- Opowiadanie: Szlachcic - Nasze Gargulce

Nasze Gargulce

Witam was, tym razem zde­cy­do­wa­łem się skle­ić pewne opo­wia­da­nie, które mógł­bym skla­sy­fi­ko­wać jako soft scien­ce-fic­tion, gdzie głów­nym mo­ty­wem jest w za­sa­dzie dy­le­mat mo­ral­ny głów­ne­go bo­ha­te­ra i jego (jej) droga do pod­ję­cia od­po­wied­nich de­cy­zji, wcale nie­ła­twych.

Za­pra­szam do (oby mi­łe­go) czy­ta­nia!!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, Użytkownicy III

Oceny

Nasze Gargulce

Dza­jah nigdy nie do­świad­czy­ło wiel­kie­go skoku tech­no­lo­gicz­ne­go. Była to pu­styn­na pla­ne­ta, któ­rej po­wierzch­nię po­kry­wa­ły głów­nie pia­sek i skały, gdzie­nie­gdzie od­dzie­la­ne zie­lo­ny­mi oa­za­mi. 

Naj­więk­sze mia­sto Dza­jah – Sznub­ba, li­czy­ło trzy­dzie­ści pięć ty­się­cy miesz­kań­ców, je­że­li po­mi­nąć przy­jezd­nych. Bo, choć sama pla­ne­ta i ży­ją­ca na niej spo­łecz­ność nie miała za wiele do za­ofe­ro­wa­nia, to co jakiś czas błą­dzi­ła w jej oko­li­ce ku­piec­ka ka­ra­wa­na, albo im­pe­rial­ny krą­żow­nik policyjny. 

Je­dy­ny ko­smo­port mie­ścił się oczy­wi­ście w Sznub­bie, we wschod­niej czę­ści mia­sta, ob­le­pio­ny przez slum­sy i nie­god­ne za­ufa­nia lo­ka­le, wy­spe­cja­li­zo­wa­ne głów­nie w ha­zar­dzie, pro­sty­tu­cji i sprze­da­ży środ­ków wy­sko­ko­wych. 

Po­wo­dów, dla­cze­go Dza­jah nigdy nie zdo­ła­ło roz­wi­nąć się do takiego poziomu, jaki pre­zen­to­wa­ły inne ko­lo­nie mię­dzy­ra­so­we pod przy­wódz­twem ludzi, było z pew­no­ścią wiele, ale wszyst­kie one spro­wa­dza­ły się do jed­ne­go, szcze­gól­nie istot­ne­go – Gar­gul­ców. 

Gar­gul­ce na­wie­dza­ły te zie­mie od po­ko­leń. Pierw­si ko­lo­ni­za­to­rzy, któ­rzy przy­by­li tu na jed­nej z ark, zdali ra­port, mó­wią­cy o ta­jem­ni­czych isto­tach, nad­la­tu­ją­cych z nieba i ata­ku­ją­cych ich obozy.

Od tam­tej pory udało się usta­lić, że Gar­gul­ce prze­by­wa­ją na or­bi­cie. Mają tam swoje, uno­szą­ce się w prze­strze­ni, gniaz­da, wi­ru­ją­ce wokół Dza­jah, ni­czym gro­bo­we księ­ży­ce, roz­bi­te przez jakąś ka­ta­stro­fę na ty­sią­ce ka­wa­łecz­ków i za­gar­nię­te przez gra­wi­ta­cję pla­ne­ty wbrew jej woli. 

Nikt nie pró­bo­wał nic z tym zro­bić. A ra­czej – nie miał na to środ­ków. Miesz­kań­cy Sznub­by nie na­le­że­li do naj­bo­gat­szych; praw­dę mó­wiąc, nie mogli za­ofe­ro­wać ni­cze­go, oprócz sil­nych rąk i woli. Byli biedakami, wyżebrującymi resztki od Imperium. Pa­da­ją­cy­mi na ko­la­na przed Im­pe­ra­to­rem, który w in­nych, wcale nie tak da­le­kich, ukła­dach, miał czę­sto re­pu­ta­cję szar­la­ta­na i ty­ra­na. 

Ale nie tutaj. 

Dza­ja­ha­nie przy­zwy­cza­ili się do Gar­gul­ców, ale nigdy nie prze­sta­li ich nie­na­wi­dzić. Przy­jezd­ni kupcy nawet wo­le­li tę sy­tu­ację, bo gdyby Dza­jah stało się nagle miej­scem bez­piecz­nym, wtedy ceny ich to­wa­rów na pewno by spa­dły. Każdy tu­by­lec bał się prze­by­wać na otwar­tej prze­strze­ni dłu­żej niż go­dzi­nę, bo be­stie ata­ko­wa­ły znie­nac­ka. Dla­te­go tar­go­wa­nie rów­nież przy­cho­dzi­ło łatwo. 

Nie my­śl­cie jed­nak, że miesz­kań­cy tej brud­nej, za­po­mnia­nej przez los pla­ne­ty nie mieli łba na karku. Wie­dzie­li, że nie są w sta­nie bro­nić się przed Gar­gul­ca­mi. Zna­leź­li zatem roz­wią­za­nie – Wa­row­nie. 

Stare po­rze­ka­dło, prze­ka­zy­wa­ne z nutą roz­ba­wie­nia przez na­stęp­ne po­ko­le­nia ofi­ce­rów z Mię­dzy­pla­ne­tar­nej Floty Im­pe­rial­nej, gło­si­ło, że ,,kiedy nie mo­żesz wy­grać, spró­buj nie prze­grać”. Gdy atak jest nie­moż­li­wy, mu­sisz się bro­nić. 

Wa­row­nie były do­brze uzbro­jo­ny­mi ośrod­ka­mi, roz­sia­ny­mi po Sznub­bie, w któ­rych każdy miesz­ka­niec mógł się schro­nić, o ile miał wy­ku­pio­ny kar­net wstę­pu. Go­spo­da­rze ofe­ro­wa­li mie­sięcz­ne i rocz­ne bi­le­ty, ale były one prze­zna­czo­ne dla przy­jezd­nych. Tu­tej­si do­brze wie­dzie­li, że tylko ży­cio­wa sub­skryp­cja ma sens. Bo Gar­gul­ce lu­bi­ły ata­ko­wać. I było ich wiele. 

Ta­kich ośrod­ków obron­nych nie stało wię­cej niż dzie­sięć. Lecz naj­więk­szym i naj­bar­dziej ob­le­ga­nym z nich była Wa­row­nia Ed­ga­ra. 

 

***

 

W dniu, w któ­rym wszyst­ko się za­czę­ło, Ashna wsta­ła póź­niej niż zwy­kle, czu­jąc, że do­pa­da ją in­fek­cja. Po­dej­rze­wa­ła, że może to być grain – cho­ro­ba wi­ru­so­wa, pa­no­szą­ca się na ich pla­ne­cie od nie­speł­na trzech wie­ków i ude­rza­ją­ca co jakiś czas z ukry­cia, wy­wo­łu­jąc epi­de­mie.

Kiedy była mała, prze­cho­dzi­ła grain kilka razy i wcale się już nie bała, ale nie mogła zi­gno­ro­wać faktu, że jej or­ga­nizm jest wy­raź­nie osła­bio­ny. 

Po pod­nie­sie­niu się z łóżka, po­szła na tyły bu­dyn­ku, żeby wy­nieść śmie­ci z Bjer­gem. Bjerg był od niej wyż­szy o trzy, albo i czte­ry głowy, szer­szy w ba­rach pię­cio­krot­nie, a przede wszyst­kim wło­cha­ty, przy­po­mi­na­ją­cy hy­bry­dę byka i czło­wie­ka, sto­ją­ce­go na dwóch ko­py­tach, z kro­wią twa­rzą, ale cał­kiem zręcz­nie wy­go­lo­ną. W nosie miał kol­czyk. 

Niósł za nią worki ze śmie­cia­mi i mówił:

– Tych trzech no­wych war­tow­ni­ków, któ­rych za­trud­ni­łaś, nie ma za grosz sza­cun­ku, córko Ed­ga­ra. 

– Co z tego? – Od­wró­ci­ła się do niego i wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Potem wska­za­ła pal­cem kubły, a Bjerg ci­snął worki na zie­mię i za­czął upy­chać. – Mają do­brze wal­czyć. I do­brze wal­czą. Wi­dzia­łeś jak wczo­raj ra­dzi­li sobie na wie­życz­ce? 

– Da­wa­li­śmy sobie radę bez nich, córko Ed­ga­ra. Nie po­trze­bu­ję mieć pod nosem trzech, prze­brzy­dłych, za­du­fa­nych w sobie…

– Czas upły­wa, sta­rusz­ku. Po­ło­wa na­szej kadry się sypie. Widzę, że są coraz wol­niej­si. Kiedy nada­rza się oka­zja, muszę za­trud­niać no­wych war­tow­ni­ków, bo… Bo ilu ich tu przy­la­tu­je, co? A ilu z tych, któ­rzy przy­le­cą, chce tu zo­stać? 

– Po­słu­chaj…

– Wra­caj­my do środ­ka, wiel­ko­lu­dzie. Pod­ję­łam de­cy­zję. Jeśli się z nią nie zga­dzasz, idź do Ruf­fu­sa. On na pewno cię przyj­mie. 

We­szła z po­wro­tem do Wa­row­ni, zo­sta­wia­jąc Bjer­ga za sobą. We­wnątrz pa­no­wał zgiełk i uno­sił się za­pach ki­szo­nej ka­pu­sty. Jakiś S’hek­kań­czyk z wy­go­lo­ną głową kłó­cił się przy la­dzie z ich bar­ma­nem. 

Bjerg po­pę­dził za nią.

– Jak mo­żesz pleść takie rze­czy! – Do­go­nił Ashnę i szedł teraz obok, gar­biąc się strasz­nie, żeby mogła wi­dzieć jego twarz, gdy do niej mówił. – Pra­co­wa­łem dla two­je­go ojca jesz­cze zanim byłaś na świe­cie… a Ruf­fus… Krę­tac­ka świ­nia!

– Ma dużo klien­tów. – Po­pa­trzy­ła na niego. – I ostat­nio za­trud­nił sied­miu S’hek­kań­czy­ków. Patrz na tego przy barze. To kawał isto­ty, przy­dat­ny.

Oboje po­pa­trzy­li na nie­za­do­wo­lo­ne­go klien­ta. S’hek­kań­czyk miał około dwóch me­trów wzro­stu, wy­go­lo­ną, szarą głowę z bia­łym ta­tu­ażem w kształ­cie pasa, cią­gną­cym się od po­ty­li­cy po usta, oraz ma­lut­kie uszy. Mię­śnie, opięte czar­nym kom­bi­ne­zo­nem, fa­lo­wa­ły de­li­kat­nie, kiedy wy­ma­chi­wał rę­ko­ma w trak­cie kłót­ni. 

– Muszę na­dą­żać – po­wie­dzia­ła Ashna i skie­ro­wa­ła się w stro­nę sto­li­ka numer dzie­więć. 

– Pew­nie – rzu­cił za nią Bjerg, gdy prze­ci­ska­ła się przez tłum. – Pew­nie, zo­staw mnie, córko Ed­ga­ra! Ten cały in­te­res jest na mojej gło­wie od…! Od…! A zresz­tą!

By­ko­czło­wiek (jak lu­bi­ła go na­zy­wać, gdy się wku­rzał) mach­nął ręką i wy­szedł z lo­ka­lu. Ashna była przy­zwy­cza­jo­na do tego, że jest ob­ra­żal­ski. Ochło­nie za mak­sy­mal­nie kwa­drans i wróci do ser­wo­wa­nia drin­ków, albo po­le­ro­wa­nia ka­na­py.

Sto­lik numer dzie­więć był scho­wa­ny we wnęce, toteż kiedy wcho­dzi­ło się do środ­ka, ze­wnętrz­ny gwar nieco cichł. Teo­re­tycz­nie, każdy klient mógł go za­re­zer­wo­wać. I tak wła­śnie było przed śmier­cią jej ojca. Wtedy mu­sia­ła o niego wal­czyć, zu­peł­nie jak jedna z klien­tek. Teraz, kiedy ona roz­da­wa­ła tu karty, każdy do­brze wie­dział, że siada tu tylko ich trój­ka.

Vay­sha i Toh pro­wa­dzi­li oży­wio­ną roz­mo­wę, trzy­ma­jąc w rę­kach drin­ki i gło­śno się śmie­jąc.

Vay­sha była czło­wie­kiem. Praw­do­po­dob­nie miała przod­ków wśród pierw­szych ko­lo­ni­za­to­rów, ale nie lu­bi­ła się tym chwa­lić. Zre­zy­gno­wa­ła nawet z tra­dy­cji go­le­nia sobie głowy na łyso wśród człon­ków jej ro­dzi­ny. Miała bujne, czar­ne loki, opa­da­ją­ce na ra­mio­na. Jej skóra była oliw­ko­wa, a usta blade, nie­mal­że białe.

Toh z kolej na­le­żał do rasy Fi­de­lian. Był sze­ro­kim w ba­rach, krę­pym blon­dy­nem bez źre­nic oraz nosa. Śmiał się, że dzię­ki samym gał­kom i noz­drzom, jest bar­dziej nie­prze­wi­dy­wal­ny, bo nikt nie wie, gdzie pa­trzy i kiedy węszy. Fi­de­lia­nie przy­by­li na Dza­jah cał­kiem nie­daw­no, bo za­le­d­wie pół wieku temu padli ofia­rą jed­nej z czy­stek w Im­pe­rium. Teraz nie żyło ich wię­cej niż dwa ty­sią­ce. A on sie­dział tutaj, bez­tro­sko po­pi­ja­jąc drin­ki. 

– Ash… – mruk­nął, gdy ją zo­ba­czył. – Po­wiedz pro­szę na­szej ko­cha­nej przy­ja­ciół­ce, że to ja, a nie żaden war­tow­nik, wy­go­ni­łem stąd tego ob­le­cha, śmier­dzą­ce­go zgni­łym serem. Wczo­raj, pa­mię­tasz?

– To był war­tow­nik – od­par­ła Ashna, sia­da­jąc do sto­li­ka. 

Fi­de­lia­nin za­krztu­sił się na­po­jem. 

– Nie no, ja stąd idę. 

Vay­sha za­chi­cho­ta­ła. 

– Czego chciał od cie­bie Bjerg? – za­py­ta­ła po­waż­niej. 

Ashna po­ki­wa­ła głową, mru­żąc oczy. 

– Po­wiedz – na­le­ga­ła przy­ja­ciół­ka.

– Ma pro­blem, że tych trzech no­wych war­tow­ni­ków… To dupki. I tyle. Chciał, żebym ich zwol­ni­ła. Bo jeśli ich za­trud­ni­łam to…

– Ja ich za­trud­ni­łam – prze­rwa­ła Vay­sha. Od­sta­wi­ła kie­li­szek na blat i po­ło­ży­ła dłoń na ra­mie­niu Ashny. – Nie mu­sisz brać wszyst­kich na­szych de­cy­zji na sie­bie. W końcu wie­dzie­li­śmy na co się pi­sze­my, gdy zga­dza­li­śmy się pro­wa­dzić to miej­sce razem z tobą. 

– Wiem, Vay, wiem o tym. Tylko, że Bjerg jest przy­zwy­cza­jo­ny do ry­go­ru ojca. Niech on myśli, że ja od­po­wia­dam tu za wszyst­ko, bo do was nie ma ta­kie­go sza­cun­ku. Prze­pra­szam, ale taka jest praw­da.

– W końcu trze­ba bę­dzie go prze­sta­wić – po­wie­dział Toh. 

– Stop­nio­wo – od­par­ła Ashna. – Stop­nio­wo. On ma trzy­sta dwa­dzie­ścia lat, pa­mię­taj­cie o tym.

– Ile żyją te by­ko­lud­ki? – za­py­tał Fi­de­lia­nin. 

Vay­sha zdzie­li­ła go po ręce.

– Toh!

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam, żar­tu­ję! 

Wtedy na ze­wnątrz pod­niósł się ryk. Prze­ra­że­ni lu­dzie za­czę­li do­bi­jać się do drzwi Wa­row­ni, waląc w nie i ko­piąc. Nad­la­ty­wał Gar­gu­lec. 

Jed­nak – kiedy na Dza­jah nie nad­la­ty­wał Gar­gu­lec? Przy wej­ściu stał jeden z ich naj­więk­szych war­tow­ni­ków, spraw­dza­ją­cy skru­pu­lat­nie, czy osoby pró­bu­ją­ce do­stać się do środ­ka mają wy­ku­pio­ne kar­ne­ty.

Po­wie­trze prze­szył cha­rak­te­ry­stycz­ny pisk, przy­po­mi­na­ją­cy na wpół od­gło­sy ataku orła i wrzask nie­to­pe­rza. 

At­mos­fe­ra w Wa­row­ni zro­bi­ła się gęsta. Go­ście, przed chwi­lą ro­ze­śmia­ni i bez­tro­scy, uci­chli. Mu­zy­ka prze­sta­ła grać. 

,,Znamy to od po­ko­leń. To dzie­je się cały czas, a i tak je­ste­śmy prze­ra­że­ni” – po­my­śla­ła Ashna, spo­glą­da­jąc na sze­reg nie­spo­koj­nych twa­rzy. 

Ucie­ki­nie­rzy na­pły­wa­li, wci­ska­jąc się przez wej­ście naj­szyb­ciej jak to moż­li­we, tra­to­wa­ni przez po­zo­sta­łych. Wielu upa­da­ło na zie­mię i zo­sta­ło za­dep­ta­nych, a jeden czło­wiek wy­lą­do­wał na ich sto­li­ku.

Toh z nie­chę­cią ze­pchnął go na zie­mię. 

– Bjerg jest na ze­wnątrz – po­wie­dzia­ła Ashna, bar­dziej do sie­bie niż do przy­ja­ciół. 

– Po­ra­dzi sobie – od­par­ła Vay­sha uspo­ka­ja­ją­cym tonem. 

– Pójdę na wie­życz­kę i spraw­dzę, czy jest bez­piecz­ny. – Córka Ed­ga­ra wsta­ła i prze­ci­snę­ła się między kilkoma no­wymi gośćmi. 

– Ash, stój! – za­wo­łał Toh.

– Spo­koj­nie. – Od­wró­ci­ła się do nich i kiw­nę­ła głową. – Robię to od siód­me­go roku życia. 

Truch­tem prze­bie­gła przez głów­ne po­miesz­cze­nie Wa­row­ni i do­tar­ła do scho­dów, pro­wa­dzą­cych na górę. Wbie­gła na pierw­sze pię­tro i na­ci­snę­ła przy­cisk alar­mu. Roz­brzmia­ła sy­re­na. 

Ru­szy­ła dalej, kie­ru­jąc się na szczyt, na któ­rym stała wie­życz­ka. Do­tar­ła tam po chwi­li, czu­jąc ból w klat­ce pier­sio­wej. 

,,Gar­gul­czy Grain” – za­klę­ła w my­ślach.

Po­de­szła do dział­ka, uzbro­jo­ne­go w naj­prost­sze po­ci­ski pla­zma­tycz­ne, wy­cią­gnę­ła za­wlecz­kę ze sznu­rem bez­pie­czeń­stwa, za­wie­si­ła ją sobie na barku i ob­wią­za­ła wokół tu­ło­wia, żeby nie spa­dła. Na­stęp­nie od­bez­pie­czy­ła broń i ure­gu­lo­wa­ła ce­low­nik.

Oprócz niej, na górze było już dwóch war­tow­ni­ków na ru­ty­no­wej zmia­nie. Zaj­mo­wa­li dwa po­zo­sta­łe dział­ka i obaj krą­ży­li lu­fa­mi po nie­bie w po­szu­ki­wa­niu Gar­gul­ca. 

– Gdzie je­steś, ma­leń­ki…? – mruk­nę­ła do sie­bie.

Sama nie wie­dzia­ła, czy mówi o po­two­rze czy Bjer­gu. 

Po­pa­trzy­ła w dół. Wśród nie­prze­bra­ne­go tłumu, na­pły­wa­ją­ce­go do środ­ka Wa­row­ni, za­uwa­ży­ła kilka stwo­rzeń po­dob­nych ga­ba­ry­to­wo do przy­ja­cie­la, ale żadne z nich nie było by­kiem z rudą czu­pry­ną. 

Wtedy nad jej głową coś śmi­gnę­ło. Na dole roz­le­gły się piski prze­ra­żo­nych ludzi. Spojrzała w górę i zo­ba­czy­ła, że nad bu­dyn­kiem krąży wiel­ka, skrzy­dla­ta be­stia, okryta pancerzem zielonych łusek, z czer­wo­ny­mi jak krew śle­pia­mi i pa­zu­ra­mi dłu­go­ści mie­cza. Kre­atu­ra ryk­nę­ła groź­nie i za­nur­ko­wa­ła, pro­sto na kłę­bią­cych się w dole cy­wi­lów. 

Ashna za­czę­ła strze­lać. Krót­ka seria po­ci­sków od­bi­ła się od łusek i tylko bar­dziej roz­wście­czy­ła Gar­gul­ca. Chwy­cił szpo­na­mi dwie ko­bie­ty i po­now­nie wzle­ciał w niebo. Ofia­ry darły się wnie­bo­gło­sy, pro­sząc o ra­tu­nek. Ash wy­strze­li­ła na­stęp­ną salwę, ale wąt­pi­ła, żeby udało się tra­fić. 

Po­twór zrzu­cił ko­bie­ty z wy­so­ko­ści, a ich ciała ude­rzy­ły o skal­ną, miej­ską po­sadz­kę, prze­mie­nia­jąc w plamy krwi. Choć wy­da­wa­ło się to nie­moż­li­we, krzyk prze­ra­żo­nych miesz­kań­ców stał się jesz­cze gło­śniej­szy. W wej­ściu do Wa­row­ni wciąż stało co naj­mniej dwie­ście osób. Ci, któ­rzy nie po­cze­ka­li na spraw­dze­nie kar­ne­tu i pró­bo­wa­li wejść do środ­ka bez we­ry­fi­ka­cji, byli trak­to­wa­ni prą­dem przez pole obron­ne. 

Wtedy z wnę­trza lo­ka­lu wy­pa­dło kilku war­tow­ni­ków z pał­ka­mi i włócz­nia­mi w rę­kach. Jeden z nich niósł ze sobą ka­ra­bin pla­zma­tycz­ny, je­dy­ny jaki mieli na skła­dzie. 

Obok Ashny po­ja­wi­ło się dru­gie dział­ko, prze­nie­sio­ne przez trój­kę war­tow­ni­ków z innej po­zy­cji. Po­nad­to na górę do­tar­ło wresz­cie sze­ściu włócz­ni­ków i za­ję­li oni swoje miej­sca de­fen­syw­ne.

Gar­gu­lec znowu prze­pro­wa­dził atak, tym razem de­mo­lu­jąc dwa stra­ga­ny z owo­ca­mi i po­ry­wa­jąc w po­wie­trze ja­kie­goś S’hek­kań­czy­ka. Wsa­dził go sobie do pyska i od­gryzł głowę, a czar­na krew bry­znę­ła jak z fon­tan­ny. 

Ashna i drugi strze­lec wy­pu­ści­li ko­lej­ną salwę. Tym razem udało im się ugo­dzić po­two­ra w oko­li­ce szyi, przez co ten od­le­ciał ka­wa­łek dalej, krą­żąc teraz nad nimi ni­czym sęp nad pa­dli­ną. 

Po­czu­ła silny ból głowy, pew­nie przez grain. Zła­pa­ła się za na­sa­dę nosa i za­ci­snę­ła po­wie­ki. 

– Przej­mij ode mnie. – Od­da­ła ste­ro­wa­nie nad dział­kiem jed­ne­mu z war­tow­ni­ków. 

Mi­nę­ła chwi­la, zanim do­szła do sie­bie. Mniej wię­cej tyle samo czasu za­ję­ło to Gar­gul­co­wi, bo aku­rat gdy otwo­rzy­ła oczy, ten pi­ko­wał po raz trzeci, tym razem pro­sto na nich. Włócz­ni­cy unie­śli swoje bro­nie. 

Be­stia na­dzia­ła się na jedną z nich i ryk­nę­ła, ale nim od­le­cia­ła mach­nę­ła jesz­cze pa­zu­rem, go­dząc śmier­tel­nie w twarz jed­ne­go z żoł­nie­rzy. 

I wtedy Ashna zo­ba­czy­ła w dole Bjer­ga. Prze­ci­skał się po­mię­dzy ostat­ni­mi ucie­ki­nie­ra­mi do środ­ka lo­ka­lu.

– Hej! – wrza­snę­ła do bram­ka­rza. – Hej, wpuść go pierw­sze­go! Sły­szysz?!

Nie sły­szał. 

Gar­gu­lec tym­cza­sem nie próż­no­wał. Znowu skie­ro­wał się na cy­wi­lów, w tym Bjer­ga.

– Bjerg! – Ashna wy­chy­li­ła się przez ba­rier­kę. Spoj­rzał na nią. – Trzy­maj! – Wy­rwa­ła włócz­nię war­tow­ni­ko­wi i zrzu­ci­ła. 

W tym mo­men­cie Gar­gu­lec był już bar­dzo bli­sko i tylko świetny re­fleks byka ura­to­wał go przed śmier­cią. Chwy­cił broń i wy­su­nął w górę. Ni­cze­go nie spo­dzie­wa­ją­cy się po­twór wpadł na nią, na­dzie­wa­jąc pysk na grot. Syk­nął z bólu tak gło­śno, że mu­sia­ło go usły­szeć całe mia­sto. Za­trze­po­tał skrzy­dła­mi i od­le­ciał do gniaz­da, skom­ląc ża­ło­śnie. 

Za­czę­ły się wi­wa­ty. Tylko czte­ry ofia­ry. Dobry wynik. 

Ashna po­czu­ła ude­rze­nie ulgi, wi­dząc jak Bjerg na­pi­na bi­ceps i macha do znaj­du­ją­cych się w środ­ku klien­tów.

 

*

 

Ten atak był prze­ło­mo­wy. Nie dla­te­go, że Bjerg pra­wie w nim zgi­nął. Nawet nie dla­te­go, że Ashna stała za wie­życz­ką pierw­szy raz od pięt­na­ste­go roku życia, na do­da­tek wresz­cie bez krzy­ków prze­ra­żo­ne­go ojca z par­te­ru.

Ten atak był prze­ło­mo­wy, bo mógł stać się ostat­nim. 

Za­le­d­wie kilka dni póź­niej, Ash sie­dzia­ła w biu­rze, po­rząd­ku­jąc nudne do­ku­men­ty. Usły­sza­ła pu­ka­nie, ale aku­rat wtedy zła­pał ją ostry atak kasz­lu. Za­sło­ni­ła usta chu­s­tecz­ką i wy­char­cza­ła z tru­dem:

– W… w… wejść…

Drzwi otwo­rzy­ły się i do środ­ka wpadł Toh, roz­pa­lo­ny. 

– Wie­ści – po­wie­dział.

Gdy ka­szel ustą­pił, córka Ed­ga­ra kiw­nę­ła głową na znak, żeby mówił.

– Przy­le­ciał sta­tek, Ash. Nie­ma­ły sta­tek. Nie­bie­ski, ze sta­ry­mi em­ble­ma­ta­mi Gra­na­to­wych Skrzy­deł. Wiesz, tych któ­rzy w cza­sie Wiel­kiej Wojny za­ję­li kilka ukła­dów na…

– Tak, pa­mię­tam. Nie pierw­szy sta­tek, który tu za­do­ko­wał. 

– Jasne… – Toh wyjął z kieszeni płasz­cza jakiś pa­pier. Po­ło­żył go na bla­cie. Ashna na­chy­li­ła się nad biur­kiem i zo­ba­czy­ła, że na kart­ce wid­nie­je ry­su­nek sa­te­li­ty z kil­ko­ma bla­ste­ra­mi, przy­cze­pio­ny­mi z każ­dej stro­ny. Pla­kat wy­glą­dał jakby zo­stał na­ry­so­wa­ny bar­dzo dawno temu. – Ale ten jest inny. Waż­niej­szy – dodał Toh.

– Niby jak? – za­py­ta­ła, opa­da­jąc z po­wro­tem na fotel.

– Ich ka­pi­ta­nem jest jakiś sta­ruch… Wiesz co, Ash? Chcia­łem z nim po­ga­dać jako pierw­szy… Nie ma co, dobra ta fucha wła­ści­cie­la Wa­row­ni, strasz­nie ci dzię­ku­ję… W tłumie byłem najważniejszy, to się prze­ci­sną­łem. I z nim po­ga­wę­dzi­łem. On ma gdzieś te wszyst­kie ku­piec­kie prze­tar­gi i umowy, to praw­dzi­wy an­ty­sys­te­mo­wiec. – Fi­de­lia­nin wy­piął dum­nie pierś. – Coś tam gadał o swo­ich to­wa­rach… Dzia­dy­ga chyba nawet nie sły­szał o Gar­gul­cach, dasz wiarę? My­ślał, że ich gniaz­da to pas aste­ro­id. By sobie na­ro­bił, jakby go któ­ryś za­ata­ko­wał!

– Toh, pro­szę. Do rze­czy.

– Tak, tak. No wła­śnie, więc po­ga­da­li­śmy o jego in­wen­ta­rzu. I nie zgad­niesz, co!

– Co?

– Ma na skła­dzie bar­dzo stary, bo­jo­wy sys­tem or­bi­tal­ny. Po­wie­dział, że nie są­dził, żeby kie­dy­kol­wiek się komuś przy­dał, bo to dzia­do­stwo z cza­sów Wiel­kiej Wojny i już mieli wy­rzu­cić na szrot, ale on kazał zo­sta­wić. Przy­po­mnę ci jesz­cze raz, Ash, zanim coś po­wiesz – dodał szyb­ko, wi­dząc jak dziew­czy­na otwie­ra usta – że go na­praw­dę nie in­te­re­su­ją ukła­dzi­ki Fe­de­ra­cji Szla­ków. Obie­cał, że nam za­mon­tu­je i to z pro­mo­cją. 

– Ile chce?

– Czter­dzie­ści ty­się­cy kszte­pów. 

– Czter­dzie­ści ty­się­cy kszte­pów?! – Ashna po­de­rwa­ła się z siedzenia. To był błąd. Po­czu­ła jak zdu­si­ło ją w klat­ce pier­sio­wej i wzię­ła chra­pli­wy od­dech. – Dobra, Toh, słu­chaj – wy­krztu­si­ła, gdy do­szła do sie­bie. – To pra­wie całe oszczęd­no­ści na­sze­go mia­sta. Na­szej pla­ne­ty. Zban­kru­tu­je­my.

– Nie. Bę­dzie trudno przez jakiś czas, ale… Bez Gar­gul­ców, Ash… – Toh też wstał. – Bez Gar­gul­ców szyb­ko się od­bi­je­my!

– Nawet, jeśli. – Córka Ed­ga­ra za­ci­snę­ła zęby i po­ło­ży­ła przy­ja­cie­lo­wi dło­nie na bar­kach. – To Fe­de­ra­cji Szla­ków nie po­ko­na­my. Mogą się kłó­cić mię­dzy sobą, ale kiedy ktoś dzia­ła w ich złym in­te­re­sie…

– Ash, nie po­trze­bu­je­my ich tak bar­dzo. Im­pe­ra­tor nam po­mo­że. Im­pe­ra­tor za­wsze po­ma­ga, pa­mię­tasz?

Opa­dła na fotel, wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze.

– Pa­mię­tam.

– Wła­śnie. Jeśli ja­ka­kol­wiek pla­ne­ta Im­pe­rium wpad­nie w kło­po­ty…

– …jego Ma­je­stat ją z nich wy­cią­gnie – do­koń­czy­ła za niego. – Znam te for­muł­ki ze szko­ły. Ale na­praw­dę nie uwa­żam, że to jest dobry po­mysł. Boję się, Toh.

– Boisz? Niby czego? Kup­ców? 

– Boję się, że bez Gar­gul­ców stra­ci­my ro­bo­tę. 

 

*

 

Tak czy ina­czej, nie mogła wal­czyć z prze­zna­cze­niem. Cho­ciaż nie. Z prze­zna­cze­niem mogła pró­bo­wać. Lecz z Tohem i Vay­shą… To było ponad jej siły. Tylko Bjerg wy­da­wał się scep­tycz­ny do tego po­my­słu, ale Ash nie wie­dzia­ła, czy to ze sta­ro­ści, czy dla­te­go, że ta idea po­cho­dzi­ła od no­wych wła­ści­cie­li. A może po pro­stu lubił swój fach? 

,,Na pewno bę­dzie­my dalej dzia­łać” – po­wta­rza­ła sobie w duchu, idąc ciem­nym ko­ry­ta­rzem, oświe­tlo­nym tylko przez nie­licz­ne i zimne lampy elek­trycz­ne. ,,Jako bar, czy coś w tym stylu. Oj­ciec chciał­by, żebym to zro­bi­ła. Nie­na­wi­dził Gar­gul­ców. Tak, nie­na­wi­dził. Ja też ich nie­na­wi­dzę. Pra­wie za­bi­ły Bjer­ga. No i za­bi­ły ojca Vay­shy. I Ru­de­go Hicka. I wujka Je­ro­me’a. Nie­na­wi­dzę ich”.

Z tą po­krze­pia­ją­cą myślą we­szła do owal­ne­go po­ko­ju o brą­zo­wych ścia­nach, wy­peł­nio­ne­go drew­nia­ny­mi me­bla­mi. Po lewej stro­nie znaj­do­wa­ło się sze­ro­kie, pa­no­ra­micz­ne okno z wi­do­kiem na półpu­sty­ny, półka­mien­ny kra­jo­braz mia­sta. 

Na środ­ku, wokół okrą­głe­go stołu, zebrało się trzech męż­czyzn i jedna ko­bie­ta. 

Naj­wyż­szy i naj­młod­szy z panów, z czer­wo­ny­mi jak ogień wło­sa­mi i buj­nym wąsem w tej samej bar­wie, pod­szedł do Ashny jako pierw­szy i uści­snął jej dłoń.

– Witaj, Ashno – po­wie­dział non­sza­lanc­kim tonem. 

– Witaj, Ruf­fu­sie. 

Na­stęp­na przy­wi­ta­ła się Bett, bę­dą­ca czar­no­skó­rą, wy­so­ką Bar­tian­ką, to zna­czy po­cho­dzi­ła z pla­ne­ty Bar­tii, na któ­rej wszy­scy miesz­kań­cy prze­kłu­wa­li sobie po­licz­ki. Jej lica prze­bi­te były dłu­gim, czer­wo­nym dru­tem, który wy­raź­nie utrud­niał mó­wie­nie, choć Ash była pewna, że Bett mu­sia­ła się już do tego przy­zwy­cza­ić, zwa­ża­jąc, że miała ponad sześć­dzie­siąt lat. 

Oboje byli kon­ku­ren­ta­mi Ashny na rynku Wa­row­ni. Wa­row­nia Ruf­fu­sa była drugą co do wiel­ko­ści w całej Sznub­bie, zaś ta na­le­żą­ca do Bett, wsła­wi­ła się ostat­nio po­pi­so­wą akcją od­pę­dze­nia trzech Gar­gul­ców naraz, co na­tych­miast przy­spo­rzy­ło jej pre­sti­żu.

Jed­nak po­zo­sta­łych dwóch gości nie na­le­ża­ło do bran­ży. Córka Ed­ga­ra znała tylko jed­ne­go z nich.

Ma­lut­ki, siwy i po­marsz­czo­ny jak śliw­ka sta­ru­szek ze strzę­pa­mi wło­sów na bo­kach głowy, ubra­ny w ja­sno­zło­ty kom­bi­ne­zon oraz na­szyj­nik, zwi­sa­ją­cy mu aż do pępka, był Sta­rym Tomem. Cho­ciaż ofi­cjal­nie po­win­no na­zy­wać się go panem gu­ber­na­to­rem. Za­rząd­ca pla­ne­ty z ra­mie­nia Im­pe­ra­to­ra, spra­wu­ją­cy swoją funk­cję od osiem­dzie­się­ciu pię­ciu lat.

– Ty je­steś córką Ed­ga­ra… – wy­krztu­sił, wy­cią­ga­jąc do niej ko­ści­stą łapę. 

– Tak, panie gu­ber­na­to­rze. – Uści­snę­ła mu dłoń i skło­ni­ła się z sza­cun­kiem.

Jed­nak tym, który wzbu­dzał w niej naj­więk­szą cie­ka­wość, był ka­pi­tan przy­by­łe­go stat­ku. Kom­plet­nie nie mogła zro­zu­mieć jak Toh mógł na­zwać go ,,sta­ru­chem” czy ,,dzia­dy­gą”. Pa­trząc na niego, wi­dzia­ła we­te­ra­na, który w sercu ma wojnę i honor, nic poza tym.

Stał wy­pro­sto­wa­ny, w wy­po­le­ro­wa­nym, nie­bie­skim kom­bi­ne­zo­nie, z przy­pin­ką świad­czą­cą o przy­na­leż­no­ści do Gra­na­to­wych Skrzy­deł.

,,Że go za to jesz­cze nie uka­tru­pi­li” – po­my­śla­ła.

Co praw­da jego włosy były cał­ko­wi­cie białe, ale gęste i w po­łą­cze­niu z bujną brodą, tylko do­da­wa­ły mu ma­je­sta­tu. 

Wy­cią­gnę­li ku sobie ręce.

– Miło panią po­znać – rzu­cił. – Na­zy­wam się Omar.

– Mnie pana rów­nież – od­par­ła. – Je­stem Ashna. 

– No! – Ruf­fus kla­snął w dło­nie. – Prze­cho­dzi­my do in­te­re­sów, co? Oh, młoda Ash… – Po­kle­pał ją dziar­sko po ra­mie­niu. – Co za iro­nia losu, że od tylu mie­się­cy ry­wa­li­zu­je­my, ści­ga­my się o zwy­cię­stwo… A tym­cza­sem! Spo­ty­ka­my się tutaj, co? Na polu wspól­nej po­raż­ki. Oh, prze­wrot­ne życie, tak. Prze­wrot­ne. Cał­kiem jak ten zawód, co? Raz przy­le­ci Gar­gu­lec i po­rwie przy­pad­ko­we­go przy­chod­nia, raz two­je­go przy­ja­cie­la… Kiedy in­dziej syna. Pa­skud­na ro­bo­ta. I wła­śnie dla­te­go, młoda Ash, mu­si­my dzia­łać. Oh, tak, mu­si­my dzia­łać, tak. Po­świę­cić swoje bo­gac­twa dla dobra tej pla­ne­ty.

,,Obie­ca­li mu coś” – stwier­dzi­ła. 

– Skończ, Ruf­fus – mruk­nę­ła Bett. – Ona jest taka jak jej oj­ciec. Ucina zbęd­ną gadkę. Ro­bi­my to, czy nie? 

– Tak – po­wie­dział sucho Stary Tom. – Pod­pi­sze­my… Umowę.

– Za­pew­niam, że, choć stary, to sprzęt jest nie­za­wod­ny. – Ka­pi­tan Omar ob­li­zał wargi i po­pa­trzył gdzieś w prze­strzeń. Spra­wiał wra­że­nie, jakby zda­wa­nie ra­por­tów było dla niego czymś bar­dziej po­wsze­dnim niż Gar­gul­ce dla Dza­ja­ha­nów. – Czte­ry sa­te­li­ty, z szes­na­sto­ma dział­ka­mi obron­ny­mi, a także la­se­rem ofen­syw­nym… Tak, wła­śnie. We­dług tego, co prze­ka­zał mi pan gu­ber­na­tor, na or­bi­cie wa­szej pla­ne­ty krąży ak­tu­al­nie około stu czterdziestu gniazd, które oso­bi­ście omył­ko­wo wzią­łem za drob­ne księ­ży­ce. Nie aste­ro­idy, jak su­ge­ro­wał pani współ­pra­cow­nik. – Uśmiech­nął się ser­decz­nie do Ashny, a ta po­czu­ła, że się ru­mie­ni. – Za­sad­ni­cza róż­ni­ca, tak… – Za­mknął na chwi­lę oczy, by się sku­pić. – W takim razie, sądzę, że pro­blem Gar­gul­ców zo­sta­nie roz­wią­za­ny w ciągu mie­sią­ca. Nie dłu­żej. Oczy­wi­ście sa­te­li­ty da się znisz­czyć, ow­szem. Każda współ­cze­sna flota bo­jo­wa by­ła­by w sta­nie to zro­bić. Ale po co? 

– Żeby chro­nić swoje in­te­re­sy… – mruk­nę­ła Ash. 

– Głu­po­ta. – Ruf­fus mach­nął na to ręką. – Han­dla­rze mają nas głę­bo­ko gdzieś. Mów dalej, Omar. 

– Jest jesz­cze opcja dez­ak­ty­wo­wa­nia sa­te­litów z ziemi, oczy­wi­ście – kon­ty­nu­ował ka­pi­tan. – Aby nikt tego nie zro­bił, trze­ba bę­dzie usta­wić ja­kieś stra­że… Grozi to nie­bez­pie­czeń­stwem dla wszyst­kich, bo sa­te­li­ty prę­dzej czy póź­niej wpad­ną w at­mos­fe­rę i… Cóż, ra­czej się spalą. Ale może nie? Nie warto ry­zy­ko­wać. Poza tym, wy­da­je­cie Pań­stwo sporą sumę na ten sys­tem. – Prze­gar­nął znisz­czo­ną dło­nią po wło­sach. – Tak czy ina­czej, nie biorę pod uwagę żad­ne­go z tych sce­na­riu­szy. Z tego co wiem, te po­two­ry to dla was utra­pie­nie; chyba nikt nie chciał­by, żeby wra­ca­ły. Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je… Pan Gu­ber­na­tor też tak uważa, a on zna waszą spo­łecz­ność jak mało kto…

– Do­brze, do­brze. Dzię­ku­je­my, ka­pi­ta­nie Omar… – prze­rwa­ła mu córka Ed­ga­ra. – Ale mam za­sad­ni­cze py­ta­nie. Co z nami? 

Na mo­ment za­pa­dła cisza. 

– Uwol­ni­my pla­ne­tę od be­stii, które mor­du­ją ludzi – od­par­ła tępo Bett.

– Wy­bacz­cie, ale nie uwie­rzę w to, że ten łaj­dak kie­ru­je się do­brem wspól­nym. – Ashna wska­za­ła pal­cem uśmiech­nię­te­go Ruf­fu­sa. – Co ci obie­ca­li? 

– Mnie? Oh, mogę po­wie­dzieć, panie gu­ber­na­to­rze?

Stary Tom kiw­nął po­wo­li głową. 

– Czy ty wiesz, po ile cho­dzą skóry Gar­gul­ca? – za­py­tał Ruf­fus zde­cy­do­wa­nie po­waż­niej, a uśmiech znik­nął mu z twa­rzy. – W prze­cią­gu ostat­niej de­ka­dy za­bi­li­śmy dzie­więć. Okrą­głe dzie­więć po­twor­ków, ro­zu­miesz? Te sa­te­li­ty spra­wią, że wy­star­czy nam kilka do­brych pól si­ło­wych… Które oczy­wi­ście już wy­na­ją­łem… Żeby zła­pać te cho­ler­stwa i oskal­po­wać. Oh, zy­skiem po­dzie­lę się z mia­stem, na­tu­ral­nie. – Roz­ło­żył dło­nie w kie­run­ku Sta­re­go Toma, a ten za­re­cho­tał.

Ashna kaszl­nę­ła w chu­s­tecz­kę. Po­pa­trzy­ła na Bett.

Bett spu­ści­ła wzrok. 

– Wspa­nia­le. Czyli po co ja tu je­stem? Że­by­ście po­wie­dzie­li mi o tym, że zro­bi­li­ście sobie bran­żo­wy spi­sek prze­ciw­ko naj­więk­szej Wa­row­ni i od­kry­li­ście nową, wspa­nia­łą żyłkę złota? – Kop­nę­ła w stół, a ten za­dy­go­tał. Tom lekko się cof­nął, Ruf­fus za­chi­cho­tał. – Dla­cze­go kupcy nie od­strze­li­li tych Gar­gul­ców wcze­śniej, co?! Oni węszą oka­zję wszę­dzie!

– Mają nas gdzieś. Je­ste­śmy dla nich za­po­mnia­ną pla­ne­tą. Tu nie wy­wę­szy­li – po­wie­dział dziar­sko Ruf­fus. – A ja tak. Je­stem lep­szy. 

– Pa­mię­taj, że to wspól­na in­we­sty­cja! – wark­nę­ła Bett.

– Oczy­wi­ście, oczy­wi­ście, Betty. Wspól­na. 

– Za­pro­si­li­śmy tu panią, aby mogła się przy­go­to­wać na zmia­ny – wtrą­cił się nagle ka­pi­tan Omar, spo­glą­da­jąc na Ashnę. – Nie chcie­li­śmy, żeby z dnia na dzień stra­ci­ła pani wszyst­kie ga­łę­zie do­cho­du.

– To moja je­dy­na gałąź do­cho­du – bąk­nę­ła. – I wcale nie po to mnie tu za­pro­si­li­ście. Ten dupek chciał zo­ba­czyć moją po­raż­kę. – Po­pa­trzy­ła z od­ra­zą na ewi­dent­nie roz­ba­wio­ne­go Ruf­fu­sa. – Mój oj­ciec ra­to­wał życie twoim miesz­kań­com przez tyle lat. – Teraz zwró­ci­ła się do gu­ber­na­to­ra. – Brzy­dzę się tobą. 

Za­wró­ci­ła na pię­cie i po­ma­sze­ro­wa­ła w kie­run­ku wyj­ścia. Sły­sza­ła, że Omar i Bett mówią coś za jej ple­ca­mi, ale nie chcia­ła słu­chać. Wy­szła na ko­ry­tarz, a potem skie­ro­wa­ła do windy. 

Od­kaszl­nę­ła jesz­cze raz w chu­s­tecz­kę. Zo­stał na niej ślad krwi.

– Szlag by to! – wy­ce­dzi­ła przez za­ci­śnię­te zęby i z całej siły ude­rzy­ła pię­ścią w ścia­nę.

 

***

 

Gniaz­da Gar­gul­ców za­czę­ły być li­kwi­do­wa­ne. Ich mar­twe ciała, zbie­ra­ne przez dro­gie w utrzy­ma­niu siat­ki ma­gne­tycz­ne, skła­do­wa­li w po­bli­żu głów­ne­go rynku lu­dzie Ruf­fu­sa i Bett.

Ashna cho­ro­wa­ła dalej, a płuca rzę­zi­ły. 

Na­wrzesz­cza­ła na Toha, że gdyby nie on, wciąż mie­li­by pracę. Potem prze­pro­si­ła. A potem znowu na­wrzesz­cza­ła. Vay­sha na­krzy­cza­ła na nią, a ona na Vay­shę. Bjerg obie­cał, że za­bi­je Sta­re­go Toma, ale szyb­ko wy­co­fał się z tego po­my­słu, bo aku­rat Im­pe­rial­ni policjanci zło­ży­li Gu­ber­na­to­ro­wi ru­ty­no­wą wi­zy­tę. 

Dni mi­ja­ły. Pie­nię­dzy uby­wa­ło. 

Gdy lu­dzie do­wie­dzie­li się o tym, że Gar­gul­ce praw­do­po­dob­nie znik­ną z ich pla­ne­ty na za­wsze, za­czę­li świę­to­wać. Pierw­sza feta trwa­ła dobre trzy dni; za­kra­pia­na była al­ko­ho­lem i nar­ko­ty­ka­mi, ską­pa­na w dzi­kiej eu­fo­rii. Tam­te­go dnia Wa­row­nia Ed­ga­ra nie miała ani jed­ne­go klien­ta. Ani jed­nej, sko­ła­ta­nej duszy, pra­gną­cej wypić coś w spo­ko­ju, z dala od zgieł­ku.

Dza­ja­ha­nie przy­cho­dzi­li do nich raz na jakiś czas, by wy­chy­lić ko­lej­kę. Jed­nak ponad po­ło­wa z nich zre­zy­gno­wa­ła z kar­ne­tów już po pierw­szym ty­go­dniu. Inni za­po­mnie­li, albo byli bar­dziej ostroż­ni.

– To chwi­lo­we – po­ja­wia­ły się głosy na po­cząt­ku. – One wrócą, zo­ba­czy­cie. 

Ale nie wra­ca­ły. 

Kiedy be­stie miały in­ne­go, groź­niej­sze­go wroga od bied­nych miesz­kań­ców Sznub­by, prze­sta­ły od­wie­dzać po­wierzch­nię pla­ne­ty. To­czy­ły dużo waż­niej­szy bój. O prze­trwa­nie. Tego jesz­cze nie grali.

Spra­wa miała zo­stać za­mknię­ta mak­sy­mal­nie w mie­siąc, ale oka­za­ło się, że po­two­ry są cwane. Po­tra­fi­ły czę­ścio­wo do­sto­so­wać się do no­wych wa­run­ków. I wła­śnie przez to, misja po­stę­po­wa­ła nieco wol­niej, niż za­kła­da­no. Jeden sa­te­li­ta zo­stał nawet do­szczęt­nie znisz­czo­ny i wpadł w at­mos­fe­rę, gdzie uległ spa­le­niu. 

Tak czy siak, bio­rąc pod uwagę wszyst­kie suk­ce­sy i po­tknię­cia, plusy i mi­nu­sy, uśmie­chy i gry­ma­sy – Dza­jah pierw­szy raz w swo­jej hi­sto­rii sta­wa­ło na nogi. Pod­no­si­ło się z kolan; być może nawet opusz­cza­ło sie­dze­nie że­bra­ka przed im­pe­ra­tor­skim tro­nem. Z pew­no­ścią kie­dyś… Może nie dziś, czy jutro, ale za rok, albo pięć ktoś za­cznie mówić:

,,Im­pe­ra­tor nie jest na­szym bo­giem, wy­rzek­nij­my się go”.

I inni za­czną mu kla­skać.

To spro­wa­dza na ludzi pokój. Na­tu­ral­ny po­rzą­dek rze­czy.

Z tą myślą, krą­żą­cą gdzieś w głę­bo­kich za­ka­mar­kach jej umy­słu, Ashna wcho­dzi­ła do głów­ne­go po­miesz­cze­nia Wa­row­ni. Świe­ci­ło pust­ka­mi.

Za ladą, jak za­wsze, stał bar­man. Czy­ścił szklan­ki. Przy sto­li­ku numer pięć dwie sta­rusz­ki grały w karty, a obok pe­wien za­ma­sko­wa­ny, trój­rę­ki krę­tacz prze­li­czał zdo­by­te łupy. Po dru­giej stro­nie można było usły­szeć cichy głos Bjer­ga i skrze­ki jego żony z prze­no­śne­go ho­lo­gra­mu. Przy barze za­błą­dził jeden, sa­mot­ny S’hek­kań­czyk z bia­łym pasem na gło­wie, pi­ją­cy coś zie­lo­ne­go. 

Bram­karz za­snął przy drzwiach. Ochro­nia­rze grali w kości. 

– Ze­bra­nie! – wy­dar­ła się Ashna, mogąc nie­mal do­tknąć wszech­obec­ne­go po­czu­cia po­raż­ki. – Ze­bra­nie za­rzą­du!

Dwie mi­nu­ty póź­niej w jej biu­rze sie­dzia­ła Vay­sha, Toh i Bjerg. Ten ostat­ni ner­wo­wo prze­bie­rał ko­py­ta­mi, z tru­dem miesz­cząc się na przy­sto­so­wa­nym do jego roz­mia­rów krze­śle.

– Oszczęd­no­ści wy­pa­ru­ją nam za trzy, może czte­ry ty­go­dnie – po­wie­dzia­ła Ashna po­waż­nym tonem. – Za­trud­nia­my trzy­dzie­stu ośmiu war­tow­ni­ków. Tym lu­dziom trze­ba pła­cić. 

– Co pro­po­nu­jesz? – mruk­nął Toh mar­kot­nie. 

Córka Ed­ga­ra wy­pro­sto­wa­ła się na fo­te­lu. 

– Nie zgo­dzi­cie się.

– Wszyst­ko, żeby ra­to­wać to miej­sce – po­wie­dział Bjerg. 

– Ry­zy­kow­ne. Nie­ko­niecz­nie le­gal­ne.

– Nie­ko­niecz­nie le­gal­ne? – Vay­sha unio­sła brwi.

– No dobra. Bar­dzo nie­le­gal­ne

Toh wy­pu­ścił cięż­ko po­wie­trze, jakby do­pie­ro do­tar­ła do niego po­wa­ga sy­tu­acji. Potem kla­snął dłoń­mi w ko­la­na i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To moja je­dy­na szan­sa na dobre życie – rzu­cił. – Zanim mnie tu ścią­gnę­łaś sprze­da­wa­łem owoce. A pra­wie nikt nie lubi fi­de­liań­skich gęb. Nie szło mi to za do­brze, jak pew­nie pa­mię­ta­cie. – Oparł głowę o fotel i po­pa­trzył w sufit. – Zga­dzam się na wszyst­ko. Biedy i nie­pew­no­ści mia­łem już wy­star­cza­ją­co przez całe życie. 

– No dalej, Ash. Mów – za­chę­ci­ła ją Vay­sha.

– W po­rząd­ku… – Ashna przy­chy­li­ła się do nich i splo­tła ręce. – Mu­si­my dez­ak­ty­wo­wać sa­te­li­ty zanim wy­tłu­ką wszyst­kie Gar­gul­ce. 

Za­pa­dła chwi­lo­wa cisza. 

Bjerg od­chrząk­nął.

– Ale to pra­wie jak za­mach stanu.

– Co mam na to po­ra­dzić? – Wsta­ła od biur­ka i za­czę­ła wy­ma­chi­wać rę­ko­ma. – Po­ju­trze daję wy­pła­ty war­tow­ni­kom. Ostat­nie na które nas stać, ro­zu­mie­cie? Może jesz­cze pod­czas na­stęp­ne­go Okrą­że­nia… Ale tylko je­że­li wszy­scy spła­cą kar­ne­ty. Toh i tak nie ma dokąd pójść. – Fi­de­lia­nin po­ki­wał głową. – Ty, Bjerg, był­byś go­to­wy umrzeć za to miej­sce, wiem to. – Za­rząd­ca mi­mo­wol­nie się uśmiech­nął. – A ty, Vay­sha… Za bar­dzo mnie ko­chasz, żeby się nie zgo­dzić. – Jej czar­ne loki za­fa­lo­wa­ły, gdy gwał­tow­nie wci­snę­ła twarz w dło­nie. – Dalej, to nasza je­dy­na szan­sa. Obie­cu­ję, że wszyst­ko sobie za­pla­no­wa­łam i…

– Więc mów, Ash – od­parł Toh. – Omów plan.

– W po­rząd­ku – kon­ty­nu­owa­ła. – Za sześć dni mamy Świę­to Wol­no­ści. Pierw­sze ob­cho­dy. Wszy­scy będą się bawić by uczcić wy­go­nie­nie Gar­gul­ców. Straż­ni­cy, pil­nu­ją­cy sta­cji kon­tro­li, są nie­licz­ni. I na pewno kilku z nich zwol­ni się ze służ­by, żeby pójść i popić, nie? W końcu to Dza­jah! Tu nigdy nie mie­li­śmy wojny! Po co ktoś miał­by wy­łą­czać te prze­klę­te sa­te­li­ty? – Prze­rwa­ła przez atak kasz­lu. Wy­plu­ła fleg­mę i wło­ży­ła za­czer­wie­nio­ną chust­kę do tyl­nej kie­sze­ni. – Wy­star­czy nam od­dział dwu­dzie­stu, może dwu­dzie­stu pię­ciu war­tow­ni­ków, żeby wziąć ich z za­sko­cze­nia i prze­jąć tę sta­cję. 

– Wszyst­ko brzmi pięk­nie – po­wie­dział Toh. – Ale, żeby zdjąć te pu­kaw­ki z or­bi­ty, trze­ba mieć kody do­stę­pu. 

Ashna uśmiech­nę­ła się pod nosem.

– My­ślisz, że dla­cze­go nasze oszczęd­no­ści tak szyb­ko stop­nia­ły? – Opa­dła na fotel. – Ka­pi­tan Omar ubił in­te­res życia, ko­cha­ni. Za­ro­bił po­dwój­nie. 

 

*

 

Świę­to Wol­no­ści za­czę­ło się, gdy było już ciem­no. Słoń­ce za­szło za ho­ry­zon­tem i su­ro­wy kra­jo­braz pla­ne­ty spo­wiły bar­wy gra­na­tu i czer­ni, roz­świe­tlo­ny na­tło­kiem gwiazd z nieba i sztucz­nych ogni z ziemi. Gołym okiem można było do­strzec krą­żą­ce wokół or­bi­ty sa­te­li­ty, pły­ną­ce po skle­pie­niu ni­czym kro­pla wody po dzban­ku.

Całe mia­sto roz­sza­la­ło się w eks­ta­tycz­nej za­ba­wie, za­tra­ca­jąc w śpie­wach, piciu, ob­żar­stwie, dow­ci­pach i pa­le­niu ku­kieł Gar­gul­ców. 

Nawet przy­jezd­ni, choć wciąż było ich nie­wie­lu, wzię­li udział w za­ba­wie. Przy­szy­ko­wa­no dla nich spe­cjal­ny po­dest, na któ­rym byli ob­rzu­ca­ni wa­rzy­wa­mi. Ten, kto po kilku mi­nu­tach był naj­mniej ubru­dzo­ny, zgar­niał pu­char i tytuł ,,Przy­ja­cie­la Dza­jah”. 

Dzie­ci pisz­cza­ły z ucie­chy, gdy trupa tan­ce­rek za­pre­zen­to­wa­ła swój nowy układ, w któ­rym do pięk­nych ru­chów do­łą­czy­ły rów­nież po­ka­zy świetl­ne. Na ko­niec po­do­bi­zna Gar­gul­ca wznio­sła się w po­wie­trze, za­trze­po­ta­ła na wie­trze i zo­sta­ła ro­ze­rwa­na na strzę­py za po­mo­cą dział­ka pla­zma­tycz­ne­go. 

Pla­ne­ta świę­to­wa­ła hucz­nie, ale Ashna miała coś dużo waż­niej­sze­go do zro­bie­nia. 

Wraz z dwu­dziest­ką żoł­nie­rzy, pro­wa­dzo­nych przez Bjer­ga, prze­mknę­ła przez bocz­ną ulicz­kę przy wę­dzar­ni mięsa Gru­be­go Filla, skrę­ci­ła na wschód i na­ka­za­ła swo­je­mu za­rząd­cy wy­ła­ma­nie kraty za­bez­pie­cza­ją­cej.

Wy­ce­lo­wał ka­ra­bi­nem w za­krzy­wio­ny frag­ment pola si­ło­we­go i oddał czte­ry celne strza­ły. Na­stęp­nie jeden z war­tow­ni­ków pod­ło­żył w to miej­sce nie­wiel­kie ła­dun­ki so­nicz­ne. 

Dźwięk nie­sły­szal­ny dla ludz­kie­go ucha mu­siał prze­szyć oko­li­ce, bo uszko­dzo­ne pole za­czę­ło drgać. Wtedy Bjerg wy­strze­lił jesz­cze kilka razy, aż w końcu mię­dzy nimi a wej­ściem do sta­cji do­wo­dze­nia, po­zo­sta­ła tylko cien­ka ba­rie­ra.

Cza­sem naj­prost­sze spo­so­by są naj­lep­sze. 

Dwóch żoł­nie­rzy wy­su­nę­ło przed sie­bie włócz­nie i z peł­nym im­pe­tem wpa­dło w słaby punkt. 

Coś trza­snę­ło, za­iskrzy­ło, a potem błę­kit­na tar­cza ochron­na prze­rwa­ła się w dość wą­skim punk­cie. 

Ashna po­pra­wi­ła szty­le­ty skry­te w pra­wym rę­ka­wie.

– Nikt nas nie usły­szał – po­wie­dzia­ła. – Alar­mu też nie ma. 

– Może na­praw­dę wszy­scy palą teraz kukły – od­parł Bjerg, wci­ska­jąc po­mię­dzy uszko­dzo­ne pole od­py­char­kę. 

– Oby.

Od­py­char­ka po­zwo­li­ła dez­ak­ty­wo­wać tar­czę na pe­wien czas na ta­kiej sze­ro­ko­ści, żeby wszy­scy zdo­ła­li przez nią przejść. 

Prze­ska­ki­wa­li gę­sie­go.

W końcu zna­leź­li się na te­re­nie sta­cji. 

Bu­dy­nek głów­ny był mały i świe­żo po re­mon­cie, po­ma­lo­wa­ny w bar­wach ciem­nej sza­ro­ści. W środ­ku pa­li­ły się zie­lo­ne świa­tła. 

Ashna zo­ba­czy­ła w od­da­li jed­ne­go, znu­dzo­ne­go gwar­dzi­stę, włó­czą­ce­go się w tę i we w tę ze spusz­czo­ną głową. 

Bjerg wy­ce­lo­wał w niego ka­ra­bi­nem. 

– Na pewno nas nie usły­szą? – szep­nę­ła mu nad uchem. 

– Cicho, córko Ed­ga­ra. – Byk na­chy­lił się bli­żej ce­low­ni­ka. Po­słał wiąz­kę pro­sto w męż­czy­znę, który upadł jak długi na zie­mię i wpadł w drgaw­ki. – Nie, o ile tra­fię za pierw­szym razem. – Bjerg uśmiech­nął się i wy­pro­sto­wał. – Idzie­my. 

Kiedy zna­leź­li się przy straż­ni­ku, jeden z war­tow­ni­ków wbił w niego włócz­nię na wszel­ki wy­pa­dek, po­zba­wia­jąc go życia jed­nym cio­sem. 

Stali teraz przy za­chod­niej ścia­nie; wej­ście mie­ści­ło się w po­łu­dnio­wej. 

Ashna, będąc zde­cy­do­wa­nie naj­mniej­sza z całej dru­ży­ny, po­ło­ży­ła się na brzu­chu i ostroż­nie wy­chy­li­ła. Zo­ba­czy­ła, że przy drzwiach fron­tal­nych stoi trzech żoł­nie­rzy, ga­wę­dzą­cych ze sobą bez­tro­sko. Dwóch z nich miało ka­ra­bi­ny. 

– Nie damy rady zro­bić tego po cichu – po­wie­dzia­ła, wy­co­fu­jąc się. – Nawet jeśli bę­dziesz celny, uniesz­ko­dli­wisz jed­ne­go, może dwóch naraz. Mają dwie pu­kaw­ki. 

– Mo­że­my roz­pę­tać małą strze­la­ni­nę. – Bjerg wy­szcze­rzył zęby.

– Usły­szą nas – wtrą­cił się S’hek­kań­ski war­tow­nik imie­niem Zaih. 

– Trud­no – od­po­wie­dzia­ła Ashna. – W końcu muszą. – Po­kle­pa­ła Bjer­ga po bi­cep­sie, bo wyżej nie się­ga­ła. – Plan jest pro­sty. Sta­ru­szek wdaje się w wy­mia­nę ognia. Wy idź­cie do wschod­niej ścia­ny. Za­ata­ku­je­cie ich od dru­giej stro­ny włócz­nia­mi. Przy odro­bi­nie szczę­ścia uda nam się wejść do środ­ka zanim wezwą po­sił­ki.

Jak po­wie­dzia­ła, tak zro­bi­li.

Bjerg po­cze­kał na jej sy­gnał, a gdy po­zo­sta­li za­ko­mu­ni­ko­wa­li Ash­nie, że są go­to­wi, oddał strzał w stro­nę straż­ni­ków.

Jeden z nich padł na zie­mię od razu, upusz­cza­jąc ka­ra­bin. Drugi po­słał czte­ry wiąz­ki w stro­nę byka. Za­rząd­ca schro­nił się za ścia­ną, ale jedna z wią­zek ugo­dzi­ła go w rękę i syk­nął z bólu.

Wtedy zza wschod­niej ścia­ny wy­pa­dła wście­kła banda włócz­ni­ków, wbijając groty w przeciwników. Wy­mia­na pla­zmy za­koń­czy­ła się tak samo szyb­ko, jak się za­czę­ła, ale cały ośro­dek prze­szył pi­skli­wy dźwięk alar­mu. 

– Teraz, szyb­ko! – Ashna pu­ści­ła się bie­giem do drzwi. – For­ma­cja!

War­tow­ni­cy usta­wi­li włócz­nie przo­dem do włazu. Ten otworzył się chwi­lę póź­niej, a po dru­giej stro­nie po­ja­wi­ło się trzech żoł­nie­rzy z bla­ste­ra­mi. Od razu zo­sta­li prze­bi­ci. 

Dru­ży­na wpa­dła do ko­ry­ta­rza wej­ścio­we­go. Tam jed­nak po­ja­wi­ły się pierw­sze pro­ble­my. Za­ło­ga sta­cji oka­za­ła się nieco więk­sza, niż za­kła­da­ła Ashna, bo około tu­zi­na ochro­nia­rzy wy­pa­dło zza za­krę­tu – trzech trzy­ma­ło ka­ra­bi­ny, a po­zo­sta­li pałki elek­trycz­ne.

Za­czę­ła się walka.

Dla niej naj­waż­niej­sze było, aby do­stać się do cen­trum do­wo­dze­nia. Bjerg był jej ta­ra­nem. 

Prze­mknę­li obok po­je­dyn­ku­ją­cej się dwój­ki – war­tow­ni­ka wy­ma­chu­ją­ce­go włócz­nią i straż­ni­ka zręcz­nie obi­ja­ją­ce­go go pałką. Obok inny żoł­nierz strze­lał z ka­ra­bi­nu, obez­wład­nia­jąc (a może nawet za­bi­ja­jąc) dwóch war­tow­ni­ków, ale Zaih wy­trą­cił mu broń z rąk i sko­czył na niego; obaj za­czę­li się szar­pać na pod­ło­dze. 

Bjerg ode­pchnął na bok ja­kie­goś chu­der­la­ka i po­strze­lił ko­bie­tę, a potem przy­ło­żył jej palec do czyt­ni­ka przy na­stęp­nych drzwiach, które sta­nę­ły przed nimi otwo­rem.

Był tam ko­lej­ny ko­ry­tarz. Biegł przez niego jeden S’hek­kań­czyk z pałką w dło­niach. Gdy tylko zo­ba­czył przed sobą Bjer­ga, wydał dźwięk po­dob­ny do pisku, by już se­kun­dę póź­niej leżeć nie­przy­tom­ny na po­sadz­ce.

Jego od­czyt kciu­ka także po­słu­żył za kartę wstę­pu.

Wresz­cie zna­leź­li się w po­miesz­cze­niu do­wo­dze­nia.

Było ską­pa­ne w zie­lo­nym świe­tle; na środ­ku uno­si­ła się wiel­ka kula przed­sta­wia­ją­ca ho­lo­gram pla­ne­ty i jej or­bi­tę, okrą­ża­ną przez kil­ka­dzie­siąt ma­łych, brą­zo­wych kulek, sym­bo­li­zu­ją­cych gar­gul­co­we gniaz­da, oraz ma­kie­ty sa­te­li­tów. 

Przy pa­ne­lu ste­ro­wa­nia było ponad dzie­sięć miejsc, ale teraz sie­dział tam tylko jeden chło­pak, wy­glą­da­ją­cy na prze­ra­żo­ne­go.

Nagle, jakby zni­kąd, wprost na Bjer­ga wy­padł jeden z ochro­nia­rzy. Sko­czył mu na szyję i, ści­ska­jąc w rę­kach pałkę elek­trycz­ną, ude­rzył go mocno w czoło.

– Ty ro­ba­lu! – ryk­nął byk i zła­pał na­past­ni­ka za nogę. Ci­snął nim o ścia­nę, jakby rzu­cał dmu­cha­ną lalką. Straż­nik ude­rzył głową i bru­nat­na krew po­pły­nę­ła mu z czasz­ki. 

– Nie zbli­żać się. – Usły­sze­li ostrze­że­nie. Po dru­giej stro­nie ho­lo­gra­mu, z wy­ce­lo­wa­nym w nich ka­ra­bi­nem pla­zmo­wym, stał krępy męż­czy­zna z rudą bród­ką i łysą głową. – Od­strze­lę wam łby. Przy­się­gam.

Za ich ple­ca­mi ktoś wydał jęk bólu.

Uzbro­jo­ny łysol pod­szedł bli­żej, wciąż z ce­low­ni­kiem wy­mie­rzo­nym w Bjer­ga. Za­rząd­ca uniósł ręce, upusz­cza­jąc ka­ra­bin.

Pra­cow­nik sta­cji chwy­cił szyb­ko Ashnę za włosy i przy­cią­gnął ku sobie. Przy­ło­żył jej ka­ra­bin do skro­ni. 

– Za­bi­ję ją, jeśli się ru­szysz – po­wie­dział. 

– Ro­zu­miem – od­parł Bjerg. – Tylko spo­koj­nie.

W ko­ry­ta­rzu od­bi­ła się wiąz­ka pla­zma­tycz­na i wpa­dła do po­miesz­cze­nia, roz­świe­tla­jąc je na chwi­lę. Jakiś war­tow­nik wczoł­gał się do środ­ka, cały we krwi, mam­ro­cząc coś do sie­bie, ale se­kun­dę póź­niej leżał już mar­twy, po­strze­lo­ny przez jed­ne­go z ochro­nia­rzy.

Bjerg ostroż­nie od­su­nął się od drzwi. 

Walka przy wej­ściu trwa­ła dalej, choć krzy­ki po­wo­li ci­chły. 

– Od­wróć się i każ im się wy­co­fać – za­żą­dał łysol. 

– Nie po­dej­muj­my po­chop­nych dzia­łań – po­wie­dział Bjerg bar­dzo po­wo­li.

– O czym ty mó­wisz, dzi­wo­lą­gu?! Wła­śnie nas na­pa­dli­ście!

– Tak, wiem. Ro­zu­miem. Zaraz to na­pra­wi­my, do­brze?

– Za­mor­do­wa­li­ście moich ko­le­gów… – Ton męż­czy­zny przy­brał nie­po­ko­ją­co gniew­ną barwę. – Wy… Je­ste­ście…

– Za chwi­lę od­wo­łam moich ludzi – za­pew­nił za­rząd­ca. – Daj mi tylko…

– Zmie­ni­łem zda­nie. – Pra­cow­nik za­czął mówić przez za­ci­śnię­te zęby. – Za­bi­ję ją.

– Nie sądzę. – Ashna wy­su­nę­ła z rę­ka­wa mały szty­let i dźgnę­ła nim pro­sto w udo na­past­ni­ka. Ten zawył z bólu i od­sko­czył, przy oka­zji strze­la­jąc przy­pad­ko­wo w sufit. Dziew­czy­na od­wró­ci­ła się i wy­ję­ła dru­gie ostrze. Szyb­kim ru­chem wbiła je męż­czyź­nie głę­bo­ko w krtań. Padł na zie­mię, krztu­sząc się wła­sną krwią. 

– Masz – po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc ka­ra­bin. – Do­kończ. – Rzu­ci­ła go Bjer­go­wi. 

Po­de­szła do ska­mie­nia­łe­go ze stra­chu chło­pa­ka przy pa­ne­lu ste­ro­wa­nia. 

– Wy­ślij wia­do­mość do Ruf­fu­sa de­Teh­ra – roz­ka­za­ła. – Na­pisz, że ma się tu zja­wić, albo zaraz na tym wa­szym pie­przo­nym ho­lo­gra­mie za­brak­nie tych śmiesz­nych sa­te­li­tek. Niech przyj­dzie tu sam. I ni­ko­mu ani słowa.

Pra­cow­nik po­ki­wał głową i wziął się do ro­bo­ty. 

Od­gło­sy ago­nii ostat­nie­go, umie­ra­ją­ce­go straż­ni­ka uci­chły.

 

*

 

Po­miesz­cze­nie zo­sta­ło oczysz­czo­ne z prze­ciw­ni­ków. 

Stra­ci­li dzie­wię­ciu war­tow­ni­ków. Za­bi­li łącz­nie dwu­dzie­stu ochro­nia­rzy. 

,,Dobry wynik” – my­śla­ła Ashna, ob­ra­ca­jąc w rę­kach nie­wiel­kie pu­de­łecz­ko z ko­da­mi ak­ty­wa­cyj­ny­mi w środ­ku. ,,Na­praw­dę dobry wynik”. 

Kody były już wpi­sa­ne do sys­te­mu. Wy­star­czy­ło po­twier­dzić ope­ra­cję. Bjerg pil­no­wał obsługującego. 

W ko­ry­ta­rzu na mo­ment zro­bi­ło się gło­śno. Usły­sza­ła po­spiesz­ne kroki i do cen­trum do­wo­dze­nia wpadł Ruf­fus, cały spo­co­ny i ubra­ny w zie­lo­ny szla­frok. Po­pa­trzył na nią z prze­ra­że­niem i od­gar­nął na bok nie­uło­żo­ne włosy. 

– Nie rób tego – po­wie­dział od razu. 

– Jaki mia­ła­bym w tym in­te­res? Po­świę­ci­łam dzie­wię­cio­ro ludzi – od­par­ła. 

– To głup­stwo. Po pro­stu mar­no­traw­stwo na­szych pie­nię­dzy. – Ruf­fus od­dy­chał cięż­ko, wciąż ner­wo­wo po­pra­wia­jąc koł­nierz od szla­fro­ka. – Po­dzie­lę się z tobą zy­ska­mi. Trzy­dzie­ści… Czter­dzie­ści pro­cent. Za­ła­twi­my Bett. Nie ma tylu ludzi. Przej­miesz jej udzia­ły. Zgoda? 

Ashna wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. W ką­ci­kach jej ust za­go­ścił uśmiech. Pod­rzu­ci­ła do góry pu­de­łecz­ko z ko­da­mi, a kiedy spa­dło na zie­mię, zdep­ta­ła je po­de­szwą. 

– Nie za­pro­si­łam cię tu, żeby ne­go­cjo­wać. 

Wy­raź­nie się zmie­szał. Zmarsz­czył brwi.

– Więc… Więc po co mnie ścią­gnę­łaś?

– Chcia­łam zo­ba­czyć twoją po­raż­kę – od­po­wie­dzia­ła. 

Ruf­fus za­ci­snął zęby i przez chwi­lę spra­wiał wra­że­nie, jakby miał rzu­cić się na nią z pię­ścia­mi, ale póź­niej głęboko odetchnął i obejrzał się przez ramię, za nim stało dwóch uzbrojonych wartowników.

– To nie tylko moja po­raż­ka – mruk­nął bar­dzo cicho. – Po­patrz na tych wszyst­kich ludzi na placu. – Znów wy­pu­ścił po­wie­trze i kon­ty­nu­ował znacz­nie gło­śniej, z nie­skry­wa­ną po­gar­dą. – No dalej, mała Ash. Prze­ko­naj ich, że ro­bisz do­brze.

– Nie in­te­re­su­ją mnie. – Ashna po­de­szła do pa­ne­lu ste­ro­wa­nia. – Muszę za­ra­biać. 

– Nie rób tego! – Ruf­fus stra­cił zimną krew. Zda­wał się pła­kać. – Bła­gam, bła­gam, nie rób tego. Za­bi­jesz nas wszyst­kich, sły­szysz?! – Chciał jej prze­szko­dzić, ale war­tow­ni­cy chwy­ci­li go za barki i unie­ru­cho­mi­li. – To sza­leń­stwo, Ashna! Sza­leń­stwo! Twój oj­ciec by się cie­bie wsty­dził!

Za­twier­dzi­ła ope­ra­cję.

Ho­lo­gra­ficz­na pro­jek­cja or­bi­ty znik­nę­ła. 

– Na pysk Gar­gul­ca… – Ruf­fus wy­rwał się z uści­sku. – Zro­bi­łaś nam wszyst­kim krzyw­dę. Och, po­patrz na świę­tu­ją­ce tłumy i po­wiedz, że to wszyst­ko bę­dzie twoją spraw­ką!

– Bar­dzo chęt­nie… – Ashna chwy­ci­ła ka­ra­bin pla­zma­tycz­ny. – Ale nie mamy zbyt wiele czasu na po­ga­dusz­ki. – Wy­ce­lo­wa­ła w jego pierś. – Muszę się zwi­jać. 

– Tu są ka­me­ry. Będą wie­dzieć, że to ty. 

– Ten bu­dy­nek zaraz pój­dzie z dymem. – Po­pa­trzy­ła na ze­ga­rek. – Do­kład­nie za czte­ry mi­nu­ty. Wie­dzia­łeś, że Fi­de­lia­nie są ge­niu­sza­mi pi­ro­tech­nicz­ny­mi? Co­dzien­nie od­kry­wam o nich coś no­we­go, daję słowo. Nie dzi­wię się, że chcie­li ich sprząt­nąć. No, ale do­brze. Czas, czas, czas. – Przy­ło­ży­ła oko do ce­low­ni­ka. – Ostat­nie słowa?

– Oh, głu­pia dzie­wu­cha. 

Za­bi­ła go.

Zanim wy­szli, mu­sia­ła so­lid­nie wy­kasz­leć krew, za­le­ga­ją­cą w gar­dle. Było jej wię­cej niż kie­dy­kol­wiek. Miała wra­że­nie, że wię­cej niż na zwło­kach Ruf­fu­sa.

 

***

 

Gar­gul­ce miały spo­kój. Być może uświa­do­mi­ły sobie, że ich nie­do­szła apo­ka­lip­sa była dzie­łem ludzi z Dza­jah. 

Pew­nie dla­te­go jesz­cze tego sa­me­go dnia, pod­czas trwa­nia ob­cho­dów Świę­ta Wol­no­ści, pierw­sza z be­stii przy­le­cia­ła na po­wierzch­nię pla­ne­ty i za­mor­do­wa­ła łącz­nie trzy­sta osiem­dzie­siąt trzy osoby. Potem zja­wi­ła się na­stęp­na. 

Tego dnia, który miał być prze­cież wiel­kim ob­cho­dem bez­pie­czeń­stwa i po­ko­ju, za­mor­do­wa­ne zo­sta­ły łącz­nie osiem­set dwie osoby, nie­przy­go­to­wa­ne do szyb­kiej uciecz­ki. Te, które chcia­ły schro­nić się w Wa­row­ni Ed­ga­ra, w więk­szo­ści nie miały kar­ne­tów, toteż nie zo­sta­ły wpusz­czo­ne.

Sym­bol trium­fu szyb­ko prze­mie­nił się w sym­bol męki.

Ashna wró­ci­ła do domu, wie­dząc, że wy­ko­na­ła misję i od­nio­sła zwy­cię­stwo. W do­dat­ku za­mor­do­wa­ła swo­je­go naj­więk­sze­go kon­ku­ren­ta. 

,,Ura­to­wa­łam biz­nes ojca…” – po­wta­rza­ła w duchu. ,,Jego dzie­dzic­two”.

Gar­gul­ce wró­ci­ły. Zyski znów za­czę­ły spły­wać. Wszyst­ko było po sta­re­mu.

Cho­ciaż ta cho­ro­ba… To chyba jed­nak nie był grain.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Co do spraw technicznych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Bo, choć sama planeta i żyjąca na niej społeczność, (zbędny przecinek?) nie miała za wiele do zaoferowania, to co jakiś czas błądziła w jej okolice kupiecka karawana, albo imperialny krążownik milicyjny. 

Powodów (przecinek?) dlaczego Dzajah nigdy nie zdołało rozwinąć się na takie poziomy, jakie prezentowały inne kolonie międzyrasowe pod przywództwem ludzi, było z pewnością wiele, ale wszystkie one sprowadzały się do jednego, szczególnie istotnego – Gargulców.

Gospodarze oferowali miesięczne i roczne bilety, ale były one przeznaczone tylko dla przyjezdnych. Tutejsi dobrze wiedzieli, że tylko życiowa subskrypcja ma sens. – powtórzenie

Lecz największym i najbardziej obleganym z nich, (zbędny przecinek?) była Warownia Edgara. 

Nie potrzebuje mieć pod nosem trzech, przebrzydłych, zadufanych w sobie… – literówka?

A z resztą! – ortograficzny – razem

Śmiał się, że dzięki samym gałkom i nozdrzom, jest bardziej nieprzewidywalny, bo nikt nie wie (przecinek?) gdzie patrzy i kiedy węszy.

Wszystkie sypialnie wartowników spowiły się w czerwonym świetle i rozbrzmiał sygnał. – nieco zgrzyta mi ten fragment

– Gdzie jesteś, maleńki… – czy to nie zdanie pytające?

Nawet nie dlatego, że Ashna nie stała za wieżyczką od piętnastego roku życia, na dodatek pierwszy raz bez krzyków przerażonego ojca z parteru. – tego fragmentu nie skumałam, przecież ona tam stała, póki nie zaczęła czuć się gorzej, czy tak?

Zasłoniła dłoń chusteczką i wyharczała z trudem: – ortograficzny rażący

Plakat wyglądał został narysowany bardzo dawno temu. – składniowy – brak lub nadwyżka wyrazów

I nie zgadniesz (przecinek?) co!

Powiedział, że nie sądził, żeby kiedykolwiek się komuś przydał, bo to dziadostwo z czasów Wielkiej Wojny i już mieli wyrzucić to na szrot, ale on kazał to zostawić. Przypomnę ci jeszcze raz, Ash, zanim coś powiesz – dodał szybko, widząc jak dziewczyna otwiera usta – że go naprawdę nie interesują układziki Federacji Szlaków. Obiecał, że nam to zamontuje i to z promocją. – powtórzenia – w tak krótkim fragmencie mnóstwo zaimka „to”

– Nawet (przecinek?) jeśli.

Z tą pokrzepiającą myślą w głowie, (zbędny przecinek?) weszła do owalnego pokoju o brązowych ścianach, wypełnionego drewnianymi meblami.

Na środku, wokół okrągłego stołu, stoczyło się trzech mężczyzn i jedna kobieta. – literówka?

– Tak, Panie Gubernatorze. – Uścisnęła mu dłoń i skłoniła (się?) z szacunkiem.

– Czy ty wiesz (przecinek?) po ile chodzą skóry Gargulca?

Tu nie wywęszyli. (zbędna kropka?) – powiedział dziarsko Ruffus.

Tamtego dnia Warownia Edgara nie zaświadczyła ani jednego klienta. – zgrzyta mi styl tego fragmentu

Jedna z satelit została nawet doszczętnie zniszczona i wpadła w atmosferę, gdzie uległa spaleniu. – czy „satelita” jest rodzaju żeńskiego?

 

Czasem przymiotnik „imperialny” (nie chodzi o oficjalną nazwę floty) piszesz małą, a czasem wielką literą – za każdym razem to błąd ortograficzny.

 

Dwie minut później w jej biurze siedziała Vaysha, Toh i Bjerg. – literówka

Ten ostatni nerwowo przebierał kopytami, z trudem mieszcząc się w przystosowanym do jego rozmiarów siedzeniu. – nieco mi zgrzyta zwrot: „mieścić się w siedzeniu”

Pojutrze daje wypłaty wartownikom. – literówka?

I na pewno kilku z nich zwolni się ze służby, żeby (mogli?) pójść i popić, nie?

 

Często brak przecinka przed wyrażeniem z „który, np.:

Przyszykowano dla nich specjalny podest na którym byli obrzucani warzywami.

Dzieci piszczały z uciechy, gdy trupa tancerek zaprezentowała swój nowy układ w którym do pięknych ruchów dołączyły również pokazy świetlne.

 

Wtedy Bjerg wystrzelił jeszcze kilka razy, aż w końcu między nimi, (zbędny przecinek?) a wejściem do stacji dowodzenia, pozostała tylko cienka bariera.

Bjerg odepchnął na bok jakiegoś chuderlaka i postrzelił kobietę, a potem przyłożył jej palec do czytnika przy następnych drzwiach, które stanęły przed nimi otworem. Był tam następny korytarz. – powtórzenie

Zabije ją. – literówka

Ashna wysunęła z rękawa mały sztylet i wbiła go prosto w udo napastnika. Ten zawył z bólu i odskoczył, przy okazji strzelając przypadkowo w sufit. Dziewczyna odwróciła się i szybko wyjęła drugie ostrze. Szybkim ruchem wbiła je mężczyźnie głęboko w krtań. – sporo powtórzeń

Usłyszała pospieszne kroki i do centrum dowodzenia wpadła Ruffus, cały spocony i ubrany w zielony szlafrok. – literówka

Znów wypuścił powietrze i kontynuował znacznie głośniej, z nieskrywaną pogardą w głosie. – powtórzenie/styl

Zatwierdziła operacje. – czy tych operacji było wiele?

Och, popatrz na świętujące tłumy i powiedz, że to wszystko to będzie twoja sprawka! – powtórzenie

No(przecinek?) ale dobrze.

Tego dnia, który miał być przecież wielkim obchodem bezpieczeństwa i pokoju, zamordowanych zostało łącznie osiemset dwie osoby, nieprzygotowane do szybkiej ucieczki. – styl

 

Opowieść trzyma w napięciu, zakończenie całkiem nieprzewidywalne, podobnie jak poszczególne wydarzenia. Świetny pomysł na fantastyczny świat, rasy, ich charakterystykę czy imiona, opisy wyglądu, rywalizację między planetami oraz zasady rządzące Imperium. Od pewnego czasu dość zaskakującym wydawały mi się cele głównej bohaterki – logiczne, a jednocześnie szokujące i mocno kontrowersyjne. Według mnie zdradziła ona zasady swego ojca. :) Tytuł fenomenalnie dobrany. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Witaj.

Niezłe opowiadanie o tematyce antywojennej, trzymające w napięciu i miejscami przypominające powieść. Widać znajomość taktyki wojskowej i spraw wojskowych, choć w wojsku, moim zdaniem nie byłeś. Trochę razi przeskakiwanie z tematu na temat, co wynika pewnie z połączenia stylu opowiadania i powieści. Jeżeli interesuje Cię tematyka wojenna, to polecam książkę Guya Sajera “Zapomniany żołnierz”.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

bruce – Cześć, jak zwykle miło cię widzieć. Bardzo dziękuję za przeczytanie i klika, a szczególnie za łapankę. Strach pomyśleć ile podstawowych błędów można przeoczyć po przeczytaniu tekstu kilka razy… No, ale to chyba klasyczna zmora pisarzyny. Mam tylko pytanie: czy mogłabyś doprecyzować temat pisowni słowa “imperialny”? Tzn. chodzi o to, że mam konsekwentnie stosować pisownię z małą, lub wielką literą, czy może o to, że w konkretnych przypadkach jedna z nich jest poprawna?

A co do tytułu – dzięki za pochwałę, szczególnie, że zmieniłem go w ostatniej chwili wrzucenia na NF :D

feniks103 – Witam, wielkie dzięki za przeczytanie! Cieszę się, że opowiadanie trzymało w napięciu, chociaż sam osobiście nie klasyfikowałbym go jako czegoś z nurtu military fiction, ale w sumie to cieszę się, że ktoś zauważył w nim coś więcej, niż ja sam :) Rzeczywiście, w wojsku nie byłem. A Sajera na pewno sprawdzę.

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Tak, co do takich wyrazów, jak wspomniany przymiotnik, trzeba konsekwentnie określać zapis, bo w całym opowiadaniu odnosi się do tego samego zjawiska czy pojęcia (np. tu do “Imperium”). :)

I ja dziękuję, pozdrawiam, świetny tekst! :)

Pecunia non olet

Cześć,

Do słusznych uwag i sugestii Bruce dorzuciłbym jeszcze mieszkańców Bartii, którzy “przekuwali” sobie policzki :) 

Dla równowagi, powiem jednak, że zdanie ”Lecz największym i najbardziej obleganym z nich była Warownia Edgara.”, ze względu na alternatywne znaczenie “obleganej warowni”, to dla mnie perełka :)

Opowiadanie przeczytałem z przyjemnością. Ciekawa historia i odpowiednia dawka napięcia. Podoba mi się.

Wydaje mi się jednak, że bardziej pokazuje ono determinację i bezwzględność z jaką Ashna broni swoich interesów, niż jej dylematy. Ale to tylko taka uwaga na marginesie.

 

bruce – Dzięki :)

czeke – Dziękuję za przeczytanie i ciepłe słowa! Faktycznie, wkradła się podła literówa. Cieszę się, że ktoś wyłapał mój suchar z warownią. heart Co do tematyki opowiadania i tego, że oscyluje wokół determinacji Ashny – może masz rację; rzeczywiście jest bezwzględna w dążeniu do celu, ale przy okazji naprawdę robi moralne fikołki, żeby go sobie usprawiedliwić, więc mamy tu trochę tego, trochę tego. 

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Hej 

Szlachcic

 

Zgadzam się z przedmówcami :) I dodam, że choć świat i pomysł na historię są bardzo dobre to jest jeden minus w opowiadaniu. 

Chodzi o główną bohaterkę. Bo jakoś jej nie polubiłem i nie ma nic złego w opisywaniu antybohatera, ale wtedy fajnie jest widzieć jego porażkę lub przemianę. Jeśli bohaterka ( zakładamy, że jest pozytywna) działa słusznie to ja tej słuszności nie widzę.  

I przez całą historie obserwujemy jak jej zapalczywość doprowadza do tragedii, a to sprawia, że na koniec opowiadania odczułem straszny niedosyt. 

 

Ale dość o minusie, sam wykreowany świat jest bardzo dobry, postacie ciekawe i dobrze opisane :). 

 

Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Tak, świat jest szczegółowo wykreowany i to jest plus. Trochę przypomina mi klimaty hollywoodzkie i tu już sam nie wiem, plus czy minus. Książkę Sajera, o której pisał feniks, również mogę polecić.

Jakoś za szybko się tu wszystko dzieje, autor jakby nie daje czasu, żeby oswoić się z postaciami, ale to oczywiście moje wrażenie.

 

I kapitalne zdanie z nadreprezentacją przecinków:

 

Mają tam swoje, unoszące się w przestrzeni, gniazda, wirujące wokół Dzajah, niczym grobowe księżyce, rozbite przez jakąś katastrofę na tysiące kawałeczków i zagarnięte przez grawitację planety wbrew jej woli. 

 

Pozdrawiam:)

Bardjaskier – Hej, dzięki za klika!! Co do Ashny to oczywiście rozumiem, że można jej nie lubić. Rzeczywiście jej postawa jest dość kontrowersyjna. Na przyszłość, pisząc antybohaterów, postaram się dokładniej zarysować drogę. Tutaj wydaje mi się, że było na to zbyt mało miejsca; bardzo zależało mi, żeby opowiadanie zmieściło się w 45k znaków. Dzięki za komentarz i docenienie blush

Oblatywacz – Cześć, miło cię widzieć. Na pewno sprawdzę Sajera i jego klimaty wojenne. Cieszę się, że podobała ci się kreacja świata, a co do tempa akcji, to tak jak napisałem powyżej – w tym opowiadaniu bardzo zależało mi, żeby zmieścić się w konkretnych ramach ilości znaków, bo mam tendencje do pisania większych objętościowo tekstów, niż początkowo zakładałem (np. Drzewo Samuela).

Powiedz proszę czy zdanie z nadinterpretacją przecinków jest dobre, czy przekombinowane, bo sam nie wiem jak to odbierać D:

 

Pozdrawiam was obu!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Podejrzewała, że może to być Grain – choroba wirusowa ← chyba grain jak grypa, szkarlatyna, odra i inne

Nie zyskała mojej sympatii Ashna, ale opowiadanie ma moje uznanie. Dobrze się czyta, Światotwórstwo, że pozazdrościć. :) Brawo!

Ashna dość specyficznie widziała przyszłość, a zwłaszcza jej szczególny pomysł dążenia do ocalenia Gargulców w imię własnych, osobliwie pojętych interesów, przy tym nieliczenie się ze śmiercią setek ludzi, nie nastraja pozytywnie do bohaterki. Niezależnie od tego stworzony świat znalazłam jako oryginalny i zajmujący, a przy tym budzący ciekawość, co do dalszych losów mieszkańców Dzajach.

Żałuję tylko, że lekturę utrudniało nie najlepsze wykonanie.

 

po­wierzch­nię po­kry­wa­ły głów­nie pia­sek i skały, gdzie­nie­gdzie od­dzie­la­ne zie­lo­ny­mi oa­za­mi. → Co od czego oddzielały oazy?

Proponuję: …po­wierzch­nię po­kry­wa­ły głów­nie pia­sek i skały, gdzie­nie­gdzie urozmaicone zie­lo­ny­mi oa­za­mi.

 

Dza­jah nigdy nie zdo­ła­ło roz­wi­nąć się na takie po­zio­my, jakie pre­zen­to­wa­ły inne ko­lo­nie… → Na ile poziomów miało rozwinąć się Dzajah?

A może: Dza­jah nigdy nie zdo­ła­ło rozwinąć się do poziomu, osiągniętego przez inne ko­lo­nie

 

ko­lo­ni­za­to­rzy, któ­rzy przy­by­li tu na jed­nej z Ark… → Dlaczego wielka litera?

 

nie mogli za­ofe­ro­wać ni­cze­go, oprócz swo­ich sil­nych rąk i woli. → Czy zaimek jest konieczny? Czy oferowaliby cudze ręce?

 

Byli bie­da­ka­mi, że­brzą­cy­mi od Im­pe­rium o reszt­ki. → Można żebrać gdzieś, ale nie można żebrać od kogoś.

Proponuję: Byli bie­da­ka­mi, wyżebrującymi resztki od Imperium.

 

Dnia, w któ­rym wszyst­ko się za­czę­ło, Ashna wsta­ła… → Nie wydaje mi się, aby można wstać dnia.

Proponuję: W dniu, w któ­rym wszyst­ko się za­czę­ło, Ashna wsta­ła

 

Po­dej­rze­wa­ła, że może to być Grain – cho­ro­ba wi­ru­so­wa… → Dlaczego wielka litera? Nazwę choroby piszemy małą literą. Uwaga dotyczy też przypadków w dalszej części opowiadania.

 

Potem wska­za­ła pal­cem na kubły→ Potem wska­za­ła pal­cem kubły

Palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

Mię­śnie, spię­te w czar­nym kom­bi­ne­zo­nie… → A może: Mię­śnie, opię­te czar­nym kom­bi­ne­zo­nem

 

Zre­zy­gno­wa­ła nawet z tra­dy­cji go­le­nia sobie głów… → Miała więcej niż jedną głowę?

 

wsta­ła i prze­ci­snę­ła się przez kilku no­wych gości. → Czy przeniknęła przez gości?

Proponuję: …wsta­ła i prze­ci­snę­ła się między kilku nowymi gośćmi.

 

za­uwa­ży­ła kilka stwo­rzeń po­dob­nych ga­ba­ry­to­wo do swo­je­go przy­ja­cie­la… → Czy zaimek jest konieczny?

A może: …za­uwa­ży­ła kilka stwo­rzeń, wielkością podobnych do przy­ja­cie­la

 

Wtedy nad jej głową coś śmi­gnę­ło. Na dole roz­le­gły się piski prze­ra­żo­nych ludzi. Unio­sła głowę do góry i zo­ba­czy­ła… → Powtórzenie. Masło maślane – czy można coś unieść do dołu?

Proponuję w ostatnim zdaniu: Spojrzała w górę i zo­ba­czy­ła

 

skrzy­dla­ta be­stia, opan­ce­rzo­na w zie­lo­ne łuski… → Można opancerzyć się czymś, ale nie można być opancerzonym w coś.

Proponuję: …skrzy­dla­ta be­stia, okryta pancerzem zielonych łusek

 

ten pi­ko­wał trze­ci raz w dół… → Masło maślane – czy mógł pikować w górę?

Wystarczy: …ten pi­ko­wał trze­ci raz

 

i tylko zręcz­ny re­fleks byka ura­to­wał go przed śmier­cią. → Można się zręcznie posługiwać refleksem, ale refleks nie bywa zręczny.

Proponuję: …i tylko re­fleks byka ura­to­wał go przed śmier­cią. Lub: …i tylko zręcz­ny manewr byka ura­to­wał go przed śmier­cią.

 

potwór wpadł nią w ba­nal­ny spo­sób, na­dzie­wa­jąc grot na wła­sny pysk. → Obawiam się, że potwór nie mógł wpaść we włócznię, ani nadziać grotu na pysk. Zbędne dookreślenie – czy można wpaść na włócznię w sposób wyrafinowany? Zbędny zaimek – czy mógł nadziać cudzy pysk?

Proponuję: …potwór wpadł na nią, na­dzie­wa­jąc pysk na grot.

 

Ashna po­czu­ła ude­rze­nie ulgi… → Jak uderza ulga?

A może wystarczy: Ashna po­czu­ła ulgę

 

Ash sie­dzia­ła w swoim biu­rze… → Zbędny zaimek – czy pracowałaby w cudzym biurze?

 

zła­pał ją ostry atak kasz­lu. Za­sło­ni­ła dłoń chu­s­tecz­ką… → Czy kasłała dłonią i dlatego ją zasłoniła?

A może miało być: …zła­pał ją ostry atak kasz­lu. Za­sło­ni­ła usta chu­s­tecz­ką

 

– Toh wyjął z płasz­cza jakiś pa­pier. → Pewnie miało być: – Toh wyjął z kieszeni płasz­cza jakiś pa­pier.

 

Byłem naj­waż­niej­szy z tłumu… → W tłumie byłem naj­waż­niej­szy

 

Ashna po­de­rwa­ła się z krze­sła. → Wcześniej napisałeś: – Niby jak– za­py­ta­ła, opa­da­jąc z po­wro­tem na fotel. → Kiedy zmieniła siedzisko? Krzesło i fotel to dwa różne meble.

 

– Nie. Bę­dzie cięż­ko na jakiś czas, ale… → – Nie. Bę­dzie trudno przez jakiś czas, ale

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

To po­zo­sta­wa­ło poza jej si­ła­mi. → A może: To było ponad jej siły.

 

Z tą po­krze­pia­ją­cą myślą w gło­wie… → Zbędne dookreślenie – czy mogła mieś myśli w innym miejscu?

 

okno z wi­do­kiem na pół pu­sty­ny, pół ka­mien­ny kra­jo­braz… → …okno z wi­do­kiem na półpu­sty­ny, półka­mien­ny kra­jo­braz…

 

wokół okrą­głe­go stołu, stło­czy­ło się trzech męż­czyzn i jedna ko­bie­ta. → Śmiem twierdzić, że cztery osoby jeszcze nie tworzą tłoku.

 

od­pę­dze­nia trzech Gar­gul­ców na raz… → …od­pę­dze­nia trzech Gar­gul­ców naraz/ jednocześnie

 

Cho­ciaż ofi­cjal­nie po­win­no na­zy­wać się go Panem Gu­ber­na­to­rem. → Dlaczego wielkie litery?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Uwaga dotyczy też zwrotu użytego w dalszej części opowiadania.

 

Stał wy­pro­sto­wa­ny, w swoim wy­po­le­ro­wa­nym, nie­bie­skim kom­bi­ne­zo­nie… → Zbędny zaimek – czy stałby w cudzym kombinezonie?

 

krąży ak­tu­al­nie około sto czter­dzie­ści gniazd… → …teraz krąży około stu czter­dzie­stu gniazd

 

Ashna wska­za­ła pal­cem na uśmiech­nię­te­go Ruf­fu­sa.Ashna wska­za­ła pal­cem uśmiech­nię­te­go Ruf­fu­sa.

 

Mi? Oh, mogę po­wie­dzieć… → Mnie? Oh, mogę po­wie­dzieć

 

Które oczy­wi­ście już wy­na­ją­łem u od­po­wied­nich źró­deł… → Można się czegoś dowiedzieć u źródła, ale wynajmuje się coś od kogoś.

 

Wszy­scy będą się bawić na cześć wy­go­nie­nia Gar­gul­ców. → Raczej: Wszy­scy będą się bawić, by uczcić wygonienie Gar­gul­ców.

 

kra­jo­braz pla­ne­ty spo­wił się w bar­wach gra­na­tu oraz czer­ni… → …kra­jo­braz pla­ne­ty spo­wiły bar­wy gra­na­tu i czer­ni

 

uniesz­ko­dli­wisz jed­ne­go, może dwóch na raz. → …uniesz­ko­dli­wisz jed­ne­go, może dwóch naraz.

 

na­bi­ja­jąc na swoje groty prze­ciw­ni­ków. → Zbędny zaimek.

Proponuję: …w­bi­ja­jąc groty w prze­ciw­ni­ków.

 

Ten roz­two­rzył się chwi­lę póź­niej… → Ten o­two­rzy/ rozwarł się chwi­lę póź­niej

 

sie­dział tam tylko jeden, młody chło­pak… → Zbędne dookreślenie – chłopak jest młody z definicji.

 

 Za­rząd­ca uniósł ręce do góry… → Masło maślane – czy można unieść coś do dołu?

 

Bjerg pil­no­wał ob­słu­gan­ta.Bjerg pil­no­wał ob­słu­gującego.

 

głę­bo­ko ode­tchnął i obej­rzał się przez ramię, gdzie stało dwóch uzbro­jo­nych war­tow­ni­ków. → Czy dobrze rozumiem, że wartownicy stali na ramieniu?

A może miało być: …głę­bo­ko ode­tchnął i obej­rzał się przez ramię, za nim stało dwóch uzbro­jo­nych war­tow­ni­ków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Koala75 – Dzięki za odwiedziny, kilka miłych słów i wskazówkę odnośnie pisania nazwy choroby :)

Regulatorzy – Również dziękuję za odwiedziny, no i klasycznie za łapankę. Tym razem jest dosyć obszerna. Chociaż myślę, że 2/3 wytknięte fragmenty pozostaną w swojej aktualnej formie ;) Niemniej, jak zwykle jestem wdzięczny za obszerną analizę tekstu i wytknięcie niezręczności/błędów (zabieram się do edycji), bardzo pomaga mi to rozwijać się warsztatowo i odkąd jestem na NF pozwoliło wprowadzić trochę pragmatyzmu do pisania. Tak czy siak, przy każdym powiadomieniu o komentarzu od “Regulatorów” pojawia się ta nutka strachu ile głupot tym razem się nabazgrało…

 

Pozdrawiam was oboje!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Bardzo się cieszę, Szlachcicu, że przynajmniej część uwag uznałeś za przydatne, a jeszcze bardziej, że łapanki pozwalają Ci poprawiać warsztat. Chciałabym też, abyś jak najszybciej wyzbył się strachu i pamiętał, że to tylko sugestie i propozycje – wszak to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć. To zdanie o gniazdach jest bardzo dobre. Co do przecinków, to może wypowie się ktoś kompetentny, bo ja tu widzę kilka możliwości.

Pozdrawiam.

Cześć. A raczej Czołem Waszmości! Historia mi się spodobała pod warunkiem, że będzie miała swoje rozwinięcie w tym uniwersum. Szkodę pracy dla jednego opowiadania. Doceniam dopracowane uniwersa. Tu trochę przeszkadza mi pewne podobieństwo do bardzo nielubianego przeze mnie świata Gwiezdnych Wojen, ale wszystko jest do czegoś podobne.

Pewne rzeczy wzbudzają u mnie wątpliwości: Gargulce są istotami żyjącymi na pograniczu kosmosu i atmosfery, a do tego mają dosyć konwencjonalny wygląd. W jaki sposób oddychają? Czy są istotami biologicznymi czy też sztucznymi tworami?

Milicja imperialna brzmi dziko. Milicja z definicji jest czymś miejscowym, pospolitym ruszeniem.

siedzenie żebraka przed imperatorskim tronem

Też brzmi dziko. Przed tronem żebracy nie siedzą. Tam siedzą ministrowie. Żebracy najwyżej klęczą przed bramą pałacu.

Motywacja bohaterki zdecydowanej na tak radykalne działania jest za mało ambitna. Jej ludzie szli za nią na śmierć nie zadając pytań. Przecież to nie samuraje, nawet nie żołnierze mafii, tylko najemni robotnicy! Rozumiem, gdyby chciała zdobyć władzę nad planetą. Jeśli jest młoda, nie powinna tak sztywnie przywiązywać się do rodzimego biznesu. Jeśli jest śmiertelnie chora, to powinno jej być wszystko jedno. Zrozumiałbym, gdyby nienawidziła swych ziomków i pragnęła zemsty za dawne krzywdy, ale nic takiego tu nie ma.

Nie mniej spodobało mi się. Klikam do biblioteki.

Ciekaw jestem, jak Ci się spodobają moje historii z uniwersum Wielkiej Rzeszy.

Nikolzollern – Cześć, dzięki za miłe słowa i przeczytanie. Szczerze mówiąc nikt nie porównał jeszcze tego opowiadania do GW, na razie raz słyszałem o Diunie, ale ciekawa perspektywa. 

Gargulce to istoty biologiczne, milicja imperialna rzeczywiście mogła być słabym strzałem z mojej strony. Co do żebraków to oczywiście masz rację, że z reguły żaden żebrak przed imperialny tron się nie dostanie, ale to tylko taka metafora. 

Pisząc to opowiadanie też miałem dużo wątpliwości co do świata przedstawionego, tzn. tego czy da się w ogóle kupić gargulce w takiej formie, albo, że najemnicy Ashny idą na misję bez problemów, ale ostatecznie zdecydowałem, że na pewne rzeczy można popatrzeć z przymrużeniem oka ;), chociaż odnośnie żołnierzy Ash to w grę wchodziły przede wszystkim pieniądze, jak zawsze. 

Wielkie dzięki za klika, zajrzę do historii o Wielkiej Rzeszy.

Oblatywacz – dziękuję!

Regulatorzy – będę pamiętał ;)

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Powiem szczerze, mam problem z główną bohaterką, bo jakoś mi początkowo nie wyglądała na taką, która dla własnego interesu skaże na śmierć pobratyńców, a na dodatek sama będzie ich zabijała. Początkowo była w niej troska, choćby o najbliżsyzch współpracowników, miałam też wrażenie, że losy mieszkańców planety nie są jej całkiem obojętne. Fakt, system, w którym działała, daleki był od altruistycznego, ale mimo wszystko…

Nie wyobrażam sobie też, że Ashna zdoła całą akcję utrzymać w tajemnicy, mieszkańcy będą chcieli wiedzieć, kto ich tak załatwił, a ona będzie z natury rzeczy pierwszą podejrzaną.

Generalnie pomysł jest ciekawy, ale opko mnie nie przekonało.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz – Hej, dzięki za odwiedziny. Rzeczywiście, Ashna nie wygląda na taką, która mogłaby zrobić taką zadymę. No ale cóż, czego się nie robi dla kasy?

Też nie wyobrażam sobie, żeby zdołała utrzymać to w tajemnicy. 

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Nowa Fantastyka