Tu przystrzygła, tam przeczesała, gdzie indziej tylko spryskała lakierem.
– No, teraz jest elegancko! – Andżela klasnęła.
W stroboskopowym świetle fryzura wyglądała dokładnie tak, jak powinna w sobotę wieczorem: szalenie, niegrzecznie i całkowicie niepraktycznie. Dziewczyna w samej bieliźnie wypadła z łazienki, podskakując w rytm wstrząsających mieszkaniem basów, i rzuciła się do szafki z butami.
– Białe? Nie wypada. Kremowe… Passe. A może te z krokodylej skóry? – Przeglądała kolejne pudełka. – A co tak śmierdzi?
Pognała do kuchni. Doprawiona pokaźną ilością cebuli jajecznica była tak przypalona, że nawet lampy ultrafioletowe nie potrafiły wydobyć z niej bieli. Andżela zakręciła gaz i spróbowała przemieszać zwęglone danie.
– Zjem na mieście! – Wrzuciła patelnię wraz z zawartością prosto do kosza pod umywalką. – Wiem! – Wykonała gwiazdę i ponownie stanęła przed ścianą zastawioną pudełkami. – Tylko gdzie one są?
Kolejne opakowania spadały na podłogę w rytm muzyki. Czarne, lśniące botki z czerwonymi akcentami znalazła w szóstym z kolei.
– Elegancko! – Naciągnęła obuwie na bose stopy i wyprężyła się przed lustrem. Ultrafiolet wydobył blask z normalnie niewidocznych tatuaży: Zwiastowania na gładkim brzuchu i Męki Pańskiej na atletycznych plecach. – Dziś jest twój dzień, dziewczyno! – Wskazała palcem własne odbicie.
Przez zgiełk muzyki przebił się pisk telefonu. Drobnym krokiem pomknęła do sypialni.
– Halo! Tak, mamo, u nas wszystko dobrze i po bożemu, jutro będę w ciąży i wreszcie zaczynam urlop, kiedy przyjedziesz? Ale jak to? Dlaczego, przecież dziś jest sobota. Mamo… – jęknęła, wyciągając się na niepościelonym łóżku. – Proszę… Bo jest sobota! – krzyknęła. – Ale urlop… So-bo-ta! Bardzo dziękuję!
Telefon z hukiem uderzył o ścianę. Drzemiący na podłodze półnagi brodacz przewrócił się na drugi bok.
– Co tam, ślicznotko? – ziewnął.
– Jajco! – fuknęła.
– A zrobisz nam coś na śniadanie? – Mężczyzna przeciągnął się, eksponując pokaźny, owłosiony brzuch i nabrzmiałe piersi. – A może wolisz…
– Pod zlewem! – wycedziła. – A rano nie chcę cię tu widzieć, mówiłam już. – Wypadła z sypialni i ponownie stanęła przed lustrem.
Fryzura ocalała. Andżela narzuciła kusą, niebieską sukienkę, obróciła się kilka razy i z przekonaniem kiwnęła głową.
– Sobota. – Posłała swojemu odbiciu buziaka. – Poradzimy sobie, laska, co to dla nas.
Z uśmiechem na twarzy wkroczyła do pokoju dziecięcego. Roześmiany, pucułowaty maluch jak zahipnotyzowany wpatrywał się w zajmujący jedną ze ścian telewizor.
– Kto jest moim skarbem? – Wyjęła chłopca z chodzika i połaskotała go nosem w brzuch.
– Mama! – Malec zaśmiał się, ale szybko wykręcił główkę w stronę ekranu. – Eeeeee!
– Kto jest moim skarbem? – Andżela otworzyła okno.
Późne popołudnie przechodziło w ciepły, letni wieczór. Rozejrzała się. Na zewnątrz nikogo nie było, kontener na bioodpady stał ledwie kilka metrów od ściany.
– Eeeee! – protestował oderwany od ekranu chłopiec.
– Bądź dzielny. Kto kocha mamusię? – Pocałowała go w czoło i wyrzuciła.
Lot z dwunastego piętra trwał krótko. Malec przekoziołkował dwa razy i roztrzaskał się o chodnik tuż obok kontenera.
– Prawie za trzy. Nieważne, ktoś posprząta. – Zamknęła okno i wybiegła z mieszkania.
– Wie pani, czyje to? – zapytał śmieciarz, trącając miotłą szczątki.
– Nie, a zgłosił pan?
Mężczyzna kiwnął głową i odgonił dobierające się do świeżego mięsa wrony.
– To przyjadą i posprzątają. – Użyła latarni jak rury do tańca i wykonała kilka figur, na koniec eksponując dekolt. – A pan niech idzie się zabawić. Dziś sobota!
– Ja niewierzący jestem… – Mężczyzna spuścił wzrok.
Andżela już tego nie słyszała, tanecznym krokiem pędziła w stronę stacji metra.
***
– Arkadiusz jestem. Chcesz gryza? – Postawny blondyn podsunął jej pod nos parujący kebab.
Wsadziła palec w sam środek dania, a następnie dokładnie go oblizała.
– Andżelika. – Włożyła palec ponownie, ale tym razem pozwoliła go oblizać Arkadiuszowi. – Dokąd idziesz?
– Do Raju. – Dotknął dłonią jej twarzy. – Pójdziesz ze mną?
– Zależy… Wolę Zbawienie. Zamówisz mi mniej krwisty, z ostrym sosem?
– A zatem Zbawienie. Jeszcze jeden kebabik dla pani!
***
– Gdzie pracujesz? – zapytała.
Mieli szczęście. W kolejce przed nimi stało ledwie kilka osób.
– W radiu.
– Jesteś dziennikarzem?
– Nie, monterem. A ty?
– Jestem pilotką.
– Wow! Latasz samolotem?
– Nie, jednorożcem.
Kolejka szła bardzo sprawnie, nie musieli rozmawiać zbyt długo.
Kiedy nadeszła ich pora, wspólnie przyklęknęli przed stojącymi na bramce akolitami. Starszy z mężczyzn nakreślił im znaki na czołach, a młodszy podał pigułki.
– Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami – zaintonował starszy akolita.
– Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami – odpowiedzieli zgodnie.
Pospiesznie chwyciła pomarańczowy klejnot i połknęła go. Świat zawirował. Zachichotała jeszcze, kiedy któryś z akolitów chwycił ją za pośladek, zanim Arkadiusz wprowadził oboje w głąb krainy światła i dźwięku. W Zbawieniu absolutnie wszystko żyło i pulsowało. Miała wrażenie, że tańczą na suficie. A może jednak leżeli na podłodze, deptani przez innych tańczących? Gdzieś nad nimi sunęły potężne, złowrogie kształty o wielu twarzach, pyskach i paszczach. Coś złapało ją za nogę i pociągnęło, ale zdzieliła to otwartą dłonią i znowu tańczyła wśród ludzi. Muzyka wciąż przyspieszyła.
W oko wpadła jej pulchna, czarnowłosa dziewczyna pląsająca w czerwonej bieliźnie. W dwóch krokach stanęła przed nią, wdzięcząc się i jęcząc zachęcająco. Ktoś zdarł z Andżeli sukienkę, doprowadzając jej obiekt pożądania do śmiechu. Objęła dziewczynę i pocałowała. Aż jęknęła, kiedy język czarnowłosej wtargnął do jej ust.
– Arkadiusz? – zapytała, kiedy ktoś zdarł z niej majtki.
– Tak… – Głos zdecydowanie nie należał do Arkadiusza.
Ktoś wszedł w nią bez zbędnych ceregieli.
– Szybciej! – Zdążyła krzyknąć, nim wybranka ponownie opanowała jej usta. – Szybciej, Aruś, szybciej…
Zgodnie z życzeniem, świat wokoło pulsował coraz prędzej.
***
Obudziła się w przepoconej pościeli. Sądząc po zapachu, była u siebie, chyba że facet, którego próbowała od kilku tygodni wygonić, zdołał ją odnaleźć w ogarniętym sobotnią gorączką mieście. Otworzyła lewe oko. Sufit wyglądał znajomo. Westchnęła z ulgą, otworzyła prawe oko i powoli usiadła. Wciąż kręciło jej się w głowie, ale palący ból w kroku i napięte do granic mięśnie kazały natychmiast iść do łazienki.
– Wstała – rozbrzmiało, jak tylko wyszła z pokoju.
W korytarzu stało dwóch mężczyzn w czarnych mundurach. Jej widok nieco ich rozbawił.
– Stało się coś? – zapytała, siląc się na uśmiech.
– Proszę się ubrać, Prokurator czeka. Ma pani prawo do…
Dopiero teraz zorientowała się, że jest naga i oblepiona śluzem. Wskoczyła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Mundurowi zarechotali. Prokurator, zatem musiała konkretnie narozrabiać. W głowie miała kompletną pustkę. Pospiesznie umyła twarz i po chwili wyszła, owinięta różowym szlafrokiem w ośmiornice.
– Andżelika… – Prokurator stał odwrócony, wyglądając przez szeroko otwarte okno. – Nieco mi się spieszy, dlatego zapytam tylko raz. Czy wczoraj o zmierzchu wyrzuciłaś synka przez okno?
– Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami – wyrecytowała i padła na kolana.
– Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami. – Mężczyzna odwrócił się powoli. – Twoja gorliwość i przytomność radują me serce, dziecko.
Dolna część jego twarzy była sina i mocno zniekształcona. Z brody i nosa zwisały sięgające mostka macki.
– Wstań! – rozkazał.
Nie podnosząc wzroku, usiadła na wskazanym krześle.
– Nazwisko.
– Orion.
– Stan cywilny.
– Dziewica konsekrowana. – Odruchowo poprawiła włosy.
Mężczyzna zamruczał.
– Jesteś może przy nadziei?
– Mam taką nadzieję.
– Doskonale. Tylko dlaczego go wczoraj wyrzuciłaś?
– Nie wiedziałam, co zrobić. Spanikowałam i nie widziałam innego rozwiązania. Matka. To jej wina, była sobota, a ona powiedziała, że nie ma czasu. A ja właśnie zaczynałam wymarzony urlop i miałam przeczucie…
– To on? – Prokurator podał jej pokaźną reklamówkę.
Zajrzała do środka. Odór śmierci rozszedł się po całym pokoju.
– Tak… Chyba… Nie jestem pewna. Wygląda podobnie, ale w takim stanie… – Łzy napływała jej do oczu. – Kapłan, którego nauk słucham, powiedział, że raz w miesiącu to nic złego, zwłaszcza w sobotę. Że można, słuszna ofiara, która daje siłę…
Mężczyzna wyrwał jej z rąk torbę i wyrzucił zawartość na podłogę.
– Jak nazywa się chłopiec? – zapytał.
– Dagon.
– Ładnie. – Prokurator wzniósł ręce. – Dagonie, wstań!
Cuchnące, potrzaskane szczątki zaczęły bulgotać i pęcznieć. Kości, skóra oraz sine mięso przemieszczały się, przyjmując kształt małego człowieka. W powietrzu rozchodził się trudny do wytrzymania odór.
– Mama! – zawołała świeżo uformowana główka.
– Kto jest moim skarbem? – Kobieta podniosła formującego się na nowo chłopca i połaskotała nosem po dopiero co stworzonym brzuchu.
– Mama! – Chłopiec przytulił się do kobiety. Dolną część jego twarzy pokrywały macki.
– To już druga taka sytuacja w tym roku. – Prokurator rozsiadł się w fotelu. – Będę zmuszony przydzielić męża-kuratora, choć pani osiągnięcia zawodowe są naprawdę godne podziwu.
– Już mi przydzielono. – Andżela wsadziła synka do chodzika. – Nawet jest tu teraz z nami, tylko śpi.
– Którego ze świętych lubisz najbardziej? – Prokurator nachylił się nad malcem.
– Dagon! – zawołał chłopiec, bijąc dłońmi w plastikowy blat. – Dagon! Dagon! Gul. – Malec splunął śluzem. – Dagon!
– Zatem nie możesz przegapić jego kolejnych przygód. – Mężczyzna wyprostował się. – Proszę natychmiast posadzić chłopca przed telewizorem!
Angela pociągnęła chodzik do pokoju dziecięcego. W przedpokoju mundurowi legitymowali właśnie męża-kuratora.
– Idzie z nami! – Prokurator wyszedł na korytarz. – Jego wola jest słaba a wiara wymaga wzmocnienia.
– Ojcze, daj mi jeszcze jedną szansę, mogę nawet karmić małego. – Obnażył napęczniałe od pokarmu piersi. – Ja… – Mąż-kurator umilkł, złamany wpół ciosem mundurowego.
Andżela kopnęła go w tyłek na do widzenia.
– Czy kobieta w twoim wieku i na takim stanowisku nie powinna już mieć męża? – Prokurator powiódł wzrokiem za spadającym ze schodów mężczyzną.
– Szukam, ale jest ciężko, no i nie stać mnie. – Spuściła głowę. – Kredyty ostatnio podrożały, a bogobojnych chłopów ze świecą szukać.
– Rozumiem… W każdym razie, życzę powodzenia. A, jeszcze ostatnia sprawa. Znowu są jakieś niepokoje w dzielnicy nienawróconych. Jak tylko przybędzie zmiennik, proszę się natychmiast udać do jednostki.
– Ale dziś miałam mieć wolne… – wydukała Andżela, robiąc jednocześnie wielkie oczy. – I jutro też, chciałam zabrać rodzinę do oceanarium.
– Ani słowa! – Prokurator machnął ręką. – Służba wzywa. Oceanarium można zobaczyć w telewizji.
– Tak, Ojcze.
– Pokój temu domowi!
***
Zmiennik nie wyglądał wiele lepiej od poprzednika, ale z miejsca ochoczo zajął się Dagonem. Słońce wisiało nisko nad horyzontem. Poprawiła mundur i weszła do hangaru, gdzie stały jednorożce.
Dziarsko maszerowała wśród wielkich, stalowych cielsk w jaskrawych kolorach. Jej maszyna stała na końcu. Była zdecydowanie większa i trochę inna od pozostałych. Zniszczony podczas ostatniego rajdu koński łeb zastąpiono pradawnym morskim głowonogiem o wielu mackach. Wyglądało to nietuzinkowo i w dodatku pozwalało zamontować więcej uzbrojenia.
– Nie dla nas wytchnienie, Barbarosso. – Angela z czułością pogłaskała mackę.
Galaretowate odnóże drgnęło, oplotło ją i wsadziło do budzącej się maszyny bojowej.
– Co będziemy dziś robić, Andżelo? – Wibrujący głos rozbrzmiał w głowie, gdy tylko otuliło ją pokryte śluzem cielsko.
– To, co zawsze, kochana. Będziemy budować lepszy świat.