasie

Też miałem kilka razy takie wrażenie, przy czym po 24 lutego mam do tekstu nieco większy dystans (jakoś różne mroczne klimaty do mnie ostatnio nie przemawiają, staram się napisać coś optymistycznego, ale to nie jest takie proste)

oni gonią od jednej małej apokalipsy do drugiej, od jednej wojny do kolejnej.

Zagonione chłopaki ;-)

Na początku, po powrocie gwiazd, są pełni dobrych chęci, grzeją przed siebie, nic ich nie zatrzymuje, ale wystarcza jeden postój i wszystko się sypie.

Trochę jak żółw i zając, przy czym u mnie zające są trzy i głównie je pokazuję.

Królowie gonią kometę, ale w rozmowie z dzieciakiem Chiormel nazwał ją też gwiazdą, czyli hmm… słońcem.

Używałem kometę i gwiazdę zamiennie, nawiązując do astronomii z czasów starożytnych.

Czyli tak naprawdę szukają jakiejś formy mądrej władzy, sposobu na przerwanie tego cyklu, żeby znowu zaświeciło słońce i ludzie mogli cieszyć się życiem, bez obaw przed kolejną małą apokalipsą.

To już zostawiam czytelnikom ;-)

Zdaje się, że to słońce zgasło dość dawno, bo masz po drodze i zaginiony legion rzymski, i krzyżowców pod Jerozolimą, i Wizygotów (choć tu muszę przyznać mnie przystopowało, bo bardzo niemieccy ci Wizygoci).

Nawiązanie do piosenki, a że Wizygoci z Rzymem wojowali…

To jakiś szatański podszept, z którego nie potrafią zrezygnować.

Tak, Szatan raczej w dobrej wierze prezentów nie daje.

Obawiam się, że nie mogą wygrać, że będą tak wędrowali do ostatecznego końca świata.

Dlaczego? Przecież doskonale wiedzą, co muszą zrobić (w końcówce nawet Loki im to tłumaczy, co ma na nich zaskakująco dobry wpływ), by to przerwać. To nie jest syzyfowa praca.

I jest to, niestety, bardzo pesymistyczna wizja.

Tak. Nie jest zbyt wesoło (za mało napisałem o żółwiu, coraz wyraźniej to widzę), ale mam wrażenie, że ich położenie doskonale pasuje do świata realnego. Wszak ludzie często doskonale wiedzą, co zrobić, by rozwiązać sporo ze “swoich” problemów. Czy są gotowi podjąć trud, to już inna sprawa ;-)

Napisane dobrze, ale przyznam, że przegryzałam się przez ten tekst kilkakrotnie, i początkowo nie było we mnie wielkiego zrozumienia.

Niestety taki urok eksperymentów i spuszczania wyobraźni ze smyczy, raz zachwyci, raz mniej ;-)

Mam wrażenie, że nieco przedobrzyłeś z symboliką, licznymi nawiązaniami, postaciami i w ogóle całokształtem.

Możliwe, tak też był zamysł. Tekst miał być nasycony, podobnie jak piosenki Kaczmarskiego.

poszukiwaniu zrozumienia, co właściwie, u licha, autor miał na myśli.

Nie powiem ;-) Namęczyłem się pisząc i teraz ze szczerą ciekawością czytam interpretacje.

Reasumując, podziwiam pomysł i wykonanie, jestem pod wrażeniem całego dobra, które zdołałeś pomieścić w opku, ale szczerze mówiąc wolałabym ciut prościej. Było blisko, ale jednak będę na NIE.

Szkoooooda… Ale mam nadzieję, że jak kiedyś napiszę coś nieco optymistyczniejszego to będziesz na tak. Stokrotne dzięki za przeczytanie oraz merytoryczny komentarz.

 

 

 

 

Zanais

 

Niestety, ja również na NIE.

Szkoooooda… 3 x NIE, piłka w grze

Przyznam, że podchodziłem dwa razy do tego opowiadania. Nie wpadłem na to, co chcesz przekazać – może nie mam odpowiedniej wiedzy, żeby wydobyć z tekstu wszystkie odwołania i nawiązania.

Tekst jest taki nieco niszowy i nie każdemu podpasuje. Bardzo mi miło, że zmotywowałeś się, by przezeń przebrnąć, mimo że nie porywał. Przekazać chciałem wiele, choć sedno można ująć jednym zdaniem, a nawet słowem. Poziom nasycenia znaczeniami i symbolami jest duży, ale taki był zamysł. Jak eksperymentować, to konkretnie.

Zabrakło mi motywu przewodniego wędrówki – a może chodzi o samą wędrówkę, a nie jej cel?

Ciepło, bardzo ciepło. Czasem do celu docieramy, koncentrując się na celu, ale czasem osiągnięcie go zależy raczej od sposobu przebycia drogi.

Do wykonania zastrzeżeń nie mam.

;-)

Po prostu nie trafiło w mój gust, ale nie wykluczam, że to piórkowe opowiadanie (Gekiemu i dyżurnym się spodobało, a to coś znaczy).

Pożyjemy, zobaczymy. Ja zrobiłem swoje, teraz czytam komentarze i czekam na werdykt. Sama nominacja bardzo mnie cieszy ( i motywuje do kolejnych eksperymentów). Serdeczne dzięki za przeczytanie i szczery komentarz.

 

Pozdrawiam!

 

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

nie chcę, ale muszę być tym czwartym jeźdźcem Apokalipsy. Już wyjaśniam, dlaczego.

Przy opowiadaniach symboliczno-metaforycznych imo ważne jest, czy tekst się też obroni u czytelnika, który tych nawiązań nie zna/nie wyłapie. Czyli, czy konstrukcja jest zbudowana w taki sposób, że poziom "0" ma sens, jest spójną, ciekawą opowieścią i "chwyta", poziom „1” pozwala zinterpretować metaforykę tekstu a poziom „2” jest smaczkiem dla wtajemniczonych, mogących odczytać dodatkowe znaczenie dzięki znajomości symboliki (czasem wywracające tekst do góry nogami;); czy też całość bez znajomości odniesień staje się niezrozumiała. I tu mam wrażenie, że najbardziej skupiłeś się na przemycaniu symboliki, na tym poziomie „2”, a najmniej na samej, podstawowej treści.

Poziom „0” to u Ciebie 3 facetów, którzy gonią kometę, ale ulegają słabościom, nie potrafią zdążyć i następuje katastrofa. Oni sami niewiele sobie z niej robią, bo to nie pierwszy raz i będzie kolejny. Tu, niestety nie dostaniemy odpowiedzi, na pytanie po co gonią, skoro już gonili, kometa walnęła i nic to dla nich nie zmieniło? Jaki jest cel i sens ich wędrówki?

Do zrozumienia tego, trzeba sięgnąć do poziomu „1”, czyli metafory: wędrowcami może być każdy z nas, kometą – wyznaczony cel i mimo że chcemy go osiągnąć, to dajemy się skusić rozpraszaczom, dającym przyjemność tu i teraz, a potem na realizację celu głównego nie starcza czasu i cóż… porażka, ale życie toczy się dalej, wyznaczamy sobie nowy cel. Na tym poziomie tekst do mnie trafia, znam to z autopsji ;)

Ale jest jeszcze poziom „2” – symbolika. I tu, przyznam się, że poległam. Imiona mędrców rzucają się w oczy, podobnie jak i kometa za którą mają podążać. Grzechy główne – też ładne odniesienie. Natomiast w pewnym momencie zrobiło się tego za dużo i ze zbyt różnych bajek. Czemu w wieży tłum krzyczy „Baltazar” (Taz-Bal-Ar jest chyba kimś dla nich obcym)? Nie zrozumiałam, jaki jest sens tego poziomu „2”, co chciałeś tą symboliką przekazać, jaka dodatkowa historia się za nią kryje? Widzę nagromadzenie mnóstwa symboli, ale zupełnie mi się to nie składa w sensowną całość. Za to nie pozwala skupić się na pozostałych warstwach, bo przytłacza objętością. I tak, wiem, że to miał być eksperyment, ale mam wrażenie, że odrobinę przedobrzyłeś. Chyba, że czegoś nie zauważyłam – jeśli faktycznie tak jest i symbolika składa się w jeden, spójny obraz, który zwyczajnie mi umknął, to jeszcze swój głos przemyślę ;)

 

Z czepialstwa ogólnego: w tagach nie ma 'weird', więc dlaczego kometa, którą widzieli nad zachodnim horyzontem i to coraz niżej (co sugeruje raczej, że się oddalali od niej), walnęła im niemal pod nogami?

Konie z napędem termonuklearnym sugerują świat z mocno rozwiniętą nauką i techniką, ale są jedynym przejawem tejże. No i 'stos atomowy' to przy reaktorze jądrowym (w którym zachodzi rozszczepienie), termonuklearny wykorzystuje fuzję.

 

Póki co, jestem na „NIE”. Choć doceniam za wielopoziomową konstrukcję i oblatanie w mitologiach :)

pozdrawiam

No, piórkowo będę na NIE, bo ma ten tekst w sobie trochę za dużo anarchicznego chaosu, jak dla mnie, ale powiem, że jestem pod wrażeniem. Jest pomysłowy, szalony, napakowany odniesieniami i IMHO miałby potencjał na tekst wybitny, ale trochę się sypie konstrukcyjnie. Ale jak walnąłeś cytatem o siedmiu demonach, to mnie w fotel wbiło, bo nagle poukładało się sporo rzeczy. Masz, człowieku ,pomysły i pisarski potencjał.

ninedin.home.blog

nie chcę, ale muszę być tym czwartym jeźdźcem Apokalipsy.

Apokalipsa! Cześć Bellatrix, lożanie przybywają, znaczy chyba się jakieś głosowanie szykuje.

I tu mam wrażenie, że najbardziej skupiłeś się na przemycaniu symboliki, na tym poziomie „2”, a najmniej na samej, podstawowej treści.

Patrząc na to w taki sposób, można tak powiedzieć, bo symbolika stanowi ważny punkt tekstu. Poziom zero to jazda trzech przejaskrawionych i odwróconych wariatów, którzy meandrują wśród tych symboli. O poziomie 1 nie będę pisał, bo jestem bardzo ciekaw odbioru, a nie chcę naprowadzać, choć jest on też widzę nadal nieco hermetyczny. Mam wskazówkę na przyszłość.

Poziom „0” to u Ciebie 3 facetów, którzy gonią kometę, ale ulegają słabościom, nie potrafią zdążyć i następuje katastrofa.

Ja to widzę tak: katastrofą jest generalnie postawa bohaterów, która powoduje, że – nie po raz pierwszy najpewniej – ponoszą klęskę. Reszta to tylko konsekwencje.

Do zrozumienia tego, trzeba sięgnąć do poziomu „1”, czyli metafory:

Tu się nie wypowiem, nie chcę naprowadzać, a jestem ciekaw interpretacji ;-)

Natomiast w pewnym momencie zrobiło się tego za dużo i ze zbyt różnych bajek.

Jak szaleć to szaleć.

Czemu w wieży tłum krzyczy „Baltazar” (Taz-Bal-Ar jest chyba kimś dla nich obcym)?

Bo to jest uczta Baltazara, choć ja zrobiłem zeń Wizygotę.

Nie zrozumiałam, jaki jest sens tego poziomu „2”, co chciałeś tą symboliką przekazać, jaka dodatkowa historia się za nią kryje?

Podpowiedź: Klik

Również nieco hermetyczne, wiem, ale od tego wszystko się zaczęło ;-)

Widzę nagromadzenie mnóstwa symboli, ale zupełnie mi się to nie składa w sensowną całość. Za to nie pozwala skupić się na pozostałych warstwach, bo przytłacza objętością.

To fakt, tych symboli jest dużo, chyba nawet trochę za dużo, za długo pisałem ten tekst i zbyt dobrze go poznałem… Ale tez trochę taki miał być, solidnie nasycony.

Z czepialstwa ogólnego: w tagach nie ma 'weird'

Oj, nad tym dumałem, ale ostatecznie się nie zdecydowałem. Nie napiszę dlaczego, bo musiałbym się choć trochę podeprzeć “swoją wizją poziomu 1”, a nie chcę tego – póki co – robić (liczę na czytelników, jak nikt nie złapie to pewnie się złamię w końcu) Ale zamiast tego taga na samym początku są konie, które polują i mają napęd atomowy, to ma wyraźnie sugerować, że ten świat jest nieco wykręcony i – jak dla kogo – może być klasyfikowany jako weird. Słów kometa i gwiazda używam tu zamiennie, jak pokazuje tekst ciała niebieskie w tym świecie nieco różnią się tych naszych i próżno tu szukać zachowania masy czy energii, choć 2. zasada termodynamiki działa nieubłaganie.

No i 'stos atomowy' to przy reaktorze jądrowym (w którym zachodzi rozszczepienie), termonuklearny wykorzystuje fuzję.

Punkt dla Ciebie, faktycznie… Ale to nie jest s-f, a oba określenia bardzo pasują mi do klimatu opowiadania, więc zostawię.

 

Wielkie dzięki z przeczytanie i podzielenie się opinią. Bardzo sobie cenię konkretne, rzeczowe komentarze i mam nadzieję, że z czasem uda mi się napisać coś, czemu z czystym sumieniem dasz TAKa. Wszak bez krytyki (i pracy nad sobą) nie ma postępu.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć ninedin!

 

No, piórkowo będę na NIE

Szkooooda… ;-)

ale powiem, że jestem pod wrażeniem.

Bardzo mnie to cieszy.

Jest pomysłowy, szalony, napakowany odniesieniami i IMHO miałby potencjał na tekst wybitny, ale trochę się sypie konstrukcyjnie.

To też mnie bardzo cieszy, a czy mogłabyś jeszcze konkretniej napisać co rozumiesz przez trochę się sypie konstrukcyjnie bo mam już nieco swoich obserwacji po komentarzach czytelników, ale możliwe, że coś mi ciągle umyka.

Ale jak walnąłeś cytatem o siedmiu demonach, to mnie w fotel wbiło, bo nagle poukładało się sporo rzeczy.

Hurra, wyszło. Dla takich wbić w fotel pisałem ten tekst.

Masz, człowieku ,pomysły i pisarski potencjał.

Za to z czasem gorzej i nad warsztatem trzeb pracować.

 

Dzięki z lekturę i pozdrawiam serdecznie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witaj, Krarze!

Eklektyzm tego opowiadania zbyt często przywodził mi na myśl pomieszanie z poplątaniem.

Podoba mi się refleksja Bellatrix na temat warstw, mógłbym się pod nią podpisać. Od siebie bym dodał, że jeśli niższa warstwa nie jest zrobiona naprawdę porządnie, to każda wyższa będzie się kolebać i nie zalśni tak jak powinna. No i ta najbardziej dosłowna warstwa jest w “Trzech jeźdzcach” bardzo nieciekawa. Trzej królowie gonią kometę, ale po co, dlaczego – nie wiadomo. Czy dogonili, czy osiągnęli to, czego chcieli – nie wiadomo. Czy to jakaś pętla czasowa, czy może powtarzający się cykl zdarzeń – nie wiadomo. I odcinam się w tym momencie od bardzo mnogich nawiązań do mitologii wszelakich – uważam, że warstwa dosłowna została tutaj potraktowana pretekstowo i po macoszemu, a to ona jest kotwicą, która przykuwa czytelniczą uwagę.

Jako osoba średnio interesująca się Biblią i innymi mitami, nie poczułem się zachęcony, czy raczej zaproszony do zgłębienia niuansów, których niewątpliwie poukrywałeś w tekście dostatek. Opowiadanie odebrałem raczej jako hermetyczne i przez to zbyt ciężkie. Wygląda jakbyś ciężar opowieści próbował równoważyć językiem, jakim postaci ze sobą rozmawiają. I tutaj mocno subiektywna uwaga: wyszło bardzo egzotycznie, a różne marvelowo-przaśne odzywki jedynie mnie irytowały. :<

No cóż, reklamujesz opowiadanie jako eksperyment i w sumie jest to ciekawa próba. Z pewnością znajdzie swoich amatorów, niemniej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest tu pewna przesada i za dużo grzybków w jednym barszczu.

Ho ho ho, już prawie cała loża mnie odwiedziła…

 

Cześć MrBrightside!

 

Eklektyzm tego opowiadania zbyt często przywodził mi na myśl pomieszanie z poplątaniem.

Tak, tekst jest – na swój sposób – nieco hermetyczny, Beta trochę pomogła mi to zniwelować, ale teraz widzę, że pewne rzeczy należałoby nieco bardziej uwypuklić… Ale wtedy nie maiłbym z niego takiej frajd, a tak forma jest zgodna z inspiracją.

Trzej królowie gonią kometę, ale po co, dlaczego – nie wiadomo.

Obserwujemy epizod w nieco przytłaczającym, fantastycznym świecie, w którym bardzo niewiele jest pewników. Założyłem, że imiona bohaterów i symbolika opowieści nieco nakierują, za czym – w swoim własnym mniemaniu – gonią bohaterowie.

Czy dogonili, czy osiągnęli to, czego chcieli – nie wiadomo.

Ależ wiadomo, nie dogonili.

Czy to jakaś pętla czasowa, czy może powtarzający się cykl zdarzeń – nie wiadomo.

Raczej opcja dwa (choć widzimy tylko jedno oczko z łańcucha) i wydaje mi się, że jest to w miarę jasno napisane, tu nie ma pętli, entropia stale rośnie.

Jako osoba średnio interesująca się Biblią i innymi mitami, nie poczułem się zachęcony, czy raczej zaproszony do zgłębienia niuansów, których niewątpliwie poukrywałeś w tekście dostatek. Opowiadanie odebrałem raczej jako hermetyczne i przez to zbyt ciężkie.

Tak… Symboliki biblijnej jest tu sporo i brak jej znajomości zapewne nie ułatwia interpretacji tekstu ;-)

Wygląda jakbyś ciężar opowieści próbował równoważyć językiem, jakim postaci ze sobą rozmawiają.

Faktycznie trochę tak to wygląd, nie patrzyłem na to wcześniej w taki sposób. W zamyśle język miał pokazywać, że nawet w tak niecodziennych okolicznościach ludzka małość i zawiść objawiają się w podobny sposób.

Z pewnością znajdzie swoich amatorów, niemniej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest tu pewna przesada i za dużo grzybków w jednym barszczu.

Możliwe, ale taki urok eksperymentów, jednym podejdą innym nie.

Wielkie dzięki za wizytę i za komentarz.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Siema, Krarze.

Wybacz, że wpadam tu dopiero po pół roku od publikacji, ale różne sprawy odwlekały lekturę tego tekstu. I jest już musztarda po obiedzie.

Powiem tak – sam bym nominował tekst do pierza, gdybym go przeczytał wcześniej. 

Przeczytałem komentarze loży i w pełni rozumiem ich argumenty, szczególnie ten Belli o warstwach, z tym, że ja jako czytelnik “mam inaczej” niż większość forum. Tj. jeśli warstwa nr 1 i nr 2 mnie zachwycają, to warstwa 0 może być nawet o obieraniu ziemniaków. Za to rozumiem, że taki odbiór stawia mnie w mniejszości. Gdybym był redaktorem czy wydawcą, z bólem odrzuciłbym taki tekst, bo “warstwa 0 musi grać”. Tu trochę nie gra, sam rozumiesz – jacyś Wizygoci, panteon barbarzyńskich bóstw, telefony komórkowe, judaizm, stosy atomowe, chrześcijaństwo, czary… Oj, no, taki groch z kapustą trochę :) O coś chodzi, ale nie wiadomo o co…

Ale… ja lubię groch z kapustą!

Mnie klimat tego opowiadania całkowicie oczarował. To jest jak piękny, hiperrealistyczny sen. Widoki i wizje, które tu fundujesz czytelnikowi, zapierają dech w piersiach. Poczułem się jak dzieciak w czasie wizyty w czarodziejskim planetarium! Piękne. Co tam, że nieco niespójne – sny takie są. A klimat, który tu fundujesz, jest mocno oniryczny, więc tak to odbieram. 

Rozumiem, że problem naszych wędrowców rozpoczął się już bardzo dawno… Domyślam się, że koniki zostały kupione od czarta za złoto, kadzidło i mirrę? ;D I dopóki będą na nie wsiadać, dopóty będą błądzić? Czy mam przez to rozumieć, że jest tu głęboko zaszyta myśl: nowoczesna technika jest użyteczna, ale w konfrontacji z duchowością tylko przeszkadza?

Fajny symbol z tą niegasnącą iskierką nadziei. 

Może wkrada się tu miejscami lekki dydaktyzm, ale da się przymknąć na niego oko, biorąc pod uwagę czarowny klimat Twojej mrocznej baśni. 

Pozdrawiam, zadowolony czytelnik. I proszę o więcej takich :D

 

EDIT: Jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia. Często siadając przed tekstem z NF, myślę sobie – ech, do licha aż 45k znaków… Tym razem po przeczytaniu wzdycham – ech, do licha… TYLKO 45k znaków. Mógłbym w tym klimacie dłuuuuuuugo, dłuuuuugo więcej i nie czułbym się znużony. Urzekło i zaciekawiło.

Cześć silver_advent!

 

Wybacz, że wpadam tu dopiero po pół roku od publikacji

Wybaczam… ale nie zapominam ;-) I przede wszystkim bardzo dziękuję za wizytę i lekturę.

Powiem tak – sam bym nominował tekst do pierza, gdybym go przeczytał wcześniej.

No i klops. Chciałem zrobić przerwę i nie pisać takich historyjek, ale widzę, że niektórym się to całkiem podoba.

Przeczytałem komentarze loży i w pełni rozumiem ich argumenty

Komentarze lożan (i nie tylko) pod tym tekstem dały mi bardzo wiele. Zobaczyłem wreszcie drogę, która prowadzi na “szczyt”. Krótka nie jest, że tak powiem. I w dodatku stroma (temat w sam raz na takie atrakcje).

Tu trochę nie gra, sam rozumiesz – jacyś Wizygoci, panteon barbarzyńskich bóstw, telefony komórkowe, judaizm, stosy atomowe, chrześcijaństwo, czary… Oj, no, taki groch z kapustą trochę :)

Tekst jest – imho – nie tyle grochem z kapustą, co (UWAGA SPOILER) interpretacją piosenki oraz obrazów. Klik Jest fantasmagoryczny, surrealistyczny i bardzo hermetyczny (zabrakło skilla, by taki nie był, a może zwyczajnie frajda z pisania zwyciężyła). Kiedyś do tego wrócę, ale najpierw skill musi skoczyć ;-)

Mnie klimat tego opowiadania całkowicie oczarował. To jest jak piękny, hiperrealistyczny sen. Widoki i wizje, które tu fundujesz czytelnikowi, zapierają dech w piersiach.

I właśnie tak miało być. Jak sobie przypomnę, ile frajdy z tego miałem, Żona podejrzliwie patrzyła, czemu się tak cieszę do komputera ;-)

Pozdrawiam, zadowolony czytelnik. I proszę o więcej takich :D

Jak czas zrobi się z gumy, to będzie jeszcze w tym roku opowieści wigilijna ;-)

Jeszcze raz wielkie dzięki za lekturę i komentarz.

A póki co, zmykam dalej walczyć z tekstem na PFFN.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Fajne. Pomieszanie z poplątaniem. Trochę jak nasze życie. Choć z prozą życia nie ma nic wspólnego. 

Hej, szybka jesteś ;-) Dzięki za lekturę. Tekst jest zdecydowanie pomieszany (oj, przydałby się tu drobny remanent i nieco więcej wskazówek). Ale to dopiero za jakiś czas…

Choć z prozą życia nie ma nic wspólnego. 

No właśnie miał mieć, ale trudno to odczytać póki co ;-)

 

Pozdrawiam i dzięki za poświęcony czas!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka