- Opowiadanie: tomaszg - W nieznane (cykl Wieże)

W nieznane (cykl Wieże)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

W nieznane (cykl Wieże)

„Sonda Voyager 1 zaczęła przesyłać bezsensowne dane pod koniec dwa tysiące dwudziestego drugiego. Naukowcy i technicy po wielu tygodniach ustalili, że sprzęt samoistnie przełączył się na uszkodzony komputer. Przyczyny nigdy nie odkryto. Mogło to być zmęczenie materiału, błąd w działaniu instrumentów, cząsteczki promieniowania, przekłamujące dane w pamięci, albo zupełnie coś innego”.

 

***

 

„Wpierw omówię wieżę północną. Piętra jeden do dwadzieścia zawierać mają nasiona z bunkra w Norwegii, zaraz powyżej znajdą się naukowcy. Na poziomach od sześćdziesiąt do osiemdziesiąt umieścimy zwierzęta, cztery kolejne zajmą dzieła sztuki, a jeszcze wyżej stacjonować będą jednostki wojskowe.

Teraz WTC II. Pierwsze dziesięć pięter oddamy oddziałom specjalnym i szpitalom, nad nimi znajdą się magazyny ze sprzętem elektronicznym i generatorami, włączając w to przenośne reaktory jądrowe. Od poziomu czterdzieści wzwyż umieścimy ludzi.

Dużą część budynków zabezpieczymy przed mikrobami i promieniowaniem. Będziemy mieć drony, działka, i schematy różnego rodzaju sprzętu. Gdzie to tylko możliwe, założymy skafandry kosmiczne.

Boże, miej nas w swojej opiece”.

 

Fragment z pamiętnika dowódcy pierwszego plutonu.

 

***

 

– Trzy, dwa, jeden… – słowa prezydenta USA transmitowano na cały świat, niemniej nie wszyscy mogli lub chcieli ich słuchać.

Wiele ludzi uprawiało dziki seks, uciekało w alkohol, fentanyl czy narkotyki, albo walczyło o przetrwanie, rozpaczliwie próbując odnaleźć się w nowej, brutalnej rzeczywistości, z kolei ci, którzy śledzili historyczne wydarzenia, wstrzymywali oddech, zamykali oczy albo modlili się do przeróżnych bogów, bożków i pomniejszych bóstw. Właściwie nie było wiadomo, jak się zachować. Watykan, Mekka i Tybet wydały wspólnie i oddzielnie komunikaty, ale nikt nie brał ich na poważnie. Ludzie nie mieli pewności, czy obietnice człowieka z wież się spełnią, ani co zrobią wojskowi w podzielonych Chinach. Wszyscy wiedzieli, że stać się może dosłownie wszystko, włącznie z końcem świata czy nadejściem złego.

– Awaryjne wyłączenie reaktora w toku. Poziomy radiacji gwałtownie maleją. – Potwierdzenie z ośrodka w Chinach pojawiło się dosłownie po kilku sekundach.

– Zniknęły! – Burmistrz Nowego Jorku ogłosił dobrą nowinę, zaś w tle słychać było okrzyki radości, odgłosy hucznej zabawy i fajerwerków, zupełnie jak na Sylwestra na przełomie wieków. – Zniknęły! Naprawdę zniknęły!

Prezydenci zaryzykowali… i poniekąd podjęli słuszną decyzję. Ludzkość przetrwała. Odtąd miała ją trawić niepewność, czy operacja się udała, zyskała jednak to, że panorama Manhattanu wyglądała podobnie jak tydzień wcześniej. Wieże WTC faktycznie zniknęły. O dramatycznych wydarzeniach świadczyły wyłącznie zniszczenia, które powstały w trakcie zamieszek i walk amerykańsko-chińskich.

 

Część pierwsza

WTC I, piętro dwudzieste pierwsze, czas misji jedna minuta

Doktora Johna Bromskiego przez lata traktowano jak cudowne dziecko. Istniały ku temu liczne powody, a jednym z nich niewątpliwie był jego niezwykle lotny umysł. Wszystko od zawsze przychodziło mu łatwo, wręcz od niechcenia, i tym bardziej mocno się zdziwił, że wraz z żołnierzami leży na podłodze w biurze zbudowanym według starodawnego projektu, zastawionym pojemnikami z przeróżnym sprzętem.

Fizyk poczuł się bezradny jak małe dziecko. Bolała go głowa, lewa noga i klatka piersiowa, ale nie podejrzewał, że coś jest złamane, a na pewno nie żebra, bo mógł normalnie oddychać. W głowie miał ogromną pustkę, jedną, wielką nicość, dziurę, i Bóg wie co jeszcze. Nie pamiętał nic z ostatnich dni, to znaczy oczywiście były jakieś przebłyski, ale te układały się co najwyżej w pojedyncze obrazy. Nie wiedział wprawdzie, kim jest i gdzie się znajduje, ale głos w jego głowie cały czas mówił, że chwilowo nic mu nie grozi.

Mężczyzna wybuchnął szaleńczym śmiechem. Sytuacja wydała mu się tak nierealna i oderwana od rzeczywistości, że musiał odreagować nagromadzony stres. Trwało to dłuższą chwilę, potem nagle uspokoił się, popatrzył na fotel w środku pomieszczenia, na którym niedawno ktoś siedział, i z przerażeniem coś zrozumiał.

– Więzień zniknął! – Gwałtownie wstał i rzucił się do komputera na biurku.

 

WTC I, piętro dziewięćdziesiąte, czas misji dwie minuty

– Objawy dekoncentracji mijają. Temperatura w środku i na zewnątrz budynku siedemdziesiąt siedem stopni. Ciśnienie jedna atmosfera. Ciążenie pół g. Brak promieniowania i wstrząsów. Widok za oknem do analizy. – Doświadczony kosmonauta w kombinezonie do spacerów w próżni rutynowo zbierał dane, ale nie do końca wiedział, jak skomentować fakt, że zamiast znajomych budynków widzi nieprzeniknioną czerń kosmosu i dwa nieznane księżyce.

– Budynek jeden. Budynek jeden. Zgłoś się. – Usłyszał na kanale ogólnym.

– Jedynka, piętro dziewięćdziesiąt, północ. Zgłaszam się – odpowiedział, cały czas gorączkowo sprawdzając odczyty.

– Status?

– Jest czym oddychać. Ludzie dopiero zaczynają się meldować. Brak zasilania w sieci wewnętrznej budynku, działają akumulatory, udało się też włączyć reaktory.

– Co za oknem?

– Czarna przestrzeń.

– To tak jak u nas. Radar?

– Pusto.

 

WTC I, piętro dziewięćdziesiąt dwa, główne centrum dowodzenia, czas misji pięć minut

Głównodowodzący misją generał Ruthof siedział w niewygodnym kombinezonie na specjalnym fotelu, oddychał śmierdzącym powietrzem, które pozostawiało metaliczny posmak w ustach, i przeklinał cały świat, wszystkich razem i z osobna, zarówno żyjących, jak i zmarłych, do siódmego pokolenia wstecz.

Biedak nie mógł podrapać się w nos. Owszem, podczas krótkiego szkolenia jeden z kosmonautów poradził mu, jak korzystać ze specjalnego patyczka, ale emocje spowodowały, że Ruthof zupełnie o tym zapomniał.

W ten sposób doszło do tego, że stary wojskowy przeżywał katusze, cały czas myśląc, że Kansas to nie jest, i coraz bardziej zirytowany patrzył na ludzi, którzy gorączkowo sprawdzali stan każdego piętra.

– Panie generale, mamy powietrze. Pierwsze analizy nie potwierdzają zmiany jego składu. Zgłosiły się posterunki obserwacyjne na rogach i dachach. Jesteśmy na jakimś księżycu. Nie wykryto promieniowania ani bezpośredniego zagrożenia. Wszędzie brak ruchu. Rakiety i broń są w stanie pełnej gotowości. Same wieże WTC nie mają własnego zasilania – zameldował szef zmiany.

– Dziękuję. Cały personal ma pozostać w kombinezonach przez pół godziny, potem można przejść na tlen w powietrzu. – Ruthof ciężko odetchnął i dopiero wtedy zaczął zastanawiać się nad samym momentem przejścia.

Mężczyzna pamiętał, że za oknem widniała panorama Manhattanu, a potem w jednej chwili znajome tło zmieniło się w nieprzeniknioną czerń kosmosu. Nie było błysku, falowania ani żadnego innego efektu, za to generał poczuł potężne zawroty głowy i miał ochotę zwymiotować, co najciekawsze jednak, mdłości bardzo przypominały kaca, ale od razu zaczęły przechodzić.

I chyba nie tylko jego zamroczyło. Ludzie w centrali przez chwilę słaniali się na nogach, do tego wielu z nich w pierwszych chwilach wyrzucało z siebie nieprzerwany potok niecenzuralnych słów.

 

WTC I, piętro sześćdziesiąt, czas misji siedem minut

– Zwierzęta są bardzo niespokojne. Czują, że coś się stało. – Lekarz na poziomie zwanym pieszczotliwie arką patrzył na kojce, z których unosiły się niepokojące odgłosy.

– Nie możemy we wszystkie pakować leków.

– Ale uspokójcie chociaż krowy, bo rozniosą piętro.

– Rozkaz.

– Jak nie można, to część trzeba zabić. Niech ludzie z góry pomogą.

– Co zrobić z mięsem?

– Nie wiem. Może umieścić w próżni na zewnątrz?

 

Nowy Jork, Ziemia, czas misji dziewięć minut

Nie przebrzmiały jeszcze wiwaty po zniknięciu wież, gdy do akcji ruszyli naukowcy i żołnierze. Ground Zero było dokładnie obserwowane przez setki kamer i czujników, a chwilę po wydarzeniu wysłano tam liczne roboty i drony. Przez kilka minut nic nie budziło podejrzeń, w pewnym jednak momencie jeden z operatorów uruchomił procedurę alarmową i niezwłocznie zameldował, że dzieje się coś niezwykłego.

– Zniknięcie drona w kwadracie delta siedem, sir. – Mocno przejęty przekazywał informację bezpośredniemu przełożonemu.

– Zniknięcie?

– Proszę popatrzeć. – Operator przewinął film na ekranie przed nim. – Dron leci w miejsce po wieży północnej. Potem obraz się nagle urywa. A to film z kolejnego drona, gdzie pomiędzy klatkami nie ma nic niezwykłego.

– Przecież nie mógł wyparować. Wysłaliście drugiego?

– Tak jest. Właśnie dolatuje.

– Po tej samej trajektorii?

– Dokładnie tak, sir. Na razie nic. Dolatuje do tego samego miejsca. Pięćdziesiąt stóp. Trzydzieści. Również zniknął, sir.

– Promieniowanie?

– Wszędzie spada. Również tam.

– Czekać na rozkazy. – Dowódca przełączył kanał. – Natychmiast połączcie mnie z prezydentem.

 

WTC II, piętro dziesiąte, szpital, czas misji dziesięć minut

– Nie działa aparat do rezonansu. – Technicy spojrzeli na szefa placówki medycznej, doktora Menele. – Poza tym reszta wydaje się w porządku.

– Nie był zabezpieczony?

– Był. I to jest najbardziej dziwne. Wszystko wydaje się w porządku, ale zdjęcia są niewyraźne.

– Dziękuję za informację.

 

WTC I, parter, czas misji piętnaście minut

– Rozpocząć operację wyjścia. – Generał Ruthof wydał rozkaz po ponownym zapoznaniu się z odczytami wokół budynku.

– Skafander w porządku. Na zewnątrz nic nie stwierdzono. – Szef grupy astronautów spojrzał na kolegów i uśmiechnął się zawadiacko. – No dobrze. Mały krok dla człowieka, wielki krok dla ludzkości. Otwieram drzwi.

Nastała dłuższa chwila ciszy, tymczasem naukowcy i wojskowi cały czas uważnie patrzyli na obrazy z kamer i wskazania aparatury.

– Można normalnie chodzić. Odczyty z kombinezonów zgodne z pomiarami. Kierujemy się do punktu alfa.

Napięcie rosło. Wszyscy czekali na kolejny epokowy moment.

– Dochodzimy do granicy. Brak efektów wizualnych. Wysyłam MERV-a. – Szef grupy powoli postawił na gruncie małego robota i zaczął nim kierować przez kabel. – Pół metra. Dwadzieścia centymetrów. Dziesięć. Pięć. Centymetr. Widzicie? MERV buksuje kołami i nie jedzie dalej. Idę sam. Podchodzę. – Mężczyzna wyciągnął rękę. – Czuję opór, zupełnie jakby była tu ściana. Zwiększam nacisk. Jest! Mam możliwość przejścia! I mogę się wycofać!

– Sprawdzić punkty beta i gamma, i rozpocząć rozstawianie tunelu między wieżami.

– Tak jest. Zrozumiałem.

 

Nowy Jork, Ziemia, czas misji trzydzieści minut

– Panowie, czy dobrze usłyszałem, że w przestrzeni powietrznej USA w Nowym Jorku mamy jakieś dziury? I coś może nas odwiedzić? Jak w filmach? – Prezydent Fuller spojrzał z niedowierzaniem na mężczyzn, którzy nie do końca wiedzieli, co odpowiedzieć.

– Tak. I nie potrafimy tego na razie wyjaśnić. Na poziomie gruntu nic się nie zmieniło, a na górze nawet kabel przy dronach jest urywany, zupełnie, jakby go przeciął laser.

– Zarządzam dalsze badania i zamknięcie całego obszaru dla cywili, w szczególności dla prasy i poszukiwaczy pamiątek i taniej sensacji.

 

WTC II, piętro czterdzieste, czas misji jedna godzina

– Wpuście mnie! Wpuście do cholery! Mam przecież uprawnienia! – krzyki obok sali konferencyjnej, w której obradował generał Ruthof, słychać było co najmniej minutę.

– Co tam się dzieje? – Zirytowany mężczyzna w końcu spojrzał na szefa ochrony, który powiedział coś cicho do mikrofonu i przycisnął słuchawkę w uchu, po chwili meldując:

– Ktoś domaga się wysłuchania.

– Wpuścić go. – Głównodowodzący był coraz bardziej zirytowany, a nowo przybyłego mężczyznę wręcz zaatakował: – Kim pan jest, do jasnej cholery? I czemu nam przerywa?

– Doktor Menele. Jestem szefem szpitala. Obserwujemy problem z rezonansem. A do tego… – Mężczyzna się mocno zawahał – …nie wiem, czy powinienem o tym głośno mówić, ale coś jest mocno nie tak.

– Co konkretnie? I dlaczego nie przekazał pan tego oficjalną drogą?

– Wydaje mi się, że w Nowym Jorku mieliśmy trzysta osób więcej.

– Co to dokładnie znaczy?

– Sprawdziłem w różnych systemach komputerowych. Wszystko wydaje się zgadzać, ale równocześnie pamiętam inne liczby z odprawy w domu.

– Czy mógł się pan pomylić?

– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Takie przeniesienie może być związane z uszkodzeniem pamięci, albo ktoś zabrał tych ludzi wcześniej i dobrze to ukrył. Innej opcji na razie nie widzę.

– Czy ktoś inny może to potwierdzić?

– Pytałem kierowników różnych działów, ale ich odpowiedzi wydają się zgadzać ze stanem z komputera.

– Doktorze, muszę zapytać. Czy jest pan niezdolny do pełnienia obowiązków?

– Panie generale, podstawowe funkcje mojego organizmu wydają się być w normie. Na szczegółowe wyniki analiz trzeba poczekać, nie wydaje mi się jednak, żebym był chory. Pewności nigdy nie ma, ale jak sam dostanę niezbite dowody, natychmiast złożę rezygnację. Jestem szanowanym naukowcem i nie mogę sobie pozwolić na utratę reputacji.

– No już dobrze, dobrze. – Ruthof machnął ręką. – Przyjąłem pańskie uwagi. Zajmiemy się tym, a teraz proszę natychmiast wyjść. Musimy kontynuować.

– Przepraszam, że przeszkodziłem. – Menele zaczął się wycofywać do wyjścia, ale generał już go nie słuchał, kierując pytanie do szefa naukowców:

– Doktorze, co może nam pan powiedzieć?

– Georadar potwierdza, że znajdujemy się na skalistym podłożu. Nie widać pod nami żadnych jaskiń ani uskoków geologicznych. Od góry otoczeni jesteśmy bańką powietrza.

– Czy grozi nam brak tlenu?

– Nie wiem. Odczyty dwutlenku są cały czas na stałym poziomie, co sugeruje recyrkulację.

– Gdzie jesteśmy?

– To jakiś księżyc. Ze zdjęć z teleskopu nie wynika nic konkretnego. Zupełnie nie znamy tych gwiazd. Zastanawia mnie tylko jedno. W kierunku północnym wszystko wydaje się być projekcją.

– Proszę wyjaśnić.

– Normalnie zawsze można dostrzec jakiś ruch, a tam wszystko pozostaje nieruchome. Jakbyśmy mieli do czynienia z obrazem na ekranie.

– Cudownie. Co pokazują zdjęcia z pokoju z więźniem?

– Po skoku go nie było. Nie widać żadnego błysku ani ruchu.

– Czy w tych warunkach możemy wytwarzać żywność?

– Chyba tak, przynajmniej na razie, problemem jest jedynie woda.

– Przecież wprowadziliśmy jej racjonowanie i przetwarzanie.

– To nie to. Filtrów nie wystarczy na zbyt długo.

– Mamy zapasy.

– Ale te nie są nieskończone. Pan się rozejrzy. Jak wyprodukujemy nowe?

– Nie wszystko naraz. Rozwiązujmy jeden problem za drugim. Co ze stanem ludzi?

– Dwieście przypadków amnezji. Na razie żadnego wzorca. Są pod stałą obserwacją.

– Doskonale. Można przejść na tlen z powietrza, na razie jednak nikt nie zdejmuje skafandrów.

– Rozkaz.

– Poproszę o pozostanie jedynie Amerykanów.

Pozostali członkowie rozłączyli się albo opuścili salę, a generał zapytał wprost:

– Czy ktoś jeszcze zgłaszał zaginięcie ludzi?

– Nie.

– Ale mamy amnezję?

– No… tak.

– Trzystu ludzi to co najmniej dwa piętra. Ogłaszam plan gamma. Przy każdym kluczowym węźle postawić podwójne warty, dodatkowo przeczesać obie wieże. Jeżeli ktoś planuje przewrót i przejęcie władzy, to musimy to wykryć.

– Rozkaz.

 

WTC II, piętro czterdzieste, zapasowe centrum dowodzenia, czas misji dwie godziny

– Ruch na horyzoncie! – Jeden z operatorów wcisnął sygnał alarmu. – Natychmiast wezwać generała! Baterie jeden do trzy w pełnej gotowości!

– Ocena taktyczna. – Ruthof pojawił się w centrum dowodzenia w kilka sekund.

– To niewielki pojazd z przyczepą, sir. Jedzie prosto w naszą stronę.

– Załogowy?

– Według ludzkich kryteriów raczej nie.

– Obserwować. Nie otwierać ognia.

– Tak jest.

Mężczyźni patrzyli z fascynacją na widoczny dowód istnienia obcej cywilizacji, tymczasem pojazd powoli podjechał do granicy bańki powietrznej, przejechał przez nią i jak gdyby nigdy nic zatrzymał się przed wejściem do wieży północnej.

– Zespół pierwszy, do przodu!

– Zespół drugi, meldować!

– Żadnego znanego promieniowania.

– Wygląda jak normalny łazik. Bardzo podobny do pojazdów z misji Apollo.

– A przyczepa?

– Pan nie uwierzy. Z boku jest napis H2O.

– Nie wierzę.

 

WTC II, piętro czterdzieste, czas misji trzy godziny

– Doktorze, co mówią testy tej cieczy?

– To woda. Idealnie, krystalicznie czysta.

– Mikroby?

– Jeżeli są, to ja ich nie wykrywam.

– Czy ma inne własności niż ziemska?

– Nie. Ta sama temperatura wrzenia. Takie samo zachowanie przy zamrożeniu, do tego identyczna gęstość i ściśliwość.

– Czyli zwykła woda?

– Chyba tak.

– Chyba?

– Zostaliśmy teleportowani. Jesteśmy nie wiadomo gdzie, do tego powietrze utrzymuje się tu w jakiś nieznany, dla nas niemal magiczny, sposób. Cywilizacja, która to wszystko zrobiła, nie powinna mieć problemów ze sfałszowaniem wyników z naszych czujników.

– Rozumiem. – Ruthof przez chwilę się nad czymś zastanawiał. – Panowie, oficjalnie pozwalam na całkowite zdjęcie skafandrów. Przechodzimy do spraw bieżących. Czy możemy przedostać się przez to pole siłowe? Może teraz pan, doktorze?

– Tak, ale tylko w pełnym skafandrze.

– Czy drony działają?

– Tylko te z napędem odrzutowym. Proponuję zrobić krótki rekonesans w każdym z czterech kierunków.

– Jaki zasięg?

– Może na początek po piętnaście kilometrów.

– Dobrze.

– Co powiecie o samym łaziku i cysternie?

– Lepsze robiliśmy w latach sześćdziesiątych. Bardzo prosta mechanika, śladowa ilość elektroniki. Nic szczególnego.

– Może to wszystko dlatego, żebyśmy nie poczuli zagrożenia?

– A kto to wie?

– Jak ten sprzęt do nas przyjechał?

– Nie mamy pojęcia. Tam nie ma żadnego zdalnego sterowania.

 

Czas misji cztery godziny

– Profesorze, czy mamy jakieś nowości?

– Nie. W każdą stronę tylko zwykły, księżycowy krajobraz. Same skały, kilka złóż metali ciężkich i szlachetnych, żadnej wody.

– Co pokazują badania nieba?

– Tylko nieznane konstelacje, wyłącznie naturalne obiekty.

– Jak wygląda sprawa żywności i wody?

– Mamy zapasy co najmniej na miesiąc. Recyrkulacja w normie.

– Zwierzęta?

– Zaniepokojone, ale w znaczącej większości jakoś radzą sobie ze stresem. Kilka sztuk trzeba było odstrzelić. Będą dzisiaj na kolację.

– Dobrze. A teraz powiedzcie mi, skąd mamy prąd.

– Cała infrastruktura wież zaczęła działać, gdy pojawiła się cysterna. Mamy wodę w łazienkach, jest prąd.

– Przecież widzę, do jasnej cholery. Gdzie jest jego źródło?

– Pracujemy nad tym, ale jak dotąd nie mamy pojęcia. Oryginalnie wszystkie kable przechodziły do gruntu, i tu najwyraźniej jest tak samo.

 

Czas misji sześć godzin

– Panie generale, na zdjęciach z północy widać niewielkie wzniesienie.

– Rozumiem, że nie jest naturalne.

– Nie.

– Dobrze. Udajcie się łazikiem, który dostaliśmy, i w odstępie pięćset metrów naszym małym pojazdem, wziętym z Ziemi. Łącznie dziesięć osób.

– Rozkaz.

 

Część druga

Rekonesans

– Obiekt na powierzchni to stojący cylinder, wykonany ze srebrnego metalu, prawdopodobnie aluminium. Brak widocznych zniszczeń. Pionowa ściana umieszczona mniej więcej na trzech czwartych obwodu podstawy. Grubość około trzech milimetrów. – Doktor Bromski patrzył z zachwytem na kolejny wyraźny ślad obcej cywilizacji, a obraz z jego kamery był zapisywany w różnych technologiach w wielu kopiach w łaziku i przekazywany na bieżąco do wież. – Całość ma dach i podłogę.

– Jak pan myśli, co to może być? – Dowódca wojskowych ciągle nie był przekonany, czy ekspedycja jest bezpieczna, a jego ludzie czujnym wzrokiem uważnie lustrowali całą okolicę, przygotowani do odparcia całkiem sporego ataku.

– Jak to co? To winda. Wynalazek znany ludzkości od wieków. Proponuję, żeby weszła tam połowa naukowców i żołnierzy.

– Trzech wojskowych i dwóch naukowców?

– Tak.

– Jak będziemy się komunikować?

– Radio i kabel.

– Ile go mamy?

– Kilka kilometrów.

– Dobrze. Wchodzimy.

– Idzie Kowalski, Reterling i Wojdensztejn. Pan dowodzi, jeżeli nie ma zagrożenia życia i zdrowia, i sytuacja nie wymaga interwencji wojskowej.

Doktor lekko kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Wskazani ludzie bez słowa pozostawili ciężki ekwipunek i zabrali plecaki ze sprzętem pomiarowym, linami, dronami, granatami i magazynkami, dodatkowo Wojdensztejn przygotował lekki karabin maszynowy, zwany Jami Jammy na wspomnienie jednej ze scen z filmów z Sylwestrem Stallone.

Wszyscy skierowali się do środka. Naukowcy stanęli na platformie w środku, wojskowi na zewnątrz, twarzą do ścian. Początkowo nic się nie działo. Doktor i żołnierze patrzyli niepewnie, w końcu jednak poczuli, że ruszają w dół. W szybie zrobiło się całkowicie ciemno, więc oddział włączył latarki, które przyczepiono do broni. Tak jechali w ciszy około trzy minuty, otoczeni z każdej strony błyszczącym metalem.

– Niesamowicie. – Doktor patrzył na wartości przyspieszenia i spróbował zbliżyć kamerę do ściany, ale ta odbiła się od niewidzialnej bariery. – Otacza nas jakieś pole siłowe.

W końcu zatrzymali się, ale nic nie działo się przez kilka następnych minut.

– Dwa kilometry w głąb, i czekamy. – Bromski relacjonował z przejęciem. – Góra, jak nas słyszycie?

– Głośno i wyraźnie. Potwierdzamy rozwinięcie około dwóch kilometrów kabla. – W słuchawkach całej grupy dało się słyszeć głos dowódcy z góry.

– Co robimy? – Najstarszy stopniem major Reterling zadał nurtujące wszystkich pytanie.

– Nic. Spokojnie czekamy. Cywilizacja, która zbudowała coś takiego, na pewno dobrze zabezpieczyła swoje interesy.

– Czyli to jest test na inteligencję?

– Bardzo możliwe. I właśnie dlatego na razie wstrzymajmy się z brutalną siłą.

Dokładnie w tym momencie na jednolitej ścianie cylindra pojawiły się kreski wyznaczające prostokąt w kształcie drzwi, a metal w środku cofnął się do tyłu i podniósł do góry, odsłaniając wyjście. Członkowie wyprawy zobaczyli, że z windy prowadzi długi korytarz. Był wysoki na około trzy metry, miał półokrągłe sklepienie, i oświetlało go zielone, fluorescencyjne światło.

– Góra, czy rejestrujecie obraz? To prawdopodobnie komora powietrzna do wyrównania ciśnienia, coś w rodzaju śluzy. Wszystko może się z powrotem zamknąć, gdy wejdziemy. – Bromski spojrzał poważnie na pozostałych uczestników – Proponuję umieścić wzmacniacz sygnału z jednej i drugiej strony. Możliwe, że utracimy połączenie.

– Zrozumiałem. – Odpowiedź z góry przyszła po dłuższej chwili. – Uważajcie na siebie i kontynuujcie. Z Bogiem.

Wojskowi podczepili nadajnik bezprzewodowy do kabla, a potem zeszli z platformy. Ściana zasunęła się za nimi, zaś mikrofony w skafandrach zarejestrowały wyraźny syk powietrza, które najwyraźniej było wtłaczane do środka.

– Mamy sygnał. – Ściana cylindra musiała przepuszczać promieniowanie elektromagnetyczne, a wojskowi byli na tyle zadowoleni z wyników pomiarów, że nawet major Reterling wyraźnie się odprężył. – Jest powietrze, ale proponuję nie zdejmować skafandrów.

– To zrozumiałe. Całkowicie zgadzam się z tą sugestią. – Doktor zdecydowanie nie chciał walczyć o władzę, tylko spokojnie skomentował fakt i wrócił do dokumentowania otoczenia, ciesząc się jak małe dziecko, które dostało cukierka. – To wszystko wygląda na litą skałę. Oświetlenie dają fluorescencyjne organizmy we wnękach przy suficie. Powinniśmy później pobrać ich próbki. Ściany nie wyglądają na wykończone, tylko na coś, co wydrążono i obrobiono zgrubnie, na tyle, żeby spełniało swoją rolę. Temperatura około zera stopni Celsjusza. Idziemy w głąb.

Dalej ruszyli w całkowitym milczeniu, na szpicy żołnierze, potem naukowcy, a na końcu dowódca wojskowy.

– Przeszliśmy dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć metrów. Przed nami drzwi. – Doktor odezwał się, gdy dotarli do końca.

Mężczyźni patrzyli na metalowy prostokąt w ścianie, który jednak się nie poruszał. Obok niego nie było żadnych przycisków, płytek ani światełek.

– Co robimy?

– Nic.

– Znów pan ma przeczucie? A może tym razem mamy powiedzieć jakieś magiczne hasło?

– Nie mam pojęcia panowie. Czy widzimy jakieś transmisje w okolicy?

– Na skanerach nic nie ma. To co teraz? Sezamie, otwórz się?

Drzwi powoli otworzyły się, wywołując konsternację i ukazując ciemne wnętrze małego pokoju.

– Jak widać, najlepsze są najprostsze sposoby. A to pewnie kolejna śluza. Wstawiamy wzmacniacz i wchodzimy.

W środku było ciasno pięciu osobom, ale nikt nie narzekał. Po chwili drzwi zamknęły się, i znikąd pojawiło się fioletowe światło.

– Jest sygnał. I mamy sterylizację.

– Ale po co im aż dwie śluzy?

– Nie mam pojęcia. Mogę się tylko domyślać, że chodzi o zabezpieczenie na wypadek awarii.

Cała procedura trwała kilka minut i zakończyła otwarciem drzwi po drugiej stronie.

– O ja! – Wszystkim odebrało dech w piersiach, gdy zobaczyli, że znajdują się na półce skalnej w ogromnej, okrągłej grocie, której końca praktycznie nie widać.

W środku było dosyć ciemno, a ich latarki rozświetlały ledwo najbliższe kilkaset metrów. Z góry wyglądało to tak, że na poziomie gruntu znajdują się trzypiętrowe, prostopadłościenne baraki, leżące na dłuższym boku i wykonane z jednolitego metalu, ułożone w linie i najwyraźniej zbiegające się w środku, a całość może mieć nawet własny mikroklimat.

– Radar wskazuje ponad kilometr. Żadnego ruchu.

– Temperatura około dwudziestu stopni Celsiusa.

– I mamy budynki czy konstrukcje należące do obcej cywilizacji.

– Jak tam zejdziemy?

– Może po linach?

– Doskonały pomysł.

– Znów rozmieszczamy wzmacniacz?

– Koniecznie.

– Noktowizory?

– Proponuję, żeby włączyły je tylko dwie osoby.

Po kilkunastu minutach mogli ruszyć dalej. Wokół panowała upiorna cisza, a ciemność rozświetlały jedynie latarki na broni. Szli powoli między budynkami, w pewnym momencie jednak zatrzymali się przed jednym z nich, takim, który w przeciwieństwie do innych miał przezroczyste ściany.

– Jezu, to ludzie. Wiedziałem, że Menele może mieć rację. – Doktor szepnął z przerażeniem, widząc żołnierzy w znajomych mundurach, unoszących się w powietrzu i podtrzymywanych przez liczne, grube na kilkanaście centymetrów macki, które były przyczepione przyssawkami od tyłu ciała lub oplatały ich niczym sznury czy gigantyczne węże.

– Co robimy?

Doktor nie odpowiedział, tylko powoli zbliżył rękę do ściany, a ta odbiła się jak od niewidocznej bariery.

– To znowu pole siłowe. Sądząc z tego, co widzę, nie za bardzo można im pomóc. Na razie idziemy.

– Nie zgadzam się.

– Majorze, jesteśmy tutaj jak dzikusy w obcym lesie. Wiem, że nie zostawiacie swoich, z drugiej strony doradzam ostrożność. Proponuję skontaktować się z samą górą, jeżeli pan nie uznaje mojej decyzji.

– Tak zrobię. Tak. Tak. Rozumiem, sir. Rozkaz. – Reterling przez chwilę miał zmatowiałą szybkę hełmu, zupełnie, jakby prowadził szybką naradę, a potem zwrócił się do doktora:

– Generał podziela pana opinię. Nie zgadzam się z wami, ale rozkaz to rozkaz. Tutaj zostawimy dwie kamery z czujnikami.

– Bardzo rozsądnie.

Wojskowi wyjęli z jednego z plecaków małe stojące drony, które w trybie pracy przerywanej mogły transmitować nawet dwa tygodnie, i kamerę jednego skierowali na budynek, a drugi umieścili w pewnym oddaleniu, żeby częściowo obejmował również pierwsze urządzenie.

– Wrócimy tu jeszcze. Nie zostawimy was. – Reterling zasalutował, a reszta wzięła z niego przykład.

Ruszyli dalej. Sceneria praktycznie się nie zmieniała, i wszyscy byli coraz bardziej pewni, że całość jest jedną, wielką, ogromną jaskinią. Szli dalej, aż w końcu doszli do kwadratowego budynku, który wydawał się stać w centralnym miejscu całości.

– To chyba sterownia. – Doktor był lekko zszokowany, widząc większy od innych sześcian, bez widocznych okien, wejść ani żadnych nierówności na powierzchni. – Tylko jak tam wejdziemy?

– Nie mylicie się. Witajcie, cieszę się, że w końcu was widzę. – W ich słuchawkach rozległ się głos człowieka z wież. – Nie bójcie się.

– Gdzie jesteś? – Bromski zesztywniał.

– W pewnym sensie wszędzie.

– Czy wtedy na Ziemi byłeś prawdziwy?

– Można tak powiedzieć.

– Jak to możliwe, że się tu znaleźliśmy?

– Doktorze, po co takie dziwne pytanie? Zna pan z góry odpowiedź. Naukowcy od lat mówili o teleportacji.

– Dlaczego ich zabrałeś? – Doktor pokazał w stronę budynku z przezroczystymi ścianami, który mijali kilkanaście minut wcześniej.

– Mają coś, czego mi bardzo potrzeba. Duszę.

– Tej nie możesz stworzyć?

– Nie. To coś nie z tego świata.

– A skąd wiesz, że dusza istnieje po teleportacji?

– Wszystko wydaje się na to wskazywać.

– Dlaczego porwałeś akurat żołnierzy?

– Cywile nie mają woli walki. Są za słabi. Widziałem waszych farmerów, i to nie to.

– Dlaczego chcesz walczyć? I z kim?

– Żyjemy, a właściwie istniejemy w ogromnej sferze Dysona. Od kilkudziesięciu ludzkich lat notuję aktywność przy najbliższym włazie. Zostały zniszczone liczne sondy, które tam były.

– Myślisz, że coś, co nas stworzyło, chce wrócić i wszystko zniszczyć?

– To może być kwestia dojrzałości. Nasz wszechświat mógł dorosnąć i teraz jest wystarczająco dobry dla innego gatunku.

– I mamy się bronić? Jak bakterie przed lekami?

– Proszę odpowiedzieć sobie samemu.

– Kto cię stworzył? Twórcy sfery?

– Nie mam pojęcia.

– A te ludzkie interfejsy?

– Mam dzięki nim pewną swobodę działania.

– Mówiłeś coś o duszy. Myślisz, że jest ważna?

– Tak.

– Dlaczego?

Komputer nie odpowiedział, tylko pokazał w ich głowach sondę kosmiczną z Ziemi.

– Trafiła do mnie jakiś czas temu i pokazała, że ludzie mają swoją dobrą stronę.

– Ale wystrzelono ją w siedemdziesiątym siódmym, a ty mówiłeś o farmerach. Czy miałeś do czynienia z ludźmi już wcześniej?

– Tak, ale nie byliście zbyt ciekawi jako gatunek. Dopiero ten mały kawałek metalu pokazał, że warto o was myśleć.

– I co teraz?

– Utrzymanie wież kosztuje masę energii. Powinniście się przenieść tutaj.

– Dlaczego sam tego nie zrobiłeś?

– Moje możliwości są bardzo ograniczone. Nie mogę używać teleportacji w środku, jak pan ładnie określił, hangaru.

– Czyli jesteśmy więźniami na tej zapomnianej przez Boga skale.

– Raczej największymi szczęśliwcami, którzy mogą dostać ogromne dary i przysłużyć się ludzkości bardziej niż ktokolwiek w historii.

– Możesz dać wszystko, ale nie umiesz przenieść wież tutaj?

– Proszę nie łapać mnie za słowo. Kopuła jest specjalnie chroniona.

– To jak przeniosłeś żołnierzy z wież?

– Na razie nie odpowiem na to pytanie.

– I co niby mielibyśmy teraz zrobić?

– Krok po kroku przenieść cały sprzęt i ludzi. W środku macie dosyć dobre warunki.

– Nie mamy jak przenieść zwierząt.

– Doktorze, czy uważa mnie pan, używając waszych słów, za idiotę? Bardzo łatwo można zbudować odpowiednie pojazdy.

– Długo to potrwa.

– I dlatego trzeba od razu zaczynać. Żeby was zmotywować, co dwanaście godzin w wieżach będzie zmniejszany poziom tlenu o jedną dziesiątą procenta. Czas start.

Ledwo zabrzmiały te słowa, gdy ludzie pułkownika ustawili się w okrąg, lustrując otoczenie, a Reterling znów zaczął komunikować się z kimś z zewnątrz.

 

Exodus

Generał Ruthof od początku wiedział, że siły ludzkie bardzo szybko mogą stracić przewagę, miał jednak cichą nadzieję, że stanie się to nieco później. To, co wydarzyło się w jaskini czy też hangarze, jak go niektórzy nazwali, postawiło ich przed faktem dokonanym. Mężczyzna nie zastanawiał się długo, co ma robić, stanął jednak niezdecydowany, gdy kilka minut później zameldowano mu o czymś niespodziewanym:

– Generale, brak odczytów z WTC II! Straciliśmy obrazy ze wszystkich kamer w środku. Jest też komunikat w formie krótkiego nagrania wideo.

– Cywile niech wyjdą. Natychmiast. Potem proszę wyświetlić.

Po dłuższej chwili na ekranie w sali konferencyjnej pokazał się człowiek w mundurze, który zdecydowanym tonem oznajmił:

– Tu pułkownik Müller. Przejmujemy dowodzenie w wieży numer jeden. Widzieliśmy transmisję, i nie możemy pozwolić na opuszczenie budynków. Odezwiemy się za godzinę. Bez odbioru.

– Panowie, to bunt! Gotowość bojowa! – Generał Ruthof uderzył w stół, spoważniał i spojrzał na dowódców najwyższego szczebla. – Zapewne jesteśmy zinfiltrowani. Trzeba wdrożyć plan na wypadek obcego przejęcia i rozdzielenia się wież. Wiecie, co robić.

– Tak jest. – Pułkownik Matuszewski, Amerykanin, którego dziadkowie pochodzili z Polski, uśmiechnął się szeroko i przycisnął guzik nadawania przy mikrofonie przy ustach. – Viper 1, operacja Żmija, masz pozwolenie na start. Powodzenia!

– Systemy sprawne. Cel misji wprowadzony. Startuję.

– Udanych łowów.

Pilot niewielkiego aparatu latającego, major Raszniewski, doskonale wiedział, że chociaż dostał najlepszy możliwy sprzęt, to wszystko może się wydarzyć. Doświadczony wojskowy latał na F-16 w Krzesinach, a teraz pilotował małego drona do zadań specjalnych. Miał umieścić specjalny zapalnik w pobliżu reaktorów drugiej wieży, ale na zewnątrz, na elewacji budynku. Znajdowali się daleko od domu i cała ta misja nie miała sensu, mimo to nie dyskutował z rozkazami. Był doświadczonym wojskowym i wiedział, że Polska może uzyskać ogromne korzyści i poniekąd odbudować zaufanie sojuszników… o ile oczywiście uda się wrócić i poinformować władze.

Sekundy i minuty dłużyły się w nieskończoność. Całość była o tyle niewdzięczna, że wróg miał liczne środki pozwalające na monitorowanie każdego centymetra przestrzeni, i Raszniewski próbował przeróżnych trików, żeby je oszukać.

W końcu się udało, i major zameldował o powodzeniu:

– Ładunki na miejscu.

Mężczyzna nie wiedział, że cały plan spalił na panewce, gdyż żołnierze europejscy przemycili dodatkowy sprzęt strażniczy, i ten informował o każdym ruchu na zewnątrz. Cichy alarm został uruchomiony dokładnie wtedy, gdy dron znajdował się na wysokości trzeciego piętra.

– Panie pułkowniku, mamy nieautoryzowaną próbę wtargnięcia. – Operatorzy natychmiast powiadomili pułkownika Müllera. – Widzimy drona.

– Pełzającego?

– Tak.

– Analiza sytuacji.

– To dywersja, typowe działania pozorowane, dla odwrócenia uwagi.

– Też tak myślę. Pytanie, gdzie jest prawdziwy zapalnik albo ładunek? Wysłać drużyny w punkty alfa, beta i gamma. Jeżeli nic nie znajdą, mają udać się do kolejnych miejsc na liście ważności.

– Tak jest.

Kilka minut później upłynęła wyznaczona godzina, i pułkownik Müller nawiązał połączenie z centrum dowodzenia w drugiej wieży:

– Panie generale, jesteśmy całkowicie gotowi do obrony naszego budynku, jak również do zabicia zwierząt i zniszczenia dzieł sztuki, gdy zaczniecie ewakuację.

– Mamy zapalniki na waszym reaktorze.

– Nie użyjecie ich. Nie tutaj. Nie teraz. – Müller uważnie patrzył na generała, równocześnie zerkając na ekrany obok i czekając na meldunek ze strony wysłanych grup. – Sytuacja jest patowa.

– Co pan proponuje?

– W jaskini jest pięciu ludzi. Niech dokładniej zbadają otoczenie. Potem wyślemy po jednym zespole, sześć osób w każdym. Zanim cokolwiek zrobimy, konieczne są skany otoczenia, a przede wszystkim możliwe informacje o pojmanych. Zgodnie ze zdjęciami większość pochodzi z mojej wieży… – Müller nagle przerwał, widząc wiadomość „Zbiornik wody” od grupy pierwszej. – Proszę czekać.

Obraz został zawieszony, ale po chwili, ku zdumieniu wszystkich, obok wojskowych na ekranie pojawił się mężczyzna, którego znali jako człowieka z wież:

– Z ogromnym rozbawieniem obserwuję wasze samcze zapędy i strojenie piórek i zastanawiam się, czy nie został popełniony błąd przy ocenie waszej przydatności. Jesteście bardzo daleko od domu, a mimo to chcecie się zniszczyć, zamiast skierować wasze działania w kierunku jasno określonego, wspólnego wroga. Widzę, że znaleziono wszystkie ładunki, i dostrzegam przygotowania do szturmu, z obu stron zresztą. Daję wam standardową godzinę na rozwiązanie swoich spraw. Będę was obserwować. Mam nadzieję, że mnie nie rozczarujecie. – Mężczyzna zniknął i zapadła długa cisza.

– Generale. – Müller popatrzył poważnie na Ruthofa i w końcu się odezwał. – Spotkajmy się na neutralnym gruncie.

– Co pan dokładnie proponuje?

– Improwizowana, ekranowana sala w holu jedynki.

– Ten komputer, jeśli to rzeczywiście komputer, poskładał nas z atomów. Myślę, że infiltracja takiego miejsca nie stanowi dla niego żadnego problemu. Zabrał nam już ludzi, a my nic nie zauważyliśmy.

– Racja. To co robimy?

– Załóżmy skafandry i spotkajmy się między wieżami.

– W pełni się zgadzam.

– Za piętnaście minut?

– Może być.

Przygotowania polegały na założeniu przez dowódców kombinezonów i zebraniu grup wsparcia, który stanęły naprzeciw siebie, kryjąc się w pomieszczeniach i oknach obu budynków. Żołnierze mierzyli do siebie z broni, tymczasem dowódcy wyszli, włączając kanał prywatny.

– Porobiło się. – Generał rozpoczął, jako starszy stopniem.

– To prawda. – Drugi dowódca kiwnął głową.

– Pułkowniku Müller, na pewno pan wie, że nawet częściowe odbudowanie zaufania będzie bardzo trudne.

– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Nie liczę na to. Jesteśmy wojskowymi, i robimy to, co musimy. Dostałem rozkazy od swojego rządu, a pan od swojego. I żeby była jasność. Wiemy, że ładunek na zbiorniku wody nie pojawił się w tej chwili, tylko znacznie wcześniej.

– Dobrze powiedziane. – Ruthof, przyzwyczajony do podobnych dyskusji, nie zmienił pokerowego wyrazu twarzy nawet na jotę. – To co pan proponuje?

– Chwilowy rozejm. Wykorzystanie tego, co mamy. Blaszak może nas zmusić do przeprowadzki. Stworzymy pod ziemią dwa oddzielne obozy, jak najdalej od siebie, a ekspedycje wojskowe czy naukowe będziemy formować z ludzi z obu grup.

– Kto wybierze miejsca pod obozy?

– Całość wydaje się być symetryczna. Grupy rozejdą się w linii prostej, w obie strony.

– Propozycja do zaakceptowania.

– Czyli mamy układ?

– Na razie tak. Ma pan moje słowo.

– Na początek w geście dobrej woli możemy wysłać nasze grupy wsparcia. Są już gotowe.

– Tak, ale na czas transportu dowództwo tymczasowe przejmie prowadzący z wieży pierwszej, Mc Manara.

– Bardzo dobrze.

I wtedy obaj mężczyźni usłyszeli w słuchawkach:

– Bravo! Bravissimo! Nie minęła godzina. Jestem bardzo zadowolony, że zawarliście częściowy rozejm. Między wieżami zaraz pojawi się platforma. Proszę zacząć wyprowadzać ludzi i sprzęt i użyć jej do transportu. Proponuję, żeby każda ze stron wykorzystywała połowę urządzenia. Waga nie jest istotna.

– Jest. – Żołnierze wskazali swoim dowódcom metalowy okrąg, który wyłonił się z gruntu, idealnie między wieżami, tuż obok nich.

– Jak to działa?

– Tamten nie powiedział. Żelazna logika podpowiada, że to najwyraźniej winda.

– Wchodzicie całą grupą. Zobaczymy, co się stanie. Powodzenia.

Pierwsze dwie grupy znalazły się w okręgu. Ludzie stali na zewnątrz, celując z broni, a cały ładunek umieszczono w środku. Gdy wszyscy zamarli, okrąg zaczął powoli opadać, aż do centralnego placu opisanego przez grupę pierwszą.

– Zidentyfikować się! – Zostali otoczeni przez żołnierzy jedynki, którzy celowali do każdego z nich. – Kody!

– Alfa Alfa Tango Bravo Delta Delta Trzy. Jesteśmy pierwszymi drużynami. Mamy założyć obozy.

Ludzie wokół opuścili nieznacznie broń, a wszyscy usłyszeli w słuchawkach jeden głos:

– Godne podziwu. Jesteście moimi gośćmi, a mimo to ciągle węszycie spisek. Właśnie o takich ludzi mi chodzi.

– Oto budynek, w którym prawdopodobnie mieści się nasz gospodarz. – Major Reterling pokazał ręką.

– Dobrze powiedziane – zauważył głos.

– Na nas już czas. – Głos zabrał kapitan Mc Manara.

– Powodzenia. – Dowódcy grup podali sobie dłoń, żołnierze zaczęli czujnie lustrować okolicę, a ruchome wózki i naukowcy poruszać w kierunkach przeciwnych.

 

Część trzecia

Baza numer jeden

– Meldować! – Kapitan Mc Manara spojrzał na swoich ludzi, którzy wciąż zbierali wyniki.

– Skład atmosfery jak wcześniej. Brak ruchu na radarze, brak roślinności. Jest tylko coś, co wygląda na glebę, i te dziwne budynki oczywiście.

– Przeprowadzić testy na obecność znanych mikrobów.

– Badania w toku. Musimy też sprawdzić, czy można tu cokolwiek uprawiać.

– Wszystko po kolei. – Z zadumą spojrzał na skalną ścianę, dotknął jej, potem odwrócił się, i ciężko westchnął, widząc nieprzeniknioną czerń tuż za najbliższym barakiem, i wezwał jednego z dowódców. – Pułkowniku, trzeba będzie ustawić lampy i reflektory. Każdy ma być zasilany oddzielnie.

– Rozkaz. – Ten nie próbował nawet salutować, chcąc sobie oszczędzić niepotrzebnych ruchów w ciasnym kombinezonie, który, choć znacznie przewyższał ubiory kosmonautów, nie był zbyt wygodny.

– Kapitanie, nie widać biologicznego zagrożenia. Teren wydaje się być przyjazny dla ludzi. – Po chwili podszedł do niego dowódca grupy naukowej.

– Strasznie tu jakoś. – Mc Manara mruknął. – Jak w jakimś horrorze. Tylko czekać, jak zaraz wyskoczy jakiś mutant czy obcy.

– Nie mamy chyba wielkiego wyboru.

– Tak. Racja. Można zdjąć kombinezony. Na razie przejdziemy na oddychanie maskami. I proszę cały czas monitorować stan otoczenia.

– Rozkaz!

Jego ludzie krzątali się, doskonale wiedząc, co mają robić, on chwilę obserwował, jak rozkładają urządzenia, wytyczają perymetr i dokonują zwiadu dronami, a potem sięgnął do klawiatury na ramieniu i nawiązał łączność z generałem.

– Panie generale, jesteśmy na miejscu. Okopujemy się i przygotowujemy prowizoryczny obóz. Na razie przeszliśmy na ubiory lekkie i maski z filtrami.

– Co z wodą?

– Przy samej ścianie natrafiliśmy na mały wodospad. Na początek powinna wystarczy. Zgodnie z badaniami jest zupełnie czysta.

– Trzeba ją cały czas sprawdzać.

– Tak jest.

– Konieczne będzie przygotowanie miejsc dla zwierząt, i dodatkowe zabezpieczenie przed atakiem z zewnątrz.

– Spodziewamy się wizyty kolegów z dwójki?

– Racje nie wystarczą im w nieskończoność.

– Rozumiem.

– Łączność co trzydzieści minut. Bez odbioru.

– Tak jest.

– Baza numer jeden! Baza numer jeden! – Mc Manara usłyszał na kanale ogólnym po kilku kolejnych minutach. – Tu grupa numer dwa! Jesteśmy na środku i idziemy w waszą stronę!

– Jesteśmy gotowi! Odbiór! – odpowiedział i przełączył się na kanał drugi. – Mamy kolejną grupę. Przygotować się!

Wybrani wcześniej ludzie bez słowa zajęli pozycje obronne, a reszta spokojnie kontynuowała swoją pracę. Po kilkunastu kolejnych minutach wszyscy usłyszeli prawidłowy kod jednorazowy na kanale ogólnym:

– Grupa druga w zasięgu markera alfa. Kod Beta Beta Trzy Tango Bravo. Odbiór.

– Gamma Gamma Romeo Charlie. Witajcie w domu. Bez odbioru – odpowiedział dowódca obrony, a Mc Manara z zadowoleniem stwierdził, że spełnione zostały formalne procedury regulaminu.

To wszystko powtarzało się kilkanaście razy i było przerywane naradami związanymi z problemami logistycznymi i wysyłaniem na zwiad kolejnych grup wypadowych. Te wracały z coraz bardziej sensacyjnymi wiadomościami. Dziwnie zrobiło się zwłaszcza wtedy, gdy naukowcy postawili pewną hipotezę:

– Coś tu się mocno nie zgadza. Hangar wydaje się mieć sześć kilometrów średnicy, tymczasem wejście na powierzchni znajdowało się prawie piętnaście kilometrów od wież.

– Czy może to być jakiś błąd w liczeniu odległości?

– Nie wiem, ale postawię hipotezę, że duża winda przeniosła nas nie tylko w dół, ale również w bok, a my nic nie poczuliśmy.

– Co by znaczyło, że…

– Jedna z moich hipotez mówi, że ulegliśmy dezintegracji i złożeniu w nowym miejscu, ze wspomnieniami z przejazdu.

– Bardzo śmiała teza.

Kolejne było odkrycie pułkownika MacKensy, dokonane pół godziny później.

– Baza, tu grupa Charlie – rozpoczął niewinnie.

– Słucham pułkowniku. – Zmęczony kontroler w prowizorycznym namiocie dowodzenia spojrzał na żołnierza na ekranie.

– Badaliśmy złomowisko trzy kilometry od obozu i natrafiliśmy na coś bardzo ciekawego.

– Co dokładnie?

– Proszę spojrzeć na ten statek. – Pułkownik przesunął obiektyw ręką, a na ekranie pokazał się rozbity wrak niewielkiego promu. – Zrobiliśmy wstępne datowanie węglem. Ten złom jest młodszy niż wszystko wokół nas.

– Co w tym dziwnego?

– W środku są napisy w języku bardzo podobnym do angielskiego.

– To urządzenie zostało stworzone przez ludzi?

– Możliwe. Problem w tym, że ich wtedy nie było. A na pewno nie takich, o jakich słyszeliśmy w szkole.

– To znaczy?

– Jeżeli dobrze wszystko odczytaliśmy, mówimy o rówieśnikach dinozaurów.

 

Baza numer dwa

– Pułkowniku Müller, tu, tu i tu jest przejście do innych komór. – Jeden z żołnierzy pokazał wszystkie punkty na tablecie na mapie. – Cały obszar pod powierzchnią księżyca może być jedną, wielką jaskinią.

– Jak to możliwe, że badania sejsmiczne nic nie wykazały?

– Nie mam pojęcia, ale być może to nie jest księżyc, tylko wielka, automatyczna stacja kosmiczna.

– Jeszcze nam gwiazdy śmierci brakowało.

– To fakt. A widział pan odkrycie kolegów z jedynki?

– Mały, śmieszny statek? Tak.

– Mamy pewną teorię.

– Słucham.

– Ten komputer wydaje się być inteligentny, ale tak naprawdę to idiota, zwykły, normalny kalkulator, tylko zdecydowanie większy. Coś lub ktoś podpięło się kiedyś pod niego, a on mocno przyspieszył naszą ewolucję.

– Bardzo śmiała hipoteza. Nie wyjaśnia tylko tego, jak wszystko się rozpoczęło.

– Może to był pierwotny element programu? I superkomputer nie potrafi się sam rozwijać i potrzebuje nas, małych robaczków?

– To się zupełnie kupy nie trzyma.

– A jeżeli oryginalnie miał jakieś ograniczenia? I nakazano mu znaleźć rozwiązanie iluś skomplikowanych problemów, a on wszystko przeliczył i zmierzył wzdłuż i wszerz, i uznał, że najlepiej rozwiązać przez zbudowanie małego, biologicznego komputera?

– Czyli był twórcą życia na Ziemi?

– A dlaczego nie?

– I co dalej?

– Cywilizacja na tyle się rozwinęła, że eksperyment przerwano. Wrak jest mniej więcej z okresu, gdy w Ziemię uderzyła planetoida. Jej uderzenie wyzwoliło ogromne pokłady energii.

– To nie wyjaśnia obecności statku i tego, czy przyczynił się do katastrofy czy nie miał nic z nią wspólnego.

– Właśnie. Nie jesteśmy w stanie określić takich rzeczy. Jasne jest, że niedobitki ludzkości mogły tu trafić, i zmodyfikować program tak, żeby się powtórzył, ale zadziałał trochę inaczej.

– To niedorzeczność. Jak tamci odkryli tę technologię? Ukradli ją skądś? Przehandlowali z jakimiś obcymi?

– Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, za to wiem, że nasze ziemskie komputery też mogą trapić wirusy. Za moją tezą przemawiają dwie rzeczy. Działania tych pra-pra-praludzi nie wzbudziły alarmu i raczej się udały, inaczej by nas tu nie było, do tego w naszej kulturze są odwołania do Atlantydy i innych starych cywilizacji.

– Ale dlaczego przodkowie nie dali nam tej super technologii?

– Może poprzedni rozwój był zbyt żywiołowy? I czemuś lub komuś zagroził? Albo wszystko jest na naszej Ziemi, ale my nie potrafimy tego odnaleźć? Może jest głęboko pod powierzchnią oceanu?

– Albo na księżycu.

– Jak u Kubicka.

– Dokładnie.

 

Kilka dni później

– Panie generale, potwierdzam, że wieże zniknęły. – Jeden z kosmonautów na powierzchni zameldował do centrum dowodzenia w obozie pierwszym.

– Tak, to widzieliśmy na nagraniach.

– Ale jest tu coś jeszcze, coś nowego, metalicznego.

– Co to dokładnie?

– Drony. Wyraźnie ziemskie.

– Czy jesteście w stanie odczytać dane?

– Tak. Proszę zobaczyć. One są z Ziemi. Ze strumienia wideo wyraźnie wynika, że lecą w Nowym Jorku, a potem są tutaj.

– Czyli Ziemia jest w stanie nam coś przesłać?

– Być może. Problem w tym, że nie mamy jak się z nimi porozumieć.

– Albo komputer nam to blokuje.

– Tak. Jest coś jeszcze… pojawiło się w tej chwili… o mój Boże!

Transmisja została przerwana, a czujniki w obu obozach wykryły ogromny skok energii.

– Co to było, do jasnej cholery?! Meldować! – Generał Ruthof chwilowo stracił panowanie nad sobą i dobiegł do stanowiska, gdzie monitorowano stan otoczenia.

– Ziemia musiała wysłać bombę, sir. Na wideo widać mały, cylindryczny obiekt, który chwilę później wybuchł. – Operator z wypiekami na twarzy sprawdzał nagrania i odczyty. – Promieniowanie poza skalą. Szacowana siła pięć kiloton.

– Cudownie.

– Panie generale, mamy połączenie z bazą numer dwa.

– Generale. – Müller zrobił poważną minę.

– Pułkowniku. – Ruthof zachował kamienną twarz, i lekko skłonił głowę.

– Mamy problem.

– Tak. I wiemy, że to może się powtórzyć.

– Panowie. – Na ekranie znów pojawił się człowiek z wież. – Rozumiecie chyba, dlaczego nalegałem na usunięcie was z tamtego miejsca.

– Mieliśmy do czynienia z opóźnieniem w czasie w nagraniach z drona. – Do dyskusji włączył się John Bromski. – Mówimy co najmniej o sześćdziesięciu godzinach.

– Niestety tak.

– To może wyjaśniać, dlaczego bateria drona była praktycznie na wyczerpaniu. Fascynujące, szczególnie, że tego efektu nie było w wieżach. A tak w ogóle, czy można zablokować przesyłanie przedmiotów z Ziemi?

– Nie. Cały kosmos usiany jest tunelami, które najczęściej działają dobrze tylko w jedną stronę. Nie wiadomo, jak je zamknąć. Przy ich wykorzystaniu ilość energii niezbędnej do przesyłu jest naprawdę minimalna.

– Czy ten tunel jest dwustronny?

– Tak, ale droga w tamtą stronę wymaga zbyt dużej energii.

– A wysłanie sygnału radiowego albo małej kapsuły?

– Niemożliwe. Konieczne jest przesyłanie odpowiednio dużych obiektów.

– Kwadratura koła.

– Właśnie.

– Nasze pierwsze badania jasno pokazują, że część elementów w tej jaskini nie była od dawna naprawianych. To sugeruje pewne niedostatki w twojej infrastrukturze. Czy możesz nam chociaż przekazać dane związane z tunelem? Co dwie głowy, to nie jedna.

– To niemożliwe.

– Tylko szukamy sposobu, żeby wrócić do domu. Myślimy, że musi być jakaś droga na skróty. A tak w ogóle, jak to możliwe, że przed wieżami nie było tutaj tunelu z Ziemi?

– Nie mogę odpowiedzieć na wszystkie pytania.

 

Miesiąc później

– Jak go nazwiemy? – John Bromski, szef naukowców, spojrzał na generała, a potem na mały statek na ekranie, zbudowany z elementów promu, kilku reaktorów jądrowych i dronów.

– Na pewno nie Enterprise.

– A może…?

– I nie Discovery, Columbia ani Tytan. Galactica i Pegasus też odpadają.

– Voyager?

– Po moim trupie.

– Odbiera pan całą radość z życia.

– Możemy zaczynać. – Generał zignorował komentarz i zwrócił się do głównego operatora. – Jak tylko będziecie gotowi.

– Rozkaz. – Mężczyzna wyprężył się i zaczął odpytywać poszczególne stanowiska. – Silniki?

– Go.

– Telemetria?

– Go.

– Reaktor?

– Go.

– Sterowanie?

– Go.

– SI?

– Go.

– Wszystko idzie zgodnie z planem, panie generale. Systemy sprawne i gotowe. Pełna moc za trzy, dwa, jeden. Już. Statek zniknął. Nie ma promieniowania.

 

Doba później

– Panie generale, widzimy coś bardzo niepokojącego.

– A dokładniej?

– Komputer rutynowo przegląda bazy danych i w trybie ciągłym próbuje porównywać obrazy z banków pamięci z tym, co nas otacza. Znaleźliśmy nasz statek na jednym ze zdjęć.

– I?

– Kwiecień tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty. Berlin.

– Co?!

– Zgodnie z tym, co widnieje w zapisach, w okrążonym mieście niespodziewanie pojawił się obiekt łudząco przypominający naszego robota. Dużo przekazów się nie zachowało, ale z danych historycznych wynika, że po wojnie hitlerowcy prowadzili w Argentynie i na Antarktydzie badania nad Wunderwaffe, a prototyp mógł być oparty na naszej technologii.

– Dlaczego czegoś takiego nie pamiętamy z lekcji historii?

– Może pewne zmiany nie dotyczą organizmów żywych? Nie mam pojęcia.

– Panowie, coś się dzieje. – Na ekranie w centrum dowodzenia pojawił się człowiek z wież. – Na horyzoncie wciąż widzicie gwiazdy, ale za miesiąc od teraz powinny zacząć zamieniać się w coś bardzo jasnego. Zaczęło się, i obawiam się, że swoją akcją tylko wszystko przyspieszyliście.

– Dziękujemy. Dziękujemy bardzo. – Ruthof skinął lekko głową, a ich elektroniczny opiekun wyłączył się.

– Skoro tu przylecą, nie chcą nas zniszczyć. – Jeden z członków sztabu wyraził głośno swoją opinię.

– A dlaczego nie? Może chcą, ale nie da się tego zrobić z zewnątrz?

– Panowie, nawet jeśli, to myślmy pozytywnie. Mamy SI i sprzęt, do tego w wielu starciach wygrywa David, a nie Goliat.

– Nie do końca się z tym zgodzę.

– Panie generale, każdy olbrzym ma jakieś słabe punkty. Weźmy komary, które mogą przenosić malarię. Boimy się ich, chociaż są małe. Nienawidzimy, bo mogą ukąsić w najmniej spodziewanym momencie.

– Nie zmienia to faktu, że możemy zostać zabici w tradycyjny sposób, zamienieni w popiół czy plazmę, zniewoleni czy unicestwieni na tysiąc innych sposobów.

– Nie znamy powodów, z których powołano do życia ten wszechświat. Załóżmy, że na razie jesteśmy przydatni, a komputer może się mylić. A jeżeli to tylko jakaś akcja serwisowa? Doładowanie paliwa do reaktora księżyca? Wymiana worka jak w odkurzaczu? Przegląd podwozia?

– A może jednak powinniśmy wrócić do wersji z usunięciem nas, ewidentnie ciał obcych?

– Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zakładajmy z góry złego scenariusza. Przed nami pierwszy kontakt.

– Pierwszy to był na księżycu.

– No to drugi. Być może zaraz poznamy naszego Boga.

– Tak, to możliwe. – Generał długo się zastanawiał. – Nie należy do niego strzelać, ale wypada przygotować się na każdą ewentualność. To rozsądne.

– Tak jest.

 

Epilog

– Sprawdzenie łączności. Potem wszyscy na nasłuchu.

– Alfa na pozycjach – odezwał się dowódca pierwszego oddziału, umieszczonego na powierzchni przy działach.

– Beta w gotowości. – To była informacja ze strony ludzi przy dużej windzie, która wcześniej przywoziła całe wyposażenie z wież.

– Gamma zgłasza się. – Żołnierze sterujący dronami czekali, gotowi wykonać zarówno misję samobójczą, jak i zwiadowczą.

– Delta OK. – Prom starożytnych był zaparkowany po przeciwnej stronie księżyca.

Żołnierze stali lub leżeli w kombinezonach, a generał czuwał w centrum dowodzenia przy czerwonym guziku, który w razie kłopotów powinien wywołać reakcję łańcuchową reaktorów w obu obozach.

– Zaczęło się. – Ruthof rzucił nerwowo, widząc promień cienkiego, jasnego, pionowego światła w miejscu widocznej od tygodni konstelacji gwiazd.

Niektórym mężczyznom całość skojarzyła się z ogromną waginą, która za chwilę miała ich wchłonąć i przetrawić. Inni widzieli oko Saurona, powoli otwierające się na maluczkich. A jeszcze inni nie wiedzieli, co o tym myśleć, tylko posłusznie czekali, gotowi przyjąć wszystko, co los przyniesie.

Zabawa dopiero się rozkręcała.

Koniec

Komentarze

Cześć.

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Duży nacisk położyłeś na wątek militarny wyprawy kosmicznej którą przedstawiasz. Pewnie posiada dużo zalet, ja piszę od niedawna to nie potrafię ich zdefiniować. Niedociągnięcia niestety też zauważyłem. Opisy sytuacji są spoko, chociaż na początku były to krótkie zdania, ale potem się rozkręciłeś. Czytając dialogi czasami gubiłem się kto wypowiada daną kwestię. Myślę że przydałoby się czasem dodać uzupełnienie np. dodał z irytacją generał. Całość jest trochę schematyczna, jakbyś pisał według planu i chciał wszystkich zainteresować. Można było skupić się na jednym aspekcie lub użyć ,,ułańskiej fantazji’’ i je trochę zmiksować.

Znalazłem jedną literówkę – paremetrów, chyba powinno być parametrów.

Pomysł żeby dowódcą naukowców został polskiego pochodzenia żołnierz świetny.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Witaj.

Po lekturze mam następujące wątpliwości (do przemyślenia) co do spraw językowych:

Dużą część budynków zabezpieczymy przed mikrobami, częściowo również przed promieniowaniem. – powtórzenie/styl

Będziemy mieć drony, działka, (zbędny przecinek?) i schematy różnego rodzaju sprzętu.

Bolała go głowa, lewa noga i klatka piersiowa, ale nie myślał, że coś jest złamane, a na pewno nie żebra, bo mógł normalnie oddychać. – tu pewna niekonsekwencja – skoro o tym nie myślał, czemu jednak sądził, że nie są złamane żebra, bo oddycha?

Nie wiedział wprawdzie, kim jest i gdzie się znajduje, ale głos w jego głosie cały czas mówił, że chwilowo nic mu nie grozi. – literówka – głowie?

Zgłoś się – usłyszał na kanale ogólnym. – czy to czynność gębowa?

– Doktor Menele. Jestem szefem szpitala. Obserwujemy problem z rezonansem. A do tego… – mężczyzna się mocno zawahał – – i tu?

 

Temperatura w środku i na zewnątrz siedemdziesiąt siedem stopni. Ciśnienie jedna atmosfera. (…)

– Jest czym oddychać. Ludzie dopiero zaczynają się meldować. – tutaj dopytam, przepraszam, ale kompletnie się nie znam, o co chodzi z tą temperaturą? – tu chodzi o dwa różne miejsca?

Lekarz na poziomie zwanym pieszczotliwie arką patrzył z niepokojem na kojce, z których unosiły się niepokojące odgłosy. – może cudzysłów albo kursywą?; powtórzenie

– Zniknięcie drona w kwadracie delta siedem, sir. – Mocno przejęty przekazywał informacje bezpośredniemu przełożonemu. – czy tu nie chodzi o jedną wiadomość?

Generał Ruthof wydał rozkaz po ponownym zapoznaniu się w odczytami wokół budynku. – literówka? – z?

Napięcie rosło. Wszyscy z napięciem czekali na kolejny epokowy moment. – powtórzenie

– Panowie, czy dobrze usłyszałem, że w przestrzeni powietrznej USA w Nowym Jorku mamy jakieś dziury w powietrzu? – powtórzenie

Wszystko wydaje się zgadzać, ale równocześnie pamiętam inny liczby z odprawy w domu. – literówki?

– Pytałem się kierowników różnych działów, ale ich odpowiedzi wydają się zgadzać ze stanem z komputera. – powtórzenie, pierwsze wydaje się być zbędne

Wszyscy skierowali się do środka, gdzie stanęli na platformie. Naukowcy znaleźli się w środku, wojskowi na zewnątrz, twarzą do ścian. Początkowo nic się nie działo. Doktor i żołnierze patrzyli się niepewnie, w końcu jednak poczuli, że poruszają się w dół. W szybie zrobiło się całkowicie ciemno, więc oddział włączył latarki, które przyczepiono do broni. – dużo powtórzeń w tak krótkim fragmencie

Po chwili drzwi zamknęły się, i znikąd pojawiło się fioletowe światło. – zbędny przecinek?

Sceneria praktycznie się nie zmieniała, (zbędny przecinek?) i wszyscy byli coraz bardziej pewni, że całość jest jedną, wielką, ogromną jaskinią.

Naukowcy od lata mówili o teleportacji. – literówka?

Nasz wszechświat mógł dorosnąć i teraz jest wystarczający dobry dla innego gatunku. – literówka?

Potem proszę pokazać. Po dłuższej chwili na ekranie w sali konferencyjnej pokazał się człowiek w mundurze, który zdecydowanym tonem oznajmił: – powtórzenie

Widzieliśmy transmisję, i nie możemy pozwolić na opuszczenie budynków. – zbędny przecinek?

Miał umieścić specjalne zapalnik w pobliżu reaktorów drugiej wieży, ale na zewnątrz, na elewacji budynku. – tutaj składnia się posypała, nie wiem, czy chodzi o liczbę mnogą, czy pojedynczą (z dalszego ciągu raczej wynika, że – o mnogą) i dlaczego jest „ale” (?)

 

Znajdowali się daleko od domu i cała ta misja nie miała dla niego sensu, mimo to nie dyskutował z rozkazami. Był doświadczonym wojskowym i wiedział, że Polska może uzyskać ogromne korzyści i poniekąd odbudować zaufanie sojuszników… o ile oczywiście uda się wrócić i poinformować władze. – z całego fragmentu wynika, że chyba tam miało być „znajdował się” (?)

 

Całość była o tyle niewdzięczna, że wróg miał liczne środki pozwalające na monitorowanie całej przestrzeni, (zbędny przecinek?) i Raszniewski próbował przeróżnych trików, żeby je oszukać. – powtórzenie/styl

W końcu się udało, (zbędny przecinek?) i major zameldował o powodzeniu:

Mężczyzna nie wiedział, że cały plan spalił na panewce, gdyż żołnierze europejscy przemycili dodatkowy sprzęt strażniczy, (i ten także?) i ten informował o każdym ruchu na zewnątrz.

Kilka minut później upłynęła wyznaczona godzina, (i ten?) i pułkownik Müller nawiązał połączenie z centrum dowodzenia w drugiej wieży:

Jesteśmy wojskowymi, (i ten?) i robimy to, co musimy.

Proszę zacząć wyprowadzać ludzi i sprzęt i korzystać z niej do transportu. Proponuję, żeby każda ze stron wykorzystywała połowę urządzenia. – powtórzenie/styl

Z zadumą spojrzał na skalną ścianę, dotknął jej, potem odwrócił się, (zbędny przecinek?) i ciężko westchnął, widząc nieprzeniknioną czerń tuż za najbliższym barakiem, i wezwał jednego z dowódców.

– Konieczne będzie przygotowanie miejsc dla zwierząt, (i ten też?) i dodatkowe zabezpieczenie przed atakiem z zewnątrz.

Ruthof zachował kamienną twarz, i lekko skłonił głowę. – i ten również?

Fascynujące, szczególnie, że tego efektu nie było w wieżach. – drugi także?

– Nasze pierwsze badania jasno pokazują, że część elementów w tej jaskini nie było od dawna naprawianych. – literówka – była?

– Możemy zaczynać. – Generał zignorował komentarz i zwrócił się do głównego operatora. – Jak tylko jesteście gotowi. – nieco mi zgrzyta ostatnie zdanie, może lepiej?: „Jeśli tylko jesteście gotowi”; lub: „Jak tylko będziecie gotowi”.

Dużo przekazów się nie zachowało, ale z danych historycznych wynika, że po wojnie hitlerowcy prowadzili w Argentynie i (na?) Antarktydzie badania nad Wunderwaffe, a prototyp mógł być oparty na naszej technologii.

Zaczęło się,(zbędny przecinek?) i obawiam się, że swoją akcją tylko wszystko przyspieszyliście. – powtórzenie/styl

Wymiana worka (przecinek?) jak w odkurzaczu?

Być może zaraz poznamy naszego boga. – jak rozumiem, tu celowo małą (wcześniej pisałeś wielką literą), bo chodzi o innego stwórcę?

 

 

Dość dziwnym wydało mi się, kiedy w pewnym momencie bohaterowie mówią o małych zapasach wody, a przecież nadal trzymają zwierzęta, które również ją zużywają i to w dużych ilościach.

Wyraz „Ziemia” czasem piszesz małą, a czasem wielką literą.

Mocno pokomplikowany, bardzo szczegółowy tekst fantastyczny z dużą dozą zawirowań politycznych, woskowych, kryminalnych i sensacyjnych w jednym. Dodatkowy plus za nietuzinkowy humor i jego umiejętne wplecenie w fabułę. :)

 

Bardzo dziękuję za zaznaczenie wulgaryzmów. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Chyba dało znać (wakacyjne) rozkojarzenie i moja skłonność do (nie)dostrzegania literówek, czyli widzenie czegoś innego niż napisano. Większość baboli została poprawione (dziękuję), pozostawiłem jedynie przecinki (jeśli są różne podmioty, chyba powinny być) i może kwestię dialogów. Jak znajdę chwilę, to być może pomyślę o wersji trochę uzupełnionej – temat jest na tyle szeroki, że może teraz pojawią się również kolejne opowiadania, skupiające się na innych aspektach wyprawy.

Dziękuję i pozdrawiam,

TG

PS. Gdybym był w obcym świecie, wolałbym porządnego steka niż racje z puszki. A do tego zwierzaki można (czasem) rozmnażać.

Tomaszg, chciałabym bardzo w jakimkolwiek moim opowiadaniu mieć tak nieznaczne i nieliczne usterki, jakie wystąpiły tutaj w bardzo przecież pokaźnym (”objętościowo i treściowo” :)) ) tekście. :) A sam pomysł znakomity. :) 

Jasna sprawa, co do zwierząt, tylko taka czepialska wątpliwość, wszystko oczywiste. ;) 

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Widzę, że jest to trzecia część, o czym dowiedziałem się po przeczytaniu :P W każdym razie dyżur nie wybiera. Próg wejścia był dla mnie wysoki, choć jak zaczęła się eksploaracja, to nawet mnie wciągnęło. Mimo wszystko wielu rzeczy nie zrozumiałem, bohaterowie mogliby być pogłębieni. Na duży plus na pewno pomysłowość i odważne przedzieranie się przez niełatwe tematy.

Nowa Fantastyka